31 marca 2022

SZUM LASU CIASTECZKOWEGO (part two)

- Że w którymś momencie ta Alicja...
Zula zawiesiła głos.
- No, wykrztuś wreszcie.
Zula nadal milczała.
- To ja ci powiem, co chcesz powiedzieć. Chlałyśmy wódę, niby po babsku, drinkami, ale wlewałyśmy je w siebie po męsku. Chory amok bachantek. Potem spałyśmy około półtorej doby. Za długo, nawet po takim pijaństwie. To już jest mocno podejrzane.
- Czyli ktoś chachmęcił przy tych drinkach?
- Dokładnie, ale dlaczego myślisz, że to Alicja?
- Właśnie kurwa nie wiem. Może dlatego?
Mówiąc to Zula pokazała na wisiorek pod lusterkiem, medalion na rzemyku z wyrytym nań sygilem. Zoja przyjrzała mu się uważnie. Dotknęła ostrożnie palcami, potem ujęła go dłonią.
- Taki tatuaż właśnie miała Alicja, taki wzorek.
- To ciekawe, że tatuaż pamiętasz, ale mizianka już nie.
- Myślałam, że zamknęłyśmy już tą sprawę.
- Sorry...
- No, już dobrze. Wzorek dziwny, ale widziałam dziwniejsze. Tatuaże zresztą też. Moim zdaniem tu nie ma związku, czysty przypadek, zbieg okoliczności. A drinki polewałyśmy sobie wszystkie. Sobie, nawzajem i w ogóle. Gdybyś coś widziała konkretnie...
- Tylko mam intuicję taką.
- Gdybym cię nie znała, to bym cię wyśmiała. Tylko, że na razie nic z tym odkryciem nie możemy zrobić. Siedzimy sobie w jakiejś dupie, kwantowej osobliwości geosilwastycznej i nawet nie ma jak się w niej urządzić.
Zoja dopiła resztę piwa z puszki, zgniotła ją w dłoni, po czym otworzywszy drzwi wyrzuciła ją na zewnątrz.
- Nie śmieć w lesie. Myśl eko.
- Teraz to ja sobie myślę, jak my będziemy wyglądały za tydzień. Głodne, spragnione i brudne. Wściekłe japy, smród spod pachy, jeże w kroczach, rozpacz w oczach. A majty niczym rączki od walizki.
- Za tydzień to... A zresztą... To nie jest dobry pomysł, żeby teraz myśleć, co będzie za tydzień. Tylko szybciej zwariujemy od tego.
- W ogóle nie jest dobrym pomysłem za dużo myśleć.
- I gadać truizmy.
Zapadła cisza. Przez jakieś dobre pół godziny Zoja i Zula po prostu siedziały, niczym wzorowe uczennice zen. Wreszcie Zoja odezwała się pierwsza:
- Wiesz, tu są idealne warunki na kyolche, na sessin. Cisza, spokój, nikt nie przeszkadza, można praktykować do woli.
- Tylko jest zasadnicza wada. Nie ma bazy do przetrwania, nie ma co jeść, pić, ani się umyć. Do tego nie można wyjść.
- Mnie się wydaje, że to wszystko nie jest realne.
- Podobno nic nie jest realne.
- Ale nie wiesz, o co mi chodzi. Czytałaś Dicka?
- Prawie wszystko.
- On wymyślił taki psychodelik, cziułzet się nazywał. To jest taki hardkor, że wszystkie kwasy, grzyby, czy inne kaktusy mogą się schować.
- Kojarzę. To cię przenosi w całkiem inny real.
- Potem działanie ustaje i wracasz z powrotem.
- I według ciebie tak teraz mamy?
- Dokładnie.
- Ale to jest bajka, science fiction.
- Latanie w kosmos też kiedyś było bajką.
- Zojka, ty naprawdę umiesz podnieść na duchu.
- Czyli przestańmy się miotać mentalnie, tylko bądźmy tu, teraz i róbmy to, co mamy do zrobienia.
- A co mamy do zrobienia?
- Zajrzeć do bagażnika.
- No, żesz kurwa! Faktycznie, auta zwykle mają bagażniki.
Po chwili obie były już na zewnątrz.
- Jak się to otwiera?
- Dziury na kluczyk tu nie ma. Idź zobacz, tam powinna być taka wajcha przy fotelu kierowcy, po lewej.
Tak było istotnie i kufer się rozwarł na oścież.
- Hm, wiele tu tego nie ma.
Bagażnik był prawie pusty. Jedyną jego zawartość stanowiły cztery puszki piwa i dwie puszki orzeszków.
- No, to sobie poucztujemy.
Zanim jednak Zoja i Zula zabrały się do tej uczty, jeszcze raz obeszły teren dookoła. Przy okazji rozgorzał między nimi spór na temat topologicznych właściwości osobliwości, która ich gości. Czy jest to kula, czy torus? Gdy wreszcie zasiadły w aucie do swoich puszek, Zula spytała:
- Znasz to?
- Co?
- To było tak, że jakiś koleś zaczął praktykować zen. Po paru latach poszedł do jakiegoś mistrza, żeby się poskarżyć, jak bardzo go to wkurwia. Że już mu się nie chce i w ogóle.
- No, i co ten mistrzu na to?
- Uśmiechnął się tylko i powiedział, że to przejdzie.
- Co dalej?
- Chłopak uwierzył, praktykował dalej i słowa mistrza się potwierdziły. Po paru latach znowu poszedł do niego i zaczął opowiadać, jaki to wspaniały haj osiągnął, że w ogóle malinowo już jest.
- I?
- Mistrz znowu się uśmiechnął i zgadnij, co odpowiedział?
- Że to przejdzie.
- Dokładnie. Tak samo jest tu z nami. To wszystko przejdzie. Tylko, że nie można o tym myśleć za dużo, czy przejdzie, czy nie, bo nie przejdzie.
- Zaraz, czekaj no! Zobacz, co znalazłam w puszce.
- Co to jest? Na bon promocyjny nie wygląda.
- Zobacz u siebie.
- Też mam!
- Ja chyba wiem, co to jest!
Zapewne wiedział to też DALSZY CIĄG, ale nie powiedział, wspomniał tylko, tak bardzo cichutko, wręcz niesłyszalnie, że nastąpi.

29 marca 2022

SZUM LASU CIASTECZKOWEGO (part one)

- Co jest? Gdzie jesteśmy?
To były pierwsze słowa Zuli po otwarciu oczu.
- Nie wiem, sama się przed chwilą obudziłam. To jakiś samochód, nie nasz, jakiś inny. Ale teraz weź się podnieś, bo mi łono odgniatasz.
Faktycznie, głowa Zuli spoczywała między rozchylonymi udami Zoji, co zapewne nie było zbyt wygodne, jak na spanie w aucie. Do tego jeszcze na przednich siedzeniach z lewarkiem zmiany biegów pośrodku.
- No, weź szybciej. Siku mi się chce.
- To znaczy, że żyjesz.
- Coś ty? Dlaczego?
- Anioły nie sikają.
Zoja szybko zreorganizowała swoje położenie, otworzyła drzwi wozu i po wyjściu zeń na zewnątrz zsunęła do kolan spodnie razem z majtkami. Zanim ukucnęła rzuciła do Zuli:
- Tylko mnie nie podsłuchuj.
- Wal się. Ożżż!
Tego, co czuła Zula nie można było nazwać zbyt ciężkim kacem, tylko raczej takim wagi muszej, niemniej jednak widok puszki piwa stojącej na desce rozdzielczej przy szybie ucieszył ją zaiste i nader niezmiernie. Gdy po nią sięgnęła i otworzyła, do auta wsiadła Zoja:
- Skąd masz browara? Daj się napić.
- Spadaj. Masz swojego.
Istotnie, naprzeciwko miejsca dla pasażera stała identyczna puszka. Przez chwilę obie raczyły się piwem, wreszcie Zula głośno beknęła i zagaiła:
- Pora chyba zadać sobie jakieś pytanie.
- Ba, nawet kilka.
- Od czego zaczniemy?
- Zawsze tak jest, że od czegoś trzeba zacząć.
- To może najpierw gdzie my kurwa jesteśmy?
- W samochodzie. W czyim, tego ja nie wiem, ale to chyba na razie nie jest najważniejsze. Samochód jest w jakimś lesie, na polance, jak się zdążyłam szybko rozejrzeć. To na razie tyle.
- No, dobrze. Może teraz coś na temat chronologii.
Zula sięgnęła po telefon:
- O kurwa, zasięgu nie ma. Ale data jest. Jedenasty marca. Sobota. Godzina dziewiąta. Co pamiętasz? No, wiesz, tak z ostatnich wydarzeń.
- Była akademia. Dzień Kobiet sobie zrobiłyśmy. Babski, do tego jeszcze lesbijski comber. Była Marta, Tamara, Iwona...
- Iwona przyholowała jakąś swoją przydupaskę.
- Tak, na imię jej było Alicja. To akurat to ja dobrze pamiętam zdziro jebana. Zdradziłaś mnie z nią w kuchni, bezczelnie, przy wszystkich. Nawet się nie raczyłyście gdzieś schować.
- I kto to mówi?
Mówiąc to Zula maźnęła palcem po ekranie aparatu:
- Zobacz sobie.
- O kurwa! To ja?
- Nie, Wróżka Lizuszka.
- Nie pamiętam. Luka czasowa jakaś.
- Ale telefon pamięta. Prawda czasu, prawda ekranu.
- Czyli remis. Jesteśmy kwita. Buziak na zgodę?
- W rów mnie pocałuj. No, już dobrze, i tak cię kocham. Ale teraz może skupmy się na ważniejszych sprawach. Co się działo w ogóle?
- Pierwszy dzień było fajnie. Ale nazajutrz rano, jak się zaczęły poprawiny, to okazało się nagle, że zioła zabrakło. A wtedy wiadomo jak jest. Jak jest impreza, dużo alkoholu, ale nie ma zioła, to zwykle wtedy zaczyna się kibel. Pamiętam, że dziewczyny poszły do sklepu po zaopatrzenie i wszystkie chlałyśmy wódę. Dużo tej wódy było.
- Oj, dużo. Do deda. Do białej kości, do krwi z dupy. Pierwszy dzień to ja pamiętam doskonale, minuta po minucie. Ale drugi to już ni putasa. Jakieś pojedyncze kadry, przebitki jedynie.
- To czas naszego zazgonienia znamy. Środa dziewiątego. Dokładniej nam nie trzeba. Tylko, że wartość informacyjna tej konstatacji jest dość mizerna. Nic to nie wyjaśnia na temat naszego obecnego położenia.
- Masz fajki?
- Chyba nie.
Zoja zajrzała do schowka.
- Jest, prawie cała ramka. Co to za gówno?
- Pokaż. To samoróby, krajowy produkt. Beżowi tym handlują na ulicy. Ale trudno, co robić. Jak nie ma panienek, to wydymamy chłopczyka.
- Może byśmy się tak rozejrzały po okolicy?
- A po co? Chcesz tu być? Bo ja nie. Odpalamy maszynę i spadamy stąd. Dżipiesa tu nie widzę, ale jak wyjedziemy, to się ogarniemy, zorientujemy gdzie jesteśmy.
- To odpalaj. Jedziemy. Tylko chyba w dupę na raki.
- Bo co?
- Widzisz tu jakieś kluczyki?
- No, nie...
Niestety po nader dokładnym przeszukaniu całego wnętrza auta Zoja i Zula żadnych kluczyków nie znalazły. Tylko pełną, dziewiczą jeszcze puszkę orzeszków ziemnych, prażonych i solonych.
- No, to mamy przynajmniej śniadanie.
- Wiesz co? Ja pierdolę to twoje śniadanie.
- Umiesz to odpalić tak na krótko, kabelkowo, jak na filmach?
- Pojęcia nie mam, jak to zrobić. A ty umiesz?
- Chyba tylko coś spieprzyć, jak się do tego zabiorę.
Zoja nagle otworzyła drzwi, po czym wyszła szybko na zewnątrz mówiąc na odchodnym wyraźnie mocno zirytowanym głosem:
- Mam dość! Naginam z kalosza!
- Czekaj chwilę!
Zanim Zula również wyszła, to jej dziewczyna doszła już do skraju polanki, po czym zniknęła za krzakami.
- Czekaj, bo się zgubimy. O kurwa żesz!
Złamany obcas buta nie był na pewno tym, o czym marzą kobiety planujące przechadzkę, nawet najkrótszą. Zula zdjęła szpilki, ale zanim tylko zrobiła pierwszy krok dobiegł do niej głos Zoji dobiegający zza pleców.
- Ożesz ja pierdolę!
Obie dziewczyny patrzyły na siebie wyraźnie i zdecydowanie konkurując ze sobą w temacie, która ma bardziej zdumioną minę.
- Skąd ty się tam wzięłaś?
- To ty mi powiedz, co ty tutaj robisz?
- Złoszczę się, bo mi but nawalił.
Zoja spojrzała przez chwilę za siebie, po czym zapytała, pomagając sobie przy tym gestami dłoni i ramienia:
- Jak to jest? Poszłam tam, wyszłam tu.
- To może wróć?
- A żebyś wiedziała.
Okręciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Tymczasem Zula szybko pobiegła tam, gdzie wcześniej poszła tamta. Spotkały się wpadając na siebie wśród drzew i podszycia leśnego.
- Nic nie rozumiem. To co teraz?
- Mam pomysł. Chodźmy w bok.
- W lewo, czy w prawo?
- Coś mi się wydaje, że to jest bez znaczenia.
- Zróbmy tak, że ja tu, a ty tam.
- Ałaa!
- Co jest z tobą?
- Szyszka!
Po krótkiej chwili obie dziewczyny zobaczyły siebie nawzajem na polance, przedzielał ich tylko stojący na niej samochód. Podeszły do niego, po czym wsiadły, każda od swojej strony. Zapaliły po papierosie i Zoja stwierdziła:
- Wiesz co?
- Nie wiem, ale może zaraz się dowiem.
- Ja to skądś znam.
- Miałaś już tak?
- Nie. Był taki film...
- Ty wiesz, ja też go widziałam. To było tak, że oni...
- No, właśnie. Dokładnie tak samo pamiętam...
- Ale czekaj, pieprzyć film. Przypomniało mi się, jak ta Alicja...
- Co znowu z tą Alicją?
- Taki detal...
- Tak, ma ładny tatuaż na cipie. Obie ją lizałyśmy, ale...
- Nie, cicho!
- Cicho nie było. Ty głośno siorbałaś.
- Oj, weź się kurwa uspokój! To było tak, że...
- Że co?
- Nie przerywaj! Drugiego dnia zaistniała taka sytuacja, że...
- Że?
-
Że w którymś momencie ta Alicja...
W tym momencie na tylnym siedzeniu auta ktoś zachichotał. Był to DALSZY CIĄG, który już nadszedł, ale jeszcze nie nastąpił, dopiero to planuje.

22 marca 2022

GRAWITACJA UJEMNA (odcinek jedenasty)

To był wtorkowy wieczór, gdy Borek niedbale, jakby od niechcenia miedląc palcami sutek piersi wtulonej weń Anity zapytał:
- No, i jak ta wasza czarodziejska płynna bomba?
- Już zapuszczona. Wczoraj.
- I co dalej?
- Czekamy. Jutro, pojutrze powinny być pierwsze efekty.
- Robiłaś to już kiedyś?
- Roxy zrobiła, przecież mnie tam nie było.
- Ale nie o to chodzi. Mówię o procesie preparacji.
- Sama klątwa? Zdarzało mi się asystować. Ale jako liderka rytuału pierwszy raz. Powinnam mieć tremę, czy coś z tego będzie.
- Masz?
- No coś ty? Czarownice się nie tremują. Ale powiem ci coś innego. Ten treser niewidzialnych słoni nieźle się rozkręcił.
- Znowu jakiś furgon się obalił?
- Nie. Za to ponad dziesięć billboardów szlag trafił.
- Widać nauczył słonie latać.
- Czekaj, weź tą rękę.
Anita wstała z łóżka, podeszła do stołu i odpaliła laptopa. Odczekała aż się system podniesie, poklikała w klawiaturę i obróciła ekran w stronę Borka.
- Chodź, zobacz. Jakiś świadek twierdzi, że billboard stał, stał, aż nagle przestał stać. Mówi, że jakby podmuch wiatru, czy coś.
- Może był krzywo postawiony?
- Sam jesteś krzywo postawiony. Popatrz sobie na te uszkodzenia. To tylko ciężkim sprzętem można było zrobić. Ale żadnego sprzętu nie było. Jedyne wyjaśnienie to niewidzialny, latający słoń. Ale to jeszcze nie koniec przygód antyczojsu. Posłuchaj: bójka na patelni.
- Tytuł jak z jakiegoś pindelka.
- Bo to jest pindelek, ale to akurat było właśnie na patelni, wiesz, na tym placyku w centrum koło metra. Posłuchaj: dwie aktywistki pro-life...
- Możesz po ludzku?
- Tylko cytuję. No dobrze, streszczę. Dwie jakieś antyczojsowe pizdy pobiły się tak, że aż własne stoisko promocyjne zdemolowały.
- A słoń gdzie?
- A słoń ci mordę lizał!
Oboje wybuchnęli nagle chóralnym śmiechem.
Omawiany incydent miał jednak nieco inny przebieg, niż opisał go tabloid. Stoisko, a dokładniej rzecz ujmując stolik, przy którym to sobie urzędowały antyczojserki zdemolował sam Borek. Przechodząc przez placyk, ukradkiem wymierzył dwa skupione impulsy mocy, które podcięły nogi tego stolika. Mebel się zawalił, wtedy Borek popchnął lekkim strumieniem mocy jedną kobietę na jej koleżankę. To, co stało się dalej trudno też nazwać bójką, co najwyżej babską sprzeczką, niemniej jednak głośną, nawet jak na standard babskich sprzeczek. Ale tabloid, jak to tabloid, opisał zdarzenie tabloidalnie. Tego jednak Borek Anicie już nie opowiedział. Za to gdy ich paroksyzm śmiechu wygasł zapytał całkiem poważnie:
- No dobrze, a jak zrobi się z tego jakaś epidemia? Mówiłaś, że ta choroba objawami przypomina...
- Nie. To nie jest zakaźne. Od klątwy nie rodzi się żaden wirus, czy jakieś tam inne bakteroidy. Nie jestem co prawda lekarzem, ale tak jak na moją znajomość medycyny to jest to coś takiego, jak ostra alergia, taka bardzo widowiskowa objawami.
- Ale czy oni od tego nabiorą alergii do swojej bandyckiej ideologii? Tego nie wiadomo. Dobra, ale ja mam jeszcze jedno pytanie. Do tego gniazda zła przychodzą też różni randomowi, niewinni ludzie. Jakiś listonosz, kurier, inkasent elektrowni sprawdzić stan licznika, czy oni też zachorują?
- Nie ma takiej opcji. Klątwa nie działa tak od razu, z chwili na chwilę, po całości. Trzeba trochę poprzebywać w tych pomieszczeniach.
- A pan Wacek, który przyjdzie naprawić kran?
- Teraz to już się czepiasz. Jak się hydraulikowi robota przeciągnie, to go najwyżej dupa potem zaswędzi, ale nic poza tym. A większych remontów nie planują, Roxy by to raczej wiedziała, wtedy ta akcja faktycznie byłaby chybiona. Ale tak akurat ma nie być, więc nie rób problemu, gdy go nie ma. Oberwą tylko ci, którzy na to zasługują.
- Księgowa też?
- Ja nie wiem, czy tam na stałe urzęduje jakaś księgowa. Ale nawet jakby, to niech ma nauczkę, że dla takich mend się nie pracuje.
Mówiąc to Anita zamknęła laptop i wskoczyła do łóżka.
- Dobranoc. I światło zgaś.
...
Bomba faktycznie zaczęła wybuchać. Media jeszcze milczały, ale telefon nie. Odezwał się w torebce Anity, gdy oboje z Borkiem wychodzili z pracy.
- No, co tam?
- ...
- Aha.
- ...
- No, coś ty? To ładnie się zachowali.
- ...
- Nie powiedzieli, ale dla nas sprawa jest jasna.
- ...
- Czekaj no chwilę. W sobotę mam warsztaty u siebie. Takie dla nowych, zaciekawionych. Jak chcesz, to wpadnij, zrobimy potem sobie małe after party. Należy nam się.
- ...
- O tym akurat zapomnij niedorżnięta suko.
- ...
- Ja ciebie też. Pa siostro, do soboty.
Anita schowała telefon, rzuciła się Borkowi na szyję, po czym ucałowała go po staropolsku, z dubeltówki.
- A tobie co?
- Druga dobra wiadomość dnia.
- Jaka jest pierwsza?
- Jedziemy do warsztatu. Brykę mam już gotową do odbioru. Ale druga jest lepsza. Roxy dzwoniła, że do niej dzwonili z fundacji, żeby do odwołania nikt nie przychodził. Ani ona, ani żadna z jej dziewczyn.
- Nie rozumiem.
- Roxy, jej firma, ma taką z nimi umowę, że sprzątają tam codziennie. Jedna z jej lasek wpada na koniec dnia odkurzyć, pomopować, a w piątki dwie, na takie grubsze porządki.
- To gdzie ta dobrość wiadomości?
- Dobrość jest taka, że płacą i tak, na bieżąco.
- To faktycznie uczciwie z ich strony, ale co nas to...
- Czyżbym kłamała mówiąc, że nie dmucham się z byle kim?
- Chwila, umysł mam jeszcze w robocie.
- To go tu zawołaj.
- Już wiem. Dali jej wolne, bo coś tam się dzieje nie tak.
- A dzieje się to, co ma się dziać. Jej nie powiedzieli co, ale my to i tak wiemy. Jak dojdzie do mediów, to poznamy szczegóły. Czyli jak mówiłam, najpierw warsztat, potem do sklepu po jakieś dobre winko i do domu. Aha, zadzwoń może do tej malinowej kumpeli, do Kaśki. Zielska już nie mamy.
- Jak nie mamy, jak mamy?
- Nie mamy.
- Przecież było. Właśnie to malinowo kaśkowe.
- Wymieniłam się ze znajomą.
- Na co?
- Czy pamiętasz, jak ostatnio mówiłam ci, że zbieram składniki do maści czarownic? Dałabym jej swoje, ze swojej tajnej grządki, ale jestem jeszcze przed zbiorami, początki topów dopiero.
- Nie ma sprawy, nagły brak zielska nie jest problemem dla nikogo, ale na przyszłość mów mi takie rzeczy wcześniej.
Chciał jeszcze coś dodać, lecz Anita zatkała mu usta swoimi.
...
Gdy Anita weszła do warsztatu, Borek został na zewnątrz. Przechadzał się po chodniku paląc papierosa, a jego uwagę przyciągnął samochód, który zatrzymał się po sklepem naprzeciwko. Może nie tyle samochód, dość przeciętny, jak na ogół aut tworzących ruch uliczny, co człowiek, który zeń wysiadł i udał się do tego sklepu. Był zadziwiająco podobny do pewnego posła partii rządzącej, bardzo nielubianego przez zdrową część narodu. Być może to był on sam, jednak Borkowi wydało się to mało możliwe. Ów poseł zajmował dość znaczące stanowisko państwowe. Tacy ludzie jeżdżą zwykle służbowymi autami, mają kierowcę plus jakąś ochronę. Do tego nie robią sami zakupów w jakimś sklepiku przy bocznej ulicy. Chociaż z drugiej strony, takie rzeczy też się zdarzają. Borek wrzucił niedopałek do kratki burzownika, już tracił zainteresowanie tematem, gdy ów rzekomy lub prawdziwy ważniak wyszedł ze sklepu. Wtedy podszedł do niego jakiś chłopak, wręcz dziecko. Nie słychać było, co mówi, ale za to słychać było wyraźnie gniewną odpowiedź:
- Spierdalaj!
Mówiąc to człowiek odepchnął dzieciaka tak, że malec upadł na chodnik. Ten incydent kompletnie zmienił stan umysłu Borka. Mruknął do siebie:
- Nie wiem, czy istnieje instant karma, ale teraz zaistnieje.
Gdy kierowca wsiadał do samochodu, Borek wycelował palec w jedną oponę tegoż, potem w drugą. Auto szybko ruszyło, ale ujechało jedynie jakieś kilkadziesiąt metrów, po czym stanęło, przestało jechać. Dalszego przebiegu wypadków Borek już nie poznał, gdyż po chwili siedział obok Anity w jej pojeździe.
- Gdzie ta łapa?!
- To stary przesąd. Gdy kobieta za kierownicą wyjedzie z bramy warsztatu trzeba złapać ją za kolano, żeby doń za szybko nie wróciła.
- Co ty za niestworzone brednie mi tu opowiadasz? To bardzo głupi przesąd. Tylko rozpraszasz tym kierowcę, zaraz będzie jakaś stłuczka, po czym auto od razu wróci do warsztatu. Poza tym masz chyba zeza lub astygmatyzm, bo ja tam wcale nie mam kolana. Jak do tej pory świetnie znałeś się na babskiej anatomii, nawet po ciemku, a tu nagle taka skucha.
...
Magiczna bomba wodna na dobre rozkręciła się podczas następnego tygodnia. Kilka osób trafiło do szpitala zakaźnego, co było dość logiczne, aczkolwiek zbędne. To jednak wiedziało tylko kilka czarownic plus Borek. Ludzie badający pomieszczenie i przeprowadzający jego dezynfekcję zrobili to na tyle szybko i sprawnie, że nikt niewinny, poboczny nie zachorował. Za to sam lokal zamknięto, opieczętowano. Pod koniec tygodnia na oddziale zakaźnym przebywała już większość najważniejszych osób fundacji. Szczęśliwym bowiem trafem, bo tego akurat Roxy nie wiedziała, dwa dni po podlaniu kwiatków przeklętą wodą odbyła się narada, na którą zjechało nieco osób, które zwykle bardzo rzadko bywały w jej siedzibie. To wszystko zaś oznaczało paraliż na czas dość bliżej nieokreślony organizacji zwanej potocznie Mordor Kurwisz.
Borek cieszył się sukcesem swojej kobiety tak jak swoim. Niemniej jednak, gdy czas fetowania się skończył, gdy nadeszła zwykła codzienność, poczuł pewien niedosyt własnych dokonań. Miał co prawda pewne pomysły, bardziej ambitne, niż harcerski mały terror, czy ukradkowe karcenie złych ludzi, jednak ich realizacja dla samotnego wilka była poza jego zasięgiem. Równocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że problem z mocą, którą posiadał tworzy sobie sam. Przecież nie musi nic robić. Mieć sobie tą moc po prostu i tylko reagować, adekwatnie do konkretnej sytuacji. Ale jak to ogarnąć? Jak się tego problemu pozbyć?
Falibor nie znał zen, tylko coś tam słyszał na ten temat, jednak i bez tego intuicyjnie wiedział, że gorzej jest za dużo myśleć, niż za mało. Kluczowego dnia, a była to akurat niedziela, Borek zbudził się wyjątkowo wcześnie. Jego kumpel Adaśko nazwałby to porą niegodną cywilizowanego człowieka, aby wstawać. Jednak Borek postąpił jak jaskiniowiec: wymknął się z domu po cichu, tak, aby nie zbudzić Anity, po czym odbył spacerek na swój pierwszy poligon do ćwiczeń mocy. Trochę sobie poużywał tej mocy na pustakach, ale tak bardziej rekreacyjnie, niż stricte treningowo. Gdy wrócił, również spacerkiem, do domu, miał już gotową odpowiedź, mimo że nie myślał wcale, jaka ona ma być, bo też nie tworzył żadnego pytania. Anita krzątała się po mieszkaniu, zaś na jego widok stwierdziła z uśmiechem na ustach:
- Zaginiony w akcji się odnalazł.
- Nie wiedziałaś, gdzie jestem?
- Bateria w szklanej kuli mi padła. Co dziś robimy?
- Jak zwykle, zdobywamy świat. A na razie może jakieś śniadanie?
- Otworzyć ci puszkę?
- Cipuszkę nie teraz. Teraz chcę coś zjeść.
To był ich stały, rytualny dowcip. Zawsze ich śmieszył mimo talibańskiej brody. A już przy śniadaniu Anita wróciła do tematu:
- Spytam jeszcze raz, ale nieco poważniej: co dziś robimy? Jest jakiś konkretny pomysł, czy najpierw niedzielny standard: mizianie plus jaranie, a pomysł pojawi się w trakcie?
- Pomysł jest taki, że schodzimy do auta i jedziemy za miasto. Coś ci chcę pokazać. Coś naprawdę ważnego.
Gdy już wsiedli do samochodu Anita oświadczyła:
- Nie wiem, co detalicznie chcesz mi pokazać, ale wiem, że to masz. Wiedziałam to już od samego początku. Nie pytałam jednak o nic, bo to musiał być twój wybór, twoja decyzja.
- Wiedziałaś? Skąd?
- Przecież jestem czarownicą.
Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie dodając:
- I nie dmucham się z byle kim.
KONIEC 

19 marca 2022

GRAWITACJA UJEMNA (odcinek dziesiąty)

Niedzielę Anita i Borek spędzili na czynnościach, które lubili robić razem najbardziej. Nie całą jednak, gdyż wreszcie nadeszła pora na consensus:
- Mam dość, wystarczy już tej miłości na dzisiaj.
- Wyobraź sobie, że podzielam twoje zdanie.
- Tu chyba nawet maść czarownic nie zadziała.
- Maść czarownic nie istnieje. To mit.
- Jak to?
Anita wzięła głęboki oddech, co jak zwykle zapowiadało wykład:
- Znaczy dokładnie to jest odwrotnie. Istnieje na wiele sposobów, do tego zwykle niekoniecznie jako maść. Maść czarownic, to tylko taka zbiorcza nazwa dla różnych psychodelicznych mikstur. Do tego jeszcze nie zawsze one działają tak, jak myślisz. Co człowiek, to inna reakcja.
Kontynuowała dalej, zaś Borek zdążył już się nauczyć, żeby jej wtedy nie przerywać. Dowiedział się wiele, ale połowę jak zwykle zapomniał od razu, gdyż ten strumień danych był nie do przyswojenia na jeden raz. Na koniec Anita się uśmiechnęła, ucałowała go czule i spuentowała:
- Jak chcesz, to mogę coś takiego przyrządzić. Tylko trzeba mi trochę czasu na zebranie składników.
- Sadło noworodka i zdechły nietoperz?
- No coś ty, zgłupiałeś? To akurat są bajdy.
- To ja włączę telewizor. Rzucimy okiem na najnowsze bajdy.
Okazało się, że furgonowe kraksy dnia poprzedniego były ulubionym tematem większości kanałów informacyjnych. Komentatorów intrygował sam przebieg wypadków, ale także dziwny zbieg okoliczności, że zdarzyły się one dwóm autom akurat tej samej instytucji. Anita również kręciła głową okazując drobne zdumienie.
- Borek, ty widziałeś trochę więcej ode mnie.
- Trochę.
- To jak to było w końcu?
- Normalnie. Po prostu zjechał na bok i się przewrócił.
- Sam? Jeden i drugi?
- Nie wiem, pewnie wpadł w poślizg, czy cóś.
- Ale zobacz, pokazują teraz ten samochód. To wygląda całkiem tak, jakby go walnęła pijana słonica w rui. Cały bok ma wgnieciony.
- Nie słonica, tylko słoń.
- Oj, nieważne. Coś go wyraźnie staranowało.
- Na to wygląda.
- Ale przecież nic nie było. Byliśmy przy tym.
- Może jakieś czary? To ty się na tym znasz, nie ja.
- Nie słyszałam o takich czarach.
- Pewnie niewidzialny słoń.
- Oj weź! Ty sobie robisz jaja, a to jest naprawdę zagadkowa historia. Jedzie fura i nagle jeb! Obala się na bok, tak z niczego.
- Może się jakiś ładunek przesunął?
- Jaki znowu ładunek? Co on mógł wieźć?
- Może słonia?
- Goń się głupolu!
Wyraźnie podirytowana Anita wstała z łóżka, sięgnęła po majtki, po czym zaczęła je zakładać. Jednak gdy przyszła kolej na dalsze części garderoby zadzwonił telefon.
- No? Co tam?
- ...
- Poważnie? Kiedy masz zaczynać?
- ...
- To jest naprawdę dobra wiadomość.
- ...
- Nie, w tygodniu nie dam rady. Za bardzo jestem wystrzelana. Muszę się trochę zregenerować energetycznie.
- ...
- Na razie poznaj teren, rozejrzyj się. Jeszcze tam nie byłaś, nie wiemy jak to zrobić detalicznie. To nie jest takie sobie nasrać i uciec. Zadzwoń jutro wieczorem, opowiesz, jak było.
- ...
- No. To na razie, pa.
Kobieta była wyraźnie rozpromieniona, wcześniejsza irytacja zniknęła bez śladu. Za to Borek rzucił jakby od niechcenia:
- Babskie sekrety, więc nie pytam.
- To jest sekret, ale ty akurat możesz go poznać.
- Czyli?
- Przedwczoraj twoja kobieta pomogła twojej siostrze, teraz nadchodzi pora pomóc światu. Taka praca społecznie użyteczna.
- Możesz detaliczniej?
- Zacznę od tych wypadków. Jeśli to faktycznie były jakieś czary, to jasne jest, że ów ktoś nie lubi antyczojsów. My też nie lubimy. Tylko że te auta to taki harcerski mały sabotaż, czy raczej terror. My zrobimy coś grubszego.
- My, czyli kto?
- Twoja kobieta i jej siostrzyczki czarowniczki.
- Zapachniało trupem. Z kim ja się miziam?
- Nie, bez przesady. Trupów nie będzie, ale w sumie, nawet jakby, to nie będzie kogo żałować. Mimo to jednak trupów nie planujemy.
- Kto jest celem?
- Jądro ciemności.
- Czyli?
- Jedno z nich to tak zwane i znane nam Mordor Kurwis. Roxy dostała od nich zlecenie, będzie sprzątać ich siedzibę.
- Kto to jest Roxy?
- Moja koleżanka, z mojego kowenu. Urocza wiedźmulka, ale ty jej nie chcesz spotkać, nie poznam was ze sobą.
- A to niby dlaczego?
- Bo to jest nimfomanka, od razu by cię uwiodła. A tego bym nie zniosła, bo jesteś tylko mój, na wyłączność.
- Czarownica nimfomanka. Wystarczy, że ty mnie uwiodłaś.
- O, nie kochanie. Z nami było inaczej. Żadnych czarów nie używałam, bo chcę mieć żywego chłopa, a nie jakiegoś androida do bzykania. Za to Roxy wali się z każdym, bo ona jest naprawdę nimfomanką. Jak chce komuś obciągnąć, to mu obciągnie, taki typ nie ma nic do gadania. Zaś w cywilu prowadzi małą firmę sprzątającą.
- W ciuszkach z sex shopu?
- Nie, niekoniecznie. Normalne sprzątanie, podobno robią to dobrze, za dobre pieniądze zresztą. Klientela z wyższej półki finansowej. Teraz trafiło się to Mordor Kurwis, biuro fundacji. Nie do końca przypadkiem, dodam.
- No, i co im chcecie zrobić? Bombę podłożyć?
- W pewnym sensie. Taką czarowską bombę.
- Zdechły nietoperz?
- Coś ty się uwziął na te nietoperze? Zdechły nietoperz jest wykrywalny, ale nasz bomba nie. Chyba, że przez maga, czy inną czarownicę. Ale nawet oni nie wytropią, kto za tym stoi. Nawet po niciach aka.
- Takie Mordor Kurwis może mieć egzorcystę.
- Nie rozśmieszaj mnie. Przecież egzorcyści to są oszuści. Co oni tam mogą wiedzieć na temat czarów, magii, czy takich tam spraw? Trochę teorii jedynie plus lektura tanich horrorów.
- A jak ta wasza bomba ma wyglądać?
- Ciąg dalszy za tydzień. A na razie może coś zjedzmy.
...
Roxy zadzwoniła w poniedziałek wieczorem:
- No, co tam nowego?
- ...
- Aha. To teraz tylko mi powiedz, czy mają kwiatki?
- ...
- Normalne. Doniczkowe.
- ...
- To super, już są nasi.
- ...
- Dokładnie. Czyli piątek wieczorem u mnie. Pa.
Ostatnie słowa dotarły do Borka:
- Rozumiem, że w piątek idę na piwo z kumplami?
- Jeśli masz ochotę. Wiesz, jest taka teoria psychologiczna, że narkotyki, te pospolite, jak na przykład alkohol, są kompensacją deficytu seksu.
- Do piątku jeszcze kilka dni.
- To na co czekasz? Ściągaj portki.
...
Czas do weekendu nie obfitował w żadne większe wydarzenia. Tylko Borkowi chodziły po głowie słowa Anity na temat harcerskiego małego terroru. Niestety nie przychodziły mu do tej głowy pomysły na większy terror, więc na razie zadowolił się sterroryzowaniem kilku antyczojsowych billboardów. Doszedł bowiem do takiego wniosku, że choć może to trochę szczeniackie, ale jest szansa, iż po dłuższej serii takich zdarzeń właściciele miejsc reklamowych wpadną na to, żeby byle komu ich nie wynajmować.
Anita pojawiła się dopiero w niedzielę w południe:
- Chyba rozumiesz, musiałam odespać pracowitą noc.
- To gdzie ta bomba?
- Roxy zabrała.
- Chociaż opowiedz, tak jak obiecałaś.
- Tak od razu? A buzi na przywitanie gdzie?
Trochę się to buzi przedłużyło, w końcu jednak dziewczyna wzięła głębszy oddech, zaś Borek już wiedział, że ma być cicho:
- Mechanizm jest dosyć prosty. Podkładasz w danym miejscu jakieś magiczne paskudztwo, po czym staje się ono obłożone klątwą. Tylko nie żaden zdechły nietoperz, ani siusiak wisielca, tylko coś czystego, co jest nie do wykrycia. Co to takiego może być? Masz jeden strzał.
- Woda?
- Mądry chłopak. Nie dmucham się z byle kim. Tak, zwykła, prozaiczna woda. To znaczy nie do końca zwykła, tylko tak jakby zepsuta magicznie. Wlewa się ją do jednej, czy drugiej doniczki w pomieszczeniu, po czym wszyscy dookoła zaczynają chorować. No, niekoniecznie wszyscy. Roxy jest zabezpieczona, jej się nic nie stanie. To tak działa, jak promieniowanie, tylko że geigerem tego nie wykryjesz. Butelka też izoluje do czasu jej otwarcia i wlania do doniczek. Choroba śmiertelna nie jest, po jakimś czasie sama przechodzi, ale bardzo upierdliwa dla chorego. Tak coś na kształt łagodnej odmiany trądu, tylko podobno strasznie śmierdzi. Na covid tego nie zwalą. Sama klątwa nie trwa wiecznie, po jakimś miesiącu się wyklątwi, wypromieniuje, pomieszczenie staje się bezpieczne. Tylko kwiatek raczej tego nie przetrzyma, ale to chyba nie jest zbyt wielka wada tego sposobu. Poza tym są pewne ograniczenia. Takiej wody nie da się produkować zbyt wiele. Jakby nie było, czarownice nie są boginiami. Przyznasz, że jest to ciekawsza technologia, niż niewidzialny słoń przewracający auta?
Anita wstała dając do zrozumienia, że to koniec wykładu, ale Borek nadal milczał, bo nie wiedział, co miałby powiedzieć...
CIĄG DALSZY NASTĄPI 

15 marca 2022

(przerwa na) CIASTECZKA

- Co tam? Co jest z tobą?
- Nic. Ale wiesz, nie mogę doznać...
- Orgazmu?
- No nie, tak fatalnie jeszcze ze mną nie jest.
- To czego nie możesz?
- Nie mogę doznać, nie mogę osiągnąć spokoju.
- Co ci przeszkadza, co cię oddziela od niego?
- Moje lęki. Moje niepokoje.
- Więc czemu, po kiego putasa od nich uciekasz?

12 marca 2022

GRAWITACJA UJEMNA (odcinek dziewiąty)

Cała trójka, która po nagłym zmaterializowaniu się kota Dredka zamieniła się w czwórkę, była już po śniadaniu. Gdy tylko przeszli z kuchni do pokoju, rozsiedli się wygodnie, Borek zapytał:
- No, i co teraz?
- Teraz trzeba sprawdzić, czy wszystko nam zadziałało. Jak uprzedzałam, szanse są niewielkie, taki numer ze zdjęciem bardzo rzadko wychodzi. Tak więc co złego, to nie ja.
- Jak to sprawdzić? Zadzwonić do pacjenta i spytać o zdrowie?
- Dokładnie. Ja to zrobię, mojego głosu nie zna, tym telefonem do tego.
- Cóż to za czarodziejski telefon?
- Normalny. Tylko karta SIM rejestrowana na nieboszczyka.
- Na kogóż to?
- Nieważne. Obcy człowiek, słabo go znałam.
- Dał ci telefon przed zgonem?
- Trafił do mnie już po zgonie. Oj, coś ty taki dociekliwy? Ja tego gościa nie zabiłam, nie patrz się tak na mnie dziwnie. Numer i tak dla Jarka będzie niewidoczny, ale nadmiar ostrożności nie zaszkodzi.
- Tylko nie mów, że to babskie sekrety.
- Żebyś wiedział. Ciekawość zabiła za to kiedyś kota. Lepiej mi podyktuj numer, aż taka wróżka to ja nie jestem, żeby go wziąć z niczego.
- Daj na głośno mówiący.
Jednak Malina zaprotestowała gwałtownie:
- Nie! Nie chcę chuja słyszeć nawet.
Anita uśmiechnęła się do niej:
- Przy takiej nienawiści szansa na sukces wygląda dość ładnie. No dobrze, zapodawajcie mi już ten numer, a potem bądźcie cicho. Trochę teraz będę strzelać w ciemno, wyjdę na idiotkę, jeśli on wczoraj nigdzie nie opatrzył tej swojej ręki. Ale nie sądzę.
Już po chwili zaszczebiotała do telefonu:
- Czy pan Jarek? Dzień dobry. Mówi pielęgniarka, taki rutynowy, kontrolny telefon. Proszę mi tylko powiedzieć, jak się pan czuje?
- ...
- Aż tak boli? Ile pan wziął?
- ...
- Rozumiem. Ale proszę jednak uważać, bo może uzależniać.
- ...
- No dobrze, a poza ręką? Jakieś inne objawy?
- ...
- Aha. Czy pamięta pan może, o której to się zaczęło?
- ...
- Nie. Tak mniej więcej tylko.
- ...
- Rozumiem. To teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie.
Anita nagle zmieniła ton głosu i styl wypowiedzi.
- To już się nie powtórzy, ale pod jednym, jedynym warunkiem. Czy znasz panią Malinę Nowak? Na pewno znasz.
- ...
- Ma do rzeczy, tylko mi teraz nie przerywaj. Masz robić wszystko, co tylko możliwe, dołożyć starań, żeby trzymać się od niej z daleka. Zapomnij o niej, nie ma jej, nie istnieje, zniknęła. Pamiętaj tylko tyle, żeby na nią nie trafić. Jeżeli spełnisz ten warunek, to ta nocna przygoda już ci się nie przydarzy. Jeżeli nie, wtedy masz przesrane.
- ...
- Nie. Ręka to osobna sprawa. Na to nie mamy wpływu. Ale twoje bebechy to już nasza działka. Jak będziesz grzeczny, to już cię nie zabolą. Ale jeśli choć raz pani Malina poskarży się nam, że ją prześladujesz, to już po tobie. A teraz powtórz wyraźnie, co masz robić, a dokładniej czego masz nie robić.
- ...
- No. Grzeczny, mądry chłopczyk. Ale z tym Tramalem to faktycznie uważaj. To już jest taka moja rada dodatkowa. Trzymaj się ciepło i uważaj na siebie.
Ostatnie słowa Anity zabrzmiały zaiste bardzo słodko, niczym istna esencja życzliwości. Kobieta odłożyła na bok telefon i spojrzała z uśmiechem na rodzeństwo mówiąc:
- Chyba poszło lepiej, niż nam się w ogóle mogło wydawać. Bałam się, że może się stawiać, brąchać, wtedy musielibyśmy dziś powtórzyć zabieg. Ale on robił wrażenie tak obsranego, że nie jest to konieczne. Pytania? Uwagi?
Borek miał dwa:
- Co mu było i czy to na pewno twoja zasługa?
- W nocy, tak zaraz jak tylko poszedł spać miał koszmarne bóle żołądka. Próbował to zaćpać Tramalami, które dostał na ból dłoni, ale przeszło mu dopiero jakoś o świcie. Na drugie pytanie nie ma odpowiedzi. To mógł być skutek naszej klątwy, mógł być też zbieg okoliczności. Malinko, czy on miewał kiedyś jakieś problemy żołądkowe?
- W życiu. Nie pamiętam takiego wydarzenia.
- To może być jakaś przesłanka. Ale nie musi. Tylko co nas to tak naprawdę obchodzi? Tak Malinko? Jak samopoczucie?
- Jakby lepiej.
- I o to chodziło.
Borek wtrącił nagle:
- Czarymary, hokuspokus, ale jak ten gnój jeszcze raz coś zrobi mojej siostrze, to go zajebię bez żadnej ezoteryki.
- Nie zajebiesz, bo nic nie zrobi. Ja Anitce wierzę.
Malina przesiadła się do wspomnianej i mocno, czule się do niej przytuliła, ze wzajemnością zresztą. Za to Borek wstał i ruszył do wyjścia.
- To ja idę sobie zapalić.
...
Wreszcie znalazł się czas na oprowadzenie Maliny i Borka po domu. Przy okazji też poznali oni całą jednopłciową rodzinę Anity. Jednopłciową, gdyż stanowiły ją mama, siostra starsza i jej dużo młodsza córka. Męska część, czyli ojciec i szwagier Anity zginęła w tragicznym wypadku kolejowym kilka lat wcześniej. Borek znał już te fakty, ale zaskoczyło go zdumiewające podobieństwo dorosłych pań do siebie. Istne klony, jedyne różnice były wynikiem wieku, ale już przy sporo gorszym oświetleniu pomyłka byłaby nieuchronna. Za to za cechę wręcz rodzinną uznał on luz, z jakim goście zostali przyjęci. Klimat był taki, jakby wszyscy znali się od dawna. Zaś najmłodsza osoba imieniem Ola od razu awansowała przybyszów do rangi cioci i wujka. Szczególnie Borek zaskarbił sobie jej sympatię. Już po chwili wzięła go za rękę, po czym zaprowadziła do swojego pokoju na piętrze, aby koniecznie zobaczył, co ma mu do pokazania. Nagle dał się słyszeć jakiś hałas na zewnątrz, który okazał się głosem dobiegającym z megafonu. Borek wyjrzał przez okno i ujrzał sunący powoli ulicą furgon. Auto było upstrzone napisami i fotomontażami przedstawiającymi ociekające krwią, rozszarpane płody ludzkie. Logicznie to współgrało z jadem antyczojsowej propagandy nadawanej przez megafon. Mężczyzna widywał już wcześniej takie szczekaczki na mieście, zawsze budziły one w nim odruch wymiotny. Pojazd właśnie mijał front posesji domu. Był wystawiony niczym kaczka na ruszcie. Borek szybko rzucił okiem do wnętrza pokoju. Młoda akurat sięgała po coś na półkę, więc nie widziała, jak uniósł dłoń emitując niewidzialny strumień mocy. Blacha na boku auta mocno wklęsła się do środka, zaś sam wehikuł obalił się na drugi bok. Głośny chrzęst metalu zwabił Olę do okna. Stanęła obok Borka pytając:
- Wujek, co tam się stało?
- Nic takiego. Jakiś samochód się przewrócił.
- Jaki samochód?
- Bardzo brzydki.
...
Odgłosy wydarzenia na ulicy wywołały z okolicznych domów kilka osób. Wśród nich były także Anita i Malina. Spojrzały na tył leżącego pojazdu. Nie trzeba było im wiele, aby rozpoznać, że nie jest to jakiś zwykły firmowy dostawczak. Obie jednocześnie pokiwały głowami i wymieniły komentarze:
- Nawet fajna katastrofa.
- Taka karma. Robisz zło, dostajesz zło.
Po czym wybuchnęły chóralnie okrutnym, rechotliwym śmiechem.
...
Tego dnia dobra passa łowiecka Borka nie skończyła się na tym jednym tylko podłowozie. Gdy już po południu wracali z Anitą do domu, wcześniej pożegnawszy Malinę, która obrała kurs do siebie, na ulicy pojawił się drugi taki tego dnia. Borek szybko odwrócił uwagę dziewczyny na coś rzekomo ciekawego na mijanej wystawie. Już po chwili chrzęst metalu obwieścił, że kolejny impuls mocy nie poszedł na marne. Za to Anita nie ukrywała zdumienia patrząc na leżący na jezdni wrak.
- Co jest z nimi? Drugi taki sam wypadek?
- To chyba nie jest dobra sobota dla antyczojsu.
CIĄG DALSZY NASTĄPI 

06 marca 2022

GRAWITACJA UJEMNA (odcinek ósmy)

Borek nie odpowiedział, za to zapytał z przejęciem:
- No, i co dalej było?
- Ja pierdolę, tak się wystraszyłam tego jego noża, że zaczęłam wrzeszczeć, piszczeć, za to Kaśka, to jest twarda dziewucha, wiecie przecież, podeszła do niego i pyta spokojnie, kto to teraz posprząta. To on nic, tylko tak patrzy na mnie dziwnie. To Kaśka kazała mu wypierdalać. Nic się nie bała, on ma ten nóż, a ona nic w ręku. Mnie już trochę przeszło, a on tak dalej klęczy. To Kaśka znowu żeby spierdalał. Wzięła bejsbola...
- Bejsbola?
- Ma taki dyżurny, stoi w kącie przedpokoju, przecież byłeś u niej, widziałeś. Potem mu mówi, że liczy do trzech.
- Doliczyła?
- Nie zdążyła, nawet smród po nim nie został. Tylko ta jego pieprzona krew na podłodze. Było co ścierać.
Tu wtrąciła się Anita:
- A palec?
- Palec Kaśka do kibla wyrzuciła.
- To niedobrze.
- Ja wiem, jakby zabrał, to może by zdążyli mu przyszyć, czy coś. Ale chuj mnie obchodzi jakiś jego palec?
Tu Borek się zainteresował:
- A który to był?
- Nie wiem, chyba ten mały. Ale co wy z tym palcem?
Anita nabrała powietrza. Borek szybko rzucił:
- Siostra, cicho teraz, będzie dłuższa gadka.
- Jak ty mnie już znasz, kochanie. Słuchaj Malinko, sprawa jest taka, że ten palec mógłby się przydać...
- Nie nadążam...
- Mówiłem cicho bądź!
- Dajcie mi powiedzieć, co?
Rodzeństwo posłusznie zamilkło, zaś Anita kontynuowała:
- Ten cały Jarek to świr, widać to gołą dupą, że coś mu odbiło i może nie odpuścić. Palec byłby hakiem na niego, trzymalibyśmy nim gościa za jaja.
- Palcem?
- Zamknij się Borasie jeden! Mówię! Mając ten palec mogę spowodować, że Jarek poczuje się co najmniej niedobrze. Nie powinnam wam tego mówić, ale robiłam kiedyś takie rzeczy. To działa, choć nie zawsze. Potrzebny jest jakiś fragment organiczny obiektu, niekoniecznie zaraz palec, może być paznokieć, czy włos. Może być też jakaś rzecz, która doń należy, ale tu już żadnej pewności nie ma, że się uda.
Anita umilkła, za to Malina spytała:
- Można?
- Można.
- Bo ja coś gdzieś tam kiedyś o tym czytałam. Magiczna klątwa, naprawdę ty to umiesz? Bo mi się to zawsze wydawało jakąś bajdą.
- Siostro, moja kobieta jest czarownicą.
- Ja myślałam, że to tak metaforycznie, dla żartu.
Nagle Anita rzuciła się na Borka, mocno objęła i przylgnęła ustami do jego ust. Chwilę to trwało, a gdy oboje wreszcie odzyskali oddech, zapytała:
- Moja kobieta? To miało być o mnie? Malina, słyszałaś?
- No...
- Byłaś świadkiem.
Borek uśmiechnął się i wtrącił;
- No już dobrze, moja kobieto, ale jak od teraz zaczniesz zbierać moje ślady genetyczne, żeby mnie kontrolować, to ja nie wiem...
Jedyną jej odpowiedzią było nader czułe spojrzenie poparte symulowanym całusem w jego stronę. Za to Malina myślała intensywnie.
- Kurwa! Nic nie mam, wszystko co miałam po nim, czy od niego wywaliłam. Co do jednego drobiazgu, poważnie mówię. Ale czytałam, że może być też fotka, tak? Bo komóry chyba nie wyczyściłam, jakoś mi umknęło.
- Słabe, bardzo słabe. Szalenie rzadko się udaje, prawie wcale. Pomyślcie tylko, gdyby to było takie łatwe, to sama bym już wykończyła chętnie pół obecnego rządu, którego wrogość do kraju, do natury, do ludzi, zwłaszcza kobiet nie ulega żadnej wątpliwości. Wystarczy fotka z neta i po sprawie.   
- Czekajcie chwilę.
Malina wyjęła telefon i zaczęła szmyrać po nim palcem.
- Jest!
- Pokaż. Może być. No dobrze, można spróbować, kto nie próbuje, ten nie wie. To zbieramy się, jedziemy do mnie.
- Teraz? Wszyscy?
- Teraz Boreczku, teraz i wszyscy naraz. Im szybciej, tym lepiej. Chłop jest osłabiony, pewnie był na jakimś opatrunku, na pogotowiu. Może mu coś dali, nie, na pewno dali przeciwbólowego. Tym lepiej, może się udać.
- Co chcesz zrobić?
- Udzielić mu ostrzeżenia. Spróbować znaczy.
- Ale...
- Wiem kochanie, mieliśmy inne plany, ale plany się zmieniły.
- Na pewno jestem potrzebny?
- Do pomocy, do wsparcia. Łączniki emocjonalne, nici aka... Ech, nie chce mi się teraz wam tego tłumaczyć. Poza tym masz okazję do mnie zajrzeć, mieliśmy i tak to zrobić. Bierz szczoteczkę do zębów, zapasowe gacie, bo nocujemy dziś u mnie.
- A ja? Nie mam szczoteczki i drugich majtek.
- Ty się Malinko nie przejmuj. U mnie czasem gości trochę lasek, mam full serwis higieniczny na takie różne okazje. Tylko coś kupimy po drodze do jedzenia, bo nie wiem, na czym tam stoję. Aha, tak dla pewności: piliście coś, jaraliście dzisiaj?
- Ja nie. Miałam ochotę na kielicha, ale jakoś zapomniałam.
- Ja też nie. A co, ma znaczenie?
- Nie zasadnicze, ale jakieś tam trochę ma. No, to co moi drodzy? Zbieramy dupy i robimy wypad. Kurwa, kiedy on to zrobi?
- Kto?
- Mechanik. Auto mam w warsztacie, już tam prawie miesiąc stoi. Jakaś nietypowa część, sprowadzić nie daje rady.
- Jaka?
- Nie wiem. Ja tylko jeżdżę, nie wiem, co jest w środku.
...
Borek faktycznie nigdy nie miał okazji zobaczyć, jak Anita mieszka. Jak się okazało, nie było to żadne skromne lokum w kamienicy, tylko okazały dom wyglądający na co najmniej dwupiętrowy pokoleniowo. Na temat rodziny Anity Borek wiedział prawie tyle, co nic, ale pierwszego jej członka poznał zaraz tylko, gdy wszyscy weszli na teren posesji. Gdy stanęli przy drzwiach obok zmaterializował się wielki, niebieski kot rasy maine coon. Otarłszy się powitalnie o nogi Anity oddalił się spokojnie znikając za węgłem domu, nie zaszczycając nawet spojrzeniem pozostałych. Malina pisnęła z zachwytu:
- Zajebisty! Jak ma na imię?
- Dredek.
- Twój?
- Ogólnorodzinny. Głównie pupilek siostrzenicy.
- A czy nie powinien być czarny?
- Nie, dlaczego?
- Nie wiem.
- Dobrze, na razie wchodzimy. Kot jeszcze się pojawi, gwarantuję.
Anita miała osobne wejście do swojej części domu.
- Tu się rozgośćcie, tam jest kibelek, tam jest przejście do kuchni, mamy tu wspólną. Ja zaraz przyjdę, tylko pójdę się chwilę pointegrować rodzinnie. Ostatnio nie mieszkam tu zbyt wiele.
Tu Anita spojrzała na Borka z uśmiechem, po czym spytała:
- Komuś coś do picia?
- Ja bym zapalił.
- To wynocha na dwór, popiołka przy drzwiach.
- A te drzwi dokąd?
- Nie chcesz wiedzieć.
- No weź...
- Babskie sprawy. Mogę ci tylko tyle najwyżej powiedzieć, że tam jest moja pracownia, ale żaden facet nie ma tam wstępu. Malinka wejdzie, ty nie.
- Nie ma sprawy. Potem mi opowie.
- Nie opowie.
Ton głosu Anity była bardzo stanowczy, a Malina dodała:
- Nie opowiem.
- Bratu nie opowiesz? Babska zmowa? A niech was...
Borek machnął z rezygnacją ręką i wyszedł na dwór.
...
- Robimy tak, że my z Maliną idziemy do pracowni.
Anita po raz kolejny rzuciła okiem na wydruk fotki Jarka, trzymany w dłoni.
- A ja?
- Zostaniesz tu, ale też będziesz pomocny.
- Co mam robić?
- Właściwie nic specjalnego. Po prostu sobie usiądziesz spokojnie, będziesz mentalnie wspierał Malinę.
- Ale ja lotosu nie umiem.
- Żadne lotosy, normalnie sadzasz tyłek wygodnie w fotelu.
- To jeszcze mi powiedz, co to znaczy mentalnie wpierać?
- Zrób tak: zwizualizuj, znaczy wyobraź sobie Malinę w różnych brutalnych, drastycznych sytuacjach z Jarkiem. Strzela do niego, sieka tasakiem, kopie w dziób, dręczy go kołkiem wsadzanym do dupy, różne takie tam. Torturuje go, katuje, Błyśnij inwencją i skup się tylko na tym. Zanim zaczniesz, to skoncentruj się jakoś. Chyba masz jakieś swoje sposoby na koncentrację?
- Powiedzmy.
- No, to zaczynamy. Malinka gotowa?
- Gotowa.
- To na razie. Aha, jeszcze jedno.
Anita sięgnęła do kieszeni, wyjęła małą buteleczkę i podała Borkowi. Na naczyniu był napis "wypij mnie".
- To ci pomoże.
- Ciekawa etykietka.
- Standardowa, nic specjalnego. No już, do dzioba, duszkiem.
Obie dziewczyny ruszyły do pracowni, po drodze tylko Anita zgasiła światło w pokoju. Nie było jednak tak ciemno, aby Borek nie mógł trafić do fotela. Gdy już się na nim mościł mruknął do siebie:
- Tyłek wygodnie i błyskasz inwencją. Jakaż ta magia jest prosta.
Przez pierwsze minuty nie było mu tak łatwo się skoncentrować. To jednak było coś innego, niż jego ćwiczenia mocy, czy też ważne zadanie podczas pracy. Poza tym nie miał zbytniego przekonania do tej całej akcji. Jednakże w końcu, być może też za sprawą napoju od Anity, zbędne myśli odpadły, zniknęły. Przywołał do umysłu obraz Maliny. Odział ją w strój walecznych komiksowych panienek, po czym nakazał dźganie jakimś szpikulcem Jarka rozciągniętego na ścianie, przykutego doń łańcuchami. Na początku oglądał to bez emocji, ale potem nagle poczuł coś dziwnego. Poczuł, jak sam się wciela w siostrę, napełnia jej ciało swoim jestestwem. Brak przekonania zastąpiła szybko rosnąca niechęć do męczonego, która dotarła do granic nienawiści. Metodyczne ciosy we wszelkie wrażliwe miejsca ofiary stały się chaotyczne. Borek poczuł, że całkiem stracił kontrolę nad sobą, nie działał, lecz coś działało nim. Jarek na ścianie powoli zaczynał przypominać porcję tatara. Nagle narzędzie tortur wypadło mu z ręki, a on sam osunął się na glebę. Gdy tak leżał, pozbawiony całkiem zdolności percepcji czasu poczuł uderzenie w policzek. Potem drugie...
- Houston do Feniksa, już jesteś na Ziemi.
Borek otworzył oczy, ujrzał nad sobą uśmiechnięta twarz Anity, za nią na drugim planie wyraźnie zatroskanej Maliny. Uniósłszy głowę zapytał:
- Gdzie moja wiertarka?
Potem widział już tylko ciemność i mroczność...
CIĄG DALSZY NASTĄPI

03 marca 2022

Uniwersalne życzenia Cioci Lali

Poniższy post /okolicznościowy przerywnik serialu "GRAWITACJA" zresztą/ ukazuje się przedwcześniej, niż standardowo powinien się ukazać, powody są natury technicznej, tudzież organizacyjnej, ale jakby nie było, czas to kwestia względna i umowna.

========================================
"Kobiety są lepsze"
/seksistowska(!) teza lamy Ole'go Nydahla/ 😀
...
To było tak, że pewne dziewczę hoże obchodziło swoje urodziny. Dokładnie piętnaste. To jest ten moment, gdy dziewczyna zaczyna być barely legal, innymi słowy siusiara staje się Kobietą. Przynajmniej formalnie, według polskiego prawa stanowionego.
Impreza była skromna, rodzinna taka. Co prawda w weekend miała być jeszcze poprawka dla koleżanek, kolegów, czy też tam innych krewnych lub znajomych Królika, jednak to nas akurat nie interesuje. Już się zaczęło coś dziać, ale do kompletu brakowało jeszcze Cioci Lali, która zadzwoniła, że trochę się spóźni, bo coś tam. Nikogo to zbytnio nie dziwiło, gdyż Ciocia Lala nigdy nie była punktualna. To akurat była jej jedyna wada, bo tak poza tym była szalenie lubiana przez wszystkich. Zawsze na luzie, zawsze miła, wesoła, emanująca dobrymi wibracjami, czasem nawet wręcz rubaszna. Jej poczucie humoru potrafiło rozruszać każdą imprezę, nawet stypę po kimś, kto nikomu nic nie zostawił, tylko wszystko oddał na jakiś idiotyczny cel, bo wziął i zgłupiał na stare lata. Trzeba też wiedzieć, że Ciocia Lala była bardzo bywałą osobą, objechała ponad prawie półtora świata, wiele przeżyła, wiele doświadczyła, więc zawsze miała coś ciekawego do opowiedzenia. Nikt nie wiedział, ile zaliczyła ciekawych miejsc, sytuacji, ciekawych ludzi, obojga płci zresztą, ale tego to chyba nawet ona sama dokładnie nie wiedziała. Nikt też nie znał wieku Cioci Lali, ale nikt też jej, jako Kobiety nie śmiał pytać.
Wreszcie jednak dotarła na miejsce. Wszyscy czekali na to, co fajnego się zaraz zdarzy za jej sprawą, ona zaś przywitała zbiorczo obecnych, po czym ruszyła uściskać, wycałować jubilatkę. Przy okazji też wręczyła jej jakiś prezent, jednocześnie recytując następujący wierszyk:
Żeby głowa nie bolała
Dupka zawsze swędziała
Cipka się nie zrastała
A buźka wciąż uśmiechała

Tu nasza opowieść się kończy. Nie wiadomo, co było dalej, może tylko to, że impreza jak zwykle była udana. Tak naprawdę, to nie chodziło wcale o tą historyjkę, posłużyła ona jedynie tylko jako taki barokokowy ozdobnik do życzeń z okazji DNIA KOBIET. Właśnie już zostały wykonane, zacytowane powyżej, wyszło nam bowiem jakoś oto tak, że Kobiety, szczególnie Ciocie Lale, lepiej wiedzą od mężczyzn, co innym Kobietom do szczęścia trzeba.
Od nas już tylko załącznik dla czytających to zacnych i nadobnych Pań:
Wirtualny buziak tam, gdzie najbardziej lubią. Na przykład w lesie, na ulicy, na podwórku, czy w jakimś innym miejscu, to już pozostawiamy do wyboru.
Aha, postać Cioci Lali nie jest do końca fikcyjna literacko, jej pierwowzór istnieje, a przynajmniej jakiś czas temu jeszcze istniał naprawdę, pod innym imieniem rzecz jasna, zaś same wydarzenie również miało było miejsce, wraz z tekstem życzeń, który z grubsza tak właśnie wtedy brzmiał.

01 marca 2022

GRAWITACJA UJEMNA (odcinek siódmy)

Nawet człowiek w pełni oświecony nie zawsze widzi rzeczy takimi, jakimi one są. Umysł nieraz rozpoznaje sytuację bazując na schematach, a nie na stanie faktycznym. Musiała upłynąć chwila, aby Borek dostrzegł, że Anita wcale nie siedzi na poduszce, lecz tylko unosi się nad nią. Potrzebował też chwili, aby to przyswoić, aby dotarło doń, że nie jest to żadne złudzenie. Żeby się jeszcze upewnić przyklęknął i pochylił się. Choć pokój oświetlały tylko palące się świece, to było ich aż nadto, aby zobaczyć, że pomiędzy ciałem Anity i podłożem była tylko wyłącznie pusta przestrzeń wypełniona powietrzem, wysokości około stopy metrycznej. Borek usiadł na podłodze czekając na to, co się wydarzy dalej. Kobieta miała zamknięte oczy, ale to wcale nic, a nic nie znaczyło, mogła percepować jego obecność przed sobą, mogła też nie. Gdy ta obserwacja zaczynała mu się dłużyć, dostrzegł, jak jej ciało powoli opada osiadając na poduszce. Oczy otworzyły się, przez chwilę patrzyły jakby przez niego, wreszcie na jej ustach zakwitł uśmiech.
- Co mi się tak przyglądasz? Gołej baby nie widziałeś?
Borek milczał. Anita rozplątała nogi, wstała, przez chwilę pokręciła biodrami, wstrząsnęła jedną stopą, potem drugą, po czym podeszła do niego.
- No, co jest z tobą?
Wreszcie go odetkało:
- Jak ty to zrobiłaś?
- Normalnie. Zawsze byłam dobrze rozciągnięta.
- Ale ja nie o tym.
Anita usiadła naprzeciwko Borka pytając:
- To o czym?
- Odleciałaś.
- Tak, odleciałam. Techniki medytacji bywają różne, ale ta akurat faktycznie polega na odlocie. Totalnym zresztą.
- Ale ty fizycznie odleciałaś.
- Chyba na miotle.
- Nie, może nie tyle odleciałaś, co uniosłaś się.
- Na pewno nie gniewem.
- Ja mówię poważnie. Twoja słodka pupcia i odnóża unosiły się nad glebą. Nie wiedziałaś, nie czułaś tego?
- Niczego nie czułam, bo byłam w Krainie Oz, gdzie nie ma żadnych pupć, odnóży, ani gleb. Przykro mi kochanie, ale nie ma też Borków.
Spoważniała nagle.
- Wierzę ci. To mogło tak być, efekt uboczny taki, bez znaczenia zresztą. Ale ciekawe. Nie wiedziałam o tym, że mi się to może zdarzyć, bo tą praktykę zawsze uprawiam sama. Szkoda, że fotki nie zrobiłeś.
- No...
- Ale może wróćmy na ziemię. Śmierdzisz piwem.
- Taka karma. Trzeba było fizycznemu postawić za przysługę. Ale niewiele wypiłem, słaby zawodnik jestem do piwa. Za to Adaśko, ten to chyba jakiś przerwany jest. Ileż ten chłop potrafi w siebie wlać.
- Pięknie, ale sprawa jest teraz taka, że albo skaczesz do sklepu po jakieś piwo dla mnie, albo śpisz tam, gdzie ostatnio Mariolka.
- Nigdzie nie skaczę. Pomyślałem o tobie zawczasu.
Borek wstał i wyjął z torby dwie puszki.
- I jest jeszcze coś. Akurat do piwa.
Przed Anitą na podłodze pojawił się duży słoik.
- Co to jest? O kurwa, gołąbki! Domowe?
- Domowe, mamowe.
- Już kocham twoją mamę.
- Jeszcze nie spróbowałaś.
- Swoje i tak wiem. Mamy mają to do siebie, że nie robią złych gołąbków. To od czego zaczniemy? Od pożycia, czy od spożycia? Jestem za tym drugim.
- Od piwa.
...
Zanim wreszcie zasnęli, wrócili do sprawy lewitacji Anity. Rzecz jasna, jak zazwyczaj, nie obyło się tu bez dłuższego wykładu. Usta Anity były bardzo wszechstronnie utalentowane, na przykład do pochłaniania gołąbków. Do gadania jak najbardziej też.
- Więc jak widzisz, żadnej korzyści z takiej lewitacji nie ma. Może tylko taka, że unika się odcisków na dupie. Gdyby to było świadome latanie, to inna sprawa. Twoja czarownica umie wiele różnych rzeczy, ale tego akurat nie. Co najwyżej przelatywać...
- Nie, zostaw, na dzisiaj już wystarczy. Dobranoc waćpani!
...
Kolejny tydzień upłynął bez specjalnych wydarzeń. Borek znalazł nowe miejsce do ćwiczeń. Był to polanka w miejskim lasku, na którą nikt zbytnio nie zaglądał, gdyż leżała na uboczu szlaku spacerowiczów, biegaczy, tudzież rowerzystów. Codziennie po pracy Borek jechał tam z dużym plecakiem pełnym różnych owoców. Akurat zaczynał się sezon na arbuzy, ale ileż tego można wziąć ze sobą za jednym kursem? Dlatego też brał tylko jedną sztukę, zaś oprócz nich trochę innego drobiazgu. Owoce służyły mu jako cele, które zawieszał na drzewach lub stawiał na ich konarach. Po czym je rozstrzeliwał skupionymi wiązkami mocy z różnych odległości. Na tej odległości, na zasięgu rażenia skupiał się szczególnie. Pod koniec tygodnia miał już imponujące wyniki, jednak obrzeża polanki przypominały istny śmietnik przetwórni owoców. Tak więc piątek był ostatnim dniem ćwiczeń na tym miejscu, Borek uznał je za spalone, dopóki Natura tego wszystkiego nie posprząta, nie przyswoi.
Jednak nie kwestia szukania kolejnego miejsca była dlań problemem, tylko inny, który sam sobie stworzył. To było pytanie ogólne, jak Borek ma użyć narzędzia, którym dysponował. Najprostszą odpowiedzią było, żeby po prostu o tym wcale nie myśleć. Gdy ma się śrubokręt, to czy istnieje jakaś konieczność, aby szukać dlań śrubek do wkręcania lub wykręcania? Gdy się zna karate, to czy jest przymus, aby komuś przylać przynajmniej raz dziennie? Borek to wszystko wiedział, mimo wszystko moc go korciła, nie dawała mu spokoju. Na pewno nie interesowało go szukanie kolejnych mariolek do ratowania, ani też też kariera zbójnika, bez względu na to, czy miałby rabować dla siebie, czy dla biednych. Niemniej jednak chciał coś zrobić i gdy wracał w piątek do domu chyba już miał wstępny pomysł.
...
Natomiast już w domu czekała na niego Malina, która wpadła do niego niespodziewanie, przy okazji wpadła też na Anitę. Ta zaś znowu, jak to było w przypadku Marioli, wykazała się nadzwyczajnym talentem pozyskiwania nowych koleżanek, bo gdy Borek wszedł do mieszkania, obie dziewczyny paplały na totalnym luzie, jakby znały się od dawna.
- Co jest siostra? Stało się coś?
Pierwsza odezwała się Anita:
- Siadaj i słuchaj, bo jest czego.
- Spokojnie moje panie. Dopiero co tylko wszedłem do domu. Dajcie mi się ogarnąć, jakoś zaistnieć, pomieszkać, a nie tak od razu...
Malina była wyraźnie nabuzowana:
- Ale ty nie wiesz, co...
- Dowiem się za chwilę, na razie muszę tu i tu.
Borek mówiąc to wskazał na drzwi łazienki i kuchni. Gdy po kilku minutach usiadł w pokoju z kubkiem herbaty w ręku usłyszał pytanie siostry:
- Czy ty wiesz, co ten chuj zrobił?
- Nie wiem, ale zaraz się dowiem. Przede wszystkim jaki chuj?
- No, jak to jaki? Jarek.
- Co z nim znowu?
Malina już nie dała sobie przerwać:
- Nie wiem, jak on mnie namierzył, pewnie łaził za mną, czy coś tam, ale byłam u Kaśki, ktoś dzwoni do drzwi, Kaśka patrzy przez wizjer, widzi że Jarek, znasz Kaśkę, to ostra baba, chciała otworzyć, żeby go skopać ze schodów, mówię jej zostaw, niech powie najpierw co ma do powiedzenia, to ona otwiera, on wchodzi i zgadnij co robi, nie, może nie zgaduj, bo i tak nie zgadniesz, nie ma takiej opcji.
Gdy dziewczyna przerwała Borek odparł nieśmiało:
- Strzelę prymitywnie: bęcnął na kolana z pękiem kwiatów.
- Pół punkta dla ciebie. Bęcnął, ale nie miał kwiatów, tylko wielki nóż. Zanim zdążyłyśmy drgnąć, to on położył rękę na parkiecie i ciachnął sobie palec.
Borek tylko sapnął, jakby z podziwem:
- Jebany...
Potem szczerze zdumiony spojrzał na Anitę, ta zaś z bardzo poważną miną potakująco kiwnęła głową i zapytała:
- Robi wrażenie, co?
CIĄG DALSZY NASTĄPI