Nie jest zbyt ważne, czy dwa miesiące to długo, czy krótko, jak na trwanie związku. Ważne jest tylko, że potrafili rozstać się z klasą. Komunikację, fundament udanego związku mieli jeszcze jako taką, ale bazowy filar, czyli kompatybilność mentalna w kwestii seksu, kulał mocno. Było jeszcze parę innych spraw, na przykład różnica zdań na temat prawa do usuwania ciąży. On był "pro-choice", ona "anti-choice", tego najgorszego sortu: "fanatyczka nawracająca". Tu komunikacja mocno szwankowała, gdyż dziewczyna nie umiała gadać po ludzku, znała tylko anti-choice'ową nowomowę.
Ale skoro rozstali się w zgodzie, to zero problemu. Na tym jednak sprawa się nie zakończyła. Po paru tygodniach zadzwonił telefon:
- Musimy porozmawiać.
- Właśnie rozmawiamy.
- To nie jest na telefon.
Reaktywacja związku była raczej wykluczona, więc co się stało? Jadąc na spotkanie przeczuwał najgorsze i dobrze przeczuwał.
- Co z tym robimy?
- Jesteś kobietą, masz ostatnie słowo.
- Skoro tak mówisz, to ja tego nie chcę.
To mówiąc klepnęła się po brzuchu. Odetchnął z ulgą, bo miał to samo zdanie. Korciło go, żeby coś przyzłośliwić na temat zmiany poglądów, ale tylko korciło. Skoro byli zgodni na temat "czy?" pozostało zająć się pytaniem "jak?". Odpowiedź znaleźli, po czym ją zrealizowali. Nie było sporu na temat kosztów, ponieśli je mniej więcej po połowie. Gdy było już po zabiegu upewnił się, czy zniosła to dobrze, jakby nie było miała prawo się czuć nie najlepiej przez pierwsze dni, ale obawy były zbędne. To już właściwie koniec historii. Ale było jeszcze coś. Jako że poruszali się na podobnych orbitach, to siłą rzeczy ocierali się czasem o siebie. Okazało się tedy, że bohaterka tej opowieści zmądrzała. Wyleczyła się ze swojego fanatyzmu, wyleczyła się nawet ze swojego "anti-choice", zaczęła myśleć i gadać po ludzku.
Smród na temat ograniczania praw kobiet do decydowania o sobie, o swoim ciele zaczął być odczuwalny w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych, ale ludzie chorzy na "anti-choice" istnieli wcześniej. Już wtedy zaczęła się tworzyć swoista nowomowa na temat ciąży oraz jej przerywania. Można by rzec, że język to taka sprawa umowna, że to tylko kod porozumiewania się, ale de facto sprawa wygląda inaczej. Wiele elementów tego kodu bywa przez ludzi branych dosłownie, to zaś ma wpływ na ich myślenie. Tak działa właśnie propaganda, także ta "anti-choice'owa". Powoli, stopniowo wiele osób dawało sobie narzucać język dyskusji, po czym nagle cały kraj, jego składnik ludzki obudził się z ręką w nocniku, gdy uchwalono prawo zmieniające kobiety w przedmioty, maszynki do rodzenia dzieci. Czy naprawdę się obudził to jest zresztą mocno dyskusyjne, skoro to prawo przetrwało tyle czasu, co więcej robi się jeszcze gorsze.
Cała sprawa jest rzecz jasna bardziej skomplikowana. Są na przykład ludzie, których ten temat w ogóle nie obchodzi. Mają pieniądze, więc gdy zdarzy im się pech to pozbędą się kłopotu od ręki. Większość jednak ich nie ma, to zaś powoduje, że problem istnieje. Nie będziemy teraz omawiać, jak sobie radzić w chwili obecnej. To jest bardzo ważne, ale ważne też jest, żeby to kiedyś odkręcić, doprowadzić prawo do standardów cywilizowanych, według których kobieta jest człowiekiem, podmiotem, wartym szacunku, tudzież prawa do wolnego wyboru. A zacząć trzeba właśnie od języka, od kodu wymiany informacji.
Ideologia "anti-choice" to w sumie tylko jeden bazowy postulat, jakim jest pozbawienie kobiety prawa do wyboru decyzji co zrobić ze sobą, jeśli zdarzył się jej pech w postaci niechcianej ciąży. Jak wiadomo, ten pech może się przydarzyć zawsze, niezależnie od zabezpieczeń oraz techniki uprawiania realnego seksu hetero. Darujmy sobie jednak podawania konkretnych scenariuszy, jak do takiej ciąży może dojść, ten blog jest targetowany do ludzi inteligentnych, którzy potrafią sobie takie sytuacje wyobrazić. Retoryka nowomowy "anti-choice" stygmatyzuje taką pechową kobietę jako osobę nieodpowiedzialną i to jest pierwszy, bazowy fałsz do odkłamania. Tak przy okazji odkłammy też frazę "aborcja jako metoda antykoncepcji". Pomijając już sam brak logiki takiego sformułowania, to nigdy nie było tak, aby zabieg przerwania ciąży był marzeniem jakiejkolwiek kobiety.
Wróćmy jednak do spraw bazowych. Nowomowa "anti-choice" przesuwa uwagę z kobiety na fikcyjne "dziecko". Fikcyjne, gdyż dziecko pojawia się dopiero w chwili porodu. Wcześniej jest tylko morula, zygota, zarodek, embrion lub płód. Podobnie jest ze słowami "matka" lub "ojciec". Dopóki kobieta jest w ciąży, to nie jest jeszcze matką, chyba że innego dziecka, już istniejącego. Sprawa prosta nie jest, gdyż jeśli kobieta jest w ciąży chcianej, to postrzega zawartość swojej macicy jako "dziecko", zaś siebie jako "matkę". Prawa do tej iluzji odmówić jej nie można, ale wręcz zbrodnią jest narzucać ją wszystkim kobietom w ciąży. Bo tak się akurat składa, że te, które sobie swego stanu nie życzą widzą to zupełnie inaczej i jest to tak samo dobre widzenie.
Ale nowomowa sięga jeszcze głębiej manipulując słowem "życie" plus "zabijanie". Jest to dość mocne, bo faktycznie jakieś życie jest zabijane podczas zabiegu przerwania ciąży. Tak samo zresztą zabijamy różne życia myjąc się mydłem pod prysznicem lub wyjmując marchewkę z gleby, zanim roślina umrze naturalną koleją rzeczy. Jednak nadużyciem jest stosowanie tych słów do wszystkich takich sytuacji. Poza tym ta nowomowa jakoś zupełnie nie przejmuje się życiem kobiety, dobrostanem tego jej życia. No cóż, nie zawsze się zdarza, aby umarła kobieta zmuszona do donoszenia ciąży do chwili porodu, niemniej jednak życie tych, które przeżyły to doświadczenie nie raz staje się koszmarem.
Cała ta manipulacja "życiem", "zabijaniem", tudzież "dzieckiem" służy tylko jednemu celowi. Rzecz w tym, aby medyczny zabieg przerwania ciąży był postrzegany jako coś "złego", aby wywołać poczucie winy u kogoś, kto myśli normalnie na ten temat.
To były tylko wybrane przykłady nowomowy, szerzej można sobie poczytać ===TU===, teraz może tylko co nieco na temat "syndrom poaborcyjny". Jest to termin używany jak straszak na kobiety chcące przerwać ciążę oraz na wszystkich myślących prawidłowo. Jednak czy takie coś w ogóle istnieje mamy swoje zdanie odrębne. Dokładnie to jest tak, że organizm kobiety, która zaszła w ciążę przestawia się na pewien tryb funkcjonowania, zaś przerwanie ciąży jest zabiegiem nagłym, bez względu na techniczną stronę. Tak więc ciało ma prawo nieco "zgłupieć", trzeba mu nieco czasu na powrót do równowagi. Ergo kobieta może się wtedy czuć nie najlepiej, aczkolwiek niekoniecznie. Często uczucie ulgi, czasem wręcz euforia, napływ endorfin po pozbyciu się kłopotu działa jak analgetyk, który przebija ewentualne przykrości. To wszystko można podciągnąć pod nazwę "syndrom poaborcyjny". Jest jednak jeszcze coś. Otóż czasem się zdarza, że kobieta po zabiegu wkręca się w poczucie winy. Nie jest to jednak wynik zabiegu, tylko indoktrynacji przez otoczenie urobione mniej lub bardziej na "anti-choice", więc nazywanie tego "syndromem poaborcyjnym" jest nieuprawnione, niezgodne ze stanem faktycznym.
Na koniec parę zdań, jak sobie radzić z fanatykami. No cóż, nie jest łatwe takiego wyleczyć, a takie przypadki spontanicznej terapii, jak opisany na początku posta zdarzają się dość rzadko. Pozostaje jedynie asertywność. Uprzedzamy taką osobę, że jeśli nie zacznie gadać jak człowiek, to kończymy dyskusję. Po czym ją faktycznie kończymy, gdyż takie osoby nie chcą dyskutować, chcą tylko wciskać nam swój anti-choice'wy kit. Wiele tym nie ugramy, ale mamy chociaż święty spokój.
Ale skoro rozstali się w zgodzie, to zero problemu. Na tym jednak sprawa się nie zakończyła. Po paru tygodniach zadzwonił telefon:
- Musimy porozmawiać.
- Właśnie rozmawiamy.
- To nie jest na telefon.
Reaktywacja związku była raczej wykluczona, więc co się stało? Jadąc na spotkanie przeczuwał najgorsze i dobrze przeczuwał.
- Co z tym robimy?
- Jesteś kobietą, masz ostatnie słowo.
- Skoro tak mówisz, to ja tego nie chcę.
To mówiąc klepnęła się po brzuchu. Odetchnął z ulgą, bo miał to samo zdanie. Korciło go, żeby coś przyzłośliwić na temat zmiany poglądów, ale tylko korciło. Skoro byli zgodni na temat "czy?" pozostało zająć się pytaniem "jak?". Odpowiedź znaleźli, po czym ją zrealizowali. Nie było sporu na temat kosztów, ponieśli je mniej więcej po połowie. Gdy było już po zabiegu upewnił się, czy zniosła to dobrze, jakby nie było miała prawo się czuć nie najlepiej przez pierwsze dni, ale obawy były zbędne. To już właściwie koniec historii. Ale było jeszcze coś. Jako że poruszali się na podobnych orbitach, to siłą rzeczy ocierali się czasem o siebie. Okazało się tedy, że bohaterka tej opowieści zmądrzała. Wyleczyła się ze swojego fanatyzmu, wyleczyła się nawet ze swojego "anti-choice", zaczęła myśleć i gadać po ludzku.
Smród na temat ograniczania praw kobiet do decydowania o sobie, o swoim ciele zaczął być odczuwalny w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych, ale ludzie chorzy na "anti-choice" istnieli wcześniej. Już wtedy zaczęła się tworzyć swoista nowomowa na temat ciąży oraz jej przerywania. Można by rzec, że język to taka sprawa umowna, że to tylko kod porozumiewania się, ale de facto sprawa wygląda inaczej. Wiele elementów tego kodu bywa przez ludzi branych dosłownie, to zaś ma wpływ na ich myślenie. Tak działa właśnie propaganda, także ta "anti-choice'owa". Powoli, stopniowo wiele osób dawało sobie narzucać język dyskusji, po czym nagle cały kraj, jego składnik ludzki obudził się z ręką w nocniku, gdy uchwalono prawo zmieniające kobiety w przedmioty, maszynki do rodzenia dzieci. Czy naprawdę się obudził to jest zresztą mocno dyskusyjne, skoro to prawo przetrwało tyle czasu, co więcej robi się jeszcze gorsze.
Cała sprawa jest rzecz jasna bardziej skomplikowana. Są na przykład ludzie, których ten temat w ogóle nie obchodzi. Mają pieniądze, więc gdy zdarzy im się pech to pozbędą się kłopotu od ręki. Większość jednak ich nie ma, to zaś powoduje, że problem istnieje. Nie będziemy teraz omawiać, jak sobie radzić w chwili obecnej. To jest bardzo ważne, ale ważne też jest, żeby to kiedyś odkręcić, doprowadzić prawo do standardów cywilizowanych, według których kobieta jest człowiekiem, podmiotem, wartym szacunku, tudzież prawa do wolnego wyboru. A zacząć trzeba właśnie od języka, od kodu wymiany informacji.
Ideologia "anti-choice" to w sumie tylko jeden bazowy postulat, jakim jest pozbawienie kobiety prawa do wyboru decyzji co zrobić ze sobą, jeśli zdarzył się jej pech w postaci niechcianej ciąży. Jak wiadomo, ten pech może się przydarzyć zawsze, niezależnie od zabezpieczeń oraz techniki uprawiania realnego seksu hetero. Darujmy sobie jednak podawania konkretnych scenariuszy, jak do takiej ciąży może dojść, ten blog jest targetowany do ludzi inteligentnych, którzy potrafią sobie takie sytuacje wyobrazić. Retoryka nowomowy "anti-choice" stygmatyzuje taką pechową kobietę jako osobę nieodpowiedzialną i to jest pierwszy, bazowy fałsz do odkłamania. Tak przy okazji odkłammy też frazę "aborcja jako metoda antykoncepcji". Pomijając już sam brak logiki takiego sformułowania, to nigdy nie było tak, aby zabieg przerwania ciąży był marzeniem jakiejkolwiek kobiety.
Wróćmy jednak do spraw bazowych. Nowomowa "anti-choice" przesuwa uwagę z kobiety na fikcyjne "dziecko". Fikcyjne, gdyż dziecko pojawia się dopiero w chwili porodu. Wcześniej jest tylko morula, zygota, zarodek, embrion lub płód. Podobnie jest ze słowami "matka" lub "ojciec". Dopóki kobieta jest w ciąży, to nie jest jeszcze matką, chyba że innego dziecka, już istniejącego. Sprawa prosta nie jest, gdyż jeśli kobieta jest w ciąży chcianej, to postrzega zawartość swojej macicy jako "dziecko", zaś siebie jako "matkę". Prawa do tej iluzji odmówić jej nie można, ale wręcz zbrodnią jest narzucać ją wszystkim kobietom w ciąży. Bo tak się akurat składa, że te, które sobie swego stanu nie życzą widzą to zupełnie inaczej i jest to tak samo dobre widzenie.
Ale nowomowa sięga jeszcze głębiej manipulując słowem "życie" plus "zabijanie". Jest to dość mocne, bo faktycznie jakieś życie jest zabijane podczas zabiegu przerwania ciąży. Tak samo zresztą zabijamy różne życia myjąc się mydłem pod prysznicem lub wyjmując marchewkę z gleby, zanim roślina umrze naturalną koleją rzeczy. Jednak nadużyciem jest stosowanie tych słów do wszystkich takich sytuacji. Poza tym ta nowomowa jakoś zupełnie nie przejmuje się życiem kobiety, dobrostanem tego jej życia. No cóż, nie zawsze się zdarza, aby umarła kobieta zmuszona do donoszenia ciąży do chwili porodu, niemniej jednak życie tych, które przeżyły to doświadczenie nie raz staje się koszmarem.
Cała ta manipulacja "życiem", "zabijaniem", tudzież "dzieckiem" służy tylko jednemu celowi. Rzecz w tym, aby medyczny zabieg przerwania ciąży był postrzegany jako coś "złego", aby wywołać poczucie winy u kogoś, kto myśli normalnie na ten temat.
To były tylko wybrane przykłady nowomowy, szerzej można sobie poczytać ===TU===, teraz może tylko co nieco na temat "syndrom poaborcyjny". Jest to termin używany jak straszak na kobiety chcące przerwać ciążę oraz na wszystkich myślących prawidłowo. Jednak czy takie coś w ogóle istnieje mamy swoje zdanie odrębne. Dokładnie to jest tak, że organizm kobiety, która zaszła w ciążę przestawia się na pewien tryb funkcjonowania, zaś przerwanie ciąży jest zabiegiem nagłym, bez względu na techniczną stronę. Tak więc ciało ma prawo nieco "zgłupieć", trzeba mu nieco czasu na powrót do równowagi. Ergo kobieta może się wtedy czuć nie najlepiej, aczkolwiek niekoniecznie. Często uczucie ulgi, czasem wręcz euforia, napływ endorfin po pozbyciu się kłopotu działa jak analgetyk, który przebija ewentualne przykrości. To wszystko można podciągnąć pod nazwę "syndrom poaborcyjny". Jest jednak jeszcze coś. Otóż czasem się zdarza, że kobieta po zabiegu wkręca się w poczucie winy. Nie jest to jednak wynik zabiegu, tylko indoktrynacji przez otoczenie urobione mniej lub bardziej na "anti-choice", więc nazywanie tego "syndromem poaborcyjnym" jest nieuprawnione, niezgodne ze stanem faktycznym.
Na koniec parę zdań, jak sobie radzić z fanatykami. No cóż, nie jest łatwe takiego wyleczyć, a takie przypadki spontanicznej terapii, jak opisany na początku posta zdarzają się dość rzadko. Pozostaje jedynie asertywność. Uprzedzamy taką osobę, że jeśli nie zacznie gadać jak człowiek, to kończymy dyskusję. Po czym ją faktycznie kończymy, gdyż takie osoby nie chcą dyskutować, chcą tylko wciskać nam swój anti-choice'wy kit. Wiele tym nie ugramy, ale mamy chociaż święty spokój.
Z aborcją jest jak z chorobą dwubiegunową. Wzmożenie jej zaostrzenia budzi bunty i sprzeciw podmiotu rodzącego, a łagodzenie wzmaga wściekłość przeciwników w obawie, że będą zmuszani do aborcji.
OdpowiedzUsuńto drugie faktycznie jest niepojęte i świadczy o kompletnym nierozumieniu idei "pro-choice", według której nie ma zmuszania do niczego, ani do aborcji, ani do donoszenia ciąży i urodzenia...
UsuńRzekomy syndrom poaborcyjny ma za sobą ten sam spektakl hormonalny, co zakończenie ciąży porodem lub naturalne poronienie — niektóre kobiety znoszą go po prostu bardzo źle. A jeśli chodzi o dodatek indoktrynacyjny, wdrukowane przez wrogie kobietom społeczeństwo poczucia winy, logika jest tutaj taka sama, jak u jednej dziewczynusi, fanki Wojtyły — należy walczyć z własnym homoseksualizmem, gdyż homoseksualizm doprowadza do samobójstwa, gdyż społeczeństwo (podjudzane przez fanów Wojtyły) ich prześladuje. Na moją uwagę "to nie podjudzaj", nie było odpowiedzi mądrej.
OdpowiedzUsuńBywają przypadki autoterapii o działaniu przejściowym. Są przedstawiciele anti-choice, którzy dywagują o mordowaniu, ale nie zająkną się o tym elemencie w swojej biografii, bo go naprawdę nie pamiętają. Byli pro-choice przez chwilę (gdyż tego wymagała chwila;)), a potem na nowo dawaj, innym układać życie. Mniej hardkorowa wersja tej amnezji jest naprawdę powszechna. Bo ile osobiście znam odrośniętych błon dziewiczych i wyznawczyń obrodzonych skrajnymi wcześniakami. Multum. Religia bywa używana jak instagram, do naciąganej autoprezentacji.
to się zgadza z tym spektaklem hormonalnym, stąd moje wątpliwości i wzmianka o "podciąganiu" pod nazwę...
Usuńhistoria opisana w poście jest oparta na faktach, może tylko dialogi nieco uprościłem, a bohaterka naprawdę przeszła na "pro-choice"...
ale takie chwilowe "pro-choice" jak najbardziej również się zdarzają...
A jak sobie radzić z proaborcyjnym dream teamem? Przecież tego bredzenia i traktowania ciąży jak śmiertelnej choroby, też ciężko słuchać. Ale jak to się mówi, kij ma dwa końce. :D
OdpowiedzUsuńOstatnio uznałem takie rozważania za z dupy wzięte, choć skłoniło mnie do tego prześledzenie dziejów podejścia ludzi do aborcji i do płodu. Okazuje się że nigdy nie było złotego środka tylko objawianie "prawd" na zasadzie "mnie się wydaje, że..." W związku z powyższym przestałem być osobiście "pro" czy "anty" w dawnym tego słowa znaczeniu.
O tym co naazywasz częściowo nowomową wypowiedziałem się w komentarzu u Dela - wynika mi, że chronologicznie bardziej nowe jest to co piszesz, ale nie zamierzam o to drzeć kotów bo to tak naprawdę jest nieistotne.
ja sobie radzę z ADT w ten sposób, że go popieram, natomiast nigdy nie słyszałem, aby traktował ciążę jako śmiertelną chorobę...
Usuńnatomiast można się zgodzić, że niektóre kobiety, które miały pecha: zaszły w ciążę w nieodpowiednim momencie lub ciąża okazała się być patologiczna tak właśnie do tego podchodzą, jak do choroby i jest to w pełni zrozumiałe...
Czyli w sumie też jesteś w pewnym stopniu ekstremistą. :D Ale to tłumaczy nienawiść do ludzi o odmiennych poglądach i propagandowe pogadanki na temat aborcji.
Usuńa cóż to za faulowanie ni z gruchy, ni z pietruchy?... bo wciskanie, imputowanie rozmówcy np. "nienawiści do ludzi o odmiennych poglądach" to jest czystej wody dirty trick... tak ludzie na poziomie nie dyskutują...
UsuńAleż jaki trick? Generalnie z narracji (nie tylko z tej propagandowej bajeczki) wynika że to co nazywasz anti choice to fanatyzm, ciemnogród i w ogóle coś mentalnie oscyluje wokół glonów zalegających na ściankach terrarium z ludzką populacją, a teraz nagle poczułeś się urażony, bo ktoś Ci to wytknął? :)
Usuńnie byłoby sprawy, gdybyś faktycznie coś wytknął, trafnie lub nietrafnie, jednak rzecz w tym, że Ty zrobiłeś coś innego, czepnąłeś się osoby, a nie opinii ekstrapolując moją domniemaną(!) niechęć do fanatyków do /przypomnę/ "nienawiści do ludzi o odmiennych poglądach", przez co obniżyłeś poziom tej rozmowy do poziomu np. swoich utarczek z Asmo...
Usuńurażony się nie czuję /to też Twoja kolejna fantazja, która mnie nie interesuje/, pilnuję tylko reguł gry tego forum...
aczkolwiek rozumiem: temat posta ma w sobie jakąś dziwną "moc", że ludziom czasem puszczają emocje i zapominają, jak się zachować...
Owszem, czepnąłem się do osoby, z kilku powodów, z których najważniejszy to taki, że cały post odzwierciedla jej właśnie poglądy. Mój absmak bierze się zresztą nie tylko z tego, posta, choć akurat przy nim mi się (niepotrzebnie, przyznaję) ulało, nie bierze się nawet z faktu, że jest proaborcyjny, prochoicowy'owy (tu faktycznie możesz wybrać nomenklaturę wedle swojej dla odmiany fantazji) - bo nasze poglądy i różnice w nich są ogólnie znane od początku. Wkurza mnie fakt, że określenia "ludzie chorzy na anty-choice", są również "dirtytrickiem" - gdyż całość spojrzenia na aborcje jest kwestią o wiele bardziej skomplikowaną niż światłe myśli Godek, czy Lempart. Nie będę Ci wyłuszczał czyje metody dawniej i dziś polegają na sprowadzeniu w dyskursie oponenta do człowieka "chorego", "wariata" i tak dalej. Nie liczę również że ta uwaga coś wniesie, ale w dbałości o reguły forum warto się nad tym choć trochę zastanowić.
UsuńPozostaję w również bez urazy, choć ze swej strony wycofuję się z komentowania tej konkretnej tematyki, z korzyścią dla naszej dalszej wymiany poglądów na inne tematy.
teraz już gadamy o czymś innym: o kulturze dyskusji...
Usuńjest pewna różnica pomiędzy wyrażaniem opinii /także bardzo uproszczonej/ o jakichś ludziach, a chwytem erystycznym "ad personam" polegającym na snuciu fantazji bez pokrycia jakie adwersarz czuje emocje do kogoś tam /tu akurat zmyśliłeś "nienawiść"/, to się właśnie nazywa "wcisk" podczas wymiany informacji zwrotnych, na którą to wymianę zresztą się nie umawialiśmy...
Pogubiłem się, bo już nie wiem, czy w końcu był to chwyt erystyczny, fantazja, imputowanie czy coś innego, co w sumie Cię nie obeszło zbytnio, ale skłoniło do protestowania. Mniemam że nie kieruje Tobą nienawiść przy pogardliwym nazewnictwie przeciwników aborcji na życzenie, tylko jakieś inne odczucia. Spoko, pewnie są inne możliwości...
UsuńAborcja > delikatne określenie zabijania poczętego życia. Na zasadzie "mnie się wydaje..." nie będę prowadzić dyskusji, bo każdemu wydaje się inaczej.
OdpowiedzUsuńPiszesz; "Nowomowa "anti-choice" przesuwa uwagę z kobiety na fikcyjne "dziecko"
czy dziecko jest fikcyjne - czy Ty byłeś "fikcyjny" po poczęciu w łonie matki? skoro tutaj dyskutujemy, to dla mnie dowód, że coś z tą fikcją nie tak. Wystarczy odczekać trochę czasu aby to, co uważa się za "FIKCJĘ" od początku, było życiem. CZAS dowodzi, że to nie FIKCJA.
Kobieta, którą także jestem, w chwili aborcji nie przestaje być matką; zyskuje jedynie przydomek "matki-morderczyni" własnego dziecka; a przecież ma tyle możliwości, szczególnie dziś, aby nie zostać matką; aby nie było ciąży, problemu i kłopotu,zaś dziecko było upragnionym i oczekiwanym potomkiem. Wystarczy używać rozumu i serca, a nie li tylko popędu [seksu] i myśleć macicą. Czy jestem fanatyczką, bo nie myślę li tylko "cipą i macicą"??? Mnie to nie ciśnie - jak mnie kto widzi i jak mnie nazywa.
Zaś "syndrom poaborcyjny" każda kobieta przeżywa po swojemu; w zależności od wrażliwości i ukształtowania sumienia. Zwłaszcza gdy po aborcji już nie może więcej zajść w ciążę.
fachowo przeprowadzony zabieg jest całkowicie bezpieczny i zagrożenie bezpłodnością jest znikome...
Usuńmożliwości zapobieżenia niechcianej ciąży istnieje sporo, ale żadna z nich nie daje stuprocentowej pewności, że odniesie skutek... dlatego więc konieczne jest istnienie awaryjnej furtki w razie pecha, który może mieć miejsce bez względu na ilość wkładu serca i rozumu...
natomiast co do reszty, to po prostu zmilczę, bo nie dyskutuję z nowomową, której próbkę przedstawiłaś...
Basiu, faktycznie wychodzi na to, że te powikłania to jakiś 1-2 % fachowo przeprowadzonych aborcji - czyli niewiele.
UsuńRadku> znajoma akurat trafiła do tego przedziału 1-2% fachowo przeprowadzonych aborcji, dlatego wiem czym się to dla niej skończyło.
UsuńPiotrze> aborcja czyli zabijanie, moim zdaniem nie może być "awaryjną furtką". Skoro pech to się przyjmuje na klatę i ponosi konsekwencje, a nie szuka wyjścia awaryjnego. Dotyczy to nie tylko aborcji. A jak będziesz miał pecha i zdarzy się jakaś inna tragiczna wpadka, to też dasz drapaka???
ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
No popatrz> nie wiedziałam, że jestem taka "nowomodna w nowomowie" :)
A ja znam takie przypadki, że kobiety umierały podczas porodu. I za czym to może być argument?
UsuńJesteś mądrym Człowiekiem top zrób sobie zestawienie; śmierć z przyczyn naturalnych a śmierć na życzenie. To śmierć i to śmierć - żadna róznica.
Usuń@Aisab...
Usuńnaprawdę nie ma sensu podkreślać w każdym zdaniu, że "aborcja to zabijanie", tylko się tym ośmieszasz...
za to gadanie o odpowiedzialności to już z Twojej strony czysta manipulacja... decyzja odpowiedzialna to taka, która bierze pod uwagę jej konsekwencje... taką decyzją może być przerwanie ciąży, może być też jej kontynuowanie... ale może być też odwrotnie...
Wiesz dlaczego przestałam tutaj zamieszczać komentarze? aby się nie ośmieszać. Dla mnie aborcja to jest zabijanie życia. W dodatku człowiek to taka istota, że troszczy się o życie kota, a domaga się aborcji człowieka.
Usuń„Prawo do aborcji nie jest prawem kobiety ani prawem człowieka. Swoim wyrokiem Trybunał wzmocnił prawa kobiet, ponieważ zwiększył standard ochrony praw człowieka. Każdego człowieka, także tego nienarodzonego. Zadał przy tym cios środowiskom aborcyjnym, środowiskom, które wyżej niż godność i prawa człowieka stawiają prawa zwierząt. Dla których większą wartość niż życie ludzkie ma ideologia neomarksizmu i nazistowska eugenika. Manifestanci pod pretekstem obrony praw kobiet domagają się zabijania niepełnosprawnych nienarodzonych dzieci. Opowiadają się za śmiercią zamiast za życiem.”
Mamy do czynienia z całkowitym przeinaczeniem idei ochrony praw człowieka i ich instrumentalnym wykorzystaniem.
nie wiem kogo zacytowałaś, ale nawet nie chcę wiedzieć, bo z tym kłamliwym propagandowym bełkotem gruntownie odwracającym do góry kołami znaczenia słów i pojęć nie chce mi się polemizować... tyle tylko powiem, że ten tzw. "trybunał" jednoznacznie pokazał, jak partia rządząca PiS gardzi obywatelami Polski, a szczególnie kobietami skazując wiele z nich na tortury i nazywanie tego "zwiększaniem standardu praw człowieka" bije wszelkie rekordy obłudy...
UsuńChyba sprawa nie jest tak prosta, jak to przedstawiasz, a mam na myśli język opisujący aborcję. Bo załóżmy hipotetycznie, że nagle wszyscy „pro” i „anti” gadają językiem normalnym bez zbytecznych „ozdobników” – czy cokolwiek się zmieni? Przekonani i tak pozostaną przekonanymi, obojętnie której strony. Jedni i drudzy pozostaną głusi na argumenty drugiej strony. Nomen omen, jestem w stu procentach przekonany, że Kaja Godek i inni ortodoksi znają argumenty swoich przeciwników, ale one są dla niech bez wartości, tak jak zwolennicy aborcji są głusi na ich argumenty. Ten spór nie da się rozstrzygnąć w obecnej rzeczywistości, jaką mamy w Polsce. Najpierw trzeba by uznać, że kobieta (tak jak i jej partner) ma prawo decydować o sobie, a stosunek do aborcji powinien się opierać na własnym sumieniu, przynajmniej w pewnym przedziale wiekowym. Ale nawet ten argument nie dociera do zwolenników anti-choice. I co im zrobisz?
OdpowiedzUsuńNie jest prosta, bo temat budzi emocje, a tam gdzie wchodzą w grę emocję nie ma miejsca na fakty i rozsądną debatę. Cytując pewien artykuł:
Usuń"Toczący się od lat spór o przerywanie ciąży przypomina bardziej pyskówkę dwóch zwaśnionych stron, niż poważną debatę. Z jednej strony są „mordercy z krwią na rękach”, a z drugiej - „zacofany ciemnogród”."
Piotr po prostu wybrał sobie stronę w barykadzie, wytoczył swoją armatkę i napieprza. :)
masz rację, sprawa nie jest prosta, jedynie ja ją uprościłem "umownie" ze względu na realia blogowe...
Usuńdialog "pro vs. anti" nie jest możliwy i nie ma żadnego sensu próbować, ale sytuacja jest dynamiczna, wciąż dochodzą nowe osoby, tak więc jest szansa na taki układ sił parlamentarnych, aby naprawić to wszystko, co zostało popsute...
Piotrze, ja rozumiem Twoje uproszczenie i się go nie czepiam. Chodzi o to, że właściwie dziś nie ma co liczyć nie tylko na dialog, ale nawet na kompromis. Gdzieś niedawno przeczytałem, że 70 procent ankietowanych jest przeciwna wyrokowi TK. Okazuje się, że nawet to nie ma znaczenia. W Polsce obowiązuje prawo dżungli...
UsuńJestem kobietą, jestem człowiekiem, mam rozum... moje zdanie na ten temat znasz, nic więcej nie dodam:) Zdrowia Piotrze:)
OdpowiedzUsuńzdrowia :)
UsuńW którymś komentarzu padło określenie "zwolennicy aborcji". I od takich określeń wszystko się zaczyna. Nigdy nie spotkałam i nie sądzę, abym kiedykolwiek spotkała zwolenników aborcji jako formy antykoncepcji, można jedynie mówić o prawie do wyboru. Bywa, że człowiek staje przed bardzo trudnymi wyborami i musi podjąć jakąś decyzję-uznać taki lub inny wybór za mniejsze zło. To jego ludzkie prawo a częstokroć obowiązek i NIKOMU nie wolno ingerować w jego decyzje, bo dotyczą życia tego konkretnego człowieka. I nie dotyczy to tylko problemu aborcji, dotyczy wielu innych często bardzo dramatycznych życiowych decyzji /np.opieka nad starymi rodzicami/. Odbieranie ludziom prawa wyboru, to w pewnym sensie ubezwłasnowolnienie, odbieranie człowieczeństwa.
OdpowiedzUsuń"zwolennicy aborcji", "przeciwnicy aborcji", "być za aborcją", "być przeciw aborcji", te dziwolągi słowne powstały trochę na innej zasadzie, jako idiomy, skróty myślowe, wg. "aborcja = (w domyśle) prawo do aborcji" i zaakceptowały je obie strony w wyniku ogólnej ludzkiej skłonności do skracania... poza tym pozytywnym efektem było hasło "aborcja jest okay", którego istota dowcipu polegała na tej właśnie grze, dwuznacznosci słów...
Usuń...
za to "aborcja jako metoda antykocepcji" to już ewidentny fałsz, bo nie dość że nie ma zwolenników tej metody, to sama metoda też nigdy nie istniała...
Wczoraj rozmawiałam z koleżanka, dawno się nie widziałyśmy, piłyśmy kawę i sama zagadnęła - co sadzę o protestach kobiet.
OdpowiedzUsuńZaczęłam delikatnie, bo wiem, że jest wierząca i praktykująca. Zakończyłam , że nie wiem czy skorzystałabym z takiego prawa i że podziwiam protestujące kobiety za odwagę w obronie nas wszystkich.
Ona mi na to, ze jest wprawdzie bardzo wierząca, ale nie uważa, by Bóg wymagał od nas umierania i cierpień dla idei polityków oraz ludzi, którzy o ciąży, rodzicielstwie czy kalectwie nie mają pojęcia.
Wszystko jest w naszym sumieniu, a jeśli sumienie MOJE, ja za nie odpowiadam, nikt inny.
połowa zwolenników legalizacji MJ nie ma zamiaru uprawiać, handlować, posiadać, ani nawet nie chce próbować używać, nawet jak już zalegalizują...
Usuńtak więc niekorzystanie z jakiegoś prawa nie oznacza odmawiania tego prawa innym, to by była chyba jakaś odmiana "psa ogrodnika"?...
Nie rozumiem, czemu w ogóle aborcja jest problemem społecznym? To problem (lub nie) osobisty. Tak, jak poczęcie. Można mieć różne poglądy na to zjawisko. Można starać się o swoim stanowisku przekonywać innych (jak się już bardzo musi). Nie można jednak taktować aborcji jak przestępstwa i obwarowywać ją paragrafami. Kto państwom dał takie prawo?
OdpowiedzUsuńbardzo celne pytanie... w czasach "przed ustawą" aborcja nie była problemem społecznym, co najwyżej osobisty, jednostkowy zresztą... dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych pewna grupa osób najpierw stworzyła sobie z tego problem osobisty, do tego urojony jako zbiorowy i sprytnie zrobiła z tego problem społeczny... realny problem, dodam, bo ustawa i dalsza praktyka niszczą życie naprawdę wielu ludzi /głównie kobiet, ale przecież nie tylko/...
UsuńKomunikacja to wymiana informacji oparta na tych samych znakach i sygnałach zrozumiałych dla wszystkich stron usiłujących komunikować się ze sobą. Nie ma więc komunikacji tam, gdzie np. dla jednych zarodek to przyszły człowiek, a dla innych tylko zlepek komórek.
OdpowiedzUsuńKwestia aborcji też nie jest jednoznaczna, chociażby ze względu na wiek, stan psychofizyczny, sytuację i pozycję społeczno ekonomiczną, wykształcenie, oraz światopogląd. Dlatego uważam, że warto uświadamiać, a nawet przekonywać młode osoby dla których wiedza otrzymywana od "ksiundza z ambony", albo od rodziców jest niewystarczająca, bo podobno człowiek uczy się całe życie ...
Nie mieszałbym też do tych kwestii polityków, bo przecież wiadomo, że jak polityk mówi, ze 2x2=5 to nie jest to wynik jego niewiedzy, ale określonej polityki.
no tak, ale komunikacją /a może pre-komunikacją?/ jest też ustalanie kodu owych znaków i sygnałów... mniejsza jednak o te detale, tu mamy bowiem temat komunikacji jako narzędzia wpływu na czyjeś funkcjonowanie...
Usuńo polityce i działań polityków to akurat nic nie pisałem w tekście posta, aczkolwiek to też jest zabawny temat, jak taki porąbany wujek pieprzy o "dziecku nienarodzonym" co drugie zdanie robiąc z siebie idiotę...
Jak rozumiem chodzi Ci o doprowadzenie do tego, aby np. szwaczka i mikrobiolożka posługiwały się tym samym kodem znaków i sygnałów i odróżniały duszę od życia, a zarodek od związku biochemicznego. A to może być jednak trudne, bo przecież tak jak nastolatka nie zrozumie, że nie warto "na złość mamie odmrażać sobie uszy", tak i kobieta dojrzała nie przyjmie do wiadomości tego, że w miarę dojrzewania może też zmienić się jej ocena w kwestii aborcji. Tych decyzji podjętych w młodości nie da się bowiem odkręcić. Nie znaczy to, że "jestem za, a nawet przeciw aborcji", po prostu uważam, że kwestia aborcji jest wyłączną domeną rodziców, obojga rodziców. Ale to ma też drugą "stronę medalu", bo decyzja rodzi też konsekwencje zarówno pozytywne jak i negatywne. Nie może więc być tak, że np. uczennica szkoły podstawowej prowadzi życie seksualne, a po 20-30 latach, za nasze pieniądze, leczy raka lub silną psychozę. Czyli i tutaj trzeba znaleźć ten kod znaków i sygnałów umożliwiających komunikację i porozumienie "dziadersów z pampersami".
UsuńOczywiście o polityce nie pisałeś, ale naprawdę sądzisz, że dyskusja o aborcji jest apolityczna, a ci co nie operują kodem to głąby?
jednolity kod dobry jest w konkretnej dziedzinie, ale na poziomie ogólnym moje (ewentualne) ambicje tego ujednolicenia kłócą się z zapędami artystycznymi, dążeniu do piękna zawartego w chaosie różnorodności...
Usuńdlatego skupiam się jedynie na temacie manipulacji, na tym, jak ktoś za pośrednictwem kodu próbuje podporządkowywać sobie kobiety i robić im z życia syf, jak się przed tym bronić i jak nie być współudziałowcem tego manipulowania...
co do polityki, to używa ona różnych narzędzi i dziedzina używana wczoraj w każdej chwili może być użyta dzisiaj, ja jednak pominąłem ten temat, gdyż do potrzeb tego posta był zbędny... za to "głąb" to było raczej moje skojarzenie z paroma politykami /nazwiska pominę/, którzy wypowiadając się na temat prawa aborcyjnego klepią na okrągło te same formułki metodą Goebbelsa i są po prostu śmieszni w tych swoich wysiłkach, aczkolwiek nie do końca bezpieczni, gdyż ludzie o prostszych umysłach mogą to brać na poważnie...
Mój kod rozumienia/działania w kwestii aborcji jest znany. Jestem przeciw aborcji tak głęboko jak tylko można (nawet do etapów około zarodkowych, co być może jest już impresją artystyczną dla jednych, a teorią neurobiologiczną dla innych), ale jest to mój prywatny pogląd, który chętnie bym narzucił tym, którzy mają podobne wrażenia. Ale jednocześnie jestem za aborcją, także nieograniczoną, bo wiem jaki poziom wiedzy i odpowiedzialności prezentuje większość przyszłych rodziców. To dlatego denerwują mnie próby ustalania kodów w obrębie których należy się poruszać. Jedynym rozwiązaniem wg mnie jest edukacja i jeszcze raz edukacja, z jednoczesnym usunięciem religii ze szkół.
UsuńSzacuneczek za takie przedstawienie tematu.
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że nie można niczego uogólniać, bo nie ma dwóch takich samych ciąż jak i nie ma dwóch takich samych kobiet.
Inaczej mówiąc każdy przypadek jest inny. I do każdego trzeba podchodzić indywidualnie. Z pewnością natomiast nie należy za kobietę decydować.
nic więcej nie mam do powiedzenia, jak tylko zakomunikować zgodny z Twoim pogląd...
UsuńNie jestem za traktowaniem aborcji jako środek antykoncepcyjny, ale uważam, ze decyzję co do urodzenia dziecka powinno pozostawiać się rodzicom, którzy za to ponoszą odpowiedzialność przez całe życie.
OdpowiedzUsuńBo to jest tak właśnie, jak z tą historią na początku. Łatwo trwać w postanowieniach, dopóki nas to nie dotyczy. I nie mogę zrozumieć, dlaczego w temacie aborcji wypowiadają się panie 70+, których to już nie dotyczy... a które w większości w swojej młodości prawo do wyboru miały i pewnie niektóre z tego prawa korzystały.
nie możesz być ani za, ani przeciw "traktowaniem aborcji jako środek antykoncepcyjny", gdyż nic takiego nie istnieje i nigdy nie istniało... termin "aborcja jako antykoncepcja" powstał na początku lat 90-tych, jak zmyślony, fikcyjny wróg i niestety nieco ludzi dało się na to złapać...
UsuńBardzo dobrze opisałeś ten bałagan pojęciowy, z którego to najczęściej plus z niedouczenia o faktach z biologii i fizjologii człowieka jest faktycznym źródłem problemów.
OdpowiedzUsuńMnie się nie chce dyskutować z anti-choice, bo to po prostu strata czasu. Nie da się zresztą naprawić w jednej rozmowie całego tego wypranego indoktrynacją - często wieloletnią - mózgu wierzących w "dziecko od chwili poczęcia". Wiele zła chce się uczynić kobietom w tym kraju. Nie pojmuję tylko, jak mogą tego chcieć kobiety dla kobiet. Może jednak zbyt mało mają niektóre i niektórzy wyobraźni.
zgadza się, chyba najtrudniejsze do zrozumienia jest, że wśród anti-choice jest wiele kobiet, które oprócz zła dla siebie chcą też zła dla innych kobiet...
UsuńDobry tekst napisałeś. Nie wolno pozwalać sobie narzucić tej anty choice’ owej nowomowy, ale uważam, że żadne argumenty nawet naukowe niczego nie zmienią . Są ludzie, którzy uważają, że kobiety nie mają prawa do decydowania o sobie i o swojej rozrodczości lub jego braku. Czy wiesz o tym, że jako mężczyzna masz prawo w do sterylizacji na żądanie a kobieta nie ma tego prawa w Polsce nawet ta, której grozi utrata zdrowia w wyniku ciąży? Niestety takie jest polskie prawo mężczyźni mają prawo do decydowania o sobie a kobiety tego prawa nie mają. Sama posłanka Zjednoczonej prawicy Emilewicz mówiła, że kobieta, która zachodzi w ciąże traci wolność i nie ma do niej prawa. Celem jest ingerencja w życie także seksualne kobiet, które mają obawiać się seksu, nie uprawiać go i bać się, że zajdą w ciąże. A kiedy zajdą w tą ciąże to należy doprowadzić żeby urodziła, po to, aby się nie przemieszczała a jej byt był uzależniony od mężczyzny lub ewentualnie zasiłku państwa. Płody i ta nowomowa jest środkiem do tego celu.
OdpowiedzUsuńDlaczego tak jest? Jest tak, ponieważ rządzą nami zboczeńcy, dewianci, zwyrodnialcy, pedofile i gwałciciele . Żaden normalny mężczyzna nie zajmuje się ciążami, płodami, macicami, jajnikami, poronieniami czy aborcjami. Normalnego mężczyznę interesuje jedynie sex, czyli wejście i wyjście a jeśli jest na poziomie to interesuje go także żeby kobiecie, z którą uprawia sex było też dobrze. Natomiast dewianci rozpatrują zawartość macicy kobiet, choć sami nawet nie wiedzą gdzie mają prostatę i do jakiego lekarza się udać jak się wysikać porządnie nie mogą.
Zajmuje się od kilku lat tematem aborcji i zauważyłam niestety smutną prawiodlowość relacje damsko męskie są płytkie jak szuflada od biurka . Gdyby te relacje były takie jak powinny Chazan czy Bosak zakończyłby karierę w lesie z zakrwawioną, przecwelowaną dupą i odciętym fiutem a Kaja Godek wraz z koleżankami z Ordo Luris zakończyłaby karierę w burdelu i to takiego najgorszego sortu, aby nie obrażać pań, które tam pracują.Bo gdy ma ktoś naprawdę jakieś uczucia do drugiej osoby to, gdy dzieje się tej osobie krzywda to jest wstanie nawet takiego krzywdziciela zabić Niestety u mężczyzn tak to nie działa oni mają gdzieś krzywdę swoich córek, sióstr, matek czy żon tacy obojętni egoiści, a może ukryci sadyści, bo sprawia im przyjemność cięcie na żywca podczas porodu krocza kobiet? Mężczyźni lubią się chwalić swoim atutem siły fizycznej, ale wykorzystać tą siłę do sprawy dobrej to raczej nie potrafią.
Kiedyś Donald Tusk napisał, że polskość to nienormalność i tu się musze z nim zgodzić Ja zawsze byłam przeciwniczką wolnej i suwerennej Polski, bo zawsze, gdy ta Polska była suwerenna i wolna nawet przez krótki czas dla jej obywateli było zawsze gorzej i zawsze trudniej. Uważam, że niewiele różni nas od państw islamskich, w których gdy nie ma pręgierza cywilizowanych dyktatorów popadają w ekstrymism i państwo religijne . Cóż się śmiać z państw islamskich, którzy wprowadzają prawo szarijatu jak nasi pseudo demokraci chcą w prowadzić islamski szarijat tylko na razie bez burek. Ledwo w latach 90 tych odzyskaliśmy tzw. niepodległość a już zakazano aborcji i pozbawiono prawa do decydowania o sobie a najśmieszniesze jest to, że ci lekarze z klauzulą sumienia najwięcej aborcji w PRL przeprowadzali. Nawet nikt się nie zorientował, że powoli weszliśmy w drugą dyktaturę tym razem religijną. Nawet Rosjanie, którzy żyją w niedemokratycznym państwie śmieją się z nas, że Polska to taki demokratyczny, europejski kraj należący do zachodu a kobiety muszą walczyć o podstawowe prawa, bo nawet tam krypto morderca Putni nie jest taką bestią, aby zmuszać kobiety do porodów nawet on nie posunął się do takiego bestialstwa i kto tu jest większym zwyrodnialcem? Moim zdaniem będzie dla obywateli Polski lepiej, gdy będzie ktoś rządził nami z zagranicy i to bezposrednio nie przez kogoś z Polski , będziemy mieć wtedy większą wolność.
to faktycznie jest dziwne i niepojęte, że suwerenność w polskim wydaniu nie ma nic wspólnego z wolnością, jeśli już, to jedynie państwo ma wolność upieprzania życia obywatelom... i popieram Twoje zdanie, że gdyby Polską rządziła na przykład Holandia wprowadzając swoje prawo, to wolności byłoby więcej...
Usuńa co do stosunku mężczyzn do kobiet, to polska populacja mężczyzn zdominowana jest przez tchórzy, którzy czują się bezpiecznie jedynie, gdy kobieta jest posłuszna i przewidywalna, czyli po prostu niewolnica, rzecz... z kolei zaś część kobiet zżera zwykła zawiść w stosunku do kobiet mentalnie niezależnych, więc popiera wszelkie antykobiece, antywolnościowe pomysły...
Niewiele tu mogę dodać, może tylko to, że nazywanie aborcji zabijaniem jest zwykłym łgarstwem, a nie tylko słownym trickiem. Po cyklu nauczania szkoły podstawowej powinniśmy znać różnicę, ale wiadomo jak to jest z polską wiedzą narodową. Kościół zaś dokładnie zdaje sobie sprawę, że on sam żadnego etapu rozwoju płodowego nie traktuje jak człowieka, nie daje mu żadnych praw, natomiast żąda, by kobieta dawała je swoim kosztem. Dodatkowo Kościół zdaje sobie sprawę, że w Biblii zarodek jest traktowany jak rzecz, za którą przysługuje co najwyżej odszkodowanie, jeśli spowoduje się poronienie bez zgody rodziców (bijąc kobietę).
OdpowiedzUsuńCo do historii z początku Twojej notki: Na początku lat dziewięćdziesiątych (przed wprowadzeniem zakazu aborcji) w parafii św. brata Alberta w Puławach proboszcz wygłosił kazanie, w którym z imienia i nazwiska wymienił ginekologa dokonującego legalnych aborcji, mówiąc, że dokonał pięciu takich zabiegów w minionym miesiącu. To się zgadzało, proboszcz ktoś wykradł poufne informacje, ale jak się domyślasz, nikt złodziejskiej gnidy nie ścigał. Za to w następnym tygodniu, gdy proboszcz po sumie wyszedł z kościoła, a wierni jeszcze śpiewali finałowy przebój mszy, do mikrofonu podszedł mężczyzna prosząc o chwilę uwagi. Przedstawił się, był to wymieniony tydzień wcześniej ginekolog. Potwierdził, że dokonał w zeszłym miesiącu pięciu aborcji, w tym TRZECH NA ZAKONNICACH, chętnym do sprawdzenia tej informacji służył dokumentami.
K.Rz-kat. zmienia oficjalną wersję swojej doktryny niczym krab pancerz podczas kolejnych wylinek już od czasów pierwszego soboru, tak więc specjalnie mnie to nie dziwi...
Usuń...
chyba coś słyszałem o tej historii z księdzem i ginekologiem... faktycznie bulwersujące jest to odpuszczenie złodziejowi kradzieży danych, zwłaszcza że dla mnie tajemnica zawodowa (medyczna) to rzecz "święta", tylko kto miał to zrobić, skoro niewykluczone, że komendant policji pijał wtedy wódkę z proboszczem, zaś wierni w ogóle nie widzieli w tym sprawy...
Zamknęłam blog, nikt nie jest zaproszony, to mylny komunikat. Nie da się ukryć bloga inaczej. Nie wiem, kiedy otworzę i czy w ogóle to zrobię. Piszę, być nie czuł się pominięty czy zlekceważony:)
OdpowiedzUsuńUśmiechów
rozumiem, zamknęłaś dla wszystkich, ale nie chcesz kasować, a system nie przewidział takiej opcji :)
UsuńAno właśnie. Taki to nowy system:):):) Zdrówka:)
UsuńCiekawe dlaczego nie straszą depresją poporodową.
OdpowiedzUsuńbardzo trafna uwaga :)
Usuń