21 grudnia 2020

Tanka świąteczna

=================
Najdłuższa noc
Owijająca umysł
Słodyczą miodu
Powracające Słońce
Niesie nowe iluzje
=================
Post sciptum:
Rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze!

12 grudnia 2020

ROCZNICA /dzień po/

Laura zeszła z fotela.
- Gdy się pani ubierze zapraszam do siebie.
Usiadła przy biurku naprzeciwko lekarza.
- Może po kolei. To jest czwarty tydzień, wyniki badań są dobre, jak na razie nie widzę żadnych patologii...
- Ale ja tego nie chcę!
Zreflektowała się nagle.
- Przepraszam, przerwałam panu.
Ginekolog uśmiechnął się.
- Nic nie szkodzi, niewiele miałem do dodania. Uprzedziła pani tylko moje rutynowe pytanie. Chyba nie muszę go już zadawać.
- Jakie to pytanie?
- Zawodowy obowiązek, procedura taka.
- Czyli?
- Pytanie brzmi, jaka jest pani decyzja. Czy chce pani kontynuować ciążę, czy nie. Dodam tylko, że dziś nie musi pani odpowiadać. Ale jak widzę, decyzję już pani podjęła?
- Jak najbardziej.
- Zapytam znowu rutynowo: jest pani pewna?
- Tak, jestem pewna.
- Zabieg można zrobić u nas, są też inne opcje...
- U was, u was. Ups! Znowu przerwałam.
- Naprawdę nie szkodzi. Najbliższe wolne terminy to...
Gdy Laura wyszła na ulicę czuła wyraźną ulgę, tak, jakby było już po wszystkim. Ruszyła w stronę centrum kultury, które mieściło się w budynku (nie)dawnego kościoła. Znała tam miłą kawiarenkę, gdzie oprócz dobrej kawy serwowano pyszne desery lodowe. Już dochodziła do lokalu, gdy...
- Cześć!
- A cześć Kinia. Kopę lat. Fajnie cię widzieć.
Faktycznie, Kinga, jej dawna koleżanka ze studiów jak zwykle była wylaszczona perfekcyjnie. Istny cukierek gotów do schrupania.
- Gdzie idziesz?
- Tu, na kawkę. Naszło mnie na coś słodkiego, wiesz, dieta dietą, ale raz się puścić i kasztelance nie zaszkodzi.
- Ech, te twoje diety. Ale widzę, że działają. Wciąż klasa dupeczka z ciebie, bez zarzutu. Wszystko na miejscu.
Laura westchnęła. Zawsze zazdrościła koleżance metabolizmu. Kinga jadała to, co chciała, nie uznawała żadnych diet, mimo to jej figura była perfekcyjna.
- To co, popaplamy trochę? Bo ja też tu szłam.
Tedy paplały w najlepsze, pochłaniając zawartość pucharków oraz filiżanek przyniesionych przez kelnerkę. Laura postanowiła, że nie wspomni nic na temat swojej ciąży. Co prawda pamiętała Kingę jako normalną, pro-choice'ową laskę, ale po co gadać o kłopocie, który za kilka dni zniknie. Gdy już obgadały wszystkich znajomych, powspominały, padło pytanie:
- A znasz newsa dnia?
- Chyba nie, a co się stało?
- Kaczyński nie żyje.
Laura mało się interesowała polityką, poza tym za bardzo była tego dnia skupiona na sobie, aby zajmować się newsami, niemniej jednak to nazwisko było jej świetnie znane. Spytała jednak dla pewności, na wszelki wypadek:
- Ten Kaczyński?
- Dokładnie.
- Kiedy, dziś?
- Nie, wczoraj. Znaleźli go martwego w celi.
- Ale jazda! To sobie wybrał porę. W Święto Wolności, w piątą rocznicę przewrotu. Jak umarł? Samobójstwo?
- Nie wiadomo jeszcze, ale tą opcję raczej wykluczają. Za duży cykor z niego na to był. Nikt mu też raczej nie pomógł. Po prostu schorowany już był bidulek i tyle.
Laura dobrze pamiętała tamten dzień. Zamach stanu, który trochę wymknął się spod kontroli. Lincze na kilku znienawidzonych politykach, internowanie wielu innych. Potem szybkie procesy, wyroki. Tylko prezydenta potraktowano dość ulgowo. Areszt domowy, złożenie urzędu, po czym szybka emigracja do... Tego akurat nie było wiadomo publicznie, ale nikt też za bardzo nie dociekał. Po prostu zniknął.
- Ale wiesz, aż się wierzyć nie chce, jak szybko uporządkowano potem ten cały bajzel. I wreszcie jest jakoś normalniej.
- Jakoś.
- No, już nie wybrzydzaj, naprawdę dużo zrobiono. Ale ja już muszę sobie iść. Naprawdę super było cię spotkać. Musimy to powtórzyć. Dawaj numer telefonu...
Gdy już się wycałowały na do widzenia Laura powoli ruszyła do metra aby wrócić do domu. Po drodze zatrzymała się na chwilę pod mijanym coffee shopem. Ktoś akurat wychodził i jej nos zanotował miły aromat palonego zioła. Poszła jednak dalej mrucząc do siebie:
- Nie, nie, nie moja droga, za dużo dziś szczęścia na raz. Zajaramy sobie gdy będzie już po kłopocie.

= = = = = = =
Laura zbudziła się nagle. Auto stało na leśnym parkingu, zaś fotel kierowcy był pusty. Po chwili jednak się zapełnił.
- Siku byłam, ty nie chcesz iść?
- Granica już była?
- Była. Już jesteśmy w cywilizowanym kraju.
- Kasiu, czemu mi tak pomagasz? Bez ciebie nie stać by mnie było na ten wyjazd, na ten zabieg i w ogóle.
- Bo cię kocham idiotko.
- Ale przecież cię zdradziłam.
- Z facetem to się nie liczy.
- No, nie wiem. Ja na twoim miejscu, gdybyś ty...
- Nie teoretyzuj, przecież wiesz, że ja z chłopami nie lubię. Więc po co robić problem z niczego, wymyślać niemożliwe sytuacje?
- Już dobrze, przestaję marudzić. Ale wiesz, miałam piękny sen.
- Opowiadaj, opowiadaj, póki pamiętasz.
- Śniła mi się przyszłość. Zaczęło się tak, że byłam u ginekologa. Zeszłam z fotela, a gdy się ubrałam, usiadłam przy biurku i...

21 listopada 2020

Jak gadać i myśleć po ludzku (o ciąży i jej przerywaniu)

Nie jest zbyt ważne, czy dwa miesiące to długo, czy krótko, jak na trwanie związku. Ważne jest tylko, że potrafili rozstać się z klasą. Komunikację, fundament udanego związku mieli jeszcze jako taką, ale bazowy filar, czyli kompatybilność mentalna w kwestii seksu, kulał mocno. Było jeszcze parę innych spraw, na przykład różnica zdań na temat prawa do usuwania ciąży. On był "pro-choice", ona "anti-choice", tego najgorszego sortu: "fanatyczka nawracająca". Tu komunikacja mocno szwankowała, gdyż dziewczyna nie umiała gadać po ludzku, znała tylko anti-choice'ową nowomowę.
Ale skoro rozstali się w zgodzie, to zero problemu. Na tym jednak sprawa się nie zakończyła. Po paru tygodniach zadzwonił telefon:
- Musimy porozmawiać.
- Właśnie rozmawiamy.
- To nie jest na telefon.
Reaktywacja związku była raczej wykluczona, więc co się stało? Jadąc na spotkanie przeczuwał najgorsze i dobrze przeczuwał.
- Co z tym robimy?
- Jesteś kobietą, masz ostatnie słowo.
- Skoro tak mówisz, to ja tego nie chcę.
To mówiąc klepnęła się po brzuchu. Odetchnął z ulgą, bo miał to samo zdanie. Korciło go, żeby coś przyzłośliwić na temat zmiany poglądów, ale tylko korciło. Skoro byli zgodni na temat "czy?" pozostało zająć się pytaniem "jak?". Odpowiedź znaleźli, po czym ją zrealizowali. Nie było sporu na temat kosztów, ponieśli je mniej więcej po połowie. Gdy było już po zabiegu upewnił się, czy zniosła to dobrze, jakby nie było miała prawo się czuć nie najlepiej przez pierwsze dni, ale obawy były zbędne. To już właściwie koniec historii. Ale było jeszcze coś. Jako że poruszali się na podobnych orbitach, to siłą rzeczy ocierali się czasem o siebie. Okazało się tedy, że bohaterka tej opowieści zmądrzała. Wyleczyła się ze swojego fanatyzmu, wyleczyła się nawet ze swojego "anti-choice", zaczęła myśleć i gadać po ludzku.

Smród na temat ograniczania praw kobiet do decydowania o sobie, o swoim ciele zaczął być odczuwalny w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych, ale ludzie chorzy na "anti-choice" istnieli wcześniej. Już wtedy zaczęła się tworzyć swoista nowomowa na temat ciąży oraz jej przerywania. Można by rzec, że język to taka sprawa umowna, że to tylko kod porozumiewania się, ale de facto sprawa wygląda inaczej. Wiele elementów tego kodu bywa przez ludzi branych dosłownie, to zaś ma wpływ na ich myślenie. Tak działa właśnie propaganda, także ta "anti-choice'owa". Powoli, stopniowo wiele osób dawało sobie narzucać język dyskusji, po czym nagle cały kraj, jego składnik ludzki obudził się z ręką w nocniku, gdy uchwalono prawo zmieniające kobiety w przedmioty, maszynki do rodzenia dzieci. Czy naprawdę się obudził to jest zresztą mocno dyskusyjne, skoro to prawo przetrwało tyle czasu, co więcej robi się jeszcze gorsze.
Cała sprawa jest rzecz jasna bardziej skomplikowana. Są na przykład ludzie, których ten temat w ogóle nie obchodzi. Mają pieniądze, więc gdy zdarzy im się pech to pozbędą się kłopotu od ręki. Większość jednak ich nie ma, to zaś powoduje, że problem istnieje. Nie będziemy teraz omawiać, jak sobie radzić w chwili obecnej. To jest bardzo ważne, ale ważne też jest, żeby to kiedyś odkręcić, doprowadzić prawo do standardów cywilizowanych, według których kobieta jest człowiekiem, podmiotem, wartym szacunku, tudzież prawa do wolnego wyboru. A zacząć trzeba właśnie od języka, od kodu wymiany informacji.
Ideologia "anti-choice" to w sumie tylko jeden bazowy postulat, jakim jest pozbawienie kobiety prawa do wyboru decyzji co zrobić ze sobą, jeśli zdarzył się jej pech w postaci niechcianej ciąży. Jak wiadomo, ten pech może się przydarzyć zawsze, niezależnie od zabezpieczeń oraz techniki uprawiania realnego seksu hetero. Darujmy sobie jednak podawania konkretnych scenariuszy, jak do takiej ciąży może dojść, ten blog jest targetowany do ludzi inteligentnych, którzy potrafią sobie takie sytuacje wyobrazić. Retoryka nowomowy "anti-choice" stygmatyzuje taką pechową kobietę jako osobę nieodpowiedzialną i to jest pierwszy, bazowy fałsz do odkłamania. Tak przy okazji odkłammy też frazę "aborcja jako metoda antykoncepcji". Pomijając już sam brak logiki takiego sformułowania, to nigdy nie było tak, aby zabieg przerwania ciąży był marzeniem jakiejkolwiek kobiety.
Wróćmy jednak do spraw bazowych. Nowomowa "anti-choice" przesuwa uwagę z kobiety na fikcyjne "dziecko". Fikcyjne, gdyż dziecko pojawia się dopiero w chwili porodu. Wcześniej jest tylko morula, zygota, zarodek, embrion lub płód. Podobnie jest ze słowami "matka" lub "ojciec". Dopóki kobieta jest w ciąży, to nie jest jeszcze matką, chyba że innego dziecka, już istniejącego. Sprawa prosta nie jest, gdyż jeśli kobieta jest w ciąży chcianej, to postrzega zawartość swojej macicy jako "dziecko", zaś siebie jako "matkę". Prawa do tej iluzji odmówić jej nie można, ale wręcz zbrodnią jest narzucać ją wszystkim kobietom w ciąży. Bo tak się akurat składa, że te, które sobie swego stanu nie życzą widzą to zupełnie inaczej i jest to tak samo dobre widzenie.
Ale nowomowa sięga jeszcze głębiej manipulując słowem "życie" plus "zabijanie". Jest to dość mocne, bo faktycznie jakieś życie jest zabijane podczas zabiegu przerwania ciąży. Tak samo zresztą zabijamy różne życia myjąc się mydłem pod prysznicem lub wyjmując marchewkę z gleby, zanim roślina umrze naturalną koleją rzeczy. Jednak nadużyciem jest stosowanie tych słów do wszystkich takich sytuacji. Poza tym ta nowomowa jakoś zupełnie nie przejmuje się życiem kobiety, dobrostanem tego jej życia. No cóż, nie zawsze się zdarza, aby umarła kobieta zmuszona do donoszenia ciąży do chwili porodu, niemniej jednak życie tych, które przeżyły to doświadczenie nie raz staje się koszmarem.
Cała ta manipulacja "życiem", "zabijaniem", tudzież "dzieckiem" służy tylko jednemu celowi. Rzecz w tym, aby medyczny zabieg przerwania ciąży był postrzegany jako coś "złego", aby wywołać poczucie winy u kogoś, kto myśli normalnie na ten temat.
To były tylko wybrane przykłady nowomowy, szerzej można sobie poczytać ===TU===, teraz może tylko co nieco na temat "syndrom poaborcyjny". Jest to termin używany jak straszak na kobiety chcące przerwać ciążę oraz na wszystkich myślących prawidłowo. Jednak czy takie coś w ogóle istnieje mamy swoje zdanie odrębne. Dokładnie to jest tak, że organizm kobiety, która zaszła w ciążę przestawia się na pewien tryb funkcjonowania, zaś przerwanie ciąży jest zabiegiem nagłym, bez względu na techniczną stronę. Tak więc ciało ma prawo nieco "zgłupieć", trzeba mu nieco czasu na powrót do równowagi. Ergo kobieta może się wtedy czuć nie najlepiej, aczkolwiek niekoniecznie. Często uczucie ulgi, czasem wręcz euforia, napływ endorfin po pozbyciu się kłopotu działa jak analgetyk, który przebija ewentualne przykrości. To wszystko można podciągnąć pod nazwę "syndrom poaborcyjny". Jest jednak jeszcze coś. Otóż czasem się zdarza, że kobieta po zabiegu wkręca się w poczucie winy. Nie jest to jednak wynik zabiegu, tylko indoktrynacji przez otoczenie urobione mniej lub bardziej na "anti-choice", więc nazywanie tego "syndromem poaborcyjnym" jest nieuprawnione, niezgodne ze stanem faktycznym.
Na koniec parę zdań, jak sobie radzić z fanatykami. No cóż, nie jest łatwe takiego wyleczyć, a takie przypadki spontanicznej terapii, jak opisany na początku posta zdarzają się dość rzadko. Pozostaje jedynie asertywność. Uprzedzamy taką osobę, że jeśli nie zacznie gadać jak człowiek, to kończymy dyskusję. Po czym ją faktycznie kończymy, gdyż takie osoby nie chcą dyskutować, chcą tylko wciskać nam swój anti-choice'wy kit. Wiele tym nie ugramy, ale mamy chociaż święty spokój.

27 października 2020

09 października 2020

Jak to jest z tym gustem?

To było jakoś tak podczas oficjalnego lockoutu:
- Wiesz, jaki łańcuszek ostatnio chodzi na fejsie?
Pojęcia nie mam zielonego, nie fejsuję, zaglądam tam może raz na kwartał, to skąd mogę coś wiedzieć na temat tych łańcuszków? Ale niech sobie gada chłopina, niech opowiada, może czegoś się dowiem? To się dowiedziałem. Rzecz polegała na wymienieniu iluś tam, pięciu, czy też dziesięciu wykonawców, którzy ukształtowali, mieli znaczący wpływ na muzyczny gust respondenta. Był też wariant płyt lub konkretnych utworów, ale to jakby to samo co do idei. No, i zaczęła się wyliczanka:
- U mnie to było to i to...
- A u mnie to, tamto i coś tam jeszcze...
Ale nagle się zorientowałem, że my gadamy kompletnie od rzeczy, nie na temat. Wyliczamy jedynie muzę, która kiedyś zrobiła na nas wrażenie, wywołała jakieś "Wow! Lubię to!". Ale żeby tak się stało, gust musiał istnieć już wcześniej. Bo skąd by było wiadomo, czy komuś się coś podoba, a co nie? Poza tym to wcale nie musi być tak, że tylko bodźce akustyczne ten gust kształtują. Być może ma znaczenie, co jadała kobieta w ciąży zanim stała się matką, czyli gdy posiadacz gustu nie był jeszcze "kimś", nawet dzieckiem?
Puenta mi wyszła taka, że głupi ten łańcuszek jakiś był, źle było postawione pytanie. Nie co "ukształtowało", ale co "się podobało" powinno być. Zawsze to jakoś milej, gdy się zwali winę na kogoś, że źle zapytał, zamiast przyznać, że się nie umiało odpowiedzieć.

02 października 2020

ANTYWIRUS /odcinek 17/

- Jestem zadowolona.
Nova podeszła do łóżka, na którym siedział Sato, szybko zrzuciła szlafroczek i robiąc wdzięczny piruet dookoła własnej osi dodała:
- A kolekcja motyli też jest, jak widzisz, jest co oglądać.
...
Tymczasem Sue i Doc byli już na terenie działu botanicznego. Na progu małego, drewnianego bungalowu stała Kanna z promiennym uśmiechem na twarzy:
- No, jesteście wreszcie. Chodźcie do środka dzieciaki.
Sue z wyraźnym zachwytem na twarzy rozglądała się dookoła:
- Ale tu fajnie. Zajebiście mieszkasz.
- Napijecie się czegoś? Ja tam wprawdzie żadnych narkotyków nie używam, ale dla gości jakiś drobny drink zawsze się znajdzie.
Gdy już się rozsiedli Kanna sięgnęła po waper.
- Chcecie to, co na weselnym party, czy może jeszcze coś innego? Zioła tu u mnie dostatek, większość same nowe odmiany. Niektóre jeszcze nawet nie testowane. Sama nie mogę za często, bo stracę kiperską wrażliwość.
- Rozumiem, że wszystkie medyczne?
- Każde zioło jest medyczne.
Wesoła pogawędka toczyła się przez jakiś czas, w pewnym jednak momencie Kanna wstała i wyciągnęła rękę do Sue.
- Chodź moja droga, oprowadzę cię teraz po moim królestwie. Nasz doktorek tu sobie zostanie i czymś się zajmie.
- Już się zajął.
- Czym?
- Nie widzisz? Zawiesił mi się chłop.
Istotnie, gdy kobiety wychodziły, Doc nie raczył odprowadzić ich spojrzeniem, tylko milcząc patrzył się "gdzieś i nigdzie". Potem, gdy już mu minął stond, pokręcił się po lokum Kanny, zajrzał do kuchenki, zrobił sobie herbatę, porelaksował się przy muzyce, aż na końcu wyszedł przed bungalow. Najpierw dotarł do niego odgłos rozmowy przerywanej śmiechem, potem zobaczył obie panie idące ścieżką. Ale zanim do niego doszły, dobiegło do niego zdanie:
- Bo ludzi na świecie jest za dużo.
Gdy były już przy nim zapytał:
- O czym tak laski gaworzycie?
- Nie interesuj się. To nasze babskie sekrety.
- Nie ciebie pytam Sue, zła kobieto. Ty nie znasz innej odpowiedzi na takie pytanie. Dlatego pytam Zielonki, może się czegoś dowiem.
- Nie dowiesz się. Wścibskość to zbrodnia.
Cała trójka wybuchnęła głośnym śmiechem...
...
Wracali już do siebie, gdy Sue odezwała się:
- Wiesz kochanie, ja całkiem inaczej sobie wyobrażałam ten dział botaniki. Kanna mi nigdy nic nie opowiadała, więc myślałam sobie, że to jakaś plantacja, a to zupełnie inaczej wygląda.
- Szefuńcio ma plantacje, ale zupełnie gdzie indziej. Na wyspie nie ma produkcji zioła. Kanna nie zajmuje się rolnictwem, tylko pracą naukową. Ona bada zioło, tworzy też nieraz nowe odmiany, hoduje prototypy, ale większe partie nasion czy gotowy produkt to nie jej działka. To już się dzieje poza wyspą.
- Zobacz, ile próbek dostałam. Bakania mamy na pół roku.
- Możesz konkurencyjny stragan założyć pod barem.
- No coś ty? Nie sprzedam ani pół topa.
- Ale dlaczego?
- No coś ty? Przecież to moje.
...
- Jak ja mam im pobrać tą krew?
- Normalnie, wchodzisz i pobierasz.
- O co chodzi, dziewczyny?
To pytanie zadał Doc, który wszedł rano do dyżurki.
- O to.
Ruda pokazała na ekran jedynki, a Sue wzruszyła tylko ramionami. Doc uśmiechnął się spojrzawszy na monitor i odparł:
- No co? Śpią.
Sue parsknęła śmiechem, a Doc dodał:
- Sue, idź ty już im pobierz. Tylko powiedz Novie, że na obchód po południu ma czekać u siebie w pokoju. A ty Ruda nie masz czym się bulwersować. Nie mają izolacji, więc wolno im spać razem.
A po śniadaniu w dyżurce znów zebrała się cała trójka, a raczej czwórka, bo Doc zgarnął z korytarza Cleo idącą do pracy.
- Przyszło memo, dyspozycje na dzisiejszy dzień. Cała wyspa ma być testowana na koronę. Jednego dnia.
- Znowu testy, tak szybko?
- Szefuńcio chce się upewnić, że wyspa jest czysta. Wtedy to była drobna improwizacja, teraz jest dokładna rozpiska, dział informacji się postarał i wymyślili całą procedurę. Macie zajęcie do wieczora, wszystkie trzy. Ja jadę na audiencję na dywanik.
Gdy Doc dojechał i wszedł do gabinetu usłyszał:
- Bo ludzi na  świecie jest za dużo.
Poczuł jakby deja vu, a potem zobaczył, że pan Hagen ma gościa. Przy biurku na krześle siedziała nieznana mu kobieta, czarnowłosa, dorodna milfa. Podszedł bliżej.
- To jest nasz geniusz wirusologii. A to...
Kobieta weszła w słowo:
- Po prostu Daria.
Pan Hagen nie zareagował na fakt przerwania mu zdania, tylko kontynuował prezentację gościa:
- Doktor Daria też jest geniuszem, ale innej dziedziny. Zajmuje się epidemiologią. Przez jakiś czas popracujecie razem.
Doc milczał, a szef mówił dalej:
- Wracamy do badań wirusa - matki. Opowiedz Doc naszej doktor, co do tej pory wiemy na ten temat.
- Wirus - matka to etap wyjściowy naszego leku. Atakuje inne wirusy, sam także ginie przy okazji, ale część jego populacji się namnaża, jak typowy wirus, kosztem komórek nosiciela, dlatego na lek już się nie nadaje. Destrukcja organizmu nosiciela trwa od dwóch, do pięciu dni, potem człowiek umiera.
- Jak się przenosi?
- Prawdopodobnie w każdy możliwy sposób. Robiliśmy tylko jedno badanie pod tym kątem, na grupie ludzi, gdyż logistycznie taki eksperyment nie jest zbyt prosty do przeprowadzenia.
- Doc, opowiedz o atolu, co się tam stało rok temu.
- Na wyspie, na niewielkim atolu zbudowaliśmy osiedle domków, zapewniliśmy godne warunki do życia niczym na wycieczce z biura turystycznego. Umieściliśmy tam trzydzieści osób, wśród nich pięć zakażonych na samym początku. Teren obstawiliśmy kamerami.
- Co to byli za ludzie?
- Takie tam szumowiny, ludzkie śmieci pozbierane z różnych miast, ale wszyscy w raczej dobrej formie. Po tygodniu z całej grupy żyła już tylko trójka. Dwie osoby zginęły w wyniku bójek, konfliktów, ale resztę zabił nasz wirus. Ale za to te trzy ocalałe były idealnie zdrowe, wolne od flory wirusowej. Co ciekawe, wśród nich jedna była ta zakażona pierwotnie.
Doktor Daria pokiwała głową.
- Rozumiem. Samoograniczająca się epidemia.
Pan Hagen wstał z fotela.
- To właśnie zbadacie. Do tego na skalę globalną. Nie na żywych ludziach, rzecz jasna, mamy już teraz na tyle mocny komputer, że można przeprowadzić cały szereg symulacji.
- Od kiedy zaczynamy?
- Już zaczęliście. Nasz doktor teraz wróci do siebie, usiądzie przed swoją końcówką intranetu i prześle pani sukcesywnie wszystkie dane, którymi dysponuje. Pani będzie pracować tu, przy swoim terminalu. To wszystko, nie zatrzymuję was. Aha, Doc, jeszcze taki drobiazg na koniec. Mogłem przez telefon, ale skoro już jesteś. Rozumiem, że dziewczyny testują?
- Tak, niedługo też tu się zjawią.
- Dobrze, ale jest drobna zmiana planów. Unieważniam konkurs stażystek. Jeśli nie będzie co do nich zbytnich zastrzeżeń, to obie zostają, obie dostaną propozycje kontraktów. Tylko powiedz im to dopiero za tydzień, gdy ich staż się zakończy.
...
- Ale jestem skonana, to był istny maraton.
Sue rozejrzała się po sypialni i skonstatowała, że mówi do pustego pokoju. Już sięgała po telefon, ale zmieniła zamiar. Obróciła się na pięcie i ruszyła do Labu, gdzie zastała Doca przed ekranem.
- Co tam, piękny? Jeszcze pracujesz?
- Jak widzisz.
- A co to jest?
- Wstępny rozruch programu.
- Jakiego programu?
- Symulacja światowej pandemii.
- Aha. To ja się idę położyć. Nie siedź za długo.
Sue już prawie była przy drzwiach, gdy nagle zawróciła. Stanęła za doktorkiem i zajrzała mu przez ramię w ekran.
- Doc, co wy chcecie zrobić?
Ten obrócił się, objął ją i całując w dekolt odpowiedział:
- Właściwie nic specjalnego. Taki tam drobiazg.
- Czyli?
- No, bo wiesz, ludzi na świecie jest za dużo.

THE END

26 września 2020

ANTYWIRUS /odcinek 16/

Poprawiwszy swoje długie blond włosy Sarabella ruszyła w stronę rezydencji pana Hagena. Idąc sięgnęła po telefon.
- ...
- Sprawa zamknięta.
- ...
- Wiem, nie przeszkadzam. Zjemy razem kolację?
- ...
- To, pa. Na razie.
...
Na przystani kłębiło się kilka osób. Sue, Ruda, Cleo, jakaś kobieta z kuchni, a na skraju nabrzeża siedział sobie na walizce niepozorny mężczyzna pykając e-papierosa. Był też pan Arnold. Lada moment miał pojawić się kuter.
- Rączki całuję zacnej pani Sue.
- Witam, witam, co pana tu sprowadza?
- Potrzebuję kobiety.
- Taki mężczyzna chyba na brak kobiet nie narzeka?
- Chwilowo wszystkie są zajęte swoją pracą, więc wykorzystując okazję wykorzystam panią, bez litości.
- Słucham?
Pan Arnold uśmiechnął się dobrotliwie.
- Po prostu mam przyjąć dwie nowe osoby do nas do pracy, do ochrony. To są kobiety, ale Sato tak rozstawił grafik, że nasze panie są nie do dyspozycji. Padło na mnie, ale mnie raczej nie wypada przeszukiwać tych nowych pań.
- Inny by nie narzekał. Ale rozumiem, pan jest dżentelmenem. To moje dziewczyny już się tym zajmą, zrobią im też testy. Ja muszę przyjąć jakąś wielką pakę medyczną. A kto to tam siedzi?
- To jakiś techniczny. Nie pamiętam już, jak się nazywa. Kontrakt mu się pewnie skończył i wraca na kontynent.
Rozmowę przerwał telefon Sue.
- Tak?
- ...
- Cieszę się. Sorry, ale teraz mam robotę.
- ...
- Z przyjemnością. Spotkamy się w barze.
- ...
- Buziaczek.
Po chwili do nabrzeża przybijał kuter.
...
Gdy Sue weszła do dyżurki, Doc oglądał jakiś telefon.
- Co ja mam z tym zrobić?
- A co to jest?
- Ali odleciał, a ja mu zapomniałem oddać depozyt.
- Jemu już niepotrzebny.
- Wiem, pewnie kupi sobie drugi.
- Nie kupi.
- Nie rozumiem.
- No, dobrze. Wszystko ci opowiem. Otóż zaistniała taka sytuacja, że Ali do domu nie wróci. Zresztą nie wiem, czy miałby jakiś dom.
- Możesz jaśniej?
- Nie przerywaj. Otóż Ali okazał się być jeszcze większą kreaturą, niż był. Wylazło, że jeszcze bardziej nabroił, niż nabroił. Więc ojciec dopłacił, żeby go stuknąć.
- Co zrobił?
- Zamordował dwie siostry.
- U muslimów to chyba nic takiego?
- Dla mnie na przykład najważniejsze. Ale masz rację, bo przy okazji zabił brata, sukcesora po ojcu, do tego jeszcze przewalił jakieś naprawdę ciężkie pieniądze. To już jest dla nich powód.
- Dwa pytania. Kiedy to wylazło i skąd ty to wszystko w ogóle wiesz? Bo zaczynasz mnie przerażać.
- Spokojnie. Zlecenie przyszło zaraz tego dnia po tej drace na lądowisku. Szefuńcio nie za bardzo wiedział, co z tym robić, ale nagle pojawiła się Sarabella na krótki urlop. Pamiętaj, że wyspa to dla niej jest jedyne bezpieczne miejsce na Ziemi, gdzie nie musi mieć oczu dookoła głowy. Więc się podjęła to zrobić za free, właśnie ze względu na te siostry.
- Solidarność cipek?
- Coś w tym stylu, też tak mam. Szefuńcio nam nic nie mówił, bo po co nam to, ale Sara mi to wczoraj opowiedziała, bo mnie lubi, poza tym co ja z tym zrobię? A dziś zadzwoniła, że już po wszystkim.
- Szybko cię polubiła.
- Jakoś tak już mam, że mnie ludzie szybko lubią. Tylko obiad się spóźnia, nie spieszy się, jak widzę, więc mam pewną propozycję. Co powiesz na szybki numerek na dobre trawienie? Chyba, że wolisz podglądać... Ups, oglądać tatuaże.
Istotnie, na ekranie numer sześć przebierała się Nova. Sue nie czekając na odpowiedź starannie zamknęła drzwi dyżurki.
...
Popołudniowy obchód Doc zaczął od mieszkanek czwórki i piątki. Kobiety dzielnie znosiły koronową izolację, nie było też zastrzeżeń do ich ogólnej formy, więc ta część programu nie zajęła mu zbyt wiele czasu. Podobnie zapowiadała się wizyta u Novy, ale być może nieco zabawniej. Doc nie zawiódł się. Gdy wszedł do pokoju, kobieta była tym razem bardziej kompletnie ubrana, a do tego jeszcze na jego widok włożyła maseczkę.
- Jestem grzeczna dziewczynka, prawda?
- Bardzo grzeczna. Dlatego luzuję ci reżim na żółty. Wczoraj miałaś czerwony tylko tak proceduralnie, ale realnie jest zbyteczny. Na przykład możesz zdjąć maseczkę. Nie jesteś zakaźna kropelkowo.
- To mogę już cię pocałować?
- Nie. Dalej masz zakaz kontaktów fizycznych.
- Jak długo?
- Do czwartku do popołudnia. Jak nie będzie żadnych komplikacji. Ale jeszcze nigdy nie było, więc... No dobrze, a teraz odrobinę się rozbierz, muszę cię osłuchać i w ogóle trochę pobadać.
Nova ochoczo zabrała się za wykonanie polecenia.
- Dziewczyno, co ty wyprawiasz? Powiedziałem, że tylko odrobinę. Majtek nie musisz już zdejmować, to nie u tego lekarza!
- Muszę, muszę. Wczoraj powiedziałeś, że mam piękne tatuaże. Ale tego jeszcze chyba nie widziałeś. No, i jak? Może być?
- Szok. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Ale teraz wkładaj te majty z powrotem. Wiesz, trochę mnie to rozprasza przy pracy.
- Faceci to są porąbani. Jednego dnia mówi mi taki, że goła baba mu nie przeszkadza, a drugiego dnia mi mówi, że go to rozprasza. To jak to z wami jest?
Gdy Doc zabierał się już do wyjścia wpadł na pewien pomysł.
- Nova, jesteś grzeczna dziewczynka, więc...
- Pójdziesz ze mną na spacer?
- Nie ja. Ale też będziesz zadowolona.
Ostatnim pacjentem był mieszkaniec jedynki.
- Sato, mam propozycję nie do odrzucenia.
- Co jest?
- Weźmiesz dziś pacjentkę na spacer. Na zewnątrz.
- Chyba zwariowałeś. Obcy człowiek ma zwiedzać wyspę?
- Kto mówi o zwiedzaniu? Nad zatoczkę i z powrotem, to chyba jest bezpieczne? Zresztą sam wiesz lepiej, gdzie można kogoś takiego zaprowadzić, co może zobaczyć, co nie.
- No, nie wiem. Roboty mam trochę.
- Naprawdę fajna dupa. Będziesz zadowolony.
- Gdzie jest haczyk?
- Jest, ale bardzo drobny, chwilowy. Laska ma zakaz kontaktów fizycznych do czwartku. Dopilnujesz, żeby go przestrzegała.
...
Do czwartku nic specjalnego się nie działo. Na oddziale pracy było niewiele, więc żeby Ruda się nie nudziła Sue znalazła jej zajęcie gospodarcze. Poniedziałkowe zaopatrzenie medyczne było dość spore, trzeba było to jakoś ogarnąć. Sama zaś asystowała w Labie. Doc dostał memo od pana Hagena, żeby przygotować dużą partię leku do sprzedania. Tak więc oboje też się nie nudzili. Ale mieli też czas na przerwy, którego nie marnowali. Któregoś razu, pod koniec takiej przerwy Sue wyszła z łazienki i zapytała:
- Doc, jak to jest? Sprzedajemy lek, ale co będzie, gdy ktoś zbada skład i dojdzie, co to jest? Możemy stracić monopol.
- Nie tak prędko. Mądra dupcia jesteś, więc sama dojdź, jak temu zapobiec. Podpowiem ci tylko tyle, żeby nie brać zbyt dosłownie słów "sprzedać lek".
To trwało ułamek sekundy.
- Mam! Klient nie dostaje leku do ręki. Sprzedajemy tylko usługę. Podjeżdża ekipa, aplikuje lek pacjentowi i na tym koniec zabawy. A co z badaniami kontrolnymi po kuracji?
- To już różnie. Zwykle klient ogarnia to sobie sam. Jeszcze nie było reklamacji. Czasem płaci dodatkowo za te badania i próbki lądują tutaj u nas. Sama badałaś parę takich próbek. Ale to jest kłopotliwe, wiesz, transport nie jest błyskawiczny.
- Rozumiem. To co? Idziemy do pracy, czy wracamy do roboty?
- Co, jeszcze raz? Nie chce mi się. Wracamy do Labu.
- Impotent.
- Nimfomanka.
Oboje roześmieli się serdecznie i wyszli z pokoju.
...
Czwartkowe badania wykazały zerowe wiremie u całej czwórki pacjentów. Mieszkanki czwórki i piątki uwolnione z zamknięcia nadrabiały zaległości w gadaniu siedząc w sali rekreo. Nova i Sato wyszli razem na rutynowy już, popołudniowy spacer nad zatoczkę. Kobieta mocno chwyciła szefa ochrony za rękę.
- Dziś już mi wolno. Doktor pozwolił.
Wieczorem Doc zakomenderował:
- Sue, zbieraj tyłek. Jedziemy do ogrodu. Na weselu Kanna nas zapraszała do siebie. Poznasz wreszcie najstarszy dział na wyspie.
Sato siedział na łóżku i skupiony klikał coś na laptopie. W pewnym momencie do pokoju weszła Nova w kusym szlafroczku.
- Odłóż tą maszynerię.
Gdy Sato wykonał polecenie spytała:
- No, to jak się bawimy?
- Może obejrzymy kolekcję motyli?
- Mam lepszy pomysł. Zaczniemy do standardowego loda, a potem niech się samo jakoś dzieje. Doc jak na razie dotrzymuje słowa.
- To znaczy?
- Jestem zadowolona.

TO BE CONTINUED...

23 września 2020

ANTYWIRUS /odcinek 15/

Na podłodze, pod ścianą siedziały razem Sue i Sarabella. Popijając z jednej butelki wino i wymieniając się waperem chichotały niczym egzaltowane małolaty.
- Fascynujące.
- Co tam mruczysz doktorku?
Doktorek odwrócił głowę w stronę dobiegającego go głosu. Była to Zoe uwieszona u ramienia swojego świeżo upieczonego małżonka.
- Sue mi mówiła, że masz dla nas prezent?
- Prezent? A tak, coś tam mam.
- Bo my już sobie idziemy. I tak zaraz koniec balu. Mamy jeszcze coś bardzo ważnego do zrobienia. Tak kochanie?
Zoe spojrzała na Maksa i mocno się weń wtuliła. Doc sięgnął do kieszeni i podał kobiecie malutkie zawiniątko.
- Bawcie się dobrze.
- Jacyż oni są uroczy.
To już westchnęła Sue, która nagle pojawiła się obok.
- Gdzie twoja nowa koleżanka?
- Musiała już iść.
- Jak ty to zrobiłaś?
- Niby co?
- Takiej Sarabelli to ja w życiu nie widziałem.
- Może po prostu nie chciałeś widzieć? A tu mit obalony. Po prostu podeszłam, zagadałam do niej i okazało się, że to bardzo fajna, wyluzowana babeczka. Ale my też chodźmy. Mam jeszcze pewne plany na ten wieczór doktorku. Ty zresztą też. Taki mocny akcent na koniec tego miłego dnia.
- Niby jaki?
- Kocham cię, idioto.
Impreza faktycznie wyglądała na bliską jej zakończenia. Muzyka ucichła, cichnął też gwar rozmów, a sala powoli pustoszała.
- Chodźcie dzieciaki, bo nam wszystkie wózki rozdrapią.
To była Kanna.
- Weźmiemy jeden, wysadzę was pod ośrodkiem jadąc do siebie. No już, nie gapcie się tak. Zaraz nawet hulajnogi nie uświadczysz przed wejściem do baru.
- Na wyspie nie ma hulajnóg.
...
Poranna odprawa była krótka. Najpierw Ruda zameldowała, że nic się nie działo na jej dyżurze, potem Doc szybko rozdzielił pracę.
- Ruda do jedynki i szóstki, Sue do czwórki i piątki. Tylko lek do podania i na tym na razie koniec. Ja za to sobie obejrzę tego z pod dwójki, a potem naszego rozrabiakę. Po śniadaniu pewnie przyjdzie jakieś memo, wtedy się okaże, co dalej.
Pasażer dwójki wyglądał na całkiem zdrowego.
- Dziś wracasz do siebie, nie ma po co cię tu trzymać. Dostaniesz antybiotyk na trzy dni, tylko masz jeszcze leżeć. No, powiedzmy, że się nie forsować, masz zwolnienie z roboty na ten czas.
Ali również wyglądał nieźle, nie licząc opatrunków na twarzy. Był tylko jakby trochę zdziwiony, że Doc zajrzał do niego sam. Nawet zdobył się na odwagę, aby zapytać:
- Co ze mną dalej?
- Na razie wypoczywaj. Do obiadu powinno się wyjaśnić. Pewnie szybko wrócisz do domu, ale to nie ja decyduję.
Potem Doc poszedł do jedynki, zajrzeć do Sato, który karnie leżał po świeżo otrzymanej injekcji.
- No, co tam?
- Nic specjalnego, wszystko normalnie. Tylko mam takie pytanie. Czy w mojej obecnej sytuacji muszę tu w ogóle być? Mogę rano przychodzić po lek, a potem na badania kontrolne.
Doc spojrzał wyraźnie zdziwiony:
- Skąd taka zmiana od wczoraj? Panienka z majtek nie wyskoczyła na pierwszej randce? Nie każda tak robi, czasem trzeba poczekać nawet do trzeciej.
- Nie było żadnej randki.
- Nooo?
- Może nie gadajmy o tym.
- Nie ma sprawy, nie było tej rozmowy. Ale niestety muszę cię tu potrzymać do końca cyklu. Jesteś trochę nietypowy pacjent, masz mniejsze dawki, chcę cię mieć na oku. A pracować możesz tu, masz internet, intranet, telefon, wychodzić też możesz w razie czego. Po prostu czasowa zmiana centrum dowodzenia ochroną. To tylko pięć dni, może sześć. Dasz radę.
- Ale...
- Sato, w sprawach medycznych ja tu rządzę. A w ogóle, to mam dla ciebie nowinę. Wiesz, któż to wczoraj pojawił się na weselu? Niejaka Sarabella, znasz tą panią?
- Żyleta? Na wyspie? Dawno jej nie było. Tylko czemu ja nie wiem o tym, tylko dopiero teraz?
- Bo to jest Żyleta. To ona decyduje o tym, czy szefowie ochrony mają wiedzieć o jej pobycie na ich terenie.
Po śniadaniu faktycznie wyjaśniło się co nieco, co wszyscy mają robić tego dnia. Sue i Ruda pojechały na przystań, zabrały też ze sobą Cleo, która akurat wychodziła do swoich zajęć. Za to Doc dostał potwierdzenie, żeby niedługo wyekspediować Alego na lądowisko. Sam postanowił go odprowadzić, na szczęście był wolny wózek, nie trzeba więc było dreptać piechotą. Na miejscu zaintrygował go pilot mający wyraźnie kobiece kształty, bo zawsze widział tylko mężczyzn, ale tylko na chwilę. W końcu sporo kobiet pracowało na wyspie, więc dlaczego nie jako pilot? Zanim Ali wsiadł do śmigłowca, upomniał się jeszcze o telefon zabrany mu do depozytu. Doc spojrzał na niego roztargnionym wzrokiem.
- Chłopie, nie rób już więcej problemów. Zapomniałem, odeślemy ci przy okazji. I tak nie zadzwonisz, bo bateria pewnie dawno padła.
Gdy Ali usiadł w fotelu, pilotka, bo też zwrócił uwagę na jej płeć, błyskawicznie spięła go szczelnie, mocno pasami. Nie zdjęła mu za to kajdanek, które zapobiegliwa Zofia założyła mu już w ośrodku. Szarpnął się gwałtownie pytając:
- Co się dzieje?
Odpowiedziało mu milczenie, a pojazd zaraz wystartował. Po kilku minutach Ali zorientował się, że wcale nie oddalają się od wyspy, tylko krążą nad morzem niedaleko brzegu. Znowu zapytał:
- Co się dzieje, gdzie my lecimy?
Znowu nie otrzymał odpowiedzi. Za to pilotka spojrzała na niego, on zaś ujrzał zimne, nieruchome oczy. Ali poczuł przenikające go przerażenie. Tym razem zapytał:
- Kto ty w ogóle jesteś?
Odpowiedź była cicha i krótka:
- Śmierć.
Mocne ukłucie w udo było ostatnią rzeczą, którą poczuł. Potem nie było nic, nawet ciemności. Gdy Doc był już z powrotem w ośrodku, nie wiedział, że śmigłowiec wrócił zadziwiająco szybko. Z pojazdu wysiadła pilotka, zamknęła pustą kabinę, po czym zdjęła kask. Poprawiwszy swoje długie blond włosy Sarabella ruszyła w stronę rezydencji pana Hagena.

TO BE CONTINUED...

17 września 2020

ANTYWIRUS /odcinek 14/

- No, żesz kurwa mać!!!
Doc zsiadł z roweru i spojrzał na sflaczałą oponę tylnego koła. Potem odwrócił głowę w stronę ośrodka, ale im dłużej tam patrzył, to tym bardziej tam nie dostrzegał nic, co by przypominało jakiś pojazd kołowy. Odepchnął rower na pobocze alejki i ruszył przed siebie forsownym marszem.
...
Pan Hagen studiował w skupieniu kartkę papieru leżącą na biurku. W końcu podniósł głowę, rozejrzał się uważnie po zgromadzonych w gabinecie i przerwał wszechobecną ciszę:
- Zgodnie z życzeniem państwa młodych oraz instrukcją od obecnej tu zacnej i nadobnej pani Sue ma być szybko, krótko i treściwie. Tak właśnie to zrobię.
Wstał z fotela i oświadczył:
- Zoe i Maksie. Od tej chwili jesteście małżeństwem.
Spojrzał na Sue, ona zaś pokazała mu lajka i podeszła do biurka kładąc na nim małe, ozdobne puzderko. Pan Hagen wyjął zeń dwie obrączki, wyszedł zza mebla i wręczył je młodej parze ze słowami:
- Życzę wam szczęścia w byciu razem.
Sue uzupełniła to teatralnym szeptem:
- Macie się pocałować!
Gdy Zoe zniknęła w niedźwiedzim uścisku Maksa na sali rozległ się miarowy, rytmiczny huk. Tak brzmiały oklaski w wykonaniu Zofii, która generowała je swoimi wielkimi dłońmi. Reszta zebranych zawtórowała i w gabinecie zapanował istny zamęt. Doc szybko złożył życzenia młodym i chciał umknąć na bok, ale powstrzymało go szarpnięcie za ramię.
- Gdzie, idioto!? Pomóż mi z kwiatami!
Głos Sue wyraźnie negował jakikolwiek sprzeciw. Już po kilku minutach na biurku pana Hagena wyrosła sterta kolorowych bukietów i wiązanek. Gdy już przestała rosnąć Sue przekrzykując gwar rozmów zakomenderowała:
- Spotykamy się w barze!
Było to hasło  do wyjścia z gabinetu, w którym został pan Hagen, Sue, Doc i Zofia, która od razu zabrała się do sprzątania biurka.
- Pani Sue, piętnaście minut temu czułem coś dziwnego, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Czy to się nazywa trema?
- Już po zabiegu. Mam nadzieję, że nie bolało? Tak, czy owak było super. Najszybszy ślub świata i tak właśnie miało być.
...
Weselne after party też zbyt długie miało nie być, założeniem była dość skromna impreza. Bar zwany też czasem bufetem miał dwa pomieszczenia, więc jedno przeznaczono na imprezę zamkniętą. Szwedzki stół, trochę trunków i trochę świętego zioła. Kto chciał popląsać wychodził na patio, gdzie za skromną konsolą rządziła Kanna, szefowa działu botanicznego, która co każdy weekend realizowała się jako didżejka, takie miała hobby. Do niej właśnie poszedł na samym początku Doc, który prawie wcale nie chadzał do baru. Do "ogrodu", bo tak nazywano dział botaniczny również. Gdy się uściskali na przywitanie Kanna zaczęła od wymówek:
- Dzban jesteś, nie kumpel, masz do ogrodu rzut beretem, ale wpaść pogadać nie chce się dupy ruszyć, tak?
- Chyba masz tak samo, więc?
- No wiesz, praca i takie tam...
- A ja to co, kijem gruchy obijam?
- No, już dobrze. Ale w tym tygodniu widzę cię u siebie, razem z tą twoją Sue. Klasa kobitka, skąd ty takie laski wyjmujesz? Na zgodę spróbuj mojego nowego dziecka.
Tu Kanna podała mu waper nabity ziołem.
- Ja też chcę!
Sue pojawiła się nagle przy nich.
- Kochanie, to jest Kanna, która walczy z narkomanią na świecie wynajdując nowe odmiany zioła w swoim ogródku.
- Co ty mi nie powiesz? Przecież ja to wszystko już wiem od niej samej, my się świetnie znamy.
- Ty już chyba wszystkich znasz na tej wyspie. To akurat ciekawe, bo ja tu nie znam prawie połowy gości.
- Bo się nie udzielasz towarzysko. Tylko pracujesz, a w przerwach żresz i posuwasz swoją siostrę oddziałową.
Kanna uśmiechnęła się pobłażliwie:
- No, dzieciaki, spokój. Trochę Doc przesadziłeś z tą walką. Walka jest tylko tam, gdzie zioło jest legalne. Ale na większości globu to raczej narkomania walczy z ziołem.
Sue pyknęła z wapera i zmieniła temat:
- Rozmawiałam z panem Arnoldem. Zamknięta sprawa. Powiedział, że szefuńcio go pochwalił za ten numer z Alim.
- O czym mówicie?
- Nic takiego. Jeden z naszych pacjentów był niegrzeczny i miał pecha być za to skarcony. Ale przeżył i nie ma już o czym gadać.
- Cicho, szefuńcio idzie.
Na widok pana Hagena Kanna wskoczyła za konsoletę. Pulsujące techno urwało się i z kolumn zabrzmiała "Whiskey in the Jar".
- On to ponoć bardzo lubi.
- Lizuska.
Kanna pokazała Sue język w odpowiedzi, ta zaś chwyciła Doca za łokieć i odciągnęła energicznie na bok.
- Co to za laska z szefuńciem?
- Wreszcie kogoś nie znasz? No, i słusznie, bo to rzadki gość na wyspie. Nie wiem, czy chcesz ją poznać. Nazywa się Sarabella. Gdy szefuńcio jest poza wyspą, ona robi za jego osobistą ochronę. Tu jest mu zbędna, więc lata po świecie i wykonuje zlecenia, takie specjalne zlecenia.
- Niby jakie?
- Sprząta świat. Wyrywa chwasty, takie trudne do wyrwania.
- Taka killerka z wyższej półki?
- Z najwyższej, wyższej nie ma. Do tego chodzący arsenał. Kiedyś po wyspie chodziły takie plotki, no wiesz, takie męskie żarty, że nawet w cipie ma schowany shuriken.
- Muszę ją poznać.
- To powodzenia, bo ona z nikim nie gada. Królowa lodu to przy niej wesoła figlara. Spójrz na jej pysio, zero uśmiechu.
- Ładna, co chcesz?
- Piękno zaklęte w kamień.
- Zobaczymy. A teraz idę do Zoe.
- Czekaj no chwilę. Jeszcze mi tylko powiedz, kto to jest ta czarna, którą Zofia trzyma za rękę. Nie powiem, nawet milusia.
- To jej dziewczyna, pracuje w łączności.
- Dziewczyna?
- Masz z tym jakiś problem?
- Chyba mam, ale nie taki jak myślisz.
- A jaki?
- Zofia mówi. Odkąd ją znam...
- Zofie też czasem coś mówią.
Po tych słowach Sue obróciła się szybko na pięcie i poszła sobie zostawiając doktorka sam na sam ze swoim zdumieniem.
...
Impreza kręciła się w najlepsze, niczym pupy pań uczestniczących w konkursie twerkingu, który zorganizowała Sue. Tylko Doc kręcił nosem już po całym wydarzeniu:
- Słabo ci to szło kochanie.
- Ty nic nie rozumiesz. Jestem lepsza od Zoe, ale niepolitycznie byłoby dziś wygrać z panną młodą. Więc się podłożyłam i tyle. To ona miała zebrać największe oklaski.
Pan Hagen kręcił się po sali niczym wzorowy szef na firmowej integratce, który powziął sobie za obowiązek pogadać z każdym pracownikiem. Doc też się kręcił, ale raczej nie miał ochoty na żadne small talks. Za to miał ochotę coś porządnie zjeść, być może za sprawą zioła od Kanny, więc wchłonął cały półmisek jakiejś sałatki, po czym wyszedł się przewietrzyć na zewnątrz baru. Wykonał dłuższy spacer po okolicy, zaś gdy wrócił na salę spotkała go kolejna niespodzianka. Na podłodze, pod ścianą siedziały razem Sue i Sarabella. Popijając z jednej butelki wino i wymieniając się waperem chichotały niczym egzaltowane małolaty.

TO BE CONTINUED...

31 sierpnia 2020

ANTYWIRUS /odcinek 13/

- Już nie żyjesz, ty pierdolona dziwko.
- Już mam pełne gacie.
Riposta Sue była natychmiastowa, lecz Ali raczej jej nie usłyszał, bo jeszcze szybszy był pan Arnold, który na sam koniec otrzepał dłonie i zwrócił się do stojących kobiet:
- Po prostu nie lubię chamstwa.
Sue spojrzała na okrwawione drzwi kabiny śmigłowca, potem przykucnęła przy leżącym na płycie człowieku. Szybko zbadała jego funkcje życiowe i odetchnęła z nieukrywaną ulgą.
- Dycha zwierzak. Panie Arnoldzie, jest pan zaiste dżentelmenem, ale jak pan widzi, mamy tu pewien problem.
- Biorę to na siebie. Od razu idę do pana Hagena. Wyjaśnię mu, co się stało i pani przezacna osoba nie ucierpi nawet minimalnie. Nie ma takiej możliwości.
- Nie za bardzo, bo mam dodatkową robotę. Takiego zdechlaka nie mogę wypuścić z wyspy, a pilot też go nie weźmie na pokład.
Pilot akurat się pojawił:
- Co temu misiu jest?
- Spadł ze schodów.
- Ja go w tym stanie nie wezmę.
- Spokojnie, to już jest ustalone.
- A jak się z tego wytłumaczę?
- Zwal to na mnie, że uznałam stan pacjenta za niepozwalający na transport. Zresztą lekarz zaraz podjedzie i to potwierdzi.
Sue sięgnęła po telefon:
- Doc? Rzuć wszystko co robisz, weź zestaw pierwszej pomocy, nosze z pasami i przyjedź mi tu zaraz wózkiem na lądowisko.
- ...
- Zero pytań. Po prostu zrób to, o co proszę.
Pilot z dezaprobatą oglądał kabinę.
- Maszynę mi upaprał.
Pan Arnold uśmiechnął się:
- Nie panikuj, wlecisz w chmurę i ci ładnie wszystko umyje.
Gdy Doc już przybył spojrzał na leżącego:
- Co mu się stało?
- Zderzył się z helikopterem.
Ali jakby wracał do siebie, ale Zofia nie pozwalała mu się poruszyć przytrzymując leżącego na płycie. Doc podrapał się w głowę.
- Pachnie wstrząsem mózgu. To co, do Briana z nim?
- Wykluczone. Bierzemy go do nas.
- Dlaczego?
- Dla dyskrecji. Poza tym to jest nasza kupa do sprzątnięcia, więc my ją po cichu sprzątniemy. Po co nam mieszać Briana do tego?
Tu wtrącił pan Arnold:
- To chyba już nic tu po mnie?
- Proszę tylko pomóc wtaszczyć go na nosze i na wózek, a reszta tak, jak ustaliliśmy. No, Zofio, do góry miśka.
Tak oto Ali wrócił do pokoju numer trzy. Był już całkiem przytomny, więc Doc udzielił mu instrukcji:
- Leż tak sobie i nie wstawaj, bo się źle poczujesz. Zaraz ci zrobimy tomografię, czy sobie czegoś nie popsułeś tam w środku. A ty Sue wreszcie mi opowiedz to całe wydarzenie.
...
Tomografia wypadła pomyślnie, Ali dostał coś na spanie, zaś Doc wreszcie mógł pójść do Sato. Wybierał się doń już wcześniej, ale telefon od Sue zmienił mu plany.
- Siadaj Sato, musimy chwilę pogadać. Możesz zdjąć maseczkę, twój pokój ma reżim żółty. Test się nie potwierdził.
- Nie mam korony?
- Nie masz, ale to nie był błąd Briana. Po prostu te testy są do kitu, czasem dają plusowy odczyt z różnych dziwnych powodów. Ale zrobiłem ci wszystkie wiremie, jakie mam możliwość tu zrobić.
- No, i co wyszło?
- Właściwie to nic ci nie jest. Masz florę wirusową jak większość normalnych zdrowych ludzi. Z tym się nic nie robi, nie ma powodu, żeby cię tu trzymać. Ale ja jednak drobny, trochę naciągany powód znalazłem. Przechodziłeś kiedyś wietrzną ospę?
- Chyba tak, nie bardzo pamiętam.
- Zresztą nieważne. Znalazłem śladową ilość VZV, to jest wirus półpaśca. Niczym ci to za bardzo nie grozi, jednak w wyjątkowych okolicznościach wirus może się namnożyć i zrobić ci kuku. Chcesz się tego pozbyć?
- No pewnie.
- Czyli od jutra dostaniesz nasz lek. To się podaje codziennie przez trzy dni. Potem trzy dni badań kontrolnych i po krzyku. Zgadzasz się na takie coś?
- Jasne.
- Tylko stawiam jeden warunek. Jak się zorientujesz, że z Rudą nic ci nie wyjdzie, to zwalniasz nas z umowy. Stoi? Liczę na to, że będziesz umiał odpuścić, jeśli trzeba. Nie każdy facet to umie.
- Postaram się. Ale wiesz, że to tylko słowa?
- Wiem, ale nic innego z tym nie zrobimy.
...
Podczas kolacji Doc z dość wyraźnym zaciekawieniem popatrywał w monitor numer cztery. Po chwili do dyżurki weszła Sue.
- To ta nowa?
- No.
- Jak ma na imię?
- Nova.
- No coś ty?
- Jako VIP jest incognito i tak chciała się nazywać.
- Ale wiesz Doc, jesteś świntuch.
- Dlaczego?
- Podglądasz gołą pacjentkę.
- Nie podglądam, tylko oglądam. Nie pacjentkę, tylko tatuaże.
- Ale cycki ma sztuczne.
- No, i kto tu podgląda pacjentki?
- Co mamy jeszcze dziś do roboty?
- Nie ma to, jak dobrze zmienić temat.
- Mamy coś, czy nie mamy?
- Na dziś koniec.
- To teraz zgaś ten peep show i zajmij się prawdziwymi cyckami.
Mówiąc to Sue zaczęła rozpinać bluzkę.
...
Rano Doc zrobił krótką odprawę:
- Sue. Antybiotyk dwójce, wiremia czwórce.
- Silikonowa Nova
- Że co?
- Nic, tak mi się zrymowało.
- Ruda. Założysz wenflony jedynce, piątce i szóstce. Dziewczyny mają koronę, więc u nich reżim czerwony, maseczki i tak dalej. Jedynka ma żółty i może wychodzić kiedy chce, nawet na dwór. Potem zmienisz opatrunek trójce, ale nie wchodzisz tam sama, tylko z Zofią. Jak już to zrobisz, masz wolne do popołudnia. Potem zostaniesz sama na oddziale. Weź sobie wtedy jakąś książkę, czy laptopa, ponudzisz się do wieczora w dyżurce. Resztę ci opowiem przed wyjściem, co jak działa, co robić, czego nie robić.
Gdy nieco później Doc podawał lek Sato, zagadnął go:
- Nie ma medycznych powodów, żeby cię tu zamykać na głucho, możesz nawet wyjść z ośrodka na ślub Zoe i Maksa, ale rozumiem, że nie wybierasz się?
- To dziś?
- Dziś. Ruda zostanie tu sama pilnować interesu.
- To nie wybieram się.
- Tak właśnie myślałem. Tylko mam drobną sprawę. Asystuj przy rozdawaniu kolacji, chodzi o pokój numer trzy. Zofia idzie na ślub, a innej ochrony pod ręką nie będzie.
- Kto jest pod trójką?
- No wiesz? Szef ochrony nie wie, co się dzieje na wyspie? Nie słyszałeś, co się stało na lądowisku?
- Aaa, o to chodzi. Oczywiście znam sprawę, Arnold dzwonił i mi wszystko opowiedział. Aż dziw, że tamten gamoń w ogóle żyje. Arnold ma takie sypnięcie ze wszystkich kończyn, że strach z nim nawet lekko sparować w pełnym rynsztunku ochronnym.
- Ile on ma lat?
- Nie wiem, nie mam pojęcia. Kiedyś go o to zapytałem, to tylko się uśmiechnął i odpowiedział, że długo już żyje.
- Dobrze. Teraz kładź się i nie ruszaj przez jakąś godzinę. Lek ci musi wejść na spokojnie. Zbytnich sensacji nie powinno być, ale jak chcesz, to ci mogę dać jakiegoś szybkiego, krótkiego śpiocha.
- Nie, nie używam takich rzeczy.
- Po południu możesz nawet poćwiczyć, ale tak na zupełnym luzie. Żadnej siłki, tylko rozruszaj się delikatnie.
Gdy Doc poszedł do Labu i wszedł do pokoju analiz, Sue na jego widok rozpięła bluzkę, podeszła doń kołysząc biodrami i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Kobieto! Coś ty taka kochliwa od samego rana?
- No wiesz. Ten ślub. Klimat mi się udzielił.
...
W południe Sue wsiadła na rower i pojechała do Zoe. Cała impreza ślubna była zaplanowana na siedemnastą i choć miało to być dość skromne wydarzenie, to co nieco jednak trzeba było przygotować. Doc jako świadek miał przybyć dopiero już w ostatniej chwili. Tymczasem zaś siedział w Labie i przeglądał zadumany wyniki badań Novy.
- Czegóż my tu nie mamy. Toż to istna dżungla. Taka czyściutka dupeczka, a tyle tego w sobie nosi. I na nic nie choruje do tej pory.
Z tym cichym monologiem na ustach poszedł na górę na oddział. Po drodze spotkał Cleo idącą do siebie do pokoju.
- Co to, już po pracy?
- Nie bardzo. Tak tylko przyszłam na chwilę po coś tam. Mamy całą kolejkę ludzi do testowania na koronę.
Doc kiwnął głową. Brian miał swoją organizację testów. Podzielili między sobą całą wyspę i o ile Sue odwiedzała poszczególne działy "ośrodkowe", to ludzie z "ambulatoryjnych" sami po kolei zgłaszali się na testy. Na razie szło dobrze, ale Doc nawet nie chciał myśleć, co się stanie, gdy wybuchnie epidemia. Po prostu nie byłoby gdzie lokować zakażonych.
- Muszę o tym pogadać z szefuńciem.
Mruknąwszy to do siebie poszedł do pokoju numer cztery, aby odeń zacząć nieco za wczesny, jak na swoje zwyczaje obchód. Zapukał trzy razy i wszedł do środka.
- Chwileczkę, jestem niekompletnie ubrana.
- A ja jestem lekarzem, więc w pracy to na mnie nie działa.
- A poza pracą?
Nova owinęła się szlafroczkiem i odwróciwszy się do Doca zalotnie trzepocząc powiekami uroczo się doń uśmiechnęła.
- Poza pracą nie utrzymuję zbyt bliskich relacji z pacjentkami. Etyka zawodowa mi na to nie pozwala proszę szanownej pani.
- Po prostu Nova. Krępuje mnie ta "pani".
- Na to mogę się zgodzić, na wyspie większość osób jest ze sobą na "ty". No, więc nie mam dla ciebie zbyt dobrych wieści. Muszę ci nałożyć reżim czerwony. W całej swojej karierze zawodowej nie widziałem tak bogatego zestawu wirusów w ludzkim organizmie. Ani takiej odporności na ten zestaw.
- Sporo podróżuję, więc łapie się to i owo.
- Gdyby nie ten HIV to zapewne nic by ci nie groziło, ale obecnie masz w sobie bombę, która może w każdej chwili wybuchnąć. Na szczęście trafiłaś do nas.
- Co oznacza reżim czerwony?
- Większe wymagania higieniczne. Zakaz swobodnego poruszania się po obiekcie, tylko o ustalonej, wcześniej umówionej porze. Zakaz kontaktu fizycznego z innymi. No, i maseczka na buzię, gdy ktoś wchodzi do pokoju.
- Och, przepraszam, już coś zakładam, gdzie ja to mam? Tylko jak się potem do ciebie uśmiechać doktorze?
- Oczami, to wystarczy.
- Czyli jednak uśmiech pacjentki nie jest ci obojętny?
Doc przemilczał to pytanie.
- A czy dziś mogę się jeszcze gdzieś przejść?
- Tak, po obiedzie. Przyjdzie siostra dyżurna.
- A czy mogę liczyć wtedy na twoje towarzystwo?
- Niestety nie bardzo. Będę wtedy po pracy.
- No właśnie...
Nova westchnęła te słowa wyraźnie uwodzicielsko, ale Doc już był przy drzwiach. Zanim wyszedł odwrócił się do niej mówiąc:
- Masz naprawdę piękne tatuaże.
...
Przed wyjściem Doc udzielił Rudej ostatnich instrukcji.
- Tu masz pager do zawezwania ochrony jakby coś się naprawdę zadziało, na przykład przyszedł jakiś potwór i chciał cię zjeść. Ale nie przyjdzie, tak tylko mówię dla formalności. Pożaru też raczej nie będzie, tym się zajmują czujniki automatyczne.
- A gdy zawiodą?
- To ten pager jest ostatnią deską ratunku.
- Te dwa monitory nie działają?
- Są zablokowane, bo to jest podgląd do pokoi twojego i Cleo. Aha, dyżur masz do dziewiątej, potem wszystko pogaś, tylko na koniec sprawdź wejście do ośrodka. Miłej zabawy.
Po chwili Doc jechał na rowerze w stronę rezydencji pana Hagena, gdyż tam miała się odbyć ceremonia. Jednak po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się nagle.
- No, żesz kurwa mać!!!

TO BE CONTINUED...

25 sierpnia 2020

ANTYWIRUS /odcinek 12/

- Więc mnie się wydaje, że ona woli z dziewczynami.
- No coś ty? Jesteś tego pewna?
- Nie. Mówię tylko, że mi się wydaje.
- Po jednym dniu znajomości chyba tylko może się wydawać. Ale nie bardzo rozumiem, jaki ty masz z tym problem? Gust to tylko gust, każdy tak samo jest dobry. Jedna lubi tylko z chłopakami, druga z dziewczynami, a trzecia z obojgiem naraz albo wcale.
- Doc, może nie rób teraz ze mnie idiotki i nie tłumacz mi takich elementarnych, oczywistych rzeczy. Problem jest zupełnie innego rodzaju. Chodzi o naszą umowę z Sato. Jeśli to prawda z Rudą, to ta umowa jest bez sensu.
- Niekoniecznie. Ustaliliśmy przecież, że nie obchodzi nas, jeśli plan mu nie wypali. To nieważne z jakich powodów. Jeśli on jej nie wpadnie w oko, to jest taka sama sytuacja, jak to, że żaden facet jej nie wpadnie w oko. Nie widzę różnicy.
- Niby masz rację. Ale nie daje mi to spokoju.
- Zróbmy może tak, że wrócimy do sprawy za jakiś tydzień, jak się upewnisz. Na razie tylko tracimy czas na jakieś twoje niejasne przeczucia. A teraz o tym nie myśl, jedź do Zoe i baw się dobrze. Tylko pamiętaj nie gadać z dziewczynami o tej sprawie.
- Teraz to już mnie obrażasz.
- Żartowałem kochanie.
- Bardzo głupi żart. A teraz wypad, bo mnie rozpraszasz.
- Aha, tylko zawołaj mnie jak będziesz wychodzić.
- Po co?
- Jadę z tobą.
- No coś ty? Wykluczone.
- Nie na twoją imprezę, tylko do baru. Piwa bym się napił.
- Ty? Od kiedy ty pijasz piwo?
- Właściwie to wcale nie pijam. Tak tylko czasem dziób umoczę raz na kwartał. To teraz mnie właśnie naszła ochota.
Pojechali razem golfcartem, po drodze im było, gdyż Zoe mieszkała w budynku "kuchni", gdzie mieścił się też bar na dole. Doc wszedł do środka, pobrał piwo i usiadł sobie z nim przy stoliku w kącie. Faktycznie bardzo rzadko tu bywał, więc dyskretnie rozglądał się po otoczeniu. Nie było zbyt dużego ruchu, za to w innym kącie dojrzał dwie znajome twarze. Przy stoliku siedzieli Sato i Brian. Szef ochrony coś żywo tłumaczył lekarzowi zakładowemu, jakby go do czegoś przekonywał. Po pewnej chwili obaj wstali, uścisnęli sobie dłonie, jakby dobijali jakiegoś targu lub umowy i wyszli na zewnątrz lokalu. Na Doca nie zwrócili uwagi.
...
Sue wróciła w środku nocy. Zapaliła światło, czym zbudziła Doca. Spojrzał na jej rozmazany makijaż i rzucił na wpół ironicznie:
- Wyglądasz bardzo sexy.
Ona zaś zdjąwszy buty rzuciła się na łóżko tak, jak stała. Zanim zasnęła zdążyła jeszcze oświadczyć nieco zblazowanym tonem:
- Nie mam czasu na seks.
- A kto zgasi światło?
Odpowiedział mu jedynie miarowy oddech.
...
- Dlaczego mnie nie zbudziłeś rano na obchód?
Z tym pytaniem i miną naburmuszoną niczym Mandy z kreskówki "Mroczni i źli" Sue weszła do dyżurki. Doc uśmiechnął się:
- Ano dlatego, żebyś się porządnie wyspała i wyglądała tak świeżo i kwitnąco jak teraz. Ruda sama zrobiła obchód przy mojej asyście. Cztery pobrania od czterech osób, to ileż to roboty? Na razie wypij kawę, zjedz coś, a potem obie pojedziecie robić testy do działu łączności i informacji.
- A ten z dwójki?
- Nic. Dostał antybiotyk i leży grzecznie.
- Ali?
- Był trochę jakby zaskoczony. Ruda nie jest wprowadzona w tą całą pedagogikę specjalną, więc traktowała go jak resztę. Miło, uprzejmie, z uśmiechem. Nie tak, jak zimna suka Sue Nightingale.
- Ja także jestem miła i uśmiecham się do pacjentów, zwłaszcza przeważnie w maseczce, gdy wchodzę do koroniastych. Ale nie do wszystkich. No właśnie, mówiłeś jej, o co chodzi z Alim?
- Nie ma takiej potrzeby. Jutro Ali wraca do domu, jeśli trzecia wiremia będzie zerowa. A będzie, bo niby jaka ma być?
- A jej się przyjrzałeś?
- Nie mam zastrzeżeń do jej pracy.
- Nie o to mi chodzi.
- Już chyba sobie wyjaśniliśmy, że nie wchodzę w te całe twoje obserwacje. Sama mówiłaś, że faceci tego nie czują. I masz rację, pojęcia nie mam, jak odróżnić leskę wśród innych kobiet.
- Tego nie czują, ale czują, czy kobieta jest sexy, czy nie. To chyba możesz ocenić swoim męskim okiem.
- Bo ja wiem? Kurwików w oczach to ona raczej nie ma, ale pomyśl logicznie. Dziewczyna jest drugi dzień w pracy i nie jest to taniec na rurce, gdzie te kurwiki są wręcz obowiązkowe. Więc może na razie je kontroluje? Kochanie, zostaw już to, kawa ci stygnie.
...
- Mam dwa nowe trafienia.
To były pierwsze słowa Sue, gdy wróciła z Rudą z działu łączności, gdzie testowały tamtejszy personel. Doc odparł krótko:
- Czyli razem trzy.
- Kto i skąd?
- Sam szef ochrony.
- Każdemu może się zdarzyć. Ale skąd to wiesz?
- Brian dzwonił, że go testował u siebie.
- To po południu ośrodek nam się zaludni.
- I tak, i nie. Ten spod jedynki pójdzie do domu, za to jutro mamy wymianę HIV-owych VIP-ów. Przyleci nowy, odleci Ali. Drugą wiremię ma zerową, więc trzecia to już raczej formalność.
- Ale dziś jeszcze wysprząta w rekreacyjnym. Coś mi zamówiłeś na obiad? Bo ja rano nie miałam głowy do tego.
- Będziesz zadowolona.
Gdy już jedli Doc opowiedział, co widział w barze poprzedniego dnia wieczorem. Sue spojrzała na niego badawczo:
- Czy to znaczy, że mój doktorek ma też jakieś swoje przeczucia? To nawet jest logiczne. Sato chce być bliżej Rudej, do tej pory nie miał jeszcze okazji zamienić z nią nawet słowa. Więc wymyślił na to sposób, by się wreszcie o nią jakoś otrzeć.
- Ja nie będę kwestionował testu od Briana, ale jak jutro się nie potwierdzi, to Sato dłużej tu nie pomieszka. Nie będę fałszował wyniku dlatego, że chłop chce sobie zamoczyć. Wystarczy mi już ten układ, na który poszliśmy.
- Nie czujesz się z tym dobrze?
- Nie za bardzo.
- Ale popatrz na to tak. To może być dobra okazja, żeby się z tego wycofać, jeśli Ruda da mu kosza. Szybciej się o tym przekonamy, gdy ułatwimy im więcej kontaktu ze sobą.
Doc tylko westchnął i zajął się jedzeniem.
Po południu faktycznie było trochę ruchu. Przybyły dwie nowe pacjentki, zaraz po nich pojawił się Sato, potem Doc zrobił szybki obchód, ale znowu tylko z Rudą. Sue zameldowała mu chwilowy spadek formy i poszła się położyć. Za to formą tryskał Ali, któremu Zofia po skończonym sprzątaniu zdjęła obrożę i pozwoliła szaleć na przyrządach rekreacyjnych.
...
Poranek Sue i Ruda zaczęły od trójki, a gdy już wyszły na korytarz, stażystka zapytała nieśmiało:
- Czy możesz mi powiedzieć, o co chodzi z tym pacjentem? Czemu on się tak jakby dziwnie zachowuje? I dlaczego ta duża Zofia nam asystuje u niego?
- Po prostu jest niezbyt stabilny psychicznie.
- Chyba zbyt stabilny?
- Właśnie dlatego, że jest Zofia. Gdyby jej tam nie było, to sprawy mogłyby wyglądać inaczej. Ale dziś go już wypisujemy, więc nie zawracaj sobie nim głowy. Chodźmy teraz do dwójki.
Mieszkaniec dwójki wyglądał raźniej, niż poprzedniego dnia.
- Pięknie, zupełnie inny człowiek. Gorączki już nie ma, antybiotyk zadziałał. Zerową wiremię miałeś już wczoraj, więc może doktor cię puści już pojutrze.
Po wyjściu z dwójki Sue zarządziła:
- Resztę zrobisz sama. Bardzo proste sprawy: podstawowe badania i wiremia korony. Dasz radę, ja mam coś teraz do załatwienia.
Gdy Ruda weszła do piątki, Sue ruszyła do dyżurki.
- Doc, wyłącz podgląd i podsłuch jedynki.
- Tam jest Sato.
- I za chwilę wejdzie Ruda. Niech się poznają, pogadają.
- Miałaś nie ingerować.
- To przecież nie ingeruję. Takt i dyskrecja. Idę teraz do Labu. Jak Ruda doniesie resztę materiału, to mi go tam dostarcz.
Doc tylko coś mruknął i sięgnął do konsoli.
...
Po południu w stronę lądowiska szło troje ludzi. Pochód otwierała Sue stukając szpilkami i przesadnie kręcąc pupą, za nią kroczył Ali ubrany w kandurę ciągnąc za sobą swoją walizkę, zaś ariergardę tworzyła salowa Zofia. W połowie drogi minął ich golfcart, który prowadził Doc, a obok niego siedziała elegancko ubrana kobieta.
- Nie spieszcie się, pilot poszedł sobie gdzieś.
Sue skinęła tylko głową i cała trójka maszerowała dalej. Na płycie stał śmigłowiec, a przy nim wielki, rozmiarami dorównujący Zofii ochroniarz. Był to wyraźnie starszy wiekiem, mocno szpakowaty mężczyzna. Sue widziała go tylko raz podczas robienia testów. Widać było wtedy, że cieszył się dużym respektem wśród innych, którzy zwracali się doń "panie Arnoldzie", co na wyspie było dość rzadko używaną formą. Ale on również traktował Sue niezwykle uprzejmie, tak też było, gdy wszyscy podeszli do śmigłowca.
- Dzień dobry siostro Sue, dzień dobry pani Zofio.
Na Alego pan Arnold nie raczył zwrócić nawet najmniejszej porcji uwagi. Sue bardziej dla formalności, tak w ramach small talks, niż pozyskania informacji spytała o pilota.
- Przypuszczam, że odszedł na stronę.
- No tak, pilot też człowiek i czasem chadza na stronę.
Sue i pan Arnold uśmiechnęli się do siebie, zaś Ali z ponurą miną patrzył na helikopter. Zofia jak zwykle milczała nie spuszczając zeń wzroku. Cisza trwała chwilę, wreszcie przerwała ją Sue:
- No co Ali, nie pożegnasz się z nami, nie podziękujesz?
Mężczyzna milczał.
- Do ciebie mówię. Reaguj!
To mówiąc Sue trąciła go dłonią w ramię. Ali spojrzał na tą dłoń, po czym przeszył kobietę wrogim spojrzeniem i wycedził powoli:
- Już nie żyjesz, ty pierdolona dziwko.

TO BE CONTINUED...

21 sierpnia 2020

ANTYWIRUS /odcinek 11/

- ...ale dlaczego ich jest cztery?
- Nie wiem, pewnie dwie są tu do innej roboty.
Nowo przybyłe zeszły na ląd. Kobieta z administracji milczała, panowie skupili się na rozbieraniu ich wzrokiem, więc Sue poczuła się uprawniona do objęcia roli kierowniczki zamieszania:
- Witam na naszej wyspie. Najpierw chodźmy tam, trzeba was przeszukać. Taka procedura, nie bierzcie tego osobiście.
To mówiąc wskazała na pobliski barak. Gdy cała gromadka tam doszła Sue stanęła przy wejściu i zarządziła:
- Panowie będą łaskawi poczekać na zewnątrz. My sobie już tutaj poradzimy same, a od oskomy zęby się psują.
- Ale my chętnie pomożemy.
- Doc, nie bądź obleśny, co?
Obaj mężczyźni zarechotali głośnym śmiechem, a Sue spojrzała na nich z politowaniem, po czym weszła do budynku i zamknęła drzwi. Minęło nieco czasu zanim drzwi się otwarły. Na zewnątrz wyszła administratorka, a za nią dwie kobiety ciągnąc za sobą walizki na kółkach. Potem wyjrzała Sue:
- Wejdźcie na chwilę.
Gdy weszli oświadczyła:
- Wyjaśniliśmy sobie pewną sprawę. To jest Cleo, a to...
- Też Cleo, ale mówią mi Ruda.
- Czyli problem zniknął. A teraz jedziemy do ośrodka.
- Ja też?
- Właściwie to doktor Brian nie jest konieczny. Jutro Cleo przyjdzie do ambulatorium do pracy, to wszystko sobie omówicie. Dziś tylko nasze nowe koleżanki zakwaterujemy i wprowadzimy w sprawy, że tak powiem, socjalno - bytowe.
...
Wieczorem Doc zapytał:
- Rozumiem, że Ruda zostaje u nas?
- Dobrze rozumiesz, a po tygodniu zmiana. Jutro tuż po obchodzie zabiorę ją do działu technicznego, pomoże mi przy testach. Ale ja ma do ciebie sprawę nieco innego rodzaju. Chcę wziąć trochę koki z magazynku leków Labu.
- Koki? Skąd cię naszła taka ochota?
- Jutro idę na wieczór panieński Zoe. Tak po małej kresce dla zdrowotności, dla wesołości, dla urozmaicenia wieczoru.
- Bierz, tylko nie przesadź za bardzo.
- No wiesz? Jestem rozsądna dziewczynka.
- To pewnie alkohol też będzie?
- Tak, ale też nie za dużo. Mamy trawkę, a wiesz jak wtedy jest, mało się pije. Więc przegięć będzie zero. Ale jest jeszcze coś.
- No?
- Tak sobie gadaliśmy o czipendajlu jakimś.
- Na mnie nie licz.
- Nie o tobie była mowa.
- A o kim?
- Nie domyślasz się?
- Chyba domyślam, ale zapomnij o tym.
- Nawet jak cię tak bardzo ładnie poproszę?
- Wykluczone.
- Nawet jak ci przyrządzę sushi nyotaimori?
- Wała! I nie życzę sobie focha.
- Aż tak źle nie będzie. To był pomysł Zoe, mnie na tym wcale nie zależy. Mówiłam jej, że się nie zgodzisz, ale obiecałam zapytać.
- To zapytałaś. I koniec tematu. A tak w ogóle, to co dla niego planujesz na jutro? Znowu jakieś show erosomańskie?
- Nic z tych rzeczy. Ten projekt jest już zamknięty. Będzie wręcz banalnie. Ali dostanie szczotkę, mopa i posprząta cały ośrodek.
- Cały?
- No, nie cały, bo do Labu go nie wpuszczę.
- Jest to jakiś pomysł.
...
Zanim jednak ten pomysł doszedł do skutku minęło pracowite przedpołudnie. Rano przywieziono identyfikatory dla nowych stażystek, po czym goniec zawiózł Cleo do ambulatorium. Ruda asystowała podczas porannych pobrań. Gdy obeszły pokoje mieszkalne Sue pokiwała głową z uśmiechem:
- No no, chyba się spodobałaś pacjentom. Zwłaszcza ten spod czwórki, ślinił się jak małolat. Mało cię nie przeleciał oczami.
Ruda wzruszyła ramionami i prychnęła pogardliwie:
- Nie wiem, nie zwróciłam na to uwagi.
Sue nie ciągnęła dalej tematu.
- Za piętnaście minut spotkamy się przy wyjściu, ja teraz muszę zejść do Labu, mam coś tam do zrobienia.
- Do Labu? Co to jest?
- To jest część badawcza ośrodka. Ale więcej wiedzieć nie musisz, przynajmniej na razie. Pracy w Labie twój kontrakt nie obejmuje.
Gdy Sue zeszła do podziemi przy wejściu czekała już Yoo-Yoo, aby się zająć pojmanym piratem zamkniętym w "esce". Obie kobiety szybko się uwinęły ze swoimi zajęciami. Sue sięgnęła po telefon:
- Doc zejdziesz do Labu zbadać próbki?
- ...
- Nie, nie mogę, bo jadę testy robić.
Tak też się zaraz stało. Po kilku minutach Sue i Ruda dziarsko pedałowały na rowerach. Zatrzymały się jedynie na chwilę mijając spory budynek.
- To jest dział gospodarczy zwany "kuchnią", ale to jest coś więcej, niż tylko kuchnia. Tam jest wszystko co ma związek z jedzeniem, ciuchami i wszystkim, co do życia potrzebne. Każdy, kto tu pracuje dostaje przydział, pakiet socjalny, ale  jest też sklep plus bar. Taka kantyna jakby. Gdy będziemy wracać to zajrzymy tam.
- Co tam można kupić?
- Bo ja wiem. Mnóstwo rzeczy. A jak czegoś nie ma, to można sobie zamówić i przywiozą kutrem po paru dniach. Co do jedzenia, to dowożą nam catering do ośrodka, tylko lepiej rano zamówić przez intranet co chcesz na obiad, bo inaczej ktoś zdecyduje za ciebie. Można też odwołać i samemu się wybrać tutaj. Ja tak właśnie zrobiłam dziś rano za nas obie, żeby ci pokazać to miejsce.
- Mówiłaś o barze. To taki bar z drinkami?
- Tak, alkohol, trawka, wieczorem nawet bywa spory ruch.
- Trawka? Słyszałam, że na wyspie nie wolno palić.
- Bo nie wolno. Ani tytoniu, ani trawy. Ale można wapować. Wiesz o co chodzi. Takie różne elektryczne maszynki. Jedziemy dalej.
Dział techniczny znajdował się za murem i nie każdy miał tam wstęp. Była tam elektrownia, ujęcie wody, przeróżne warsztaty, wszystko co potrzeba, aby wyspa funkcjonowała. Sue jeszcze nigdy tam nie była, tak więc dla niej było to tak samo nowe doświadczenie, jak dla Rudej. Na bramie ujrzała...
- Cześć Maks, co ty tu robisz?
- Jak to co? Pracuję.
- Ale co cię tak przerzucają, raz tu, raz tam?
- Zamieniłem się, żeby mieć wolną niedzielę.
- No tak, żandarm się żeni.
- Słyszałem, że coś knujecie z Zoe wieczorem.
- Nie interesuj się. To są babskie sprawy. A teraz mi powiedz, gdzie jest jakiś szef tego całego bałaganu? Miał tu wszystko jakoś zorganizować na nasz przyjazd. Albo jeszcze lepiej zadzwoń po kogoś, niech nas stąd odbierze. Same zabłądzimy w tym Babilonie.
Maks kiwnął głową i sięgnął po telefon.
...
Gdy Sue i Ruda wróciły do ośrodka ujrzały na korytarzu dość niecodzienny widok. Ta niecodzienność nie polegała bynajmniej na tym, że Ali machał mopem, bo sprzątający człowiek to nic takiego. Ale obroża na jego szyi to już było coś nieczęsto spotykanego. Do obroży była przyczepiona długa linka, zaś jej drugi koniec miała owinięty na nadgarstku Zofia, która siedziała na krześle i czytała sobie spokojnie książkę.
- No no, brawo Ali. Zasłużyłeś na cukierka, ale jest kłopot, bo ja nawet w kieszeni nie noszę cukierków, a tym bardziej w...
Sue nie dokończyła. Poklepała jedynie mężczyznę po policzku po czym poszła do dyżurki. Siedzący tam Doc z wielkim skupieniem studiował jakąś kartkę papieru.
- Co czytasz?
- Wyniki Wadima i pirata.
- Ile można to czytać? Na pamięć się uczysz, czy co? Co wyszło tak w ogóle, jeśli mogę zapytać?
- Nic. Wadim sobie już poszedł, a zbója zabrali.
- Czyli czwórka wolna?
- Wolna.
- Już nie jest. Mam jednego trafionego, zaraz tu będzie. Chyba trafionego, bo to trzeba potwierdzić. Plus na teście jeszcze nie...
- Wiem, jak działają te testy, nie tłumacz mi.
Sue wyjrzała z dyżurki:
- Zofio! Puść psiaka do budy i przygotuj proszę czwórkę. Zaraz będzie nowy lokator do sprawdzenia jutro.
- Sue, to był twój pomysł, czy znowu Zofia błysnęła inwencją twórczą? Myślałem, że się posikam ze śmiechu, gdy go troczyła.
- Ja ją tylko prosiłam, żeby go starannie pilnowała.
- Zrobiła to bez zarzutu.
- Doc, musimy pogadać.
- Co jest?
- Ja się idę laszczyć na imprezę, a ty jak przyjmiesz tego klienta, to zajrzyj tam do nas. Sprawa jest trochę dziwna, być może ja mam paranoję, ale... Po prostu przyjdź i ci powiem, o co chodzi.
Kiedy Doc wszedł do sypialni od razu rzucił od drzwi:
- No, to referuj tą trochę dziwną sprawę.
- Jak ci podoba Ruda?
- No cóż. Fajna laska z niej, z łóżka bym jej nie wyrzucił, ale to miejsce jest już zajęte. Sato ma dobry gust.
- Nie o to mi chodzi, czy to jest ładna dupa, tylko...
- Tylko o co?
- No, tak w ogóle.
- Tak w ogóle to ja nic nie wiem, to ty z nią spędziłaś prawie cały dzień, a ja nie zdążyłem jeszcze z nią pogadać nawet przez chwilę, więc pomyliłaś adres. A co ci w niej nie pasuje?
- Jeszcze dokładnie nic, ale mam takie niezbyt jasne przeczucie, że coś z nią jest nie tak.
- Nie tak, czyli jak?
- Trochę gadaliśmy, takie babskie ploty, trochę ją obserwowałam jak się zachowuje i coś mi się wydaje, że ona, no wiesz...
- Nie wiem, możesz jaśniej?
- Bo faceci to takich spraw kompletnie nie czują.
- Zaraz się pochlastam. Albo gadasz konkretnie, albo wychodzę.
- Więc mnie się wydaje, że ona woli z dziewczynami.

TO BE CONTINUED...

13 sierpnia 2020

ANTYWIRUS /odcinek 10/

- Tym razem będzie serio, to nie będą ćwiczenia.
- Ćwiczenia, ćwiczenia... Czekaj, muszę zadzwonić.
Doc sięgnął do kieszeni po telefon.
- Sue, mam szybkie, krótkie pytanie. Czy ty umiesz posługiwać się bronią, czy masz jakieś pojęcie na ten temat?
- ...
- Nie, nie taką bronią. Chodzi o broń palną.
- ...
- Rozumiem. To teraz mnie posłuchaj uważnie. Gdy skończysz już te testy, przyjdzie do ciebie ktoś, zaprowadzi na strzelnicę, a tam sobie przypomnisz, jak się tym bawić.
- ...
- Wiem, dopilnuję tego.
- ...
- Dowiesz się, jak wrócisz do ośrodka. Buziak...
- ...
- Tak, ja ciebie też.
Gdy Doc schował telefon spojrzał na Sato.
- Słyszałeś rozmowę?
- Mniej więcej.
- Załatwisz to?
- Jasne.
- To ja wracam do siebie, bo w tej sytuacji nagle przybyło mi zajęć, tylko jeszcze mi pokaż szybko fotki tych pigułek, żebym wiedział jutro która jest która.
- Spójrz tutaj, to ta ruda.
- Jak ma na imię?
- Cleo.
- A ta blondi?
- Cleo.
- To jak je rozróżnić?
- Jak to jak? Po włosach.
Sato miał tak poważną minę mówiąc to, że Doc tylko machnął ręką i ruszył do roweru nieopodal. Na odchodnym jeszcze tylko rzucił:
- Do wieczora dam ci finalną odpowiedź.
Szef ochrony kiwnął głową i zajął się telefonem. Doc wrócił do ośrodka i od razu zabrał się za obchód techniczny, aby sprawdzić wszelkie zabezpieczenia budynku. W międzyczasie zaś przyszła kobieta rozwożąca catering, więc ktoś musiał jej towarzyszyć dla asekuracji, gdy zaopatrywała pokój numer trzy. Ali przespał obiad po podanym rano środku, ale dostał za to podwójną kolację. Doc rzucił tylko na niego okiem, ale nie dojrzał nic niepokojącego, więc tą sprawę miał już zamkniętą. Za to pozostałą dwójkę pacjentów uprzedził, że rano może być trochę głośno z racji ćwiczeń ochrony. Mógł im powiedzieć prawdę, mógł nic nie powiedzieć, ale uznał, że taka opcja będzie najlepsza. Gdy już zrobił wszystko, co miał do zrobienia sam usiadł do kolacji, wkrótce też pojawiła się Sue.
- Coś taka rozpromieniona?
- Popatrz na te tarcze. Możesz być ze mnie dumny. Na początku było słabo, ale potem się rozkręciłam, A co się dzieje tak w ogóle?
- Usiądź, zjedz coś, zaraz ci opowiem.
Tak się też stało. Sue pochłaniała sałatkę z tuńczykiem, zaś Doc referował jej to, czego dowiedział się od Sato. Na koniec zostawił sprawę konkursu pielęgniarek i zapytał:
- Wchodzisz w to?
Odparła bez namysłu:
- Trochę to jest nie bardzo, ale zgodne z polityką kadrową naszego szefuńcia, a ja tą politykę popieram. Tylko jeszcze powiedz mi, co się stanie z tą drugą, która przegra?
- O to to ty się już nie martw. Na pewno krzywda się jej nie stanie. Dostanie inną propozycję pracy, gdzieś indziej, być może nawet ciekawszą i będzie zadowolona.
- Tylko wiesz, jednego tu nie rozumiem. Skoro to jest dziewczyna Sato, to po co te kombinacje? Mógł załatwić sprawę z szefuńciem, sprowadzić tu tylko ją i tyle.
- Według mnie to nie jest żadna jego dziewczyna. Sato mi jej tak wcale nie przedstawił. To dopiero ma być jego niunia, która wcale jeszcze o tym nie wie.
- Nie łapię.
- To jest takie proste. Sato jako szef ochrony dostał pełne dossier obu kandydatek, pewnie też jakiś zestaw fotek, jedna mu wpadła w oko i stworzył sobie plan.
- Może się okazać, że nie jest w jej typie.
- Może. Może się też okazać w praniu, że sama laska prywatnie jest beznadziejna. Wszystko jest możliwe. Tylko powiedz, co to nas tak naprawdę obchodzi? To jest jego mecz do rozegrania, nie nasz. Pozwól może teraz, że wyślę mu dobrą wiadomość, a potem tylko jeszcze mamy jeden drobiazg do zrobienia i fajrant na dzisiaj.
Doc sięgnął po telefon, a Sue po widelec, żeby dokończyć sałatkę. Gdy skończyła oboje ruszyli na dół do Labu. Doc otworzył pancerny schowek i spytał:
- Z czego strzelałaś tam u ochrony?
- Z tego.
- Dobry wybór, zaiste, niezła armata, godna siostry oddziałowej. To zabieraj to, pokaż mi tylko, czy sobie radzisz ze stroną techniczną, rozłóż, złóż, załaduj, rozładuj i takie tam.
Test wypadł pomyślnie, więc Doc oznajmił;
- Jutro rano masz mi się w to wyposażyć jeszcze przed zrobieniem oka do pracy. Weźmiemy kamizelki, tak na wszelki wypadek, żeby były pod ręką. A teraz zamykamy lokal i idziemy spać.
Jednak do spania tak szybko nie doszło. Przybyli zapowiedziani ludzie od Sato. Doc według planu wpuścił ich na dach ośrodka, zaś Sue gdzieś się ulotniła po drodze. Gdy poszedł do sypialni pokój był pusty. Dopiero po kilku minutach zguba się odnalazła.
- Tadam! Siostra Gorące Wargi przybywa!
- Kobieto! Jutro wojna, a tobie figle w głowie.
- Sam rano zamówiłeś. Poza tym skoro jutro wojna, to może być nasz ostatni raz. Ale jak ci nie pasuje, to ja mogę sobie iść.
- Nawet o tym nie myśl...
...
Wojna wybuchła jak mówił Sato, o wczesnym poranku. Zaczęło się dość hucznie, od dwóch grzmotów jeden tuż za drugim, A potem wszystko ucichło. Sue i tak już nie spała, zbudziła się pół godziny wcześniej, gdy Doc wychodził z sypialni. Zadzwonił telefon.
- Tak kochanie, właśnie wstaję. A ty gdzie jesteś?
- ...
- Aha.
- ...
- Tak, rozumiem. Mam działać normalnie.
Sue odłożyła telefon, wykonała kilka rutynowych ruchów porannej mini jogi instant, po czym mruknęła sama do siebie:
- Normalny poranek, normalna wojna, normalne siku.
Po chwili już była w łazience...
Gdy weszła do dyżurki Doc właśnie odkładał telefon.
- Co się dzieje?
- Nic specjalnego. Gadałem z Sato. Powiedział, że coś podpłynęło od strony przystani, chłopaki kropnęli ze stingera, poprawili drugim i na razie cisza.
- Nawet nie chcę wiedzieć, co to jest ten stinger. No, ale co teraz? Dwa razy coś hukło i już jest po wszystkim? Cała wojna?
- Zadzwoń do Sato, on na pewno wie więcej ode mnie, ale według mnie to nie koniec i lepiej mu teraz nie zawracaj głowy.
Jakby na potwierdzenie tego odezwała się ostra kanonada broni maszynowej okraszona głuchymi łupnięciami czegoś jeszcze.
- To od strony zatoczki?
- Na to wygląda.
- Co robimy?
- Nic. Czekamy na razie. Do nas się nic nie zbliża, bo by z dachu strzelali, więc tylko czekanie nam pozostaje.
- A co z bieżącą robotą?
- Za dużo na dziś jej nie ma. Na razie czekamy, możemy być za chwilę tam potrzebni, Brian też czeka, mogą być ranni.
- Brian?
- Lekarz zakładowy.
- Mnie się nigdy nie przedstawiał. Zawsze gdy tam zajrzę, to niby jest miły, ale taki oficjalny jakiś do mnie.
Doc tylko wzruszył ramionami. Strzelanina nagle ucichła, po czym zaraz po chwili zadzwonił telefon.
- Tak?
- ...
- Zaraz tam jesteśmy.
Szybko podjechali wózkiem ochrony na miejsce. Po chwili zjawił się też Brian i wszyscy podeszli do usianej skałami plaży.
- Niezły bajzel.
- Są ranni?
- Jeden nasz i jeden jeniec.
- Nasz jedzie do ciebie, do ambulatorium, jeniec do nas.
- Jeniec jedzie do nas, do ochrony.
- Sato, nie zgadzam się. Muszę go sprawdzić na koronę. Jak będzie czysty, to go zabierzesz i Hans go może sobie katować do woli, ale jak jest trafiony, to niestety, podpada pod program. Aha, czy była jakaś walka wręcz, kontakt bezpośredni?
- Wadim obezwładnił zbója.
- Aha, Wadim. Pamiętam, niedawno się widzieliśmy, dobry mołojec. Więc dzielny Wadim też idzie do nas na noc, jutro rano zrobimy mu wiremię. Teraz powiedz Sato, tak skrótem, co się działo?
- To w ogóle była jakaś porąbana akcja, na wariackich papierach. Gdy zaczęli tam na przystani, to tu była mgła do samego brzegu. Musieli nieźle błądzić zanim tu dopłynęli. Zobaczyliśmy ich dopiero w ostatniej chwili, jak pojawili się na plaży. Od razu zaczęli prać do nas z bliska. Wynik widzisz sam. Było ich ośmiu na pontonie desantowym. Dwa trupy mają znane nam tatuaże. Reszta to zwykli piraci, musieli się jakoś dogadać jedni z drugimi.
Nagle relację Sato przerwała głucha detonacja od strony morza. Nad horyzontem unosił się grzyb wybuchu.
- Co to było?
- To był kuter piratów, który ich tu wszystkich przywiózł. Regularne wojsko go rozwaliło, tak, jak miało być. To już zadziałały układy szefa. O dalsze detale nie pytaj, sam ich nie znam.
Sato przerwał na chwilę i klasnął w dłonie.
- No dobrze, koniec tych opowieści frontowych. Służbie zdrowia już dziękujemy, zabierajcie co swoje, a my zaczniemy tu sprzątać.
- Zabierzesz tych swoich ninja z dachu?
- Jak oddasz im nasz wózek. Zbój jest na razie skuty i ani drgnie, ale na miejscu pomogą ci go osadzić w tej twojej "esce".
...
Do obiadu w ośrodku trwał ruch związany z zakwaterowaniem nowych osób. Pojmany pirat trafił do "eski", zaś Wadim zajął pokój numer cztery. Potem dojechał nieco opóźniony catering, a tuż po śniadaniu Sue i Doc zajrzeli do jedynki. Pacjent tryskał zdrowiem, więc dużo czasu im to nie zajęło.
- Doktorze, jak długo jeszcze mam się tu nudzić?
- Co najmniej do pojutrza po południu. Jak dobrze wyjdą badania jutro i pojutrze, to chyba cię już stąd wypuszczę.
Gdy wyszli na korytarz Sue zapytała:
- Gdzie teraz?
- Do trójki. Też nie ma tam żadnej roboty do roboty, za to dwójką się zajmiemy na sam koniec, bo coś mi się w nim nie podoba.
Weszli tam razem z Zofią, tak na wszelki wypadek. Ali stał już wyprężony na środku pokoju. Sue spojrzała na niego mówiąc:
- Możesz usiąść, tu na krześle. Masz minę, jakbyś chciał o coś zapytać. Pytaj, dostajesz jedno pytanie do dyspozycji.
- Co to były za strzały?
- Nic specjalnego, ćwiczenia naszej ochrony. A teraz już stul dziób i rozbierz się do pasa, pan doktor cię zbada.
Doc osłuchał Alego, zmierzył mu ciśnienie, po czym wziął Sue za łokieć i odszedł z nią na bok w kąt pokoju.
- Daj mu coś na uspokojenie, tylko nie taką bombę, jak wczoraj. On mi wygląda na nieźle przerażonego.
Gdy wychodzili zwrócił się do Zofii:
- Po południu weź go na dwie godziny do rekreacyjnego.
Lokator dwójki nie wyglądał za dobrze. Wciąż miał gorączkę, a Doc po osłuchaniu go nie miał zbyt radosnej miny:
- Sue, pobierz krew na dodatkową wiremię i wymaz z gardła na antybiogram. Korony powinno być już w nim niewiele, ale mogła się przyplątać jakaś infekcja bakteryjna. Zbadaj ten materiał na cito, jak wyjdzie to, co myślę, to od razu damy mu jakiś antybiotyk i będzie po krzyku. A potem już tylko czekamy na nasz kuter z tymi nowymi dziewczynami.
...
Kuter przypłynął zaraz po obiedzie. Na nabrzeżu przystani czekał komitet powitalny: Sue, Doc, Brian - lekarz zakładowy oraz dość mało im znana kobieta od Bragina, pracownica administracji. Gdy statek już dobijał Sue trąciła Doca łokciem:
- Fajne cukiereczki. Która to ta nasza?
- Ta ruda.
- Ma jakieś imię?
- Cleo.
- A ta druga?
- Cleo.
- To jak je będziemy odróżniać?
- Po włosach.
- Idiota. No dobrze, ale dlaczego ich jest cztery?

TO BE CONTINUED...

10 sierpnia 2020

ANTYWIRUS /odcinek 9/

- Będzie cię prosił, żebyś został świadkiem.
- Jakim znowu świadkiem?
- Nie rozumiesz? Zoe i Maks biorą ślub.
- Zoe i Maks?
- Podobno sam ich niedawno skojarzyłeś ze sobą.
- No, to trochę było inaczej...
- Jakby nie było, to teraz są parą, a niektóre pary tak już mają, że chcą sobie wziąć ślub. To chyba proste doktorku.
- Ale...
- Co chcesz wiedzieć? Jakie masz pytania?
- To ma być tu, na wyspie?
- Wyobraź sobie, że tu na wyspie. Ty chyba naprawdę nie ogarniasz tej sytuacji. To nie będzie żaden ślub urzędowy, bo jak kiedyś mi już tłumaczyłeś, wyspa ma niejasny status polityczny. To ma być ślub rytualny, symboliczny, dla nich to jest ważniejsze, niż jakieś tam kwestie prawne.
- Kto go ma udzielić?
- Koziołek Rududu. Rozczarowujesz mnie Doc. Na morzu ślubów udziela kapitan statku, a my tu jesteśmy jak na statku. Tak?
- Rozumiem, tylko czy on to wie?
- Się dowie. Pójdziemy do niego we trójkę, oni tego nie załatwią sami. Gadać z nim będę ja, sam powiedział, że mnie lubi, więc...
- Czy włożysz kostium Siostry Gorące Wargi?
- Świnia!
Objęci wzajem, wtuleni w siebie wrócili do ośrodka.
...
Po zadaniu leku pacjentom jeden i dwa Sue przebrała się, po czym poszła pod trójkę. Tam już czekały na nią Zoe i Zofia. Sue spojrzała z pełnym podziwu uśmiechem na Zofię mówiąc:
- Już panią kocham, pani Hulk. Idziemy dziewczyny.
Uśmiech zniknął z jej twarzy i cała trójka wkroczyła do pokoju. Na ich widok Ali zerwał się z łóżka na równe nogi i stanął na środku pokoju. Zoe podeszła do niego i poklepała po policzku:
- Brawo misiu, robisz postępy.
Gdy Zofia trzasnęła pejczem o stół, pacjent rzucił się na podłogę. Ale Zoe pochyliła się nad nim ze słowami:
- Nie misiu, idź tam.
Pokazała ręką miejsce pod stolikiem. Ali spojrzał zdziwiony, ale Zofia dotknęła go lekko pejczem i pokazała ten sam kierunek. Sue obserwowała to wszystko z nieruchomą twarzą stojąc z boku. Ali wykonując to polecenie chciał się położyć, ale Zofia dotknęła go znowu pejczem i pokazała, by pozostał w pozycji na czworakach. Zoe przystąpiła do przeglądu pokoju, ale najpierw rzuciła ostro:
- Nawet nie myśl o patrzeniu mi się na tyłek!
Ali posłusznie wlepił wzrok w ścianę naprzeciwko, zaś inspektorka po zakończeniu kontroli czystości pomieszczenia ukucnęła przed nim i znów poklepała go po policzku.
- Zasłużyłeś misiu na nagrodę.
Po czym sięgnęła dłonią do krocza i wyjąwszy stamtąd cukierka podsunęła go mężczyźnie pod nos.
- Otwórz buzię, zamknij oczy. Am!
Gdy Ali przyswajał cukierka Sue otworzyła szeroko oczy. Widać było wyraźnie, że walczy ze śmiechem, ale w końcu dała radę. Gdy Zoe wstała i odeszła na bok, Sue wreszcie się odezwała:
- Wyłaź już stamtąd i siadaj na fotelu.
Pochyliwszy się nad pacjentem dodała:
- Nie waż mi się tam zaglądać.
Zofia pejczem podniosła mu brodę do góry. Ali wyraźnie drżał i nie oddychał zbyt równo. Sue szybko mu podała lek, po czym zabrała się sprawnie za mierzenie ciśnienia. Zmarszczyła nieco brwi na widok odczytu i wyjęła drugą napełnioną strzykawkę. Już podczas aplikacji widać było, jak pacjent się rozluźnia i nieco mętnieją mu oczy. Zbierając rzeczy ze stołu Sue odezwała się nadspodziewanie łagodnym, wręcz miłym głosem:
- Teraz idź się położyć i porządnie wypocznij. Nie! Czekaj, wróć. Jeszcze wenflon muszę ci wyjąć. Chyba będzie już zbędny.
Gdy kobiety już wychodziły z pokoju, Zoe odwróciła się i posyłając całusa w stronę kładącego się na łóżku szepnęła namiętnie:
- Śpij słodko mój książę.
Sue trąciła ją w ramię rzucając:
- Sama jesteś słodka idiotka.
Gdy kobiety znalazły się już na korytarzu dostały nagłego ataku śmiechu. Nawet kamienna twarz Zofii drgnęła, a jej oczy śmiały się już bardzo wyraźnie. Gdy już ucichło Sue oznajmiła:
- Moje drogie koleżanki, dziękuję wam za te wspaniałe chwile. To była naprawdę istna przyjemność z wami pracować podczas tego zadania. Zofio, masz wolne do jutra rano, nie będziesz potrzebna doktorowi przy obchodzie po południu. Zoe, ty wracaj do swojej roboty i czekaj sobie spokojnie na mój telefon. Mamy dziś jeszcze audiencję u szefa, tylko najpierw muszę ją umówić.
Doc zabierał się do śniadania, gdy Sue weszła do dyżurki.
- Co z nim?
- Przecież widzisz wszystko na ekranie. Śpi. Ale wiesz, mało go nie rozsadziło, nawet nie chcesz wiedzieć, jakie miał ciśnienie. Więc mu coś podałam, bo chyba by oszalał.
- Na pewno nie na skutek naszego leku. Ale jutro już go może oszczędź, co? Niech lek zadziała na spokojnym obiekcie.
- Ależ tak. Ten projekt jest już zamknięty, koniec przebieranek do końca terapii. Mam inny pomysł, ale to już od pojutrza. Jutro tylko Zofia wyprowadzi go rekreacyjnej, niech sobie pohasa, ale bez żadnych atrakcji ekstra.
- Tylko mam jeszcze jedną sprawę.
- Znaczy?
- To nie jest sprawa służbowa, tylko bardziej prywatna. Wiesz, ten twój kostium Siostry Gorące Wargi naprawdę mi się podoba.
- Nie kończ. Sprawa załatwiona, z wielką przyjemnością założę go dzisiaj wieczorem. Ale teraz twoja siostra gorą... znaczy siostra oddziałowa bardzo chce coś zjeść.
...
Pan Hagen jak zwykle nie zaszczycił spojrzeniem wchodzącej Sue, ale gdy do gabinetu weszła jeszcze Zoe i Maks podniósł wzrok jakby nieco zdziwiony. Stanęli za Sue gdy podeszła do biurka.
- Proszę mówić, pani Sue.
Gdy dziewczyna wyłuszczyła przedmiot sprawy zapadła chwila ciszy. Pan Hagen patrzył raz na Zoe, raz na Maksa, po czym na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Naprawdę fascynujące. Jak zapewne wiecie moja firma nie jest bezduszną korporacją zabraniającą romansów, czy też związków pomiędzy pracownikami. Uważam za właściwsze, aby panowała tu rodzinna atmosfera, to ma bardzo dodatni wpływ na efekty naszej działalności. Wymagam jedynie od ludzi uczciwej pracy, lojalności, dyskrecji oraz braku wścibskości. Tak więc wasz związek ma jak najbardziej moją akceptację. Przyznam jednak, że wasz pomysł jest bardzo niecodzienny, wręcz pierwszy raz na tej wyspie coś takiego ma miejsce. Ale mnie się to podoba, więc udzielę wam tego ślubu, tylko mam parę uwag. Pewne względy powodują, że taki ślub będzie miał jedynie znaczenie rytualne, symboliczne, nigdzie nie będzie miał mocy prawnej. Ale to już dobrze wiecie. Po drugie, to ja wyznaczę termin, bo nie do końca jestem panem swojego czasu. Wyznaczam go na niedzielę po południu. Pani Sue, jak dobrze widzę motor tej całej sprawy, do sobotniego południa dostarczy mi konspekt, taki szkic jak to wszystko ma wyglądać. Rozumiem, że mogę też czuć się zaproszony na ewentualne after party? Ja ze swojej strony udostępnię wam do tego nieco zasobów działu gospodarczego. A teraz dziękuję już państwu, wracamy do pracy, tylko panią Sue zatrzymam jeszcze na chwilę.
Zoe i Maks wyszli z gabinetu.
- Pani Sue, prosze mi nalać szklankę wody. Rzadko mi się zdarza taka perora. Dziękuję bardzo. Mówiłem już kiedyś, że panią lubię, ale teraz dodam, że nie tylko za pracę. Lubię panią też za to, że mi pani nie przerywa, gdy mówię.
Gdy cała trójka szła korytarzem, Zoe zapytała:
- O co mu chodziło z tym brakiem wścibskości?
- Maks wytłumacz to ty, bo ja jej zaraz jebnę.
- To chodzi o to, żeby nie pętać się po wyspie tam, gdzie nie masz żadnej sprawy. Tak ja to przynajmniej rozumiem.
...
Gdy Sue podczas obiadu z egzaltacją nastolatki referowała Docowi przebieg audiencji u pana Hagena zadzwonił telefon.
- Co jest?
- ...
- Owszem, mogę, ale dopiero za jakąś godzinę. Zaraz mam obchód pacjentów, ale długo mi to nie powinno zająć. Może być?
- ...
- No, to na razie.
- Kto to dzwonił?
- Szefuńco coś wspominał o braku wścibskości.
- Sam mi zaraz powiesz.
- Mówił też o dyskrecji?
- No weź nie świruj już.
- Dzwonił Sato.
- Szefa ochrony?
- Tak, chce się spotkać, ale nic więcej nie wiem.
- Za to ja wiem, że zaraz tam sama jadę.
- Tam, to znaczy gdzie?
- Do baraku ochrony, testy im robić.
- Ale ja jadę nad zatoczkę.
- Ujuj, jakaś męska schadzka.
- Przez telefon nie chciał mówić. Więc pewnie coś poważniejszego, ale może daj mi wreszcie spokojnie zjeść.
...
Gdy Doc dotarł nad zatoczkę, Sato już tam był i uważnie lustrował teren spacerując po plaży usianej skałami.
- Widzisz Doc, sprawy mam dwie, jedna ważna służbowa, druga prywatna, też ważna, ale tylko dla mnie. Od czego mam zacząć?
- Może od tej drugiej, pewnie jest krótsza.
- Dobrze. Jutro na wyspę mają przypłynąć dwie pielęgniarki. Chodzi o wzmocnienie ambulatorium, jako pomoc zakładowemu.
- To co ja mam do tego?
- Widzisz, to ma być taki konkurs. Lepsza zostaje na kontrakcie, druga wraca do domu. System jest taki, że jedna będzie robić tam, druga trafi do ciebie. Po tygodniu się zmienią miejscami. Rzecz polega na tym, żeby wygrała konkretnie ta, nie inna.
- Rozumiem, że ściągnąłeś tu swoją dupę.
- Coś w tym rodzaju, można tak to nazwać.
- Sato, nie podoba mi się to za bardzo.
- Ale daj spokój. Obie są naprawdę tak samo dobre, przeszły już sito na kontynencie, więc różnice są na poziomie niuansów.
- No, dobrze, ale to chyba zakładowy zadecyduje?
- Teoretycznie tak, ale ta twoja Sue ma takie gadane, że owinie go sobie dookoła palca podczas dyskusji na ten temat.
- Dobrze Sato, idę na to, ale jeśli panienka okaże się całkiem do dupy, to nie było tej rozmowy. Ale to jeszcze nie koniec. Ostatnie słowo ma Sue, jeśli ona się zgodzi, to sprawę mamy załatwioną. Do wieczora dostaniesz ostateczną odpowiedź. Może tak być?
- Jak tak mówisz, to musi.
- To teraz ta druga sprawa.
- Pierwsza. Pamiętasz tą agentkę, co nie tak dawno...
- Co na niej testowałem Veracoco? Jasne.
- Więc wyobraź sobie, że to dało wyniki. Ten cały jej naćpany bełkot był na pozór szumem informacyjnym, ale wywiad szefa coś jednak z tego wydłubał. Nie znam wiele detali, tyle że chłopaki szefa kogoś tam złapali, stuknęli też paru ważnych z tego gangu, ale to nas już nie obchodzi. Ważne jest, że wiemy, że jutro rano możemy się tu spodziewać ostrego wjazdu. Dlatego tak sobie tu łażę, żeby wiedzieć, jak mam rozstawić chłopaków ze sprzętem. Do ciebie też kilku przyjdzie, wpuścisz ich na dach na noc.
- Wjazd, mówisz...
- Pamiętasz, kiedyś ćwiczyliśmy na wyspie tak scenariusz.
- Pamiętam.
- Tym razem będzie serio, to nie będą ćwiczenia.

TO BE CONTINUED...