21 września 2025

ISTOTA RANDKI

Gdy kelnerka w Pleciudze odeszła zostawiając na stoliku pięć pleciugato plus rurkę z kremem dla Maliny, cztery wiedźmy przez chwilę bacznie przyglądały się piątej siostrze, która wlepiając swe mangowe oczy we własny telefon gorliwie twerkowała krzesełko uśmiechając się przy tym wyjątkowo radośnie całą sobą. Wreszcie Anita spytała Roxy:
- Co jej jest?
- Nie widać? Ruchała, ruchała, aż się zabujała.
- Ja się kiedyś zabujałam przed.
- Wiem, tak niejako z góry, na kredyt. I trafiłaś bingo, farciaro. Ja się zapuszczam dopiero po. Gdy nie spróbuję, to nie wiem.
Podczas gdy obie tak sobie luźno konwersowały, to Malina akurat próbowała zajrzeć Mali do telefonu, nawet wręcz go jej zabrać.
- No, pokaż mi go, przecież oczami fotki ci nie przelecę.
Wreszcie Turbina uległa, bo tylko się droczyła i pokazała.
- Jak go widzisz?
- Masz dobry gust. Pokaż Kasi.
Ale Kaśka ze znudzoną nieco miną oświadczyła:
- Już mi to pokazywała w klubie. Dwa razy nawet, bo przy drugim zapomniała, że pokazała. Oryginał też zresztą widziałam. Tylko, że to nie nam ma się on podobać. Nie żyjemy w konserwatywnym socjalizmie powiatowym, gdzie otoczenie dyktuje, kto z kim ma się pukać. Więc jakie to ma znaczenie? Mala, chyba wszyscy ci się podobali przez ostatnie ileś tam tygodni? Ale mimo to każdy okazał się lamusem. Tak było?
- Jak by mi się nie podobali, to...
- To byś się nie dowiedziała, że to były lamusy.
- Ten akurat nie jest lamusem. Czy po trzeciej udanej randce mogę już mówić, że to jest mój chłopak? Bo planuję jeszcze dalsze.
Odpowiedziała Anita, która akurat usłyszała to pytanie.
- Nas o to nie pytaj. Z nim to sobie dogadaj.
Wtedy wtrąciła się Roxy:
- Tak w ogóle, to uroczyłaś go? Magicznie znaczy.
- Właściwie raczej nie, pojechałam naturalnie.
- Właściwie raczej?
- Bo się chwilę zawahał, jakby nie mógł uwierzyć, że...
- Że taka sexy super cipka go chce? To dobrze, lepszy taki soft niedowiarek, niż zagapiony w siebie narcyz. Nawet na jeden raz. Lepiej się takim powozi, łatwiej go zdominować.
- To nie o to do końca poszło. On po prostu żył w tej dziwnej bańce informacyjnej, że zanim się dowie, czy zamoczy, to musi zostać naciągnięty na jakieś żarcie, czy coś. Dla wielu ludzi takie coś to właśnie jest randka. Wciąż mało jeszcze wiem na te tematy, ale to akurat zdążyłam zauważyć.
- Ale tak niestety działa wiele kobiet. One wolą się nażreć i uciec, niż porządnie poruchać. Taki akurat mają gust, więc tak właśnie rozumieją pojęcie randki. Dlatego ten twój nowy chłopak jest częściowo usprawiedliwiony.
- Mnie się już nie chciało, nie miałam chęci mu tłumaczyć pewnych rzeczy, więc taki drobny, chwilowy uroczek rzuciłam. Żeby nie tracić czasu na bzdury. Ale potem już pojął, mądre gamonisko, szybko się uczy.
Wtedy wtrąciła się Anita:
- Może już skończmy o siusiakach, tylko zajmijmy się sabatem?
- Tym w poniedziałek, kwartalnym? Bo jutro się nie spotykamy?
Anita spojrzała zdziwiona na Malę.
- Już od tygodnia to wiemy. Tak ustaliłyśmy.
- Chciałam się tylko upewnić. To ja sobie jutro znowu porandkuję.
- Ale zajrzysz do mnie w sobotę rano?
- Na ziołokosy? Jasne. Obiecałam, to tak ma być.
Wiedźmy zajęły się omawianiem detali technicznych jesiennego, kwartalnego sabatu, jednak zanim do niego dojdzie, to wcześniej ma mieć miejsce wspomniany sobotni poranek. Wspomnimy może kiedyś o nim, bo też było ciekawie.

15 września 2025

PRZEZ ZDROWIE DUCHA DO ZDROWIA CIAŁA

Od paru dni Mala faktycznie nie ma czasu na sprawy bazowe. Nie, nie dlatego, że jeździ do szpitala doglądać swojego byłego, czy jego ostatnią niunię. To już jest zamierzchła historia. Oboje dość szybko dochodzą do siebie po niefortunnej randce podczas jazdy autem, żadnych czarów już im nie trzeba. Teraz Turbinka ma inną sprawę na swojej ślicznej, mądrej blond główce. Spędza czas na naradach. Są to narady wierchuszki Oktagonu, jak urządzić, jak zagospodarować nowy budynek klubowy, który Stryjo pozyskał do celów rozwijania działalności. Jak wiadomo, Mala przez około piętnaście miesięcy awansowała, od szeregowej konserwatorki powierzchni nie tylko płaskich do roli szefowej technicznej. To ona wraz ze swoim zespołem dba, żeby nic się nie odkręciło, nie urwało, żeby działało jak należy, żeby też było czysto, higienicznie. Robi to znakomicie. Nic się nie psuje, nic nie nawala, zaś wazony sanitarne nadają się wręcz do użycia nawet jako naczynia stołowe. Sanepid do Oktagonu nie zagląda, nie ma się do czego przyczepić, nie ma opcji, aby jakiś inspektor wziął nawet grosik pod stołem. To po co ma zaglądać, tracić swój czas? Wszelkie inne socjalistyczne kontrole prywatnych przedsiębiorstw również nie mają czego tu szukać. Tak więc Mala jest obecnie szalenie ważną osobą. Jej zdania słuchają wszyscy: Stryjo, Stryjna - księgowa zresztą, Kaśka - wiceszefowa całego zamieszania, oraz każda inna osoba tam pracująca. Co prawda kwestie merytoryczne to nie jest działka Młodej, ale okazuje się, że na ten temat też warto jej posłuchać. To wszystko dlatego, że jest nad wyraz ruchliwa, wszędobylska, tak więc zna mnóstwo spraw, których tylko pozornie nie musi znać. Na przykład jaki jest przerób tygodniowy, czy miesięczny takich pomieszczeń, jak siłownia, czy też workownia. Albo jakie zajęcia centralnie prowadzi kadra instruktorska. Bo to Mala decyduje, jak zorganizować takie, czy inne pomieszczenie, aby im ułatwić pracę, zaś klientom ułatwić decyzję, aby znowu tutaj szybko wrócić. Najlepiej to kiedyś podsumował Stryjo rozmawiając ze Stryjną podczas konsumpcji śniadania:
- Na liście płac mamy najlepsze trenerki, najlepszych instruktorów. Ale bez tej dziewczyny nie ma tego biznesu.
Ta dziewczyna słysząc drugie zdanie pewnie by zaprzeczyła, gdyż jest bardzo skromną osobą, która tą skromność wyraża zdaniem:
- Jeśli ja coś umiem, to wszyscy mogą to umieć.
Tego poglądu akurat nie podziela Kaśka. Jej bańka informacyjna jest bardzo realistyczna: zaludnia ją mnóstwo idiotek oraz jeszcze więcej idiotów. Za to bańka Mali często neguje wręcz całkowicie istnienie takich typiar i typiarzy.
Ale to już jest osobna historia. Aktualna jest taka, że cała ekipa zarządzająca omawia teraz zawzięcie plan nowego obiektu, każde pomieszczenie, tak osobno, jak też holistycznie. Właśnie wszyscy chwilowo utknęli nad jednym niewielkim, raczej niezbyt ważnym wycinkiem przestrzeni użytkowej. Najprostszy pomysł miał Stryjo:
- Może niech Mala urządzi tam jakiś swój magazynek.
Ale Turbi zaoponowała:
- Magazynków u mnie dostatek. Chyba wiem, co tam można zrobić. Coś, co przyniesie nam jakieś pieniądze.
- Zamieniamy się w słuch.
Mruknęła Kaśka, zaś Mala rzuciła jedno słowo:
- Wyszalnia.
Chór zgodny zapytał:
- Wy... Wyco?
- Inaczej, tak naukowo absorberium stresu.
Kierownik sklepu z odżywkami i suplementami, znany jako Jacuś usłyszawszy trudne słowo poprosił nieśmiało:
- Możesz cuś więcej, bliżej, dokładniej?
- To nie jest mój pomysł, zastrzegam. To dosyć stara koncepcja, kiedyś przewidziana literacko, za to teraz już realizowana tu lub tam. Popularnie mówi się na to rage room. To jest taki pokoik, gdzie ktoś zestresowany może się wyszaleć, odreagować napięcie. Najprostszy wariant, to obijamy ściany na miękko, wygłuszamy, na środku wieszamy coś do walenia sobie weń, wpuszczamy klienta wkurzonego, wypuszczamy odgrzybionego od złych wibracji.
Kaśka pokręciła głową.
- To przecież robi wielu ludzi w workowni.
Dla wyjaśnienia: workownia to taka sala, gdzie są umieszczone worki do walenia lub też taki bardziej wyrafinowany sprzęt, jak makiwary, muk yan jongi, czy jakieś tam kukły do łomotania weń. Jedni szlifują tam techniki walki lub sportów walki, inni właśnie na tych artefaktach dają jedynie upust furii, bez skupiania się na poprawności technicznej, łomoczą aby tylko łomotać.
- Masz Kasiu rację, ale tylko od pasa w górę. Na wspólnej sali ludzie jednak jakoś się kontrolują. Za to gdy zostawić ich samych, zapewnić prywatność, dyskrecję, dać im jakieś tam narzędzia, zaaranżować pomieszczenie, wtedy mogą iść na całość. Będą za to musieli rzecz jasna zapłacić. Czy Stryjo czuje temat?
Znowu jednak wtrąciła się Kaśka:
- Taki może nawet się zesrać z tej swojej złości?
- Nie takie rzeczy już tu sprzątałam.
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli to na Malę, to na siebie nawzajem, to na Stryja, który jakby się chwilowo zawiesił. Zrobiło się nudno, wreszcie odezwała się Kaśka:
- Stryju, pracujemy.
Więc Stryjo sapnął, odchrząknął, odkałsnął i oznajmił:
- Wchodzimy w to, robimy to.
Avunculus locutus, causa finita. Dodał tylko jeszcze:
- Na kiedy mi doniesiesz gotowy, konkretny projekt?
- Ile wariantów?
- Jeden. Ten najlepszy. Zresztą już masz moją zgodę na wykonanie. Dostarcz mi tylko wstępną kalkulację, cały biznes plan dla tego odcinka. Pieniądze są, jakby co.
- Na jutro? Bo na wczoraj to sorry, jestem bardzo zajętą osobą.
Kaśka prychnęła śmiechem, gdy usłyszała swoje własne ulubione powiedzonko, zwłaszcza, że Mala zrobiła przy tym minę słodkiej idiotki zgapioną od Maliny. No cóż, jej długie, bujne blond włosy, nawet sztywno upięte do pracy do czegoś ją zobowiązywały.
Gdy wszyscy rozchodzili się po naradzie u Stryja, Mala na fajrant obeszła jeszcze szybko kilka pomieszczeń. Było już dość późne popołudnie, ale żarówki nie wybierają, nawet te kupione od firmy Eternity, zawsze któraś może pieprznąć. Ogólny ruch na obiekcie był niezły, zaś gdy Turbi zajrzała na siłkę ujrzała tam niezłe mięcho godne uwagi. Jej mangowe oczy zabłysły nagle, metaforyczne mrówki w dupie zaroiły się były dość gwałtownie. Przyjrzała się uważnie swojemu nowemu znalezisku.
- Na razie mam misję. Ale jak przyjdziesz tu za parę dni, to jesteś mój. Trafiony daleko wtedy nie ujdziesz. Króliczku ozdobny.
Westchnęła tak raczej do siebie, niezbyt zobowiązująco, po czym radośnie uśmiechnięta całą sobą ruszyła do szatni.

12 września 2025

DOBRE WRÓŻKI

Jak wiadomo, Kaśka jest bardzo zajętą osobą, do tego świetnie umiejącą gospodarować własnym czasem, więc ma go także na spotkania ze swoją najlepszą psiapsią Maliną. Co prawda odkąd obie nauczyły się czarować magią realną jej rola jako ochroniarki, gdy Lalka znowu zafunduje sobie jakieś tarapaty, mocno zmalała, ale wciąż jest studnią jej najbardziej prywatnych zwierzeń. Tego dnia zaczęły od zakupów. Jako, że zakupy to bardzo wieloznaczne słowo, to wyjaśnijmy, że te konkretne nie polegały na zaopatrzeniu lodówek, ani na szwendaniu się po galerii zamieniając po drodze hajc na tony zbędnych śmieci. Ten drugi sport Kaśce akurat jest obcy, zaś Malina uprawia go tylko mając u boku za towarzyszkę Mariolkę, swoją partnerkę. Te zakupy były bardzo męskie, obie panie poszły jedynie prosto do eko shopu kupić sobie po puszce kasztanów wodnych. Potem Lalka zaciągnęła swoją psiapsię do niedawno wynalezionej kafejki. Tej samej, którą niedawno poleciła Roxy, która potem będąc tam pogoniła małoletnich inceli. Ale to już było opowiedziane, nie ma co do tego wracać. 
Tym razem umościwszy swoje nadzwyczaj apetyczne pupcie na stołeczkach przy tym samym stoliku, który niedawno zajmowała wspomniana Ruda ze swoim Miśkiem, frukały sobie smufi przez ekosłomki. Przy okazji też, Malina umazana kremem ciacha, które sobie zawinszowała do tego swojego smufi referowała, jak to znowu ostatnio przeleciała jakiegoś chłopa.
- Tylko nie mów tego Młodej.
Jak pamiętamy, Młoda, czyli Mala ratowała kiedyś związek Maliny z Mariolką, która przypaliła wtedy swoją dziewczynę z jakimś gamoniem. Od tamtej pory Lalka nauczyła się lepiej bunkrować swoje przygody na boku, nie taiła ich tylko przed Kaśką, która właśnie odpowiedziała:
- Nie obrażaj piczo uszata, dobre?
W pewnych sprawach dotyczących Maliny Maczeta była szczelna niczym miłosne otwory tytanowej dziewicy, nie istniały tortury, które by ją zmotywowały do wyjawienia malinowych sekretów. Inna sprawa, że jest to czysta teoria, bo najpierw trzeba by ją złapać, co jest zdecydowanie awykonalne. Ale easy, easy, one tak często żartują. To był ich nie pierwszy, nie ostatni zresztą taki dialog. Teraz była kolej na kwestię Maliny:
- Bo Miolka nie pojmuje, że z chłopem to się nie liczy. Strasznie ją kocham, ale ta sprawa jest z nią niedogadywalna.
- Tak, wiem.
Tylko Kaśka pojmowała Lalkę do spodu, jej jazdy, odbicia, odklejki. Cierpliwie więc teraz słuchała, niczym o-sensei Kot Yamaguchi, dalszych wynurzeń swojej psiapsi, które zresztą znała na pamięć. Nagle jednak rysy jej twarzy jakby wyostrzyły się. Coś było nie tak. Mówiła jej to Intuicja, którą Wojowniczka Ulicy świetne sensowała od dawna, czytała jej przekazy zanim jeszcze została wiedźmą.
Galeryjną alejką szła wtulona w siebie mieszana parka. Niby nic specjalnego, niejedna co najmniej lubiąca się parka tak chodzi. Niczym specjalnym nie były też ciemne okulary, które ładniejsza połowa tej parki miała na twarzy. Mimo to Kaśka poczuła jakieś nieciekawe wibracje, gdy mijała siedzące przy stoliku wiedźmy. Malina też coś poczuła, bo nagle przestała szczebiotać i spojrzała ukradkiem na przechodzących. Patrząc zobaczyła ramię kobiety założone za plecy. Palce jej dłoni wykonywały jakieś ruchy, jakieś gesty. Trochę przypominało to tajne, umówione znaki, które to przekazują sobie na boisku zawodniczki, czy zawodnicy niektórych gier zespołowych. Zwykły przechodzień pewnie by ich wcale nie zauważył. Ale Kaśka i Malina były niezwykłe, zaś ich niezwykłość nie polegała jedynie na ich powalającej urodzie. Spojrzały szybko na siebie, po czym Lalka, mająca bliżej poderwała swoje ponętne kształty ze stołeczka. Wyprzedziła idącą parkę, po czym stanęła naprzeciwko kobiety.
- No hejka, co jest z tobą? Nie dzwonisz, nie piszesz, nie odzywasz się, focha masz do mnie jakiegoś, czy co?
Mówiąc to objęła dziewczynę, zaś na jej towarzysza coś szybko syknęła. Gdy mężczyzna przystanął pod wpływem zaklęcia oderwała kobietę od niego i prowadząc ją do stolika rzuciła:
- Spokojnie, już jest bezpiecznie.
Posadziła ją na stołeczku naprzeciw Kaśki, sama zaś wróciła do stojącego nieruchomo faceta i odprowadziła go na bok. Kobieta obejrzała się, ale Maczeta chwyciła ją za ramię mówiąc:
- On już jest niegroźny. Mów, co się dzieje.
- On ma moją kartę bankomatową.
Kaśka syknęła coś hisslangiem do Maliny, ta zaś już po chwili wręczała właścicielce kolorowy kawałek plastiku. Ta przyjmując go oświadczyła drżącym głosem:
- Mają moją córeczkę.
- Ilu ich jest?
- Ten i drugi u mnie w domu.
Znowu obejrzała się, ale Kaśka ścisnęła jej ramię mocniej.
- Tym typiarzem już się nie zajmuj. Gdzie to jest?
- Taki blok niedaleko galerii.
- Zaraz tam pojedziemy, ale najpierw...
Uniosła kobiecie okulary.
- Ujuj, nienajlepiej.
Położyła jej dłoń na policzku niedaleko oka. Na chwilę.
- No, gotowe. Buźka jak nowa. Tylko bili?
Dziewczyna zamiast odpowiedzi pochyliła się i wybuchła płaczem ukrywając twarz w dłoniach. Kaśka podsunęła się do niej na stołku i przytuliła ją do siebie. Malina zaś podała chusteczkę.
- No, już. Idziemy na parking.
Galeryjną alejką szły sobie dwie pary. Przodem Kaśka plus nowo poznana kobieta, kilka zaś metrów za nimi Malina, obok której, niczym przypięty niewidzialną smyczą kroczył niepewnym krokiem porażony urokiem głupiego jasia jeniec. Na parkingu czekał zielony, klubowy van. Wiedźmy nie planowały żadnych wielkich zakupów, ale Maczeta coś czuła, że ten wehikuł będzie lepszą opcją, niż motocykl. Być może też tylko miała taki kaprys? Malina otworzyła tylne drzwi auta.
- Do wozu złamasie!
Gdy złamas posłusznie wsiadł zatrzasnęła za nim te drzwi, po czym szybko dołączyła do pań siedzących z przodu. Gdy Kaśka ostro ruszyła coś głucho łupnęło z tyłu auta. Malina zarechotała.
- Było się czegoś trzymać.
Za to gdy już wyjechały z parkingu Maczeta spytała siedzącej pośrodku między wiedźmami pasażerce:
- To gdzie jest ten blok?
- Za tym tutaj następny.
- Dobrze. Mam jeszcze takie mało taktowne, prywatne pytanie. Pomyśl, że jesteś u lekarza. Czy tam na dole wszystko gra? Nic cię nie boli? Bo różnie to bywa.
- Nie. Wszystko w porządku. Musiałam im tylko obu...
- Dobrze, nie kończ już.
Za to Malina skomentowała:
- Technika nieważna, gwałt to gwałt. Jak to się w ogóle stało?
- Odebrałam Kasię wcześniej z przedszkola...
- Kasię?
- Tak, a co?
Obie wiedźmy uśmiechnęły się do siebie.
- Nic, wszystkie Kasie to fajne dziewczyny. Odebrałaś i?
- Byłyśmy w sklepie. Potem poszłyśmy do domu. Oni już tam byli. Chyba się nas nie spodziewali. Trochę się szamotaliśmy, ten drugi mnie uderzył kilka razy. Potem zabrał mnie do drugiego pokoju, tam mi kazał, żebym... Wiecie co.
- Wiemy. Mów dalej.
- Potem się zmienili. Przyszedł ten, co jedzie z nami, a tamten poszedł do Kasi. Mówił, że przy dziecku to tak trochę głupio, niepedagogicznie, żeby widziało, jak mama  to robi.
- Pedagodzy w dupę jebani się znaleźli.
Warknęła Kaśka, po chwili zaś zatrzymała furgon pod blokiem.
- Siostro, masz sugestrix?
- Mam.
- To daj mi proszę, bo mam plan.
- No?
- Idźcie pod wejście do klatki schodowej. Ja zaraz dołączę z tym zbójem. Poczekajcie chwilę na nas.
Kaśka wyprowadziła z furgonu dochodzącego już do siebie zbója. Dotknęła mu czoła palcem zwilżonym sugestrixem, po czym coś poszeptała do ucha. Po chwili cała czwórka stała przy domofonie.
- Które piętro?
- Drugie.
- Winda?
- Tak, jest winda.
- Dzwoń.
Kobieta wcisnęła odpowiedni guzik. W głośniku coś zachrobotało, wtedy stojący przy kobietach jeniec powiedział:
- To my. Mamy wszystko.
Po paru minutach wszyscy byli już pod wejściem do mieszkania. Kaśka pokazała mamie Kasi, żeby wchodziła. Drzwi były otwarte, więc kobieta weszła, za nią zbój, potem już nikt. Ale te drzwi jeszcze chwilę były uchylone. Mężczyzna stojący w przedpokoju był wyraźnie zaskoczony, gdy nagle pojawiły się przed nim dwie obce kobiety. Kaśka zdjęła z obu zaklęcie kopuły niewidki, zaś Malina rzuciła urok głupiego jasia. Z pokoju wyszła dziewczynka, którą mama opadłszy na kolana od razu przytuliła do siebie.
- Kasiu, nic ci nie jest? Nic ci ten pan nie zrobił?
- Nie. Był bardzo miły. Pomagałam mu pakować rzeczy do torby. Mówił, że mama tak kazała i zaraz przyjdzie. A kto to są te panie?
Panie uśmiechnęły się do niej, zaś Malina oświadczyła:
- My jesteśmy dobre wróźki.
- Pobawimy się?
- Nie teraz Kasiu. Pomożesz mamie pochować te wszystkie rzeczy.
Lalka pokazała na torby stojące w drzwiach do drugiego pokoju. Zaś Kaśka przykucnęła przy matce i córce pytając:
- Na pewno ten pan nic ci złego nie zrobił?
- Nic. Powiedział tylko, że jestem bardzo grzeczna.
Malina wtrąciła:
- Tak, czy owak obaj mają prze...
- Lalka, nie przy małej. Kontroluj dzioba.
Tak Kaśka przerwała Malinie, po czym spytała mamę Kasi:
- Na pewno dobrze się czujesz? Coś możemy jeszcze zrobić dla ciebie? Malinko, masz sedacjum? To musiało być stresujące.
Przykucnęła przy dziewczynce mówiąc:
- A wiesz, ja też jestem Kasia. 
Mama Kasi uśmiechnęła się.
- Acha, rozumiem. Co z nimi zrobicie? Weźmiecie na policję?
- Powiedzmy. Lepiej nie pamiętać, że tu w ogóle byłyśmy, że coś się stało. Za to nieźle jest pójść do administracji, narobić rabanu, żeby zmienili domofon. Przecież ten zamek na dole jest tylko tak pro forma, ledwo co przysmarkany. Swoje zamki też pozmieniaj. Jak chcesz, to ci przyślemy tu kogoś, kto zrobi to wszystko najlepiej. Też dobra wróżka. Znasz w ogóle tych zbirów?
- Nie, pierwszy raz ich spotkałam.
Tu wtrąciła się Malina:
- Trochę głupio to rozegrali. Mogli ci tylko zabrać kartę, pin byś sama im wyśpiewała. Ale na szczęście tak to jakoś jest, że połowa zbójów wpada przez własną głupotę.
Kaśka wstała mówiąc:
- No, to pomyśl jeszcze, w czym ci możemy pomoc?
Mama Kasi wstała również odpowiadając:
- Przede wszystkim to ja wam bardzo dziękuję. Tak w ogóle, to Teresa jestem. Jakoś nie było kiedy wcześniej się przedstawić.
- Nic się nie stało, sytuacja była bardzo nie sprzyjająca kurtuazji towarzyskiej. To chcesz jutro tą wymianę zamków? Robocizna na koszt firmy. Zwrócisz tylko za same zamki.
- Chyba poproszę.
- To bądź w domu jutro po południu. Przyjedzie do ciebie taka trochę młodsza od nas dziewczyna. Bardzo miła i znająca się na rzeczy. No, Malinko, zawijamy zbójów. Daj im instrukcje na drogę. 
Lalka zaprocedowała sugestrixem programując zawijanych zbójów. Już wszyscy zbierali się do wyjścia, gdy Teresa spytała:
- Będą mnie jeszcze gdzieś wzywać? Nie chciałabym opowiadać wiecie o czym. Słyszałam, że kobiety nie są zbyt fajnie potem traktowane. Te poniżające procedury.
- Dla ciebie sprawa jest już zakończona. Resztą my już się zajmiemy. Kasiu naprawdę byłaś bardzo grzeczna, a twoja mama jest bardzo dzielna. Teresko, jakbyś coś jeszcze potrzebowała, być może tylko pogadać, to śmiało powiedz to jutro tej dziewczynie od wymiany zamków. Możesz jej zaufać we wszystkim.
Na znak Kaśki zbóje wyszły pierwsze, za nimi wiedźmy. Będąc już w windzie Malina spytała swoją psiapsię:
- Co z nimi zrobimy? Na psy?
- Żartujesz? Jedziemy do knieji, do komendy leśnej pod miastem.
Kaśka nie miała zwyczaju wysługiwać się policją. Przeważnie sama brała sprawiedliwość w swoje ręce. Miała dość ciekawy podział złoli. Tym mniejszego kalibru, rokującym jej zdaniem jakieś nadzieje spuszczała okrutne bęcki, po czym niczym pewien legendarny japoński mistrz jujitsu, lekarz zresztą do tego, pomagała im się poskładać dając drugą szansę. Ale gwałt plus jeszcze bicie ofiary to dla niej był już grubszy kaliber. Takim łobuzom żadna druga szansa nie przysługiwała, zaś okrucieństwo Maczety wobec nich było okrutniejsze, niż tylko okrutne. Dlatego zakończymy teraz nasze opowiadanie, pożegnamy zielony furgon zmierzający do knieji, gdyż czytająca jak zwykle niezwykle uważnie, ze zrozumieniem Kawiarnia nie chce wiedzieć, co owa knieja miała zobaczyć. Wystarczy jedynie mieć uświadomione, że sprawy dwóch pasażerów tego pojazdu miały się nadzwyczaj źle. 
A może jakieś pomysły? Bardzo cenimy różne ciekawe, kreatywne uwagi, które Kawiarnia zamieszcza potem na forum tego bloga. Na blogu nie może, bo nie zna loginu, ni hasła.

07 września 2025

BRAKUJĄCE SŁOWO

Jak pamiętamy, Magda Maczuga i Mirek Orski ulegli wypadkowi samochodowemu, zaś okoliczności, sytuację tuż przed nim można uznać za dość ciekawe, czy też wręcz pikantne. Gdy tylko Mala dowiedziała się, co się wydarzyło, od razu ruszyła do szpitala, motywując też przy okazji pozostałą czwórkę psiapś, żeby jej towarzyszyły. Po drodze, już pod szpitalem podzieliły role, ustaliły że na pierwszy ogień pójdą na ojom Anita i Roxy, jako najstarsze, doświadczone, mające najlepszą orientację w magii medycznej. Wiadomo, że zaklęcia pomocowe, szczególnie te medyczne bywają najtrudniejsze, najbardziej złożone, często też nie działają od razu, zwykle też nie można ich stosować za jednym zamachem, tylko raczej etapowo, aby osiągnąć oczekiwany skutek. Bywa też, że czasem magia potrafi być bezradna. Są choroby, dysfunkcje, które są oporne na magię, są też oporne na medycynę. Bywają też oporne na jedno oraz drugie.
Ale zanim wspomniane czarownice dobrały się tak poważniej do poszkodowanych pierwsza na zwiady poszła Mala. Bez żadnych czarów, tylko swą magią naturalną, używając tylko takiego uroku bardzo, bardzo ładnie poprosiła lekarza prowadzącego, żeby zapomniał na chwilę o tajemnicy lekarskiej, przekonała go do tego, że tu akurat ta tajemnica nie ma żadnego sensu, oraz aby zgodził się na odwiedzenie chorych, których stan nie był zbyt zabawny. Mając już niezbędne informacje Nita i Ruda zaczęły działać. Po tej wizycie było już widać pierwsze efekty, ale na razie to był dopiero początek. Przez kolejne dni wiedźmy zaczęły przyjeżdżać na zmianę, co uważały za dość dobry pomysł, że przysłowie na temat sześciu kucharek nie ma tu zastosowania, gdyż każda mogła korygować ewentualne błędy innej, poza tym miało to też walor edukacyjny dla wszystkich. Pewnego dnia do szpitala pojechała Kaśka oraz Mala. Leczenie Maczugi progresowało dość szybko, jednak Orski wciąż jeszcze nie wybudzał się ze śpiączki. Tak więc Kaśka siedząc przy Magdzie zrobiła już to, co miała tego dnia do zrobienia, obie prowadziły dość luźną raczej pogawędkę, za to Mala przy Mirku miała drobne urwanie piczy, ładowała weń mnóstwo mocy. Już była bliska poproszenia psiapsi o wsparcie, gdy nagle pacjent otworzył oczy. Turbinka poczuła, że jego umysł szybko rozkręca się próbując rozpoznać sytuację. Chciała wezwać jakiś personel oddziału, gdy mężczyzna przemówił:
- Jestem w szpitalu?
- Tak, jesteś w szpitalu.
- Magda żyje?
- Żyje. Leży w sali obok, ma się już dość nieźle.
- Ile czasu już...
Przerwał nagle trochę odpływając, ale Mala położyła jedną dłoń na jego brzuchu, nieco poniżej pępka, tam, gdzie jest punkt dan joen, drugą na jego czole, sycząc przy tym hisslangiem jakieś zaklęcie. Mirek wreszcie wrócił do siebie, znów zakontaktował. Patrzył na twarz dziewczyny, słyszał jak syczy, zatrybił już, że ona czaruje. Widział już ją taką parę razy, gdy jeszcze byli razem. Ale jedna rzecz mu się nie zgadzała. Toć ona nie była lekarką, nie była pracowniczką szpitala, zaś ich relacje od pewnego czasu nie były już takie, jak kiedyś. Co więcej, on wiedział, że zachował się wtedy niefajnie, że odeszła od niego, że ma prawo mieć doń żal. Jak brzmi to pytanie, jak brzmi to słowo? Gdy otworzyła oczy, przestała syczeć, wtedy zadał jej pytanie, ale zupełnie inne:
- Leczysz mnie?
- Próbuję tylko pomóc.
- Tymi swoimi czarami?
- Tak. Swoimi czarami.
Zamilkł, spojrzał na sufit nad sobą. Zamknął oczy, po chwili otworzył. Spojrzał na jej jak zwykle uśmiechniętą radośnie buzię, choć tym razem bardziej skupioną, niż radosną. Odetchnął kilka razy głęboko, wreszcie... Umysł mu eksplodował, bo miał już to słowo, mógł zadać to pytanie.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego to robisz?
Wielkie, mangowe oczy młodej wiedźmy otworzyły się nagle na całą ich szerokość, brwi uniosły się do góry, a cała jej twarz wyrażała bezgraniczne zdumienie. Wreszcie Mala uśmiechnęła się do niego i odpowiedziała:
- Bo jesteś chory.

04 września 2025

CIACHO W GALERII

- Misiaczku, pojedziemy do galerii?
Roxy zwykle miała dość szczególnisty sposób zadawania pytań swojemu chłopu. To były raczej konstatacje, gotowe odpowiedzi, które zawierały dość jednoznaczny przekaz, że próba polemiki jest niezbyt fortunnym pomysłem. Więc Misiek tak już bardziej dla formalności zapytał:
- Znowu na zakupy? Byliśmy niedawno.
- No coś ty? W takich butach?
To była dobra wiadomość, gdyż Ruda mówiąc to uniosła do góry jedną ze swoich nienagannych nóg prezentując gotową do wyjścia stopę. Generalnie nie przepadała za szpilkami, jak większość czarownic, uważając je za niepraktyczne, do tego niezdrowe na kręgosłup. Ale czasami, na krótkie wyjścia obuwała je, co więcej, perfekcyjnie umiała ich używać. Bo jak wiadomo, większość kobiet niezbyt nadzwyczajnie potrafi się w nich przemieszczać. Sednem dobrej wiadomości dla Miśka było centralnie to, że nie czeka go upiorne łażenie od sklepu do sklepu, ani równie upiorny obchód hipermarketu powożąc nurkowózkiem, tylko dumna przechadzajka z mega dupencją u boku przy akompaniamencie sfrustrowanych spojrzeń panów oraz zawistnych zerknięć pań. Do tego jeszcze, co najważniejsze, niezbyt długa, bo od nadmiaru chodzenia nogi mu się za bardzo psuły.
- Masz jakiś konkretny pomysł?
Pewnie, że miała. Świetnie wiedział, że Roxy nigdy nie wychodziła bez jakiejś koncepcji, pojęcie połażenia dla samego połażenia było dla niej obce. Nawet relaksacyjny spacer po parku musiał mieć jakiś tam cel. Na przykład wręczenie haraczu wiewiórkom, albo rzucenie się Miśkowi na szyję zwieńczone penetracją językiem jego jamy gębowej na środku głównej alejki. Ruda zupełnie inaczej pojmowała spontaniczność, niż na przykład Anita, jej najlepsza psiapsia, zaś jeszcze zupełniej, niż anitowa szwagierka, Malina.
- Pomysł jest taki, żeby posadzić zadki w takiej nowej kafejce, którą Lalka odkryła niedawno, oraz wymienić lekką ręką nieco ciężko zarobionej kasy na ciacha, które są tam zajebiste. Nie mówię ponoć, bo Malina mi nigdy nie kłamie.
Po niedługim czasie oboje znaleźli się w galerii, przechadzka nie była jednak tak bardzo krótka, gdyż otrzymane namiary na cel misji nie były zbyt precyzyjne. Doszło nawet do tego, że Roxy musiała sięgnąć po telefon.
- Lalka, no gdzie te twoje ciacha, co mówiłaś?
- ...
- Apteka? Tu nie ma żadnej apteki. 
- ...
- Nie. Pet shopu też nie ma.
- ...
- Tak, są jakieś ciuchy, ale dla dzieciaków.
- ...
- No, jest stoisko, ale rolki sushi to nie są e-papierosy.
- ...
- Bankomat jest, ale to jakiś inny, jakiś murzyński bank.
- ...
- Co widzę? Empik widzę.
- ...
- Ahaaa... To było tak od razu. Już tam idziemy.
- ...
- Ja ciebie też.
Ruda schowała telefon ze słowami:
- To nie to piętro. Misiaczku, źle poprowadziłeś.
- Ja????
- Nie dyskutuj mi tu. Idziemy.
Dotarli wreszcie. Co prawda na miejscu okazało się, że jest deficyt wolnych stolików, był tylko jeden taki bardziej na zewnątrz, ale dla żądnej uciech podniebienia Roxy nie miało to znaczenia. Za to ciacha okazały się nader znakomite, choć jak na jej gust trochę za duże. Efekt był taki, że spytała:
- Misiaczku, dokończysz? Te pół mi wystarczyło.
- Czyli razem jedno. Dobrze oszacowali wymiary.
- Jak to jedno? Nie rozumiem.
- Bo jeszcze moje pół.
- Nie dramatyyyzuj. Twojego trochę tylko spróbowałam.
Nagle Ruda zmieniła temat:
- Czekaj, coś się dzieje.
Uwagę jej bowiem zwróciła grupka nastolatków stojąca nieopodal na galeryjnej alejce. Troje ich tam było: dwóch dorostków plus jakby nieco młodsza dziewczyna, tak niżej pogranicza legalnego wieku. Wszyscy mieli na sobie żółte, odblaskowe kamizelki. Ten sam napis wieńczył ich plecy, nie było to jednak słowo "ochrona", logo firmy budowlanej, czy coś tam podobnego. Otaczali czwartą osobę, też młodą dziewczynę zresztą, ale ich szturchańce palcami, tudzież gniewne głosy nie dawały przesłanki przypuszczać, aby miała tam miejsce miła, kumplowska pogawędka.
- Misiaczku, czego oni od niej chcą?
- A, to takie, czytałem coś w necie na ten temat, że...
Roxy nie czekała na dalszy ciąg wyjaśnień, tylko wstała od stolika i podeszła do zgromadzonych. Od razu z marszu poszła na ostro. Nic dziwnego, zjedzone ciacho było przyprawione imbirem, ona zaś miała dość niską tolerancję nań.
- Czego kurwa od niej chcecie?
Jeden chłopak jakby się spłoszył, ale drugi nie pękał:
- Bo ona niestosownie się zachowuje. W publicznym miejscu. Ma nieprzyzwoity ubiór na sobie.
Ruda obrzuciła wzrokiem ofiarę. Szybkim ruchem odpięła guzik bluzki. Ostatni zresztą, który mogła odpiąć, po kolejnym byłaby już topless. Taki miała zresztą styl, lubiła nosić numer za małe bluzki. Zrobiła też ruch, jakby chciała podciągnąć wyżej spódnicę, ale zdała sobie sprawę, że pojechała na miasto bez majtek. Wiadoma sprawa, myć się trzeba, ale nie zaszkodzi też czasem przewietrzyć. To wszystko trwało nanosekundy, mnóstwo krócej, niż czytanie tego opisu. Zwracając wzrok na pechowych, jak widać po sytuacji, napastników spytała:
- Co wy pryszcze wiecie o niestosownym zachowaniu? Zaczepiacie nic złego nikomu nie robiącą dziewczynę w publicznym miejscu. To jest dopiero mega niestosowne zachowanie.
Spojrzała na wspomnianą:
- Idź, rób swoje. Nie przejmuj się. A wy?
Tu znów zwróciła wzrok na pryszczów.
- Ściągajcie to gówno z siebie i pochowajcie do kieszeni. To jest wasze, pewnie za kasę rodziców, nie zabiorę wam. No? Ruchy!
Nagle do zebranych podszedł jakiś dopakowany, krótko ostrzyżony mężczyzna. Miał on na sobie tiszert zdobny herbem narodowym, dwoma kreskami tworzącymi jakiś prymitywny ideogram, oraz logiem znanego klubu piłkarskiego. Ale gdy tylko Roxy rzuciła nań lodowate spojrzenie wiedźmy pozbawionej poczucia humoru od razu zmienił plany. Odszedł szybko udając przy tym, że wcale go tam nie ma i nigdy nie było. 
- No, a teraz wynocha! Nie, wróć! Ty mała zaczekaj. 
Gdy chłopacy odeszli, Ruda podeszła z dziewczyną do stolika. Sięgnęła do torebki wiszącej na krzesełku i wyjęła z niej niewielką ni to ulotkę, ni to wizytówkę.
- Słuchaj uważnie moje dziecko. Zadzwonisz tam, albo jeszcze lepiej po prostu pojedź. Spytasz o panią Katarzynę, powiesz, że Ruda cię przysyła. Zapamiętasz? Ruda. Ona ci już pokaże, jak lepiej zagospodarować swój cenny wolny czas po szkole i lepiej sobie dobierać kolegów. No, uciekaj. Powodzenia.
Gdy Roxy znów umościła się, odezwał się Misiek:
- Akwirujesz Oktagon?
- No. W czynie społecznym, nieodpłatnie, wolontarianistycznie.
- Chyba nie do końca. Bo w klubie wszędzie leżą foldery Latającej Miotły. Też wolo... Tego... Stycznie, tak?
- Cicho. Ciacho dokończ, nie marnuj. Płacone było.
On jednak drążył dalej:
- Ale ona jest chyba za małoletnia? Ja nie wiem dokładnie, ale...
- Spokojnie Misiaczku, Kaśka sobie poradzi. Jakby co, to przekona rodziców. Przecież w fitness klubach ćwiczy mnóstwo dzieciaków. To jest normalny klub sportowy, więc dla nich też mają ofertę. Tak było zawsze. Ja nie rozumiem, co ty teraz kombinujesz?
Po czym rzuciwszy okiem na swe przymierzające się do falowania piersi, które bynajmniej raczej niezbyt chciały, aby zapięła rozpięty parę minut wcześniej guzik dodała: 
- Dobrze, a teraz mamy taki plan, że weźmiemy jeszcze po ciachu...
- Przecież miałaś już dość?
- Na wynos inżynierze, na wynos, nie dałeś mi dokończyć. Potem zapierdalamy dzidą do domu, mamy tam coś bardzo ważnego do zrobienia. Wiesz, ja tak czasem sobie zapominam, co ten imbir, niby taka niewinna roślinka, potrafi ze mnie zrobić. 
Mimo, że przez galerię i potem na parking szli oboje bardzo szybko, to dyktująca tempo płomiennowłosa czarownica nie traciła fasonu. Wciąż bezdyskusyjnie mogła ona być niedoścignionym wzorem dla niejednej uczestniczki kursów chodzenia w szpilkach.
Za to już w aucie, wtulona w ramię swojego kierowcy, kontrolnie rozpraszając go głaskaniem dłonią po udzie westchnęła:
- Co się dziwić, że taki szczyl będzie potem płakał do końca życia, że żadna dupa nie chce mu dać dupy, skoro już teraz zaczyna od ich gnębienia od samego początku tego życia.

03 września 2025

O CZYM KNUJĄ WIEDŹMY /3/

Wracając akcją do piątkowego spotkania, na którym czarownice przegadały cały czas przeznaczony na sabat, to zakończyło się ono dość nieoczekiwaną puentą. Otóż była ona taka, że żadnej tak naprawdę wcale nie zależy, żeby jakoś gnębić Mirka Orskiego. Nawet Kaśce, która jeszcze dwie godziny wcześniej czuła się nieco urażona, że ją okłamał. Nieszkodliwie zresztą, jak sama uważała już od samego początku. Więc żaden plan Anity, nawet szkicowy nie był już potrzebny. Wystarczyło sprzedać gościowi zaklęcia, po czym znając wyniki pięciu walk zagrać stawiając na prawie stuprocentowych pewniaków. Prawie, bo pewności nie ma nigdy. Doszło wręcz do takiego czegoś, że przez ostatnie pół godziny rozmawiały na zupełnie inny temat. Otóż Mala nagle stworzyła sobie problem z niczego:
- Siostry, czy ja mogłam wtedy sknocić zaklęcie, czy nie mogłam?
Wszystkie spojrzały na nią zdziwione, a Malina spytała:
- Jakie znowu zaklęcie?
- No, ten amnestyk po randce z tamtym gamoniem.
- Aha, tamta sprawa.
Odpowiedziała Anita:
- Przy twojej genialności raczej nie mogłaś. Z drugiej strony jednak klątwa amnezyjna pomimo swej prostoty technicznej jest bardzo łatwa do sknocenia. Ile mu wycięłaś życiorysu?
- Mniej niż godzinę. Licząc od mojego wejścia do jego domu, do mojego wyjścia. A sama randka to już żenada. Nie zdążyłam zdjąć majtek i było już po wszystkim. Lamus do kwadratu.
Wtedy odezwała się Roxy:
- Było dać mu wziąć drugi oddech.
- Mogłam, ale wkurzyłam się. Odechciało mi się.
- Za dużo oczekiwałaś. Musisz się nauczyć, że większość gamoni to faktycznie lamusy. Nie umią się kontrolować. Mam wyjaśniać dalej to zagadnienie?
- Nie trzeba, wiem, o co chodzi.
Piłkę przejęła Anita:
- Wracając do amnestyka, to im dłuższy jest odcinek czasu, który chcesz wyciąć komuś z pamięci, tym trudniejsza jest cała robota. Do tego to rośnie logarytmicznie. Już doba to taki okres, gdzie nawet siostry z nawyższej półki muszą coś spieprzyć. Taka jest struktura ludzkiej pamięci. Powinnaś to wiedzieć od Cioci Lali. Do tego ty byłaś napalona, potem wkurzona, jak mówisz. To sprzyja błędom, nie tylko drobnym.
Malina podniosła dwa palce do góry pytając:
- Mogę? 
- No?
- Maleczko, jak go teraz spotkasz, to go po prostu spytaj o jakiś detal. Na przykład co miałaś wtedy na sobie. Co prawda oni rzadko pamiętają takie rzeczy, ale nieraz potrafią ciekawie zaskoczyć.
- No. Mój Borek potrafi czasem przypomnieć akcje sprzed roku, czy dwóch, które mnie już dawno wyleciały z głowy. Pamięć ludzka, szczególnie męska bywa zaiste osobliwa.
To wtrąciła Anita, co Turbina skwitowała:
- Nie, Lalka, ja się nie będę bawić w takie rzeczy. Ja sobie lubię pogadać z różnymi ludźmi w klubie. Ale przede wszystkim, to ja tam pracuję. Tak?
Przy ostatnim słowie spojrzała na Kaśkę, która tylko uśmiechnęła się i skinęła jej aprobująco głową. Zaś cały problem zniknął, zanim zdążył porządnie zaistnieć.
Nawet gdyby Mali chciało się dociekać całej sprawy, to nawet nie miałaby jak, bo niefortunny randkowicz nie zajrzał do Oktagonu aż do czwartku następnego tygodnia. Wydarzyło się też, czy raczej nie wydarzyło parę innych rzeczy, które spowodowały, że wypadki potoczyły się zgoła inaczej, niż teoretycznie powinny. 
Przede wszystkim to na poniedziałkowym treningu w Oktagonie pojawiła się cała piątka prowadzona przez Magdę Maczugę, ale bez swojej trenerki. Zaś przez kolejne dni sala stała pusta. Kaśka tego nie wiedziała, miała wtedy swoje zajęcia. Ale wszędobylska Mala od razu to wychwyciła. Nie omieszkała powiedzieć tego swojej szefowej, która zareagowała adekwatnie:
- Właściwie co mnie to obchodzi? Zapłacone z góry, ich sprawa, że nie korzystają. Mnie bardziej intryguje, że Mirek nie dzwoni, bo mieliśmy omówić inny temat.
- To może ty zadzwoń do niego?
- Coś ty? To on ma za mną chodzić, nie ja za nim.
Identycznie podeszła do sprawy Anita, gdy Orski nie pojawił się na umówionym spotkaniu we środę. Coś wyjaśniło się dopiero we czwartek, gdy czarownice spotkały się były razem w Pleciudze. Ostatnia pojawiła się Kaśka z wiadomością:
- Dzwonili do mnie z federacji, chcą zwrotu kasy za wynajem sali za przyszły tydzień. Chuja zobaczą, mogą nas podać do sądu.
- Ale dlaczego?
Roxy była wyraźnie zaciekawiona.
- Był gruby wypadek w poniedziałek. Auciany. Magda i Mirek oboje leżą na ojomie.
- To już wiem, dlaczego mnie wczoraj wystawił.
Mruknęła Anita, zaś Kaśka uzupełniła:
- Ale jest w tej historii pewien zabawny akcent.
- Zabawny?
Spytała Malina.
- Na swój sposób zabawny. Gadałam z ratownikiem medycznym. To było ponoć tak, że on prowadził, stracił panowanie nad kierownicą i przyrżnęli w jakiś taki słup, czy coś. Jak ich tak zastali byli oboje żywi, ale centralnie nieprzytomni...
- Byli po czymś?
- Nie. Byli na tripie, ale takim jakby trochę innym. Ten chłopak powiedział, że wszystko wskazuje na to, bezdyskusyjnie, że...
Przeważnie opanowana, kontrolująca odruchy Kaśka nagle zaczęła chichotać niczym Malina.
- No, na co wskazuje? Referuj dalej.
- Że... Że... Ona wtedy jemu...
Przerwała, a po nanosekundzie przy stoliku rozległo się chóralnie:
- Achaaaa...
Jedynie Mala zareagowała szybkim:
- Okurwa!
Na co odparła Roxy:
- Nie żadne okurwa, takie rzeczy się zdarzają. Pamiętam, jak...
- Ruda! Uspokuj się!
Anita spojrzała na nią karcąco, ta zaś zaprotestowała: 
- No co? Ja tylko chciałam powiedzieć, że jak mi się zachce, to my z Miśkiem w takich przypadkach zawsze zjeżdżamy na pobocze, czy gdzieś tam indziej.
Nie omieszkała tego skomentować Malina:
- Przytomny kierowca z tego Miśka. Ale wygląda na to, że cały nasz misterny plan poszedł się jebać w pizdu. 
Kaśka spojrzała zdziwiona.
- Jaki znowu plan?
- Plan pociągnięcia za ogon demona hazardu.
- Chyba przeginasz. Raz zagrać to jeszcze nie hazard.
- Żartowałam.
Dziwnie poważna Mala odezwała się nagle:
- Siostry? Gdzie jest ten cały ojom?
Kelnerka, która znowu myślała za dużo była mocno zdziwiona, gdy udawszy się odebrać zamówienie zastała pusty, niezajęty przez stałe czwartkowe klientki stolik.
KONTYNUOWANE NIE BĘDZIE, TYM SIĘ BYĆ MOŻE ZAJMIE INNY SERIAL, BO BIEŻĄCY JUŻ SIĘ ZAKOŃCZYŁ

01 września 2025

O CZYM KNUJĄ WIEDŹMY /2/

Na następny dzień, na piątkowy, raczej treningowy sabat wiedźmy umówiły się dosyć wcześnie. Anita czuła, że zbyt wiele to one nie poczarują, za to może się odbyć długa dyskusja. Ale gdy się do niej zjechały okazało się, że nie są obecne wszystkie. Brakowało Mali, co było dość dziwne. Turbina zawsze pojawiała się pierwsza, jak zwykle skora do pomocy przy różnych przygotowaniach. Podczas czekania na nią Malina męczyła bratową, aby coś wspomniała na temat spotkania z Orskim, ale ta była niewzruszona:
- Niech Młoda przyjedzie. Nie chce mi się opowiadać dwa razy.
Wreszcie Kaśka sięgnęła po telefon, ale bezkutecznie.
- Spokojnie dziewczyny, ja też nie odbieram na motorze.
W końcu jednak ów motor zadudnił za oknem. Po chwili do salonu wpadła niczym bomba Mala. Ryt powitalny był dla niej szalenie ważny, więc reszta czarownic cierpliwie zniosła obściski i lizanie pysiów. Za to gdy nastoletnia wiedźma usiadła na sofie oznajmiła:
- Sorry siostry, ale była draka w klubie.
Kaśka spojrzała na nią z mocno zdziwioną miną.
- Jaka znowu draka? Pobili się?
- Jeszcze jak! O mnie się pobili.
- To opowiadaj koniecznie. Po kolei.
Akurat wiadomość, że ktoś się pobił nigdy nie robiła na Maczecie żadnego wrażenia. Ale że w klubie? Taka akcja nie wydarzyła się tam jeszcze nigdy. Mala zgapioną od Anity manierą wzięła głęboki wdech i zaczęła swoją opowieść.
- Bo to było tak, że jestem w szatni, już przebrana po pracy, już mam wychodzić, gdy nagle słyszę jakiś harmider. Wyskoczyłam na korytarz, patrzę, leci do mnie taka jedna dziewczyna, znam ją, widziałam parę razy i pruje się, że się biją. Na tej sali, gdzie siłka. To ja tam idę, patrzę, faktycznie, odbywa się nawet niezła wojna. Czterech chłopaków się tłucze, nie bardzo wiadomo, kto kogo. Aż wióry lecą. To ja napierw utkałam slomo, rzucam klątwę na całą salę, spowolniłam wszystkich na maksa. Potem poszłam do szatni, przyniosłam sugestrix, kogutów wysłałam do domów...
- Tak, jak stali?
Spytała Anita.
- Coś ty? Najpierw do szatni, kazałam im się przebrać żeby dziś nie wrócili. Resztę zostawiłam, powinni się już ocknąć z tego slomo...
- Dużo ludzi było? Tak pytam, bo dziś wcześnie wyszłam.
To już było pytanie od Kaśki.
- Jak na piątek, na tą porę dnia nawet sporo. Spojrzałam jeszcze, czy wszystko gra, czy nie ma jakiejś demolki, ale było dobrze. Nikt nic nie popsuł. Potem wzięłam tą dziewczynę, co mnie zawołała na początku i przepytałam, co się tak naprawdę stało.
- I co się stało tak naprawdę?
- To było podobno tak, że chłopaki, tak między seriami gadali sobie, normalnie, jak to chłopaki, o dupach. A tu jeden nagle się pochwalił kolegom, jakoby mnie zaliczył.
Wtrąciła się Malina:
- Nic zaskakującego. Ciebie wszyscy lubią w klubie, a zaliczyć pewnie chciałby co drugi. Ja się im wcale nie dziwię zresztą.
- Lalka weź. Lubię być pożądana, jestem chyba normalną kobietą, przynajmniej od jakiegoś czasu. Ale nie o tym teraz opowiadam. Więc jak ten chłopak to powiedział, to drugi się wziął wkurwił na niego i zaczęła się ostra scysja między nimi.
- Pewnie z zawiści.
- Może. Ale to nie jest ważne. No, i od słowa, do słowa zaczęli się tarmosić. Wtrąciło się jeszcze dwóch, wtedy poszło już grubiej. To ta dziewczyna poleciała do recepcji, ale po drodze trafiła na mnie, dalej już wiecie. My nie zatrudniamy ochrony, bo nigdy zresztą nie było takiej potrzeby. Jest tylko nocny cieć, fajny wujek zresztą.
- Dalej zresztą nie ma. Jest tylko strażak.
To akurat dodała Kaśka, dodając ponownie:
- Takie są od dawna przepisy. Ma być jakaś osoba po szkoleniu przeciwpożarowym. Zgadnijcie panienki, kto nim jest w klubie Oktagon? To chyba nie jest trudne.
Pozostałe wiedźmy spojrzały na Malę, która jakby zupełnie nie była zainteresowana tą sprawą, tylko ze swoim radosnym uśmiechem uzupełniła relację:
- Ale wiecie, co jest zabawne? Ten chłopak, co się tak chwalił, to nie był żaden erogawędziarz, bo wcale nie kłamał. Ja go akurat przeleciałam jakiś ponad tydzień temu. Tylko, że on nie miał prawa tego wiedzieć, nie mógł pamiętać, bo na koniec, jak już od niego wychodziłam, to rzuciłam mu amnestyka.
- Czyli jednak kłamał. Zmyślił.
Zaoponowała Malina, na co zaoponowała Mala:
- Ale mówił prawdę. Przynajmniej tak ogólnie. Siostry, ale ja mam dla was coś jeszcze. Tylko niech najpierw Nita opowie, jak było na spotkaniu z Mirkiem. Bo coś mi się tu bardzo mocno zdaje, że to są powiązane sprawy.
Anita poprawiła się na sofie i odparła:
- Właściwie to nie była jakaś długa rozmowa. Przycisnęłam go brakiem czasu, żeby się nieco streszczał. Paradoksalnie tworzy to warunki, aby ktoś powiedział coś za dużo. Powiedział, że chce kupić kilka zaklęć dopingowych. Nazwał to czystym spidem, bez skutków ubocznych. Widać, że mało zorientowany, bo zawsze jakieś są. Maleczko kochanie, czy ty jak jeszcze z nim byłaś, to gadałaś z nim na temat takich zaklęć?
- Czasami trochę z nim gadałam na temat czarów, coś tam mu też pokazałam, ale nie pamiętam, żeby coś było na tak konkretny temat. Ale mógł sam się domyśleć, że magia się tym też zajmuje.
- Może i mógł. Ale w sumie to nieważne. Zapytałam go wtedy, ile tego chce? To mi powiedział, że tak około pięciu, ale czy mniej, czy więcej, to zależy już od ceny, że ma ograniczony budżet. Nie pytałam go za to, po co mu to. Niech się sam rozpruje, ale nic nie powiedział akurat niestety.
Nagle przerwała jej Roxy:
- Doszliście do jakiejś puenty?
- Nie. Odwlekłam decyzję, nie padły też żadne konkretne sumy. Powiedziałam że mam weekend, że to mój czas dla rodziny, to zresztą prawda, umówiłam się z nim na wtorek lub środę, ma zadzwonić. Gala jest za dwa tygodnie, w sobotę, jest czas. Za to coś mnie zaintrygowało. Dlaczego powiedział, że chce około pięciu zaklęć? Dlaczego pięciu? Może to przypadek, figura retoryczna, ale czy na pewno? Kasiu, masz może na to jakiś pomysł? Ty się znasz na tym najlepiej.
- Pewnie, że mam. Po prostu ołgał mnie. Wcale nie chodzi o jakieś podbicie oglądalności, atrakcyjności show. Do klatki, czy na ring wchodzą dwie osoby, więc po co mu nieparzysta ilość zaklęć? Na zapas? Na testa? To się nie klei, jak na mój gust. Za drogi towar.
Tu ożywiła się Roxy:
- Ja za to wcale się nie znam, ale słyszałam, że są też takie walki, gdzie wchodzą dwie na jedną, czy jakieś inne zestawiania.
- Tak, ale nie u nas, jeszcze nie w tym kraju. Nasze freak fighty jeszcze zachowują jakieś cechy sportu walki.
W tym momencie wtrąciła się Mala:
- To chyba dobry moment, żebym ja coś opowiedziała. Ostatnio do nas do klubu przychodzi trenować ekipa, która się szykuje do freak fightów. Pięć osób: trzech gamoni i dwie dziewczyny. Prowadzi ich Magda Maczuga, to jest ta sama, która dostała łomot od Kasi rok temu, a potem od Szalonej Aldony.
- Zatrudniłaś ją?
Mocno zdziwiona Roxy spytała wspomnianej, która odparła:
- Nie, nie tak. To są ludzie sponsorowani przez jakiegoś mirkowego słupa. Nie wiem tego zbyt dokładnie, ale tak to jakoś widzę. U nas wynajmują tylko salę. Magda pracuje dla niego, nasi trenerzy się do tego nie wpieprzają. Dobra jest w tej robocie, zawodniczka też zawsze była z niej świetna. Miałam okazję popatrzeć na jej zajęcia. Materiał ma też nieźle rokujący, ale przez miesiąc ze świeżaków zawodowych mistrzów nikt nie zrobi, zero takiej opcji.
- Nawet ty?
Spytała Malina.
- Nawet ja, nawet czarami. Mala, opowiadaj dalej.
- To oni przyszli jakoś w południe. Była drobna awaria, bloczek od linki od jednego worka poszedł, poprosili mnie, żeby to ogarnąć. To ja przyszłam, pracuję, naprawiam, a oni sobie gadają. Otwartym tekstem, bez krępacji, bo kim ja dla nich jestem? Serwis, obsługa techniczna, zielony ludzik w służbowym dresie. Nawet ta Magda mnie nie zna, nie może pamiętać jakiejś ringdupy, która się tam wtedy kręciła podczas walki jeszcze z Szaloną Aldoną. Dokładnej rozmowy nie zacytuję, ale sprawa jest taka, że wszyscy mają obiecane koszmarne pieniądze za wygrane walki. Mają dostać jakiś nowy doping, nieistniejący na czarnej liście. Maczuga sama użyła słów czysty spid, bez skutków ubocznych, czyli to samo, co usłyszała Nita od Mirka.
- Ale ona ma swoją czarownicę. Od niej kupowała doping. Nawet wiemy, kto to jest. Sama woziłam pokrwawione Kasi rękawice do Cioci Lali, żeby rozpoznała sygnaturę zaklęcia.
- Może już nie ma. Może sytuacja się zmieniła. Może ta wiedźma wyjechała, czy umarła. Przecież nie wiemy, co się z nią dzieje. 
Odezwała się Roxy:
- Kropki zaczynają się łączyć. Tylko pytanie jeszcze, skąd Mirek ma hajc na te koszmarne wypłaty? I co on z tego wszystkiego ma mieć? Domyślam się, że jeszcze jakieś koszmarniejsze pieniądze, ale skąd? Gdzie jest źródełko?
Odpowiedziała jej Kaśka:
- To ja ci to powiem skąd. Od frajerów, którzy grają, obstawiają zakłady. Są firmy bukmacherskie, na legalu, jeszcze więcej też kasy krąży w podziemiu. Pan Orski szykuje big dil, myśli, że zna wynik tego meczu, a czy mu wyjdzie zależy od Nity.
Ta jednak zaprotestowała:
- Od was trochę też. W gromadzie żyję, to z gromadą trzymam. Jestem dość towarzyską wiedźmą, nie zawsze działam sama.
- Ale ty rządzisz. My tylko konsultujemy.
- Fajnie filozujecie.
Zaśmiała się Malina i spojrzawszy na Kaśkę spytała:
- Siostro, umoczymy dzioby w tym big dilu?
Siostra powoli uniosła przymknięte na chwilę powieki i odparła:
- No, dobrze. Powiedzmy, że trochę koryguję swoje zdanie na cały temat. Wczoraj trochę mnie poniosło, przypanikowałam odrobinę.
- Do ciebie niepodobne.
- Każde, nawet najczulsze usta czasem niechcący ugryzą. Poza tym Orski mnie okłamał. Nieszkodliwie co prawda, ale mam ochotę dać mu za to pstryka w ucho. Nitka? To co zdecydowałaś?
- Biorę tą robotę. Mam już nawet szkic planu.
Anita spojrzała na telefon i dodała:
- Tylko dziś to chyba już wcale nie poczarujemy. Siem ściemnia. Jest za to trochę, w porywach do sporo szczegółów do omówienia. Mala, Pszczółeczko nasza najdroższa?
- Wiem, wiem.
Turbinka ruszyła do kuchni ze słowami:
- Krzyczcie mi po kolei, która co chce.
KONTYNUOWANE BĘDZIE