16 maja 2024

GORSZY SORT /odc. 1/

O tej porze dnia kafejka "Pleciuga" miała szczyt ruchu. Nie było wolnego stolika, każdy był już obsadzony przez jakąś ekipę pań, które przychodziły tu oblablać różne swoje bardzo ważne, wręcz kluczowe dla świata babskie sprawy. Tylko przy jednym panowała cisza, niesłyszalna zresztą wśród ogólnego szczebiotania. Bowiem Anita i Roxy chwilowo nie miały potrzeby uruchamiać swoich uroczych pysiów. Zresztą na bazowe tematy nie gadały już od dawna, gdyż jako wiedźmy wiedziały wszystko. No, może prawie wszystko, zgodnie z naukami ich mentorki, Cioci Lali, według których wiedźma nie musi wszystkiego wiedzieć. Prawie wszystko wiedziały też na swój temat, znały nawet wzajemnie detale własnych cipek, gdyż ich psiapsiowanie zaczęło się już za czasów licealnych, czasów różnych imprez, balang, baletów, czy innych takich spotkań, kiedy to poznawały tajniki spraw zasadniczych. Już wtedy to zarysowała się między nimi pewna różnica upodobań. Roxy zmieniała chłopaków prawie codziennie, zaś Anita miała skłonność do nieco dłuższych romansów. Wreszcie ostatnimi czasy ta druga jakby się trochę ustatkowała. Od paru już lat bzykała najlepsze ciacho na mieście, na żadne zmiany nie miała bynajmniej ochoty. Zaś ta pierwsza, pomijając jeden, raczej mało udany związek, jechała wciąż tą samą strategią, co zawsze. Być może do czasu, bo nagle Anita usłyszała:
- Wiesz... Niewykluczone, że się zakochałam.
- Serio?
- Chyba tak. Nie widać po aurze?
- Widać. Jakoś jej nie kontrolujesz. Ale nic nie mówiłam, czekałam, aż sama mi to powiesz. Jakaś epidemia, najpierw Kaśka, teraz ty. Rozumiem, że to ten twój ostatni, co mu mówisz Misiek?
- No...
- Fakt, jak na ciebie, to trochę już trwa. Ma jakieś imię?
- Misiek. 
- Znaczy Michał?
- Tego nie wiem. Ja go nazwałam Misiek, więc jest Misiek.
To się zgadzało. Roxy nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do oficjalnych kodów identyfikacyjnych w swoich prywatnych relacjach z mężczyznami.
- Tylko jest drobna różnica. Kaśka zabujała się w ciemno.
- Ale chyba dobrze trafiła? Więc różnicy już nie ma.
- Wygląda na zadowoloną. Ale za to ja się zabujałam na pewniaka, już po solidnym przetestowaniu materiału. I też jestem zadowolona, nawet bardzo. Najbardziej lubię, jak...
- Nie, Ruda, zamknij się! Nalegam! Kawa ci stygnie.
Tym razem Anita zadziałała w tempo i skutecznie nie dała Roxy uruchomić jej erosomańskiej opowiastki. Zapytała tylko przekornie:
- Czy poza mizianiem coś jeszcze razem robicie?
- No pewnie. Raz byliśmy w kinie.
- Aha. I tam mu wykonałaś epickiego loda wszechczasów?
- Nieee, tylko rąsią było, nie chciałam tracić akcji filmu.
Być może Anita chciała poznać tytuł tego filmu, ale nie zdążyła zapytać, gdyż do stolika dosiadła się Kaśka:
- Cześć Balbiny, co robicie?
Na to retoryczne pytanie nie padła żadna odpowiedź, gdyż do kompletu pojawiła się Malina. Zaraz po niej do stolika podeszła kelnerka widząc nowe ewentualne klientki. Gdy odeszła odebrawszy zamówienie, Lalka zagaiła:
- Cóż ja widzę? Świeżo zabujaną czarownicę.
Kaśka skromnie opuściła wzrok i mruknęła:
- Wcale nie tak świeżo, przecież wiecie...
- Ale ja nie o tobie mówię.
Kaśka spojrzała na Anitę, potem na Roxy.
- Aha. Teraz już widzę.
Anita upiła łyk kawy i stwierdziła:
- Malinka nam bardzo zbystrzała po sabacie. 
- Nie po sabacie. Widzieć aury umiałam już wcześniej.
- Pytanie co z twoją aurą? Odstajesz od grupy.
- Mnie zabujanie na razie nie grozi. Poza tym ostatnio ślubowałam czystość. Chcę się bardziej, solidniej skupić na wiedźmowaniu. Pomedytować trochę, poćwiczyć. Moje mrówki w dupie śpią, mają przerwę, wakacje. Tymczasowe rzecz jasna, nie zachorowałam psychicznie, co to, to nie.
Roxy robiła wrażenie lekko zdezorientowanej:
- Co ślubowałaś? Przecież myć się trzeba zawsze.
Anita pospieszyła z wyjaśnieniem:
- To taki żart miał być.
- To ja go nie czuję. Nie mój trip.
Kaśka dodała:
- Do mnie też nie dociera.
- Oj, bo to taki głupi, niszowy żargon. Zaraz wam wyjaśnię.
Anita już miała wziąć głębszy oddech, ale Roxy ją uprzedziła:
- Może później. Miałyśmy obgadać ostatni sabat. A ja nie mam zbyt dużo czasu, za jakieś pół godziny was opuszczę.
- Rozuuumiem. Przecież widzę, jak się wiercisz na tym krześle.
- Mróweczki w kropeczki i suty sztywne jak druty.
To już dodała Malina i zachichotała blondynkowato. Roxy ani myślała się zmieszać. Zrobiła tylko poważną minę i dodała:
- Skoro wszystko jasne, to może przejdźmy do tematu.
Przeszły. Jednak tematem były tak hermetyczne babskie sprawy, że narrator nic nie pojmował, więc odpuścił, postanowił zrobić sobie jakieś pół godziny przerwy. Wreszcie Roxy wstała od stolika.
- No, to na mnie już czas. Pa dupeńki.
- Rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze. Poliż czule Miśka ode mnie, wiesz, tam gdzie najbardziej lubi. 
Gdy Ruda ruszyła do wyjścia Malina dodała: 
- A wam siostry powiem, że nie jesteśmy same na tej sali.
Anita odparła z uśmiechem:
- No pewnie, że nie. To jest przecież babska knajpa. Godziny największego ruchu, zewsząd słychać gromadne trajkotanie i szczęk ton broch.
- Nie o tym sprawa. Naprawdę nic nie czujecie?
Anita i Kaśka spoważniały nagle, obie przymknęły oczy na chwilę. Pierwsza odezwała się ta pierwsza:
- Lalka ma rację. Tu jeszcze ktoś ma moc.
- Też już czuję, ale gdzie dokładnie?
- Na twojej piętnastej Kasiu, tylko dyskretnie. Do tego ja je znam, znaczy jedną z nich, ta druga to jej córka. To akurat też wiem.
- Faktycznie, podobne. I co dalej?
- Na dwoje jędza wróżyła. Albo kłopoty, albo nie.
KONIEC, ale tylko tego odcinka, będzie CIĄG DALSZY

11 maja 2024

NADPRUCIE /dokończenie/

Pierwsza sobota maja
Kaśka już przed sabatem uznała, że na razie nie ma sensu z nikim omawiać tego, co zobaczyła podczas ulicznego incydentu. Zaś na samym sabacie tyle się działo, że chwilowo jakby trochę zapomniała o całej sprawie. Za to Borek uznał, że musi pogadać z Anitą. Jakby nie było, jego zdolności władania antygrawitacją były ich wspólnym sekretem. Czekał właśnie do soboty. Choć jego wiedźma wróciła już w czwartek wieczorem, to jej umysł był jeszcze owinięty resztką jedwabnego szala psychodelii. Piątek też stanowczo nie był dobrym dniem do rozmowy. Co prawda Anita była normalną, zdrową kobietą, więc na bóle głowy raczej nigdy nie cierpiała, ale po niektórych sabatach jej standardowe mrówki w dupie zamieniały się w szerszenie, zapotrzebowanie na sprawy bazowe rosło mocno ponad jej średnią, nigdy wtedy nie była zbyt rozmowna podczas egzekwowania od Borka wzajemnych praw, tudzież obowiązków. Dopiero sobotni poranek przyniósł pewne uspokojenie sytuacji.
- Słodziaczku, zrobisz swojej Niuni kawkę?
- No...
- Potem ukręcę jakieś jedzonko, a potem...
- A potem, to musimy pogadać. Bo jest sprawa.
- Coś znowu zrobił?
- Samo się zrobiło.  
Wreszcie przy śniadaniu opowiedział jej całe zajście.
- Kaśka chciała, żebym trzymał się z tyłu, że sama wszystko ogarnie. Ale gdybym tak tylko stał, jak wilkowi na mrozie, to ten szczeniak wbiłby jej coś w plecy. Zaś jedyne, co mogłem zrobić, to strzelić mocą. Bezpośrednio byłem za daleko, żeby inaczej interweniować.
- A ona co na to wszystko?
- Pytała, zdążyła zobaczyć, że wcale gościa nie dotknąłem.
- Co jej powiedziałeś?
- Że jej się zdawało, ale marnie to wyszło.
- Już rozumiem.
- Co rozumiesz?
- Tuż przed sabatem Kaśka była jakaś dziwna. Miałam wrażenie, że chce ze mną pogadać. Ale zaraz potem zaczęłyśmy bajkę, naćpałyśmy się zielskiem Mazateków jak słonie melonami i wszystko wróciło do normy.
- To co robimy?
- Nic. Sprzątamy ze stołu i idziemy na spacer.
Gdy już przemierzyli w miarę odpowiedni dystans w terenie zielonym, Anita pociągnęła Borka za rękę w stronę leżącego pnia drzewa:
- Chodź, posadzimy buzie na dłuższą chwilę.
Gdy już się tam umościli, wiedźma wzięła głęboki oddech, co oznaczało, że będzie dłuższa przemowa, zaś przerywanie jej grozi zamienieniem nieboraka w żabę lub jakimiś innymi strasznymi sankcjami. Po czym zaczęła: 
- Kaśka widziała to, co widziała, ale nie jest jakąś durną piczą, która poleci do magla, żeby to wypaplać. Być może też nigdy nikomu nic nie powie, nawet Malinie. Nie jest to jednak takie pewne. Naukowa ciekawość może przemóc. Kaśka niechętnie się chce uczyć magii bojowej, ani tym podobnych rzeczy, ale jest wojowniczką, więc zawsze będzie ją kręcić rozszerzenie arsenału. Do kogo wtedy się zwróci? Do mnie. Co ja wtedy zrobię? Powiem jej prawdę. Że to nie jest magia, tylko anomalia kwantowa. Zaś to, że trzeba japę trzymać na kłódkę to ona przecież świetnie wie. Co najwyżej powie Malinie, ale to jest ta sama sytuacja. Czyli sekret pozostaje w rodzinie. Za to dla ciebie, tylko dla ciebie, wprowadzę pewną korektę. Sama pierwsza jej wszystko powiem przy najbliższej okazji. Żebyś był spokojniejszy. Komunikacja to podstawa. Nie będzie niedomówień, chorych domysłów, innych takich niefajnych spraw. Mądrą masz Niunię?
Borek nie zdążył odpowiedzieć, gdyż Anita chwyciła go nagle rękoma za głowę i wpiła się ustami w jego usta. Gdy się oderwała od niego dodała:
- Kochanie, nie spinaj się tak. Wcale się nie uruchamiam, dziś robimy przerwę, odpoczywamy sobie, pełna regeneracja po wczorajszym przed jutrzejszym. A wiesz, wracając do poprzedniego tematu, to twoja siśka też ma anomalię kwantową. Tak zupełnie dodatkowo, oprócz magicznej mocy, którą ma jako czarownica.
- Malina? Antygrawituje?
- Nie, to jest coś innego. Emituje infradźwięki. Ale jak! Dorosłego człowieka potrafi z nóg zwalić i wpędzić w stan głębokiej depresji. 
- Skąd to wiesz?
- Sama nam zademonstrowała. To był tak, że na sabacie paliłyśmy szałwię wieszczą. Potem jeszcze diemti, tak do kompletu, wtedy nagle Lalce wypsnął się taki ledwo słyszalny głęboki pomruk. To było naprawdę mocne, aż nam się cipy pomarszczyły. Najpierw myślałam, że to jakiś efekt uboczny po psychodeliku, ale poprosiłyśmy ją, żeby powtórzyła to rano, gdy już dawno było po całym odlocie.
- To nadal mogło być jeszcze po tych lekach. Ostry haj mija dość szybko, ale jeszcze przez dzień, dwa umysł trochę do góry kołami hula.
- Otóż nie. Ja już wcześniej czułam u niej, że coś ma, tylko nie wiedziałam dokładnie, co to jest. Powiedziała, że niedawno jakoś to odkryła u siebie. Umówiłyśmy się, że na jakimś najbliższym spotkaniu pokaże nam to tak na czysto, bez żadnych psychozabawek.
- Czyli mamy kolejny sekret w rodzinie?
- Na to wygląda. Idziemy dalej?
Poszli... A okoliczności przyrody aż się prosiły o ich kontemplację. 
KONIEC

08 maja 2024

NADPRUCIE

Dzielnica, w której mieszka Kaśka, a także mieści się fitness klub, w którym pracuje od dawna już przestała zasługiwać na miano dzielnicy zakazanej, czy też niebezpiecznej. Niemniej jednak, nawet w najgrzeczniejszej dzielnicy może się czasem zdarzyć jakaś niezbyt grzeczna akcja. Ale może po kolei: 
Wtorek, ostatni dzień kwietnia
Tego dnia późnym popołudniem Kaśka i Borek wyszli z kaśkowego klubu. Jak ktoś pierwszy raz, to Kaśka to psiapsia Maliny, siśki Borka, zaś Borek to chłop Anity. Nic już więcej wyjaśnień, było czytać wcześniejsze odcinki, monitorować uniwersum Świata Czarownic. Szli piechotą na przystanek, bo:
- Gdzie masz auto?
- Anita zajęła. A gdzie twój esesmański strucel?
- W warsztacie. To bardzo krzepka dziadzia, ale bardzo krzepkim dziadziom też czasem nie staje, więc dałam go do korekty.
- A gdzie jedziesz?
- No, jak to gdzie? Do twojej Anitki na czary mary.
- Racja. Te wasze babskie sprawy. A ja do domu.
- Wiem. Nachlać się piwa z moim Adaśkiem.
- To tak już daleko zaszło, że twój?
- No. Chyba tak. Będziecie mi obrabiać dupę?
- Też. Zapoznanie rodzin już było?
- Pracujemy nad tym. Na razie wzmacniamy więzi między sobą.
- Kosztem naszego łóżka.
- Boras, jesteś niemiły. Odkupiliśmy, tak? No!
Tak sobie idą, rozmawiają o wszystkim, tudzież niczym, hahają się, a tu nagle z bramy wychodzi trzech zakapiorów. Tak stanęli sobie w poprzek chodnika, jakby tylko szukali kłopotów. Bo stanąć Kaśce na drodze to zawsze jest jakiś kłopot, po prostu zwykłe proszenie się o łomot. 
- Boreczku, trzymaj się z tyłu. To moja dzielnia, ja to ogarnę.
Ogarnęła. Zamieniła z zakapiorami kilka słów, jeden wyciągnął do niej rękę, po czym ciupasem zaległ na glebie, coś dziwnie chrupnęło przy okazji. Drugi oberwał z glana w ogolony łeb. Bo Kaśka nie nosi szpilek, tylko do pracy pepegi, zaś na ulicę nader seksowne glany właśnie. Trzeci padł już ofiarą Borka. Bo to było tak, że wyjął coś błyszczącego i ruszył na Kaśkę. Ta się obejrzała, ale odrobinę za późno, więc Falibor uznał za stosowne coś zrobić. Zrobił. Wyciągnął dłoń do napastnika, po czym zaaplikował mu nader solidne antygrawitacyjne pchnięcie. Trafiony koleś osiadł sobie miękko na ścianie kilkanaście metrów dalej i osunąwszy się po niej na dół odmówił dalszego funkcjonowania. Kaśka rozejrzała się po pobojowisku.
- Chodźmy. Nic im nie będzie. Wyliżą się.
Więc poszli. Ale Kaśka nagle zapytała:
- Borek, co to było? Dim mak? Nie. Dim mak działa inaczej. Poza tym nie istnieje, to tylko miejska legenda. Więc co ty mu zrobiłeś?
- Niby co? Komu?
- Temu tam co leży.
- Tylko go odepchnąłem.
- Nie rób ze mnie idiotki. Nawet go nie dotknąłeś.
- Zdawało ci się. Dzida! Autobus mamy.
Temat był niewygodny dla Borka, zaś Kaśka, jako początkująca czarownica, tuż przed inicjacją, czuła, że to nie jest dobry moment, żeby go rozwijać. Oboje milczeli przez całą drogę, krępującą ciszę przerwał dopiero Borek:
- Mój przystanek. Miłego czarowania.
- Miłego chlania.
Autobus ruszył dalej, zaś Kaśka odjechała. Mentalnie zresztą też. Wróciła na Ziemię dopiero, gdy usłyszała:
- Dzień dobry. Czy mogę zobaczyć pani bilet?
Nie mógł, bo Kaśka jechała była bez biletu. Jej reakcja była szybka. Wstała, chwyciła kanara za rękę, spojrzała mu prosto w oczy i mruknęła zaklęcie. Nigdy nie używała uroków, Adaśka zniewoliła metodą naturalną, babską Magią Mniejszą, ale tym razem zaistniała była wyższa konieczność. Przy okazji zauważyła, że przejechała swój przystanek. Gdy autobus się zatrzymał, wysiadła zeń ze słowami:
- Siadaj i czekaj tu na mnie.
Już na ulicy dodała:
- Za dwie godziny ci przejdzie.
Przejechanie przystanku mocno skomplikowało marszrutę Kaśki. Jednak wreszcie dotarła na miejsce, zaś na pytające spojrzenie Anity odpowiedziała:
- Sorry za spóźnienie. Za dużo myślałam.
Myślała zaś sobie o tym, co zrobić z tym, co zobaczyła na ulicy podczas incydentu z trójką niezbyt mądrych chłoptasiów. Korciło ją z kimś o tym pogadać, ale z kim? Z Anitą? Z Maliną? Może z Adaśkiem? Może po prostu zupełnie nic nie robić?
Za to sam incydent miał jeszcze swoje osobne zabawne dokończenie. Otóż po jakichś kilku tygodniach do klubu Kaśki przyszedł pewien młody człowiek z ortezą na barku. Podszedł do sklepowego kontuaru za którym urzędował pracownik imieniem Jacuś i zapytał:
- Dzień dobry. Mam skierowanie na rehabilitację i fizjoterapię. Czy macie może jakieś miejsce na enefzet? Widzę na szyldzie, że jest u was taka opcja.
- Dzień dobry. Dobrze pan widzi i ma pan niesamowite szczęście.
Mówiąc to Jacuś kliknął w klawiaturę laptopa, skutkiem czego cycki, cipki, poślady, tudzież inne kobiece detale na ekranie zastąpiła excelowska tabelka.
- Godzinę temu jedna osoba odwołała swoje zajęcia i od poniedziałku może pan zacząć. To jest na szesnastą, pasuje panu?
- Chyba nie mam wyboru?
- Raczej nie. Inne rezerwacje dopiero za miesiąc.
- To wchodzę w to.
- Sekundę.
Jacuś sięgnął po telefon.
- Kasiu, jesteś zajęta? Mam pacjenta dla ciebie.
- ...
- Dobrze. Proszę sobie usiąść, za parę minut koleżanka wyjdzie do pana.
To zdanie Jacuś powiedział już do przybysza. Ten posłusznie usiadł na wskazanym krzesełku pod ścianą i zajął się przeglądaniem ilustrowanych pisemek leżących na stoliku. Gdy minęły wspomniane minuty drzwi na zaplecze otworzyły się i wchodząca przez nie uśmiechnięta postać ruszyła prosto na niego wyciągając doń rękę. 
- Dzień dobry. Katarzyna jestem. Mogę skierowanie?
Klient wstał, automatycznie również wyciągnął swoją rękę i...
- Dzi... Dzi... Dzień dobry.
Słowa wyraźnie nie chciały mu przejść przez gardło, zaś jego mina wyrażała stan bezgranicznego osłupienia. Kaśka zawsze wyglądała sexy, szczególnie w pracy, w swoim obcisłym służbowym dresie, doskonale się wcinającym, tudzież opinającym, ale takiej reakcji na swój widok nie widziała nigdy.
- No? Poproszę to skierowanie.
Stojący człowiek nie zareagował, więc sama wyjęła mu kartkę, którą trzymał w drugiej, opuszczonej dłoni. Rzuciła na nią okiem i powiedziała:
- Aha, bark, ramię, nadgarstek, sporo tu tego. Ma pan może jakieś fotki ze sobą? Rentgeny znaczy się.
- N... N...
Kaśka już nie czekała aż klient się wysłowi.
- To bardzo proszę, żeby pan je przyniósł na pierwsze zajęcia. Stan przed wypadkiem i po wypadku. Miał pan prześwietlenie robione przed zdjęciem gipsu, tak? Bo rozumiem, że miał pan gips? Czy tylko same ortezy?
- T... T...
- To znakomicie. Ułatwi nam pracę. Skierowanie zatrzymam, chyba że się pan rozmyśli jeszcze przed poniedziałkiem, to otrzyma pan je z powrotem. To do zobaczenia. Muszę wracać do pracy.
Mówiąc to Kaśka uśmiechnęła się jeszcze milej, po czym obróciła się na pięcie i zniknęła za tymi drzwiami, którymi weszła. Za to klient chwilę jeszcze stał, potem opadł na krzesło. Jacuś przyjrzał mu się uważnie.
- Wszystko w porządku? Dobrze się pan czuje?
- Do... Dobrze, nic mi nie jest. Tylko chwilę posiedzę, można?
- Nie ma sprawy.
Po tych słowach Jacuś całkiem stracił zainteresowanie siedzącym i wrócił do wnikliwego studiowania piczek na laptopie. Za to po kilku minutach klient wstał i mruknąwszy coś pod nosem wyszedł na ulicę. Po godzinie jednak wrócił. Podszedł do kontuaru i położył na nim nieduży bukiet kwiatów, do którego była przyczepiona jakaś karteczka.
- Proszę to dać tej pani... Pani Katarzynie, tak?
- Zaraz ją poproszę, jeszcze jest w pracy.
- Nie, nie trzeba...
Zanim Jacuś coś odpowiedział, młody człowiek był już za drzwiami. Po kilku minutach bukiet trafił do adresatki, która obejrzała przyczepioną doń kartkę. Głośno przeczytała jej treść:
- Nie rozmyśliłem się. Przepraszam za tamto.
- Wiesz, o co w tym chodzi?
- Wiem Jacusiu, wiem. Chyba masz klienta, bo dzwonek słyszę. Tyle razy już było kurwa mówione, żebyś zamykał drzwi na ulicę, nawet jak na chwilę idziesz na zaplecze, do kibla, czy po coś tam.
- Kaśka, to jest mobbing. Zawsze się czepiasz o to samo.
- Jaki znowu kurwa mobbing? Zwykła zjeba. Bardzo aksamitna do tego, wręcz moleskinowa. No, wypad! Znikalski! Won!
Kaśka powąchała trzymane w ręku kwiatki i westchnęła:
- Gdyby nie wy, to bym go tak opierdoliła, że...
Nie skończyła tego zdania i ruszyła do pokoiku socjalnego szukać jakiegoś naczynia do wstawienia weń bukietu.
BĘDZIE DOKOŃCZENIE

05 maja 2024

POMNIKOWY SZKOPUŁ

- Zulka kochanie, czy chciałabyś mieć swój pomnik?
- Od kiedy ty robisz problemy z niczego?
- Ale ja pytam tak tylko dla sportu, nie na poważnie.
- Na poważnie to mam wyjebane na to.
- A dla sportu?
- Dla sportu to ja nie wiem. A kiedy ten pomnik?
- Pośmiertnie?
- Pośmiertnie to mam też wyjebane.
- A za życia?
- Za życia Zojeczko to ja dalej nie wiem.
- To może zmienię zestaw pytań. Czy cieszyłabyś się?
- Z czego?
- No, z pomnika. Gdyby ktoś ci taki postawił?
- Gdybyś pytała na poważnie, to nie.
- Czemu?
- Bo są lepsze rzeczy na marnowanie terenu i kasy miasta.
- A dla sportu?
- I tu jest właśnie ten monumentalny szkopuł. Bo jacyś przechodzący ludzie pewnie by się uśmiechali na widok takiego pomnika. Tak?
- Chyba tak?
- Tylko dlaczego by się uśmiechali? Czy z życzliwości, bo mam perfekcyjne cycki, czy ze złośliwej uciechy, że mam je obsrane przez gołębie?
- Teraz już chyba rozumiem. Ziu?
- No...