Asertywność to sztuka takiego odmawiania, aby nie tworzyć dodatkowej złej krwi, złych wibracji na świecie. To sztuka takiego mówienia NIE, aby brzmiało jak TAK. To sztuka walenia w ryj tylko wtedy, gdy ktoś samemu się o to prosi.
- -- Pupciaaa!
- Co jest Robalu? Coś znowu wykonał?
- Ty dzisiaj robisz jakiś sabat, czy inne czary mary?
- Nie, dlaczego?
- Bo tak stoję na schodach, stoję sobie i sobie widzę, że jakieś dupy nam się złażą do domu. To tak ma być?
- Co znowu za dupy?
- No, te nasze, same swoje.
- Ach, te nasze. To tak ma być.
- Rozumiem. No, to jak tak, to tak.
Podczas tej rozmowy Anita wyszła z sypialni dość mocno rozmamłana, rozczochrana, do tego rozmazana makijażowo. Objąwszy Borka w pasie wychyliła się zza jego pleców i krzyknęła do wiedźm rozgaszczających się po salonie na dole:
- Dziuńki! Poróbcie sobie tam coś do picia, czy coś. Bo nam się trochę zeszło, muszę się tego, tu, ogarnąć jakoś tam.
- Ależ Niteczko, nie rób zagadnienia. Damy sobie radę.
Roxy mówiąc te słowa posłała im buziaka i ruszyła do kuchni, przy wtórze radosnego trajkotania pozostałych, Kaśki i Maliny, głównie tej drugiej. A była to sobota, takie niezbyt późne popołudnie...
Po jakimś tam czasie, niezbyt długim zresztą, Anita już ogarnięta, choć nadal w stroju niezbyt dbałym schodziła po schodach. Po drodze tylko zatrzymała się na chwilę, odwróciła i krzykła:
- Słodziak, nakręć nam blantów! I zejdź z nimi do nas.
Nie czekając na odpowiedź sama zeszła do reszty. Gang był jakby nieco niekompletny, ale jak wiemy Mala w tym czasie była zajęta czymś innym. Czy może raczej kimś, tak przy okazji. Mimo to nastąpiła taka sytuacja, jak na każdym zebraniu, kiedy któraś musi zacząć pierwsza. Więc zaczęła Malina:
- To ja bym chciała się dowiedzieć czegoś tam więcej, jak się ta cała bajka skończyła? Bo komunikat, że już po sprawie jakoś mnie nie zadowala.
Anita szybko poparła:
- My z Rudą też nie wszystko wiemy. Tylko nasza Kasia zna bliższe szczegóły zakończenia i rozumiem, że...
- Dobrze rozumiesz. Po to tu właśnie siedzimy, żebym nie musiała kilka razy tego opowiadać, tak?
Kaśka przerwała, po czym niczym Anita wzięła głęboki oddech.
- Natchnęło mnie, jak zobaczyłam ten wzorek. Niby nic specjalnego, zwykły zygzak, zawijas, każda sygnatura to jakieś zawijasy. Ty masz takie, ty masz takie, ja mam takie. Akurat te wieśniary sobie upatrzyły ten jako święty.
- Kasiu, natchnęło ciebie, ale co centralnie?
- Natchnęło mnie, że znam już kogoś, kto ma taki mazaj na sygnaturze. Nie znam zbyt wiele wiedźm, tak jak wy, więc osobę skojarzyłam szybko.
- Tą dziewczynę, co pojechała?
Roxy burknęła nagle:
- Lalka, nie przeszkadzaj! Daj jej mówić.
- Ale co to za dziewczyna?
- Jak zamkniesz cipę na kłódkę, to się dowiesz.
Kaśka uśmiechnęła się i przerwała tą utarczkę:
- Już mówię. To jest dziewczyna z mojej...
- Sikorki, palenie idzie!
Tym razem wciął się Borek, ale Anita szybko zareagowała:
- Żadnego palenia na razie. Odstaw kochanie tą tacę gdzieś i chodź usiądź tu do mnie. No...
- Ale ja...
- Chodź, przytul mnie i bądź cicho. Potem ci opowiem, co i jak.
Gdy mężczyzna usiadł na sofie, Nita wkręciła się weń, po czym spojrzała na Kaśkę, która spokojnie czekała, aż się skonfigurują.
- No, mów Maczi, opowiadaj.
- To jest laska z mojej dzielnicy. Od jakiegoś czasu przychodzi do klubu. Do koleżanki na grupę hatha yogi. Mocno porypana, jak na mój gust, mocno zagubiona. Nieco starsza od Mali dodam, tak na moje oko. Trochę jakiegoś ćpania za dużo, trochę różnych takich innych. Co najważniejsze, ma moc. Taka nieświadoma krypta, ale taka jakby budząca się, czująca, że coś ma inaczej. Niewiele jest tej mocy, ale coś tam jest. Poczułam ją już jakoś wcześniej, więc sygnatura też mi wpadła do pamięci. Trochę gadałyśmy, nawet często, tak przy okazji, jak się spotkałyśmy gdzieś tam przy barku, między zajęciami. Na dzielni też ją czasem spotykałam, czasem też nieźle porobioną. Marnie wszystko to wyglądało. Wiecie, do klubu różni ludzie przychodzą. Nie tylko same superfit dupy, czy jacyś herosi. Nie jestem żadną terapką, nie mam takich kwalifikacji, ale znam dobrze to towarzystwo. Ja mam dla nich jakieś tam propozycje, ale samo fikanie nogami, czy machanie żelastwem to jeszcze nie wszystko. Tej małej nie dawałam zbyt wielkich szans na jakąś zmianę. Jeszcze walczy, kra nad nią szybko nie zamarznie, ale jest słaba, za bardzo nierówna. Są jakieś ośrodki dla uzależnionych, czy różne terapie, tylko że ona nie jest jeszcze żadną ostrą ćpunką, dopiero się zapowiada na jakąś pato. Wiele wpada dużo wcześniej, może ta jej moc ją jakoś trzymała tak długo na wierzchu? Tego już nie wiem.
Maczeta przerwała, pociągnęła łyk herbaty i podjęła dalej:
- Żeby się nie rozgadywać, to powiem tyle, że jak zobaczyłam ten wzorek na kartce, to skojarzyłam, że ona ma taki sam. Dalej już było proste. Przyszła na tą yogę, to ja przełożyłam jedne tam swoje zajęcia, poczekałam aż skończy, potem ją wzięłam na poważną rozmowę.
- Co, jakby nie przyszła?
- To bym ją znalazła. To moja dzielnica, wiem gdzie szukać. Opowiedziałam jej coś tam na temat Benges, tyle co wiemy do tej pory, spodobało się nagle. Chwyciła haczyk. Wtedy kazałam jej się szybciorem spakować, trochę, tak delikatnie pouroczyłam, żeby się nie rozmyśliła, a resztę to już wiecie. Nie wiemy za wiele na temat tych zakonnic, ale na moje wyczucie, to żaden kanał jej tam nie spotka. Na pewno lepiej tam trafiła, niż miałaby zostać na ulicy.
- Bardzo dobrze Kasiu, bardzo dobrze zrobiłaś!
Trudno orzec, czy to była tylko lojalność, czy szczera ocena, jednak Malina wyraźnie okazywała zachwyt swoją psiapsią. Wreszcie odezwała się Roxy:
- To wszystko już teraz wiemy. Ja nie widzę powodu, żeby dalej gadać na ten temat. Mala uratowana, dżankówa wyrwana z gówna, wojna skończona zanim się zaczęła, więc gdzie są te blanty Boreczku? Jest czas smędzenia, jest czas porządnego palenia. Tak?
Malina jednak zaoponowała:
- Czekajcie jeszcze. Mnie zastanawia, dlaczego one nie użyły jakiejś grubszej magii? Może są przereklamowane? Nie wszystko wam powiedziałam, co znalazłam w witchnecie, bo chwilowo było to bez znaczenia.
W tym momencie Anita odtuliła się od Borka:
- Ja uważam, że ta ich magia wcale taka do dupy nie jest. Może na początku nie chciały szaleć na nieznanym, obcym terenie? Może się cieszmy, że się nie uruchomiły, nie podciągnęły wsparcia.
- Przecież one wcale nie czarowały.
- To się Lalka naucz liczyć. Było co najmniej trzy razy. Zamek do drzwi to raz. Akurat to drobiazg, Kaśka umyślnie założyła słabe zaklęcie. Ale odporność na verakolę? Która to ma? Która umie zrobić taką kurwa blokadę? Sobie lub komuś? Ręka do góry. Jakoś nie widzę. Na koniec ta kawa.
- Jaka kawa?
- Ruda, opowiedz im, byłaś przy tym.
- To było tak, że w Pleciudze Zira, ta oberwiedźma teleportowała Nicie paczkę kawy do torebki. Widziałam to na swoje śliczne oczy. Żaden sceniczny trick, żaden królik z kapelusza, ani piłowanie gołej baby. Ja tego nie umiem, Nita też, wy tym bardziej. Może umie Ciocia Lala, ale jakoś nigdy nam tego nie pokazywała. Buddha podobno umiał.
Anita pociągnęła dalej:
- Dokładnie tak było. Więc nikt mi nie wmówi, że te wieśniary nie znają magii. Mnie już wystarczy ta mała próbka, którą wykonała Zira. Po coś to zresztą zrobiła. Więc dziękujmy Kaśce, że zamiast tym razem znowu komuś skopać ryja znalazła taki asertywny ruch. Słodziak, gdzie położyłeś tą tackę?
KONIEC EPILOGU
- Co jest Robalu? Coś znowu wykonał?
- Ty dzisiaj robisz jakiś sabat, czy inne czary mary?
- Nie, dlaczego?
- Bo tak stoję na schodach, stoję sobie i sobie widzę, że jakieś dupy nam się złażą do domu. To tak ma być?
- Co znowu za dupy?
- No, te nasze, same swoje.
- Ach, te nasze. To tak ma być.
- Rozumiem. No, to jak tak, to tak.
Podczas tej rozmowy Anita wyszła z sypialni dość mocno rozmamłana, rozczochrana, do tego rozmazana makijażowo. Objąwszy Borka w pasie wychyliła się zza jego pleców i krzyknęła do wiedźm rozgaszczających się po salonie na dole:
- Dziuńki! Poróbcie sobie tam coś do picia, czy coś. Bo nam się trochę zeszło, muszę się tego, tu, ogarnąć jakoś tam.
- Ależ Niteczko, nie rób zagadnienia. Damy sobie radę.
Roxy mówiąc te słowa posłała im buziaka i ruszyła do kuchni, przy wtórze radosnego trajkotania pozostałych, Kaśki i Maliny, głównie tej drugiej. A była to sobota, takie niezbyt późne popołudnie...
Po jakimś tam czasie, niezbyt długim zresztą, Anita już ogarnięta, choć nadal w stroju niezbyt dbałym schodziła po schodach. Po drodze tylko zatrzymała się na chwilę, odwróciła i krzykła:
- Słodziak, nakręć nam blantów! I zejdź z nimi do nas.
Nie czekając na odpowiedź sama zeszła do reszty. Gang był jakby nieco niekompletny, ale jak wiemy Mala w tym czasie była zajęta czymś innym. Czy może raczej kimś, tak przy okazji. Mimo to nastąpiła taka sytuacja, jak na każdym zebraniu, kiedy któraś musi zacząć pierwsza. Więc zaczęła Malina:
- To ja bym chciała się dowiedzieć czegoś tam więcej, jak się ta cała bajka skończyła? Bo komunikat, że już po sprawie jakoś mnie nie zadowala.
Anita szybko poparła:
- My z Rudą też nie wszystko wiemy. Tylko nasza Kasia zna bliższe szczegóły zakończenia i rozumiem, że...
- Dobrze rozumiesz. Po to tu właśnie siedzimy, żebym nie musiała kilka razy tego opowiadać, tak?
Kaśka przerwała, po czym niczym Anita wzięła głęboki oddech.
- Natchnęło mnie, jak zobaczyłam ten wzorek. Niby nic specjalnego, zwykły zygzak, zawijas, każda sygnatura to jakieś zawijasy. Ty masz takie, ty masz takie, ja mam takie. Akurat te wieśniary sobie upatrzyły ten jako święty.
- Kasiu, natchnęło ciebie, ale co centralnie?
- Natchnęło mnie, że znam już kogoś, kto ma taki mazaj na sygnaturze. Nie znam zbyt wiele wiedźm, tak jak wy, więc osobę skojarzyłam szybko.
- Tą dziewczynę, co pojechała?
Roxy burknęła nagle:
- Lalka, nie przeszkadzaj! Daj jej mówić.
- Ale co to za dziewczyna?
- Jak zamkniesz cipę na kłódkę, to się dowiesz.
Kaśka uśmiechnęła się i przerwała tą utarczkę:
- Już mówię. To jest dziewczyna z mojej...
- Sikorki, palenie idzie!
Tym razem wciął się Borek, ale Anita szybko zareagowała:
- Żadnego palenia na razie. Odstaw kochanie tą tacę gdzieś i chodź usiądź tu do mnie. No...
- Ale ja...
- Chodź, przytul mnie i bądź cicho. Potem ci opowiem, co i jak.
Gdy mężczyzna usiadł na sofie, Nita wkręciła się weń, po czym spojrzała na Kaśkę, która spokojnie czekała, aż się skonfigurują.
- No, mów Maczi, opowiadaj.
- To jest laska z mojej dzielnicy. Od jakiegoś czasu przychodzi do klubu. Do koleżanki na grupę hatha yogi. Mocno porypana, jak na mój gust, mocno zagubiona. Nieco starsza od Mali dodam, tak na moje oko. Trochę jakiegoś ćpania za dużo, trochę różnych takich innych. Co najważniejsze, ma moc. Taka nieświadoma krypta, ale taka jakby budząca się, czująca, że coś ma inaczej. Niewiele jest tej mocy, ale coś tam jest. Poczułam ją już jakoś wcześniej, więc sygnatura też mi wpadła do pamięci. Trochę gadałyśmy, nawet często, tak przy okazji, jak się spotkałyśmy gdzieś tam przy barku, między zajęciami. Na dzielni też ją czasem spotykałam, czasem też nieźle porobioną. Marnie wszystko to wyglądało. Wiecie, do klubu różni ludzie przychodzą. Nie tylko same superfit dupy, czy jacyś herosi. Nie jestem żadną terapką, nie mam takich kwalifikacji, ale znam dobrze to towarzystwo. Ja mam dla nich jakieś tam propozycje, ale samo fikanie nogami, czy machanie żelastwem to jeszcze nie wszystko. Tej małej nie dawałam zbyt wielkich szans na jakąś zmianę. Jeszcze walczy, kra nad nią szybko nie zamarznie, ale jest słaba, za bardzo nierówna. Są jakieś ośrodki dla uzależnionych, czy różne terapie, tylko że ona nie jest jeszcze żadną ostrą ćpunką, dopiero się zapowiada na jakąś pato. Wiele wpada dużo wcześniej, może ta jej moc ją jakoś trzymała tak długo na wierzchu? Tego już nie wiem.
Maczeta przerwała, pociągnęła łyk herbaty i podjęła dalej:
- Żeby się nie rozgadywać, to powiem tyle, że jak zobaczyłam ten wzorek na kartce, to skojarzyłam, że ona ma taki sam. Dalej już było proste. Przyszła na tą yogę, to ja przełożyłam jedne tam swoje zajęcia, poczekałam aż skończy, potem ją wzięłam na poważną rozmowę.
- Co, jakby nie przyszła?
- To bym ją znalazła. To moja dzielnica, wiem gdzie szukać. Opowiedziałam jej coś tam na temat Benges, tyle co wiemy do tej pory, spodobało się nagle. Chwyciła haczyk. Wtedy kazałam jej się szybciorem spakować, trochę, tak delikatnie pouroczyłam, żeby się nie rozmyśliła, a resztę to już wiecie. Nie wiemy za wiele na temat tych zakonnic, ale na moje wyczucie, to żaden kanał jej tam nie spotka. Na pewno lepiej tam trafiła, niż miałaby zostać na ulicy.
- Bardzo dobrze Kasiu, bardzo dobrze zrobiłaś!
Trudno orzec, czy to była tylko lojalność, czy szczera ocena, jednak Malina wyraźnie okazywała zachwyt swoją psiapsią. Wreszcie odezwała się Roxy:
- To wszystko już teraz wiemy. Ja nie widzę powodu, żeby dalej gadać na ten temat. Mala uratowana, dżankówa wyrwana z gówna, wojna skończona zanim się zaczęła, więc gdzie są te blanty Boreczku? Jest czas smędzenia, jest czas porządnego palenia. Tak?
Malina jednak zaoponowała:
- Czekajcie jeszcze. Mnie zastanawia, dlaczego one nie użyły jakiejś grubszej magii? Może są przereklamowane? Nie wszystko wam powiedziałam, co znalazłam w witchnecie, bo chwilowo było to bez znaczenia.
W tym momencie Anita odtuliła się od Borka:
- Ja uważam, że ta ich magia wcale taka do dupy nie jest. Może na początku nie chciały szaleć na nieznanym, obcym terenie? Może się cieszmy, że się nie uruchomiły, nie podciągnęły wsparcia.
- Przecież one wcale nie czarowały.
- To się Lalka naucz liczyć. Było co najmniej trzy razy. Zamek do drzwi to raz. Akurat to drobiazg, Kaśka umyślnie założyła słabe zaklęcie. Ale odporność na verakolę? Która to ma? Która umie zrobić taką kurwa blokadę? Sobie lub komuś? Ręka do góry. Jakoś nie widzę. Na koniec ta kawa.
- Jaka kawa?
- Ruda, opowiedz im, byłaś przy tym.
- To było tak, że w Pleciudze Zira, ta oberwiedźma teleportowała Nicie paczkę kawy do torebki. Widziałam to na swoje śliczne oczy. Żaden sceniczny trick, żaden królik z kapelusza, ani piłowanie gołej baby. Ja tego nie umiem, Nita też, wy tym bardziej. Może umie Ciocia Lala, ale jakoś nigdy nam tego nie pokazywała. Buddha podobno umiał.
Anita pociągnęła dalej:
- Dokładnie tak było. Więc nikt mi nie wmówi, że te wieśniary nie znają magii. Mnie już wystarczy ta mała próbka, którą wykonała Zira. Po coś to zresztą zrobiła. Więc dziękujmy Kaśce, że zamiast tym razem znowu komuś skopać ryja znalazła taki asertywny ruch. Słodziak, gdzie położyłeś tą tackę?
KONIEC EPILOGU
Na sam koniec się załapałam. Ale "lepiej późno niż wcale - rzekł Żyd spóżniwszy się na pociąg".
OdpowiedzUsuńI żeby nie było całkiem beznadziejnie to dodam, że wywód na temat asertywności bardzo mi się podoba :-))
świat, w którym Stokrotka jest beznadziejna jest dla mnie nie do przyjęcia :* :)
UsuńDlatego... bo doceniam Twoją inteligencję ...gdybyś był koło mnie dostałbyś w ten ryj tylko leciutko... tak dla zasady...
Usuńod Ciebie przyjmę z pewną nieśmiałą dozą przyjemności... najlepiej zrób mi to podpaską, tylko taką nie za bardzo... tego... nie jak rączka od walizki... trza mieć ambicję, LOL...
Usuń