28 grudnia 2023

Kobieca rocznica zgonu

Co tak naprawdę grał, jaki styl muzy uprawiał Lemmy? Hard rock? Heavy rock? Heavy metal? Hard'n'heavy? To problem dla pismaków muzycznych, czy jakichś tam różnych za dużo myślących, którzy wierzą, że nazwać coś to pojąć to. On sam to nazywał po swojemu tak zaczynając każdy koncert:
We are Motorhead and we play rock'n'fuckin'roll!
Ale jest jeszcze jedna, krótsza nazwa naprawdę godna uwagi. Wyartykułował ją kiedyś tam znany, kultowy wręcz prezenter radiowy Piotr Kaczkowski, gdy zapowiadał płytę Motorhead. Cytujemy:
Dziś będzie Muzyka DUŻA.
Czyż kurwa nie trafne?
Cytatów wypowiedzi Lemmy'ego opublikowano sporo, niektóre to są wręcz truizmy, choć jednak tylko dla człowieka prawidłowo używającego mózgu. Tu ograniczymy się do jednego, stosunkowo mało znanego i niekoniecznie od razu tak bardzo oczywistego:
Sposób na kobiety? Rozśmieszać je. Laski mają wyjebane, czy jesteś przystojny, bo same nakładają na siebie tony tapety i wiedzą, jak głębokie jest prawdziwe piękno.
Wielu gamoni, którzy kupują sobie kobiety może się z tym nie zgodzić, ale czy kupując kobietę można kupić Kobietę?
Ian Fraiser Kilmister, czyli właśnie Lemmy odszedł był dnia 28 grudnia 2015 roku, centralnie osiem(8) lat temu. Taka okrągła, seksowna, kobieca rocznica.
Przy okazji, skoro o kobietach mowa, wszyto w ten post wspomnienie dwóch zacnych, również już nieobecnych pań: Kelly Johnson /klip 4/ i Wendy O'Williams /klip 3/. Lemmy współpracował z obiema i wyrażał się na ich temat zawsze nad wyraz pozytywnie. 
Okay, easy, easy. Na bis Lemmy mówi: Jeśli myślisz, że jesteś za stary na rock'n'rolla, to na pewno jesteś. Oklepane? Trochę już może tak, ale wciąż aktualne. Rock'n'roll jest też oklepany, mimo to działa.
A Ty? Na co jesteś za stara/y? I czy w ogóle działasz?👾
 

19 grudnia 2023

MALINY PRZYGODA Z BUKKAKE NA TARTAKU

Niekoniecznie podzielamy opinię, że odsłuchana właśnie starannie i uważnie przez Kawiarnię piątka /a dokładniej szóstka/ jest topowo debeściarska, ale jest to bez znaczenia, bo z grubsza oceniamy jednak, że jest to niezły set fajnej muzy plus walory wizualne do kompletu.
A teraz przechodzimy do zasadniczej części prezentowanego dziś stuffu:
ZULU poniedziałek po południu, przed czwartkowym startem Świąt...
Jakaś tam kafejka, w której pewne czarownice czasem omawiają sobie swoje szalenie ważne i niezmiernie sekretne babskie sprawy...
- Żesz kuźwa, Roxuś, ja kompletnie nie czuję, o co ci chodzi? Nie ma czegoś takiego, jak norma w miłości, tej bazowej, cielesnej. Oczywiście, możemy się umówić, że moja stabilizacja seksualna w relacji z Borkiem może być dla ciebie patologią. Dla mnie zaś patologią może być twój, czy też Maliny styl zarządzania swą piczą, dupą, japą, czy całą tam resztą babskiej maszynerii do generowania sobie frajdy. Nie wspomnę już o Kaśce, którą obie możemy uznać za chorą mimo naszych różnych punktów widzenia. Tylko po kiego jarka to oceniać i porównywać tworząc problemy z niczego? 
- Zen-obia mi się roztrajkotała. Po tego!
Mówiąc tą kwestię Roxy wyjęła z kieszeni na pupie telefon, pomaćkała go przez chwilę i położyła na stoliku Anicie do wglądu.
- Co to jest? Chyba już wyrosłyśmy z pornoli?
- Edukacji nigdy za wiele, nawet takiej, ale nie o to tu teraz chodzi. Przyjrzyj się lepiej, co się tam dzieje.
- No widzę, Malina. Nieźle to wygląda, będzie miała dziewucha zdrową cerę. Ilu ich tam jest? Ciekawy zestaw siusiaków. 
- To chyba nie jest takie istotne? Nadal nie czaisz, o co tam chodzi wierna żono? To jest nakręcone w sobotę, a teraz sobie to ogląda pół świata fanów tej całej edukacyjnej kurwa kinematografii.
- W sobotę Malina była z Borkiem na tartaku.
- Co to jest tartak?
- To jest taka cokwartalna impreza w naszej firmie. Nazwa chyba wyjaśnia, co jest wtedy jednym z głównych punktów programu. My z Borkiem na to nie jeżdzimy już od paru lat, odkąd jesteśmy ze sobą. Ale tym razem ukochana sis poprosiła swojego ukochanego bro, żeby ją tam zabrał. Jako osobę towarzyszącą. On sobie tam cosik skromnie popił, popalił, powciągał, dobrze już znam swojego chłopa, za to Malinka postanowiła przetestować zaklęcia urokowe, których to ty akurat ją nauczyłaś i zaliczyć tylu kolesi, ilu tylko da radę. Znam tą całą sprawę.
- Znasz, ale nadal nic nie rozumiesz. Czy jesteś pewna, że twoja szwagierka zgodziła się na ten filmik? Jeśli się zgodziła, to jest tylko jej sprawa i nam nic do tego, cofam wtedy ten cały sęk, ale jeśli nie?
- No, dotarło, masz rację siostro. Czarownice wszystkich krajów łączcie się. Ale za parę minut wszystko się wyjaśni, przecież Kaśka i Malina zaraz tu będą, mamy omówić nasz sabat czwartkowy. 
Tak się zresztą stało. Ale zanim się stało Anita poszła poprawić makijaż, potem poszła Roxy, zaś już bardziej potem cała czwórka czarociółek siedziała razem przy stoliku zajmując się różnymi rekwizytami używanymi zwyczajowo jako dodatek do kawiarnianych pogaduch.
- To jaki mamy plan sabatowy?
- Czekaj szwagierka, najpierw na chwilę ogarniemy coś innego. Rzuć proszę okiem na ten materiał.
Anita podsunęła Malinie telefon, ta zaś otworzyła szeroko oczy i uruchomiła gardło na full przekraczając pewne kawiarniane normy społeczne:
- Kurwa! Co to jest?
Roxy spojrzała na Anitę i oświadczyła:
- Czyli po tej reakcji wszystko jest już jasne. Rozumiem Malinko, że nie wyrażałaś zgody na tą promocję najlepszego patentu dbania o cerę? I nie masz w planach kariery pornstarki?
- No pewnie, że nie! Lubię ten sport, jestem zdrową kobietą wolną od bólów głowy i szczękościsku, ale nie uprawiam go publicznie, to już akurat nie jest mój gust, a Roxy naprawdę dobrze mi płaci za latanie na mopie, więc nie muszę dorabiać na planie takich filmików.
- Mogę rzucić okiem?
To wtrąciła Kaśka przysuwając do siebie telefon.
- No, bogato było. To komu mam wpierdolić za nieautoryzowaną publikację?
- Zaraz się dowiesz. Roxy przerzuć mi tego linka do mnie, nie chcę ci dłubać w twoim sprzęcie. Rozumiem Malinko, że film ma zniknąć z neta po całości?
- Dokładnie.
- To wy sobie teraz poplotkujcie, a ja odejdę na chwilę. Muszę się skupić, dojść po niciach aka, kto to wrzucił do sieci.
Anita usiadła przy innym stoliku, ale po kilku minutach wróciła do reszty. Siadając wręczyła Kaśce kawiarnianą serwetkę z jakimś napisem i poprosiła:
- Tylko go nie zabijcie proszę, ten facet jest akurat z mojego działu, bardzo potrzebny w robocie, więc z wyczuciem ma to być. Tak, Malinko? Ma was nie ponieść. Żadnego siekania maczetą, kataną, wyrywania męskich narządów, tudzież wydłubywania oczu. Wystarczy delikatny, pedagogiczny, niemagiczny oklep. Rozumiemy się, dupeczki?
- Czyli temat zamknięty?
Tak zapytała Roxy, po czym dodała udając twardą powagę:
- Tak a propos sabatu przesileniowego, to chciałabym przypomnieć, że aby wszystko poszło jak należy, to od czarownicy, zwłaszcza adeptki wymagana jest wzorowa czystość z tygodniowym wyprzedzeniem.
Ale Malina nie dała się wkręcić:
- Ja się zawsze myję permanentnie, higiena to podstawa.
...
I to by było już na tyle tej historyjki, a co do Nocy Przesilenia Zimowego, to redakcja bloga życzy Kawiarni wesołych Świąt, aby ten cały czasokres był pełen dobrych, pozytywnych zielonych wibracji, wolny też od paparazzich, złodziei naszej prywatności, a następny post pojawi się tu jakoś tak po Nowym Roku, jak już Święta wygasną.
Nie zapominamy też o ekstra bonusach dla kotów, tylko tak kontrolnie, żeby ich nie rozpaskudzić, bo wtedy jest niekoniecznie za fajnie: gastronomiczne odpaskudzanie kota bywa dość upierdliwe.

18 grudnia 2023

03 grudnia 2023

Czy koty na pewno jedzą myszy?

"Mysz zjada jedzenie kota, ale kocia miska jest rozbita.
Co to znaczy? O co tu chodzi?"
Powyższy koan mogą znać niektórzy praktykujący zen, ale większość ludzi go nigdy nie słyszała, nie wiedzą oni nawet, co to jest koan. Nie będziemy się tym zajmować, nie będziemy też zajmować się samym zen. Wyjaśnimy tylko, że koan to rodzaj takiej zagadki zen służącej do ćwiczenia umysłu. Koany są jak kawały: nie powinno się ich brać na samo myślenie, tylko bardziej na czucie. Tu pierwsza część zdania jest oparta na pewnej jakby grze słów, bo przecież to mysz jest jedzeniem kota, nieprawdaż?
Ale czy na pewno? Zapomnijmy teraz na razie o koanach, zenach, czy takich tam innych jazdach, skupmy się na samym meritum, na kocie i myszach. To, że koty zjadają myszy wydaje się dla wielu oczywiste, ale gdy ktoś zna się na kotach, obserwuje je uważnie wie, że nie zawsze tak jest. Nieraz zdarza się, że kot upoluje mysz, potem zaś po pewnym czasie irytującej wielu ludzi zabawy zdobyczą zostawia ją nietkniętą. Dlaczego tak jest? Najpłytsza odpowiedź jest taka, że dobrze utrzymany, zadbany kot, regularnie karmiony przez opiekuna nie ma takiej potrzeby, aby uzupełniać swoje menu myszą. Jest to prawda, ale tylko częściowa, która nie wszystko wyjaśnia.
Aby dokładniej rozpracować zagadnienie musimy się przyjrzeć ewolucji gatunku Felis catus silvestris, czyli mówiąc po ludzku kot domowy. Otóż za sprawą jakiejś fluktuacji kwantowej kot jako jedyny przedstawiciel rodziny kotowatych wpadł na taki pomysł, aby zakolegować się z innym gatunkiem, Homo sapiens, czyli człowiekiem rozumnym, znanym też jako naga małpa. Bardzo wrednym gatunkiem zresztą, ale kot wtedy nie wiedział, że sprawy tak się potoczą. Eksperyment się udał. Ludzie wręcz zakochali się w kotach, oddawali im nawet nabożną cześć, choć były też okresy dość mroczne, kiedy to w niektórych rejonach Ziemi traktowali je jako wrogów publicznych. Do tej pory też istnieją lokalne enklawy, gdzie ludzie po prostu jedzą koty. Nie należą oni bynajmniej do jakichś mitycznych, nigdy nie istniejących sekt, tylko realne, zwykle małpiszony. Ale to jest pewien margines, stopniowo zanikający, zaś generalnie sytuacja jest mianowicie taka, że Nauka relację między tymi dwoma gatunkami nazwała sobie (miękką) symbiozą, albo żeby było mądrzej protokooperacją. Realizowane jest to na kilka sposobów.
Najdalej od ludzi żyją wolne koty miejskie, zwane nieraz też dzikimi lub bezdomnymi. One niewiele biorą od człowieka. Wystarcza im schronienie piwnic lub innych zakamarków ludzkich budowli, oraz resztki jedzenia znajdywane na śmietnikach. Bo tak się składa, nagie małpy żyjąc iluzją, że jest im dobrze, że tak będzie zawsze, mnóstwo jedzenia wyrzucają. Za to koty samą swoją obecnością powodują, że hamowany jest rozwój populacji szczurów, które chętnie pasożytują na efektach cywilizacji. Większość ludzi nie czuje obecności tych kotów, nawet nie wiedzą, że żyją obok nich. Aczkolwiek zdarzają się wyjątki, które je dokarmiają lub zajmują się stanem ich zdrowia. Czasem, gdy władze danego miasta są przytomne, rozumieją potrzebę istnienia tych kotów, wtedy ta pomoc bywa bardziej zorganizowana i umocowana prawnie. Koty miejskie zwykle żyją samodzielnie, nie tworzą żadnych społeczności, choć czasem zdarzają się wyjątki. Te wyjątki nazywają się koloniami, które czasem osiągają takie rozmiary, że stają się atrakcjami turystycznymi podlegającymi szczególnej ochronie. Jednak tak, czy owak życie kota miejskiego łatwe nie jest, co przekłada się na bardzo niską średnią długości ich życia. No, ale wróćmy do meritum sprawy, czy takie koty żywią się także myszami? Temat jest szalenie słabo zbadany, ale można by sądzić, że w takim środowisku raczej nic one nie marnują zdatnego do jedzenia. Dochodzi jeszcze dodatkowa trudność: szalenie rzadko widuje się myszy wolno żyjące w mieście, zwłaszcza wielkim. Być może tak jest za sprawą samych kotów, ale być może te myszy nie za bardzo mają czego tam szukać?
Jednak większość kotów wydaje się zdecydowanie lepiej wychodzić na symbiozie z człowiekiem. Mają schronienie, jedzenie, opiekę lekarską i choć nieraz opiekun nie ma kompetencji do zajmowania się nimi, to średnia ich wieku wychodzi wybitnie wyżej, niż ich bezdomnych kolegów. Przyjęło się je dzielić na wychodzące oraz niewychodzące, choć dla ścisłości trzeba by dodać wiejskie koty bezdomne, albo może raczej wielodomne. To jest dość ciekawa grupa. Nie są przypisane do konkretnych opiekunów, tudzież domów, żyją sobie pełnią wolności niczym koty miejskie, można by rzec, że są niczyje, jednak żywią się, czy też nocują raz tu, raz tu, dzięki życzliwości gospodarzy danego obejścia. Obserwacje ich wykazują, iż zwykle są to znakomicie utrzymane koty, czasem wręcz puszyste. Dość podobną sytuację miewają też koty żyjące sobie na podmiejskich działkach. Formalnie bez opiekunów, realnie zaś mają ich wielu.
Koty niewychodzące, całe życie spędzające w mieszkaniu raczej myszy nie jadają, choćby dlatego, że nie mają nigdy żadnej okazji ich sobie upolować. Aczkolwiek zdarzają się czasem marginalne, sporadyczne wyjątki. Pewna mysz zawędrowała kiedyś do mieszkania na szóstym piętrze bloku, po czym została schwytana, tudzież schrupana całkowicie. Są świadkowie.
Za to koty wychodzące mają pełne pole do popisu do rozwijania swoich genetycznie uwarunkowanych zdolności łowieckich. Dużo tutaj zależy od struktury danego terenu, jego zabudowy, czy to jest wieś, miejskie osiedle jednorodzinne, czy też zazielenione blokowisko, zawsze jednak jakaś zdobycz się trafi, kwestia tylko, jak często. Co prawda skupiamy się tu na myszach, ale należy również wiedzieć, że koty polują także na ptaki, ssaki owadożerne, czasem też na gady lub płazy. Co się dzieje dalej, już po udanym polowaniu? Niektóre zdobycze kot zanosi do domu, do swojej grupy rodzinnej, do której mogą się zaliczać ludzie, inne koty, psy, czy też pozostali mieszkańcy. Tu znowu są świadkowie przypadku, gdy kot przyniósł mysz oswojonemu ptakowi drapieżnemu, który zamieszkiwał jego teren. Przy okazji też pada mit, jakoby kot był zwierzakiem asocjalnym, żyjącym samemu tylko dla siebie. Takie koty są, jednak obserwacje większych grupek kocich szacują ich procent na jakieś dwadzieścia do trzydziestu. Jednak pozostała większość to są stworzenia jak najbardziej towarzyskie, rodzinne, choć bynajmniej nie stadne, jak wiele osobników wrednego gatunku naga małpa, więc wciąż zachowujące swój indywidualizm.
Ale wróćmy do sytuacji, gdy kot złapał mysz, lub jakąś inną ofiarę swojego instynktu, po czym nie zaniósł jej do domu, tylko zachował ją dla siebie. Otóż tedy często ma miejsce sytuacja, gdy kot mówiąc kolokwialnie głupieje. Co prawda powodowany uwarunkowaniem genetycznym przez jakiś czas jeszcze maltretuje swoją zdobycz, co akurat jest przygotowaniem jej do konsumpcji, ale po tej fazie jego program się zawiesza. Kot wtedy porzuca łup, gdyż mimo swojej inteligencji po prostu nie wie, że to służy do jedzenia.
Dlaczego tak właśnie się dzieje? Wyjaśnieniem jest sposób postępowania opiekunów, gdy nastąpi taka sytuacja, że ich kotka się okoci. Wielu ludzi rzecz jasna nie dopuszcza do takiej sytuacji, zwykle poprzez sterylizację, niemniej jednak wciąż nie jest ona takim rzadkim wydarzeniem, kiedyś zaś bywała jeszcze częstszym. Mimo wszystko jednak się to zdarza, mamuśka zajmuje sie maluchami ku uciesze domowników, jednak szalenie rzadko jest tak, że dorastające kociaki dalej ten dom zamieszkują. Zwykle więc są odstawiane od matki, po czym rozprowadzane wśród znajomych lub jakimś innym sposobem do innych domów. Popularny pogląd jest taki, że kociaki można zabierać matce już od dwóch do trzech miesięcy po urodzeniu, kiedy już nie są karmione jej mlekiem. Taka też jest przeważnie praktyka, tylko szkopuł polega na tym, że to jest jeszcze za krótko, aby matka mogła swoje dzieci choć trochę posocjalizować, czyli wychować, zaś najprościej mówiąc nauczyć wielu rzeczy, które im mogą się przydać. Tą rolę przejmuje opiekun plus wszelkie okoliczności, uwarunkowania nowego domu, do którego trafi mały kotek. Tym samym jednak nie zdąży on już się nauczyć tego, jak się je mysz, gdyż matka jeszcze mu tego nie pokazała. To rzecz jasna nie oznacza, że pozna on smak myszy, jeśli się go odstawi od matki później, ponieważ bardzo często jest tak, że matka sama tego nie wie, być może nawet nigdy nie widziała myszy, zwłaszcza, gdy była kotem nigdy niewychodzącym. Nigdy też nie dostała takiej lekcji, gdyż pokolenie wcześniej działo się podobnie. Co więcej, linia takiej ignorancji mogła istnieć już od dawna. Dlatego też właśnie, gdy kot niewychodzący nagle zmieni otoczenie, zacznie wychodzić, co zaś za tym idzie, polować, to schwytawszy jakąś zdobycz bardzo często nie będzie kojarzyć związku, że to się w ogóle je.
Aczkolwiek, aby już dokonać kompletacji tej kwestii, nieraz zdarzają się koty samouki, które nagle odkrywają, że ich łup może się nadawać do jedzenia. Jakby nie było, od tego mają przecież zmysły smaku oraz zapachu, żeby to rozpoznać. Nie zawsze jednak jest im dane tego doświadczyć, bo nie zawsze tryska krew podczas tego polowania, szczególnie, gdy są to ptaki. Wracając jednak do myszy, to nawet gdy taki kot ją napocznie, nadal nie staje się ona jego posiłkiem ze względu na przyczyny, które podane zostały na początku.
Reasumując odpowiedź na pytanie tytułowe brzmi "na pewno nie na pewno". Jest to konsekwencja procesu ewolucji kota, jak już wspomniano gatunku wyjątkowego ze wszystkich kotowatych. Kto wie, zakładając optymistycznie, że życie na Ziemi nie ulegnie zagładzie na własne życzenie ludzi, czy kiedyś tam w dalszej przyszłości koty wcale nie będą jeść myszy?