To był wtorkowy wieczór, gdy Borek niedbale, jakby od niechcenia miedląc palcami sutek piersi wtulonej weń Anity zapytał:
- No, i jak ta wasza czarodziejska płynna bomba?
- Już zapuszczona. Wczoraj.
- I co dalej?
- Czekamy. Jutro, pojutrze powinny być pierwsze efekty.
- Robiłaś to już kiedyś?
- Roxy zrobiła, przecież mnie tam nie było.
- Ale nie o to chodzi. Mówię o procesie preparacji.
- Sama klątwa? Zdarzało mi się asystować. Ale jako liderka rytuału pierwszy raz. Powinnam mieć tremę, czy coś z tego będzie.
- Masz?
- No coś ty? Czarownice się nie tremują. Ale powiem ci coś innego. Ten treser niewidzialnych słoni nieźle się rozkręcił.
- Znowu jakiś furgon się obalił?
- Nie. Za to ponad dziesięć billboardów szlag trafił.
- Widać nauczył słonie latać.
- Czekaj, weź tą rękę.
Anita wstała z łóżka, podeszła do stołu i odpaliła laptopa. Odczekała aż się system podniesie, poklikała w klawiaturę i obróciła ekran w stronę Borka.
- Chodź, zobacz. Jakiś świadek twierdzi, że billboard stał, stał, aż nagle przestał stać. Mówi, że jakby podmuch wiatru, czy coś.
- Może był krzywo postawiony?
- Sam jesteś krzywo postawiony. Popatrz sobie na te uszkodzenia. To tylko ciężkim sprzętem można było zrobić. Ale żadnego sprzętu nie było. Jedyne wyjaśnienie to niewidzialny, latający słoń. Ale to jeszcze nie koniec przygód antyczojsu. Posłuchaj: bójka na patelni.
- Tytuł jak z jakiegoś pindelka.
- Bo to jest pindelek, ale to akurat było właśnie na patelni, wiesz, na tym placyku w centrum koło metra. Posłuchaj: dwie aktywistki pro-life...
- Możesz po ludzku?
- Tylko cytuję. No dobrze, streszczę. Dwie jakieś antyczojsowe pizdy pobiły się tak, że aż własne stoisko promocyjne zdemolowały.
- A słoń gdzie?
- A słoń ci mordę lizał!
Oboje wybuchnęli nagle chóralnym śmiechem.
Omawiany incydent miał jednak nieco inny przebieg, niż opisał go tabloid. Stoisko, a dokładniej rzecz ujmując stolik, przy którym to sobie urzędowały antyczojserki zdemolował sam Borek. Przechodząc przez placyk, ukradkiem wymierzył dwa skupione impulsy mocy, które podcięły nogi tego stolika. Mebel się zawalił, wtedy Borek popchnął lekkim strumieniem mocy jedną kobietę na jej koleżankę. To, co stało się dalej trudno też nazwać bójką, co najwyżej babską sprzeczką, niemniej jednak głośną, nawet jak na standard babskich sprzeczek. Ale tabloid, jak to tabloid, opisał zdarzenie tabloidalnie. Tego jednak Borek Anicie już nie opowiedział. Za to gdy ich paroksyzm śmiechu wygasł zapytał całkiem poważnie:
- No dobrze, a jak zrobi się z tego jakaś epidemia? Mówiłaś, że ta choroba objawami przypomina...
- Nie. To nie jest zakaźne. Od klątwy nie rodzi się żaden wirus, czy jakieś tam inne bakteroidy. Nie jestem co prawda lekarzem, ale tak jak na moją znajomość medycyny to jest to coś takiego, jak ostra alergia, taka bardzo widowiskowa objawami.
- Ale czy oni od tego nabiorą alergii do swojej bandyckiej ideologii? Tego nie wiadomo. Dobra, ale ja mam jeszcze jedno pytanie. Do tego gniazda zła przychodzą też różni randomowi, niewinni ludzie. Jakiś listonosz, kurier, inkasent elektrowni sprawdzić stan licznika, czy oni też zachorują?
- Nie ma takiej opcji. Klątwa nie działa tak od razu, z chwili na chwilę, po całości. Trzeba trochę poprzebywać w tych pomieszczeniach.
- A pan Wacek, który przyjdzie naprawić kran?
- Teraz to już się czepiasz. Jak się hydraulikowi robota przeciągnie, to go najwyżej dupa potem zaswędzi, ale nic poza tym. A większych remontów nie planują, Roxy by to raczej wiedziała, wtedy ta akcja faktycznie byłaby chybiona. Ale tak akurat ma nie być, więc nie rób problemu, gdy go nie ma. Oberwą tylko ci, którzy na to zasługują.
- Księgowa też?
- Ja nie wiem, czy tam na stałe urzęduje jakaś księgowa. Ale nawet jakby, to niech ma nauczkę, że dla takich mend się nie pracuje.
Mówiąc to Anita zamknęła laptop i wskoczyła do łóżka.
- Dobranoc. I światło zgaś.
...
Bomba faktycznie zaczęła wybuchać. Media jeszcze milczały, ale telefon nie. Odezwał się w torebce Anity, gdy oboje z Borkiem wychodzili z pracy.
- No, co tam?
- ...
- Aha.
- ...
- No, coś ty? To ładnie się zachowali.
- ...
- Nie powiedzieli, ale dla nas sprawa jest jasna.
- ...
- Czekaj no chwilę. W sobotę mam warsztaty u siebie. Takie dla nowych, zaciekawionych. Jak chcesz, to wpadnij, zrobimy potem sobie małe after party. Należy nam się.
- ...
- O tym akurat zapomnij niedorżnięta suko.
- ...
- Ja ciebie też. Pa siostro, do soboty.
Anita schowała telefon, rzuciła się Borkowi na szyję, po czym ucałowała go po staropolsku, z dubeltówki.
- A tobie co?
- Druga dobra wiadomość dnia.
- Jaka jest pierwsza?
- Jedziemy do warsztatu. Brykę mam już gotową do odbioru. Ale druga jest lepsza. Roxy dzwoniła, że do niej dzwonili z fundacji, żeby do odwołania nikt nie przychodził. Ani ona, ani żadna z jej dziewczyn.
- Nie rozumiem.
- Roxy, jej firma, ma taką z nimi umowę, że sprzątają tam codziennie. Jedna z jej lasek wpada na koniec dnia odkurzyć, pomopować, a w piątki dwie, na takie grubsze porządki.
- To gdzie ta dobrość wiadomości?
- Dobrość jest taka, że płacą i tak, na bieżąco.
- To faktycznie uczciwie z ich strony, ale co nas to...
- Czyżbym kłamała mówiąc, że nie dmucham się z byle kim?
- Chwila, umysł mam jeszcze w robocie.
- To go tu zawołaj.
- Już wiem. Dali jej wolne, bo coś tam się dzieje nie tak.
- A dzieje się to, co ma się dziać. Jej nie powiedzieli co, ale my to i tak wiemy. Jak dojdzie do mediów, to poznamy szczegóły. Czyli jak mówiłam, najpierw warsztat, potem do sklepu po jakieś dobre winko i do domu. Aha, zadzwoń może do tej malinowej kumpeli, do Kaśki. Zielska już nie mamy.
- Jak nie mamy, jak mamy?
- Nie mamy.
- Przecież było. Właśnie to malinowo kaśkowe.
- Wymieniłam się ze znajomą.
- Na co?
- Czy pamiętasz, jak ostatnio mówiłam ci, że zbieram składniki do maści czarownic? Dałabym jej swoje, ze swojej tajnej grządki, ale jestem jeszcze przed zbiorami, początki topów dopiero.
- Nie ma sprawy, nagły brak zielska nie jest problemem dla nikogo, ale na przyszłość mów mi takie rzeczy wcześniej.
Chciał jeszcze coś dodać, lecz Anita zatkała mu usta swoimi.
...
Gdy Anita weszła do warsztatu, Borek został na zewnątrz. Przechadzał się po chodniku paląc papierosa, a jego uwagę przyciągnął samochód, który zatrzymał się po sklepem naprzeciwko. Może nie tyle samochód, dość przeciętny, jak na ogół aut tworzących ruch uliczny, co człowiek, który zeń wysiadł i udał się do tego sklepu. Był zadziwiająco podobny do pewnego posła partii rządzącej, bardzo nielubianego przez zdrową część narodu. Być może to był on sam, jednak Borkowi wydało się to mało możliwe. Ów poseł zajmował dość znaczące stanowisko państwowe. Tacy ludzie jeżdżą zwykle służbowymi autami, mają kierowcę plus jakąś ochronę. Do tego nie robią sami zakupów w jakimś sklepiku przy bocznej ulicy. Chociaż z drugiej strony, takie rzeczy też się zdarzają. Borek wrzucił niedopałek do kratki burzownika, już tracił zainteresowanie tematem, gdy ów rzekomy lub prawdziwy ważniak wyszedł ze sklepu. Wtedy podszedł do niego jakiś chłopak, wręcz dziecko. Nie słychać było, co mówi, ale za to słychać było wyraźnie gniewną odpowiedź:
- Spierdalaj!
Mówiąc to człowiek odepchnął dzieciaka tak, że malec upadł na chodnik. Ten incydent kompletnie zmienił stan umysłu Borka. Mruknął do siebie:
- Nie wiem, czy istnieje instant karma, ale teraz zaistnieje.
Gdy kierowca wsiadał do samochodu, Borek wycelował palec w jedną oponę tegoż, potem w drugą. Auto szybko ruszyło, ale ujechało jedynie jakieś kilkadziesiąt metrów, po czym stanęło, przestało jechać. Dalszego przebiegu wypadków Borek już nie poznał, gdyż po chwili siedział obok Anity w jej pojeździe.
- Gdzie ta łapa?!
- To stary przesąd. Gdy kobieta za kierownicą wyjedzie z bramy warsztatu trzeba złapać ją za kolano, żeby doń za szybko nie wróciła.
- Co ty za niestworzone brednie mi tu opowiadasz? To bardzo głupi przesąd. Tylko rozpraszasz tym kierowcę, zaraz będzie jakaś stłuczka, po czym auto od razu wróci do warsztatu. Poza tym masz chyba zeza lub astygmatyzm, bo ja tam wcale nie mam kolana. Jak do tej pory świetnie znałeś się na babskiej anatomii, nawet po ciemku, a tu nagle taka skucha.
...
Magiczna bomba wodna na dobre rozkręciła się podczas następnego tygodnia. Kilka osób trafiło do szpitala zakaźnego, co było dość logiczne, aczkolwiek zbędne. To jednak wiedziało tylko kilka czarownic plus Borek. Ludzie badający pomieszczenie i przeprowadzający jego dezynfekcję zrobili to na tyle szybko i sprawnie, że nikt niewinny, poboczny nie zachorował. Za to sam lokal zamknięto, opieczętowano. Pod koniec tygodnia na oddziale zakaźnym przebywała już większość najważniejszych osób fundacji. Szczęśliwym bowiem trafem, bo tego akurat Roxy nie wiedziała, dwa dni po podlaniu kwiatków przeklętą wodą odbyła się narada, na którą zjechało nieco osób, które zwykle bardzo rzadko bywały w jej siedzibie. To wszystko zaś oznaczało paraliż na czas dość bliżej nieokreślony organizacji zwanej potocznie Mordor Kurwisz.
Borek cieszył się sukcesem swojej kobiety tak jak swoim. Niemniej jednak, gdy czas fetowania się skończył, gdy nadeszła zwykła codzienność, poczuł pewien niedosyt własnych dokonań. Miał co prawda pewne pomysły, bardziej ambitne, niż harcerski mały terror, czy ukradkowe karcenie złych ludzi, jednak ich realizacja dla samotnego wilka była poza jego zasięgiem. Równocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że problem z mocą, którą posiadał tworzy sobie sam. Przecież nie musi nic robić. Mieć sobie tą moc po prostu i tylko reagować, adekwatnie do konkretnej sytuacji. Ale jak to ogarnąć? Jak się tego problemu pozbyć?
Falibor nie znał zen, tylko coś tam słyszał na ten temat, jednak i bez tego intuicyjnie wiedział, że gorzej jest za dużo myśleć, niż za mało. Kluczowego dnia, a była to akurat niedziela, Borek zbudził się wyjątkowo wcześnie. Jego kumpel Adaśko nazwałby to porą niegodną cywilizowanego człowieka, aby wstawać. Jednak Borek postąpił jak jaskiniowiec: wymknął się z domu po cichu, tak, aby nie zbudzić Anity, po czym odbył spacerek na swój pierwszy poligon do ćwiczeń mocy. Trochę sobie poużywał tej mocy na pustakach, ale tak bardziej rekreacyjnie, niż stricte treningowo. Gdy wrócił, również spacerkiem, do domu, miał już gotową odpowiedź, mimo że nie myślał wcale, jaka ona ma być, bo też nie tworzył żadnego pytania. Anita krzątała się po mieszkaniu, zaś na jego widok stwierdziła z uśmiechem na ustach:
- Zaginiony w akcji się odnalazł.
- Nie wiedziałaś, gdzie jestem?
- Bateria w szklanej kuli mi padła. Co dziś robimy?
- Jak zwykle, zdobywamy świat. A na razie może jakieś śniadanie?
- Otworzyć ci puszkę?
- Cipuszkę nie teraz. Teraz chcę coś zjeść.
To był ich stały, rytualny dowcip. Zawsze ich śmieszył mimo talibańskiej brody. A już przy śniadaniu Anita wróciła do tematu:
- Spytam jeszcze raz, ale nieco poważniej: co dziś robimy? Jest jakiś konkretny pomysł, czy najpierw niedzielny standard: mizianie plus jaranie, a pomysł pojawi się w trakcie?
- Pomysł jest taki, że schodzimy do auta i jedziemy za miasto. Coś ci chcę pokazać. Coś naprawdę ważnego.
Gdy już wsiedli do samochodu Anita oświadczyła:
- Nie wiem, co detalicznie chcesz mi pokazać, ale wiem, że to masz. Wiedziałam to już od samego początku. Nie pytałam jednak o nic, bo to musiał być twój wybór, twoja decyzja.
- Wiedziałaś? Skąd?
- Przecież jestem czarownicą.
Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie dodając:
- I nie dmucham się z byle kim.
- No, i jak ta wasza czarodziejska płynna bomba?
- Już zapuszczona. Wczoraj.
- I co dalej?
- Czekamy. Jutro, pojutrze powinny być pierwsze efekty.
- Robiłaś to już kiedyś?
- Roxy zrobiła, przecież mnie tam nie było.
- Ale nie o to chodzi. Mówię o procesie preparacji.
- Sama klątwa? Zdarzało mi się asystować. Ale jako liderka rytuału pierwszy raz. Powinnam mieć tremę, czy coś z tego będzie.
- Masz?
- No coś ty? Czarownice się nie tremują. Ale powiem ci coś innego. Ten treser niewidzialnych słoni nieźle się rozkręcił.
- Znowu jakiś furgon się obalił?
- Nie. Za to ponad dziesięć billboardów szlag trafił.
- Widać nauczył słonie latać.
- Czekaj, weź tą rękę.
Anita wstała z łóżka, podeszła do stołu i odpaliła laptopa. Odczekała aż się system podniesie, poklikała w klawiaturę i obróciła ekran w stronę Borka.
- Chodź, zobacz. Jakiś świadek twierdzi, że billboard stał, stał, aż nagle przestał stać. Mówi, że jakby podmuch wiatru, czy coś.
- Może był krzywo postawiony?
- Sam jesteś krzywo postawiony. Popatrz sobie na te uszkodzenia. To tylko ciężkim sprzętem można było zrobić. Ale żadnego sprzętu nie było. Jedyne wyjaśnienie to niewidzialny, latający słoń. Ale to jeszcze nie koniec przygód antyczojsu. Posłuchaj: bójka na patelni.
- Tytuł jak z jakiegoś pindelka.
- Bo to jest pindelek, ale to akurat było właśnie na patelni, wiesz, na tym placyku w centrum koło metra. Posłuchaj: dwie aktywistki pro-life...
- Możesz po ludzku?
- Tylko cytuję. No dobrze, streszczę. Dwie jakieś antyczojsowe pizdy pobiły się tak, że aż własne stoisko promocyjne zdemolowały.
- A słoń gdzie?
- A słoń ci mordę lizał!
Oboje wybuchnęli nagle chóralnym śmiechem.
Omawiany incydent miał jednak nieco inny przebieg, niż opisał go tabloid. Stoisko, a dokładniej rzecz ujmując stolik, przy którym to sobie urzędowały antyczojserki zdemolował sam Borek. Przechodząc przez placyk, ukradkiem wymierzył dwa skupione impulsy mocy, które podcięły nogi tego stolika. Mebel się zawalił, wtedy Borek popchnął lekkim strumieniem mocy jedną kobietę na jej koleżankę. To, co stało się dalej trudno też nazwać bójką, co najwyżej babską sprzeczką, niemniej jednak głośną, nawet jak na standard babskich sprzeczek. Ale tabloid, jak to tabloid, opisał zdarzenie tabloidalnie. Tego jednak Borek Anicie już nie opowiedział. Za to gdy ich paroksyzm śmiechu wygasł zapytał całkiem poważnie:
- No dobrze, a jak zrobi się z tego jakaś epidemia? Mówiłaś, że ta choroba objawami przypomina...
- Nie. To nie jest zakaźne. Od klątwy nie rodzi się żaden wirus, czy jakieś tam inne bakteroidy. Nie jestem co prawda lekarzem, ale tak jak na moją znajomość medycyny to jest to coś takiego, jak ostra alergia, taka bardzo widowiskowa objawami.
- Ale czy oni od tego nabiorą alergii do swojej bandyckiej ideologii? Tego nie wiadomo. Dobra, ale ja mam jeszcze jedno pytanie. Do tego gniazda zła przychodzą też różni randomowi, niewinni ludzie. Jakiś listonosz, kurier, inkasent elektrowni sprawdzić stan licznika, czy oni też zachorują?
- Nie ma takiej opcji. Klątwa nie działa tak od razu, z chwili na chwilę, po całości. Trzeba trochę poprzebywać w tych pomieszczeniach.
- A pan Wacek, który przyjdzie naprawić kran?
- Teraz to już się czepiasz. Jak się hydraulikowi robota przeciągnie, to go najwyżej dupa potem zaswędzi, ale nic poza tym. A większych remontów nie planują, Roxy by to raczej wiedziała, wtedy ta akcja faktycznie byłaby chybiona. Ale tak akurat ma nie być, więc nie rób problemu, gdy go nie ma. Oberwą tylko ci, którzy na to zasługują.
- Księgowa też?
- Ja nie wiem, czy tam na stałe urzęduje jakaś księgowa. Ale nawet jakby, to niech ma nauczkę, że dla takich mend się nie pracuje.
Mówiąc to Anita zamknęła laptop i wskoczyła do łóżka.
- Dobranoc. I światło zgaś.
...
Bomba faktycznie zaczęła wybuchać. Media jeszcze milczały, ale telefon nie. Odezwał się w torebce Anity, gdy oboje z Borkiem wychodzili z pracy.
- No, co tam?
- ...
- Aha.
- ...
- No, coś ty? To ładnie się zachowali.
- ...
- Nie powiedzieli, ale dla nas sprawa jest jasna.
- ...
- Czekaj no chwilę. W sobotę mam warsztaty u siebie. Takie dla nowych, zaciekawionych. Jak chcesz, to wpadnij, zrobimy potem sobie małe after party. Należy nam się.
- ...
- O tym akurat zapomnij niedorżnięta suko.
- ...
- Ja ciebie też. Pa siostro, do soboty.
Anita schowała telefon, rzuciła się Borkowi na szyję, po czym ucałowała go po staropolsku, z dubeltówki.
- A tobie co?
- Druga dobra wiadomość dnia.
- Jaka jest pierwsza?
- Jedziemy do warsztatu. Brykę mam już gotową do odbioru. Ale druga jest lepsza. Roxy dzwoniła, że do niej dzwonili z fundacji, żeby do odwołania nikt nie przychodził. Ani ona, ani żadna z jej dziewczyn.
- Nie rozumiem.
- Roxy, jej firma, ma taką z nimi umowę, że sprzątają tam codziennie. Jedna z jej lasek wpada na koniec dnia odkurzyć, pomopować, a w piątki dwie, na takie grubsze porządki.
- To gdzie ta dobrość wiadomości?
- Dobrość jest taka, że płacą i tak, na bieżąco.
- To faktycznie uczciwie z ich strony, ale co nas to...
- Czyżbym kłamała mówiąc, że nie dmucham się z byle kim?
- Chwila, umysł mam jeszcze w robocie.
- To go tu zawołaj.
- Już wiem. Dali jej wolne, bo coś tam się dzieje nie tak.
- A dzieje się to, co ma się dziać. Jej nie powiedzieli co, ale my to i tak wiemy. Jak dojdzie do mediów, to poznamy szczegóły. Czyli jak mówiłam, najpierw warsztat, potem do sklepu po jakieś dobre winko i do domu. Aha, zadzwoń może do tej malinowej kumpeli, do Kaśki. Zielska już nie mamy.
- Jak nie mamy, jak mamy?
- Nie mamy.
- Przecież było. Właśnie to malinowo kaśkowe.
- Wymieniłam się ze znajomą.
- Na co?
- Czy pamiętasz, jak ostatnio mówiłam ci, że zbieram składniki do maści czarownic? Dałabym jej swoje, ze swojej tajnej grządki, ale jestem jeszcze przed zbiorami, początki topów dopiero.
- Nie ma sprawy, nagły brak zielska nie jest problemem dla nikogo, ale na przyszłość mów mi takie rzeczy wcześniej.
Chciał jeszcze coś dodać, lecz Anita zatkała mu usta swoimi.
...
Gdy Anita weszła do warsztatu, Borek został na zewnątrz. Przechadzał się po chodniku paląc papierosa, a jego uwagę przyciągnął samochód, który zatrzymał się po sklepem naprzeciwko. Może nie tyle samochód, dość przeciętny, jak na ogół aut tworzących ruch uliczny, co człowiek, który zeń wysiadł i udał się do tego sklepu. Był zadziwiająco podobny do pewnego posła partii rządzącej, bardzo nielubianego przez zdrową część narodu. Być może to był on sam, jednak Borkowi wydało się to mało możliwe. Ów poseł zajmował dość znaczące stanowisko państwowe. Tacy ludzie jeżdżą zwykle służbowymi autami, mają kierowcę plus jakąś ochronę. Do tego nie robią sami zakupów w jakimś sklepiku przy bocznej ulicy. Chociaż z drugiej strony, takie rzeczy też się zdarzają. Borek wrzucił niedopałek do kratki burzownika, już tracił zainteresowanie tematem, gdy ów rzekomy lub prawdziwy ważniak wyszedł ze sklepu. Wtedy podszedł do niego jakiś chłopak, wręcz dziecko. Nie słychać było, co mówi, ale za to słychać było wyraźnie gniewną odpowiedź:
- Spierdalaj!
Mówiąc to człowiek odepchnął dzieciaka tak, że malec upadł na chodnik. Ten incydent kompletnie zmienił stan umysłu Borka. Mruknął do siebie:
- Nie wiem, czy istnieje instant karma, ale teraz zaistnieje.
Gdy kierowca wsiadał do samochodu, Borek wycelował palec w jedną oponę tegoż, potem w drugą. Auto szybko ruszyło, ale ujechało jedynie jakieś kilkadziesiąt metrów, po czym stanęło, przestało jechać. Dalszego przebiegu wypadków Borek już nie poznał, gdyż po chwili siedział obok Anity w jej pojeździe.
- Gdzie ta łapa?!
- To stary przesąd. Gdy kobieta za kierownicą wyjedzie z bramy warsztatu trzeba złapać ją za kolano, żeby doń za szybko nie wróciła.
- Co ty za niestworzone brednie mi tu opowiadasz? To bardzo głupi przesąd. Tylko rozpraszasz tym kierowcę, zaraz będzie jakaś stłuczka, po czym auto od razu wróci do warsztatu. Poza tym masz chyba zeza lub astygmatyzm, bo ja tam wcale nie mam kolana. Jak do tej pory świetnie znałeś się na babskiej anatomii, nawet po ciemku, a tu nagle taka skucha.
...
Magiczna bomba wodna na dobre rozkręciła się podczas następnego tygodnia. Kilka osób trafiło do szpitala zakaźnego, co było dość logiczne, aczkolwiek zbędne. To jednak wiedziało tylko kilka czarownic plus Borek. Ludzie badający pomieszczenie i przeprowadzający jego dezynfekcję zrobili to na tyle szybko i sprawnie, że nikt niewinny, poboczny nie zachorował. Za to sam lokal zamknięto, opieczętowano. Pod koniec tygodnia na oddziale zakaźnym przebywała już większość najważniejszych osób fundacji. Szczęśliwym bowiem trafem, bo tego akurat Roxy nie wiedziała, dwa dni po podlaniu kwiatków przeklętą wodą odbyła się narada, na którą zjechało nieco osób, które zwykle bardzo rzadko bywały w jej siedzibie. To wszystko zaś oznaczało paraliż na czas dość bliżej nieokreślony organizacji zwanej potocznie Mordor Kurwisz.
Borek cieszył się sukcesem swojej kobiety tak jak swoim. Niemniej jednak, gdy czas fetowania się skończył, gdy nadeszła zwykła codzienność, poczuł pewien niedosyt własnych dokonań. Miał co prawda pewne pomysły, bardziej ambitne, niż harcerski mały terror, czy ukradkowe karcenie złych ludzi, jednak ich realizacja dla samotnego wilka była poza jego zasięgiem. Równocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że problem z mocą, którą posiadał tworzy sobie sam. Przecież nie musi nic robić. Mieć sobie tą moc po prostu i tylko reagować, adekwatnie do konkretnej sytuacji. Ale jak to ogarnąć? Jak się tego problemu pozbyć?
Falibor nie znał zen, tylko coś tam słyszał na ten temat, jednak i bez tego intuicyjnie wiedział, że gorzej jest za dużo myśleć, niż za mało. Kluczowego dnia, a była to akurat niedziela, Borek zbudził się wyjątkowo wcześnie. Jego kumpel Adaśko nazwałby to porą niegodną cywilizowanego człowieka, aby wstawać. Jednak Borek postąpił jak jaskiniowiec: wymknął się z domu po cichu, tak, aby nie zbudzić Anity, po czym odbył spacerek na swój pierwszy poligon do ćwiczeń mocy. Trochę sobie poużywał tej mocy na pustakach, ale tak bardziej rekreacyjnie, niż stricte treningowo. Gdy wrócił, również spacerkiem, do domu, miał już gotową odpowiedź, mimo że nie myślał wcale, jaka ona ma być, bo też nie tworzył żadnego pytania. Anita krzątała się po mieszkaniu, zaś na jego widok stwierdziła z uśmiechem na ustach:
- Zaginiony w akcji się odnalazł.
- Nie wiedziałaś, gdzie jestem?
- Bateria w szklanej kuli mi padła. Co dziś robimy?
- Jak zwykle, zdobywamy świat. A na razie może jakieś śniadanie?
- Otworzyć ci puszkę?
- Cipuszkę nie teraz. Teraz chcę coś zjeść.
To był ich stały, rytualny dowcip. Zawsze ich śmieszył mimo talibańskiej brody. A już przy śniadaniu Anita wróciła do tematu:
- Spytam jeszcze raz, ale nieco poważniej: co dziś robimy? Jest jakiś konkretny pomysł, czy najpierw niedzielny standard: mizianie plus jaranie, a pomysł pojawi się w trakcie?
- Pomysł jest taki, że schodzimy do auta i jedziemy za miasto. Coś ci chcę pokazać. Coś naprawdę ważnego.
Gdy już wsiedli do samochodu Anita oświadczyła:
- Nie wiem, co detalicznie chcesz mi pokazać, ale wiem, że to masz. Wiedziałam to już od samego początku. Nie pytałam jednak o nic, bo to musiał być twój wybór, twoja decyzja.
- Wiedziałaś? Skąd?
- Przecież jestem czarownicą.
Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie dodając:
- I nie dmucham się z byle kim.
KONIEC
Oni non stop jaraja czy jak? Trawa sie skonczyla, niedzielny rytual, zamiast do kosciola, to mizanie i jaranie...
OdpowiedzUsuńMam watpliwosci kiedy chodzi o adekwatne reagowanie do sytuacji
( "Mieć sobie tą moc po prostu i tylko reagować, adekwatnie do konkretnej sytuacji.")
Jak on taki najarany, w dobrym rozluzniajacym humorku to jeszcze machnie reka i stwierdzi, ze pieprzy popchnietego dzieciaka, co mu tam , zycie jest spokojnie fajne:) Uscisnie reke popychajacemu, albo przymuli Borka nieco i rozesmieje sie z upadku niewiniatka:)
jakie znowu "non stop"?... co najwyżej niedzielnie, a i to nie zawsze w każdą niedzielę... zapomniałaś, że trawa pozbawia Borka mocy na kilka godzin, na czas kiedy działa, więc tym bardziej nie kwapi się on do zbyt częstego jarania...
Usuńza to z reszty Twojego komentarza wynika, że mylisz trawę z czymś, tylko nie wiem z czym, pewnie z jakimś narkotykiem... trawa bowiem faktycznie daje dystans /choć niekoniecznie, nie zawsze i nie każdemu/, ale nie pozbawia empatii...
...
problem "mieć moc po prostu etc" męczy Borka już chyba od drugiego odcinka, korci go, żeby "coś zrobić"... w końcu uznał, że sam sobie nie poradzi i zaufał ukochanej kobiecie... a czy to była trafna decyzja?... to już jest pytanie otwarte, na które czytający muszą sami sobie odpowiedzieć, bo serial się skończył i dalszych odcinków nie będzie... aczkolwiek moim zdaniem jednej odpowiedzi nie ma...
...
niby do którego kościoła chcesz ich wysłać?... są ludzie, którzy znają tylko jeden, ale ja wiem o wielu /i nie o budynki mi chodzi/, więc dlatego pytam...
a może Anita z "siostrzyczkami - czarowniczkami" założy jakiś swój, zarejestruje, to się czasami kalkuluje: mniejsze podatki, dotacje państwowe, ale w Polsce chyba raczej nie bardzo...
Jakie non-stop? No przestan, w opowiadaniu watek trawy sciele sie gesto:) Anita zwolenniczka trawki, juz na wstepie tak ja autor przedstawil . Incydent na cmentarzu i hoze panienki do zbiorow.... na dodatek dziewczeta o golebim sercu, bez odplaty dla znajomych towar tez zarezerwowaly ( cale towarzysio wesole i ujarane) :P
UsuńBorek chyba z kolejny raz o jaraniu nawija, az w koncu Anita o planach na niedziele:
"(...) czy najpierw niedzielny standard: mizianie plus jaranie, a pomysł pojawi się w trakcie?"
Niedzielnym standardem u panstwa Borkow jest mizianie polaczone z jaraniem. Sam tak opowiadanie wiedziesz, wiec nie dziw sie, ze zaczynam powaznie powatpiewac w owe Borkowe adekwatne reagowanie do sytuacji:)
Zwrocilo to moja uwage.
I jesli ktos ze sklonnosciami do podkrecania wlasnego nastroju, tudziez swiadomosci, ma moc, to ja sie zaczynam obawiac w owa swiatowo- srodowiskowa sprawiedliwosc.
Sytuacja podobna jak u Pawlaka w sprawie sadowej z Kargulem : "bierz granata, sprawiedliwosc musi byc po naszej stronie":)
Wysylanie do kosciola- tak tylko napisalam, aby wzmoc dramaturgie sytuacjo-akcji... na pewno by im nie zaszkodzilo, jakis polny kosciol pod golym niebem.:))
cmentarnych żniwiarek w to nie mieszajmy, bo z Anitą jeszcze się wtedy nie znały... za to faktem jest, że pozytywnym bohaterom serialu nie marszczą się dupy ze strachu na samo wspomnienie o zielsku, tak to miało być z zamyśle, że są to po prostu normalni ludzie... ale z tym "non stop" to absolutnie, stanowczo i zdecydowanie zgodzić się nie można...
Usuńtabloidyzujesz, tak trochę w stylu opowiastek o panience "latającej z gołą dupą", która tymczasem de facto miała spódnicę ciut ledwo nad kolana...
"pozytywnym bohaterom serialu nie marszczą się dupy ze strachu na samo wspomnienie o zielsku"
UsuńMi sie tez chyba dupa nie marszczy- tzn. dla pewnosci jeszcze sprawdze- ale mnie niepokoi fakt, ze to towarzystwo bywa najarane i posiada taka moc!
syndrom demonizacji stanu najarania...
Usuńto już prędzej powinny niepokoić te Borka piwne spotkania z kumplami... co prawda to też by była pewna demonizacja, niemniej jednak stan po kilku piwach to większe ryzyko, że coś się narozrabia, niż nawet po kilku jointach...
nie wiem, czy znasz to /cytuję/:
"Jak idę przez mój park krakowski i przechodzę obok grupy młodych ludzi, od których czuć piwem, to obchodzę ich szerokim łukiem. Ale jak czuję trawę, to śmiało wchodzę w środek i czasem zagaduję"
to nie ja powiedziałem, tylko profesor Jerzy Vetulani, fachowiec z najwyższej półki z mocnymi papierami...
przyznam, że czasem mnie już nuży, nudzi i męczy słuchanie lub czytanie różnych bzdurnych kłamstw i urojeń na temat zioła...
Spokojnie. Nie unos sie i nie nudz... gdybym takich ludzi z moca miala w zasiegu reki to bym im nie pozwolila nie tylko jarac, ale palic fajki, pic kawe, nie mowiac nic o alkoholu, a nawet o pukaniu.... glowa musialby byc czysta. Przeplukalabym ich tylko, przed akcja, czystym spirytem, zeby jeszcze im wnetrze odkazic:) A medytacje to by mieli zadana 24 na dobe:)
UsuńA ten KONIEC to dlaczego? Wczesniej tego nie bylo:)
Usuńjak to nie było "KONIEC"?... było od samego początku, tylko może przegapiłaś, nie sprawdziłaś, bo zrobiłaś ukryte założenie, że pod klipem będzie "CIĄG DALSZY NASTĄPI"... siła przyzwyczajenia innymi słowy... albo covida...
Usuń...
no, nieee... bez pukania?... mowy nie ma!...
znaczy wiadomo, że higiena po podstawa, a głowę się myje mydłem, szamponem, żelem pod prysznic, etc, ale na pewno nie pukaniem, tylko co najwyżej płukaniem...
za to jednak do mycia głowy od wewnątrz pukanie jest najlepsze, po dobrej, satysfakcjonującej sesji nie ma się już brudnych myśli...
Trudno sie mowi, chciales to masz, koszarowe zycie , jak w Sparcie. Bez pukania... wypukany to rozleniwiony i senny. Musi czekac na przyplyw energi, a ... walka energi i mocy potrzebuje:) Szklanka odkazajacego spirytu przed i do przodu i z paluszkiem na tabloidy:)
Usuńto zależy od rodzaju mocy, którą się dysponuje... tak jak w sporcie: pięściarze faktycznie odmawiają sobie pukania na kilka tygodni przed ważną walką, ale w sportach strzeleckich na ten przykład bez porządnego puknięcia tuż przed zawodami nie ma sensu nawet pokazywać się na strzelnicy...
Usuństarożytni Spartanie świetnie się tłukli wręcz, czy to w pojedynkę, czy w falandze, ale łuczników mieli już beznadziejnych...
w temacie Borka trudno powiedzieć, bo nie wiadomo, co to jest, czy sport walki, czy strzelecki... ale skoro na końcu oddał się w ręce Anity jako trenerki i menażerki, to ona już dobrze tymi sprawami pokieruje...
W tej fikcji literackiej widzę odbicie rzeczywistości. Jasna strona mocy nie ma pomysłów oprócz wypier....ć i ***** ***. Nic więcej nie trzeba robić. Kiedy oni znikną to dobro pojawi się samo z siebie...
OdpowiedzUsuńnaprawdę ciekawe spostrzeżenie, zwłaszcza, że nie to poeta chciał przekazać, ale może to właśnie o to chodziło, aby każdy zobaczył coś po swojemu...
Usuńtylko nie pytaj, co ten poeta chciał :)
Od tego odcinka już inaczej podejdę do epidemii wszelkich, a zwłaszcza do zdarzeń ulicznych opisywanych w tabloidach.
OdpowiedzUsuńtakim sztandarowym przykładem, jak tabloidy wykrzywiają obraz rzeczywistości jest tytuł sprzed lat "Znana celebrytka ma cycki na wierzchu!"...
Usuńpatrzę na fotkę poniżej i widzę idącą ulicą bliżej nie znaną mi panią z dekoltem w stylu prezenterki TV Trwam, ale cycków to ja widzę tylko ich wzniesienie, detale muszę sobie sam dośpiewać...
przy okazji też widać mechanizm, jak pani nieznana nagle staje się znana :)
Szkoda, że zakończyłeś tą historię, bardzo fajnie mi się ją czytało i można było wiele fajnych magicznych wątków wpleść w tą historię i nie zawsze koniecznie z motywem proczojsowym. Jakbyś miał etykiety na blogu np. etykieta opowiadanie, etykieta maryśka to wtedy każdy mógłby znaleźć w dowolnym czasie wszystkie ciekawe ,nteresujące teksty a ty nie stresowałbyś się, że Opowiadania mają mieć ciągłość z postu na post, lecz spokojnie to niektórych wątków byś mógł wrócić a tak to bez etykiet najwartościowych postów np. o Maryśce takich naukowych nie można na twoim blogu znaleźć Chaos taki masz na blogu a z artyzmem ów chaos nie ma nic wspólnego. Brak etykiet powoduje, że niektóre fajne posty trudno znaleźć na twoim blogu, więc ktoś może skapitulować . Niby jest archiwum, ale szukaj post po poście to męczarnia.
OdpowiedzUsuńOstatnio odcinek jest fajny tak podejrzewałam, ze Anita była napalona na Borka, bo czarodziejską mocą wyczuła, że on też moc ma, chociaż dopiero w zalażkach. Czarownice mają dobre oko. Fajny też wątek był z tymi antryczosowymi babsami, że się pobiły. Ogólnie fajny serial i szkoda, ze to już koniec.
ten serial z założenia miał być krótszy, niż poprzedni "ANTYWIRUS"... poza tym jakoś gorzej mi się go pisało i gdy wreszcie wpadłem na pomysł zakończenia zgrabną puentą, to wcale mnie to nie zmartwiło...
Usuńale cieszę się, że się podobało...
...
tak niezależnie od technicznej kwestii labeli (etykiet), to wydaje mi się, że na blogu lepiej jest tworzyć seriale, w których każdy odcinek jest osobną całością... takie seriale, gdzie jest ciągłość akcji to co najwyżej trzy, cztery odcinki...
Szalenie podoba mi się ten pomysł z przeklętą wodą. Szczególnie, że często słyszymy teorie i ludzie próbują udowadniać, że woda jest żywa i ma swego rodzaju pamięć, kumulując informacje na temat wszystkiego, z czym się styka.
OdpowiedzUsuńTrochę mi zgrzyta z tym, że Anita tak wielce dopytywała Borka o te rozwalone furgonetki i dopytywała jak to się niby stało, że coś je wgniotło, a z drugiej strony teraz mu mówi, że przyznanie się do posiadania mocy miało być jego decyzją. Na pewno wyczuła tę wiązkę mocy, kiedy Borek dokonywał swego dzieła zniszczenia na furgonetkach, więc dopytywanie, co się stało i jakie są jego teorie na ten temat, to trochę takie ciągnięcie za język.
Widzę, że już ktoś to wcześniej powiedzieł w komentarzu, ale muszę powtórzyć. Jak dla mnie to element największej fantazji czy science-fiction w tej historii jest nie moc, magia, klątwy itd, tylko fakt, że oni tak często się orają. Serio? Facet to rozumiem, ale Anita mi tu zaczyna się jawić jako nimfomanka. Czemu też Roxy jest nimfomanką? Gdybym była czarownicą, to więcej czasu skupiałabym się na samorozwoju, zapamiętywaniu mikstur, doskonaleniu zaklęć, a nie na wiecznym dymaniu- nie dość, że nudne, to jeszcze nic nie wnosi.
puśćmy wodze fantazji, w końcu o to tu chodzi i dodajmy szczyptę logiki:
Usuńto mogło być tak, że Anitę zaczęło niepokoić, że w okolicy pojawił się ktoś inny dysponujący jakąś dziwną mocą...
czuła też moc od Borka, ale nie umiała dociec jak to u niego działa, jakie są jej detale...
pokojarzyła te dwie rzeczy, ale że przy okazji zależało jej na Borku jako na facecie, nie chciała go za bardzo naciskać, żeby się nie spłoszył i nie zblokował...
w końcu się doczekała: w efekcie ma chłopa z mocą, do tego ta moc jest pod jej (pośrednią) kontrolą...
...
nimfomania nie polega na tym, że ktoś ma (naszym zdaniem) większe libido od nas, ale na tym, że kobieta realizuje to libido przy każdej możliwej okazji, bez zbytniej selekcji z kim to robi... czyli zgodnie z tekstem Roxy mieści się w definicji nimfomanki, ale Anita stanowczo nie...
poza tym to nie jest tak, że Anita więcej się orze z Borkiem, niż samorozwija... w końcu wiele czasu spędza też u siebie, ale kamera akurat nie skupia na tym zbytniej uwagi, stąd może to wrażenie, że proporcje są inne?... zauważ też przy okazji, że oni oboje pracują, co zajmuje im zapewne sporo czasu, co prawda są tylko o tym wzmianki, bo ta sprawa nie jest tak istotna dla meritum akcji, ale gdyby tak spróbować uczciwie przeanalizować ich tryb życia, to by nam wyszło, że na to oranie dość niewiele tego czasu poświęcają w stosunku do całości...
co do kwestii, czy dymanie jest nudne, czy nie, i czy coś wnosi, czy nie, polemizować raczej nie będziemy, bo to by była dyskusja o gustach, o których (itdalej już wiesz)...
Wcale nie zarzucam Anicie, że więcej czasu spędza w łóżku niżna dokształcaniu się. Ja siępo prostu dziwię, że ona jest tak często w łóżku, skoro są ciekawsze rzeczy do roboty. I jakoś tak niepewnie podchodzę do koncepcji kobiety, która aż tak często w tym łóżku kończy. To, że oboje pracują niesttey przemawia przeciw Anicie, bo wtedy to już w ogóle jej tego czasu nie zostaje za wiele, a wzmianki oranka pojawiają się często (nawet raz na dzień czy raz na dwa dni podlega u mnie definicji często). Ale faktycznie, tu już zahaczamy o dyskusjęo gustach, więc bez sensu. Niemniej jednak- dla mnie Anita to musi być bardzo nieprzejmująca się życiem kobieta, albo kobieta bez problemów, którymi mogłaby się przejmować. Dlatego tak często w tym łóżku bywa. Smutna rzeczywistość, że takich kobiet nie znam, dlatego się dziwię że jednak gdzieś tam istnieją.
OdpowiedzUsuńjest jeszcze jedna kwestia, czysto literacka... serial byłby nudny, czy wręcz niestrawny, gdyby nie dialogi... jakoś umyka uwadze, że gdy oni /np. Anita i Borek/ przebywają razem, to przede wszystkim gadają ze sobą... to wtedy zabiera im najwięcej czasu i wypełnia większość tekstu... oczywiście dla urozmaicenia mógłbym ich wrzucić do baru lub do galerii, tam też jest okazja pogadać... tu może faktycznie jako autor mam sprawę do przemyślenia na ewentualny następny raz :)
UsuńMam nadzieję, że faktycznie się to nie rozdmuchało, bo kolejnej epidemii nie chcemy xD. Za to zdolnościami mogliby bohaterowie zarażać 😁
OdpowiedzUsuń