13 grudnia 2018

Rocznica

Tak w ogólności, to mało uwagi skupiam na rocznicach, ale "mało" nie znaczy "wcale", więc jakoś tym razem nieco tej uwagi mi się skupiło. Chodzi o rocznicę śmierci Charlesa Michaela Schuldinera, bardziej znanego jako Chuck. Rocznicę siedemnastą zresztą. Kim był i co robił Chuck? Grał na gitarze, co jakby nie jest niczym nadzwyczajnym, ważne jest jednak jak grał. Przeróżne rankingi plasują go gdzieś tak w pierwszej dwudziestce szarpidrutów, jednak w moim prywatnym rankingu, tak samo zresztą dobrym, jak inne zajmuje on drugą pozycję. Dokładnie to wygląda tak, że na pierwszym miejscu jest Jimi Hendrix, również nieżyjący już, potem bardzo długo nic, aż wreszcie zaczyna się cały peleton, którego bezdyskusyjnym liderem jest właśnie Chuck.
Chuck Schuldiner bywa nazywany "ojcem death metalu", dość ekstremalnej odmiany tego gatunku, wymagającej wyjątkowych umiejętności warsztatowych, precyzji, tudzież kondycji fizycznej. Dla niektórych ta odmiana jest nie do przyjęcia, inni zaś doznają przy tej muzyce wyjątkowego haju, ale tematu gustów poruszać tu nie będziemy. Czy ten "ojciec" jest trafny? Nie wiem. Pierwszy raz określenie "death metal" usłyszałem byłem przy okazji poznania wczesnych produkcji Celtic Frost, potem Possesed, zaś jeszcze potem Death, czyli formacji stworzonej przez Chucka. Trudno powiedzieć na ile to była przypadkowa koincydencja słów, na ile nie. Zostawmy to dziennikarzom, krytykom muzycznym, czy innym ludziom, dla których to może być ważne. Jedno jest jednak pewne, że gra, kompozycje Chucka miały duży wpływ na rozwój gatunku. Powstały takie pododmiany, jak death metal "techniczny" lub "progresywny", rozwijające znacznie formułę początkową.
Zespół Death był głównym projektem muzycznym Chucka, ale pod koniec swojej kariery miał on też inny ciekawy pomysł: Control Denied. To już była inna muzyka, inna formuła, zaś sam artysta skupił się jedynie na graniu, jako że w Death był przy okazji wokalistą. Niestety nie wiadomo, jak mogłaby się sytuacja dalej rozwinąć, gdyż Chuck zachorował. Rozpoznano guz mózgu, zaś leczenie wymagało kosztownej operacji. Wtedy odbyło się coś naprawdę pięknego, jeśli chodzi o ludzkie zachowania. Fani skrzyknęli się aby zebrać fundusze, swoje też dołożyły takie tuzy świata artystycznego, jak na przykład Ozzy Osbourne, też uważany za "ojca", tylko całego gatunku muzyki. Niestety operacja i cała terapia nie odniosła aż tak spodziewanego skutku, tedy Chuck zmarł. Miał trzydzieści cztery lata.
Tyle skrótu biograficznego. Arcyskrótu, gdyż ten post nie ma ambicji dublowania szerszych opracowań na ten temat, które każdy może znaleźć w necie. Pora na część muzyczną, której opracowanie nie było łatwe, gdyż bogactwo materiału wielkie, zaś realia blogowe nie pozwalają na zbyt rozwinięty jego przegląd. Tedy efektem jest kolejny skrót. Najpierw kompilacja twórczości Death, potem wybrany utwór Control Denied, następnie coś dla tych, dla których muzyka "hard'n'heavy" jest za trudna lub nie współgra z ich własnymi wibracjami. Ten kawałek powinien być strawny nawet dla nich. Na sam koniec coś dla mających czas na odsłuchanie całego koncertu.

08 grudnia 2018

MODLITWA POLAKA PRAWDZIWEGO

Partia nostra
Regimen nostrum
Carbinem nostrum cotidiánum da nobis hódie
Mors quia aqua!
Mors quia sol!
Mors quia ventum!
Mors quia vitae!
Beata nebula
Beatus fumus
Beatus puer eorum
Ave carbo, morituri te salutant

02 grudnia 2018

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA

Usiądź na wysokim stołku przy barze. Plecy nieco przygarbione, zaś wzrok utkwiony w zawartość naczynia z narkotycznym płynem. Od czasu do czasu modyfikuj stan tej zawartości wlewając płyn przez usta do wnętrza własnego jestestwa. To, czy opróżnisz owe naczynie od razu, czy partiami nie ma żadnego znaczenia, wybór sposobu jest kwestią twojego gustu. Gdy naczynie jest już puste, zaś ty uznasz, że zbyt długo to trwa, poproś barmana, by zmienił tą sytuację. Ilość powtórzeń cyklu od jednego napełnienia szklanki do drugiego jest dowolna, nie istnieją żadne odgórne zalecenia na ten temat. Przez cały czas milcz, nie reaguj na próby nawiązania dialogu przez ewentualnego sąsiada, zaś kontakt z barmanem staraj się ograniczać do niezbędnych gestów. Twoja twarz nie może wyrażać emocji, szczególnie uśmiech jest wykluczony.
Tak oto mniej więcej brzmi instrukcja wykonania ćwiczenia "Przegrany Facet", które to Kracy praktykował już trzeci z rzędu wieczór. Barman, choć wiedział, iż klient wymaga psychoterapii nie narzucał swoich usług w tej kwestii, zachowując profesjonalny takt. Nie zawracał też sobie głowy dociekaniem, skąd Kracy wyłapał pod okiem to, co czasem nazywa się "pizdą" w niektórych kręgach. Ten zaś ani myślał mówić komukolwiek, że owa ozdoba lica jest autorstwa jego własnej żony. Tak naprawdę, to w ogóle niewiele myślał, po to przecież faszerował się narkotykiem, by stłumić myślenie. Coś drgnęło mu w głowie dopiero, gdy doszedł doń gwar głośnej rozmowy gdzieś z boku:
- No, panowie, chyba czas na nas.
- To ja proponuję jeszcze rozchodniaczka.
- Bardzo arcyznakomita koncepcja panie kolego!
- Szeryfie, jeszcze po jednym prosimy!
- Zdrowie śledzika panowie, niech nie myśli, że psy go jedzą!
- Wesołych świąt!
- Najweselszych!
Gdy całe towarzystwo się wyniosło, Kracy spojrzał na barmana:
- Na mnie też już czas. Płacone będzie.
Gdy wyszedł już na zewnątrz i szedł pustą ulicą, uzmysłowił sobie, że nie bardzo wie, co dalej ma ze sobą zrobić. Zapewne iść do domu, ale po co? Inna sprawa, że od czasu, gdy żona Kracego pojechała na święta do matki, powroty do tego domu były nader przyjemne, bezstresowe. Nieobarczone ryzykiem kolejnej "lekcji prawidłowego nastawienia do małżeństwa". Tak ona nazywała zwykłe, prozaiczne strzelenie mu w dziób. Tu Kracy wreszcie się uśmiechnął, miał zresztą do kogo, bo tuż nieopodal na murku przycupnął kot. Taki miejski piwniczny buras z postrzępionym uchem podwórkowego wojownika i spojrzeniem bandyty.
- Cześć kiciuś. Powiesz mi coś w ten wigilijny wieczór?
- Spierdalaj. I nie mów kurwa do mnie "kiciuś" popaprańcu.
Kracy przymknął oczy i potrząsnął głową, a gdy znowu spojrzał na murek, kota już tam nie było. Zapewne uznał dialog za skończony, tedy teleportował gdzieś sobie. Nie pozostało nic innego, jak iść dalej, ale po drodze wesoło zamrugał doń świetlny napis: "ŚWI T AL  HOLI - 24/2 h". To była propozycja nie do odrzucenia...
Gdy Kracy dotarł już do domu, włączył telewizor i aby wzmóc swoją kreatywność w temacie komponowania drinka pociągnął najpierw godny łyk prosto "z gwinta". Nagle zdało mu się, że słyszy dziwny głos dochodzący z łazienki. Podszedł do drzwi, otworzył...
- Gościu, chyba musimy pogadać.
Trochę to trwało, by Kracy prawidłowo rozpoznał sytuację, była zaś ona taka, że bez najmniejszej wątpliwości chęć pogadania zgłosił karp. Dorodny okaz kręcił się w wypełnionej wodą wannie dość nerwowo poruszając pokrywami skrzelowymi.
- Ożżż! Gadająca ryba!
- Ożżż! Gadający małpiszon! Toć wigilia jest idioto, macie wtedy zawieszenie monopolu na gadanie. Posłuchaj mnie więc.
Co prawda po spotkaniu z kotem Kracy nie powinien być zbytnio zdumiony, ale jakby nie było karp to nie kot. Aby uporządkować doznania i połączyć wątki wycofał się do kuchni.
- Mnie też przynieś odrobinkę!
Gdy Kracy wrócił pokrzepiony pokrzepił też karpia ową odrobiną. Ten zaś zabulgotał pod wodą, zamachał płetwami, po czym rzekł:
- Sprawa jest taka, byś się zdecydował, co ze mną. Zarzynasz mnie, czy nie? Bo ja tu kibluję już któryś dzień i zaczynam się po prostu dusić. To jak będzie?
- Mowy nie ma o zarzynaniu. To był jej pomysł. A potem zmieniła plany i pojechała do tej swojej mamuśki. Też niezłej zdziry zresztą.
- Co zatem?
- Wolność kolego, wolność! Mam dziś ja, miej i ty.
Od tej chwili wypadki potoczyły się błyskawicznie. Kracy jakby nabrał wiatru w żagle, znalazł cel wieczoru, który do tej pory wydawał mu się bezcelowy, beznadziejny, do dupy jednym słowem mówiąc. Wiaderko, woda do wiaderka, karp do wiaderka, buty na nogi, kurtka na grzbiet, czapka na głowę, po czym sru! Nad rzekę, daleko zresztą zbytnio nie było. Gdy już czas rozstania nadszedł, karp odezwał się tymi słowy:
- Nie jestem Mikołajem, ale dostaniesz jeszcze prezent.
- To ciekawe, kontynuuj...
- Bo widzisz, ja nie jestem tak do końca czystej krwi karpiem. Moja babcia miała kiedyś tam dość zabawną okoliczność z pewnym karasiem, złotym zresztą. Nadążasz?
- Karaś złoty... Złota rybka? O żesz!!!
- No, to ja coś tam genetycznie mam odziedziczone.
- Trzy życzenia?
- Tak dobrze akurat nie jest, bo tylko jedno.
- Czy to znaczy, że...
- Tak, to właśnie znaczy że. Uważaj teraz. Procedura jest taka, że recytujesz formułkę: "Na karpia rozkazanie poniższe niech się stanie". Po czym wypowiadasz życzenie, też musi być do rymu, na koniec klamrujesz to mówiąc: "Na karpia rozkazanie powyższe niech się stanie". Zapamiętasz?
- Nie. Lepiej sobie to zapiszę w telefonie.
Tu znowu wypadki poszły sprawnie: karp do wody, Kracy do domu... Nie! Stop, wróć! Po drodze jeszcze było "Kracy do sklepu". Tego sklepu, co te światła tak wesoło tego tak. W domu nasz bohater usiadł przy stole, wyłączył telewizor, co by nic go nie rozpraszało, wypił jedną lufę, drugą, po czym napisał sobie na brudno, potem na czysto to, co wykoncypował. Na sam koniec wstał i wykonał inkantację:
Na karpia rozkazanie poniższe niech się stanie
Niech z karpia danie dziś zjedzone
Na śmierć zabije moją żonę
Na karpia rozkazanie powyższe niech się stanie

Potem spojrzał na wyświetlacz telefonu i mruknął do siebie:
- Właściwie to chyba już, powinny być po kolacji.
Następnie poszedł do kuchni komponować sobie gratulacyjnego megadrinka, od razu zresztą dwa.
...
Kracy miał rację, bo obie kobiety, czyli jego żona oraz teściowa faktycznie były już po kolacji. Co prawda siedziały jeszcze przy wigilijnym stole pogryzając od czasu do czasu resztki makowca, oglądając wygibasy czipendejlsów na ekranie plazmy, niemniej jednak tą sytuację można było nazwać "po kolacji". W pewnym momencie córka odezwała się tymi słowy:
- Wiesz mamo, ten karp wyjątkowo ci się udał.
- Naprawdę nie zauważyłaś różnicy?
- Jakiej różnicy?
- Takiej, że ja PANGĘ usmażyłam zamiast karpia. Tak dla odmiany.
- I dobrze. Mnie fryzjerka mówiła, ta pani Jadzia, co wiesz...
- Wiem.
- To ona mówiła, że panga jest zdrowsza, nie tuczy.
- No widzisz...
...
Gdy po kilku dniach Kracy przestał być słomianym wdowcem, znów otrzymał lekcję prawidłowego nastawienia do małżeństwa. Na tym niechaj już będzie koniec tej opowieści, gwoli zabawie jedynie napisanej, bez żadnych ambicji w temacie morałów finalnych. Aczkolwiek zakazu nie ma, kto chce, niech sobie jakiś tam wymyśli, też gwoli zabawy.