26 listopada 2022

CIASTECZKA /element sadomaso/

Tegoż wieczoru Zula i Zoja zasiadły do kolacji. Ta druga jak zwykle topless, taki już od dawna miała styl ubierania się do posiłków. Posiłkiem były jak zwykle pierogi, których cały zapas przyniosła im Karyna przed wyjazdem ze swoim nowym amantem. W zamrażarce zmieściły się prawie wszystkie.
- To mówisz, że gdzie oni wyjechali?
- Do Pudzka.
- Chyba do Pucka?
- Nie. Nie Puck, tylko Pudzko. Pudzko Zdrój.
- Co tam jest ciekawego?
- Nic. Pudzko Zdrój.
- A gdzie to w ogóle jest?
- Nie wiem. Jakoś się tam nie wybieram. Toć to nie ja poznałam chłopa, który lubi włochate cipy. Niedługo się dowiemy, czy lubi też kompletne idiotki.
- Nie mów tak o niej. Karyna jest wporzo.
- Czy ja mówię, że nie jest? Bardzo ją zresztą lubię. Ale to wcale nie przeczy temu, że jest kompletną idiotką.
- Skoro ją lubisz, to czemu jej zawsze dokuczasz?
- Bo ona to lubi. Ma w sobie element sadomaso.
- Ja tego nie zauważyłam. Zwłaszcza tego sado.
- Bo jak Karyna do nas przychodzi, to ty przechodzisz do innej rzeczywistości. Zamiast na nią patrzysz na pierogi, które przynosi.
- Rzeczywistość mówisz? Tiaaa...
- Co ty masz taką dziwną minę?
- Niby jaką?
- Jak czarownica Anita przed aktem mądrzenia się.
- Znasz Anitę?
- Troszeczkę. Przelotnie i szkicowo.
- Nie mówiłaś.
- Nie pytałaś.
- No więc...
Tu Zoja wzięła głęboki oddech, niczym wspomniana czarownica Anita. Wreszcie, nietomna na baczne spojrzenie Zuli zaperorowała z rozmarzeniem w głosie:
- Bo rzeczywistość pierogów jest taka nierzeczywista. Magiczna. Irracjonalna. Do tego bezsensowana i całkiem bez znaczenia. Tak jak każda zresztą. Już. Można mówić.
- Widzę, że ty lepiej znasz Anitę ode mnie. Nawet zaczynasz ją małpować. Czy jesteś pewna, że to jest dobry pomysł? Znaczy jej towarzystwo. Jedna czarownica nas kiedyś wkręciła, pamiętasz?
- Ale to była bardzo cenna lekcja.
- Niby czego lekcja?
- Lekcja tego, jak bardzo nierealna jest rzeczywistość. Nawet taka najbardziej rzeczywista, rzeczywiściejsza od rzeczywistnieja.
- Tak uważasz?
Mówiąc to Zula szybko wyciągnęła rękę, chwyciła palcami za sutek jędrnej, dorodnej piersi Zoji, po czym mocno go wykręciła.
- A to jest też nierzeczywiste?
- Auaa! To boli! Co ty wyprawiasz?
- Bez wykrętów! Odpowiadaj! Nierealne? A może bez znaczenia?
- Tak się chcesz bawić? To ja mam realniej.
W dłoni Zoji błysnąła zębata żabka do firanek.
- Chcesz wiedzieć, gdzie ci to zaraz zapnę?
- Wow! Zajebiście! Wchodzę w to, ale...
- Co ale?
- Najpierw zjem. Pierogi mi stygną.
- Najpierw to puść mi teraz mój cycek. Znasz zasady. Jak jesz, to jedz. Jak trzymasz za cycek, to trzymaj za ten pieprzony cycek. Elementarne, łotrsonie.
- Niby oświecona dupa, a tak się nie orientuje w temacie. Jak się je i trzyma cycek, to się je i trzyma cycek.
Zula dziabnęła widelcem pieroga na talerzu, odkroiła nim kawałek, ale zanim jeszcze uplasowała go w ustach dodała:
- Elementarne, głupia piczo.
Redakcja bloga rozważa zmianę tytułu cyklu na "PIEROGI".

13 listopada 2022

Alkoholowa zagadka fałszywego wstydu

Stary Vincent miał opinię poczciwego wujka i nader wspaniałego gawędziarza, pod warunkiem, że nie przekroczył swojego limitu wypitego wina, bo wtedy jego gawędy stawały się mało czytelne. Tego dnia jednak jeszcze nie osiągnął tej fazy, referował swoje przygody nader składnie, zaś w pewnym to momencie, tytułem dygresji dokonał krótkiej autoprezentacji:
- Je ne suis pas alcoolique. Je suis un degustateur.
Słuchacze, ci którzy go znali lepiej, sypnęli gromkim śmiechem. Stary Vincent śmiał się także. On już etap zaprzeczania własnej chorobie miał za sobą. Nie każdy dringol ma taki wgląd. Niektórzy do końca życia potrafią nie przyjmować tego do wiadomości, więc taką dygresję wypowiadaliby jak najbardziej na poważnie.

Zostawmy ten temat, skupmy się na świecie ludzi przynajmniej teoretycznie zdrowszych. Jakby nie było, narkotyki przyjmują nie tylko ogólnie rozumiani narkomani, czyli ludzie uzależnieni lub też rokujący, aby być może nimi zostać. Dotyczy to też alkoholu, być może nawet szczególnie, środka powszechnie dostępnego, tudzież bardzo popularnego. Takich zwykłych używaczy jest przeważająca większość, nie ma żadnych podstaw, aby ich zaliczać nawet do grupy pijących ryzykownie. Ale wśród nich również można spotkać przypadki syndromu zaprzeczania, który wtedy wygląda tak:
- Alkohol piję TYYYLKO dla smaku.
Często też towarzyszy temu nadęcie, swoisty ton wyższości wobec tych ludzi, co to "nie tylko dla smaku".
Rzecz jasna jest to pewien skrót myślowy, bo raczej nikła jest ilość ludzi, którym by smakowała sama substancja czynna, tu raczej tematem są trunki, produkty wszelakie tą substancję zawierające. Ale to akurat jest detal, bez wielkiego znaczenia, kwestia sformułowania. Niektóre takie ptysie faktycznie mówią prawdę. Dość łatwo ich poznać po samej ilości trunku wypijanego podczas jednej sesji. Jest to ilość niewielka, większa zresztą nie ma sensu, bo nawet taka ilość na tyle znieczula receptory smakowe, że druga porcja smakuje już inaczej. Wiedzą to dobrze kiperzy, zawodowi degustatorzy, którzy stosują różne zabiegi, aby po jednej spróbowanej mini porcji przygotować te receptory do następnej. Większość smakoszy, tych realnych, nie mając tej wiedzy kieruje się raczej intuicją.
Ale reszta, przeważająca zresztą, mija się z prawdą, choć trudno orzec, kiedy to robi nieświadomie, kiedy po prostu kłamie. Granica między iluzją i świadomie tworzoną wizją bywa nieraz dość nieostra, rozmyta. Tedy więc nie jest tak łatwo znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego to robią? Dlaczego to takie trudne przyznać, czasem nawet przed samą/ym sobą, że oprócz smaku powodem są narkotyczne własności alkoholu? Całe mnóstwo ludzi lubi przecież, jeśli coś ich zakręci, coś im zmieni stan umysłu. Do tego wcale nie chcą się upić, stracić kontroli nad sobą. Mimo to jednak boją się, że tak oto właśnie zostaną odebrani, jako co najmniej pijacy, kompletnie nieodpowiedzialni oraz destrukcyjni. Zaprawdę biedny musi być ktoś, kto przejmuje się opinią otoczenia jak leci, bez selekcji tych, których zdanie na swój temat warto brać pod uwagę. Ale to już jest kwestia wykraczająca poza temat narkotyków.
Wracając zaś do alkoholu, na bazie wspomnianej obawy, czy nawet lęku rośnie bańka obłudy wokół tego dragu. Sytuacja jest zaiste paradoksalnie schizofreniczna, bo jak wspomniano już na wstępie, jest to narkotyk najbardziej znany, najpopularniejszy, najbardziej oswojony, najwięcej zbadany naukowo, tudzież potraktowany artystycznie. Więc wszystko powinno być jasne. Jednak nie jest. Mimo tego całego przepracowania tematu większość ludzi nie potrafi spojrzeć na alkohol w sposób zdystansowany, tudzież wypośrodkowany. Co prawda niewiele jest optyk skrajnych: "albo abstynencja, albo alkoholizm, tertium non datur", niemniej jednak funkcjonuje schemat zero-jedynkowy: albo bagatelizacja używania, albo dopatrywanie się używania co najmniej ryzykownego. Być może jest tak, że "smakosze", czyli ta wyżej opisana grupa nie umie się uplasować w tym schemacie właśnie dlatego, że nie widzi centrum? Zaprzeczyć używaniu nie może, nie ma też podstaw aby się uznać za pijących (co najmniej) ryzykownie, więc aby jakoś to ogarnąć mentalnie zaczyna fałszować rzeczywistość tezą, że "TYYYLKO dla smaku". Z wielkim przekonaniem nieraz.
Temat można uznać za niewyjaśniony do końca, więc na koniec pytanie do Kawiarni, czy może ktoś ma inny pomysł na tą "zagadkę fałszywego wstydu"? Tak sobie to roboczo, kontrolnie nazwijmy.