23 sierpnia 2021

Już przed, czy dopiero po?

Nie jest to mój problem, jednakże problem seksu przed rejestracją związku, zwaną "ślubem" tworzy z niczego sporo ludzi, więc sprawa wydaje mi się godna blogowej uwagi. Nie jest to mój problem choćby dlatego, że owa rejestracja nie jest niczym koniecznym. To tylko taki dodatek do związku, czasem nawet praktyczny, zyskowny, niemniej jednak tylko dodatek. Poza tym trudno mówić o związku, jeśli nie ma w nim seksu. Toć to od seksu właśnie sprawa się zaczyna, to ten moment decyduje, czy dana para chce być ze sobą, czy nie. Inna sprawa, że nawet bardzo fajny seks nie oznacza wcale, że do tego związku musi dojść, ale to już nie jest temat tego posta. Tak więc cały omawiany problem jawi się jako jakiś surrealizm, stawianie sprawy do góry kołami.
Niemniej jednak moja prawda nie jest jedyną prawdą. Są pary, które uważają się za związek, mimo że zbyt bliskiej bliskości jeszcze nie było. Są też pary, dla których wspomniana rejestracja jest czymś nader ważnym. To one właśnie nieraz mają problem, który jest skutkiem takiego podejścia. Można rzecz jasna zmienić to podejście, ale to tak nie działa, z dnia na dzień raczej nie da się tego zrobić. Cóż więc takim ludziom można by rzec? Właściwie niewiele, to jest ich relacja, ich związek, ich sprawa. Jedyne co można stwierdzić, to na pewno więcej ryzykują ci ludzie, którzy odwlekają ów seks do chwili rejestracji, niż ci, którzy nie czekają, którzy działają harmonijnie ze sobą. Warunkiem udanego związku jest kompatybilność seksualna, nie można jej sprawdzić dokładnie samym tylko gadaniem na ten temat. Jeżeli jej nie ma, to taki związek nie ma zbytniego sensu, zaś po rejestracji trudniej jest się rozstać, niż bez niej. Nie każdy wtedy potrafi wykonać rozwód, więc woli się męczyć w martwym związku mając płonną nadzieję, że ta sprawa się jakoś tam dotrze. To rzecz jasna jest spore uproszczenie, laboratoryjny, statystyczny obraz, bo nieraz też tak jest, że ludzie czekają na ten moment, po czym nagle okazuje się, że jest super. Inna sprawa, że ci, którzy nie czekają też ryzykują. Nieraz jest tak, że po ślubie ludzki behawior się zmienia. Ilość różnych żartów, memów na ten temat świadczyć może, iż nie jest to takie unikatowe zjawisko. Ale tak rozumując można dojść do wniosku, żeby w ogóle nie wchodzić w związki, bo wtedy ryzyko jest zerowe. Tacy akurat ludzie są, single, które swój seks, jeśli go uprawiają, ograniczają tylko do jednorazowych ewentów. Ale ich omawiana sprawa nie dotyczy, więc tym zajmować się tu nie będziemy. Nie dotyczy też par, które mają niskie libido i seks jest dla nich niezbyt ważny, w skrajnych przypadkach wręcz zbędny. Przy okazji zauważmy też, że jeśli oboje tak mają, to są właśnie kompatybilni seksualnie, więc taki związek może być nader udany.
Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie. Otóż nieraz jest tak, że sprawa kręci się wokół jednej konkretnej techniki seksu. Dla niektórych nawet seks to tylko ta właśnie technika. Tabu przedślubne dotyczy więc głównie jej, ma to zresztą pewne swoje racjonalne wytłumaczenie. Ów patent, bez względu na zabezpieczenia jest najbardziej ryzykowny, jeśli chodzi o ciążowego pecha. Gdy tak się stanie, to obrywa głównie kobieta, zaś rejestracja związku daje jej złudzenie większego bezpieczeństwa. Tedy to więc wiele par stosuje prosty trick, że do ślubu owej techniki nie stosują kochając się na wszystkie inne znane im sposoby. Jedyny kłopot może być wtedy, gdy któraś ze stron nie akceptuje takiego układu, zwykle jest to mężczyzna. Ale tak naprawdę, to nie jest to żaden kłopot, bo taka sytuacja oznacza brak wspomnianej kompatybilności, czyli sam związek może się rozlecieć bez zbytniej szkody.

13 sierpnia 2021

Poprawność polityczna a la TVN

Choć telewizor bardziej służy naszym kotom jako punkt widokowy, niż mnie jako źródło bitów danych, to nie będę modnie szpanował kłamiąc, że wcale telewizji nie oglądam. To tak jak z popularnym narkotykiem - alkoholem: zasadniczo jestem niepijący, ale tylko zasadniczo, więc czasem zdarza mi się piwko strzelić, nawet dwa. Tak też jest z telewizją: czasem coś obejrzę. Ba, nawet na państwową kurwizję nieraz rzucę okiem, bo może zdarzyć się fajny film, który mam szansę zaliczyć cały, gdyż nie jest przerywany reklamami. Zdarza mi się tedy też odpalić kanał TVN, a że ostatnio wiele się mówi o tej stacji, więc jak wszyscy to wszyscy, wujek też.
Gdy mowa jest o telewizji, to często przez pryzmat programów newsowych. Tu jakby prymat TVN nad państwową gadzinówką jest poza dyskusją. Co prawda można się spierać co do kwestii bezstronności, obiektywności, neutralnością przekazu, ile w nim jest manipulacji, ale porównywanie tegoż ze wspomnianą kurwizją jest jakimś nieporozumieniem, gdyż ta ostatnia głównie manipuluje. To jest tak, jakby porównywać beczkę wody z Morza Martwego pod kątem słoności z beczką kranówy do której wsypano nieco soli. Czy jest to jedna łyżeczka, czy nawet dziesięć, to nie ma to zupełnie znaczenia. Tedy szkoda tracić czas na ten temat.
Można też zabawić się w naukową, ogólną analizę porównawczą różnych stacji telewizyjnych, co łatwe nie jest, bo inne są kryteria oceny telewizji państwowej, inne telewizji prywatnej. Ale tak, czy owak w sumie wszystko sprowadza się do gustów, o których się nie dyskutuje, poza tym realia blogowe wykluczają taką obszerną pracę. Tedy więc skupmy się tylko na jednym detalu, na jednym wątku działalności samej TVN, o którym mam zdanie krótkie: nie pomaga. Co więcej, nieraz nawet jest to szkodliwe. Już tłumaczę, już objaśniam, w czym rzecz:
Seriale zwane "paradokumentalne" uprawia kilka stacji, tu jednak zajmę się tylko jednym emitowanym przez TVN pod zbiorczym tytułem "Ukryta prawda". Są to krótkie fabułki wspomagane komentarzem narratora oraz wypowiedziami samych bohaterów na temat sytuacji, tudzież własnych myśli, czy zachowań. Formuła jest dość pomysłowa, gorzej już jednak bywa z treścią, z samymi fabułkami. Tu jest różnie, czasem intryga bywa nawet ciekawa, czasem bezsensowna, radosna twórczość scenarzystów różnymi owocuje efektami. Za to bardzo często prezentowane są postawy oraz zachowania konserwatywne, w złym znaczeniu tego słowa, nieraz nawet wręcz burackie. Nie jest to jednak satyra na owo buractwo, nie jest to też nawet neutralny przekaz, można za to odnieść wrażenie, że autorzy traktują je jako właściwe, prawidłowe, że próbują widza wychowywać. Widziałem na przykład odcinki marihuanofobiczne albo powielające stereotypy na temat związków ludzi sporo różniących się wiekiem. Ale najgorsze są zawierające motyw pechowej, niechcianej ciąży, których jest dość wiele. To już jest skandal, istna propaganda ideologii anti - choice, która pasuje może do kurwizji, do jakiejś tam "Republiki", czy innego "Trwam", ale nie do stacji mającej wyższe ambicje. Schemat odcinka zwykle jest taki, że trafia się owa ciąża i jej usunięcie to najlepszy, wręcz jedyny sposób na odkręcenie nieszczęścia. Tak przynajmniej rozumuje normalny, przytomny człowiek. Ale w "Ukrytej prawdzie" nigdy do takiego rozwiązania nie dochodzi. Scenarzyści tak zawsze pokombinują akcją, że kobieta nie śmie pomyśleć na ten temat, zaś jeśli nawet pomyśli, to szybko ktoś jej ten pomysł wybija z głowy. Finał, "happy end" jest zwykle taki, że na końcu pojawia sie bobo, zaś mamuśka skacze wręcz z radości na ekranie. Nawet terminologia dotycząca ciąży jest poprawna politycznie, zgodna z jedyną słuszną linią partyjną, tudzież kościelną. Niektórzy czasem mawiają, że TVN to tuba propagandowa PO. Jeśli tak faktycznie jest, to nawet by się zgadzało, bo ta partia jest tak samo konserwatywna, antykobieca, jak neokomuna PiS.
Można by zapytać what's da fuckin' problem? Człowiek na poziomie tych filmów albo nie ogląda, zaś jeśli ogląda, to ma do tego dystans. Jakby nie było, to tylko film, bajka, fikcja literacka. Pewien realny problem jednak jest. Ludzie na poziomie stanowią jedynie pewien niezbyt wielki procent społeczeństwa. Większość konsumentów telewizji, także stacji TVN, to zwykle buractwo, które takie produkcje bierze na poważnie. Gdy im ileś tam razy, metodą Goebbelsa powtórzyć między wierszami takie kłamstwo, jak "aborcja to zło", to zaczną to uznawać za swój własny pogląd.
Pojęcia nie mam, czy stacja TVN zniknie z przestrzeni medialnej, czy nie, się jeszcze zobaczy. Jeśli tak, to zapewne będzie duża strata dla pluralizmu mediów plus dalsze konsekwencje polityczne. Jednak gdy ktoś zacznie po tej stracie płakać, to warto aby między chlipem i siorbem miał świadomość, że niedoszły nieboszczyk robi też złą społecznie robotę.