Rzadko bloguję klasycznie, czyli "o sobie", ale rzadko nie znaczy nigdy. Więc teraz się trafiło. Aczkolwiek wiele tego nie będzie. Powiem tak: od paru dni mam pier... ups... pindolca na punkcie pewnego kawałka muzycznego. Od niego zaczynam dzień, na nim też go kończę, zaś podczas poddaję się kompulsywnej potrzebie odsłuchania go raz po raz. Wczoraj wykonałem niezły numer: Otóż tak się jakoś porobiło, że gdy byłem na mieście padła mi bateria telefonu. Tragedia, bo miałem na nim ustawioną opcję zapętlenia słuchanego via słuchawy obiektu. Tedy poszedłem do znajomego sklepu komputerowego poprosić szefuńcia tegoż, aby mi wziął pozwolił odsłuchać chociaż ze dwa, trzy razy na swoim sprzęcie. Zostałem potraktowany bardzo pozytywnie empatycznie, do tego ze zrozumieniem. Stary fakin metal, więc swój chłop. Tylko już potem zdałem sobie sprawę, że zapomniałem jednego: otóż mogłem tam zostawić telefon do podładowania na czas łażenia po okolicznych sklepach. No, ale trudno, "nigdy niczego nie żałować" /Musashi Miyamoto/, stłuczonego jajka już nie odtłukę. Co zrobiłem po powrocie do domu? To chyba bardzo łatwa zagadka.
To by było na tyle. Aha, jeszcze jedno na koniec: "Jeśli myślisz, że coś jest chore, to jest chore. Jeśli myślisz, że coś jest zdrowe, to jest zdrowe. Teraz sobie wybierz" /jakiś inny mądry Wujaszek, trawestacja/. Co dalej? Nic. Bo czy coś musi być? Na razie słuchamy:
To by było na tyle. Aha, jeszcze jedno na koniec: "Jeśli myślisz, że coś jest chore, to jest chore. Jeśli myślisz, że coś jest zdrowe, to jest zdrowe. Teraz sobie wybierz" /jakiś inny mądry Wujaszek, trawestacja/. Co dalej? Nic. Bo czy coś musi być? Na razie słuchamy: