Dzielnica, w której mieszka Kaśka, a także mieści się fitness klub, w którym pracuje od dawna już przestała zasługiwać na miano dzielnicy zakazanej, czy też niebezpiecznej. Niemniej jednak, nawet w najgrzeczniejszej dzielnicy może się czasem zdarzyć jakaś niezbyt grzeczna akcja. Ale może po kolei:
Wtorek, ostatni dzień kwietnia
Tego dnia późnym popołudniem Kaśka i Borek wyszli z kaśkowego klubu. Jak ktoś pierwszy raz, to Kaśka to psiapsia Maliny, siśki Borka, zaś Borek to chłop Anity. Nic już więcej wyjaśnień, było czytać wcześniejsze odcinki, monitorować uniwersum Świata Czarownic. Szli piechotą na przystanek, bo:
- Gdzie masz auto?
- Anita zajęła. A gdzie twój esesmański strucel?
- W warsztacie. To bardzo krzepka dziadzia, ale bardzo krzepkim dziadziom też czasem nie staje, więc dałam go do korekty.
- A gdzie jedziesz?
- No, jak to gdzie? Do twojej Anitki na czary mary.
- Racja. Te wasze babskie sprawy. A ja do domu.
- Wiem. Nachlać się piwa z moim Adaśkiem.
- To tak już daleko zaszło, że twój?
- No. Chyba tak. Będziecie mi obrabiać dupę?
- Też. Zapoznanie rodzin już było?
- Pracujemy nad tym. Na razie wzmacniamy więzi między sobą.
- Kosztem naszego łóżka.
- Boras, jesteś niemiły. Odkupiliśmy, tak? No!
Tak sobie idą, rozmawiają o wszystkim, tudzież niczym, hahają się, a tu nagle z bramy wychodzi trzech zakapiorów. Tak stanęli sobie w poprzek chodnika, jakby tylko szukali kłopotów. Bo stanąć Kaśce na drodze to zawsze jest jakiś kłopot, po prostu zwykłe proszenie się o łomot.
- Boreczku, trzymaj się z tyłu. To moja dzielnia, ja to ogarnę.
Ogarnęła. Zamieniła z zakapiorami kilka słów, jeden wyciągnął do niej rękę, po czym ciupasem zaległ na glebie, coś dziwnie chrupnęło przy okazji. Drugi oberwał z glana w ogolony łeb. Bo Kaśka nie nosi szpilek, tylko do pracy pepegi, zaś na ulicę nader seksowne glany właśnie. Trzeci padł już ofiarą Borka. Bo to było tak, że wyjął coś błyszczącego i ruszył na Kaśkę. Ta się obejrzała, ale odrobinę za późno, więc Falibor uznał za stosowne coś zrobić. Zrobił. Wyciągnął dłoń do napastnika, po czym zaaplikował mu nader solidne antygrawitacyjne pchnięcie. Trafiony koleś osiadł sobie miękko na ścianie kilkanaście metrów dalej i osunąwszy się po niej na dół odmówił dalszego funkcjonowania. Kaśka rozejrzała się po pobojowisku.
- Chodźmy. Nic im nie będzie. Wyliżą się.
Więc poszli. Ale Kaśka nagle zapytała:
- Borek, co to było? Dim mak? Nie. Dim mak działa inaczej. Poza tym nie istnieje, to tylko miejska legenda. Więc co ty mu zrobiłeś?
- Niby co? Komu?
- Temu tam co leży.
- Tylko go odepchnąłem.
- Nie rób ze mnie idiotki. Nawet go nie dotknąłeś.
- Zdawało ci się. Dzida! Autobus mamy.
Temat był niewygodny dla Borka, zaś Kaśka, jako początkująca czarownica, tuż przed inicjacją, czuła, że to nie jest dobry moment, żeby go rozwijać. Oboje milczeli przez całą drogę, krępującą ciszę przerwał dopiero Borek:
- Mój przystanek. Miłego czarowania.
- Miłego chlania.
Autobus ruszył dalej, zaś Kaśka odjechała. Mentalnie zresztą też. Wróciła na Ziemię dopiero, gdy usłyszała:
- Dzień dobry. Czy mogę zobaczyć pani bilet?
Nie mógł, bo Kaśka jechała była bez biletu. Jej reakcja była szybka. Wstała, chwyciła kanara za rękę, spojrzała mu prosto w oczy i mruknęła zaklęcie. Nigdy nie używała uroków, Adaśka zniewoliła metodą naturalną, babską Magią Mniejszą, ale tym razem zaistniała była wyższa konieczność. Przy okazji zauważyła, że przejechała swój przystanek. Gdy autobus się zatrzymał, wysiadła zeń ze słowami:
- Siadaj i czekaj tu na mnie.
Już na ulicy dodała:
- Za dwie godziny ci przejdzie.
Przejechanie przystanku mocno skomplikowało marszrutę Kaśki. Jednak wreszcie dotarła na miejsce, zaś na pytające spojrzenie Anity odpowiedziała:
- Sorry za spóźnienie. Za dużo myślałam.
Myślała zaś sobie o tym, co zrobić z tym, co zobaczyła na ulicy podczas incydentu z trójką niezbyt mądrych chłoptasiów. Korciło ją z kimś o tym pogadać, ale z kim? Z Anitą? Z Maliną? Może z Adaśkiem? Może po prostu zupełnie nic nie robić?
Za to sam incydent miał jeszcze swoje osobne zabawne dokończenie. Otóż po jakichś kilku tygodniach do klubu Kaśki przyszedł pewien młody człowiek z ortezą na barku. Podszedł do sklepowego kontuaru za którym urzędował pracownik imieniem Jacuś i zapytał:
- Dzień dobry. Mam skierowanie na rehabilitację i fizjoterapię. Czy macie może jakieś miejsce na enefzet? Widzę na szyldzie, że jest u was taka opcja.
- Dzień dobry. Dobrze pan widzi i ma pan niesamowite szczęście.
Mówiąc to Jacuś kliknął w klawiaturę laptopa, skutkiem czego cycki, cipki, poślady, tudzież inne kobiece detale na ekranie zastąpiła excelowska tabelka.
- Godzinę temu jedna osoba odwołała swoje zajęcia i od poniedziałku może pan zacząć. To jest na szesnastą, pasuje panu?
- Chyba nie mam wyboru?
- Raczej nie. Inne rezerwacje dopiero za miesiąc.
- To wchodzę w to.
- Sekundę.
Jacuś sięgnął po telefon.
- Kasiu, jesteś zajęta? Mam pacjenta dla ciebie.
- ...
- Dobrze. Proszę sobie usiąść, za parę minut koleżanka wyjdzie do pana.
To zdanie Jacuś powiedział już do przybysza. Ten posłusznie usiadł na wskazanym krzesełku pod ścianą i zajął się przeglądaniem ilustrowanych pisemek leżących na stoliku. Gdy minęły wspomniane minuty drzwi na zaplecze otworzyły się i wchodząca przez nie uśmiechnięta postać ruszyła prosto na niego wyciągając doń rękę.
- Dzień dobry. Katarzyna jestem. Mogę skierowanie?
Klient wstał, automatycznie również wyciągnął swoją rękę i...
- Dzi... Dzi... Dzień dobry.
Słowa wyraźnie nie chciały mu przejść przez gardło, zaś jego mina wyrażała stan bezgranicznego osłupienia. Kaśka zawsze wyglądała sexy, szczególnie w pracy, w swoim obcisłym służbowym dresie, doskonale się wcinającym, tudzież opinającym, ale takiej reakcji na swój widok nie widziała nigdy.
- No? Poproszę to skierowanie.
Stojący człowiek nie zareagował, więc sama wyjęła mu kartkę, którą trzymał w drugiej, opuszczonej dłoni. Rzuciła na nią okiem i powiedziała:
- Aha, bark, ramię, nadgarstek, sporo tu tego. Ma pan może jakieś fotki ze sobą? Rentgeny znaczy się.
- N... N...
Kaśka już nie czekała aż klient się wysłowi.
- To bardzo proszę, żeby pan je przyniósł na pierwsze zajęcia. Stan przed wypadkiem i po wypadku. Miał pan prześwietlenie robione przed zdjęciem gipsu, tak? Bo rozumiem, że miał pan gips? Czy tylko same ortezy?
- T... T...
- To znakomicie. Ułatwi nam pracę. Skierowanie zatrzymam, chyba że się pan rozmyśli jeszcze przed poniedziałkiem, to otrzyma pan je z powrotem. To do zobaczenia. Muszę wracać do pracy.
Mówiąc to Kaśka uśmiechnęła się jeszcze milej, po czym obróciła się na pięcie i zniknęła za tymi drzwiami, którymi weszła. Za to klient chwilę jeszcze stał, potem opadł na krzesło. Jacuś przyjrzał mu się uważnie.
- Wszystko w porządku? Dobrze się pan czuje?
- Do... Dobrze, nic mi nie jest. Tylko chwilę posiedzę, można?
- Nie ma sprawy.
Po tych słowach Jacuś całkiem stracił zainteresowanie siedzącym i wrócił do wnikliwego studiowania piczek na laptopie. Za to po kilku minutach klient wstał i mruknąwszy coś pod nosem wyszedł na ulicę. Po godzinie jednak wrócił. Podszedł do kontuaru i położył na nim nieduży bukiet kwiatów, do którego była przyczepiona jakaś karteczka.
- Proszę to dać tej pani... Pani Katarzynie, tak?
- Zaraz ją poproszę, jeszcze jest w pracy.
- Nie, nie trzeba...
Zanim Jacuś coś odpowiedział, młody człowiek był już za drzwiami. Po kilku minutach bukiet trafił do adresatki, która obejrzała przyczepioną doń kartkę. Głośno przeczytała jej treść:
- Nie rozmyśliłem się. Przepraszam za tamto.
- Wiesz, o co w tym chodzi?
- Wiem Jacusiu, wiem. Chyba masz klienta, bo dzwonek słyszę. Tyle razy już było kurwa mówione, żebyś zamykał drzwi na ulicę, nawet jak na chwilę idziesz na zaplecze, do kibla, czy po coś tam.
- Kaśka, to jest mobbing. Zawsze się czepiasz o to samo.
- Jaki znowu kurwa mobbing? Zwykła zjeba. Bardzo aksamitna do tego, wręcz moleskinowa. No, wypad! Znikalski! Won!
Kaśka powąchała trzymane w ręku kwiatki i westchnęła:
- Gdyby nie wy, to bym go tak opierdoliła, że...
Nie skończyła tego zdania i ruszyła do pokoiku socjalnego szukać jakiegoś naczynia do wstawienia weń bukietu.
BĘDZIE DOKOŃCZENIE
Wtorek, ostatni dzień kwietnia
Tego dnia późnym popołudniem Kaśka i Borek wyszli z kaśkowego klubu. Jak ktoś pierwszy raz, to Kaśka to psiapsia Maliny, siśki Borka, zaś Borek to chłop Anity. Nic już więcej wyjaśnień, było czytać wcześniejsze odcinki, monitorować uniwersum Świata Czarownic. Szli piechotą na przystanek, bo:
- Gdzie masz auto?
- Anita zajęła. A gdzie twój esesmański strucel?
- W warsztacie. To bardzo krzepka dziadzia, ale bardzo krzepkim dziadziom też czasem nie staje, więc dałam go do korekty.
- A gdzie jedziesz?
- No, jak to gdzie? Do twojej Anitki na czary mary.
- Racja. Te wasze babskie sprawy. A ja do domu.
- Wiem. Nachlać się piwa z moim Adaśkiem.
- To tak już daleko zaszło, że twój?
- No. Chyba tak. Będziecie mi obrabiać dupę?
- Też. Zapoznanie rodzin już było?
- Pracujemy nad tym. Na razie wzmacniamy więzi między sobą.
- Kosztem naszego łóżka.
- Boras, jesteś niemiły. Odkupiliśmy, tak? No!
Tak sobie idą, rozmawiają o wszystkim, tudzież niczym, hahają się, a tu nagle z bramy wychodzi trzech zakapiorów. Tak stanęli sobie w poprzek chodnika, jakby tylko szukali kłopotów. Bo stanąć Kaśce na drodze to zawsze jest jakiś kłopot, po prostu zwykłe proszenie się o łomot.
- Boreczku, trzymaj się z tyłu. To moja dzielnia, ja to ogarnę.
Ogarnęła. Zamieniła z zakapiorami kilka słów, jeden wyciągnął do niej rękę, po czym ciupasem zaległ na glebie, coś dziwnie chrupnęło przy okazji. Drugi oberwał z glana w ogolony łeb. Bo Kaśka nie nosi szpilek, tylko do pracy pepegi, zaś na ulicę nader seksowne glany właśnie. Trzeci padł już ofiarą Borka. Bo to było tak, że wyjął coś błyszczącego i ruszył na Kaśkę. Ta się obejrzała, ale odrobinę za późno, więc Falibor uznał za stosowne coś zrobić. Zrobił. Wyciągnął dłoń do napastnika, po czym zaaplikował mu nader solidne antygrawitacyjne pchnięcie. Trafiony koleś osiadł sobie miękko na ścianie kilkanaście metrów dalej i osunąwszy się po niej na dół odmówił dalszego funkcjonowania. Kaśka rozejrzała się po pobojowisku.
- Chodźmy. Nic im nie będzie. Wyliżą się.
Więc poszli. Ale Kaśka nagle zapytała:
- Borek, co to było? Dim mak? Nie. Dim mak działa inaczej. Poza tym nie istnieje, to tylko miejska legenda. Więc co ty mu zrobiłeś?
- Niby co? Komu?
- Temu tam co leży.
- Tylko go odepchnąłem.
- Nie rób ze mnie idiotki. Nawet go nie dotknąłeś.
- Zdawało ci się. Dzida! Autobus mamy.
Temat był niewygodny dla Borka, zaś Kaśka, jako początkująca czarownica, tuż przed inicjacją, czuła, że to nie jest dobry moment, żeby go rozwijać. Oboje milczeli przez całą drogę, krępującą ciszę przerwał dopiero Borek:
- Mój przystanek. Miłego czarowania.
- Miłego chlania.
Autobus ruszył dalej, zaś Kaśka odjechała. Mentalnie zresztą też. Wróciła na Ziemię dopiero, gdy usłyszała:
- Dzień dobry. Czy mogę zobaczyć pani bilet?
Nie mógł, bo Kaśka jechała była bez biletu. Jej reakcja była szybka. Wstała, chwyciła kanara za rękę, spojrzała mu prosto w oczy i mruknęła zaklęcie. Nigdy nie używała uroków, Adaśka zniewoliła metodą naturalną, babską Magią Mniejszą, ale tym razem zaistniała była wyższa konieczność. Przy okazji zauważyła, że przejechała swój przystanek. Gdy autobus się zatrzymał, wysiadła zeń ze słowami:
- Siadaj i czekaj tu na mnie.
Już na ulicy dodała:
- Za dwie godziny ci przejdzie.
Przejechanie przystanku mocno skomplikowało marszrutę Kaśki. Jednak wreszcie dotarła na miejsce, zaś na pytające spojrzenie Anity odpowiedziała:
- Sorry za spóźnienie. Za dużo myślałam.
Myślała zaś sobie o tym, co zrobić z tym, co zobaczyła na ulicy podczas incydentu z trójką niezbyt mądrych chłoptasiów. Korciło ją z kimś o tym pogadać, ale z kim? Z Anitą? Z Maliną? Może z Adaśkiem? Może po prostu zupełnie nic nie robić?
Za to sam incydent miał jeszcze swoje osobne zabawne dokończenie. Otóż po jakichś kilku tygodniach do klubu Kaśki przyszedł pewien młody człowiek z ortezą na barku. Podszedł do sklepowego kontuaru za którym urzędował pracownik imieniem Jacuś i zapytał:
- Dzień dobry. Mam skierowanie na rehabilitację i fizjoterapię. Czy macie może jakieś miejsce na enefzet? Widzę na szyldzie, że jest u was taka opcja.
- Dzień dobry. Dobrze pan widzi i ma pan niesamowite szczęście.
Mówiąc to Jacuś kliknął w klawiaturę laptopa, skutkiem czego cycki, cipki, poślady, tudzież inne kobiece detale na ekranie zastąpiła excelowska tabelka.
- Godzinę temu jedna osoba odwołała swoje zajęcia i od poniedziałku może pan zacząć. To jest na szesnastą, pasuje panu?
- Chyba nie mam wyboru?
- Raczej nie. Inne rezerwacje dopiero za miesiąc.
- To wchodzę w to.
- Sekundę.
Jacuś sięgnął po telefon.
- Kasiu, jesteś zajęta? Mam pacjenta dla ciebie.
- ...
- Dobrze. Proszę sobie usiąść, za parę minut koleżanka wyjdzie do pana.
To zdanie Jacuś powiedział już do przybysza. Ten posłusznie usiadł na wskazanym krzesełku pod ścianą i zajął się przeglądaniem ilustrowanych pisemek leżących na stoliku. Gdy minęły wspomniane minuty drzwi na zaplecze otworzyły się i wchodząca przez nie uśmiechnięta postać ruszyła prosto na niego wyciągając doń rękę.
- Dzień dobry. Katarzyna jestem. Mogę skierowanie?
Klient wstał, automatycznie również wyciągnął swoją rękę i...
- Dzi... Dzi... Dzień dobry.
Słowa wyraźnie nie chciały mu przejść przez gardło, zaś jego mina wyrażała stan bezgranicznego osłupienia. Kaśka zawsze wyglądała sexy, szczególnie w pracy, w swoim obcisłym służbowym dresie, doskonale się wcinającym, tudzież opinającym, ale takiej reakcji na swój widok nie widziała nigdy.
- No? Poproszę to skierowanie.
Stojący człowiek nie zareagował, więc sama wyjęła mu kartkę, którą trzymał w drugiej, opuszczonej dłoni. Rzuciła na nią okiem i powiedziała:
- Aha, bark, ramię, nadgarstek, sporo tu tego. Ma pan może jakieś fotki ze sobą? Rentgeny znaczy się.
- N... N...
Kaśka już nie czekała aż klient się wysłowi.
- To bardzo proszę, żeby pan je przyniósł na pierwsze zajęcia. Stan przed wypadkiem i po wypadku. Miał pan prześwietlenie robione przed zdjęciem gipsu, tak? Bo rozumiem, że miał pan gips? Czy tylko same ortezy?
- T... T...
- To znakomicie. Ułatwi nam pracę. Skierowanie zatrzymam, chyba że się pan rozmyśli jeszcze przed poniedziałkiem, to otrzyma pan je z powrotem. To do zobaczenia. Muszę wracać do pracy.
Mówiąc to Kaśka uśmiechnęła się jeszcze milej, po czym obróciła się na pięcie i zniknęła za tymi drzwiami, którymi weszła. Za to klient chwilę jeszcze stał, potem opadł na krzesło. Jacuś przyjrzał mu się uważnie.
- Wszystko w porządku? Dobrze się pan czuje?
- Do... Dobrze, nic mi nie jest. Tylko chwilę posiedzę, można?
- Nie ma sprawy.
Po tych słowach Jacuś całkiem stracił zainteresowanie siedzącym i wrócił do wnikliwego studiowania piczek na laptopie. Za to po kilku minutach klient wstał i mruknąwszy coś pod nosem wyszedł na ulicę. Po godzinie jednak wrócił. Podszedł do kontuaru i położył na nim nieduży bukiet kwiatów, do którego była przyczepiona jakaś karteczka.
- Proszę to dać tej pani... Pani Katarzynie, tak?
- Zaraz ją poproszę, jeszcze jest w pracy.
- Nie, nie trzeba...
Zanim Jacuś coś odpowiedział, młody człowiek był już za drzwiami. Po kilku minutach bukiet trafił do adresatki, która obejrzała przyczepioną doń kartkę. Głośno przeczytała jej treść:
- Nie rozmyśliłem się. Przepraszam za tamto.
- Wiesz, o co w tym chodzi?
- Wiem Jacusiu, wiem. Chyba masz klienta, bo dzwonek słyszę. Tyle razy już było kurwa mówione, żebyś zamykał drzwi na ulicę, nawet jak na chwilę idziesz na zaplecze, do kibla, czy po coś tam.
- Kaśka, to jest mobbing. Zawsze się czepiasz o to samo.
- Jaki znowu kurwa mobbing? Zwykła zjeba. Bardzo aksamitna do tego, wręcz moleskinowa. No, wypad! Znikalski! Won!
Kaśka powąchała trzymane w ręku kwiatki i westchnęła:
- Gdyby nie wy, to bym go tak opierdoliła, że...
Nie skończyła tego zdania i ruszyła do pokoiku socjalnego szukać jakiegoś naczynia do wstawienia weń bukietu.
BĘDZIE DOKOŃCZENIE
Jak dla mnie , to już jakaś całość i tak mi się kojarzy, że Kaśka, to może sobie pacjentów sama naraić, jakby co...
OdpowiedzUsuńcoś w stylu dentysty, który rozdaje cukierki produkując sobie przyszłych pacjentów?... na tej zasadzie Kaśka może chodzić po dzielnicy i spuszczać ludziom łomot tworząc populację różnych łamagów i połamańców... jest to nawet niezła metoda, kwestia tylko dopracowania detali technicznych...
Usuńtu mi się skojarzyło opowiadanie O'Henry'ego o dwóch panach, którzy kupili tanio statek butów i popłynęli do jakiejś republiki bananowej sprzedać te buty z godnym przebiciem... niestety nie zbadali wcześniej rynku i nie zauważyli, że w tym kraju ludzie chodzą boso i żadnych butów im nie trzeba... wtedy panowie wpadli na pomysł sprowadzenia całego statku rzepów i w nocy rozsypali te rzepy po całym mieście... nazajutrz już od rana ustawiła się do nich kolejka i do wieczora opchnęli wszystkie buty. LOL...
Ja bym się jednak nie zdecydowała na leczenie u kogoś kto mi złamał rękę i to nie ważne czy z mojej winy czy z winy takiej Kaśki , Myślę ,że wszystko zostanie w rodzinie magicznej a przy okazji może jeszcze wyda się jedna tajemnica....
OdpowiedzUsuńbyć może tym pacjentem kierowały dwie pobudki:
Usuń- fama terapeutki jako najlepszej w okolicy...
- termin /na enefzet!/ nadzwyczaj przyjazny...