31 grudnia 2022

CIASTECZKA /kalendarz zen/

- Dopiero południe. Jeszcze nie imprezujemy.
- Wiem, ale byłam na zakupach, nie tylko do domu, ale też dla nas na wieczór. To zajrzałam po drodze, żeby nie nosić weftewefte.
Zoja spojrzała na Zulę mówiąc:
- Bardzo logicznie myśli dziewczyna.
- Byle nie za dużo.
- Zulka, no weź. Odpuść przy sylwku.
Karyna, bo to ona właśnie weszła, zupełnie jakby tego nie słyszała. Była zbyt zajęta rozpakowywaniem siatek, które przyniosła.
- Tu macie ciasto. Dwa sklepowe, dwa moje.
- Jak to moje?
- Sama upiekłam. Nie tylko pierogi umiem.
- Karynko, ty pieczesz ciasta?
Mina Zoji wyglądała na wyrażającą lekkie zdziwienie.
- Dopiero zaczynam. To są dopiero moje pierwsze wprawki. Tak sobie niedawno pomyślałam, że dlaczego by nie?
Twarz Zuli pozostała niewzruszona:
- Mnie tam u naszej Karynki nic nie zdziwi.
Jednak po chwili ten komunikat stracił ważność. Karyna bowiem potrąciła jedną z siatek na stole, z niej zaś wypadło na podłogę pudełko. Napis na nim, umieszczony tuż pod brandem, wyjaśniał jego zawartość: "krem do depilacji". Na ten widok Zula szeroko otworzyła oczy, tudzież usta. Zoja również spojrzała w tamtym kierunku, po czym na Zulę i syknęła:
- Uspokój się!
- Ale...
- Nigdy nie przegapiaj okazji, żeby się zamknąć!
Po tym bazowym zaklęciu zen twarz Zuli wróciła do poprzedniego stanu. Za to Karyna znowu nie postrzegła nic, zajęta była bowiem niesieniem torby, którą wcześniej zostawiła przy drzwiach. Gdy postawiła ją przy stoliku, Zoja zajrzała do niej ze słowami:
- Zanosi się na większe pijaństwo.
Karyna, jakby tłumacząc się pisnęła:
- Bo była promocja.
Po czym dodała:
- Torbę zabiorę później, jutro.
- Co jeszcze kupiłaś ciekawego?
- Już nic, takie tylko moje pierdoły.
Mówiąc to schyliła się po leżące na podłodze pudełko, wrzuciła je do siatki, ruszyła do drzwi, po czym nagle zawróciła.
- Głupia jestem. Przecież mam jeszcze dla was prezent. Tyle tego niosłam, to mi się zapomniało.
Faktycznie, Karyna weszła była do mieszkania Zuli i Zoji mocno objuczona. Oprócz torby i siatek miała jeszcze jakiś długi rulon, który również, tak jak torbę, zostawiła wcześniej przy drzwiach. To właśnie ten rulon miał być tym prezentem. Już po chwili został wręczony z komentarzem:
- Nic specjalnego. To tylko kalendarz na ścianę.
Zoja i Zula spojrzały na siebie, kiwnęły zgodnie głowami, po czym zwróciły się do Karyny mówiąc prawie chórem:
- Też mamy dla ciebie prezent.
Uzupełniły jedna przez drugą:
- Też kalendarz.
- Też nam się zapomniało.
Zoja wyszła z pokoju, za chwilę wróciła niosąc skromną płaską paczuszkę obwiązaną kolorową wstążką zawiązaną na kokardę.
- To jest uniwersalny kalendarz. Na każdy rok.
Zula dodała:
- Bardzo precyzyjny. Są wszystkie pory dnia.
- Super! Rozpakuję w domu, zrobię sobie niespodziankę.
Zanim Karyna wyszła, na odchodnym rzuciła:
- Pierogi przyniosę wieczorem.
Zaś gdy już wyszła całkiem, Zula spojrzała na Zoję:
- Mogę już?
- Niby co?
- Coś powiedzieć.
- No, mów.
- Wychodzi na to, że ten jej nowy, jak mu tam?
- Zenek.
- No, właśnie. Ten Zenek dobrze jej robi.
- Ja tam w ich pożycie intymne nie wnikam.
- Ale ja wcale nie o tym.
- To o czym?
- No, wiesz...
- Ahaaa. No, faktycznie.
= = = = = =
W domu Karyna, zaraz po wejściu doń, rozpakowała paczuszkę od przyjaciółek. Była to deseczka, polakierowana na naturalny kolor. Na dwóch rogach miała wywiercone po otworku. Na deseczce widniał wypalony napis, dokładnie jedno, jedyne słowo: TERAZ. Dziewczyna rozejrzała się po ścianach pokoju, zafiksowała wzrok na jednym miejscu, po czym krzyknęła:
- Zenuś, chodź kochanie! Jest sprawa do ogarnięcia.

21 grudnia 2022

No, to zaczynamy Święta

Jak już kiedyś to zostało wyjaśnione, konserwatyzm jako ideologia oraz konserwatywność jako osobniczy styl życia to są dwie różne sprawy. Nawet bywają przeciwne sobie niekiedy. Na przykład konserwatysta jest wrogiem kobiet, zaś osoba konserwatywna te kobiety szanuje, tedy nie odmawia im praw człowieka. Tak więc wszyscy ludzie high class minded totalitarnej ideologii zwanej "konserwatyzm" nawet kijem nie tkną, jednak chyba wszyscy są jakoś tam wybiórczo konserwatywni co do różnych tematów.
My jesteśmy na ten przykład konserwatywni w kwestii Świąt. Ich początek obchodzimy dziś, jest to naturalny termin, tak robili dawni Celtowie, Germanie, a przede wszystkim zaś Słowianie. Wszyscy oni wyznawali religie naturalne, rodzime, nie jakieś obce, napływowe, do tego sztuczne, wymyślone. Ale nie trzeba też wyznawać żadnej religii, aby czuć, iż ten dzień jest jakiś inny, dość ważny, czyli "święty". Na tą więc okoliczność życzymy Kawiarni dobrego zdrowia psychosomatycznego, fajnej zabawy według dowolnych pomysłów, przede wszystkim zaś LUZU. Luzu, czyli dystansu do świata, do siebie, tudzież do życia w tym świecie, bo bez luzu to życie zwykle jest nie do przyjęcia.
Na koniec drobne wyjaśnienie. Miało być trochę inaczej. Była koncepcja ukazania się na blogu posta literackiego, opowiadania, jeszcze przed Świętami, ale real zarządził inaczej. Niewykluczone jednak, że coś się zdąży zadziać jeszcze tego roku, ale nie jest to nic pewnego. Tymczasem zaś:
ROŚNIJCIE W SIŁĘ i BAWCIE SIĘ DOBRZE!
Jeszcze bonusowe haiku, tak żeby coś literacko było:
Beka i baka
Śmiech i radość na twarzach
Słoneczko wraca

02 grudnia 2022

Krótki dialog o biciu dzieci

- Nie wiem, o co jest tyle wrzasku na temat kar cielesnych. Mnie tam ojciec lał, aż czasem dupsko puchło, jednak wyrosłem na porządnego człowieka.
- Jednak?
- Czepiasz się słówek. A może właśnie dzięki temu?
- Nie zaprzeczę, że wbił ci przez to dupsko do głowy porządność jako priorytet. Ja tam mam wyjebane na tą całą porządność, bo mnie rodzice nigdy nie bili. Za to jestem zdrowy psychicznie. Choć nie wykluczam, że nie jest to skutek, tylko zbieg okoliczności. Ale na tym właśnie też polega zdrowie psychiczne, że nie wykluczam.
- Eeee... Tego...
- Czekaj no. Nie przerywaj. Ty lejesz swojego dzieciaka?
- No pewnie. Jak zasłuży.
- Tiaaa... Tłuc dziecko za to, że jest dzieckiem. Ciekawe. Czy ty naprawdę jesteś tego pewien, że jesteś porządnym człowiekiem? Tak tylko pytam, dla porządności, żeby nie było.
- Masz jakieś wątpliwości?
- Już nie. Bayo piękny, idę na piwo. Chcesz, to idź ze mną. Tylko mam plisa. Nie pierdol już mi kurwa żadnych czarnekowych głupot na tematy pedagogiczne. Od tego piwo kwaśnieje.

26 listopada 2022

CIASTECZKA /element sadomaso/

Tegoż wieczoru Zula i Zoja zasiadły do kolacji. Ta druga jak zwykle topless, taki już od dawna miała styl ubierania się do posiłków. Posiłkiem były jak zwykle pierogi, których cały zapas przyniosła im Karyna przed wyjazdem ze swoim nowym amantem. W zamrażarce zmieściły się prawie wszystkie.
- To mówisz, że gdzie oni wyjechali?
- Do Pudzka.
- Chyba do Pucka?
- Nie. Nie Puck, tylko Pudzko. Pudzko Zdrój.
- Co tam jest ciekawego?
- Nic. Pudzko Zdrój.
- A gdzie to w ogóle jest?
- Nie wiem. Jakoś się tam nie wybieram. Toć to nie ja poznałam chłopa, który lubi włochate cipy. Niedługo się dowiemy, czy lubi też kompletne idiotki.
- Nie mów tak o niej. Karyna jest wporzo.
- Czy ja mówię, że nie jest? Bardzo ją zresztą lubię. Ale to wcale nie przeczy temu, że jest kompletną idiotką.
- Skoro ją lubisz, to czemu jej zawsze dokuczasz?
- Bo ona to lubi. Ma w sobie element sadomaso.
- Ja tego nie zauważyłam. Zwłaszcza tego sado.
- Bo jak Karyna do nas przychodzi, to ty przechodzisz do innej rzeczywistości. Zamiast na nią patrzysz na pierogi, które przynosi.
- Rzeczywistość mówisz? Tiaaa...
- Co ty masz taką dziwną minę?
- Niby jaką?
- Jak czarownica Anita przed aktem mądrzenia się.
- Znasz Anitę?
- Troszeczkę. Przelotnie i szkicowo.
- Nie mówiłaś.
- Nie pytałaś.
- No więc...
Tu Zoja wzięła głęboki oddech, niczym wspomniana czarownica Anita. Wreszcie, nietomna na baczne spojrzenie Zuli zaperorowała z rozmarzeniem w głosie:
- Bo rzeczywistość pierogów jest taka nierzeczywista. Magiczna. Irracjonalna. Do tego bezsensowana i całkiem bez znaczenia. Tak jak każda zresztą. Już. Można mówić.
- Widzę, że ty lepiej znasz Anitę ode mnie. Nawet zaczynasz ją małpować. Czy jesteś pewna, że to jest dobry pomysł? Znaczy jej towarzystwo. Jedna czarownica nas kiedyś wkręciła, pamiętasz?
- Ale to była bardzo cenna lekcja.
- Niby czego lekcja?
- Lekcja tego, jak bardzo nierealna jest rzeczywistość. Nawet taka najbardziej rzeczywista, rzeczywiściejsza od rzeczywistnieja.
- Tak uważasz?
Mówiąc to Zula szybko wyciągnęła rękę, chwyciła palcami za sutek jędrnej, dorodnej piersi Zoji, po czym mocno go wykręciła.
- A to jest też nierzeczywiste?
- Auaa! To boli! Co ty wyprawiasz?
- Bez wykrętów! Odpowiadaj! Nierealne? A może bez znaczenia?
- Tak się chcesz bawić? To ja mam realniej.
W dłoni Zoji błysnąła zębata żabka do firanek.
- Chcesz wiedzieć, gdzie ci to zaraz zapnę?
- Wow! Zajebiście! Wchodzę w to, ale...
- Co ale?
- Najpierw zjem. Pierogi mi stygną.
- Najpierw to puść mi teraz mój cycek. Znasz zasady. Jak jesz, to jedz. Jak trzymasz za cycek, to trzymaj za ten pieprzony cycek. Elementarne, łotrsonie.
- Niby oświecona dupa, a tak się nie orientuje w temacie. Jak się je i trzyma cycek, to się je i trzyma cycek.
Zula dziabnęła widelcem pieroga na talerzu, odkroiła nim kawałek, ale zanim jeszcze uplasowała go w ustach dodała:
- Elementarne, głupia piczo.
Redakcja bloga rozważa zmianę tytułu cyklu na "PIEROGI".

13 listopada 2022

Alkoholowa zagadka fałszywego wstydu

Stary Vincent miał opinię poczciwego wujka i nader wspaniałego gawędziarza, pod warunkiem, że nie przekroczył swojego limitu wypitego wina, bo wtedy jego gawędy stawały się mało czytelne. Tego dnia jednak jeszcze nie osiągnął tej fazy, referował swoje przygody nader składnie, zaś w pewnym to momencie, tytułem dygresji dokonał krótkiej autoprezentacji:
- Je ne suis pas alcoolique. Je suis un degustateur.
Słuchacze, ci którzy go znali lepiej, sypnęli gromkim śmiechem. Stary Vincent śmiał się także. On już etap zaprzeczania własnej chorobie miał za sobą. Nie każdy dringol ma taki wgląd. Niektórzy do końca życia potrafią nie przyjmować tego do wiadomości, więc taką dygresję wypowiadaliby jak najbardziej na poważnie.

Zostawmy ten temat, skupmy się na świecie ludzi przynajmniej teoretycznie zdrowszych. Jakby nie było, narkotyki przyjmują nie tylko ogólnie rozumiani narkomani, czyli ludzie uzależnieni lub też rokujący, aby być może nimi zostać. Dotyczy to też alkoholu, być może nawet szczególnie, środka powszechnie dostępnego, tudzież bardzo popularnego. Takich zwykłych używaczy jest przeważająca większość, nie ma żadnych podstaw, aby ich zaliczać nawet do grupy pijących ryzykownie. Ale wśród nich również można spotkać przypadki syndromu zaprzeczania, który wtedy wygląda tak:
- Alkohol piję TYYYLKO dla smaku.
Często też towarzyszy temu nadęcie, swoisty ton wyższości wobec tych ludzi, co to "nie tylko dla smaku".
Rzecz jasna jest to pewien skrót myślowy, bo raczej nikła jest ilość ludzi, którym by smakowała sama substancja czynna, tu raczej tematem są trunki, produkty wszelakie tą substancję zawierające. Ale to akurat jest detal, bez wielkiego znaczenia, kwestia sformułowania. Niektóre takie ptysie faktycznie mówią prawdę. Dość łatwo ich poznać po samej ilości trunku wypijanego podczas jednej sesji. Jest to ilość niewielka, większa zresztą nie ma sensu, bo nawet taka ilość na tyle znieczula receptory smakowe, że druga porcja smakuje już inaczej. Wiedzą to dobrze kiperzy, zawodowi degustatorzy, którzy stosują różne zabiegi, aby po jednej spróbowanej mini porcji przygotować te receptory do następnej. Większość smakoszy, tych realnych, nie mając tej wiedzy kieruje się raczej intuicją.
Ale reszta, przeważająca zresztą, mija się z prawdą, choć trudno orzec, kiedy to robi nieświadomie, kiedy po prostu kłamie. Granica między iluzją i świadomie tworzoną wizją bywa nieraz dość nieostra, rozmyta. Tedy więc nie jest tak łatwo znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego to robią? Dlaczego to takie trudne przyznać, czasem nawet przed samą/ym sobą, że oprócz smaku powodem są narkotyczne własności alkoholu? Całe mnóstwo ludzi lubi przecież, jeśli coś ich zakręci, coś im zmieni stan umysłu. Do tego wcale nie chcą się upić, stracić kontroli nad sobą. Mimo to jednak boją się, że tak oto właśnie zostaną odebrani, jako co najmniej pijacy, kompletnie nieodpowiedzialni oraz destrukcyjni. Zaprawdę biedny musi być ktoś, kto przejmuje się opinią otoczenia jak leci, bez selekcji tych, których zdanie na swój temat warto brać pod uwagę. Ale to już jest kwestia wykraczająca poza temat narkotyków.
Wracając zaś do alkoholu, na bazie wspomnianej obawy, czy nawet lęku rośnie bańka obłudy wokół tego dragu. Sytuacja jest zaiste paradoksalnie schizofreniczna, bo jak wspomniano już na wstępie, jest to narkotyk najbardziej znany, najpopularniejszy, najbardziej oswojony, najwięcej zbadany naukowo, tudzież potraktowany artystycznie. Więc wszystko powinno być jasne. Jednak nie jest. Mimo tego całego przepracowania tematu większość ludzi nie potrafi spojrzeć na alkohol w sposób zdystansowany, tudzież wypośrodkowany. Co prawda niewiele jest optyk skrajnych: "albo abstynencja, albo alkoholizm, tertium non datur", niemniej jednak funkcjonuje schemat zero-jedynkowy: albo bagatelizacja używania, albo dopatrywanie się używania co najmniej ryzykownego. Być może jest tak, że "smakosze", czyli ta wyżej opisana grupa nie umie się uplasować w tym schemacie właśnie dlatego, że nie widzi centrum? Zaprzeczyć używaniu nie może, nie ma też podstaw aby się uznać za pijących (co najmniej) ryzykownie, więc aby jakoś to ogarnąć mentalnie zaczyna fałszować rzeczywistość tezą, że "TYYYLKO dla smaku". Z wielkim przekonaniem nieraz.
Temat można uznać za niewyjaśniony do końca, więc na koniec pytanie do Kawiarni, czy może ktoś ma inny pomysł na tą "zagadkę fałszywego wstydu"? Tak sobie to roboczo, kontrolnie nazwijmy.

27 października 2022

Mity o kotach - wspomnienie już dawno obalonych

Tych mitów jest dosyć wiele, ale realia blogowe nie pomagają zebrać zbyt wielkiej ich kolekcji, tedy ograniczmy się centralnie do pięciu, dość znanych, dość popularnych:
1. Kot jest fałszywy
Co to znaczy, że ktoś jest fałszywy? Mówimy tak zwykle o kimś, czyje komunikaty nie pokrywają się z jego działaniem. Werbalne lub niewerbalne, to akurat detal. Czasem mamy rację, ale czasem tak też mówimy to tylko dlatego, że ktoś nie spełnia naszych oczekiwań, które sami tworzymy. Zwalamy jednak wtedy winę na tego kogoś, bo nie potrafimy pojąć, że to przecież my sami sobie zafundowaliśmy przykrość rozczarowania.
Jak to wygląda w przypadku kota? Owszem, kot na ten przykład potrafi udać, że go nie ma, umie też dyssymulować, gdy ma słabszą formę. Jest to mu potrzebne do przetrwania gdy poluje lub na niego polują. Jednak my odeń oczekujemy, że będzie wciąż manifestował swoją obecność, ale skoro tego nie robi, to nas to frustruje. Zaś przypisanie mu fałszywości to po prostu nasz sposób ogarnięcia napięcia będącego skutkiem tej frustracji. Centralnie tak, jak wspomniano akapit wyżej.
Przeważnie jednak kot nie ukrywa tego, że jest i nieraz ma nam wiele do powiedzenia. Ale robi to po kociemu, zaś wieki obcowania z człowiekiem nie zdążyły wykształcić jasnego, klarownego kodu przekazywania sobie danych. Jednak takiego kodu nie ma jeszcze nawet wśród ludzi, więc trudno wymagać tego od innego gatunku. No, i bajka się powtarza. Pod sygnały, które kot nam przekazuje podkładamy jakieś tam swoje wydumane treści, zaś gdy następuje niezgodność zwalamy winę na kota, jakoby był fałszywy.
Tymczasem jednak to nie kot jest fałszywy, tylko my jesteśmy słabo edukowalni nie przykładając się do nauki kociego języka.
2. Kot nie przywiązuje się do człowieka, tylko do miejsca
Bez wątpienia kot jest stworem terytorialnym, tak jak też całe mnóstwo innych, niemniej jednak, gdy wyczerpią się do końca zasoby na jego terenie, będzie ich szukał gdzie indziej, zaś gdy nowe rejony będą dlań dość atrakcyjne tam założy swoją bazę. Mieszkając przy człowieku raczej rzadko mu tych zasobów zabraknie, ale gdy zaczniemy mu ich skąpić po prostu odejdzie. Co mu może przeszkodzić? Rzecz jasna czynniki obiektywne, gdyż raczej trudno odejść mieszkając w bloku na szóstym piętrze bez możliwości wychodzenia.
Ale załóżmy, że jest to kot wychodzący. Nadal jednak może nie być mu łatwo podjąć taką decyzję, ze względu właśnie na przywiązanie do opiekuna, który poświęca mu swoją uwagę nie tylko karmiąc. Gdy nagle przestanie go karmić, to kot będzie miał spory dylemat do rozwiązania. Inna sprawa, że kocie gusta bywają różne pod kątem wyboru swojego ulubieńca w domu, czasem preferuje jedną osobę, czasem jednak trudno wyczuć, kogo lubi najbardziej.
Na pewno jednak większość kotów lgnie do naszego towarzystwa, lubi być przy nas, gdy coś robimy, choć nie musi to oznaczać ciągłego przebywania na naszych kolanach. Kot wydaje się mieć dość prostą psychikę, jednak gdy widzimy, jak różne osobowości mogą mieć koty mieszkające pod jednym dachem, to nagle jawi nam się ona jako niezwykle złożona.
3. Kot jest samotnikiem
Jest pewnym defektem naszego języka nazywanie samotnością sytuacji, gdy ktoś chętnie przebywa sam, bo po prostu to lubi. Samotność nie jest stanem fizycznym, tylko stanem umysłu, przykrym do tego, trudno zaś posądzać każdego takiego człowieka o masochizm. Niestety słowo "samość" jakoś się nie chce przyjąć do uzusu common codziennego.
To samo dotyczy też kotów, ale czy to naprawdę jest tak, że kot preferuje bycie bez towarzystwa innych kotów? Obserwacja grupy, co najmniej kilku kotów wykazuje, że takie typy się zdarzają, jednak stanowią one zdecydowaną mniejszość. Co prawda kot jest bardzo samodzielny, niezależny decyzyjnie, sam sobie okrętem, sterem, sternikiem, tudzież kapitanem. Niemniej jednak jego czas nie upływa jedynie na solowych akcjach, gdyż lgnie on też do innych kotów. Co prawda koty nie tworzą takich struktur społecznych, jak na przykład wilki, ale wolne koty miejskie, nie przypisane do ludzi mają tendencję do tworzenia kolonii, dość luźnych zbiorowości, niemniej jednak mających pewną subtelną konstrukcję. Co więcej, umieją one znakomicie działać zespołowo, nawet gdy są to obce sobie, nie znające się wcześniej osobniki. Osaczyć, upolować razem większą zdobycz, to dla takiej ekipy naprawdę nie jest żaden problem. Te koty już się dogadują zanim się dogadały, żadnych odpraw przed akcją im nie trzeba.
4. Kot jest samowystarczalny
Ten mit raczej potraktujmy jako niefortunne sformułowanie, które brane dosłownie jest ewidentną bzdurą. Tu raczej chodzi o błędne rozumienie wspomnianej wcześniej samodzielności. Dość często się mawia, że "kot sobie poradzi". Często zresztą tak jest, jednak jest też sporo sytuacji, gdy sobie nie radzi. Inna sprawa, że kot pozostawiony sam w domu na dwa, trzy dni, gdy mu zostawimy odpowiednie warunki do zaspokojenia bazowych potrzeb zniesie to lepiej, niż pies. Przynajmniej tak to wygląda, ale wszystko zależy od tego, co rozumiemy przez radzenie sobie.
Sama historia ewolucji kota, dokładniej zaś mówiąc naukowo kota domowego /Felis silvestris/ sugeruje, że coś jest nie tak. Kot jako jedyny kotowaty przylgnął do człowieka, można nawet nazwać to pewną luźną, niezobowiązującą symbiozą tych dwóch gatunków. Zaś prawdziwych dzikich kotów żyjących w Naturze już nie ma, czy raczej prawie nie ma, bo czasem chodzą słuchy, jakoby ktoś widział żbika w lesie. Za to wolne miejskie koty, zwane czasem "piwnicznymi" raczej nie do końca są dzikie, mimo że tak też się nieraz na nie mówi. Żyją bowiem w sztucznej ludzkiej konstrukcji, korzystają z ludzkich produktów, co stawia ich dzikość pod dużym, czy nawet większym znakiem zapytania.
5. Kot musi pić mleko
Ten ostatni punkt potraktujmy już jako żart, choć są jeszcze ludzie, którzy uważają, że mleko, do tego jeszcze krowie, stanowi bazę kociej diety. Jest zgoła inaczej, czy nawet wprost przeciwnie. Mleko matki faktycznie stanowi tą bazę dla kociaka, ale tak mają wszystkie ssaki. Potem już sytuacja się zmienia, ten produkt staje się kotu do życia zbędny. Co więcej, dla dorosłego kota, dla większości, jest on szkodliwy. Niemniej jednak same koty za bardzo też tego nie wiedzą, raczej trudno im odmówić sobie takiego poczęstunku. Tak jak dzieci, które lubią batoniki będące dla nich trujące na dłuższy dystans.
Za to dla tych, którzy chcą swoim pupilom sprawić frajdę istnieje stosunkowo bezpieczna opcja. Na rynku można nabyć od dawna specjalne mleko dla kotów, pozbawione owych szkodliwych właściwości. Nadal jednak szalenie głupim pomysłem jest oprzeć dietę kocią na tym produkcie. Dobrze utrzymany, zdrowo chowany kot powinien dostawać takie mleko niecodziennie, tak jak inne desery, czy bonusy, które mu nieraz się funduje.
Outro 😼:
Koty to dranie. Nie istnieje żaden sposób, aby rozstrzygnąć, czy to jest fakt, czy mit. Ale między innymi za to je właśnie kochamy, że tego nie umiemy. To już na pewno nie jest mit.

18 października 2022

OSTATNI NIEOSTATNI FACET MALINY

- Masz dobry gust szwagierko.
- Do mnie mówisz?
Zadając to pytanie Malina spojrzała na Anitę, która jednak na nią nie spojrzała, bo studiowała bacznie bardzo układ fusów od wypitej właśnie yerby. Ale na pytanie odpowiedziała:
- Przecież nie do tego kubka.
- Zawsze lubiłam połączenie żółtego z niebieskim.
- Ale ja nie mówię o twoich majtach, które mi tak demonstrujesz swoim bezwstydnym rozkrakiem na kanapie.
- To o czym?
- Raczej o kim. O facetów mi chodzi.
- O którego? Bo u mnie ta sytuacja od półtora roku jest taka dość dynamiczna, że tak się wyrażę po wikańsku tak jakby.
- Ten ostatni. Ten tydzień temu, co cię widziałam.
- To nie ostatni.
- To tego chyba nie widziałam.
- Ale ten przedostatni faktycznie był nader fajny. Zerżnął mnie po gestapowsku, aż mi w uszach taśtaś gęgało, a tego akurat wtedy chciałam. Bo ostatni nie był fajny. Znaczy nie wiem, jaki był, bo nic nie było. Podczas wstępnej gadki wypruł się, że jest za życiem.
- Ekolog? To chyba dobrze?
- Może też i ekolog, ale niedobrze. Bo to o takie inne za życiem mu chodziło, według nowomowy. A ja się z takimi gockami nie pukam. Są jakieś zasady, tak? Czyli dobrze powiedziałaś: przedostatni był ostatnim. Ale tak tylko tymczasowo ostatnim, nieostatecznie.
- Ma jakieś imię?
- Coś ty taka dociekliwa nagle?
- Nie, nic. Taka tam małpia ciekawość.
- To w tym kubanie sobie przeczytaj. Bo ja akurat tego nie wiem. Nigdy nie pytam przed, od niedawna też nie pytam po.
- Rozwiniesz? Bo moja małpa jakby się nasterydowała.
- Bo to jest tak, że jak zapytam, a on powie że Jarek, to mnie to odrzuci, nawet gdyby mi się bardzo podobał. Po tamtej historii, co wiesz, pewnie pamiętasz, to ja znielubiłam imię Jarosław.
- No tak, pamiętam tą akcję, przynajmniej szkicowo.
- Fakt, ty wtedy akurat zaczęłaś być z Borkiem. Koincydencja taka wtedy wzięła była zaszła sobie, chronosynklastyczna zaiste do tego wręcz. Wyjechałam - brat singlowy, wróciłam - brat już takim nie pachnie. Nawet nieźle wam idzie do tej pory, jak widzę.
- Bo Borek jest za życiem, ale w tym normalnym po ludzku tego słowa znaczeniu. No, i twój brat jest w ogóle zajebisty. Przy takim facecie dupa sama się robi monogamiczna. Wiedziałam to już przed tym, zanim tego doświadczyłam. Czarownice tak czasem mają, że coś wiedzą, choć mają jeszcze tego nie wiedzieć. Ale opowiadaj dalej, nie przeszkadzaj sobie.
- Że niby co?
- Z tymi imionami jak to jest?
- Nie pytam przed już wiesz dlaczego.
- A po?
- To jest różnie. Jak nie było za dobrze, to też nie pytam, bo po co? Drugiej randki już nie będzie. Jak było dobrze to też nie będzie, ale mimo to wtedy pytam. Tak naprawdę nie wiem dlaczego. Może to moja małpa ciekawska tego chce? A ja od pewnego czasu jestem zerogamiczna, czyli pukanko tak, związek nie. Może kiedyś mi przejdzie, ale na razie jeszcze nie chce. Za to przeszło mi pytanie po, od niedawna nawet wtedy nie pytam. Czyli to, co mówiłam, to już czas przeszły. Teraz nie pytam nigdy.
- Przeszło spontanicznie, czy ma jakąś historię?
- Akurat ma. Wyłażę kiedyś z łóżka, idę pod prysznic, ale jeszcze zapytałam, jak on ma na to jebane imię. Nie chcesz wiedzieć, co mi odpowiedział. Pomyślałam sobie że kurwa ale wtopa. Pukałam się właśnie z Jarkiem, niezła kiła. Ale było fajnie, poza tym to jest inny Jarek, nie tamten. Żeby na przyszłość uniknąć takim akcji postanowiłam nie pytać także po, niezależnie od tego, czy było fajnie, czy nie za bardzo. Czekaj chwilę, do klopa muszę.
Gdy Malina poprawiała makijaż, Anita mruczała coś do kubka po yerbie. Wreszcie oporne fusy przemówiły. Czy raczej wyświetliły imię ostatniego faceta Maliny. Czarownica podjęła decyzję, że jej tego nie powie. Lubiła swoją szwagierkę, więc psucie jej humoru nie byłoby tym, co chciałaby wykonywać.

07 października 2022

CIASTECZKA /verba non olet?/

Gwoli przypomnienia:
Cały ten cykl "ciasteczkowy" kręci się wokół duetu Zula and Zoja, które są parą, do tego jeszcze mieszkają razem, zaś przy okazji są mistrzyniami zen. Nieprofesjonalnymi bynajmniej, mają inne źródła utrzymania, ale tak dla sportu, zwykle przypadkiem, tak raczej mimochodem kogoś nauczą, choć niekoniecznie skutecznie.

Tym razem jednak żadnych zenów nie było, tylko kolacja. Nasze ulubione bohaterki znowu jadły pierogi. To wcale nie jest tak, że one są na jakiejś diecie pierogowej. Po prostu narrator, gdy do nich zagląda, to akurat trafia na takie menu. Do kompletu miały Karynę, to taka ich znajoma, był taki odcinek, która ma pecha do facetów, bo hoduje krzaczory w kroku. Trudno było jej nie zaprosić do stołu, bo toć to ona przyniosła te pierogi. Z krabami zresztą a la surimi, które sama ponoć zrobiła. Tak sobie wszystkie jadły, jadły, do tego jeszcze gadały. Jak najbardziej prawidłowo zresztą, według zaleceń pewnego mądrego wujka, który zalecał: "jak jesz, to jedz, jak gadasz, to gadaj, a jak jesz i gadasz, to jedz i gadaj". Gdy wyczerpały temat, jakiś nieistotny zresztą, Karyna zapytała:
- A wiecie co?
- Tego może nie, ale sprawdźmy.
- Bajden, ten co...
- Wiemy, kto to Bajden, to możesz pominąć.
- To on ułaskawił wszystkich, co siedzą za zioło.
Zula pokręciła głową mówiąc:
- Nie wszystkich, tylko tych z wyroku sądów federalnych. Do tego nie ułaskawił, tylko na razie powiedział, że ułaskawi. Wielka mi nowina, wszystkie media to trąbią. No, może nie wszystkie media. Portale konopne nie trąbią, bo one zawsze mają poślizg. Za dużo jarają te ich redakcje.
Zoja wtrąciła pojednawczo:
- Ale to chyba jednak dobra wiadomość?
- Ho pehnie...
Tu Zula przełknęła kęs pieroga, zanim dokończyła:
- ...że dobra. Sprawy idą w dobrym kierunku. Tylko powoli.
Karyna pociągnęła wątek:
- Ale w końcu świat jakoś znormalnieje.
Tu Zula poparła ją częściowo:
- Może nie całkiem, ale...
Karyna przerwała jej kontynuując myśl:
- Gdy już wszędzie zalegalizują ten narkotyk...
Nie dokończyła, bo teraz Zula jej przerwała. Dynamicznie.
- Co ty kurwa powiedziałaś?!!!
Karyna ze spłoszoną miną spytała:
- Nocooo?
Zoja wtrąciła wyjaśniająco:
- Chodzi o to ostatnie słowo w twojej kwestii. Tak się na zioło nie mówi w porządnym towarzystwie, do tego przy jedzeniu.
Zula dodała:
- To tak, jakbyś powiedziała, że sraja smrodek jest za życiem.
Karyna ze zdziwioną miną i pierogiem w ustach spytała:
- Ha ne hest?
Tego dla Zuli było za wiele:
- Zojka trzymaj mnie, bo jej zaraz jebnę!
- Zuleczko, kochanie, nie dramatyzuj. To tylko słowa.
- Tylko słowa? Hohwash! To jest najdokładniej tak, jakby wykonać nieautoryzowanego pierda przy cesarzycy Japonii. Tego się kurwa nie robi! Są jakieś chyba zasady, tak?
- Niemniej jednak słowa są jak pieniądze: nie śmierdzą.
- To ja mam w takim razie synestezję.
Gdy dialog ustał Karyna spytała ze łzami w oczach:
- Co ja znowu robię nie tak?
- WSZYSTKO!
- Pierogi też?
- Też. Bo za mało.

03 października 2022

GŁĘBOKI ODDECH CZAROWNICY /praktyka zen/

Anita mocno wciągnęła powietrze i zaczęła wykład:
- Żyjemy wszyscy, no, może prawie wszyscy, na ciągłym tripie, takim nieco dynamicznym, bo fazy ma różne. Prawie, bo ludzie trwale oświeceni widzą sprawy takie, jakimi one centralnie są lub przynajmniej, według innej teorii, widzą je najwyraźniej. Dobrym narzędziem, aby to osiągnąć, dokładniej zaś powrócić do tego, może być praktyka zen, która może niekoniecznie jest konieczna, dla niektórych nawet jest szkodliwa, ale summa summarum, tak statystycznie rzecz ujmując, jest to wcale nienajgłupszy pomysł. Praktyka zen, jej bazowa forma, popularnie zwana jest medytacją, nie jest to jednak do końca trafne określenie. Co prawda samo japońskie słowo "zen" pochodzi od chińskiego "chan", co ma oznaczać właśnie medytację, ale ponoć nie jest to zbyt dobra translacja. Poza tym medytacja to zawsze jakiś inny trip, inny odlot od tego common, zaś podczas zenowania nigdzie się nie odlatuje, tylko przylatuje. Tu jeszcze należy dodać, że praktyka po narkotykach lub marihuanie to nie jest to, o co chodzi, to nadal będzie jakaś medytacja. Ze środków zmieniających stan umysłu mądrzy wujkowie dopuszczają jedynie zieloną herbatę, żeby nie przysypiać podczas ewentualnych dłuższych sesji, tudzież dla zdrowotności, bo herbata to zdrowe zioło, choć rzecz jasna nie tak zdrowe, jak konopia. Technika shikan taza, tak to się fachowo nazywa pozwala nam zbliżyć się do tego co jest, choć cały myk polega na tym, żeby nie tworzyć sobie zadania z tego zbliżenia, bo inaczej ta cała robota nie działa. To jest jeden z paradoksów zen, którego nie ma jak dokładniej wyjaśnić słowami. Po prostu nie szukaj, bo nie znajdziesz, tylko znajduj. Najkrótsza instrukcja to "siadaj i siedź". Rzecz jasna umysł niekoniecznie trawi taki prosty przekaz, więc dodano do tego kilka zaleceń technicznych, coś jak ulotka przy leku. Poza tym różni mądrzy, mniej lub bardziej, wujkowie wyjaśniają komu mogą, na piśmie lub paszczą, jak to ma działać, co trzeba robić lub raczej czego nie robić. Najładniej, metaforycznie to ujął pewien taki właśnie wujek kiedyś, żeby nie częstować herbatą myśli, które wlatują przez otwarte okna lub drzwi naszego umysłu. Natomiast pojawia się pytanie, czy trzeba to robić, czy w ogóle trzeba być oświeconym? Na to pytanie jest dość prosta, zaiste zenowska odpowiedź w stylu innego jeszcze mądrego wujka: "jeśli myślisz, że trzeba, to trzeba, jeśli myślisz, że nie trzeba, to nie trzeba, teraz sobie wybierz". Co prawda błąd się pojawił już na początku gdy pojawiło się owo pytanie, ale jest też dobra wiadomość, że świat się nie zawalił, że nie jest tak marnie, aby nie można było tego odkręcić. Wystarczy mniej myśleć, nie szukać odpowiedzi na nie, bo to nie ma żadnego sensu. Jeśli już myśleć, to lepiej na przykład nad tym, jak opowiedzieć własne milczenie, albo jak obejrzeć swoim okiem to właśnie swoje oko, tylko bez oszukaństwa, żadnych luster, czy takich tam innych obejść. To też pewna bazowa technika zen, to już jest medytacja, jakby trochę przeciwny kierunek do poprzedniego "tylko siedzieć". Ale to też działa, umysł przegrzany intensywnym myśleniem nad rozkminką paradoksu nagle eksploduje, nagle się okazuje, że stół jest stołem na ten przykład. Jak widać nie ma tu żadnej religii, żadnej ideologii, żadnej filozofii, choć przy  tym ostatnim można się nieco pospierać. Bo jakaś minimalna baza teoretyczna istnieje, nie jest ona jednak najważniejsza. Zbytnie skupienie się na niej to tak, jak jedzenie obiadu za pomocą czytania książki kucharskiej. Inni za to z kolei wujkowie twierdzą, że człowiek oświecony zawsze prawidłowo rozpoznaje sytuację, właściwie też na nią reaguje. To jest akurat lekka przesada, taki chwyt reklamowy, bo ipso facto życie jest jak brydż - grą strategiczną z ograniczoną informacją, więc czasem jest tak, że najlepsze zagranie nie zawsze jest skuteczne. Są też palcówki, tak to nazywa żargon brydżowy, czyli sytuacje "albo - albo i znikąd pomocy", co prawda dobry brydżysta stara się ich unikać, ale nie zawsze tak się da. Na pewno jednak oświeconemu, tak znowu statystycznie rzecz ujmując, żyje się lepiej, bo rzadziej myśli nadmiarowo, więc mniej tworzy pustych, urojonych problemów, zaś przy okazji również lepiej się żyje jego otoczeniu. Tu mamy kolejny paradoks, bo zen generalnie, ex cathedra, nie wyjaśnia, czy uprawianie go to dobrze, czy źle, ale moim zdaniem bilans wychodzi na plus, mimo że czasem ktoś może zwariować, gdy zobaczy jak sprawy dokładnie się mają. Ale to są marginalne, pojedyncze przypadki, rzadkie niczym kliniczne, uczciwie rozpoznane uzależnienie od Świętego Zioła. Jak mawiał kolejny mądry wujaszek: "w każdym miodzie jest chociaż odrobina gówna". Dość wiele osób uważa, że zen ma na celu osiągnięcie Świętego Spokoju. To akurat jest zwykła nieprawda, bo zen nie ma żadnego celu. Za to nie można zaprzeczyć, iż ów Święty Spokój często bywa skutkiem ubocznym praktyki, błędem jest jednak staranie się go osiągnąć, bo im bardziej się staramy, tym bardziej się od niego oddalamy. To trochę tak, jak z facetem, któremu nie stanął wtedy, gdy miał stanąć. Zwykle nie jest to fajne wydarzenie, ale gdy taki facet za dużo zaczyna o tym myśleć, gdy czyni jakieś paniczne starania, aby naprawić tą niefajną sytuację, to tym gorzej dla sytuacji. Za to kiedy już ten Święty Spokój osiągniemy, to marnym pomysłem jest przywiązywanie się do niego, bo bardziej boli, gdy nagle go stracimy. Można.
To ostatnie słowo było sygnałem, że gdy ktoś się odezwie, to nie będzie się liczyć jako przerwanie, bo właśnie skończyła. Pierwsza wychyliła się Kaśka, psiapsióła Maliny, siostry Borka, faceta Anity:
- To znaczy co? Zioła nie można?
- Zwariowałaś? Generalnie to oczywiście można, tak dla sportu, dla higieny psychicznej. Mówiłam tylko, że do praktyki zen się nie zaleca tej zabawki.
- Bo co się wtedy stanie?
- Nic, tylko to wtedy nie będzie już praktyka zen, tylko kolejny trip. Też wartościowe ćwiczenie, niemniej jednak samo bezpośrednio do oświecenia nie prowadzi, to taka jakby lektura uzupełniająca jedynie, nieobowiązkowa bynajmniej. Zen w paski rasta.
- To fajnie, bo ja akurat po zielsku widzę najlepiej, jak się sprawy mają. Poza tym real bez zioła jest dla mnie nie do przyjęcia.
- Nie mów tego zbyt głośno, bo jakiś jebany marychofob przybije ci jeszcze uzależnienie lub jakąś nałogowość.
- Ja się z idiotami nie zadaję i mam wyjebane na te ich diagnozy.
W tym momencie odezwała się Mariola:
- To co laski? Co teraz robimy?
Anita zmarszczyła czoło i odparła:
- Borka nie ma, pojechał do matki fachurzyć, coś przykręcić, coś przybić, coś przenieść, to mamy teraz istny babski comber. To może w takim razie byśmy... Byśmy... Co byśmy?
Mariola wtrąciła:
- Jest nas czwórka, ale ja nie umiem w brydż.
Milcząca dotąd Malina zakrzyknęła nagle:
- Piżama party!!!
Kaśka zaoponowała:
- Chyba beze mnie, bo ja sypiam na golasa.
- To będziesz na golasa. Piżama zerowa to się nazywa.
- To ja też chcę na golasa, tak po solidarności.
- Jak wszyscy, to wszyscy, Baba Jaga też. Robimy tak: Kaśka kręci blanty, Malina idzie do kuchni po ciasteczka, tam leżą na wierzchu, Mariola nic nie robi, czyli to, co najbardziej lubi, ja zapuszczam Motley'ów, przy nich się fajnie z majtek wyskakuje, a narrator niech oddali się szybciutko, bo babskie sprawy będą grane.
Narrator posłuchał, bo Anita mogłaby go w żabę zamienić, zaś zanim by do tego doszło, to Kaśka by go zdzieliła, ona potrafi, bo to fitneska jest, do tego ememej, krav maga, czy tam coś jeszcze, więc żartów zero. Ale na koniec opowie anegdotę o wspomnianych Motley'ach. Ponoć do którejś swojej płyty dołączyli byli ulotkę zawierającą jakiś adres oraz tekst: "przyślij nam zdjęcie swojej cipki". Sytuacja ich centralnie przerosła, bo listów przyszło jakieś kilkadziesiąt razy więcej, niż na początku szacowali.

26 września 2022

Podpindalanie (na przykład) frytki i nie tylko

To miło, że wszyscy się zgodzili, nikt nie zaoponował na forum pod poprzednim postem, iż swego czasu artysta znany jako Nergal nie podarł żadnej Biblii, tylko jakąś nie znaną, nie określoną do końca książkę, która posłużyła jako rekwizyt w spektaklu. Nikt też za bardzo nie kwapił się podziękować za info, jak to było naprawdę, co jest zrozumiałe, bo raczej nikt tak łatwo nie przyzna publicznie, że dawał się robić w wała. Ale dość na ten temat, przejdźmy do spraw jeszcze inszego kalibru, niż jakiś tam koncert.
Znane powszechnie są publikacje, tak papierowe, jak netowe pod wspólnym hasłem "dziesięć (lub ileś tam) cosiów, które /zdaniem autora/ odbiorca powinien wiedzieć". Rzecz jasna po przeczytaniu tego nadal nie wie, bo już po kilku minutach zapomina wszystko, co było napisane. Imponujący zbiór takich ciekawostek znalazłem kiedyś w bardaszce pewnej bibliokawiarni, miał on zbiorczy tytuł "Książka do czytania siedząc na sedesie", co ja skróciłem wtedy na "Czytanie na dzbanie". Rzecz jasna niczego nie pamiętam z tej lektury, może tylko jedną ciekawostkę na temat ilości słoni, które trzeba postawić jednego na drugim, aby ten na samej górze dosięgnął trąbą Księżyca, ale ile ich miało by być centralnie, to już zapomniałem jeszcze przed opuszczeniem rzeczonego pokoiku.
Ale jakoś tak niedawno, surfując chaotycznie po necie trafiło mi się "Dziesięć zachowań, które faceci nie lubią u kobiet". Artykuł nie wyjaśniał za bardzo, o które kobiety chodzi, czy jakieś bliższe, osobistsze, czy też tak ogólnie randomowe różne takie, to już było pozostawione czytającym do rozstrzygnięcia samej/mu. Całości nie doczytałem do końca, nie pamiętam nawet tego, co przeczytałem, poza jednym punktem, który jakoś tak dziwnym trafem wziąłem osobiście, mimo że chory na ksobność nie jestem. Mówił on tak mniej więcej tyle, że faceci bardzo nie lubią, wręcz do szału ich to doprowadza, gdy laska przy stole podkrada im cosik z talerza podczas wspólnej konsumpcji czegoś tam. Trzeba przyznać, że chyba raczej nikt nie lubi, gdy jest pozbawiany posiłku, ale tu nie rozmawiamy na temat buchnięcia całości, czy też większej połowy porcji, tylko jakiejś frytki, fasolki, czy jakiego innego fragmentu czegoś. Moja Lady plus ja stosujemy ten sport nagminnie, zawsze jest tak, że ktoś komuś podlizuje jej/go loda, podpija jakiś napój, czy też przywłaszcza sobie nieswojego pieroga. Jako, że mamy różne gusta zamawiamy nieraz różne rzeczy, ale czasem nawet właśnie po to, aby mieć urozmaicenie oraz rzeczowy powód do wspomnianego skubnięcia. Dla nas to jest po prostu fajny gest, do tego jakby rutynowy, coś tak jakby spontaniczne przytulenie się na ulicy, plus buziak lub bez, czy po prostu wzajemny uśmiech. Można to też uznać naukowo za czynność zastępczą, gdy uprawianie czynności bazowej może być jakby trochę nieporęczne. Co prawda są pary, które nawet tego uśmiechu nie praktykują, ale tego już może nie rozwijajmy. Zapytam teraz wprost, tych sparowanych, czy Wy macie tak samo, czy tylko my jesteśmy taką osobliwością?
Okay, ale czy tacy ludzie od razu muszą być parą? Powiedzmy, że to jest pierwsza randka, która dość często, choć nie zawsze, ma miejsce w jakimś lokalu z konsumpcją. Pierwsze randki bywają różne, czasem już wiadomo, czego obie strony od siebie chcą, po czym to realizują, czasem zaś jeszcze nie wiedzą, co będzie za pięć minut. Ale zostawmy takie detale. Na razie siedzą i coś tam wciągają. Nagle któreś sięga widelcem lub rąsią na teren tej drugiej osoby, po czym kasuje (przykładowo) wspomnianą już frytkę. Dla mnie, gdyby babencja buchnęła mi tą frytkę, to jest jasny sygnał, że dziewucha jest na luzie, co może, choć wcale jeszcze nie musi oznaczać, że jest dobrze. Co więcej, im bardziej wypasiony lokal, taki "Ą - Ę", taki ze sztywniejszą konwencją, tym lepiej, bo to znaczy że laska ma wyrąbane na konwencje. Takie zaś lubię, a nie jakieś tam sztywne, wystrachane damulki.
To na sam koniec jeszcze pytanie do tych niesparowanych, tudzież sparowanych, którzy mimo tego jednak na jakieś pierwsze randki uczęszczają, albo chociaż pamiętają, jak wtedy było. Co Wy na taką oto sytuację, gdy nagle ta druga osoba podpiżdża Wam tą (przykładową) frytkę, czy coś tam innego? Albo nagle mówi "daj spróbować", po czym bez względu na reakcję próbuje uszczknąć coś z Waszej szklanki. Jak to u was jest z tym temacie?

15 września 2022

To skandal, że on nie wydał tego dekretu

Film trafił mi się za darmo, kompletnym przypadkiem zresztą, na platformie, której podobno już nie ma, choć jakimś sposobem się pojawiła. Gdy potem próbowałem powtórzyć to doświadczenie, to już nie dało rady. Ale tak, czy owak produkt polecam (promuuuję), zaś najlepsza scena jest do obejrzenia poniżej:
Ciut przekłamane co prawda, bo to "zielsko jebane" wcale nie daje żadnego "kopa", ale mniejsza o takie detale. Trochę też ucięli, bo na sam koniec Bierut (J. Bończak) nawija do Pana T. (P. Wilczak) taką kwestię: "A teraz spierdalaj, bo chcę się odlać.", nie wydaje się to jednak zbyt istotną stratą. To przecież tylko zajawka, zaś całość za pewien czas będzie łatwiej osiągalna. Całość naprawdę zabawna, do tego jeszcze nieźle obsadzona.
= = =
A teraz nagła zmiana tematu:
Brawo Doda!!
Pierwszy schodek zaliczony, pozostaje teraz ich cała reszta, czyli wyrwanie należnych dutków od reżimu, który chciał jej zrobić kuku za nic, za to tylko, że sam jest chorszy od chorzeja.
= = =
Część muzowa jakby nieco dłuższa, bonus taki. Dopisek za trzy dni (niedziela) wyjaśni, skąd pomysł na taką szczodrość.

Dopisek niedzielny.
Bo to jest tak, znaczy się, będzie tak, że mnie na blogowisku nie będzie. Przez tydzień. Co prawda zmieniłem minimal na srayfon, ale to nic nie zmienia, bo ja tu wtedy i tak nie zajrzę. Dlatego tyle muzy wrzuciłem, żeby Kawiarnia miała zajęcie. Ale to nic, nie ma co robić wrzawy, tydzień to jest nie osiem dni, więc nawet nikt nie zauważy. Jednak teren zostaje do dyspozycji, bez nadzoru, trollin' shit ewentualny posprzątam gdy wrócę. Tak wracając do kwestii telefonów, to z reklamami poniżej jest tak, że one są tak dobre, że aż złe. Dokładnie, bo ja dopiero po kilku latach się dowiedziałem, co one reklamują. Taki był odlot, jak je wtedy oglądałem po raz pierwszy! "Kot spojrzał tak od miski", no, i kultowe "kopytko" rzecz jasna, po prostu Kosmos w którym Święta Zielenina jest po prostu zbędna, bo endokanabinole masowo zalewają receptory.

06 września 2022

Psychodeliki - zdecydowanie szkicowo

Narkotyków, zabawek zmieniających umysł jest na świecie wiele, najpopularniejszy, najbardziej powszechny to rzecz jasna alkohol, ale wśród wszelkich tego typu ogłupiaczy jest grupa substancyj, która to na miano "ogłupiaczy" raczej nie zasługuje. Ta grupa to psychodeliki, dzielona zresztą jeszcze na mniejsze subgrupy, ale to już zostawmy. Chyba każdy coś tam słyszał na temat LSD, choć zapewne niewiele osób wie coś o LSA, naturalnym analogu, który zawiera powój hawajski. Medialnie znane są grzybki wszelakie, które do znalezienia są także w Polsce, znane były już starożytnym Słowianom. Peyotl to kolejny znany temat, brał go ponoć Witkacy, którego niektóre prace inspirowane są kaktusowym tripem. Tu wyjaśnijmy od razu, że nie malował "pod wpływem", to akurat jest słabo wykonywalne. Ostatnio dość sporo jest słychać na temat produktu zwanego "ayahuasca", który to powstaje po zmieszaniu dwóch roślinnych substratów. Kilka lat temu dostępna była szałwia wieszcza, ale polscy prawodawcy, którym zależy na tym, aby narkomania w tym kraju kwitła, szczególnie alkoholowa, wciągnęli ją na indeks prohibitów. Warta uwagi jest też ibogaina, gdyż twierdzi się, jakoby była pomocna przy leczeniu uzależnień, szczególnie od opiatów. Nie jest to jednak takie do końca jasne, wszystko jest na etapie eksperymentów. Pełną, tak z grubsza listę tych "jadów" zna Ciotka Wiki, tu tylko wspomnimy jeszcze pewną ciekawostkę, jaką jest gałka muszkatołowa. Aczkolwiek nie jest zbyt proste jej użyć po zakupie w sklepie spożywczym, efekty zaś bywają rozmaite. Powyższe zabawki są pochodzenia roślinnego, może poza LSD, które raczej bywa syntetyczne, ale znane są też produkowane przez niektóre zwierzęta (inne, niż człowiek), na przykład ropuchy. Rzecz jasna jest też cała gama syntetyków.
Psychodeliki zwane są czasem halucynogenami, jednak jest to dość błędne, gdyż tylko co poniektóre wywołują owe halucynacje. Przeważnie efektem są zmiany percepcji otaczającego świata, na tyle specyficzne, sporo odmienne od zmian powodowanych przez "zwykłe" narkotyki, takie jak alkohol, opiaty, czy koka, że jest to warte osobnej szufladki. Jak one działają? Nie ma prostej, krótkiej odpowiedzi na to pytanie. Każda substancyja działa inaczej, zaś eksperyment na sobie również jej nie da, gdyż wiele zależy tu od samej osoby, jej umysłu. Ktoś może zobaczyć inne kolory, ktoś nie dostrzeże tych zmian, ale za to ujrzy zmiany kształtów znanych mu rzeczy, ktoś jeszcze inny zobaczy dźwięki lub usłyszy światełka. Te ostatnie efekty, zwane synestezją, czasem niektórym mogą się trafić. Oprócz zmian postrzegania dużo się też dzieje wewnątrz umysłu osoby, która przyswoiła dany produkt. Ale czasem też niewiele się dzieje, gdyż istnieją osoby stosunkowo odporne na mniejsze dawki dragu. Stąd też bierze się lęk przed tymi dragami, który zwykle przekłada się na prawo ich dotyczące, przeważnie głupie, tworzone przez dyletantów. Co prawda istnieje potrzeba kontroli psychodelików, już dawni szamani ją stosowali, udzielali ich tylko przy pewnych okolicznościach oraz osobom, które uznali za dojrzałe do takiej jazdy. Niemniej jednak obecna kontrola, jej wykonanie przez wiele reżimów jawi się jako absurdalna, wręcz idiotyczna. Ale tak, czy owak psychodeliki nie są dla idiotów, zaś decydując się na odlot trzeba przestrzegać pewnych bazowych reguł. Pierwszą ilustruje taki dialog:
- Chciałabym spróbować kwasa /czyli LSD/, ale się boję.
- Dopóki się boisz trzymaj dupę od kwasa z daleka.

Druga to zalecenie, aby ktoś jeszcze był przy tym. Co prawda po zażyciu bardzo rzadko się zdarza, aby ktoś stracił wgląd, czy też kontrolę nad sobą, niemniej jednak bywają takie akcje. Poza tym nawet największy odważniak może się dość mocno wystraszyć przebiegu wypadków, więc taka osoba towarzysząca jest wtedy łącznikiem ze światem bardziej realnym. Jej obecność sprawia, że jest po prostu bezpieczniej. Czyli reasumując samemu lepiej nie próbować, chyba że ma się już pewne doświadczenie za sobą, ale to też raczej nie na pewno.
Trzecia reguła to odpowiedni czas i miejsce. Na pewno bez sensu jest poddać się tripu gdy jest się zmęczonym, ma się kiepski nastrój, czy też ma się jakieś poważniejsze problemy życiowe. Choć psychodeliki są badane pod kątem ich zastosowania do leczenia niektórych dysfunkcji, to generalnie NIE SĄ antidotum na kiepską sytuację, tak na zewnątrz, jak też wewnątrz umysłu. Taka próba zwykle kończy się nieciekawie. Co prawda rzadko zgonem, czy chorobą psychiczną, ale miłe przeżycie to nie jest na pewno.
Na temat dobrego źródła produktu nie warto nic wspominać, bo ukrytym założeniem posta jest pewien poziom odbiorców.
Słowo "narkotyki" często u co poniektórych wywołuje skojarzenie z dysfunkcją zwaną "uzależnienie", która czasem dotyka ludzi nadużywających owych narkotyków. W przypadku psychodelików jest to nader marne skojarzenie. Szalenie trudno jest się od nich uzależnić ze względu na specyfikę ich działania. Aby do tego doszło, trzeba coś brać dość często i regularnie. Tymczasem gdy się weźmie (przykładowo) kwasa, to gdy się to powtórzy po zbyt krótkim czasie, ten kwas po prostu nie zadziała. Tak to jakoś jest, ma to swoje biochemiczne, czy neurologiczne wyjaśnienie, ale tu nie ma sensu tego rozwijać. To wszystko jednak oznacza, że nie ma motywacji, aby brać coś za często, za gęsto, bo nie jest to żadną atrakcją. Poza tym taki trip, choćby najwspanialszy, jest na tyle męczący, że ochota na kolejny przychodzi dopiero po jakimś czasie. Niezłym przykładem są amatorzy grzybków "krasnali". Po jesiennych zbiorach wykonują kilka sesji, imprez z udziałem tychże grzybków, nawet bardzo udanych, ale potem jakoś im się tego odechciewa, nieraz oddają innym resztki swoich zapasów. Można sobie wyobrazić uparciucha, taki eksperyment myślowy, który bierze coś tam codziennie. Otóż zanim się uzależni, to wcześniej prozaicznie zwariuje, zachoruje psychicznie.
Puenta? Podsumowanie? Trudno jest o takowe po tak pobieżnym, skąpym informacyjnie szkicu. Na temat tego, że psychodeliki nie są dla wszystkich już wspomniano. Natomiast użyte przez osobę odpowiedzialną i znającą siebie, mogą być rozwijającą zabawką. Złe jest tylko to, że prawo różnych krajów nieodpowiedzialnie je traktuje utrudniając lepsze ich poznanie.
Na koniec dwa słowa na temat Świętego Zioła, które niektórzy zaliczają do psychodelików. Już sam koncept, aby nazywać je "narkotykiem" jawi się jako idiotyczny, bo działa na umysł tak subtelnie, że można się zgodzić jedynie na "semi-narkotyk", tak kompromisowo, dla świętego spokoju. Natomiast prawdą jest, że niektórym czasem mogą się zdarzyć jakieś psychodeliczne jazdy, jednak są one równie subtelne, dość mało zauważalne, tak jak całe działanie Zioła zresztą.
To by było na razie wszystko w temacie. Być może pojawi się jakiś komentarz, że powyższy post promuuuje psychodeliki. Komisja Moderacyjna nie będzie takiego bzdeta kasować, opatrzy go jedynie info zwrotnym "jesteś idiot(k)ą". Jak ktoś chce, sam się prosi o obciach, to niech go sobie ma.

15 sierpnia 2022

Ciocia Lala speaks

Gdy zapytano Ciocię Lalę, co sądzi o monogamii, odparła:
- Monogamia jest fajna. Pod warunkiem, że jest spontaniczna.
Następnego dnia do Cioci Lali przyszła jej siostrzenica:
- Ciociu Lalu, a mama mi powiedziała, że ty powiedziałaś, że monogamia jest okay, ale tylko, gdy jest sporadyczna. Możesz mi to trochę rozwinąć?
- Ja tak powiedziałam, czy twoja mama powiedziała, że ja tak powiedziałam? Coś mi się zdaje, że któreś z nas trojga wykonało frojdowską pomyłkę.
- Trojga?
- Trojga. Też jesteś w to wplątana. Nie przywiązuj jednak do tego zbyt wielkiej uwagi. Sporadyczna to też ładne słowo, też fajnie brzmi.
__________________________________ 
Ciocię Lalę poznaliśmy kiedyś ===TU===. Jest to postać prawdziwa, choć nie wszystko, co mówią na jej temat to prawda. Ale czy ma to jakieś znaczenie?

12 sierpnia 2022

STABILNE BUTY CZAROWNICY

Rzadko czarownica Anita i jej facet, mutant Falibor wychodzili z pracy 
razem, ale tym razem tak właśnie miało być. Zwykle to kobiety pilnują takich spraw, jak rocznice bycia razem, więc tym razem też tak było. Jeśli ktoś czytał uważnie "Grawitację ujemną", to zapewne wie, że akcja jej działa się latem roku 2021. Poniższa historyjka ma miejsce rok później, dokładnie rok po tym, jak doszło do pierwszego miziania pomiędzy jej bohaterami. Co prawda to jeszcze nie oznaczało, iż zaczął się ich związek, ale tak się potem umówili, że tak to będą liczyć, że będzie to data bazowa. Dokładniej zaś, to Anita ustaliła, że tak się umówili, gdyż Borek, jako typowy facet miał wyrąbane na takie sprawy, jak jakieś tam rocznice. Za to gdy wyszli na parking ów facet zapytał:
- To co teraz? Gdzie jedziemy?
- Do galerii.
- Gdzieee???
- Dokładnie tam, gdzie powiedziałam. Nic się nie zmieniło przez tą króciutką chwilę, która upłynęła od tamtego czasu. 
- Łażenie po galeriach to chyba raczej babskie hobby?
- Tak, dlatego nigdy tam z tobą nie chodzę.
- To czemu dziś?
- Bo dziś ogarniamy tą wycieczkę po męsku.
- Czyli?
- Pójdziemy w jedno konkretne miejsce w jednej konkretnej sprawie.
- Czyli?
- Do sklepu z winami. Do rocznicy chcę kupić coś ekstra.
Jedno miejsce okazało się jednak dwoma, bo po drodze zajrzeli po coś do jedzenia, też takiego raczej ekstra. Ale już po zakupie wina doszło jeszcze trzecie. Najpierw jednak Anita przystanęła przy jednej wystawie wyrażając swój nader głośny zachwyt:
- W putku majku! Wejdźmy tu na chwilę.
Borek przewrócił oczami i westchnął:
- Zaczyna się... Miało być po męsku.
Anita spojrzała mu w oczy i zatrzepotała powiekami.
- Tylko tu. Jak cię tak ładnie, bardzo ładnie poproszę?
- Jak ładnie?
- Tak.
Ten pocałunek chyba faktycznie ładnie musiał wyglądać, bo kilka mijających ich osób przystanęło na ten widok i obdarzyło go aprobującymi uśmiechami. Wreszcie Borek odzyskał możliwość wypowiedzi, więc się wypowiedział:
- No, dobrze. Ale naprawdę tylko tu i spadamy.
Sklep okazał się być sklepem obuwniczym. Anita chwyciła Borka za rękę i nie rozglądając się na boki zaprowadziła go w jedno konkretne miejsce.
- Zobacz.
- To?
- Tak, to. Zamknij oczy i zwizualizuj sobie taką scenkę. Podchodzę do ciebie ubrana tylko w te buty. Nic poza tym. Przykucam i...
Borek nagle parsknął śmiechem.
- Co jest?
- Nie, nic takiego. Przypomniało mi się tylko, jak to kiedyś w identycznej sytuacji wykonałaś artystyczne fajt na powierzchnię płaską. 
- Bo byłam w szpilkach i obcas nagle się zepsuł. Ale te buciki wyglądają na dość stabilną konstrukcję. Fajtem raczej nie grożą.
- Fajt to może być, ale w kieszeni. Idziemy kochanie, dość tych marzeń. Poza tym stopy nie należą do tych detali, które mnie u ciebie kręcą najbardziej. Tak na dobrą sprawę, to mało mnie one interesują, chociaż płetwy albo racice chyba bym raczej zauważył.
- W domu zrobię ci stopami, chcesz?
- Ale bez butów. Na buty zero zgody. Idziemy?
- Jeszcze chwilę popatrzę.
- Mnie oczy bolą od tego widoku. Na zarobki raczej nie mamy powodu chyba narzekać, ale mimo wszystko ta cena jest po prostu upiorna. Idziemy?
Borek nie czekając na odpowiedź obrócił się i ruszył do wyjścia ze sklepu. Anita dogoniła go już na pasażu. Ale słowa dotrzymała, nie cisnęła na dalszy obchód galerii i szybko trafili do auta. 
...
- Co teraz robisz?
Takie pytanie dotarło do uszu Borka zza drzwi łazienki.
- Czekam na ciebie.
- Ale w jakiej pozycji to robisz?
- Półleżącej. Na kanapie.
- To wstań.
- Ale...
- Nie aluj, tylko po prostu stań. I stój.
Borek pokręcił głową, jednak wykonał polecenie.
- Tadaaam!
Anita wyszła z łazienki. Była prawie naga. Prawie, gdyż miała na włosach gumki, które je upinały w dwie długie kitki, na szyi łańcuszek z orgonitem, którego nigdy nie zdejmowała, zaś na stopach...
- Nonieee... Kupiłaś, czy buchnęłaś? Tylko kiedy?
Nic nie odpowiedziała. Podeszła do Borka i ukucnęła.
- To powiesz mi kiedy?
- Co kiedy?
- Kiedy ogarnęłaś te kamasze?
- Było uważać.
Potem odezwała się dopiero, gdy już wstała na równe nogi.
- Czy wiesz, ile przez ostatni rok zaoszczędziłam na kosmetykach?
Borek nic nie odpowiedział, bo pytanie chyba raczej do niego nie dotarło. Opadł na kanapę i powoli wracał do standardowego stanu świadomości. Patrzył na Anitę, która odwróciła się i ruszyła do łazienki. Jego wzrok powoli zmierzał od jej głowy do jej pięt. Na piętach miała zapięte paski butów na wysokim, szerokim obcasie, które często widywał stojące w przedpokoju.

06 sierpnia 2022

CIASTECZKA /Zula naucza solo/

Ding dong!!!
- Kogo kurwa zgniła pizda niesie?! Jemy teraz!!!
To ostatnie zdanie Zula targetowała do drzwi wejściowych. Jednak Zoja miała nieco inne zdanie odrębne na temat całej sytuacji:
- Ty, czekaj. Kurier ma być. Książkę zamawiałam.
- Dziś?
- Miał być wczoraj, ale to dehael.
- Jak dehael, to będzie pojutrze.
- Ale weź idź otwórz.
- Ja? To do ciebie kurier, nie do mnie.
- Nie widzisz, że jestem goła?
- Mnie to nie przeszkadza. Gołe Zojki są wporzo.
- Ale mnie przeszkadza. No, weź kochanie, rusz pupala, bliżej masz.
- No, już dobrze. Kocham to pójdę. See ya lajtah.
Pierogi na talerzu nie odpowiedziały. Pewnie nie zatrybiły, że to było do nich. Zula wstała i ruszyła do drzwi, które otworzyła po dojściu do tychże.
- Dzień dobry.
- No?
- Bo... Bo... Bo ja do Zoji.
- Na razie to do pani Zoji. Potem zobaczymy. Nie wyglądasz na kuriera.
- Bo... Bo... Bo nie jestem. Czy pani to pani Zoja?
- Nie. Pani to pani Zula. Może być?
- Chyba tak. Mówili, że obie panie są dobre...
- Kurwa, w czym niby dobre?!
- Bo... Bo...
- Wujek, jeszcze jedno bo i zamykam drzwi.
- Bo... Bo ja muszę od początku.
Z pokoju dobiegł głos Zoji:
- Zulka, co tam się dzieje? Powiedz mu, że płacone już było.
- To nie kurier, tylko jakiś boboń.
- Boboń, nie boboń, ale nie musicie tam gadać w otwartych drzwiach. Muchy lecą, przeciąg jest, a Malinowska znowu jakiś syf gotuje, bo aż tu dociera.
- Okay, ale jak zamknę drzwi, to się nie dowiem, co to za boboń. Właściwie to mnie to chuj obchodzi, więc nie ma sprawy.
- Ale mnie zaczęło obchodzić. Wpuść bobonia.
- Do pokoju?
- Do pokoju. Cycków mi nie ubędzie, jak sobie popatrzy.
Zula spojrzała na przybysza ze słowami:
- Właź! Tylko łapy z daleka od moich pierogów.
Oboje weszli do pokoju.
- Zojeczko, masz gościa.
- Ja? Ja teraz jem. Ty go wpuściłaś, to twój gość.
- Nie mój, tylko twój, bo ty go chciałaś.
- Zuluś, ale ja tak bardzo, bardzo proszę.
- No, niech będzie. Tak, czy owak pierogi mam już i tak do odgrzania, bo ja lubię gorące, więc bez znaczenia, kiedy to zrobię. Siadaj gościu i nawijaj czegoś chciał, jaki jest zespół twoich oczekiwań?
- Bo...
- Jebnąć?
- To było tak, że odbyłem zaiste długą drogę. Poznałem wielu wspaniałych nauczycieli, doświadczyłem wielu praktyk pod ich kierunkiem. Czego ja nie robiłem. Medytacje, deprywacje, różne inne kombinacje fizyczne, psychiczne, tantryczne, magiczne, psychodeliczne, długo by wymieniać...
- I co?
- I nic. Wciąż cierpię. Wreszcie mi ktoś powiedział, że mogą mi pomóc jedynie panie Zoja i Zula, wielkie mistrzynie zen. Więc nachodziłem się, naszukałem, nadowiadywałem, wreszcie dotarłem.
Zoja słuchała tego leniwie przeżuwając pieroga, za to Zula raczej tego nie słuchała. Przynajmniej nie robiła takiego wrażenia, za to patrzyła wciąż na swój talerz pierogów. Wreszcie się odezwała, wciąż nie odrywając wzroku od przerwanego posiłku:
- Słuchaj wujek, ktoś ci trochę nałgał na temat tych mistrzyń, ale skoro tak już pragniesz naszej nauki, to powiem ci krótko: przestań cierpieć. A teraz dziękujemy za wizytę. Jak spotkasz kuriera po drodze, to mu powiedz... Nie, nic mu nie mów. O tym, że ma przesrane dowie się już tu na miejscu.
Boboń spojrzał błagalnie na Zoję, ale ta tylko wzruszyła ramionami. Zula wstała, wyszła do przedpokoju, po czym dobiegł stamtąd jej głos:
- No, boboniu, co jest z tobą? Drzwi otwarte, muchy lecą, przeciąg jest, pani Zoja się zaziębi. I jeszcze obiadem Malinowskiej nam tu capi.
Gdy przybysz wyszedł Zula chwyciła za swój talerz pierogów i ruszyła do kuchni. Zoja zaś wstała i poszła za nią ze swoim już pustym. Gdy go wrzuciła do zlewu spojrzała na Zulę wpatrzoną w mikrofalówkę i odezwała się:
- Wiesz, czytałam gdzieś tam niedawno o takim dawnym mistrzu zen, który nauczał klientów tym samym stylem, co ty, tylko krócej.
- Znaczy?
- Używał jednego magicznego słowa już na wejściu.
- Jakie to było słowo?
- Nie wiem, jak jest "wypierdalaj" po japońsku.
- Dużą miał skuteczność?
- Znaczy, ilu pacjentów doznało oświecenia od tych jego nauk? Tego tam już nie napisali, pewnie on sam tego nie wiedział.
- W sumie racja. Oświeconego takie detale nie obchodzą.
________________
Zamiast klipu słuchamy Rock'And'Poland na YT na żywo, real time mode. Tylko ostatni boboń może nie umieć tego sobie znaleźć.

30 lipca 2022

CIASTECZKA /fikcyjna alternatywa/

Któregoś tam dnia Zulę i Zoję odwiedziła Karyna, taki ich znajoma skądśtam. Ledwo co tylko weszła do mieszkania, od razu uderzyła w bek. Dziewczyny spojrzały na siebie. Bez słów się dogadały, że jak na razie nic lepszego nie można zrobić, tylko poczekać, aż przybyła się wybeczy do końca. Tak się wreszcie stało. Pierwsza zaczęła Zula:
- No, laska, co jest z tobą?
- Seba mnie rzucił!
- Ćwiczyliście dżudo? Czy jakieś ememej?
- Nie dosłownie, tylko metaforycznie.
- Aha. Takie werbalne dżudo?
- Nie! On mnie zostawił, puścił kantem, odszedł ode mnie, po prostu przestał ze mną być. Mądrze to ujmując jednostronnie zakończył nasz związek. Do tego bez powodu, bez uzasadnienia, bez... Bez... Bez...
- Bez pieniędzy?
- Nie!
- Bez nadziei?
- Nieee!
- Bez majtek?
- Zulka!
- Co jest?
Zoja nie odpowiedziała, pokręciła tylko dezaprobacyjnie głową. Za to Karyna wyraźnie szykowała się do kolejnej rundy beku. Zula zainterweniowała:
- Ty się zdecyduj, czy przyszłaś się mazać, czy coś opowiedzieć.
- Już się biorę w garść. Ale dlaczego on mi to zrobił?
- To ty nam powiedz.
- Nie wieeem.
- Powód jest zwykle jeden.
- Czyli jaki?
- Ty lub on. Albo coś tam jeszcze.
- Ja??? Co jest kurwa ze mną nie tak?
Mówiąc to Karyna wstała, uniosła ramiona i wykonała piruet tak szybki, że aż jej króciutka sukienka uniosła się do góry. Zula wyciągnęła rękę i chwyciła za rąbek tegoż odzienia.
- Stój! Klasa dupeczka, ale co to jest?
- Co?
- Majtki jak widzę masz. Ale co to za ohydne kłaki ci spod nich wystają?
Po tej uwadze Karyna usiadła i rozpoczęła nową rundę beku.
- Pst! Zulka!
Szept Zoji był teatralny, ale wystarczająco cichy, aby być dyskretny.
- Co tam?
Zula nachyliła się do niej w oczekiwaniu ciągu dalszego.
- Czy ty jesteś pewna, że jej pomagasz?
- Nie. Ale to jest bez znaczenia, czy jej pomogę, czy się jej pozbędę.

23 lipca 2022

Dura magia, sed magia

POST JEST DEDYKOWANY...
- Komu?
- Co komu?
- Komu dedykowany?
- Czytać ze zrozumieniem nie umiesz?
- Ja tam nic do rozumienia nie widzę.
- Bo to takie niedopowiedzenie jest.
- To jakiś żart?
- Żart jest taki, że dedykacje nie dla idiotów!
Czwarty nasz kot ma na imię Hamlet, jak widać na fotce jest kotem systemu "maine coon" i jest kotem magicznym. Tak, jak wszystkie koty zresztą, ale on swoją magiczność pokazał niedawno, więc to się akurat pamięta na świeżo. Zaraz to dalej omówimy, ale najpierw kilka słów na temat samej kociej magii. Kiedyś to już tu było poruszane, więc być może coś się powtórzy, ale na temat kotów chętnie się czyta nawet to samo w kółko a la longue. To także jest objaw, a raczej skutek uboczny kociej magii, jakby ktoś nie wiedział 😼
Tak naprawdę, to nie wiadomo, ile tej magii istnieje, ile zaś istnieje inaczej, wirtualnie, jako iluzja, twór ludzkiego umysłu. Długo by to wałkować, skupmy się tedy na twardej magii, na takich akcjach, jak telepatia, czy teleportacja. To są akurat dwie zdolności chętnie przypisywane kotom. Wiele przypadków można wyjaśnić racjonalnie. Za rzekomą telepatią nieraz stoi znakomity koci słuch, tudzież jego nader wysoka inteligencja. Jako, że kot raczej (chyba?) nie myśli dyskursywnie, tylko intuicyjnie, tedy więc wykorzystuje swój mózg optymalnie. Nie tak, jak nagie małpy, które zdolność takiego myślenia, jako gatunek, uparcie zatracają. Zaś jego rzekoma teleportacja to po prostu kocia zwinność, umiejętność cichego poruszania się, plus również niedoskonałość zmysłów ludzkiego obserwatora. Ale nie zawsze tak właśnie jest. Zdarzają się sytuacje, gdy racjonalne wyjaśnienie nie istnieje.
Telepatię manifestowała kiedyś nasza kocica, taka, której już nie ma. Była do mnie bardzo przywiązana, więc źle znosiła moje wyjazdy na kilka dni. Za to gdy wracałem, głośno anonsowała, bardzo szczególnym miaukiem, że za pół godziny zjawię się w domu. Po analizie kilku takich sytuacji wyszło, że jakimś niepojętym kocim sposobem sensowała, iż właśnie już wyszedłem z metra. Prostą drogą dojście ze stacji trwało krócej, ale ja zawsze zbaczałem po drodze do sklepu, stąd też te pół godziny. Od razu też wspomnę, że czas mojej nieobecności, liczba dni, oraz pora przyjazdu nigdy nie była stała. Bez telepatii, jakiegoś jej rodzaju, behawioru kotki pojąć się nie da.
Za to teleportacji niedawno dokonał wspomniany na wstępie Hamlet. To było tak, że po jego przywiezieniu kot został na parę dni zalogowany do jednego pomieszczenia. To jest rutynowa czynność, gdy przenosimy futrzaka na nowe miejsce. Przeważnie, choć niekoniecznie zawsze, staje się ono potem jego bazą. Aby go nauczyć swojej osoby, szczególnie zapachu, który dla kota jest ważną informacją, spałem tam przez parę nocy. Sporo razy też tam zaglądałem podczas dnia. Wchodziłem i wychodziłem zawsze tak, że nie było opcji, aby się wymknął. Kluczowego poranka wyszedłem jak zwykle nie dając kotu nawet cienia szansy na to wymknięcie. On zresztą ani myślał tego robić. Siedział sobie nader spokojnie na fotelu zajęty higieną własnych kłaków. Gdy przyszedłem jakoś później po coś tam, Hamleta nie było. Pomieszczenie nie miało żadnej innej opcji wyjścia, nieliczne zaś jego zakamary wręcz zionęły brakiem kota. Zaistniała jego kompletna dematerializacja. Tylko lokalne moje pole kwantowe było przesycone pytaniem "whadda fuck?".
Kot pojawił się dopiero jakimś późnym popołudniem na podwórzu. Ja zaś uznałem, że ten etap jego adaptacji się dlań skończył. Okno do tego pokoiku zostało otwarte, zaś sam Hamlet stał się pełnoprawnym "wychodzącym".
Kolejna kocia opowieść, jeśli zaistnieje na tym blogu, będzie na temat kociej gromadki. Pojawienie się nowego sierściucha na obiekcie zaburzyło nieco panującą homeostazę, ale sytuacja jest jeszcze zbyt dynamiczna, aby coś sensownie na ten temat napisać. Tyle tylko wspomnę, tak dla uspokojenia, że żadnych drak nie ma, sprawy się toczą bezdracznie.

20 lipca 2022

Lekcja logiki elementarnej

Woda w pewnych warunkach /temperatura, ciśnienie/ jest płynem.
Czy to oznacza, że każdy płyn /w podobnych warunkach/ jest wodą?
Olga Tokarczuk powiedziała:
"Literatura nie jest dla idiotów"
Podobno miało chodzić o literaturę tworzoną przez nią, ale nie na pewno. To są już tylko domysły bez pokrycia w faktach.
Zostawmy to jednak, wróćmy do meritum.
Co tak naprawdę powiedziała pisarka?
Ano tyle, że idiota książki (literatury) nie pojmie. To jednak wcale nie znaczy, że tylko idioci nie czytają książek. Do tego jeszcze jej książek, jeśli mamy się trzymać wspomnianego domysłu. Tego nie powiedziała na pewno.
Jednak co poniektórzy wykonali byli focha. Co z tym można zrobić? Realnie, skutecznie nic. Ale tak artystycznie, literacko, można rzec im to:
Do szkoły gamonie!!! Uczyć się bazowej logiki.
/Byle nie do czarnekowej 😸/.
A w przerwach do psychoterapeuty! Leczyć się z ksobności.
...
Jak zwykle i zazwyczaj bywa, ten post wcale nie zamyka dyskusyj toczących się pod poprzednim. To tak dla przypomnienia.