12 stycznia 2025

DŁUG (odc.2)

Gdy drzwi wejściowe do Pleciugi rozwarły swe podwoje, okazało się, że nowo przybyłe są dwie. Ubrane wyjątkowo niewystrzałowo, jak na przeciętne klientki tej kafejki, do tego jednakowo. Gdy zdjęły kaptury dresowych kurtek okazało się, że były nawet podobnie ufryzowane. Bardzo prosto zresztą, przycięte pod krótką miskę domowym sposobem. Roxy skomentowała:
- Kadrowiczki ze zgrupowania wyrwały się na przepustkę.
Gdy bardziej zdecydowanie weszły do wnętrza lokalu oczy Rudej i Anity ujrzały niewielkie tatuaże na twarzach obu kobiet. Jedna miała ich nieco więcej i to ona dla wprawnego obserwatora wydawała się być szefową tej pary. Upatrzyły jakiś stolik, ale idąc tam zatrzymały się na chwilę, spojrzały na nasze wiedźmy, po czym nieznacznie skinęły im głowami. Otrzymały podobną odpowiedź, po czym Anita mruknęła:
- Bengeski. Spotkałam takie kiedyś na jednym konwencie.
- I co? 
- I nic. Z nikim nie gadały, trzymały się razem na boku.
Kowen Benges uchodził wśród czarownic za dość wyjątkowy, być może trafniejszym określeniem byłoby zakon lub sekta. Niewiele było wiadomo na ich temat, być może połowa tej wiedzy to były tylko mity. Co nieco mogła powiedzieć na ich temat Ciocia Lala, która kiedyś spędziła wśród nich jakiś krótki okres czasu. Wspominała to potem Anicie i Roxy, jeszcze podczas ich szkolenia na wiedźmy:
- Tworzą zamkniętą matriarchalną społeczność mieszkając na głuchej wsi. Mają dość sztywne zasady, niczym mniszki, ale w sprawach zasadniczych są normalne. Na bóle głowy nie cierpią.
- Czyli mają jakichś chłopów?
- No pewnie, ktoś w końcu musi robić na polu. Ale nie tworzą z nimi żadnych związków, wymieniają się tymi chłopami jak książkami w bibliotece. Jeden wielki wspólny tartak.
- A jak czarują, dobre są w magii?
- To złożona sprawa. Są tematy w których chyba nie ma lepszych. Ale są takie, w których są wyjątkowo niekompetentne. Mają jeszcze coś. Wyznają jakąś swoją synkretyczną religię. Ale w detale już nie wnikałam.
- Przesądna wiedźma? To brzmi jak oxymoron.
- Całe czarowstwo to jeden wielki oxymoron. Ech, wy moje córcie, jeszcze wiele macie do nauczenia się w te klocki.
Tyle Ciocia Lala na temat Benges...
Tymczasem nasze Bengeski usiadły przy stoliku, po chwili do nich podeszła kelnerka. Roxy zaczęła się kręcić na krzesełku:
- Nuda, nic się nie dzieje. Przyszły sobie dwie baby na kawę i tyle. Co nas to obchodzi? Każdej wolno, Pleciuga jest dla wszystkich, tak? Spadam.
- Poczekaj jeszcze chwilę. Coś się jeszcze zadzieje.
Intuicja nie zwiodła Anity, a dokładniej, to Anita umiała prawidłowo odczytać jej przekaz. Bo gdy tylko kelnerka odeszła od Bengesek, ta postrzegana jako ważniejsza wstała, po czym dostojnym krokiem ruszyła do stolika naszych wiedźm. Wreszcie dotarła, po czym oświadczyła:
- Przestrzeni dla waszych ja siostry.
Tak się składa, że Nita i Roxy znały tą archaiczną formułkę, za ich licealnych czasów była bardzo modna, więc odpowiedziały chórem:
- Twoim kosztem.
Tylko Ruda dodała:
- Ale czy twoje siostry, to się jeszcze okaże.
Anita zgromiła ją wzrokiem, pod stołem zaś kopnęła ją w kostkę, po czym skupiła uwagę na przybyłej:
- W czym ci możemy pomóc?
Po szybkiej pauzie dodała:
- Siostro.
- Mogę usiąść na chwilę?
- Nie widzę problemu.
Tak odparła Nita, Roxy tylko skinęła głową.
- Jestem Zira. Szukamy kogoś. Może znacie?
- To duże miasto. Ale może przypadkiem...
- Nazywa się Pamala.
Zanim Anita odpowiedziała Roxy pod stolikiem ścisnęła ją za udo.
- Pamele znam trzy, ale...
- Nie Pamela, tylko Pamala. Rzadkie chyba imię.
- Nie, to nie kojarzę. Ty może coś wiesz?
Zagadnięta Roxy odparła:
- Chyba nie bardzo. Ona jest stąd?
- Stąd pochodzi. Ale namierzyć ją trudno. Nici aka są poszarpane.
- Chyba możemy popytać, ale może być wszędzie.
- Objechałyśmy trochę miejsc, ale bez skutku.
- Daj namiar na siebie, jakby co.
Bengeska wyjęła z zanadrza długopis i napisała coś na serwetce.
- To mój telefon.
- Ale powiedz jeszcze coś więcej. Chyba, że nie możesz...
- Mam zdjęcie.
Zira wyjęła telefon i pokazała owo zdjęcie.
- No, niezła milfa.
- Kto?
- Dojrzała atrakcyjna kobieta, tylko krócej.
- Rozumiem. Pamala podróżuje z córką, tak je często widywano w różnych miejscach, ale zdjęcia niestety nie mam.
- Ta córka młoda, starsza?
- Teraz to w przybliżeniu starsza nastolatka.
- Aha. To tyle na razie. Jak coś, to damy znać.
- No dobrze, to ja już wam czasu nie zabieram.
- Jeszcze chwilka. Nie chcę być za bardzo wścibska, ale to może pomóc ją namierzyć. Dlaczego ją szukacie?
- Powiedzmy, że zapomniała się rozliczyć.
Gdy wiedźma odeszła, dwie przy stoliku roztrajkotały się.
- To ona nie wie, że Pamala nie żyje od ponad pół roku?
- Mogła nie wiedzieć. Nie było żadnych nekrologów. Jak też pamiętam szczątki znalezione w spalonym aucie nie zostały zidentyfikowane. Poza tym sama mówiła, że łączniki, znaczy nici aka są poszarpane.
- Nie mają szklanej kuli? Taka prężna ekipa powinna mieć taki sprzęt. Czyż nie mam racji?
- Kula to nie dżipies, lokalizacji ci nie poda.
- Ale po okolicy można coś rozpoznać. Pamiętasz, jak namierzyliśmy twojego Borka jakiś czas temu? Szedł na tle znanego nam obiektu.
- One nie są przecież tutejsze. Ale dobrze, można coś tam namierzyć kulą, tak pośrednio. Poza tym może to jest ta dziedzina, w której są kiepskie?
- No, dobrze, ale co my teraz robimy?
- Na razie to ja dzwonię do Mali. Ma pilnować centralnie dupska, bo coś się może odbyć dookoła niej.
Po chwili:
- Wała. Ma wyłączony telefon.
- Teraz chyba powinna być w szkole?
- To jedź pod tą jej szkołę. Wiesz gdzie. Dziś już sobie nie potrenujesz. Ani nie pobzykasz się chyba też wieczorem.
- Niby czemu?
- Bo weźmiesz ją na noc do siebie, albo sama u niej zanocujesz. Ja nie paranoizuję. Turbina musi być teraz chroniona. Nie wiemy, co one wiedzą. Dlatego ja teraz jadę do domu popodglądać je trochę swoją kulą. Na szczęście ta idiotka zostawiła nam tą serwetkę, na niej swoje ślady, odciski. To mam łączniki do niej, trochę marne, ale zawsze coś.
- No tak, nawet jak wykryją, że stara nie żyje, to mogą uznać, że młoda po niej dług dziedziczy. Ciekawe, jaki to zresztą dług?
- Może stara im buchnęła kasę parafialną? 
- Nie sądzę. Ale ja trochę Malę podpytam. Okazuje się, że nie wszystko nam opowiedziała o sobie.
- Nie musiała. Nie ciśnieniujemy jej, tak?
- Ale teraz ja ją trochę przyciśnieniuję, im więcej powie, tym łatwiej będzie ją chronić jakby co.
- To jedź już. Nie wiadomo dokładnie kiedy kończy te lekcje. Weź zadzwoń do Kaśki po drodze już, może ona coś wie.
- Mówić jej, że coś się kroi?
- Chyba nie trzeba. Zresztą jutro Mala sama jej wszystko powie. Potem Kaśka Malinie i już mamy komplet.
- Ciocia Lala?
- Chyba dobrze, jeśli się dowie. Sama to ogarnę. Dobrze kochanie, znikaj już stąd, za tą kawę już zapłacę. Zobacz, one też się już zbierają. 
Po drodze tuż przy wejściu Roxy i Bengeski wymieniły jeszcze uśmiechy, skinięcia głowami, po czym Ruda ruszyła na parking.
Wieści od Kaśki były dobre. Mala za jakieś pół godziny miała kończyć zajęcia. Przed budynkiem siedziby wieczorówki stało kilka aut, zaś z jednego wysiadł dość elegancki pan, niezbyt młody, ale na pewno nie podtatusiały, tylko pełen formy...
- Orski? Jeszcze jego tu brakuje. Niestety Turbinko, muszę ci popsuć randkę. Chronię ci dupę, żebyś mogła jej potem bez stresów używać, więc dziś jej nie użyjesz za bardzo.
Tak sobie monologowała Roxy siedząc w aucie skupiona na wejściu do szkoły. Wreszcie po iluś tam minutach rozpoczął się wysyp ludzi, w końcu pojawiła się też Mala. Ruda szybko wysiadła z auta, podeszła prosto do Orskiego i zaburzyła mu dość mocno funkcjonowanie magicznym urokiem. Odprowadziła go do ściany, aby się oparł. Tak ich zastała Turbina.
- Co się z nim dzieje?
- Dałam mu głupiego jasia. Za kwadrans wróci do siebie.
- Ale my przecież...
- Wiem, co wy przecież, ale sprawa jest tak poważna, że dzisiejsze mizianko musi poczekać. Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale jedziemy na tym samym wózku. Ja też miałam inne plany na wieczór. Ale mogę ci pożyczyć wibrator.
- Bujaj się z tym swoim wibratorem. Mów lepiej o co tu centralnie chodzi. Co się takiego stało?
- Najpierw do wozu. Tam ci wszystko wyjaśnię.
Gdy już jechały Roxy opowiedziała Mali całe spotkanie, całą pleciugową rozmowę, na końcu zaś zapytała ją:
- Wiesz coś na temat Benges?
- Kiedyś mieszkaliśmy u nich przez jakiś rok, ja i ma... Znaczy ja i Pamala. Byłam jeszcze gnojówa, ale coś tam już widziałam.
- A co twoja ma... Znaczy Pamala mogła być im winna?
- Mnie.
- Słucham?
- Najpierw o niczym nie wiedziałam, ale wygadała mi się jedna z nich. Umowa była taka, że one nam pomogą, dadzą mieszkanie, jakieś zajęcie, ale za to ja po skończeniu czternastki zostaję u nich na stałe.
- Ale dil. Jak z bajek fantasy. I co było dalej?
- Po jakimś roku po prostu wyjechałyśmy. Tak dosyć ukradkiem, mnóstwo czajenia się było przy tym, bo tam tak jest, że każda każdą pilnuje.
- Sekta, dobrze baby gadają na mieście. A szkołę jakąś mają?
- Tak, takie jakby technikum rolnicze. Jedną klasę tam zrobiłam, mam nawet papiery na to, świadectwo. Ale potem się wszystko popieprzyło, jeździłyśmy od miasta do miasta, wreszcie trafiłyśmy tu. Resztę znasz.
- To chyba już rozumiesz, dlaczego dziś się nie pokochasz? Dopóki nie znamy ich zamiarów, to musimy cię pilnować. Chyba że nie chcesz, jesteś dorosła, my ci nic nie możemy kazać.
- To miał być nasz pierwszy raz, wiesz, tak konkretniej.
- Rozumiem kochanie. I czuję. Niestety te baby mogą uznać, że dziedziczysz długi Pamali. Oficjalnie mogą ci skoczyć, ale to są czarownice, mogą próbować czegoś. Nie wiemy jeszcze, ile ich jest w mieście, nic nie wiemy tak naprawdę. Anita je teraz podgląda, podsłuchuje kulą, może czegoś się dowie więcej. Ale do tego czasu nie wolno ci być samej. To jak ma być?
- Wierzę ci, wierzę wam wszystkim, przecież wiesz.
- To dziś jedziemy nocować do mnie. Albo ja do ciebie. Proponuję jednak do mnie. Miśka się wywali na kanapę, do drugiego pokoju, a my się trochę podotykamy. Po siostrzanemu.
Obie wybuchnęły śmiechem, po czym Mala spytała:
- A jak ogarnąć Mirka?
- Orskiemu jest Mirek? Nawet nie wiedziałam. Trochę rozmawialiśmy kiedyś, ale bez tykania. Muszę ci powiedzieć, że robił dobre wrażenie. Wpadniemy teraz najpierw do ciebie, weźmiesz sobie co ci tam trzeba, potem do mnie, wtedy dogadamy co zrobić, żeby ten twój Mirek nie zraził się po tej dziwnej dzisiejszej przygodzie.
U Roxy Misiek trochę marudził, gdy się dowiedział o zmianie planów. Ale chyba źle mu nie było. Mala słyszała i czuła, jak Ruda wymyka się na palcach z obłożonej lustrami sypialni.
Za to rano wiedźma odwiozła Turbinę do pracy, do klubu. 
- Tu z pewnością będziesz bezpieczna.
Wiadomo, na miejscu była Kaśka, a na dodatek jeszcze jedna z dziewczyn na recepcji, bo jak pamiętamy Maczeta na jesieni zatrudniła dwie wiedźmy na to stanowisko. Tak więc Mala poszła sobie do pracy, Roxy pojechała do swojej, zaś około południa do klubu przyjechał Orski. Kaśka potem drapała się po głowie i kombinowała:
- Gdzie ja was ulokuję? Ruch na obiekcie jak cholera, nie ma żadnych wolnych pomieszczeń. Przebieralni nie mogę zamknąć, bo wciąż ktoś się kręci. Po kiblach też ktoś łazi bez przerwy. Do jego auta cię nie puszczę, pozostaje tylko nasz firmowy wan. Bardzo romantycznie wam będzie. Tylko materac jakiś weźcie.
Gdy po kwadransie Mala odnosiła ów materac na swoje miejsce natknęła się na Kaśkę, która skonstatowała ze śmiechem:
- Szybko się uwinęliście z tą randką.
- Tak miało być, bo mam dużo pracy dzisiaj.
Reszta dnia roboczego upłynęła bez żadnych zawirowań, dopiero późnym popołudniem, gdy Kaśka odwoziła już Malę do Roxy doszło do pewnego drobnego incydentu. Ale najpierw do klubu zajrzała Anita, która podzieliła się wnioskami po użyciu szklanej kuli.
- Wiedźmy są dwie, ale kręci się przy nich jeszcze trzecia, miejscowa, znam ją akurat. Mieszkają, dziwnym trafem akurat, na Bajorze, tam jest taki tani hotelik, czy też hostelik.
Bajoro było jedynym nie ucywilizowanym miejscem na dzielnicy Kaśki oraz klubu, ongiś niezbyt bezpiecznej, obecnie już grzecznej, nie licząc wspomnianego Bajora. Anita kontynuowała dalej relację:
- Oprócz tych bab jest jeszcze kilku kolesi, dość sporych, wybitnie bez poczucia humoru. Nie wiem do końca ilu ich może być, bo ciągle się kręcili. Wyraźnie widać, że to fizyczni, ale broni nie widziałam. Nie można jej jednak wykluczyć. To tyle. Aha, tą naszą wiedźmę może zneutralizować Malina jakoś dyskretnie swoim infra głosem, tak na kilka dni. To pewnie ona im wszystko kapuje. Chyba wiedzą już, gdzie Młoda mieszkasz, ale chyba jeszcze nie wiedzą, gdzie pracujesz. Bo o śmierci Pamali już się dowiedziały, polują teraz na ciebie. Kiedy masz najbliższą szkołę?
- Jutro.
- To obawiam się, że jutro pojedziesz na wagary.
- Nie, dlaczego?
To zaprotestowała Kaśka.
- Stanę na dole wanem, posiedzę, poczekam. Niech nie traci dziewczyna zajęć. Jeszcze wezmę Daśka ze sobą, żeby straszył, robił wrażenie. Nitka, skąd wiesz o głosie Maliny?
- Od niej samej. To nie jest żadna magia, tylko mutacja, zdolność raczej niespotykana, ale jak najbardziej niemagiczna.
- A właśnie, Nita! Ty mi kiedyś obiecałaś, że coś mi opowiesz o Borku. Potem jakoś nam się to zgubiło.
- No dobrze. To zawsze był, miał być sekret, ale od czasu pewnej walki na ulicy, z twoim Kasiu udziałem zresztą, Borek zgodził się to ujawnić. Ale tylko wam. Znaczy Lalce i Rudej też. Nikt inny ma tego nie wiedzieć. Borek ma po prostu zdolność emisji antygrawitacji. Uderzeń, pchnięć, ukłuć, zależnie jak się wiązkę skoncentruje.
- To teraz już wszystko rozumiem z tamtej sytuacji. Ale reszty chyba nie ma zmutowanej, co? Wiesz o co chodzi.
- Spokojna twoja rozczochrana. W tych sprawach jest po prostu dobry, ale spełnia zwykłe normy ludzkie.
- Będę musiała się kiedyś z nim konkretnie umówić, żeby mi to wszystko zademonstrował. Mówię rzecz jasna o antygrawitacji, o niczym więcej.
Kobiety chwilę się pośmiały, po czym Anita oświadczyła:
- Ja znikam, jadę dużurować przy kuli. Jak Mala po pracy trafisz do Rudej? Przyjedzie po ciebie?
Odpowiedziała Kaśka:
- Nie, ja ją odwiozę.
Istotnie, tak się stało. Jadąc już wanem Mala zagaiła:
- Kozackie te mutacje Maliny i Borka. Jaki zbieg okoliczności. Rodzeństwo mutantów. Ile możliwości.
- Nie bardzo. Ten Lalki głos do niczego poza samoobroną się nie przydaje. Chyba te borkowe zdolności dają więcej, niż czysta destrukcja.
- Aha, Kasiu, zajrzyjmy jeszcze do mnie.
- Teraz?
- No. Na jutro do szkoły coś muszę wziąć.
- Dobrze, to prawie po drodze.
Klubowy furgon zatrzymał się pod kamienicą. Obie kobiety wysiadły zeń, po czym ruszyły do klatki schodowej. Gdy były już gdzieś na górze zgasło nagle oświetlenie tego fragmentu ulicy. Kiedy już zeszły na dół i wyszły na ulicę Kaśka nagle poczuła, że ktoś chwyta ją mocno wpół, odciąga na bok, zobaczyła też, że jakaś postać zarzuca Mali coś na głowę. Napastnicy pojęcia nie mieli, jak wielki popełniają błąd.
CIĄG DALSZY NIEBAWEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz