To miło, że wszyscy się zgodzili, nikt nie zaoponował na forum pod poprzednim postem, iż swego czasu artysta znany jako Nergal nie podarł żadnej Biblii, tylko jakąś nie znaną, nie określoną do końca książkę, która posłużyła jako rekwizyt w spektaklu. Nikt też za bardzo nie kwapił się podziękować za info, jak to było naprawdę, co jest zrozumiałe, bo raczej nikt tak łatwo nie przyzna publicznie, że dawał się robić w wała. Ale dość na ten temat, przejdźmy do spraw jeszcze inszego kalibru, niż jakiś tam koncert.
Znane powszechnie są publikacje, tak papierowe, jak netowe pod wspólnym hasłem "dziesięć (lub ileś tam) cosiów, które /zdaniem autora/ odbiorca powinien wiedzieć". Rzecz jasna po przeczytaniu tego nadal nie wie, bo już po kilku minutach zapomina wszystko, co było napisane. Imponujący zbiór takich ciekawostek znalazłem kiedyś w bardaszce pewnej bibliokawiarni, miał on zbiorczy tytuł "Książka do czytania siedząc na sedesie", co ja skróciłem wtedy na "Czytanie na dzbanie". Rzecz jasna niczego nie pamiętam z tej lektury, może tylko jedną ciekawostkę na temat ilości słoni, które trzeba postawić jednego na drugim, aby ten na samej górze dosięgnął trąbą Księżyca, ale ile ich miało by być centralnie, to już zapomniałem jeszcze przed opuszczeniem rzeczonego pokoiku.
Ale jakoś tak niedawno, surfując chaotycznie po necie trafiło mi się "Dziesięć zachowań, które faceci nie lubią u kobiet". Artykuł nie wyjaśniał za bardzo, o które kobiety chodzi, czy jakieś bliższe, osobistsze, czy też tak ogólnie randomowe różne takie, to już było pozostawione czytającym do rozstrzygnięcia samej/mu. Całości nie doczytałem do końca, nie pamiętam nawet tego, co przeczytałem, poza jednym punktem, który jakoś tak dziwnym trafem wziąłem osobiście, mimo że chory na ksobność nie jestem. Mówił on tak mniej więcej tyle, że faceci bardzo nie lubią, wręcz do szału ich to doprowadza, gdy laska przy stole podkrada im cosik z talerza podczas wspólnej konsumpcji czegoś tam. Trzeba przyznać, że chyba raczej nikt nie lubi, gdy jest pozbawiany posiłku, ale tu nie rozmawiamy na temat buchnięcia całości, czy też większej połowy porcji, tylko jakiejś frytki, fasolki, czy jakiego innego fragmentu czegoś. Moja Lady plus ja stosujemy ten sport nagminnie, zawsze jest tak, że ktoś komuś podlizuje jej/go loda, podpija jakiś napój, czy też przywłaszcza sobie nieswojego pieroga. Jako, że mamy różne gusta zamawiamy nieraz różne rzeczy, ale czasem nawet właśnie po to, aby mieć urozmaicenie oraz rzeczowy powód do wspomnianego skubnięcia. Dla nas to jest po prostu fajny gest, do tego jakby rutynowy, coś tak jakby spontaniczne przytulenie się na ulicy, plus buziak lub bez, czy po prostu wzajemny uśmiech. Można to też uznać naukowo za czynność zastępczą, gdy uprawianie czynności bazowej może być jakby trochę nieporęczne. Co prawda są pary, które nawet tego uśmiechu nie praktykują, ale tego już może nie rozwijajmy. Zapytam teraz wprost, tych sparowanych, czy Wy macie tak samo, czy tylko my jesteśmy taką osobliwością?
Okay, ale czy tacy ludzie od razu muszą być parą? Powiedzmy, że to jest pierwsza randka, która dość często, choć nie zawsze, ma miejsce w jakimś lokalu z konsumpcją. Pierwsze randki bywają różne, czasem już wiadomo, czego obie strony od siebie chcą, po czym to realizują, czasem zaś jeszcze nie wiedzą, co będzie za pięć minut. Ale zostawmy takie detale. Na razie siedzą i coś tam wciągają. Nagle któreś sięga widelcem lub rąsią na teren tej drugiej osoby, po czym kasuje (przykładowo) wspomnianą już frytkę. Dla mnie, gdyby babencja buchnęła mi tą frytkę, to jest jasny sygnał, że dziewucha jest na luzie, co może, choć wcale jeszcze nie musi oznaczać, że jest dobrze. Co więcej, im bardziej wypasiony lokal, taki "Ą - Ę", taki ze sztywniejszą konwencją, tym lepiej, bo to znaczy że laska ma wyrąbane na konwencje. Takie zaś lubię, a nie jakieś tam sztywne, wystrachane damulki.
To na sam koniec jeszcze pytanie do tych niesparowanych, tudzież sparowanych, którzy mimo tego jednak na jakieś pierwsze randki uczęszczają, albo chociaż pamiętają, jak wtedy było. Co Wy na taką oto sytuację, gdy nagle ta druga osoba podpiżdża Wam tą (przykładową) frytkę, czy coś tam innego? Albo nagle mówi "daj spróbować", po czym bez względu na reakcję próbuje uszczknąć coś z Waszej szklanki. Jak to u was jest z tym temacie?
Znane powszechnie są publikacje, tak papierowe, jak netowe pod wspólnym hasłem "dziesięć (lub ileś tam) cosiów, które /zdaniem autora/ odbiorca powinien wiedzieć". Rzecz jasna po przeczytaniu tego nadal nie wie, bo już po kilku minutach zapomina wszystko, co było napisane. Imponujący zbiór takich ciekawostek znalazłem kiedyś w bardaszce pewnej bibliokawiarni, miał on zbiorczy tytuł "Książka do czytania siedząc na sedesie", co ja skróciłem wtedy na "Czytanie na dzbanie". Rzecz jasna niczego nie pamiętam z tej lektury, może tylko jedną ciekawostkę na temat ilości słoni, które trzeba postawić jednego na drugim, aby ten na samej górze dosięgnął trąbą Księżyca, ale ile ich miało by być centralnie, to już zapomniałem jeszcze przed opuszczeniem rzeczonego pokoiku.
Ale jakoś tak niedawno, surfując chaotycznie po necie trafiło mi się "Dziesięć zachowań, które faceci nie lubią u kobiet". Artykuł nie wyjaśniał za bardzo, o które kobiety chodzi, czy jakieś bliższe, osobistsze, czy też tak ogólnie randomowe różne takie, to już było pozostawione czytającym do rozstrzygnięcia samej/mu. Całości nie doczytałem do końca, nie pamiętam nawet tego, co przeczytałem, poza jednym punktem, który jakoś tak dziwnym trafem wziąłem osobiście, mimo że chory na ksobność nie jestem. Mówił on tak mniej więcej tyle, że faceci bardzo nie lubią, wręcz do szału ich to doprowadza, gdy laska przy stole podkrada im cosik z talerza podczas wspólnej konsumpcji czegoś tam. Trzeba przyznać, że chyba raczej nikt nie lubi, gdy jest pozbawiany posiłku, ale tu nie rozmawiamy na temat buchnięcia całości, czy też większej połowy porcji, tylko jakiejś frytki, fasolki, czy jakiego innego fragmentu czegoś. Moja Lady plus ja stosujemy ten sport nagminnie, zawsze jest tak, że ktoś komuś podlizuje jej/go loda, podpija jakiś napój, czy też przywłaszcza sobie nieswojego pieroga. Jako, że mamy różne gusta zamawiamy nieraz różne rzeczy, ale czasem nawet właśnie po to, aby mieć urozmaicenie oraz rzeczowy powód do wspomnianego skubnięcia. Dla nas to jest po prostu fajny gest, do tego jakby rutynowy, coś tak jakby spontaniczne przytulenie się na ulicy, plus buziak lub bez, czy po prostu wzajemny uśmiech. Można to też uznać naukowo za czynność zastępczą, gdy uprawianie czynności bazowej może być jakby trochę nieporęczne. Co prawda są pary, które nawet tego uśmiechu nie praktykują, ale tego już może nie rozwijajmy. Zapytam teraz wprost, tych sparowanych, czy Wy macie tak samo, czy tylko my jesteśmy taką osobliwością?
Okay, ale czy tacy ludzie od razu muszą być parą? Powiedzmy, że to jest pierwsza randka, która dość często, choć nie zawsze, ma miejsce w jakimś lokalu z konsumpcją. Pierwsze randki bywają różne, czasem już wiadomo, czego obie strony od siebie chcą, po czym to realizują, czasem zaś jeszcze nie wiedzą, co będzie za pięć minut. Ale zostawmy takie detale. Na razie siedzą i coś tam wciągają. Nagle któreś sięga widelcem lub rąsią na teren tej drugiej osoby, po czym kasuje (przykładowo) wspomnianą już frytkę. Dla mnie, gdyby babencja buchnęła mi tą frytkę, to jest jasny sygnał, że dziewucha jest na luzie, co może, choć wcale jeszcze nie musi oznaczać, że jest dobrze. Co więcej, im bardziej wypasiony lokal, taki "Ą - Ę", taki ze sztywniejszą konwencją, tym lepiej, bo to znaczy że laska ma wyrąbane na konwencje. Takie zaś lubię, a nie jakieś tam sztywne, wystrachane damulki.
To na sam koniec jeszcze pytanie do tych niesparowanych, tudzież sparowanych, którzy mimo tego jednak na jakieś pierwsze randki uczęszczają, albo chociaż pamiętają, jak wtedy było. Co Wy na taką oto sytuację, gdy nagle ta druga osoba podpiżdża Wam tą (przykładową) frytkę, czy coś tam innego? Albo nagle mówi "daj spróbować", po czym bez względu na reakcję próbuje uszczknąć coś z Waszej szklanki. Jak to u was jest z tym temacie?