27 października 2022

Mity o kotach - wspomnienie już dawno obalonych

Tych mitów jest dosyć wiele, ale realia blogowe nie pomagają zebrać zbyt wielkiej ich kolekcji, tedy ograniczmy się centralnie do pięciu, dość znanych, dość popularnych:
1. Kot jest fałszywy
Co to znaczy, że ktoś jest fałszywy? Mówimy tak zwykle o kimś, czyje komunikaty nie pokrywają się z jego działaniem. Werbalne lub niewerbalne, to akurat detal. Czasem mamy rację, ale czasem tak też mówimy to tylko dlatego, że ktoś nie spełnia naszych oczekiwań, które sami tworzymy. Zwalamy jednak wtedy winę na tego kogoś, bo nie potrafimy pojąć, że to przecież my sami sobie zafundowaliśmy przykrość rozczarowania.
Jak to wygląda w przypadku kota? Owszem, kot na ten przykład potrafi udać, że go nie ma, umie też dyssymulować, gdy ma słabszą formę. Jest to mu potrzebne do przetrwania gdy poluje lub na niego polują. Jednak my odeń oczekujemy, że będzie wciąż manifestował swoją obecność, ale skoro tego nie robi, to nas to frustruje. Zaś przypisanie mu fałszywości to po prostu nasz sposób ogarnięcia napięcia będącego skutkiem tej frustracji. Centralnie tak, jak wspomniano akapit wyżej.
Przeważnie jednak kot nie ukrywa tego, że jest i nieraz ma nam wiele do powiedzenia. Ale robi to po kociemu, zaś wieki obcowania z człowiekiem nie zdążyły wykształcić jasnego, klarownego kodu przekazywania sobie danych. Jednak takiego kodu nie ma jeszcze nawet wśród ludzi, więc trudno wymagać tego od innego gatunku. No, i bajka się powtarza. Pod sygnały, które kot nam przekazuje podkładamy jakieś tam swoje wydumane treści, zaś gdy następuje niezgodność zwalamy winę na kota, jakoby był fałszywy.
Tymczasem jednak to nie kot jest fałszywy, tylko my jesteśmy słabo edukowalni nie przykładając się do nauki kociego języka.
2. Kot nie przywiązuje się do człowieka, tylko do miejsca
Bez wątpienia kot jest stworem terytorialnym, tak jak też całe mnóstwo innych, niemniej jednak, gdy wyczerpią się do końca zasoby na jego terenie, będzie ich szukał gdzie indziej, zaś gdy nowe rejony będą dlań dość atrakcyjne tam założy swoją bazę. Mieszkając przy człowieku raczej rzadko mu tych zasobów zabraknie, ale gdy zaczniemy mu ich skąpić po prostu odejdzie. Co mu może przeszkodzić? Rzecz jasna czynniki obiektywne, gdyż raczej trudno odejść mieszkając w bloku na szóstym piętrze bez możliwości wychodzenia.
Ale załóżmy, że jest to kot wychodzący. Nadal jednak może nie być mu łatwo podjąć taką decyzję, ze względu właśnie na przywiązanie do opiekuna, który poświęca mu swoją uwagę nie tylko karmiąc. Gdy nagle przestanie go karmić, to kot będzie miał spory dylemat do rozwiązania. Inna sprawa, że kocie gusta bywają różne pod kątem wyboru swojego ulubieńca w domu, czasem preferuje jedną osobę, czasem jednak trudno wyczuć, kogo lubi najbardziej.
Na pewno jednak większość kotów lgnie do naszego towarzystwa, lubi być przy nas, gdy coś robimy, choć nie musi to oznaczać ciągłego przebywania na naszych kolanach. Kot wydaje się mieć dość prostą psychikę, jednak gdy widzimy, jak różne osobowości mogą mieć koty mieszkające pod jednym dachem, to nagle jawi nam się ona jako niezwykle złożona.
3. Kot jest samotnikiem
Jest pewnym defektem naszego języka nazywanie samotnością sytuacji, gdy ktoś chętnie przebywa sam, bo po prostu to lubi. Samotność nie jest stanem fizycznym, tylko stanem umysłu, przykrym do tego, trudno zaś posądzać każdego takiego człowieka o masochizm. Niestety słowo "samość" jakoś się nie chce przyjąć do uzusu common codziennego.
To samo dotyczy też kotów, ale czy to naprawdę jest tak, że kot preferuje bycie bez towarzystwa innych kotów? Obserwacja grupy, co najmniej kilku kotów wykazuje, że takie typy się zdarzają, jednak stanowią one zdecydowaną mniejszość. Co prawda kot jest bardzo samodzielny, niezależny decyzyjnie, sam sobie okrętem, sterem, sternikiem, tudzież kapitanem. Niemniej jednak jego czas nie upływa jedynie na solowych akcjach, gdyż lgnie on też do innych kotów. Co prawda koty nie tworzą takich struktur społecznych, jak na przykład wilki, ale wolne koty miejskie, nie przypisane do ludzi mają tendencję do tworzenia kolonii, dość luźnych zbiorowości, niemniej jednak mających pewną subtelną konstrukcję. Co więcej, umieją one znakomicie działać zespołowo, nawet gdy są to obce sobie, nie znające się wcześniej osobniki. Osaczyć, upolować razem większą zdobycz, to dla takiej ekipy naprawdę nie jest żaden problem. Te koty już się dogadują zanim się dogadały, żadnych odpraw przed akcją im nie trzeba.
4. Kot jest samowystarczalny
Ten mit raczej potraktujmy jako niefortunne sformułowanie, które brane dosłownie jest ewidentną bzdurą. Tu raczej chodzi o błędne rozumienie wspomnianej wcześniej samodzielności. Dość często się mawia, że "kot sobie poradzi". Często zresztą tak jest, jednak jest też sporo sytuacji, gdy sobie nie radzi. Inna sprawa, że kot pozostawiony sam w domu na dwa, trzy dni, gdy mu zostawimy odpowiednie warunki do zaspokojenia bazowych potrzeb zniesie to lepiej, niż pies. Przynajmniej tak to wygląda, ale wszystko zależy od tego, co rozumiemy przez radzenie sobie.
Sama historia ewolucji kota, dokładniej zaś mówiąc naukowo kota domowego /Felis silvestris/ sugeruje, że coś jest nie tak. Kot jako jedyny kotowaty przylgnął do człowieka, można nawet nazwać to pewną luźną, niezobowiązującą symbiozą tych dwóch gatunków. Zaś prawdziwych dzikich kotów żyjących w Naturze już nie ma, czy raczej prawie nie ma, bo czasem chodzą słuchy, jakoby ktoś widział żbika w lesie. Za to wolne miejskie koty, zwane czasem "piwnicznymi" raczej nie do końca są dzikie, mimo że tak też się nieraz na nie mówi. Żyją bowiem w sztucznej ludzkiej konstrukcji, korzystają z ludzkich produktów, co stawia ich dzikość pod dużym, czy nawet większym znakiem zapytania.
5. Kot musi pić mleko
Ten ostatni punkt potraktujmy już jako żart, choć są jeszcze ludzie, którzy uważają, że mleko, do tego jeszcze krowie, stanowi bazę kociej diety. Jest zgoła inaczej, czy nawet wprost przeciwnie. Mleko matki faktycznie stanowi tą bazę dla kociaka, ale tak mają wszystkie ssaki. Potem już sytuacja się zmienia, ten produkt staje się kotu do życia zbędny. Co więcej, dla dorosłego kota, dla większości, jest on szkodliwy. Niemniej jednak same koty za bardzo też tego nie wiedzą, raczej trudno im odmówić sobie takiego poczęstunku. Tak jak dzieci, które lubią batoniki będące dla nich trujące na dłuższy dystans.
Za to dla tych, którzy chcą swoim pupilom sprawić frajdę istnieje stosunkowo bezpieczna opcja. Na rynku można nabyć od dawna specjalne mleko dla kotów, pozbawione owych szkodliwych właściwości. Nadal jednak szalenie głupim pomysłem jest oprzeć dietę kocią na tym produkcie. Dobrze utrzymany, zdrowo chowany kot powinien dostawać takie mleko niecodziennie, tak jak inne desery, czy bonusy, które mu nieraz się funduje.
Outro 😼:
Koty to dranie. Nie istnieje żaden sposób, aby rozstrzygnąć, czy to jest fakt, czy mit. Ale między innymi za to je właśnie kochamy, że tego nie umiemy. To już na pewno nie jest mit.

18 października 2022

OSTATNI NIEOSTATNI FACET MALINY

- Masz dobry gust szwagierko.
- Do mnie mówisz?
Zadając to pytanie Malina spojrzała na Anitę, która jednak na nią nie spojrzała, bo studiowała bacznie bardzo układ fusów od wypitej właśnie yerby. Ale na pytanie odpowiedziała:
- Przecież nie do tego kubka.
- Zawsze lubiłam połączenie żółtego z niebieskim.
- Ale ja nie mówię o twoich majtach, które mi tak demonstrujesz swoim bezwstydnym rozkrakiem na kanapie.
- To o czym?
- Raczej o kim. O facetów mi chodzi.
- O którego? Bo u mnie ta sytuacja od półtora roku jest taka dość dynamiczna, że tak się wyrażę po wikańsku tak jakby.
- Ten ostatni. Ten tydzień temu, co cię widziałam.
- To nie ostatni.
- To tego chyba nie widziałam.
- Ale ten przedostatni faktycznie był nader fajny. Zerżnął mnie po gestapowsku, aż mi w uszach taśtaś gęgało, a tego akurat wtedy chciałam. Bo ostatni nie był fajny. Znaczy nie wiem, jaki był, bo nic nie było. Podczas wstępnej gadki wypruł się, że jest za życiem.
- Ekolog? To chyba dobrze?
- Może też i ekolog, ale niedobrze. Bo to o takie inne za życiem mu chodziło, według nowomowy. A ja się z takimi gockami nie pukam. Są jakieś zasady, tak? Czyli dobrze powiedziałaś: przedostatni był ostatnim. Ale tak tylko tymczasowo ostatnim, nieostatecznie.
- Ma jakieś imię?
- Coś ty taka dociekliwa nagle?
- Nie, nic. Taka tam małpia ciekawość.
- To w tym kubanie sobie przeczytaj. Bo ja akurat tego nie wiem. Nigdy nie pytam przed, od niedawna też nie pytam po.
- Rozwiniesz? Bo moja małpa jakby się nasterydowała.
- Bo to jest tak, że jak zapytam, a on powie że Jarek, to mnie to odrzuci, nawet gdyby mi się bardzo podobał. Po tamtej historii, co wiesz, pewnie pamiętasz, to ja znielubiłam imię Jarosław.
- No tak, pamiętam tą akcję, przynajmniej szkicowo.
- Fakt, ty wtedy akurat zaczęłaś być z Borkiem. Koincydencja taka wtedy wzięła była zaszła sobie, chronosynklastyczna zaiste do tego wręcz. Wyjechałam - brat singlowy, wróciłam - brat już takim nie pachnie. Nawet nieźle wam idzie do tej pory, jak widzę.
- Bo Borek jest za życiem, ale w tym normalnym po ludzku tego słowa znaczeniu. No, i twój brat jest w ogóle zajebisty. Przy takim facecie dupa sama się robi monogamiczna. Wiedziałam to już przed tym, zanim tego doświadczyłam. Czarownice tak czasem mają, że coś wiedzą, choć mają jeszcze tego nie wiedzieć. Ale opowiadaj dalej, nie przeszkadzaj sobie.
- Że niby co?
- Z tymi imionami jak to jest?
- Nie pytam przed już wiesz dlaczego.
- A po?
- To jest różnie. Jak nie było za dobrze, to też nie pytam, bo po co? Drugiej randki już nie będzie. Jak było dobrze to też nie będzie, ale mimo to wtedy pytam. Tak naprawdę nie wiem dlaczego. Może to moja małpa ciekawska tego chce? A ja od pewnego czasu jestem zerogamiczna, czyli pukanko tak, związek nie. Może kiedyś mi przejdzie, ale na razie jeszcze nie chce. Za to przeszło mi pytanie po, od niedawna nawet wtedy nie pytam. Czyli to, co mówiłam, to już czas przeszły. Teraz nie pytam nigdy.
- Przeszło spontanicznie, czy ma jakąś historię?
- Akurat ma. Wyłażę kiedyś z łóżka, idę pod prysznic, ale jeszcze zapytałam, jak on ma na to jebane imię. Nie chcesz wiedzieć, co mi odpowiedział. Pomyślałam sobie że kurwa ale wtopa. Pukałam się właśnie z Jarkiem, niezła kiła. Ale było fajnie, poza tym to jest inny Jarek, nie tamten. Żeby na przyszłość uniknąć takim akcji postanowiłam nie pytać także po, niezależnie od tego, czy było fajnie, czy nie za bardzo. Czekaj chwilę, do klopa muszę.
Gdy Malina poprawiała makijaż, Anita mruczała coś do kubka po yerbie. Wreszcie oporne fusy przemówiły. Czy raczej wyświetliły imię ostatniego faceta Maliny. Czarownica podjęła decyzję, że jej tego nie powie. Lubiła swoją szwagierkę, więc psucie jej humoru nie byłoby tym, co chciałaby wykonywać.

07 października 2022

CIASTECZKA /verba non olet?/

Gwoli przypomnienia:
Cały ten cykl "ciasteczkowy" kręci się wokół duetu Zula and Zoja, które są parą, do tego jeszcze mieszkają razem, zaś przy okazji są mistrzyniami zen. Nieprofesjonalnymi bynajmniej, mają inne źródła utrzymania, ale tak dla sportu, zwykle przypadkiem, tak raczej mimochodem kogoś nauczą, choć niekoniecznie skutecznie.

Tym razem jednak żadnych zenów nie było, tylko kolacja. Nasze ulubione bohaterki znowu jadły pierogi. To wcale nie jest tak, że one są na jakiejś diecie pierogowej. Po prostu narrator, gdy do nich zagląda, to akurat trafia na takie menu. Do kompletu miały Karynę, to taka ich znajoma, był taki odcinek, która ma pecha do facetów, bo hoduje krzaczory w kroku. Trudno było jej nie zaprosić do stołu, bo toć to ona przyniosła te pierogi. Z krabami zresztą a la surimi, które sama ponoć zrobiła. Tak sobie wszystkie jadły, jadły, do tego jeszcze gadały. Jak najbardziej prawidłowo zresztą, według zaleceń pewnego mądrego wujka, który zalecał: "jak jesz, to jedz, jak gadasz, to gadaj, a jak jesz i gadasz, to jedz i gadaj". Gdy wyczerpały temat, jakiś nieistotny zresztą, Karyna zapytała:
- A wiecie co?
- Tego może nie, ale sprawdźmy.
- Bajden, ten co...
- Wiemy, kto to Bajden, to możesz pominąć.
- To on ułaskawił wszystkich, co siedzą za zioło.
Zula pokręciła głową mówiąc:
- Nie wszystkich, tylko tych z wyroku sądów federalnych. Do tego nie ułaskawił, tylko na razie powiedział, że ułaskawi. Wielka mi nowina, wszystkie media to trąbią. No, może nie wszystkie media. Portale konopne nie trąbią, bo one zawsze mają poślizg. Za dużo jarają te ich redakcje.
Zoja wtrąciła pojednawczo:
- Ale to chyba jednak dobra wiadomość?
- Ho pehnie...
Tu Zula przełknęła kęs pieroga, zanim dokończyła:
- ...że dobra. Sprawy idą w dobrym kierunku. Tylko powoli.
Karyna pociągnęła wątek:
- Ale w końcu świat jakoś znormalnieje.
Tu Zula poparła ją częściowo:
- Może nie całkiem, ale...
Karyna przerwała jej kontynuując myśl:
- Gdy już wszędzie zalegalizują ten narkotyk...
Nie dokończyła, bo teraz Zula jej przerwała. Dynamicznie.
- Co ty kurwa powiedziałaś?!!!
Karyna ze spłoszoną miną spytała:
- Nocooo?
Zoja wtrąciła wyjaśniająco:
- Chodzi o to ostatnie słowo w twojej kwestii. Tak się na zioło nie mówi w porządnym towarzystwie, do tego przy jedzeniu.
Zula dodała:
- To tak, jakbyś powiedziała, że sraja smrodek jest za życiem.
Karyna ze zdziwioną miną i pierogiem w ustach spytała:
- Ha ne hest?
Tego dla Zuli było za wiele:
- Zojka trzymaj mnie, bo jej zaraz jebnę!
- Zuleczko, kochanie, nie dramatyzuj. To tylko słowa.
- Tylko słowa? Hohwash! To jest najdokładniej tak, jakby wykonać nieautoryzowanego pierda przy cesarzycy Japonii. Tego się kurwa nie robi! Są jakieś chyba zasady, tak?
- Niemniej jednak słowa są jak pieniądze: nie śmierdzą.
- To ja mam w takim razie synestezję.
Gdy dialog ustał Karyna spytała ze łzami w oczach:
- Co ja znowu robię nie tak?
- WSZYSTKO!
- Pierogi też?
- Też. Bo za mało.

03 października 2022

GŁĘBOKI ODDECH CZAROWNICY /praktyka zen/

Anita mocno wciągnęła powietrze i zaczęła wykład:
- Żyjemy wszyscy, no, może prawie wszyscy, na ciągłym tripie, takim nieco dynamicznym, bo fazy ma różne. Prawie, bo ludzie trwale oświeceni widzą sprawy takie, jakimi one centralnie są lub przynajmniej, według innej teorii, widzą je najwyraźniej. Dobrym narzędziem, aby to osiągnąć, dokładniej zaś powrócić do tego, może być praktyka zen, która może niekoniecznie jest konieczna, dla niektórych nawet jest szkodliwa, ale summa summarum, tak statystycznie rzecz ujmując, jest to wcale nienajgłupszy pomysł. Praktyka zen, jej bazowa forma, popularnie zwana jest medytacją, nie jest to jednak do końca trafne określenie. Co prawda samo japońskie słowo "zen" pochodzi od chińskiego "chan", co ma oznaczać właśnie medytację, ale ponoć nie jest to zbyt dobra translacja. Poza tym medytacja to zawsze jakiś inny trip, inny odlot od tego common, zaś podczas zenowania nigdzie się nie odlatuje, tylko przylatuje. Tu jeszcze należy dodać, że praktyka po narkotykach lub marihuanie to nie jest to, o co chodzi, to nadal będzie jakaś medytacja. Ze środków zmieniających stan umysłu mądrzy wujkowie dopuszczają jedynie zieloną herbatę, żeby nie przysypiać podczas ewentualnych dłuższych sesji, tudzież dla zdrowotności, bo herbata to zdrowe zioło, choć rzecz jasna nie tak zdrowe, jak konopia. Technika shikan taza, tak to się fachowo nazywa pozwala nam zbliżyć się do tego co jest, choć cały myk polega na tym, żeby nie tworzyć sobie zadania z tego zbliżenia, bo inaczej ta cała robota nie działa. To jest jeden z paradoksów zen, którego nie ma jak dokładniej wyjaśnić słowami. Po prostu nie szukaj, bo nie znajdziesz, tylko znajduj. Najkrótsza instrukcja to "siadaj i siedź". Rzecz jasna umysł niekoniecznie trawi taki prosty przekaz, więc dodano do tego kilka zaleceń technicznych, coś jak ulotka przy leku. Poza tym różni mądrzy, mniej lub bardziej, wujkowie wyjaśniają komu mogą, na piśmie lub paszczą, jak to ma działać, co trzeba robić lub raczej czego nie robić. Najładniej, metaforycznie to ujął pewien taki właśnie wujek kiedyś, żeby nie częstować herbatą myśli, które wlatują przez otwarte okna lub drzwi naszego umysłu. Natomiast pojawia się pytanie, czy trzeba to robić, czy w ogóle trzeba być oświeconym? Na to pytanie jest dość prosta, zaiste zenowska odpowiedź w stylu innego jeszcze mądrego wujka: "jeśli myślisz, że trzeba, to trzeba, jeśli myślisz, że nie trzeba, to nie trzeba, teraz sobie wybierz". Co prawda błąd się pojawił już na początku gdy pojawiło się owo pytanie, ale jest też dobra wiadomość, że świat się nie zawalił, że nie jest tak marnie, aby nie można było tego odkręcić. Wystarczy mniej myśleć, nie szukać odpowiedzi na nie, bo to nie ma żadnego sensu. Jeśli już myśleć, to lepiej na przykład nad tym, jak opowiedzieć własne milczenie, albo jak obejrzeć swoim okiem to właśnie swoje oko, tylko bez oszukaństwa, żadnych luster, czy takich tam innych obejść. To też pewna bazowa technika zen, to już jest medytacja, jakby trochę przeciwny kierunek do poprzedniego "tylko siedzieć". Ale to też działa, umysł przegrzany intensywnym myśleniem nad rozkminką paradoksu nagle eksploduje, nagle się okazuje, że stół jest stołem na ten przykład. Jak widać nie ma tu żadnej religii, żadnej ideologii, żadnej filozofii, choć przy  tym ostatnim można się nieco pospierać. Bo jakaś minimalna baza teoretyczna istnieje, nie jest ona jednak najważniejsza. Zbytnie skupienie się na niej to tak, jak jedzenie obiadu za pomocą czytania książki kucharskiej. Inni za to z kolei wujkowie twierdzą, że człowiek oświecony zawsze prawidłowo rozpoznaje sytuację, właściwie też na nią reaguje. To jest akurat lekka przesada, taki chwyt reklamowy, bo ipso facto życie jest jak brydż - grą strategiczną z ograniczoną informacją, więc czasem jest tak, że najlepsze zagranie nie zawsze jest skuteczne. Są też palcówki, tak to nazywa żargon brydżowy, czyli sytuacje "albo - albo i znikąd pomocy", co prawda dobry brydżysta stara się ich unikać, ale nie zawsze tak się da. Na pewno jednak oświeconemu, tak znowu statystycznie rzecz ujmując, żyje się lepiej, bo rzadziej myśli nadmiarowo, więc mniej tworzy pustych, urojonych problemów, zaś przy okazji również lepiej się żyje jego otoczeniu. Tu mamy kolejny paradoks, bo zen generalnie, ex cathedra, nie wyjaśnia, czy uprawianie go to dobrze, czy źle, ale moim zdaniem bilans wychodzi na plus, mimo że czasem ktoś może zwariować, gdy zobaczy jak sprawy dokładnie się mają. Ale to są marginalne, pojedyncze przypadki, rzadkie niczym kliniczne, uczciwie rozpoznane uzależnienie od Świętego Zioła. Jak mawiał kolejny mądry wujaszek: "w każdym miodzie jest chociaż odrobina gówna". Dość wiele osób uważa, że zen ma na celu osiągnięcie Świętego Spokoju. To akurat jest zwykła nieprawda, bo zen nie ma żadnego celu. Za to nie można zaprzeczyć, iż ów Święty Spokój często bywa skutkiem ubocznym praktyki, błędem jest jednak staranie się go osiągnąć, bo im bardziej się staramy, tym bardziej się od niego oddalamy. To trochę tak, jak z facetem, któremu nie stanął wtedy, gdy miał stanąć. Zwykle nie jest to fajne wydarzenie, ale gdy taki facet za dużo zaczyna o tym myśleć, gdy czyni jakieś paniczne starania, aby naprawić tą niefajną sytuację, to tym gorzej dla sytuacji. Za to kiedy już ten Święty Spokój osiągniemy, to marnym pomysłem jest przywiązywanie się do niego, bo bardziej boli, gdy nagle go stracimy. Można.
To ostatnie słowo było sygnałem, że gdy ktoś się odezwie, to nie będzie się liczyć jako przerwanie, bo właśnie skończyła. Pierwsza wychyliła się Kaśka, psiapsióła Maliny, siostry Borka, faceta Anity:
- To znaczy co? Zioła nie można?
- Zwariowałaś? Generalnie to oczywiście można, tak dla sportu, dla higieny psychicznej. Mówiłam tylko, że do praktyki zen się nie zaleca tej zabawki.
- Bo co się wtedy stanie?
- Nic, tylko to wtedy nie będzie już praktyka zen, tylko kolejny trip. Też wartościowe ćwiczenie, niemniej jednak samo bezpośrednio do oświecenia nie prowadzi, to taka jakby lektura uzupełniająca jedynie, nieobowiązkowa bynajmniej. Zen w paski rasta.
- To fajnie, bo ja akurat po zielsku widzę najlepiej, jak się sprawy mają. Poza tym real bez zioła jest dla mnie nie do przyjęcia.
- Nie mów tego zbyt głośno, bo jakiś jebany marychofob przybije ci jeszcze uzależnienie lub jakąś nałogowość.
- Ja się z idiotami nie zadaję i mam wyjebane na te ich diagnozy.
W tym momencie odezwała się Mariola:
- To co laski? Co teraz robimy?
Anita zmarszczyła czoło i odparła:
- Borka nie ma, pojechał do matki fachurzyć, coś przykręcić, coś przybić, coś przenieść, to mamy teraz istny babski comber. To może w takim razie byśmy... Byśmy... Co byśmy?
Mariola wtrąciła:
- Jest nas czwórka, ale ja nie umiem w brydż.
Milcząca dotąd Malina zakrzyknęła nagle:
- Piżama party!!!
Kaśka zaoponowała:
- Chyba beze mnie, bo ja sypiam na golasa.
- To będziesz na golasa. Piżama zerowa to się nazywa.
- To ja też chcę na golasa, tak po solidarności.
- Jak wszyscy, to wszyscy, Baba Jaga też. Robimy tak: Kaśka kręci blanty, Malina idzie do kuchni po ciasteczka, tam leżą na wierzchu, Mariola nic nie robi, czyli to, co najbardziej lubi, ja zapuszczam Motley'ów, przy nich się fajnie z majtek wyskakuje, a narrator niech oddali się szybciutko, bo babskie sprawy będą grane.
Narrator posłuchał, bo Anita mogłaby go w żabę zamienić, zaś zanim by do tego doszło, to Kaśka by go zdzieliła, ona potrafi, bo to fitneska jest, do tego ememej, krav maga, czy tam coś jeszcze, więc żartów zero. Ale na koniec opowie anegdotę o wspomnianych Motley'ach. Ponoć do którejś swojej płyty dołączyli byli ulotkę zawierającą jakiś adres oraz tekst: "przyślij nam zdjęcie swojej cipki". Sytuacja ich centralnie przerosła, bo listów przyszło jakieś kilkadziesiąt razy więcej, niż na początku szacowali.