26 września 2020

ANTYWIRUS /odcinek 16/

Poprawiwszy swoje długie blond włosy Sarabella ruszyła w stronę rezydencji pana Hagena. Idąc sięgnęła po telefon.
- ...
- Sprawa zamknięta.
- ...
- Wiem, nie przeszkadzam. Zjemy razem kolację?
- ...
- To, pa. Na razie.
...
Na przystani kłębiło się kilka osób. Sue, Ruda, Cleo, jakaś kobieta z kuchni, a na skraju nabrzeża siedział sobie na walizce niepozorny mężczyzna pykając e-papierosa. Był też pan Arnold. Lada moment miał pojawić się kuter.
- Rączki całuję zacnej pani Sue.
- Witam, witam, co pana tu sprowadza?
- Potrzebuję kobiety.
- Taki mężczyzna chyba na brak kobiet nie narzeka?
- Chwilowo wszystkie są zajęte swoją pracą, więc wykorzystując okazję wykorzystam panią, bez litości.
- Słucham?
Pan Arnold uśmiechnął się dobrotliwie.
- Po prostu mam przyjąć dwie nowe osoby do nas do pracy, do ochrony. To są kobiety, ale Sato tak rozstawił grafik, że nasze panie są nie do dyspozycji. Padło na mnie, ale mnie raczej nie wypada przeszukiwać tych nowych pań.
- Inny by nie narzekał. Ale rozumiem, pan jest dżentelmenem. To moje dziewczyny już się tym zajmą, zrobią im też testy. Ja muszę przyjąć jakąś wielką pakę medyczną. A kto to tam siedzi?
- To jakiś techniczny. Nie pamiętam już, jak się nazywa. Kontrakt mu się pewnie skończył i wraca na kontynent.
Rozmowę przerwał telefon Sue.
- Tak?
- ...
- Cieszę się. Sorry, ale teraz mam robotę.
- ...
- Z przyjemnością. Spotkamy się w barze.
- ...
- Buziaczek.
Po chwili do nabrzeża przybijał kuter.
...
Gdy Sue weszła do dyżurki, Doc oglądał jakiś telefon.
- Co ja mam z tym zrobić?
- A co to jest?
- Ali odleciał, a ja mu zapomniałem oddać depozyt.
- Jemu już niepotrzebny.
- Wiem, pewnie kupi sobie drugi.
- Nie kupi.
- Nie rozumiem.
- No, dobrze. Wszystko ci opowiem. Otóż zaistniała taka sytuacja, że Ali do domu nie wróci. Zresztą nie wiem, czy miałby jakiś dom.
- Możesz jaśniej?
- Nie przerywaj. Otóż Ali okazał się być jeszcze większą kreaturą, niż był. Wylazło, że jeszcze bardziej nabroił, niż nabroił. Więc ojciec dopłacił, żeby go stuknąć.
- Co zrobił?
- Zamordował dwie siostry.
- U muslimów to chyba nic takiego?
- Dla mnie na przykład najważniejsze. Ale masz rację, bo przy okazji zabił brata, sukcesora po ojcu, do tego jeszcze przewalił jakieś naprawdę ciężkie pieniądze. To już jest dla nich powód.
- Dwa pytania. Kiedy to wylazło i skąd ty to wszystko w ogóle wiesz? Bo zaczynasz mnie przerażać.
- Spokojnie. Zlecenie przyszło zaraz tego dnia po tej drace na lądowisku. Szefuńcio nie za bardzo wiedział, co z tym robić, ale nagle pojawiła się Sarabella na krótki urlop. Pamiętaj, że wyspa to dla niej jest jedyne bezpieczne miejsce na Ziemi, gdzie nie musi mieć oczu dookoła głowy. Więc się podjęła to zrobić za free, właśnie ze względu na te siostry.
- Solidarność cipek?
- Coś w tym stylu, też tak mam. Szefuńcio nam nic nie mówił, bo po co nam to, ale Sara mi to wczoraj opowiedziała, bo mnie lubi, poza tym co ja z tym zrobię? A dziś zadzwoniła, że już po wszystkim.
- Szybko cię polubiła.
- Jakoś tak już mam, że mnie ludzie szybko lubią. Tylko obiad się spóźnia, nie spieszy się, jak widzę, więc mam pewną propozycję. Co powiesz na szybki numerek na dobre trawienie? Chyba, że wolisz podglądać... Ups, oglądać tatuaże.
Istotnie, na ekranie numer sześć przebierała się Nova. Sue nie czekając na odpowiedź starannie zamknęła drzwi dyżurki.
...
Popołudniowy obchód Doc zaczął od mieszkanek czwórki i piątki. Kobiety dzielnie znosiły koronową izolację, nie było też zastrzeżeń do ich ogólnej formy, więc ta część programu nie zajęła mu zbyt wiele czasu. Podobnie zapowiadała się wizyta u Novy, ale być może nieco zabawniej. Doc nie zawiódł się. Gdy wszedł do pokoju, kobieta była tym razem bardziej kompletnie ubrana, a do tego jeszcze na jego widok włożyła maseczkę.
- Jestem grzeczna dziewczynka, prawda?
- Bardzo grzeczna. Dlatego luzuję ci reżim na żółty. Wczoraj miałaś czerwony tylko tak proceduralnie, ale realnie jest zbyteczny. Na przykład możesz zdjąć maseczkę. Nie jesteś zakaźna kropelkowo.
- To mogę już cię pocałować?
- Nie. Dalej masz zakaz kontaktów fizycznych.
- Jak długo?
- Do czwartku do popołudnia. Jak nie będzie żadnych komplikacji. Ale jeszcze nigdy nie było, więc... No dobrze, a teraz odrobinę się rozbierz, muszę cię osłuchać i w ogóle trochę pobadać.
Nova ochoczo zabrała się za wykonanie polecenia.
- Dziewczyno, co ty wyprawiasz? Powiedziałem, że tylko odrobinę. Majtek nie musisz już zdejmować, to nie u tego lekarza!
- Muszę, muszę. Wczoraj powiedziałeś, że mam piękne tatuaże. Ale tego jeszcze chyba nie widziałeś. No, i jak? Może być?
- Szok. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Ale teraz wkładaj te majty z powrotem. Wiesz, trochę mnie to rozprasza przy pracy.
- Faceci to są porąbani. Jednego dnia mówi mi taki, że goła baba mu nie przeszkadza, a drugiego dnia mi mówi, że go to rozprasza. To jak to z wami jest?
Gdy Doc zabierał się już do wyjścia wpadł na pewien pomysł.
- Nova, jesteś grzeczna dziewczynka, więc...
- Pójdziesz ze mną na spacer?
- Nie ja. Ale też będziesz zadowolona.
Ostatnim pacjentem był mieszkaniec jedynki.
- Sato, mam propozycję nie do odrzucenia.
- Co jest?
- Weźmiesz dziś pacjentkę na spacer. Na zewnątrz.
- Chyba zwariowałeś. Obcy człowiek ma zwiedzać wyspę?
- Kto mówi o zwiedzaniu? Nad zatoczkę i z powrotem, to chyba jest bezpieczne? Zresztą sam wiesz lepiej, gdzie można kogoś takiego zaprowadzić, co może zobaczyć, co nie.
- No, nie wiem. Roboty mam trochę.
- Naprawdę fajna dupa. Będziesz zadowolony.
- Gdzie jest haczyk?
- Jest, ale bardzo drobny, chwilowy. Laska ma zakaz kontaktów fizycznych do czwartku. Dopilnujesz, żeby go przestrzegała.
...
Do czwartku nic specjalnego się nie działo. Na oddziale pracy było niewiele, więc żeby Ruda się nie nudziła Sue znalazła jej zajęcie gospodarcze. Poniedziałkowe zaopatrzenie medyczne było dość spore, trzeba było to jakoś ogarnąć. Sama zaś asystowała w Labie. Doc dostał memo od pana Hagena, żeby przygotować dużą partię leku do sprzedania. Tak więc oboje też się nie nudzili. Ale mieli też czas na przerwy, którego nie marnowali. Któregoś razu, pod koniec takiej przerwy Sue wyszła z łazienki i zapytała:
- Doc, jak to jest? Sprzedajemy lek, ale co będzie, gdy ktoś zbada skład i dojdzie, co to jest? Możemy stracić monopol.
- Nie tak prędko. Mądra dupcia jesteś, więc sama dojdź, jak temu zapobiec. Podpowiem ci tylko tyle, żeby nie brać zbyt dosłownie słów "sprzedać lek".
To trwało ułamek sekundy.
- Mam! Klient nie dostaje leku do ręki. Sprzedajemy tylko usługę. Podjeżdża ekipa, aplikuje lek pacjentowi i na tym koniec zabawy. A co z badaniami kontrolnymi po kuracji?
- To już różnie. Zwykle klient ogarnia to sobie sam. Jeszcze nie było reklamacji. Czasem płaci dodatkowo za te badania i próbki lądują tutaj u nas. Sama badałaś parę takich próbek. Ale to jest kłopotliwe, wiesz, transport nie jest błyskawiczny.
- Rozumiem. To co? Idziemy do pracy, czy wracamy do roboty?
- Co, jeszcze raz? Nie chce mi się. Wracamy do Labu.
- Impotent.
- Nimfomanka.
Oboje roześmieli się serdecznie i wyszli z pokoju.
...
Czwartkowe badania wykazały zerowe wiremie u całej czwórki pacjentów. Mieszkanki czwórki i piątki uwolnione z zamknięcia nadrabiały zaległości w gadaniu siedząc w sali rekreo. Nova i Sato wyszli razem na rutynowy już, popołudniowy spacer nad zatoczkę. Kobieta mocno chwyciła szefa ochrony za rękę.
- Dziś już mi wolno. Doktor pozwolił.
Wieczorem Doc zakomenderował:
- Sue, zbieraj tyłek. Jedziemy do ogrodu. Na weselu Kanna nas zapraszała do siebie. Poznasz wreszcie najstarszy dział na wyspie.
Sato siedział na łóżku i skupiony klikał coś na laptopie. W pewnym momencie do pokoju weszła Nova w kusym szlafroczku.
- Odłóż tą maszynerię.
Gdy Sato wykonał polecenie spytała:
- No, to jak się bawimy?
- Może obejrzymy kolekcję motyli?
- Mam lepszy pomysł. Zaczniemy do standardowego loda, a potem niech się samo jakoś dzieje. Doc jak na razie dotrzymuje słowa.
- To znaczy?
- Jestem zadowolona.

TO BE CONTINUED...

23 września 2020

ANTYWIRUS /odcinek 15/

Na podłodze, pod ścianą siedziały razem Sue i Sarabella. Popijając z jednej butelki wino i wymieniając się waperem chichotały niczym egzaltowane małolaty.
- Fascynujące.
- Co tam mruczysz doktorku?
Doktorek odwrócił głowę w stronę dobiegającego go głosu. Była to Zoe uwieszona u ramienia swojego świeżo upieczonego małżonka.
- Sue mi mówiła, że masz dla nas prezent?
- Prezent? A tak, coś tam mam.
- Bo my już sobie idziemy. I tak zaraz koniec balu. Mamy jeszcze coś bardzo ważnego do zrobienia. Tak kochanie?
Zoe spojrzała na Maksa i mocno się weń wtuliła. Doc sięgnął do kieszeni i podał kobiecie malutkie zawiniątko.
- Bawcie się dobrze.
- Jacyż oni są uroczy.
To już westchnęła Sue, która nagle pojawiła się obok.
- Gdzie twoja nowa koleżanka?
- Musiała już iść.
- Jak ty to zrobiłaś?
- Niby co?
- Takiej Sarabelli to ja w życiu nie widziałem.
- Może po prostu nie chciałeś widzieć? A tu mit obalony. Po prostu podeszłam, zagadałam do niej i okazało się, że to bardzo fajna, wyluzowana babeczka. Ale my też chodźmy. Mam jeszcze pewne plany na ten wieczór doktorku. Ty zresztą też. Taki mocny akcent na koniec tego miłego dnia.
- Niby jaki?
- Kocham cię, idioto.
Impreza faktycznie wyglądała na bliską jej zakończenia. Muzyka ucichła, cichnął też gwar rozmów, a sala powoli pustoszała.
- Chodźcie dzieciaki, bo nam wszystkie wózki rozdrapią.
To była Kanna.
- Weźmiemy jeden, wysadzę was pod ośrodkiem jadąc do siebie. No już, nie gapcie się tak. Zaraz nawet hulajnogi nie uświadczysz przed wejściem do baru.
- Na wyspie nie ma hulajnóg.
...
Poranna odprawa była krótka. Najpierw Ruda zameldowała, że nic się nie działo na jej dyżurze, potem Doc szybko rozdzielił pracę.
- Ruda do jedynki i szóstki, Sue do czwórki i piątki. Tylko lek do podania i na tym na razie koniec. Ja za to sobie obejrzę tego z pod dwójki, a potem naszego rozrabiakę. Po śniadaniu pewnie przyjdzie jakieś memo, wtedy się okaże, co dalej.
Pasażer dwójki wyglądał na całkiem zdrowego.
- Dziś wracasz do siebie, nie ma po co cię tu trzymać. Dostaniesz antybiotyk na trzy dni, tylko masz jeszcze leżeć. No, powiedzmy, że się nie forsować, masz zwolnienie z roboty na ten czas.
Ali również wyglądał nieźle, nie licząc opatrunków na twarzy. Był tylko jakby trochę zdziwiony, że Doc zajrzał do niego sam. Nawet zdobył się na odwagę, aby zapytać:
- Co ze mną dalej?
- Na razie wypoczywaj. Do obiadu powinno się wyjaśnić. Pewnie szybko wrócisz do domu, ale to nie ja decyduję.
Potem Doc poszedł do jedynki, zajrzeć do Sato, który karnie leżał po świeżo otrzymanej injekcji.
- No, co tam?
- Nic specjalnego, wszystko normalnie. Tylko mam takie pytanie. Czy w mojej obecnej sytuacji muszę tu w ogóle być? Mogę rano przychodzić po lek, a potem na badania kontrolne.
Doc spojrzał wyraźnie zdziwiony:
- Skąd taka zmiana od wczoraj? Panienka z majtek nie wyskoczyła na pierwszej randce? Nie każda tak robi, czasem trzeba poczekać nawet do trzeciej.
- Nie było żadnej randki.
- Nooo?
- Może nie gadajmy o tym.
- Nie ma sprawy, nie było tej rozmowy. Ale niestety muszę cię tu potrzymać do końca cyklu. Jesteś trochę nietypowy pacjent, masz mniejsze dawki, chcę cię mieć na oku. A pracować możesz tu, masz internet, intranet, telefon, wychodzić też możesz w razie czego. Po prostu czasowa zmiana centrum dowodzenia ochroną. To tylko pięć dni, może sześć. Dasz radę.
- Ale...
- Sato, w sprawach medycznych ja tu rządzę. A w ogóle, to mam dla ciebie nowinę. Wiesz, któż to wczoraj pojawił się na weselu? Niejaka Sarabella, znasz tą panią?
- Żyleta? Na wyspie? Dawno jej nie było. Tylko czemu ja nie wiem o tym, tylko dopiero teraz?
- Bo to jest Żyleta. To ona decyduje o tym, czy szefowie ochrony mają wiedzieć o jej pobycie na ich terenie.
Po śniadaniu faktycznie wyjaśniło się co nieco, co wszyscy mają robić tego dnia. Sue i Ruda pojechały na przystań, zabrały też ze sobą Cleo, która akurat wychodziła do swoich zajęć. Za to Doc dostał potwierdzenie, żeby niedługo wyekspediować Alego na lądowisko. Sam postanowił go odprowadzić, na szczęście był wolny wózek, nie trzeba więc było dreptać piechotą. Na miejscu zaintrygował go pilot mający wyraźnie kobiece kształty, bo zawsze widział tylko mężczyzn, ale tylko na chwilę. W końcu sporo kobiet pracowało na wyspie, więc dlaczego nie jako pilot? Zanim Ali wsiadł do śmigłowca, upomniał się jeszcze o telefon zabrany mu do depozytu. Doc spojrzał na niego roztargnionym wzrokiem.
- Chłopie, nie rób już więcej problemów. Zapomniałem, odeślemy ci przy okazji. I tak nie zadzwonisz, bo bateria pewnie dawno padła.
Gdy Ali usiadł w fotelu, pilotka, bo też zwrócił uwagę na jej płeć, błyskawicznie spięła go szczelnie, mocno pasami. Nie zdjęła mu za to kajdanek, które zapobiegliwa Zofia założyła mu już w ośrodku. Szarpnął się gwałtownie pytając:
- Co się dzieje?
Odpowiedziało mu milczenie, a pojazd zaraz wystartował. Po kilku minutach Ali zorientował się, że wcale nie oddalają się od wyspy, tylko krążą nad morzem niedaleko brzegu. Znowu zapytał:
- Co się dzieje, gdzie my lecimy?
Znowu nie otrzymał odpowiedzi. Za to pilotka spojrzała na niego, on zaś ujrzał zimne, nieruchome oczy. Ali poczuł przenikające go przerażenie. Tym razem zapytał:
- Kto ty w ogóle jesteś?
Odpowiedź była cicha i krótka:
- Śmierć.
Mocne ukłucie w udo było ostatnią rzeczą, którą poczuł. Potem nie było nic, nawet ciemności. Gdy Doc był już z powrotem w ośrodku, nie wiedział, że śmigłowiec wrócił zadziwiająco szybko. Z pojazdu wysiadła pilotka, zamknęła pustą kabinę, po czym zdjęła kask. Poprawiwszy swoje długie blond włosy Sarabella ruszyła w stronę rezydencji pana Hagena.

TO BE CONTINUED...

17 września 2020

ANTYWIRUS /odcinek 14/

- No, żesz kurwa mać!!!
Doc zsiadł z roweru i spojrzał na sflaczałą oponę tylnego koła. Potem odwrócił głowę w stronę ośrodka, ale im dłużej tam patrzył, to tym bardziej tam nie dostrzegał nic, co by przypominało jakiś pojazd kołowy. Odepchnął rower na pobocze alejki i ruszył przed siebie forsownym marszem.
...
Pan Hagen studiował w skupieniu kartkę papieru leżącą na biurku. W końcu podniósł głowę, rozejrzał się uważnie po zgromadzonych w gabinecie i przerwał wszechobecną ciszę:
- Zgodnie z życzeniem państwa młodych oraz instrukcją od obecnej tu zacnej i nadobnej pani Sue ma być szybko, krótko i treściwie. Tak właśnie to zrobię.
Wstał z fotela i oświadczył:
- Zoe i Maksie. Od tej chwili jesteście małżeństwem.
Spojrzał na Sue, ona zaś pokazała mu lajka i podeszła do biurka kładąc na nim małe, ozdobne puzderko. Pan Hagen wyjął zeń dwie obrączki, wyszedł zza mebla i wręczył je młodej parze ze słowami:
- Życzę wam szczęścia w byciu razem.
Sue uzupełniła to teatralnym szeptem:
- Macie się pocałować!
Gdy Zoe zniknęła w niedźwiedzim uścisku Maksa na sali rozległ się miarowy, rytmiczny huk. Tak brzmiały oklaski w wykonaniu Zofii, która generowała je swoimi wielkimi dłońmi. Reszta zebranych zawtórowała i w gabinecie zapanował istny zamęt. Doc szybko złożył życzenia młodym i chciał umknąć na bok, ale powstrzymało go szarpnięcie za ramię.
- Gdzie, idioto!? Pomóż mi z kwiatami!
Głos Sue wyraźnie negował jakikolwiek sprzeciw. Już po kilku minutach na biurku pana Hagena wyrosła sterta kolorowych bukietów i wiązanek. Gdy już przestała rosnąć Sue przekrzykując gwar rozmów zakomenderowała:
- Spotykamy się w barze!
Było to hasło  do wyjścia z gabinetu, w którym został pan Hagen, Sue, Doc i Zofia, która od razu zabrała się do sprzątania biurka.
- Pani Sue, piętnaście minut temu czułem coś dziwnego, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Czy to się nazywa trema?
- Już po zabiegu. Mam nadzieję, że nie bolało? Tak, czy owak było super. Najszybszy ślub świata i tak właśnie miało być.
...
Weselne after party też zbyt długie miało nie być, założeniem była dość skromna impreza. Bar zwany też czasem bufetem miał dwa pomieszczenia, więc jedno przeznaczono na imprezę zamkniętą. Szwedzki stół, trochę trunków i trochę świętego zioła. Kto chciał popląsać wychodził na patio, gdzie za skromną konsolą rządziła Kanna, szefowa działu botanicznego, która co każdy weekend realizowała się jako didżejka, takie miała hobby. Do niej właśnie poszedł na samym początku Doc, który prawie wcale nie chadzał do baru. Do "ogrodu", bo tak nazywano dział botaniczny również. Gdy się uściskali na przywitanie Kanna zaczęła od wymówek:
- Dzban jesteś, nie kumpel, masz do ogrodu rzut beretem, ale wpaść pogadać nie chce się dupy ruszyć, tak?
- Chyba masz tak samo, więc?
- No wiesz, praca i takie tam...
- A ja to co, kijem gruchy obijam?
- No, już dobrze. Ale w tym tygodniu widzę cię u siebie, razem z tą twoją Sue. Klasa kobitka, skąd ty takie laski wyjmujesz? Na zgodę spróbuj mojego nowego dziecka.
Tu Kanna podała mu waper nabity ziołem.
- Ja też chcę!
Sue pojawiła się nagle przy nich.
- Kochanie, to jest Kanna, która walczy z narkomanią na świecie wynajdując nowe odmiany zioła w swoim ogródku.
- Co ty mi nie powiesz? Przecież ja to wszystko już wiem od niej samej, my się świetnie znamy.
- Ty już chyba wszystkich znasz na tej wyspie. To akurat ciekawe, bo ja tu nie znam prawie połowy gości.
- Bo się nie udzielasz towarzysko. Tylko pracujesz, a w przerwach żresz i posuwasz swoją siostrę oddziałową.
Kanna uśmiechnęła się pobłażliwie:
- No, dzieciaki, spokój. Trochę Doc przesadziłeś z tą walką. Walka jest tylko tam, gdzie zioło jest legalne. Ale na większości globu to raczej narkomania walczy z ziołem.
Sue pyknęła z wapera i zmieniła temat:
- Rozmawiałam z panem Arnoldem. Zamknięta sprawa. Powiedział, że szefuńcio go pochwalił za ten numer z Alim.
- O czym mówicie?
- Nic takiego. Jeden z naszych pacjentów był niegrzeczny i miał pecha być za to skarcony. Ale przeżył i nie ma już o czym gadać.
- Cicho, szefuńcio idzie.
Na widok pana Hagena Kanna wskoczyła za konsoletę. Pulsujące techno urwało się i z kolumn zabrzmiała "Whiskey in the Jar".
- On to ponoć bardzo lubi.
- Lizuska.
Kanna pokazała Sue język w odpowiedzi, ta zaś chwyciła Doca za łokieć i odciągnęła energicznie na bok.
- Co to za laska z szefuńciem?
- Wreszcie kogoś nie znasz? No, i słusznie, bo to rzadki gość na wyspie. Nie wiem, czy chcesz ją poznać. Nazywa się Sarabella. Gdy szefuńcio jest poza wyspą, ona robi za jego osobistą ochronę. Tu jest mu zbędna, więc lata po świecie i wykonuje zlecenia, takie specjalne zlecenia.
- Niby jakie?
- Sprząta świat. Wyrywa chwasty, takie trudne do wyrwania.
- Taka killerka z wyższej półki?
- Z najwyższej, wyższej nie ma. Do tego chodzący arsenał. Kiedyś po wyspie chodziły takie plotki, no wiesz, takie męskie żarty, że nawet w cipie ma schowany shuriken.
- Muszę ją poznać.
- To powodzenia, bo ona z nikim nie gada. Królowa lodu to przy niej wesoła figlara. Spójrz na jej pysio, zero uśmiechu.
- Ładna, co chcesz?
- Piękno zaklęte w kamień.
- Zobaczymy. A teraz idę do Zoe.
- Czekaj no chwilę. Jeszcze mi tylko powiedz, kto to jest ta czarna, którą Zofia trzyma za rękę. Nie powiem, nawet milusia.
- To jej dziewczyna, pracuje w łączności.
- Dziewczyna?
- Masz z tym jakiś problem?
- Chyba mam, ale nie taki jak myślisz.
- A jaki?
- Zofia mówi. Odkąd ją znam...
- Zofie też czasem coś mówią.
Po tych słowach Sue obróciła się szybko na pięcie i poszła sobie zostawiając doktorka sam na sam ze swoim zdumieniem.
...
Impreza kręciła się w najlepsze, niczym pupy pań uczestniczących w konkursie twerkingu, który zorganizowała Sue. Tylko Doc kręcił nosem już po całym wydarzeniu:
- Słabo ci to szło kochanie.
- Ty nic nie rozumiesz. Jestem lepsza od Zoe, ale niepolitycznie byłoby dziś wygrać z panną młodą. Więc się podłożyłam i tyle. To ona miała zebrać największe oklaski.
Pan Hagen kręcił się po sali niczym wzorowy szef na firmowej integratce, który powziął sobie za obowiązek pogadać z każdym pracownikiem. Doc też się kręcił, ale raczej nie miał ochoty na żadne small talks. Za to miał ochotę coś porządnie zjeść, być może za sprawą zioła od Kanny, więc wchłonął cały półmisek jakiejś sałatki, po czym wyszedł się przewietrzyć na zewnątrz baru. Wykonał dłuższy spacer po okolicy, zaś gdy wrócił na salę spotkała go kolejna niespodzianka. Na podłodze, pod ścianą siedziały razem Sue i Sarabella. Popijając z jednej butelki wino i wymieniając się waperem chichotały niczym egzaltowane małolaty.

TO BE CONTINUED...