- Po kiego ci ta książka? Ty już wszystko wiesz w temacie.
Moja Lady jeśli ma rację, to faktycznie ma rację, ale z tym "wszystko" chyba jednak trochę przesadziła. Wystarczająco jednak wiem, aby mieć prokonopne nastawienie. Bo to jest tak: prokonopni mają poglądy oparte na wiedzy, zaś marychofobi mają tylko poglądy. Dlatego też dyskurs między nimi jest raczej niemożliwy. Zwykle przebiega on na zasadzie "chłopu mówić mądre słowa, on zaś na to: moja krowa". Wreszcie komuś tam puszczają emocje, po czym debata staje się draką. Tak sam miałem niedawno. Nie rozpoznałem od razu marychofobicznego fanatyka, więc straciłem nań trochę cennego czasu. Czy na pewno jednak go straciłem? Paradoks polega na tym, że trochę tego czasu trzeba jednak poświęcić na takie rozpoznanie. Jako rzecze starożytna enochiańska maksyma: nie spróbujesz - nie wiesz.
Ale wróćmy do książki. Autor nie ukrywa, że sam jest prokonopny, jednak tego się zbytnio nie czuje podczas lektury. Narracja jest mocno naukowa, rzeczowa, jak na wysokiej klasy pracę przystało, do tego oparta na solidnym materiale bibliograficznym. Trzeba było sporo roboty, aby się przez ten cały materiał przekopać. Za to każdy mit, każde przekłamanie na temat Zioła są rozpracowane punkt po punkcie. Podane jest też sporo twardych danych, ale wytykane są też błędy badawcze, które do wielu mylnych wniosków mogą prowadzić. Ciekawym przykładem jest rozpracowanie znanej, do tej pory zresztą lansowanej w Polsce "teorii bramy", według której używanie Zioła prowadzi jakoby do narkomanii. To jest tu akurat warte podkreślenia, gdyż mimo, że świat naukowy dawno już uznał ją za bzdurę opartą na bazowym błędzie logicznym, to nasz kraj nadal robi za zaścianek tej bzdury.
Książka opisuje również wiele okoliczności natury politycznej, które stały się podstawą do zaistnienia wielu mitów na temat Zioła. Mamy podany wręcz na tacy cały kontekst historyczny, odpowiedzi na pytania skąd się wzięło to lub owo. Bardzo interesujący jest rozdział poświęcony Holandii, popularnym bowiem wśród marychofobów jest mit, jakoby tej kraj poniósł porażkę swojej liberalnej polityki. Prawda jest zgoła inna, ale jako że nie jest to streszczenie książki, to aby ją poznać trzeba po nią sięgnąć.
Po tych kilku lapidarnych pochwałach pojawia się pytanie: kto jest targetem recenzowanej pracy? Na pewno nie tytanowy rdzeń grupy marychofobów. Do nich nie dociera nic. Oni jak ta zdarta płyta będą powtarzać wdrukowane do głów bajdy, demonizujące Zioło na każdym kroku. Ale prokonopni też tym targetem nie są, gdyż oni już "wszystko" wiedzą, aczkolwiek wielu zapewne po książkę sięgnie, aby tą wiedzę sobie poszerzyć. Jednak pozostał jeszcze środek, czytelniczy mainstream, taki nie do końca zdecydowany poglądowo. Choćby ze względu na samą przytomność podejścia do sprawy można im śmiało tą pracę polecić. Jej język jest bardzo przystępny, mimo naukowości wcześniej wspomnianej, więc nie powinna to być za trudna lektura.
Moja Lady jeśli ma rację, to faktycznie ma rację, ale z tym "wszystko" chyba jednak trochę przesadziła. Wystarczająco jednak wiem, aby mieć prokonopne nastawienie. Bo to jest tak: prokonopni mają poglądy oparte na wiedzy, zaś marychofobi mają tylko poglądy. Dlatego też dyskurs między nimi jest raczej niemożliwy. Zwykle przebiega on na zasadzie "chłopu mówić mądre słowa, on zaś na to: moja krowa". Wreszcie komuś tam puszczają emocje, po czym debata staje się draką. Tak sam miałem niedawno. Nie rozpoznałem od razu marychofobicznego fanatyka, więc straciłem nań trochę cennego czasu. Czy na pewno jednak go straciłem? Paradoks polega na tym, że trochę tego czasu trzeba jednak poświęcić na takie rozpoznanie. Jako rzecze starożytna enochiańska maksyma: nie spróbujesz - nie wiesz.
Ale wróćmy do książki. Autor nie ukrywa, że sam jest prokonopny, jednak tego się zbytnio nie czuje podczas lektury. Narracja jest mocno naukowa, rzeczowa, jak na wysokiej klasy pracę przystało, do tego oparta na solidnym materiale bibliograficznym. Trzeba było sporo roboty, aby się przez ten cały materiał przekopać. Za to każdy mit, każde przekłamanie na temat Zioła są rozpracowane punkt po punkcie. Podane jest też sporo twardych danych, ale wytykane są też błędy badawcze, które do wielu mylnych wniosków mogą prowadzić. Ciekawym przykładem jest rozpracowanie znanej, do tej pory zresztą lansowanej w Polsce "teorii bramy", według której używanie Zioła prowadzi jakoby do narkomanii. To jest tu akurat warte podkreślenia, gdyż mimo, że świat naukowy dawno już uznał ją za bzdurę opartą na bazowym błędzie logicznym, to nasz kraj nadal robi za zaścianek tej bzdury.
Książka opisuje również wiele okoliczności natury politycznej, które stały się podstawą do zaistnienia wielu mitów na temat Zioła. Mamy podany wręcz na tacy cały kontekst historyczny, odpowiedzi na pytania skąd się wzięło to lub owo. Bardzo interesujący jest rozdział poświęcony Holandii, popularnym bowiem wśród marychofobów jest mit, jakoby tej kraj poniósł porażkę swojej liberalnej polityki. Prawda jest zgoła inna, ale jako że nie jest to streszczenie książki, to aby ją poznać trzeba po nią sięgnąć.
Po tych kilku lapidarnych pochwałach pojawia się pytanie: kto jest targetem recenzowanej pracy? Na pewno nie tytanowy rdzeń grupy marychofobów. Do nich nie dociera nic. Oni jak ta zdarta płyta będą powtarzać wdrukowane do głów bajdy, demonizujące Zioło na każdym kroku. Ale prokonopni też tym targetem nie są, gdyż oni już "wszystko" wiedzą, aczkolwiek wielu zapewne po książkę sięgnie, aby tą wiedzę sobie poszerzyć. Jednak pozostał jeszcze środek, czytelniczy mainstream, taki nie do końca zdecydowany poglądowo. Choćby ze względu na samą przytomność podejścia do sprawy można im śmiało tą pracę polecić. Jej język jest bardzo przystępny, mimo naukowości wcześniej wspomnianej, więc nie powinna to być za trudna lektura.
Ciekawi mnie ile egzemplarzy tej książki zostanie sprzedane
OdpowiedzUsuńtego nie wiem, widziałem tylko w pewnym hemp shopie egzemplarz okazowy strasznie zmasakrowany przez oglądaczy w porównaniu z innymi tytułami, co może świadczyć o dużym zainteresowaniu, ale o sprzedaży jeszcze nic nie mówi, za dużo innych czynników za tym stoi... ale to jest już problematyka sprzedaży samych książek jako takich, niezależna od ich tematyki...
Usuń@Jotka...
Usuńjak mówi inna enochiańska maksyma: nikt nie zjadł i nie zje wszystkich rozumów, choć podobno próbować warto...
No tak, przekonanego nic nie przekona, podobnie w wielu innych przypadkach.
OdpowiedzUsuńNa pewno warto to tej pozycji zajrzeć, wszak całe życie się uczymy, a stan wiedzy ciągle się zmienia.
Ta twoja lady może ma sporo racji w sprawie kupowania książek, bo skoro już sporo wiesz o marihuanie, Zen lub innych dziedzinach, którym się interesujesz to z nowej książki niewiele się dowiesz nowego na dany temat a kasa leci z portfela…
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o marichuanofobów to, aby mieć jakiś pogląd na daną sprawę to trzeba go dogłębnie przemyśleć, poczytać wszystkie za i przeciw a potem bronić swojego zdania, jeśli się go ma. Może warto zapytać, dlaczego dana osoba ma takie zdanie o maryśce i z czego jej pogląd wynika, jakie ma dowody na poparcie swoich poglądów.
to się nazywa "kobieta na poziomie": dba o portfel partnera i do tego wcale go nie doi, więc trudno ją posądzić o niskie pobudki :)
Usuń...
marychofobi nie zawsze są tak prymitywni, jak tezy, które głoszą, nieraz chętnie odpowiadają na wspomniane pytanie i potrafią niezły supeł argumentacyjny sklecić, aby kogoś przekonać do swojego zdania... kogoś, bo siebie już przekonali... a jeśli przy okazji na inne tematy potrafią gadać sensownie, to bywa jeszcze trudniej... dlatego czasem nie od razu można się zorientować, z kim ma się do czynienia i odpuścić dyskusję...
Nigdy nie używałam marihuany, głównie z uwagi na związaną z nią opresyjność. Za to jestem uzależniona na maksa od benzodiazepin (środek nasenny), o czym dotkliwie przekonałam się, gdy mi ich kiedyś zabrakło. Masakra. I to jest kompletnie bez sensu, bo maryśka akurat nie uzależnia. No i nie sposób jej przedawkować. Ale ma jedną wadę - jej palenie jest wyczuwalne ;) Jeśli ktoś koniecznie potrzebuje wspomagania, to bezpieczniej, względem prawa, jest sięgnąć po twarde narkotyki, włącznie z całym pakowanym tam świństwem. I to jest prawdziwa tragedia.
OdpowiedzUsuńZnalazłam na YT uliczną sondę wśród, na oko, wyborców PiSu, którzy w większości nie mają nic przeciwko legalizacji marihuany.
problem denuncjującego zapachu ma już swoje rozwiązanie: na rynku mamy MJ CBD, "półszlachetną", niskooktanową, jak najbardziej legalną, która pachnie identycznie i z czasem organy ścigana znieczulą się na ten zapach...
UsuńRząd już tak sprał mózgi obywatelom, że zioło jest o wiele niebezpieczniejsze niż alkohol i bójki po pijaku, że obywatele nie za bardzo chcą już słuchać głosów z innej strony. ,,Zabetonowali'' już swoje poglądy. (sama nigdy nie próbowąłam, więc może ta książka też jest dla mnie- ot tak, żeby z ciekawości poczytać dokładniej o co w tym wszystkim chodzi).
OdpowiedzUsuńpolski rząd i media /nie tylko państwowe/ faktycznie betonuje temat i mózgi obywatelom, ale na świecie można zauważyć pewien postęp... powolny, bo powolny, ale coś się jednak dzieje... co prawda nie zawsze, nie do końca wszyscy wiedzą po co i dlaczego, bo sama znikoma szkodliwość zioła to tylko jeden z punktów "za", nie najważniejszy zresztą, ale kula śniegowa toczy się swoim tempem i myślmy pozytywnie...
UsuńNie wiem, czy powinienem się wypowiadać, bo - jak wiesz - mój stosunek do przedmiotu jest wyjątkowo ambiwalentny, co wyjaśnia się, gdy nałóg narkotykowy porówna się np. do nałogu palenia, obżerania się (gł. słodkościami), czy "popcornowej TV". A więc marycha powinna być ogólnie dostępna, ale po co to zachwalać i propagować? Może lepiej - dla zachowania zdrowia - ukazać skutki uboczne? Wiem, wiem, zaraz stwierdzisz, że marycha nie szkodzi tylko pomaga ... ale statystyka mówi jednak coś innego.
OdpowiedzUsuńwbrew utartemu frazesowi nie wszystko może wywołać nałóg, a w przypadku marychy jest to zjawisko dość marginalne...
Usuńale pytania zawartego w komentarzu nie rozumiem, bo gdzie w tym poście jest "zachwalanie i propagowanie"?... może zaszła pomyłka i nie trafił pod odpowiedni adres?... zaś w samej książce również nie ma ani śladu tegoż, ale żeby się tego dowiedzieć, trzeba ją najpierw przeczytać, moje zapewnienie to chyba raczej za mało...
natomiast jak najbardziej jestem za zachwalaniem i pochwalaniem poszukiwania wiedzy na temat marychy, choćby czytając takie książki...
a co ja stwierdzę, to jak widzę lepiej wiesz ode mnie, więc po co w ogóle mam cokolwiek stwierdzać?...
A więc "nasza chata (marihuanowa) z kraja" i dalej już nie ma dyskusji skoro świat podzieliłeś na marychofobów i prokonopnych, pozostawiając skromny kawałek dla "coś tam, coś tam". Nie mieszczę się w żadnym z tych zbiorów, bo bywam (niekoniecznie fizycznie) i tu, i tam. Uważam nadal, że marycha, jak i alkohol, papierosy, czekolada, TV, itd., ... jest dla ludzi, ale racjonalnie i w miarę potrzeb. I o tę miarę chodzi.
UsuńZnam rodziny w których dziecko chętniej sięga po owoc (a nawet po marchewkę!) niż po czekoladę, a więc to nie tylko kwestia nałogu, ale tego co do nałogu prowadzi, albo potrafi obronić się przed nim. Znam też kilka ciekawych artystycznie osobowości, które (tak jak Witkacy) nie tworzą bez "ogłupiaczy i pobudzaczy" i chwała im za to, że dla sztuki potrafią się poświęcić. "Zachwalasz, propagujesz" ... no faktycznie te określenia nie odnoszą się tylko do tego postu, ale do całości tego tematu jaki poruszasz ... i z tego tylko tylko wyciągam wnioski.
Oczywiście masz rację, że każda wiedza to cenny nabytek, ale czy źródłem mają być tylko książki tchnące merkantylizmem? Może lepiej polecać opracowania naukowe, czy debaty, gdzie pojawiają się różne opinie, wygłaszane przez różnych poglądowo ludzi.
to Ty powiedziałeś, że ów "coś tam" kawałek jest skromny...
Usuń...
toć właśnie m.in. dlatego polecam tą książkę, bo zawiera całe spektrum różnych opinii... ale żeby się tego dowiedzieć trzeba do niej zajrzeć, a nie opierać się na tym, co się wymyśliło na jej temat...
I tu Andrzej jednak chyba trafił w sedno pisząc "że każda wiedza to cenny nabytek, ale czy źródłem mają być tylko książki tchnące merkantylizmem?" Panu Jot raczej nie zależy na pragmatycznej ocenie właściwości marihuany i rzetelnej edukacji, tylko działaniu w służbie określonej grupy interesów, której zależy na legalizacji.
Usuńwidzę, że zaczyna się już na ostro: zamiast przeczytać książkę tak "po prostu" lepiej pospekulować, co autor jadł na śniadanie i która frakcja reptilian to śniadanie funduje...
UsuńTo prawda, że przed zaciekłymi dyskusjami o jakiejś książce warto ją pierw przeczytać, nawet tak "po prostu",ale to jest problem z zakresu wyboru literatury, jedni wolą tę książkę, a inni wybierają noblistów.
UsuńNie wiem, czy "Odkłamywanie marihuany" to pozycja z cyklu "za i przeciw", czy raczej literatura sponsorowana tak jak reklama masła, lub alternatywnie margaryny. Jedno jest pewne, jeżeli nawet samo zażywanie marychy nie wpędza w nałóg to z pewnością jest dobrym wstępem, a to już powinno zapalać czerwone lampki w naszym czosnku.
Śmieszy mnie też ciągłe "zakłamywanie", że marycha leczy. Otóż nie leczy, bo nie stwierdzono żadnego powtarzalnego eksperymentu, aby jej zażywanie usuwało jakieś skutki chorobowe. Natomiast faktycznie obniżając progi bólu, psychoreaktywności, i tp. percepcji/odczuwania umożliwia organizmowi zajęciem się samoleczeniem.
powtórzę swoją wypowiedź z innego miejsca forum:
Usuńw tej całej "teorii bramy" jest jeden szkopuł, który jej wyznawcy jakoś dziwnie, nie wiedzieć czemu nagminnie przeoczają: jak wytłumaczyć fakt, że przeważająca większość użytkowników zioła jest bardzo wstrzemięźliwa w temacie używania narkotyków /z alkoholem włącznie/, co najwyżej sporadycznie ktoś z nimi zaeksperymentuje, a wielu wręcz trzyma się od nich z daleka...
rozwinę dalej:
skoro nie używają narkotyków, to raczej nie ma sensu mówić o nałogu... co więcej, wśród tych użytkowników nałóg marihuanowy jest zjawiskiem bardzo rzadkim, mimo używania tejże marihuany...
zdarzają się jednak nałogi innego rodzaju: nikotynizm, kawizm albo nałogi behawioralne, takie jak gry komputerowe, czy hazard, jednak jest to sprawa niezależna i zdarza się to tak samo często, jak ludziom nieużywającym zioła...
to wszystko oznacza, że samo używanie zioła o niczym nie świadczy, nie ma podstaw, aby jakaś czerwona lampka musiała się zapalić... co więcej, gdy ktoś używa MJ, to wpadnięcie w nałóg narkotykowy mniej mu grozi, niż komuś, kto nie używa MJ... co rzecz jasna nie oznacza, że wcale mu nie grozi, ale taka osoba szybko traci zainteresowanie ziołem, bo jej celem jest nawalenie się, a MJ tak nie działa, nawalenie się jest niemożliwe...
różnicę między działaniem MJ i narkotyków /wyłączywszy psychodeliki, bo to osobna bajka/ wyjaśniałem kiedyś tu, zapraszam do lektury:
https://ptr17.blogspot.com/2019/05/narkotyki-vs-mj-o-pewnych-istotnych.html
...
z tego, co mi wiadomo, to lecznicze właściwości MJ nie sprowadzają się jedynie do obniżania progu bólu... ale za mało się znam na tym temacie, wiec w dyskusję nie wejdę...
p.s. (uwaga na marginesie):
Usuńwspomniane powyżej psychodeliki są przykładem substancji, których używanie nie może spowodować nałogu, a tym bardziej uzależnienia... wynika to ze specyfiki działania owych środków...
co nie oznacza bynajmniej, że są niegroźne... użyte nieodpowiedzialnie mogą spowodować, że można sobie nimi zrobić krzywdę...
być może powstanie osobny post na ten temat...
Zaraz, czyli mam rozumieć, że specjaliści przedmiotowi, którzy są antykonopni, "mają poglądy", a jedyni ci prokonopni "mają wiedzę"? Sorry, rozumiem Twoje podejście do tematu, ale wciskasz tu swoim czytelnikom kit tak gruby, że szyb w oknach nie widać. Skoro wyskakujesz z taką tezą - słuszną lub nie - ja się nie znam, należałoby przytoczyć publikowane badania - poparte określoną metodologią - i wykazać, że ktoś tą metodologię podważył i w wyniku jakich innych badań. Bez tego - niestety - ale również masz poglądy zapożyczone od prokonopnych badaczy a nie wiedzę.
OdpowiedzUsuńTak się składa, że ostatnio wpadła mi w ręce publikacja Zakładu Badań nad Alkoholizmem i Toksykomaniami zawierająca przegląd badań, jakie wykonano nad działaniem THC na różne aspekty zdrowia człowieka - psychicznego i fizycznego (Dąbrowska, Miturska, Moskalewicz, Wieczorek).
Proponuję zacząć edukowanie od tego tekstu i wykazać kto i kiedy badania na które się powołują autorzy tego artykułu podważył. Może się przez te 8 lat od publikacji nieco zmieniło, nie wiem.
czy jesteś pewien, że to był dobry pomysł wspomnieć o tej pracy?...
Usuńhttps://depot.ceon.pl/handle/123456789/6494?show=full
cytuję:
Większość konsumentów używających marihuany eksperymentalnie lub okazjonalnie nie ponosi poważniejszych konsekwencji zdrowotnych, jak i społecznych. Jak się wydaje szkody społeczne, związane z używaniem przetworów konopi wynikają przede wszystkim z kryminalizacji zjawiska a nie z właściwości THC.
i co teraz? :)
tak w ogóle, to znam całość skądinąd, ale czy naprawdę o tym jest ten post?...
przyznam szczerze /tam między nami, po cichu/, że nic mnie w blogowaniu nie rozwala bardziej, niż komentarze nie na temat, chyba bardziej, niż fantazje komentatorów o tym "co autor jadł na śniadanie?"...
Ja wiem że najsmaczniejsze są własne fantazje i urojenia a jak ktoś sobie wbije w łeb - "marycha jest spoko" to już do usranej śmierci będzie uprawiał cherrypicking, żeby było na jego.
Usuńnie jestem Łosiem...
Usuńwystarczy?...
No popatrz, a chwilami zaczynasz się zachowywać...
UsuńA i jeszcze o teorii bramy.
OdpowiedzUsuń"świat naukowy dawno już uznał ją za bzdurę opartą na bazowym błędzie logicznym"...
no więc nie uznał, bo nigdy nie była niczym więcej niż niepopartą badaniami teorią. Aż do roku 2011 i pracy Denise i Erica Kandel'ów, którzy weryfikowali teorię bramy na poziomie molekularnym. Wyszło im, że długotrwałe przyjmowanie nikotyny może wzmacniać odczuwaną przyjemność po zażywaniu kokainy - a zrobili tylko prosty eksperyment na myszach - które nikotyzowano przed podaniem koki i zbadano następnie ich mózgi.
(Stages and Pathways of Drug Involvement: Examining The Gateway Hypothesis)
moje koty miały zawsze różny gust w temacie THC... jedne lgnęły do zadymionego ziołem pomieszczenia, drugie się zeń ewakuowały... ale każdy miał awersję do alkoholu... co więcej, żaden, niezależnie z której grupy, nie miauknął nawet, że chce koki lub helki...
Usuńmoże lepiej samoskasuj ten swój komentarz... dopóki jeszcze cała Kawiarnia go nie przeczytała... ja życzliwie sprzątnę resztki i udajmy, że nic się nie stało :)
A właśnie byłem byłem ciekaw co fani marychy uważają za większą wartość - THC czy CBD...?
UsuńWiesz, zbytek łaski, jeśli tak zaczynasz gadać. Może najpierw poczytaj na czym polegał eksperyment Kandel'ów, a potem będziesz wyskakiwał z propozycjami o samoskasowaniu, bo przykład z kotami świadczy żeś nie skumał o co biega - ba nawet, żeby to przykryć troszkę wmieszał dygresję na poziomie tworzenia kolejnej odsłony przygód Zoi i Zoli.
Zabawne, że badania zostały opublikowane mniej więcej w tym czasie, kiedy pan Jot (kij wie kto zacz? Pytanie o wykształcenie, po tym jak mądrzył się na jakimś forum i został przyłapany na pewnej nieścisłości uznał za atak ad personam) wyskoczył ze swoją publikacją - którą z takim kiślem w majtach propagują głównie portale proziólkowe.
Fakt, autorka nie przejęła się tradycyjnym pojmowaniem "teorii bramy" - dlatego przeprowadziła dwa eksperymenty - behawioralny i laboratoryjny, polegającym na badaniu móżgu - tylko po to, żeby zyskać twardsze dowody na korelację między tym co myszy przyswajały (nikotynę) i jak to wpłynęło na ich dalszą preferencję (kokaina). Ale co tam, przecież Ci nie zabronię w zamian dyskutować z kotami, zwłaszcza w zadymionym ziołem pomieszczeniu...
Sorry Zuli miało być. ;)
Usuńgdy sam zacząłeś łosiować, to trochę odechciało mi się dyskusji w temacie eksperymentu Kanbellów...
Usuń(ale dostaniesz szansę, bo wiem, że też nie jesteś Łosiem)...
który de facto pokazał jedynie udział nikotyny w tym całym zamieszaniu, ale pytanie jest inne: czy idea "substancji bramowej, inicjacyjnej" ma w ogóle sens?... moim zdaniem, jeśli mówić o "bramie", to "bramą" jest realny, legalny narkotyk jakim jest alkohol, ale to wynika z uwarunkowań czysto społecznych, a nie neurologicznych... po prostu ETOH jest powszechnie dostępny, a w czasach, gdy acetylomorfinowe ćpuny zaczęły zaludniać ośrodki (głównie monarowskie), to MJ była jedynie pewną egzotyczną ciekawostką.... większość realnie przeważająca zaczynała od prozaicznej alpagi...
Kotański kłamał /byłem zresztą przy tym/ twierdząc, że 90% jego klientów zaczynało od zioła... akurat 90% tych klientów tego zioła w życiu na oczy nie widziało w tamtych czasach...
moja koncepcja /sprawdzona empirycznie/ jest zgoła inna: MJ powszechnie dostępna jest substancją "zaporową", na której może się zatrzymać wielu potencjalnych alkoholików, "heroinistów", czy kokainistów w swojej ewentualnej, możliwej "karierze" ćpuńskiej...
/dla wyjaśnienia: cudzysłów stąd, że prawdziwej heroiny od dawna nie ma na rynku, jest za droga do produkcji, polski kompot też nie miał w sobie ani procenta heroiny, to była dokładnie acetylomorfina, jednak dla plebsu te nazwy są mało istotne, za to "heroina" to brzmi! :) /...
Ale ja nie do końca o tym i ten przykład z Kotańskim nigdy nie był argumentem, to jego osobiste spostrzeżenie...
UsuńDzięki łaskawco... ;)
Napisałeś, że w ogóle teoria bramy to bzdura. No, ale okazuje się, że nie bardzo. Fakt, że badania Kendalów dotyczyły nikotyny, a nie marihuany. Ale okazało się że myszy po nikotynie szybciej uzależniają się od koki, niż te które jej nie dostawały, a po rozkrojeniu ich mózgów - okazało się dalej, że zażywanie nikotyny aktywowało obszary neuronowe odpowiedzialne za odczuwanie przyjemności. To tak z punktu widzenia laika, bo nie powtórzę tych wszystkich historii o histaminach itd. ale badania są dostępne w necie.
Ja nie uważam, że marihuana to samo zło i nie polemizuję, że być może alko i faje są gorsze, nie podważam że ma jakieś właściwości terapeutyczne (bo raczej nie lecznicze?). Ale hurraoptymizm podobnych publikacji, "odkłamujących" ją w ten sposób, że autor pisze, że badania dotyczące szkodliwego jej wpływu na człowieka są mitami, to przeginanie pały w drugą stronę.
jeśli już mam się wkręcać w gadanie nie na temat, to uważam, że "teoria" bramy jest bzdurą... obala ją prosty eksperyment myślowy: załóżmy, że na świecie nie istnieje zioło, to czy ilość ćpunów, tak procentowo, zmniejszy się, zwiększy, czy pozostanie taka, jaka jest?...
Usuńc'mon i dobranoc Waszmości...
I co, uważasz Waszmość, że dowiodłeś tym abstrakcyjnym przykładem, że bez zioła ilość ćpunów byłaby taka sama?
Usuńbyć może nawet wyższa, bo nie będzie "zapory" na której część potencjalnych ćpunów by się zatrzymała...
Usuńaha Radku... zapytałeś o to /cytuję/ "co fani marychy uważają za większą wartość - THC czy CBD...?"... nie do końca rozumiem, co znaczy "fani marychy", jedynie tak "na intuicję" domyślam się, o co chodzi...
Usuńale mniejsza z tym... nie umiem na to pytanie odpowiedzieć i wydaje mi się być źle postawione... wszystko zależy do jakich celów ktoś chce tej marychy użyć... jeśli dla rozrywki, dla rekreacji, to atrakcją jest tu THC, a CBD jedynie modyfikuje jego działanie. zioło bez THC ma o wiele mniejsze walory rozrywkowe... za to do celów leczniczych sprawa się komplikuje, bo każdy składnik ma swoją funkcję, wpływ na organizm, a do leczenia niektórych chorób /choć nie wszystkich/ THC jest w ogóle zbędne... zastrzegam, że mało się znam na leczniczych właściwościach zioła, ale wiem, że zawiera ono jeszcze inne kanabinole, a także flawonoidy, terpeny, czy coś tam jeszcze i o leku, czy quasi-leku wspomagającym można mówić dopiero, gdy ma on odpowiednią zawartość i proporcje tych składników... akurat z powodów prawnych na rynku łatwiej są dostępne produkty pozbawione THC i zwyczajowo oznaczane są skrótem "CBD", ale to też oznacza, że trudniej jest leczyć choroby, do której konieczny jest produkt z odpowiednią zawartością THC... jednak to wszystko nie wyjaśnia, co jest większą wartością, czy CBD, czy THC, czy jeszcze jakiś inny składnik i odpowiedź ogólna na to pytanie w ogóle nie istnieje, nie ma jej...
wyobraź sobie taki lek będący mieszanką dwóch antybiotyków: jeden zabija jedne bakterie, drugi inne... który jest większą wartością?... dla chorego zakażonego jedną bakterią pierwszy, dla chorego zakażonego drugą ten drugi, a dla chorego zakażonego bakterią podatną jedynie na synergiczne działanie obu antybiotyków jeden i drugi będą tak samo ważne...
Piotrze, twierdzenie, że marihuana powstrzyma kogoś przed sięgnięciem po coś lepszego, jest tak samo nieuzasadnione, jak zdanie Kotańskiego, który twierdził, że narkomani zaczynają od trawki.
UsuńW ogóle kończąc dyskusję - uważam że takie propagowanie zioła, bądź co bądź substancji psychoaktywnej, jakie stosujesz, naginając interpretację badań i wybierając tylko te publikacje, które potwierdzają określoną, popieraną przez Ciebie tezę, jest mocno szkodliwe społecznie. Ale to moje zdanie, nie jestem nijak uprawniony, by robić czyjeś sumienie, zwłaszcza że są tacy, którzy twierdzą że wiesz wszystko na ten temat.
@Radku...
Usuńoczywiście, że nie można przewidzieć, czy konkretna osoba używająca zioła nagle nie przestawi się na jakiś narkotyk i do tego jeszcze się w niego wpieprzy, bo mowa jest o faktach i prawidłowościach statystycznych... a fakt statystyczny jest taki /powtórzę po raz trzeci/, że gros użytkowników zioła nie nadużywa narkotyków, a wielu nawet nie używa ich wcale...
być może tych ludzi nie widzi się dlatego, bo nie mają ze sobą problemów, nie muszą się z niczego leczyć, bo nie ma z czego, więc statystyki medyczne ich nie wychwytują... policyjne statystyki również ich nie zauważają, bo nie stwarzają oni żadnego zagrożenia dla porządku publicznego, nikogo nie krzywdzą, co najwyżej ktoś pójdzie siedzieć, bo czystym przypadkiem znalazł się w złym miejscu i w złym czasie, a jakiś nadgorliwy pies potraktował prawo zbyt na poważnie... ale tych więźniów sumienia nie ma znowu tak wielu w porównaniu z ilością użytkowników zioła, więc nadal ten ogół jest niewidoczny...
...
skoro tak dziwnie postrzegasz rzeczywistość, że widzisz mnie "propagującego zioło", to faktycznie ta dyskusja powinna się zakończyć...
Mam poglad, ze w zyciu wszystkiego mozna przedawkowac. Moje kroliki raz scpaly sie surowa kapusta i zeszly z tego swiata... przedawkowaly bidule.
OdpowiedzUsuńJedzenie, pomimo, ze niezbedne dla naszego istnienia, przedawkowane prowadzi do powaznych schorzen .
Mozna przedawkowac w erotomanskich tekstach i w konsekwencji byc osoba unikana w co poniektorym towarzystwie... ostatecznie mozna tez azrwac po ryju:)
Daczegoz takiej marihuany nie mozna przedawkowac? Ktos kto tak mowi ma klapy na oczach. Kocha to ziolo i bedzie go bronil tarcza wlasnej piersi... mozg nastawiony tak, jak u alkoholika , ktory broni nieszkodliwosci swojej ukochanej wody zycia.
http://laboratoria.net/artykul/13523.html.
Jest jeszcze tu- wymieniono na wstepie kto badal... ale trzeba sie zarejestrowac.
https://www.mp.pl/poz/psychiatria/uzaleznienia/36252,czy-marihuana-zwieksza-ryzyko-zaburzen-psychotycznych
można przedawkować MJ, owszem, trochę się trzeba starać, aby to zrobić, ale skutki są zupełnie inne, niż to opisują marychofobiczne bajki, traktujące też o kochaniu zioła i jego obronie własną piersią...
UsuńPoczekaj, poczekaj... twoje slowa bez pokrycia w stosunku do wieloletnich badan naukowcow , ktorzy uczciwie mowia ze cos tam jest jeszcze niejednznaczne, albo w ogole bedzie niejednoznaczne, sa tez wnioski, ktore mowia konkret:
Usuń"W grupie osób stosujących marihuanę w porównaniu z tymi, które jej nie przyjmowały, stwierdzono większe ryzyko pojawienia się jakichkolwiek objawów lub zaburzeń psychotycznych w okresie obserwacji trwającym od 18 miesięcy do 27 lat lub zaburzeń psychotycznych zdiagnozowanych klinicznie."
Stwierdzono wieksze ryzyko.., itd:)
A ty znowu , ze twoje badania ( podaj metodologie i jak przeprowadzales) i doswiadczenie w stosowaniu mowi ci cos innego. Pochyl sie tez ciut nad badaniami innych. badania te byly robione nie w marichuanowofobicznych krajach.
w książce jest rozdział na temat ewentualnych związków NADużywania zioła i chorobami psychicznymi, sporo badań jest w nim omówionych, bynajmniej nie wybiórczo, nie tendencyjnie, ale przecież nie będę streszczał tekstu... mogę tylko tytułem wyjątku, specjalnie dla Ciebie, po starej przyjaźni zacytować puentę:
Usuń"Dowody na istnienie związku między częstością używania marihuany i rozwojem psychozy są, według dostępnych danych, słabe"...
jest jeszcze druga:
"Marihuana może nie powodować chorób psychicznych, ale osoby z chorobą psychiczną mogą używać dużo marihuany"...
No dobrze kotku... przytoczyles zdanie pana Jota, czy on w owej ksiazce rozprawia sie naukowo z tezami, czy stwierdzeniami naukowcow, czy ot tak ... przy kawce niejako na zasadzie "nie wydaje mi sie, bo...". Popiera to jakimis wlasnymi badaniami, danymi, metodologia....?
Usuńon się za bardzo z niczym nie rozprawia, przytacza jedynie wyniki różnych badań i wnioski z nich wyciągane, sporo tego jest nawet, a puenty końcowe, jak widać wyraźnie, wcale nie zaprzeczają istnieniu wspomnianych związków...
UsuńTej ksiazki nie kupie, ale po ta z zalinkowanego przez mnie artykulu chyba siegne.
UsuńI kiedy ktos zapiera sie, ze marysia jest nieszkodliwa i nie powoduje psychotycznych zachowan, nie mozna sie nia przecpac, daje luzik i poprawia nastroj, niweluje zachowania agresywne... to jakbym wykladow scjentologow sluchala, kiedy nie mozna ich przekonac, ze na dany stan badan i znajomosci kosmosu to, co oni opowiadaja to bajki.... a sprawa z nimi ma sie tak samo jak z kazda wiara:)
Pozostanmy przy tym, ze ty znasz jedne badania, a te drugie - przeciwne tym, ktore znasz to, wedlug ciebie, niezle baje:))
ani ja się nie upieram, że "marysia jest nieszkodliwa", ani autor książki, coś Ci się pokręciło, wmawiasz to mi jak w chorego jajko...
Usuńtrochę jak Radku, któremu ubrdało się, że "propaguuuję zioło"...
:) A co? Wydaje ci sie, ze w sprawie ziola jestes neutralny? :)
Usuńto chyba nie ma znaczenia, co odpowiem, bo i tak Twojego widzenia sprawy nie zmienię... tak? :)
Usuńtak jeszcze a propos książek, to niezła jest pozycja "Zrozumieć marihuanę" /Mitch Earleywine, 2015 r. (wydanie polskie)/... jest jeszcze bardziej obiektywna, niż ta omawiana przeze mnie, zawiera również dużo wyników badań, zaś sam autor nie określa się wcale, czy jest prokonopny, czy nie, choć marychofobem na pewno nie jest, bo marychofob tak naukowej książki nie umiałby napisać i wiele faktów naukowych "przez gardło by mu nie przeszło", jako niezgodnych z wdrukowanym mu programem... jedynym zgrzytem jest używanie słowa "narkotyk" na określenie zioła, ale angielskie "drug" ma szersze znaczenie, niż polskie "narkotyk" nawet w języku common, potocznym, a tłumacz sobie z tym nie poradził, zachował się konformistycznie do maistreamowego słownictwa... to jednak jest wybaczalne, nie warto przywiązywać do tego uwagi...
UsuńNie wiem, zostałam wielokrotnie przeszkolona na okoliczność narkotyków i to, co zapamiętałam "na okoliczność" marychy, to dwie rzeczy:
OdpowiedzUsuń- że JEST to narkotyk
- i że NIE MA czegoś takiego jak marihuana lecznicza.
A że nie używam jej w ogóle, to w sumie jest mi to obojętne...
to nieźle Ci zorali czosnek, ale jako kobita na poziomie chyba w te brednie nie wierzysz?... mnie kiedyś próbowali wdrukować do mego czosneka, że jest coś takiego, jak "Panbóg" (a Lenin jest jego prorokiem), ale nie dali rady...
UsuńAle dlaczego mam nie wierzyć osobie utytułowanej, profesorowi, warszawiakowi z Komendy Głównej? I dlaczego mam nie wierzyc studentowi, który przez rok palił maryche zawzięcie, a potem sam stwierdził, że ma straszliwie zrytą banię, a raczej ubytki w mózgu, bo nagle nie idzie mu nauka, zapamiętywanie, w ogóle pamięć szwankuje. Nie wierzę, że marihuana nie powoduje ujemnych skutków u palaczy, natomiast co do legalizacji - proszę bardzo. W końcu niejedna szkodliwa rzecz jest legalna, choćby cukier czy sól...
Usuńbo jak się pali przez rok ZAWZIĘCIE, to faktycznie można sobie zryć banię... jest całe mnóstwo przyjemnych i wartościowych zajęć, którymi można sobie zrobić kuku, jeśli się je uprawia przez rok ZAWZIĘCIE...
Usuń...
czy MJ jest narkotykiem?... to jest mocno do dyskusji... z jednej strony tak, bo jednak odrobinę zmienia stan umysłu... ale w porównaniu z poważnymi narkotykami, takimi jak alkohol na przykład, to MJ nie jest żadnym narkotykiem ze względu na to "odrobinę" właśnie...
"semi - narkotyk" to jest jedyne odpowiednie słowo, na które się można jeszcze kompromisowo zgodzić...
I na tym kompromisie mozna by pokojowo poprzestać :-)
UsuńKiedy chodzi zas o legalizacje marychy to jak najbardziej. Skoro alkoholik moze sie na legalu scpac i oszczac, to dlaczegoz ktos palacy marysie mialby sie kryc za krzakami? Niech ma taki ktos w przestrzeni publiczenej swoj fragment, na ktorym moze wdechnac leczniczego powietrza:)
OdpowiedzUsuńKiedys tam juz gawedzilismy i do legalizacji mnie przekonales. Niech ida podatki od maryski do skarbu panstwa, tak jak od alkoholu, czy papierosow... niech dziela je na walke z uzaleznieniami, czy jakies inne place zabaw.
Natomiast kiedy biega o szkodliwosc i nieszkodliwosc... nie, w tym temacie jakos nie widze sensownych u ciebie argumentow:)
pierwszy argument już sama podsunęłaś:
Usuńpo MJ nie ma jak się "sćpać" i oszczać...
No nie wiem ... oszczac moze nie, ale byc skupionym na ziole. Myslec, ze jak sie wroci np.: z zakupow to sie czlowiek nagrodzi niezlym sztachem ( forma nagradzania sie,myslenia w takich kategoriach) , albo jak wywiezie kolejna taczke gruzu to sie nagrodzi pykaniem marichuanowej fajeczki... Kiedys sluchalam kogos kto przestal palic, jeden z muzykow, ktory jak najbardziej twoje argumenty by pochwalal, bo i on mowil, ze po ziole nie robi sie obory , czlowiek nie ma w sobie (ponoc) zachowan agresywnych, ale on byl non stop skupiony na ziole. Czy ma kase, jak skolowac, gdzie zapalic... najwazniejszy punkt jego istnienia. W pewnych momentach wazniejszy niz muzyka...
UsuńWiesz Piter? Uzaleznic sie mozna od drugiej osoby i chodzic na terapie po starcie, dlatego plisss ... argument ze Maryska nie mozna sie przecpac, uzaleznic otocz powazniejszymi argumentami, bo narazie bijesz nienaukowa piane.
przecież nigdy nie twierdziłem, że od zioła nie można się uzależnić, sam spotkałem dwa takie przypadki, co do trzeciego nie jestem pewien, wiesz, diagnozą "uzależnienie" nie można tak sobie szastać na lewo i prawo, bo można komuś tym krzywdę zrobić...
UsuńZainteresowałeś mnie, chociaż ja w tym temacie należę raczej do neutralnych w kierunki lieberalnych. Myślałam, że kwestia "bramy" jest niejako oczywista, byłam kiedyś jako tłumaczka na kilkudniowych wykładach o wszelkich narkotykach, tam przekazano nam dość szczegółową wiedzę w temacie, a wykładowczynie, pracujące od lat z osobami palącymi marychę były jednak skłonne uważać, że to prowadzi do pewnego złagodzenia podejścia do innych środków, ułatwia ich spróbowanie i tym samym może niektóre osoby, skłonne do uzależnień, wprowadzić bardzo szybko i niemal niezauważalnie w ten świat.
OdpowiedzUsuńw tej całej "teorii bramy" jest jeden szkopuł, który jej wyznawcy jakoś dziwnie, nie wiedzieć czemu nagminnie przeoczają: jak wytłumaczyć fakt, że przeważająca większość użytkowników zioła jest bardzo wstrzemięźliwa w temacie używania narkotyków /z alkoholem włącznie/, co najwyżej sporadycznie ktoś z nimi zaeksperymentuje, a wielu wręcz trzyma się od nich z daleka...
UsuńTo ja się spytam - czy użytkownicy zioła są bardziej są wstrzemięźliwi, od tych, którzy zioła nie palą? Bo szkopuł jest też taki, na tle jakich grup oni wypadają tak wstrzemięźliwie.
Usuńpowiedzmy, że są wstrzemięźliwi w porównaniu ze średnią ogólną...
Usuńjest jeszcze coś: otóż narkomani do zioła odnoszą się z dużą rezerwą, czasem któryś go użyje jako pewnej ciekawostki, dodatku, czy też urozmaicenia, niemniej jednak nie jest to dla nich żadna zbytnia atrakcja, nie jest też substytutem w razie braku ich narkotyku, aczkolwiek w pewnych sytuacjach może dla nich tym substytutem być... jednak sprawę legalizacji, czy liberalizacji zioła zwykle popierają, bo każdy luz prawny jest przez nich mile widziany...
cały czas mówimy o prawidłowościach statystycznych, a nie o zachowaniach jednostek...
No to podaj w koncu te statystyki. Gdzie to mozna sprawdzic, zapoznac sie z danymi?
Usuńjakie znowu statystyki?... to są wyniki obserwacji z wielu lat... rozumiem Aniu, że bardziej możesz wierzyć słowu pisanemu (cokolwiek by to było), ale takich badań formalnych, oficjalnych, spisywanych potem gdzieś raczej nikt nie robi...
UsuńBardzo rzetelne i naukowe stwierdzanie - badań nikt nie robi, jedynie Piotr prowadzi jakieś swoje wieloletnie obserwacje... Ale to by coś już wyjaśniało - gdyż taka by mogła narzucać się interpretacja, gdyby większość narkomanów z którymi się zetknął, stwierdziła, że nigdy trawki nie paliła, tylko od razu wzięła się za coś solidniejszego.
UsuńAle chyba jednak ktoś robi statystyki dotyczące uzależnionych, bo takie dane można znaleźć. Zresztą ich podstawą są wywiady z nimi. Gdyby nie robiono, to całe gadanie o tym jak i czy marihuana uzależnia i czy powoduje skutki pozytywne czy negatywne - byłaby o dupę potłuc.
Wnikając dalej - co rozumiemy przez średnią ogólną? 44% palących trawkę sięga po inne narkotyki i takie dane znalazłem na portalu "prokonopnym" który zinterpretował je tak, że jednak ponad połowa nie sięga, więc zaliczyli to sobie na punkt dla siebie. Ale mam rozumieć, że procent "średniej ogólnej" jest wyższy? Znów zajrzę do statystyk - średnie ogólne wyglądają tak, że 5% osób dorosłych miało kontakt co najmniej raz w życiu z narkotykami. Nawet zakładając, że tym narkotykiem mógł być zwykły blant, nie trzyma się to moim zdaniem kupy.
@Radku...
Usuńwyniki takich wywiadów są spisywane, ale ten cały materiał jest rozrzucony po różnych placówkach i mało komu przychodzi do głowy, aby te dane jakoś zebrać i razem zestawić, a jak przychodzi, to taka robota po prostu może przerastać... tak więc w tym sensie trzeba rozumieć "takich badań nikt nie robi"... chociaż obecnie, gdy powstają systemy komputerowe, całe bazy danych staje się to możliwe, ale jeszcze niedawno nie było i można było bazować jedynie na spostrzeżeniach, obserwacjach pracowników zajmujących się tematem...
...
za to większość rozpoznań uzależnienia od zioła faktycznie jest o kant dupy potłuc, bo wystarczy, że ktoś w wywiadzie wyliczy zioło, jako jedną z substancji, z którą miał doświadczenia i z automatu przybija mu się diagnozę uzależnienia także od zioła...
dużo (lipnych) rozpoznań uzależnienia od zioła miało też miejsce w czasach wojska z poboru, ale to już jest archaizm, dawna historia...
...
większość narkomanów zaczyna faktycznie od czegoś solidniejszego: od alkoholu i do tego akurat nie trzeba wywiadów, wystarczy zwykła, prosta logika: ten narkotyk jest po prostu wręcz pod ręką, ogólnie dostępny... a potem bywa różnie:
1. większość mająca doświadczenia z tym narkotykiem nigdy nie wpada w żaden nałóg narkotykowy, a tym bardziej się nie uzależnia od niczego w tym stylu...
2. część zostaje narkomanami alkoholowymi /alkoholikami/...
3. reszta znajduje coś innego i wpieprza się w to coś innego...
...
nie mylmy pojęć... mieć z czymś doświadczenia, czy mieć kontakt nie oznacza od razu nadużywania, używania problemowego, a tym bardziej uzależnienia... poza tym nie wciskaj mi czegoś w łosiowym stylu, bo nigdy nie twierdziłem, że narkomani z którymi miałem do czynienia nigdy nie miała kontaktu z trawką... a "palić trawkę" może oznaczać od jednego blanta na rok, po kilka codziennie, więc takie określenie niewiele ze sobą niesie informacji...
Więc skoro jednym kryterium porównania jest dostępność - w przypadku alkoholu - pod ręką, w przypadku zioła konieczność zadania sobie trudu i szukania dostawcy - to faktycznie nie da się tego porównać na podstawie obserwacji. Na takich podstawach można równie dobrze snuć przypuszczenia że groźniejsza jest woda ciepła od lodowatej, bo w tej pierwszej więcej ludzi tonie... :D
UsuńZ drugiej strony - albo mi się zdaje, albo pojawia się tu delikatna sugestia, że jednak alkohol może być pośrednikiem do przejścia do czegoś mocniejszego - czyli pasowałby do teorii bramy.
Akurat teraz Ty lecisz w łosiowym stylu, bo ja napisałem że takie obserwacje uprawniałyby Cię do wysnucia wniosków które przedstawiłeś, a nie że napisałeś "że narkomani z którymi miałeś do czynienia nigdy nie miała kontaktu z trawką" - czegoś takiego ja z kolei nie napisałem. Użyłem też słowa większość, co niejako potwierdziłeś twierdząc że, większość zaczynała od alkoholu, choć ja bym się zainteresował jeszcze czy to że od niego zaczynali wykluczało palenie trawki. Tymczasem ona w tej punktacji nie istnieje nawet śladowo. To bardzo ciekawe informacje.
numer polega na tym, że samo pojęcie "bramy", czy "substancji inicjującej" nie ma za bardzo sensu... sugeruje ono pewien związek przyczynowo skutkowy, którego zwykle wcale nie ma... bo co z tego, że alkohol był pierwszy u większości narkomanów?... to znaczy tylko tyle i jedynie, że był pierwszy, ale wcale nie oznacza, że te doświadczenia skłoniły ich do prób z innymi narkotykami, a w konsekwencji te próby doprowadziły do wpieprzenia się w niektórych przypadkach...
Usuń"teoria bramy" jest koncepcją bajkową, bo przypisuje trawce lub jakiemuś narkotykowi tajemniczą "moc", która miałaby zmuszać w przeszłości obecnego narkomana do brania tego środka, który teraz akurat jest jego problemem... tymczasem prawda jest zwykle kompletnie inna, przyczyna, a raczej splot przyczyn z powodu których ktoś się wpieprzył np. w "helenkę" może być rozmaity, ale na pewno nie to, że taki ptyś strzelił sobie kiedyś kielicha, czy /w marychofobicznej wersji/ zajarał jointa...
Nie chcę wałkować tematu w kółko, ale zmian w mózgu, które miały potęgować odczuwanie euforii po zażyciu innego środka dowodził eksperyment Kendal. Zresztą być może przyjrzę się dokładniej w wolnej chwili, jak stan nauki wygląda na Zachodzie, bo oni częściej takie sprawy badają i coś u siebie na ten temat stworzę...
Usuńenergia dyskusji już się wypala, wrócę tylko na koniec do tematu, czyli książki, o której jakoś się zapomniało po drodze:
Usuńautor jak zwykle omawia sprawę w dość stonowany sposób, nie rozprawia się zbyt radykalnie z "teorią przedsionka" /to jego nazwa/... wstępnie wspomina o kwestii błędu logicznego w niej zawartego /czyli nic nowego/, potem przytacza nieco wyników badań z innych krajów wartych rzucenia nań okiem... np. takie coś /wybrałem pierwsze z brzegu/:
"już przed pierwszym kontaktem z marihuaną twardych narkotyków używało 39% ankietowanych /Australia/"...
na koniec zabawny cytacik z pracy jakiejś brytyjskiej agendy rządowej:
"próbować ograniczyć uzależnienie od heroiny przez powstrzymywanie użycia marihuany to jak próbować ograniczyć liczbę ofiar wypadków motocyklowych przez walkę z jazdą na rowerze"...
Energia się wypala, bo raczej (z wyjątkami) dyskutujemy, a nie okładamy się plaskaczami. Znam Twoje zdanie i wiem skąd ono wynika, generalnie różnica wynika teraz stąd, że ja mając podobne doświadczenia niekoniecznie wyciągnąłbym takie same wnioski. Żeby nie było - jakimś zagorzałym przeciwnikiem legalizacji trawki nie jestem, choć sam nie zamierzam już z niej korzystać. W pożytek z legalizacji na razie nie wierzę, ale to może wynikać z braku kompletu informacji na ten temat.
UsuńCo do książki - po pierwsze sprawdziłem kim jest autor. Wyszło, że nie jest kimś, kto do sprawy podchodzi bezstronnie. Po drugie - tytuł. Jeżeli facet pisze o "odkłamianiu", to jest to klasyczny zabieg marketingowy, sugerujący czytelnikowi, że tylko z jego książki można się dowiedzieć jakiejś prawdy. W połączeniu daje to z reguły literaturę opartą na tzw. cherrypickingu, czyli selektywnym traktowaniu źródeł. I skoro jest tam mowa o "rozpracowywaniu" teorii bramy, bez odwołania się do badań, które jednak sugerują co innego, to już jest sygnał ostrzegawczy, że autor chce przedstawić swój pogląd.
Nawet ten cytat "już przed pierwszym kontaktem z marihuaną twardych narkotyków używało 39% ankietowanych" - świadczy, że 61% ankietowanych miało jednak przed twardymi narkotykami kontakt z marihuaną pytanie więc co z tym faktem zrobić i jak zinterpretować?
cytacik z agendy rządowej jest próbą użycia argumentu reduktio ad absurdum, z tym że żeby to zrobić autor musiał odwołać się do metafory. Pytanie czy jest ona adekwatna.