24 czerwca 2024

Szybkie, uczciwe dziennikarstwo praktyczne (plus coś tam)

Towarzysz maliniak, pełniący /wciąż dyrba niestety do tej że pory/ obowiązki prezydenta Polski pojechał ostatnio do Chin, do nadtowarzysza Si /bo tak się to czyta po ludzku/, za nasze jebane, ciężko uczciwie zarobione dutki, po to tylko jedynie, żeby chłopacy mogli się popocierać nawzajem siusiakami, albo przekazać sobie metalobillybolosynchrastyczne gazy centralnie do ryjów.
Komentarz spontaniczny:
Fu!!!
Komentarz polityczny:
Nie będzie (dyrba) z tego nic.
Komentarz populistyczno - paranoiczny:
Ma być (dyrba) gorzej.
Komentarz przemyślany:
Czy ten cały jebany news, ten pakiet danych o jakimś tam (dyrba) jebanym maliniaku kogoś na poziomie w ogóle (dyrba) interesuje?
Komentarz z offu, taki tam bąk, przy okazji social ad:
Pal Zioło, liż cipę swojej baby, ssij fiuta swojego chłopa, dbaj o koty, własne, oraz nie własne, bo wszystkie koty nasze są, niczym się w ogóle centralnie nie przejmuj, a wtedy może pożyjesz dzień dłużej.
Bulba!
Rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze! 😈
Poza tym promujcie, lajkujcie Olę, bo jest okay, słodka dupcia 💓:

22 czerwca 2024

CZAROWNICE TEŻ CZASEM PŁACZĄ

DZIŚ DWA POSTY, PIERWSZY ==TU==
Poniedziałek, popołudnie.
Gdy kelnerka w Pleciudze odeszła zastawiwszy uprzednio stolik rekwizytami pomocniczymi do rozmowy, cała czwórka czarownic nagle zamilkła kończąc blablanie o bzdetach, czyli na strasznie ważne babskie tematy. Wreszcie Anita wzięła głęboki oddech, co dla pozostałych było jasnym, znanym im od lat komunikatem:
- Teraz będzie na poważnie, a kto mi przerwie pizdę rozszarpię!
Roxy rozparła się na krześle, odchyliła głowę nieco do tyłu i spojrzała na swoją psiapsię wyczekująco. Malina zakręciła się pupą na swoim siedzisku, poprawiła włosy, po czym robiąc cielęce oczy do bratowej ozdobiła zawsze chętne do miłości pysio swoim ulubionym uśmiechem słodkiej idiotki. Kaśka, najlepsza kumpela Maliny, lojalna wobec niej aż do bólu, zawsze gotowa zatłuc każdego, kto chciał opowiedzieć kawał o blondynkach ani drgnęła. Siedziała nieruchomo, patrząc pozornie nigdzie, choć tak naprawdę wszędzie, wzrokiem wojowniczki kontrolującej sytuację.
- Czwartkowy sabat poprowadzi Ruda, asystuje Kasia, czas na jej pierwszy raz. Ja nie dam rady, po prostu tylko tam będę. Matka mi ostro choruje, całą energię pakuję w nią.
Trzy wiedźmy kiwnęły zgodnie głowami. Znały sytuację. Znał też Borek, facet Anity, który od tygodnia sypiał sam. Jego kobieta od razu po pracy jechała do rodzinnego domu, tam wraz ze swą siostrą, lekarką zresztą dyżurowały na zmianę. Są choroby, które leczą się same. Są choroby, które leczy sama medycyna. Są choroby, do których wystarczy sama magia. Ale są też takie, które wymagają wspólnego działania jednego, jak drugiego, do tego nieraz bez gwarancji sukcesu.
- Malinko, kochanie. Do ciebie mam prośbę. Będzie sporo dziewczyn, wiele potwierdziło, że przyjadą. Może być ciasno, jak w cipie dziewicy. Zrób tak, żeby było cicho, zamykamy się w pracowni, robimy swoje, a potem wszystkie szybki wypad. Tak?
Siostra Borka posłusznie kiwnęła głową.
- Piątkowej imprezy nie będzie. To chyba jasne.
Tym razem znowu wszystkie trzy kiwnęły głowami. Tylko Malina nieśmiało podniosła dwa palce do góry, dając do zrozumienia, że chce coś wtrącić.
- Mów, Piękna, ja właściwie już skończyłam.
- Bo ja chciałam... Bo impreza będzie u mnie.
- Znaczy tam u twojej mamy?
- No.
- Fajnie. Niech się dzieje.
Tu trzeba przypomnieć, że od trzech lat, od czasu, gdy Malina rozstała się ze złym człowiekiem, który próbował ją zmusić do donoszenia ciąży, mieszkała u swojej i Borka matki, w małym domku na przedmieściu.
Roxy głośno się roześmiała i oświadczyła:
- Żeby ci tylko dupsko nie pękło. Podobno robisz ostry nabór ogrów do gangbangu? Ilu ich ma być? Bo pięciu na pewno, ale szósty już chyba będzie musiał poczekać? Nie słyszałam o takim przypadku, żeby jakaś laska dała radę z sześcioma na raz. Nawet nie próbuję sobie tego wizualizować.
- Żebyś się kurwa nie pomyliła ruda ściero!
Malina zrobiła minę nabzdyczonej Erynii, ale już po sekundzie cała czwórka wybuchła serdecznym śmiechem. Dobrze wiedziały, co je tak rozbawiło. Tu przypomnijmy, że Malina jeszcze przed inicjacją na wiedźmę "pełną dupą" zrobiła sobie szlaban na miłość. Jak twierdziła, żeby się lepiej skupić na trenowaniu magii. Ale rzecz jasna do czasu. Tydzień wcześniej oświadczyła przyjaciółkom, że ten czas właśnie się kończy. Na imprezie po sabacie. Zaś gdy się teraz wyśmiały dodała:
- Martw się o swoje dupsko! Rozumiem, że pokażesz nam wreszcie tego swojego Miśka? Może sama na nim poćwiczę uroki?
Tu znowu trzeba przypomnieć, że Roxy, poza jednym przypadkiem, jak mówiła trochę przez pomyłkę, nigdy nie miała żadnego chłopa na dłużej jak na raz, czy góra dwa. Ale za to porządnie.
- Ja się do fiutów nie przywiązuję.
Tak twierdziła już od czternastego roku życia, gdy na jakiejś imprezie straciła wszystko odmiany dziewictwa. Ale detale znała już tylko Anita, która wtedy, na tej samej imprezie zrobiła to samo. Tylko, że ona akurat się przywiązywała na jakiś czas, zaś ostatnio od trzech lat do Borka, brata Maliny i wciąż nie chciała przestać. 
Ostatnio jednak u Roxy nastąpił pewien zwrot akcji. Nie było dla reszty żadną tajemnicą, że od pewnego czasu ich rdzawowłosa kumpela zajmuje się tylko jednym, wspomnianym właśnie Miśkiem. Do tego jeszcze wyhaczyła go bez żadnych czarów, tylko metodą Anity, Magią Mniejszą, naturalnym urokiem. Więc odpowiedziała Malinie:
- Tak, poznasz Miśka. Ale spróbuj mi na niego spojrzeć jakoś nie tak. Nie jestem Anita, czy jakaś inna heroina. Jestem dla odmiany jebaną chorą, lękową, niedowartościowaną, zakompleksioną po czubki cycków, mściwą, zaborczą, zazdrosną pizdą. Więc jakby co, to cię zamienię w... Masz może jakiś fajny pomysł, na jakieś ciekawe paskudztwo?
- Mam. Jest takie jedno rude. Nim na pewno nie chcę być. 
Wreszcie odezwała się Kaśka:
- Że jebaną to wiemy, ale w twoje choroby psychiczne nie uwierzy nawet kochany kretyn Jacuś, ten, co pracuje u mnie w klubie.
- Przecież żartuję. Ja się boję tylko tej twojej maczety, więc Lalce nawet włosek z cipy nie spadnie. Poza tym ja ją potrzebuję w pracy.
Malina pisnęła z urażoną miną:
- Jaki znowu włosek? Ja się depiluję. Higiena to podstawa.
- Teraz chyba nie masz po co? Poczekaj do piątku. No, ale może wrócmy do tematu. Kasiu, ty znasz jej plany, to ilu ona tych byków chce sprowadzić? Naprawdę mnie to bardzo ciekawi.
Kaśka spojrzała lodowato na Roxy i pokazała jej dwa faki, po czym przejechała palcami po swoim gardle. Wtedy odezwała się Anita:
- Ty Ruda zwariowałaś. Przecież ona ci nigdy nic nie powie. Nawet poddana torturom i podwójej działce Verakoki. Sprawdzałam, to wiem.
- Co? Krzywdziłaś Maczetę mękami? Taką słodką dupkę?
- Nie. Testowałam tylko na niej Verakokę. To żaden sekret, każda z nas przez to przechodziła, tak? Nasza Kasia jest na to gówno odporna jak tytanowa łechtaczka. No, ale na mnie czas, muszę spadać.
Dla wyjaśnienia wspomnijmy, że Verakoka to eliksir prawdy, wynalazek Cioci Lali, mentorki naszych pań, którego przepis znała tylko ona, tylko od niej można było to pobrać na specjalne okazje. Bardzo reglamentowała ten specyfik, tylko dla wybranych.
Anita wstała z krzesełka i spojrzała na Malinę:
- Podrzucić cię gdzieś?
- Nie, dzięki, ja tu jeszcze trochę, tego...
- To pa siostry, do czwartku.
Siostry odprowadziły ją wzrokiem, po czym nagle, zupełnie niespodzianie podjęły szalenie męski temat, jakim były walory estetyczne jej pupy.
Piątek, jeszcze noc.
Malina wzorowo wykonała zadanie. Czarownic faktycznie zjechało się sporo, także gościnnie z zakumplowanych kowenów, w pracowni Anity musiał być faktycznie wielki ścisk podczas sabatu, zaś Lalka kierowała ruchem na wejściu, potem na wyjściu niczym północnokoreańska policjantka. Żaden zbędny hałas nie zakłócił spokoju chorej kobiety w drugiej części domu. Niestety nie ma opcji relacji z samego sabatu, bo do najbardziej babskich ze wszystkich babskich spraw narrator nie ma wglądu.
Można tylko zapytać, czemu ten sabat nie odbył się w jakimś plenerze? Nie ma jednej na to odpowiedzi. Najbardziej popularna była taka, że Anita, jak też cały kowen, lubiła mroczne klaustrofobiczne klimaty, ale na ten konkretny sabat zleciało się tyle wiedźm, że być może pora była na obgadanie sprawy jeszcze raz? Ale tego akurat nie wiemy.
Piątek, wieczór.
Domek na przedmieściu, w którym u swojej mamy mieszkała Malina powoli zapełniał się różnymi krewnymi oraz znajomymi naszych czarownic. Kilka osób możemy pominąć, bo są zupełnie bez znaczenia dla przebiegu akcji. Pierwsza zjawiła się Kaśka ze swoim hulkowatym Daśkiem, potem Borek, ale bez Anity, której akurat, jak wiemy, nie zabawa była w głowie. Więc nie dane jej było poznać pana, którego przyholowała wreszcie Roxy, którego tak ciekawe były jej psiapsie. Misiek okazał się być dość sympatycznym kolesiem, tak przynajmniej potem twierdzili Adaśko i Borek, zwłaszcza ten pierwszy dbał starannie podczas imprezy, aby nowemu koledze nie zabrakło piwa. Oprócz Miśka Ruda dostarczyła również sporawy ładunek Ziela. Anita bowiem i Kaśka swojego już dawno nie miały, nowe dopiero im rosło, więc Roxy wykorzystała swoje jakieś źródełko, którego była pewna, że można zeń pobrać zdrowy, czysty, naturalny materiał. Nie było jednak Maliny, więc chwilowo gospodynią domu była Kaśka, do pomocy zaś miała mamę swojej kumpeli oraz Borka rzecz jasna. Mało kto znał tą panią, ale ona sama okazała się być szalenie przemiłą osobą, dla której różnica pokoleń nie stanowiła żadnego zagadnienia. Impreza powoli zaczęła się rozwijać swoim tokiem, aż w pewnym momencie Kaśka odebrała krótki telefon, po czym od razu znalazła Roxy, której przekazała krótki przekaz:
- Jadą, zaraz będą.
Ruda szybko zajęła strategiczną pozycję niedaleko drzwi do domu. Obok niej uplasował się Borek, który co prawda nie znał wszystkich detali życia prywatnego swojej siostry, jednak coś tam do niego docierało, jakąś wiedzę posiadał, więc też go ciekawiło, kogo ona przyholuje. Wreszcie te drzwi się otworzyły. Pierwsza weszła Malina, swoim zwyczajem zrobiona na Barbie, ze swoją ulubioną miną słodkiej idiotki na pysiu, zaś zaraz za nią...
- Ja pierdolę! Dupa?
Te właśnie słowa wydobyły się z ust Roxy, towarzyły jej do tego rekordowo wybałuszone oczy. Nieco inna, choć też dość zdziwiona była reakcja Borka:
- Mariolka?
- To wy się znacie?
- Nie tak, jak myślisz.
- Ale... Łot da fak?!!
Być może szkoda, że nie było Anity, bo choć kumplowała się z Roxy od lat szkolnych, znały nawet wzajemnie dna własnych osobistych cipek, to tak skonsternowanej przyjaciółki chyba nigdy nie widziała. Ruda na chwilę zniknęła, zamiast niej pojawił się dysonans poznawczy, tak wielki, jak Dasiek, facet Kaśki. Rzeczona Mariolka najpierw podeszła do Borka, być może jedynej znanej jej twarzy wśród reszty, zaś Roxy rzuciła się do Maliny:
- Lalka, możesz mi to wszystko wyjaśnić?
- Niby co?
- Gdzie ogry?
- Jakie kurwa ogry? To ty ich sobie uroiłaś.
- Ale zapowiadałaś, że...
- Zapowiadałam, że dziś koniec przerwy od love, tak?
- Ale...
- Co ale? Nigdy tego nie robiłaś z dziewczyną?
Robiła, robiła, nawet kiedyś z Anitą jako siusiary. Malina akurat to wiedziała, więc pytanie było raczej retoryczne. Roxy jednak nic nie odpowiedziała, tylko szybko wracała do siebie, zaś Lalka dodała:
- Bo ja nie. Nigdy nie miziałam się z inną dupą.
- Okay. Już dotarło. Chcesz przerwać przerwę takim sposobem?
- Jak zwykle świetnie się rozumujemy.
- Fajnie, o nic już nie pytam, tylko jeden drobiazg.
- No?
- Uroczyłaś ją?
- Znaczy magią?
- Przecież nie młotkiem.
- Uroczyłam. Ale tak tylko odrobinkę. Jest poczytalna, wie, co zrobimy, wie, że chce to zrobić. Bo uroków na dupy też nigdy nie rzucałam. Nie chcę jej zrobić przecież krzywdy. Jestem dobra Wróżka Cipuszka, a nie jakaś jebana Cruella Pizdella obmierzła po trzykroć.
- A z Borkiem to oni skąd się znają?
- On jej kiedyś uratował dupsko. Dosłownie.
- Czekaj, ja znam tą historię od Anity. To ta Mariolka, co jej dali pigułę gwałtu, Borek ich przypalił jak ją chcieli napoczynać i skopał chujom pizdy?
- Tak, to ta centralnie Mariolka. Anita ją chciała wkręcić potem w nasz kowen, ale jej to nie jarało, więc wkręciła tylko mnie. Potem kontakt jakoś się urwał, a ja go trochę przypadkiem odświeżyłam. Wszystko.
Roxy chwyciła Malinę za głowę i czule polizała w policzek.
- No, to bawcie się dobrze. Aha, masz super mamę. Jara blanty jak wytrawna stonerka. Po prostu zajebista milfa i tyle.
- Wała! Żadne baw się dobrze. Najpierw Misiek.
- Co Misiek?
- Pokaż mi go wreszcie.
Pokazała, zapoznała, a potem po prostu impreza toczyła się zwykłym trybem. Jako, że było Zioło, to była kultura. Nikt się nie upił, nikt nie narozrabiał, nie narobił bydła, ani żadnej siary. Po prostu było normalnie.
Stop, wróć. Trochę nieściśle, ktoś się jednak tam upił. Bo gdy Malina już wykonała swój plan z Mariolką, to potem została wywołana na salę do tablicy. Wielu osób wiedziało, że jej stałym fragmentem gry jest striptis na stole i że robi to naprawdę dobrze. Tym razem też zrobiła to dobrze. Zaś już na sam koniec zdoiła się jak meduza. Też jako stały fragment gry. Tak, wiemy, że kto jara Ziele chla niewiele, ale czasem są wyjątki od tej reguły. Malina jest właśnie takim wyjątkiem. Jednak zrobiła to jak zwykle ze swoim malinowym wdziękiem. Tu też jest wyjątkiem, bo kobiety zwykle się parszywie upijają.
Czyli w sumie jednak było normalnie.
Niedziela, popołudnie.
Borek siedział w domu, w kuchni i międlił łyżką w jakiejś chińskiej zupce. Nie miał zbyt dobrego humoru. Już drugi tydzień był słomianym wdowcem. Anita poza pracą cały czas spędzała przy ciężko chorej mamie. Zaś Borek źle znosił deficyt Anity przy sobie, poza tym po prostu się martwił całą tą sytuacją. Czasem ten brak siebie nadrabiali w pracy, zaś wieczorami przez telefon, ale to były marne namiastki. Teraz właśnie czekał, aż ten wieczór nadejdzie, zniknie mu na chwilę stan ogólnej chujówki, który go męczył. Próbował sobie przypomnieć najśmieszniejsze momenty piątkowej, jak zwykle udanej imprezy, ale to mu poprawiało humor jedynie na ułamki sekund. Nagle usłyszał szczęk otwieranych drzwi.
- Malina?
To mogła być ona. Jego ukochana siostra nie znała zwyczaju uprzedzania swoich wizyt. Mężczyzna wstał od stolika i wyszedł do pokoju. To nie była jednak wcale Malina, tylko...
Czarna kiecka, ale fasonem jakaś taka mało sexy. Anita nigdy się tak nie ubierała. Ale to była jednak ona. Borek może był gamoniem, jakąś jego mutacją, ale był inteligentnym gamoniem, więc wiedział, że nie ma sensu zadawać pytania, które mu przyszło do głowy. Jednak było jeszcze coś. Anita zwykle dość dużo do niego mówiła oczami, zaś on przez trzy lata bycia razem doskonale pojmował co wtedy mówiła. Spytał więc:
- Chcesz teraz?
Wiedźma milcząc podeszła szybko do niego i mocnym ruchem pchnęła go na łóżko. Miał na sobie tylko same spodenki, ale po chwili już ich nie miał. Ujrzał jak Anita pracuje głową, poczuł za chwilę efekt tej pracy. 
- Au! Nie tak mocno.
- Zamknij się!
Syknęła jadowicie, po czym wróciła do przerwanej na chwilę czynności. Trudno orzec, ile to trwało, ale wreszcie przestało. Anita nagle podniosła głowę, wstała, podeszła do stołu. Pochyliła się, zadarła sukienkę i szybkim ruchem zsunęła majtki.
- No? Na co czekasz?
Więc nie czekał.
- Mocniej! Jeszcze mocniej! Po esesmańsku!
W pewnym momencie kobieta uniosła głowę ze stołu.
- Czekaj! Przestań! Out! Przylej mi!
Przylał.
- Nie tak!
Nie wiadomo skąd nagle w jego dłoni pojawił się pasek.
- Napierdalaj! Jeszcze! Jeszcze!
Nie stracił rachuby, bo wcale nie liczył.
- Już! Stop! A teraz chcę tu.
Jak tu, to tu, tak też jest fajnie. Przez te trzy lata kochali się na różne sposoby, różnymi stylami, technikami, tu raczej już nic zbyt nowego do wymyślenia nie było. Ale nowe było coś innego. Takich dziwnych wibracji Borek jeszcze nigdy od niej nie czuł.
- Jedziesz! Ile fabryka dała! Do końca i do środka.
Wreszcie nadszedł ten koniec. Anita wyprostowała się, odwróciła do swojego chłopa i znowu pchnęła na łóżko. Jej oczy nic nie mówiły, były puste jak czarne dziury. Położyła się przy nim i szepnęła:
- A teraz mnie bardzo, bardzo mocno przytul...
Po czym wybuchła ostrym, rozdzierającym aurę płaczem.

...I PO ŚWIĘCIE /tanka/

Słońce odchodzi
Kwiat paproci już zakwitł
Ale nie przekwitł
Jeśli ktoś go nie znalazł
Jeszcze ma swoją szansę

19 czerwca 2024

CIASTECZKA /xero again + zen vs. mindfulness/

Jak dobrze pamiętamy, to Karyna, psiapsia tudzież uczennica zen Zuli i Zoji ma takie hobby, że lubi pichcić, głównie pierogi, ale nie tylko. Za to hobby jej innej psiapsi Joanny, też od jakoś niedawna zenującej jest chyba dość rzadko uprawiane, na pewno zapewno rzadsze, niż karynowe. Poza tym Asia stosunkowo od niedawna je praktykuje, pierwszy raz wpadła na ten pomysł jakieś kilka miesięcy temu, lecz tak naprawdę regularnie to dopiero od jakichś paru tygodni. Ale może jednak po kolei. Otóż któregoś dnia Asia wpadła do Zetek, jak zwykle roześmiana od ucha do ucha, ale tym razem jakby jeszcze bardziej. Zaś na progu pokoju obdarowała je komunikatem:
- Słuchajcie! Zrobił mi to!
Zula skupiona na malowaniu paznokci, a przy okazji zerkająca na tablet, na którego ekranie dział się jakiś gejowski erotyk dla bardzo dorosłych uniosła głowę i rzuciwszy okiem na kwiecistą sukienkę Asi oświadczyła: 
- Nie wiem, czy mnie ciekawi, co ci zrobił jakiś chłop.
Ale Zoja zaprostestowała:
- Czekaj, może to nie jest to, co ty sobie myślisz, że to jej właśnie zrobił, tylko zrobił jej coś innego, co może było do zrobienia. Asiu, referuj.
- Zenek mi kupił xero.
- Zenek? Ten karynowy?
- NIe. Mój Zenek.
- To twój Zenek też jest Zenek?
Zula spojrzała na Zoję i spytała:
- To takie dziwne? Niejednej cipie Kasia.
- Ja swojej mówię Bronia, ale generalnie masz rację.
- Tylko jak my ich teraz będziemy odróżniać?
Tu wtrąciła Aśka:
- To akurat proste. Jeden jest rudy, a drugi też.
- Ulp?
Zoja zrobiła jakby większe oczy.
- Mówisz, że proste? To chyba raczej komplikuje sprawę?
- Ależ skąd! Mój Zenek jest rudy włosowo, a Zenek Karyny ma na nazwisko Rudy. To teraz już chyba wszystko jasne?
Zula tylko coś mruknęła, a Zoja odparła:
- Powiedzmy. Ale co dalej z tym xero?
- To dalej, że to nie jest jakieś tam xero, tylko takie konkretne xero, do tego historyczne. Bo wujek Zenka ma zakład, takie tam różne usługi, xero też. 
- Rudego Zenka?
- Dokładnie. Ten wujek ma dwa takie sprzęty, ale to stare, takie oldskulowe postanowił opylić. Jak się Zenek dowiedział, to powiedział Karynie, Karynka mnie, to ja Zenkowi. Po czym bardzo, bardzo ładnie poprosiłam, żeby mi to całe xero centralnie kupił.
- Jak bardzo ładnie poprosiłaś?
- Tak.
Joasia zaprezentowała taki specjalny uśmiech, zatrzepotała powiekami, po czym uśmiech zamieniła w słodkiego buziaka na odległość.
- No. Robi wrażenie. Ja po takim czymś też bym ci może coś kupiła. Ruda co prawda nie jestem, Zenek też nie, ale...
- Czekaj Zulka, Zenek jest przecież rudy.
- Ale ja nie jestem Zenek.
- Aha. No, i co dalej? Drogo kupił?
- Nie, jakieś grosze. Na Allegro takie chodzą o wiele drożej, ale tu Karyna bardzo, bardzo ładnie poprosiła wujka Zenka, więc...
- To wujek Zenka też jest Zenek?
- Nie, dlaczego?
- Tak jakoś zabrzmiało. Ale to nieważne, kontynuuj.
Ale najpierw wtrąciła Zoja:
- To chyba spory sprzęt, takie stare klasyczne xero?
- Dali radę. Takich dwóch Zenków jak coś wnosi na trzecie piętro, to jakby ich czterech wnosiło. A kurwami walą wtedy niczym pułk czołgistów, którym brakuje do cysterny gorzały. Trochę co prawda mam teraz ciasno, ale...
- Im ciaśniej tym słodziej.
- Zulka, weź! Bez takich. Daj jej mówić.
- I teraz najważniejsze. Mogę codziennie, o tej samej porze usiąść sobie bez majtek i sobie skserować. To jest materiał z ostatnich dwóch tygodni.
Mówiąc to Aśka położyła na stole różową teczkę. Zula odstawiła cały zestaw lakierniczy, po czym sięgnęła po nią i zabrała się za przeglądanie zawartości.
- Dobre. Mogę wpaść kiedyś do ciebie?
- No pewnie, Karyna już była parę razy.
- Zojka, zrobimy sobie takie razem? Potem oprawimy w ramki, powiesimy nad łóżkiem, to będzie takie nasze zdjęcie ślubne.
- Wykluczone. Była kiedyś o tym mowa.
- A jak cię tak bardzo, bardzo ładnie poproszę?
Tu Zula powtórzyła twarzą manewr zaprezentowany przez Aśkę. Ta jednak wtrąciła się do tej rozmowy:
- Chyba Zoja ma rację, faktycznie wykluczone. To jest spory sprzęt, ale dwie pupy na raz tam nie wejdą. Musicie osobno, potem się to jakoś tam tą z tamtą doteguje i będzie dobrze.
- Widzę, że każda odbitka ma datę?
- Tak, bo to jest taki mój dziennik. Widziałyście może taki film Brooklyn Boogie? Tam gość codziennie rano fotografuje swój sklep. To ja robię tak samo, ta sama idea.
- Ja znam ten film. Czyli mamy tym samym rozumieć, że nasza koleżanka Joasia tam pod majtkami ma sklep? Bardzo interesujące.
Po tych słowach Zoji cała trójka wybuchnęła śmiechem. Gdy już panie się wyśmiały, zaś zawartość teczki wróciła do teczki, Aśka z nieco poważniejszą miną oświadczyła:
- To może ja teraz zupełnie z innej beczki. Ostatnio trochę czytałam na temat mindfulness. Rozumiem, że wy wiecie co to jest? Podobno bardzo modne ostatnio na świecie.
W tym momencie Zula wstała ze słowami:
- To ja może zrobię herbaty.
I zniknęła. Jak pamiętamy, nie była ona fanką zbyt filozoficznych tematów, takim sprawami zajmowała się Zoja. To ona zawsze odpowiadała na różne takie tam mądre pytania. Bo takie pytanie właśnie miało paść.
- Wiem, co to jest mindfulness, tak mniej więcej. Poza tym net jest teraz pełen tego tematu. A co chcesz wiedzieć Joasiu?
- Jaka jest różnica między zen i tym mindfulnessem?
- To też jest do znalezienia w necie, więc...
- Ale ja nie chce gadać z netem, tylko z wami.
- Czyli ze mną, bo z Zulką o tym nie pogadasz. Wiesz jaka jest ta moja cizia, już chyba zdążyłaś coś tam zauważyć. A tobie chodzi o różnice w teorii, czy też może w praktyce?
- Jedno i drugie.
W tym momencie zajrzała Zula:
- Joasiu, zieloną, jakąś inną, czy może kawę?
- Masz yerbę?
- No. A ty się Zojeczko nie rozgaduj tak za bardzo. Jak laska naczytała się różnych rzeczy w necie, to już ma wystarczający faszer w głowie.
- Nawet jeszcze nie zaczęłam. 
Tu Zoja zwróciła się do Aśki:
- Zulka ma rację, im prościej tym lepiej. A więc... Przede wszystkim zen, znaczy praktyka zen nie ma żadnego celu, tylko same skutki uboczne. Zaś mindfulness ma ich kilka, są nawet dość konkretne. Na przykład poprawa zdrowia, samopoczucia, redukcja stresu, wspomaganie leczenia depresji, nerwic, uzależnień, stanów lękowych, czy radzenia sobie z bólem. Druga sprawa, to kwestia obserwatora. Podczas sesji mindfulness jest on jasno zdefiniowany, to jest sam praktykujący, podmiot który ma zadanie uważnie obserwować siebie, swoje myśli, czy odczucia. Natomiast podczas zazen nie ma takiego podmiotu, to znaczy on jest, ale tylko jako jedna z iluzji, których się doświadcza. Teraz kwestia samej praktyki. Jedno, jak też drugie daje sporo podobnych narzędzi do dyspozycji, ale to są tylko takie pomocnicze dodatki, niekoniecznie konieczne zresztą. Podobna też jest sama bazowa technika, ta najczęściej uprawiana, czyli siedzenie na zadku. Zresztą też niekonieczne, bo jedno, jak też drugie można uprawiać nie na siedząco. Ale to tak wygląda tylko z boku, gdy widzisz taką siedzącą osobę, to nie wiesz, co ona robi lub nie robi umysłem. Podczas mindfulness medytuje ona taką techniką jak wspominałam, obserwując siebie. Podczas zazen po prostu siedzi, jest obecna, doświadcza wszystkiego, co jest w zasięgu zmysłów. Tu ciekawostka, że podczas mindfulness zaleca się mieć zamknięte oczy, zaś podczas zazen lepiej mieć je otwarte, aby tego zasięgu zmysłów sobie nie ograniczać. Teraz najważniejsze. Mindfulness to jest medytacja, odlot, jedna z wielu technik. Siedzenie zen nie jest medytacją, tylko raczej próbą przylotu, ćwiczeniem obecności. Tak w ogóle, to te całe mindfulness nie jest żadnym nowym wynalazkiem. Gdy poczytasz sobie na temat starożytnej techniki vipassana, to zauważysz, że to jest de facto to samo, tylko sam opis jest bardziej bełkotliwy, upaprany filozofią. To chyba tyle, jak coś przegapiłam, to niech sobie tak zostanie, chyba że coś sobie jeszcze potem przypomnę.
- A co jest lepsze?
- Joanno Ozdobna! Wielkie nieba! Taka mądra dziewucha, a takie mi głupie pytanie zadaje. Czyżbyś mnie rozczarowywała? Gdybyś spytała Zuli, to by ci dała klapsa w pupę, pokazała cycki i rozlała herbatę po stole. No właśnie. Śliczna, co jest z tą naszą herbatą? Na twardo ją gotujesz?
Zapytana akurat weszła z tacą i odpowiedzią:
- Coś się w czajniku spierdoliło, użyłam zastępczo garnka. 
Więc Zoja dokończyła:
- Ale ja uczę werbalnie, więc powiem ci tylko tyle, że umówmy się, iż nie było tego pytania. Jedna praktyka z drugą wcale się ze sobą nie kłócą. Mogę tylko zaryzykować stwierdzenie, że zazen jest trudniejsze, ale to już chyba wiesz, że jak myślisz, że coś jest trudne, to jest trudne, jak myślisz, że jest łatwe, to jest łatwe. A jeśli myślisz, że coś jest bez znaczenia, to jest bez znaczenia. Za to jestem pewna, że gdy usiądziesz do zazen, po czym nagle ci się coś pokręci i zaczniesz medytować mindfulness, to dalej będziesz tak samo ładna. Dupusia Zenusia nasza kochana.
W tym momencie Zula upiła łyk herbaty, po czym pokazała na różową teczkę wciąż leżącą na stole i oświadczyła;
- Skarbie, ja wciąż tak bardzo, bardzo ładnie proszę.
- Doprosiłaś. Możemy iść do Asi nawet dziś.
Niestety Asia zaoponowała:
- Dziś nie da rady, zapraszam na jutro. Dziś nie jestem za bardzo gościnna, bo przychodzi do mnie mój Zenek, więc przewiduję duże sporo mnóstwo twórczego zamieszania w moim sklepie.
Mówiąc to uniosła do góry rąbek sukienki, spojrzała na swoje majtki, po czym puszczając oko do psiasiółek przeciągnęła palcem po języku.

16 czerwca 2024

Nic

JEŚLI CHCESZ TO, CO JEST, TO ZAWSZE JEST TO, CO CHCESZ.

03 czerwca 2024

ZAGINIONY W AKCJI

- Czy ja wyglądam na chorą psychicznie? Na jakąś tam lękową piczę, która wali w majty, gdy jej chłop obejrzy się za jakąś inną laską? To był marny zestaw tendencyjnych pytań. 
Jakie były pytania, na które padła powyższa odpowiedź?
Przewińmy taśmę. Otóż któregoś dnia Anita zrobiła sobie przerwę na lunch. Różnie te przerwy realizowała, zależnie od ilości pracy danego dnia. Czasem schodziła do baru mieszczącego się na parterze gmachu firmy, czasem zaś zamawiała coś stamtąd do siebie na górę. Tym razem wybrała to pierwsze. Rutynowym też zwyczajem było, że przed taką wyprawą dzwoniła do Borka, który pracował w innym dziale firmy, wtedy też czasem zdarzało się, że konsumowali pospołu. Tym razem jednak usłyszała:
- Kochanie, mam w chuj roboty. Ewka mi coś przyniesie.
Rzeczona Ewka, koleżanka Borka z pokoju faktycznie pojawiła się po kilku minutach akurat w chwili, gdy Anita usiadła przy stoliku, po czym za dalszą chwilę obie panie pałaszowały razem obok siebie swoje dania. Francuskim stylem zresztą, czyli jak się je, to się gada. Ewka zagaiła pierwsza:
- Gdzie podziałaś chłopa?
- Ty mi powiedz. Przecież lepiej wiesz, co teraz robi.
- Tylko mi nie powiedział, co mu kupić. Rzucił jedynie, że ciebie tu spotkam na dole, więc mi coś podpowiesz.
- Weź mu to, co zwykle. On jest na monodiecie.
Dialog był żartobliwy, gdyż akurat obie dobrze wiedziały, co jada Borek podczas przerwy na lunch. Nieraz powtarzał, że:
- Krewetki i frytki belgijskie, tylko to się tu nadaje do jedzenia.
Przez jakiś czas jeszcze blablały na różne zupełnie nieistotne babskie tematy, zaś przy finałowej kawie Ewka zapytała, jakby bardziej poważnym tonem:
- Nitka, mam taką sprawę...
- Chcesz tarota? Chętnie, ale nie dzisiaj. Po robocie mam coś na mieście do ogarnięcia, możemy się na jutro jakoś umówić.
Nie było w tej wymianie zdań nic nadzwyczajnego, gdyż do Anity często przychodziły różne znajome z firmy, aby im postawiła karty.
- To też, ale nie tylko. Ja mam takie prywatne pytanie.
- O, to coś nowego. Bardzo prywatne?
- Bo ja wiem...
- Skoro cię tak naszło, to wal.
Czarownica rzuciła okiem na telefon leżący na blacie.
- Masz dziesięć minut.
- Czy ty jesteś... Nie, źle. Czy ty bywasz czasem zadrosna?
- No pewnie. Zazdroszczę ci faceta.
- Jak to?
- On jest, jak wiem, jubilerem. Gdy widzę, jakie fajne cacka ci robi, to mnie korci, żeby Borka namówić na jakiś kurs, jakieś szkolenie. Ale on się chyba do tego nie nadaje, z tym się trzeba urodzić.
Gdy to mówiła, Ewka zdjęła wisiorek z szyji.
- Właśnie wycyganiłaś to ode mnie.
- Coś ty? Serio?
- Luz. Zrobi mi drugi. Ale mnie nie o taką zadrość chodzi.
- Nic ci więcej nie zazdroszczę. Masz fajne cycki, ale wolę swoje.
- Nie, Nita, czekaj. Może do tematu.
- Czyli?
- To chodzi o taką zadrość, wiesz, taką w związku.
Do tej pory uśmiechnięta twarz Anity nagle spoważniała. Wiedźma spojrzała na Ewkę niczym pies od miski, po czym rzuciła kwestią zacytowaną na początku opowiadania. Dla wygody powtórzmy:
- Czy ja wyglądam na chorą psychicznie? Na jakąś tam lękową piczę, która wali w majty, gdy jej chłop obejrzy się za jakąś inną laską? To był marny zestaw tendencyjnych pytań.
Po czym dodała:
- To teraz ja zapytam, co cię zainspirowało nagle?
Ewka tylko przez chwilę robiła wrażenie zbitej z tropu, ale gdy upiła łyk kawy wrócił jej animusz i zaczęła wyjaśniać:
- Bo widzisz. Pracuję z Borkiem w jednym pokoju już parę lat. Trochę go poznałam, choć pewnie inaczej, jak ty. No, i zauważyłam...
Anita ze znudzoną miną pokazała jej telefon.
- Zauważyłam, że to jest straszny flirciarz. Co jakaś laska się pojawi, to on od razu... No wiesz... Ze mną też tak zawsze gada, że... Aż mam czasem mrówki w dupie, takie że ojej.
- No, i co? Przeleciał cię? Może chociaż w pupę uszczypnął?
- No, nie... Aż tak, to nie... Ale...
Wiedźma wyraźnie zniecierpliwiona przerwała to.
- Ewuś, wyobraź sobie, że ja to wszystko świetnie wiem. Przy mnie też lubi bajerować laski, czy to w sklepie, czy to kelnerki w knajpie, czy jakieś tam panienki rozdające ulotki na ulicy. On jest po prostu miły dla kobiet. Nic poza tym. Dodam tylko dla porządku, że nie jesteśmy związkiem otwartym, czego akurat możesz nie wiedzieć.
- Więc nigdy nie myślałaś, że...
- Że co? Że mnie zdradzi? Nigdy, bo mu to nigdy do głowy nie przyjdzie. Na to, żeby facet cię nie zdradzał jest jeden sposób. Nie żadne tam jakieś śluby, przysięgi, umowy, oralne, czy formalne, to wszystko jest nic nie warte. Trzeba być po prostu super dupą.
- Dużo kobiet tak o sobie myśli, a jednak...
- Niczego nie mówiłam o myśleniu. Powiedziałam BYĆ. Lustereczko powiedz przecie. Znasz to? Ja akurat w takie kulki nie gram. Dobrze Ewuś, ja muszę już do roboty. Na karty zdzwonimy się jutro.
Anita wstała od stolika, ale jeszcze na odchodnym dodała:
- Aha, dzięki za wisiorek, jest bajeczny.
Schyliwszy się cmoknęła Ewkę w policzek i ruszyła do wyjścia z baru, zaś jej cmoknięta koleżanka z mocno nieprzekonaną miną zaglądała do naczynia po wypitej już kawie, jakby czegoś tam usilnie wypatrując.
Anita nie wspomniała o drugim sposobie, który znała i będąc czarownicą umiała to zrobić, jednak wobec Borka nigdy go nie stosowała, poza tym sam sposób uważała zawsze za dyskusyjny, nie popierała tej metody. Zapomniała natomiast o pewnym drobiazgu...

Po paru dniach, a było to w piątek, Anita szykowała się do wyjścia z firmy. Piątki bywały zwykle dość szczególne, gdyż wtedy wiedźma nie nocowała we wspólnym lokum, formalnie mieszkaniu Borka, lecz jechała prosto do domu rodzinnego. Tam też miała swoją pracownię, gdzie praktykowała różne medytacje oraz wszelkie czarowskie działania, tam miały miejsce sabaty jej kowenu, tam też integrowała się rodzinnie ze swoją matką, tudzież młodszą siostrą. Zaś Borek wtedy pił piwo ze swoim kumplem Adaśkiem, mieli wtedy czas na swoje męskie pogaduchy. Ten system działał od prawie trzech lat, tym razem jednak musiała wyjątkowo pojechać najpierw na chwilę do domu Borka, aby coś stamtąd zabrać, zapewne ku jego uciesze, gdyż tego dnia to ona zawsze po całości przejmowała auto, niby wspólne, ale formalnie jednak należące do niej, więc nie musiał tłuc się komunikacją miejską.
Tak więc na kilka minut przed wyjściem wiedźma sięgnęła po telefon chcąc zadzwonić do swojego faceta, aby skoordynować wspólne opuszczenie firmy. Doznała jednak dysonansu poznawczego, gdyż usłyszała:
- Abonent nieosiągalny w sieci.
Wzruszyła tylko ramionami, bo takie rzeczy czasem się zdarzały, jednak gdy ten sam komunikat zabrzmiał po wybraniu jego numeru służbowego uznała to już za coś dziwnego. Ale cóż było robić? Zebrała więc swoje rzeczy, spakowała torebkę, po czym rzuciwszy pozostałym w pokoju rytualne życzenie miłego weekendu wyszła na korytarz. Po drodze jeszcze zajrzała do innego pomieszczenia, aby poprawić oko, tudzież wykonać jakieś inne czynności, które kobiety tam zwykle wykonują, po czym zeszła po schodach do działu, gdzie pracował Borek. Gdy weszła do pokoju zastała tylko Ewkę, reszta zapewne zdążyła już wyjść.
- Gdzie mój? Poszedł do klo?
- Chyba raczej nie. Borek wyszedł jakoś tak po lunchu, po godzinie wrócił, potem zabrał swoje graty i więcej już się nie pokazał. Myślałam, że to wiesz.
- Teraz już wiem.
- I w ogóle jakiś dziwny był. Taki mało obecny. Gdy wychodził po raz drugi, już finałowo, to ani cześć, ani pocałujcie mnie w dupę.
Anita wyjęła telefon i powtórzyła te same czynności, co wcześniej, jednak skutek był również ten sam. Ruszyła więc do wyjścia mówiąc:
- To chyba nic tu po mnie. Miłego weekendu.
- Nita, zaczekaj chwilę.
- No?
- Nie wiem, czy pomagam, ale drzwi były uchylone i wydawało mi się wtedy, że ktoś czeka na niego na korytarzu.
- Kto?
- Kobieta. Blondynka zrobiona na lalkę Barbie.
- To pewnie jego siostra. Ona bardzo lubi taki styl.
- No właśnie nie. Znam przecież Malinę, ale to nie była ona. Wyglądała na jakąś nieletnią siusiarę, jak jakaś galerianka, czy coś.
- Brzmi ciekawie. Coś jeszcze?
- Niestety tak. Może boleć.
- Oj, mów żesz, jak już zaczęłaś, bo zaraz ciebie coś zaboli.
- Wyszłam za nimi i zobaczyłam, że...
- No, śmiało!
- Zanim doszli do schodów, to... Jakby to powiedzieć... Było bardzo czule. Wiesz, długi zawiśnięty ślimak, macanie pośladów, wiesz o co chodzi.
- Powiedzmy, że wiem. Dobrze, dzięki, pójdę już, pa.
Anita dość szybko znalazła się na parkingu, zdjęła z drzwi auta zaklęcie, ostatni wynalazek Kaśki, po czym usiadła za kierownicą. Nie odpaliła jednak silnika, wyłączyła za to myślenie, aby mieć jasny, spokojny umysł, jednak na ekranie Intuicji nie zobaczyła nic. To było po prostu nowe, tak nowe, że czarownica zawiesiła się na kilka minut. Jej stond przerwał dopiero sygnał telefonu. Od Kaśki. Z głośnika zestawu zabrzmiało:
- Anitko kochanie, mam taką drobną zmianę planów. Nie będzie mnie dziś tam u ciebie, taka sytuacja zaistniała, że musimy wyjechać na cały weekend.
- Jak to my?
- Bo Dasiek też ze mną jedzie. Nie mógł dodzwonić się do Borka, więc przekaż mu proszę, że dziś to oni tego swojego piwa raczej się nie napiją.
- Też mi się tak wydaje.
Mruknęła Anita, ale już nie rozwijała dalej innych powodów, dla których tak właśnie mogło się jej wydawać. Po chwili Kaśka zniknęła z linii, zaś samochód wreszcie ruszył. Gdy wiedźma dojechała na miejce zdziwił ją nieco widok auta Roxy stojącego pod domem. Na jej widok wysiadły zeń właścielka plus Malina.
- Co wy tu robicie? Inaczej się umawiałyśmy.
- Tak, ale było po drodze, a ty mówiłaś, że najpierw wpadniesz tutaj po to coś, więc jakoś tak się zeszło, że...
- Nawet dobrze się zeszło, bo dalej nie jedziemy.
- Co się takiego stało?
- A w ogóle, to coś ty taka jakaś niewyraźna?
Przyjaciółki rzucały pytaniami, ale Anita tylko westchnęła:
- Chodźcie, opowiem wam na górze.
- A Kaśka? Będzie czekać tam, u ciebie.
- Nie będzie. Coś jej tam wypadło, wyjeżdża.
Zanim wiedźmy dotrą na tą górę, to wyjaśnijmy, czym jest owo to coś, po które przyjechała Anita. Otóż po wielu staraniach udało jej się zdobyć sprzęt, który wśród czarownic jest dużą rzadkością. Po pierwsze nie jest to tania rzecz, po drugie na rynku istnieje wiele podróbek, które działają nie tak, często nawet wcale. Jedyną znaną naszej czwórce posiadaczką oryginalnej, sprawnej szklanej kuli była jak do tej pory tylko Ciocia Lala. Wstępny rozruch miał mieć miejsce w pracowni Anity, ale ta nagle zmieniła zamiar. Gdy dotarły do mieszkania, wyjęła z szafki dość dziwny pojemnik, ni to kuferek, ni to skrzyneczkę, postawiła na stole, otworzyła, po czym zdjęła czarny plusz pokrywający główną zawartość. Roxy cmoknęła z podziwem:
- No, robi wrażenie.
Ale Malina nie patrzyła na kulę, tylko na bratową:
- Nita, czy ty jesteś pewna, że chcesz to dziś robić?
- Co? Dlaczego?
- Bo wiesz, takiej syfiastej aury to ja jeszcze nigdy u ciebie nie widziałam. Może najpierw nam się zwierzysz, co się takiego stało? 
- Chcecie jakiejś kawy, herbaty, czegoś tam?
Roxy prychnęła w odpowiedzi:
- Ty nas tu nie zagaduj kawą, tylko wal co się dzieje!
Anita pokrótce streściła wydarzenia ostatnich godzin. Gdy zamilkła Malina wstała nagle z piorunami w oczach i wrzasnęła:
- Kurwa! Nie mam brata! Już nie żyje! Takiej lasce jak ty takich numerów się nie robi! Normalnie zajebię go! Zniszczę gnoja!
Roxy chwyciła ją za ramię:
- Lalka, wyluzuj szalona blondyno. Bo ci majtki przez dupę uszami wyjdą. Na razie jeszcze nic się nie dzieje, nic jeszcze nie wiadomo. Więc po co ten cipowściek? Anitko, faktycznie zaparz nam coś, ale nie kawy, tylko coś na spokój. Jakąś meliskę, jakąś chmielówkę, jakieś konopie półszlachetne, wiesz, takie cebede. Dla Malinki potrójne, bo jej zaraz cycki rozsadzi.
Minęło jakieś ileś tam minut, które wiedźmy spędziły w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie siorbaniem ziołowych herbatek. Wreszcie Roxy obejrzała dno pustego już kubka, po czym spytała:
- No, siostry, wrócił rozum na miejsce? Ciebie głównie pytam.
Malina kiwnęła tylko głową.
- To pora uruchomić sprzęt. I zguba szybko się znajdzie. Anitka, zaczynaj, ta kula jest chyba spersonalizowana na ciebie? Czy jeszcze nie?
- Już tak. To jest pierwsza rzecz, którą zrobiłam. Ale znam tylko bazowe procedury, takie gadżety nie mają fabrycznych instrukcji. Do wszystkiego trzeba dojść samej, próbami i błędami. Ciekawe, nigdy by mi do głowy nie wpadło, że użyję tego do śledzenia własnego chłopa.
- Ale jakieś zaklęcia tropiące chyba dobrze znamy? Ja ci pomogę, kiedyś asystowałam Cioci Lali przy jej kuli, więc damy radę. Przynieś tylko coś, co należy do Borka. Coś osobistego najlepiej. Może jakieś brudne gacie?
- On pierze swoje zawsze sam, pod prysznicem, na bieżąco.
- Oj, to cokolwiek innego tego typu. 
- Chyba coś mam.
Anita zajrzała za łóżko i coś stamtąd wyjęła.
- Może być?
- Borek nosi takie rzeczy?
- Nie, to akurat jest moje. Ale twarz tym sobie wycierałam wczoraj, tak na szybkiego, prowizorycznie. Wiesz, po czym.
- Dobre! Wręcz znakomite.
Roxy wzięła do ręki podany jej fragment odzieży i nakryła nim kulę, po czym wskazała po kolei na Anitę, potem na Malinę.
- Ty siadaj tu, ty tu. I jedziemy zwykłym trybem. Nita zaczynaj.
Wiedźmy chwyciły się za dłonie, zaś po kilkunastu minutach...
Anita odkryła kulę, zajrzała do niej i cicho jęknęła. Potem spojrzała Malina, ale szybko odwróciła głowę mówiąc:
- Nie chcę tego oglądać.
Ostatnia była Roxy, która przyglądając się uważnie skomentowała:
- No, i co? Miłosny standard. Facet stoi, a panienka klęczy i rusza głową. Ale to jest bez znaczenia, ważne, że zguba się znalazła. Na razie jeszcze nie wiemy gdzie, ale zdrów i cały. Tylko ta jego aura... Lalka, może spojrzysz? Ty w aurach jesteś najlepsza.
- Nie.
- No weź, to tylko film. Czy raczej taki spektakl na żywo.
- Nie w tym kłopot. Odrzuca mnie obsada tego spektaklu.
Malina nagle podeszła do Anity, objęła ją i przytuliła do siebie. Roxy chwilę patrzyła na tą scenę nie wiedząc, czy ma okazać wzruszenie. Wreszcie znów zajrzała do kuli mówiąc:
- Najgorsze jest to, że ta dzidzia jest tyłem do kamery, nie można zobaczyć, kto to może być. Nita, można coś z tym zrobić, jakiś widok z boku, czy coś?
- Nie wiem, dopiero się zaczynam tego uczyć.
- Dobrze, już chyba po wszystkim. Wstała, dała mu buziaka i odeszła na bok gdzieś. Borek dopina portki. Lalka, czy możesz teraz się przełamać, rzucić okiem na tą jego aurę? Bo moim zdaniem coś tu jest nie tak.
Malina przełamała się i w końcu stwierdziła:
- W tej kuli tak dobrze tego nie widać, ale chyba masz rację. To nie jest taka aura, jak ma być. Taką aurę ma ktoś, kto jest pod wpływem...
- No?
- Pod wpływem magii?
- Dokładnie.
W tym momencie wtrąciła się Anita:
- A jeszcze dokładniej, to pod wpływem uroku.
- Brawo! Ale to oznacza, że wcale cię nie zdradził, tylko padł ofiarą gwałtu. To na pewno są dwie różne rzeczy. To jak Malinko, czy nadal rozważasz bratobójstwo? Bo jak widzę Anicie wyraźnie ulżyło.
- No, ale to jeszcze nie koniec kłopotu.
- Pewnie. Mam teraz dla was taką propozycję, że jako najmniej zahaczona osobiście przejmę kierownictwo nad tą całą sprawą.
- Przecież już to zrobiłaś.
- No, w sumie tak. Więc plan jest taki, że odczekajmy jakieś pół godzinki, godzinę, potem spróbujemy znowu chłopa namierzyć kulą. Jak to nic nie da pakujemy dupska do aut i jedziemy do Anity. Tam w jej pracowni jest mnóstwo sprzętu, żeby go znaleźć dokładnie. Może tak być?
Obie wiedźmy zgodnie kiwnęły głową, tylko Anita dodała:
- Malina, idziemy do łóżka?
- Słucham?
- Bo nie wiem, jak ty, ale ja się chcę trochę zdrzemnąć.
Nie pospały jednak zbyt długo, przynajmniej tak im się zdawało, bo Roxy zbudziła je po dużej godzinie plus. Znowu zasiadły do kuli, a gdy Anita spojrzała do niej na koniec rytuału spytała:
- Poznajecie ten sklep? 
- No pewnie, to dwie ulice dalej od nas tu.
Zaś na tle tego sklepu kroczył Borek.
Nie minęło dłużej, niż piętnaście minut, gdy zazgrzytał klucz w zamku. Roxy spojrzała na Malinę i z uśmiechem rzuciła:
- Lalka! Łapy precz od ostrych narzędzi!
- Weź nie świruj. Już mi dawno przeszło.
- Nita?
- Luz.
W tym momencie do mieszkania wkroczył Falibor.
- Cześć dziewczyny, co wy tu robicie o tej porze?
Mężczyzna nie robił wrażenia do końca obecnego. Pierwsza szybko podeszła doń Roxy, położyła mu dłoń na czole, potem drugą na brzuchu i skrzywiła się z wyraźnym niesmakiem.
- Ujuj, co za partaczka to robiła? Kompletny brak profesjonalizmu. Tak się uroków nie rzuca, kompletne dno. To ja to może posprzątam. Anitko, wybacz, to jest konieczne.
Nagłym ruchem przyparła Borka do pobliskiej ściany, po czym zaczęła rozpinać mu spodnie, on zaś spytał zdziwiony:
- Co mi robisz?
- Poczuj się, jak u lekarza.
Roxy ścisnęła go dłonią za obnażone krocze, chwyciła za głowę, skłoniła ją do siebie i dotknęła jego czoła swoim. Przymknęła oczy i coś wymruczała. Trwało to chwilę, po czym wiedźma puściła go, odeszła na dwa kroki, strzepnęła dłońmi i spojrzała na pozostałe kobiety.
- Gotowe. Już po zabiegu. Pacjent odczyniony, wyleczony. 
Po czym dodała już w stronę Borka:
- A ty się ogarnij panie kolego, dopnij, zapnij, panie patrzą, a ty tu jakiś niepolityczny prospekt fundujesz.
Potem wyszła z pokoju ze słowami:
- Idę umyć ręce. Higiena magii to podstawa. To było bardzo brudne zaklęcie. Uroczyłam chłopów nie raz, ale kurwa nie takimi metodami.
Anita spojrzała na Malinę, obie uśmiechnęły się do siebie tak zdawkowo, ukradkiem. Bo jakby nie było, co by tu nie mówić, to w tej dziedzinie magii Ruda była pierwsza po Cioci Lali. Zero kwestionacji.
Falibor usiadł na krześle usłużnie podsuniętym przez Malinę. Wyglądał na wyraźnie już przytomnego, jednak wciąż jakby nie do końca rozpoznawał sytuację. Anita przykucnęła przy nim, chwyciła za rękę i spojrzała mu w oczy.
- Witaj w domu kochanie.
Malina parsknęła śmiechem i pisnęła:
- Zaraz się porzygam od tego romantyzmu.
Anita nie zdążyła odpowiedzieć, gdy z łazienki wyszła Ruda.
- Właściwie, to już nic tu po mnie. Ale...
Spojrzała znacząco na Anitę, ta zaś odezwała się do Borka:
- Słodziak, idź się wykąpać. Miałeś trudny dzień.
- Ale może mi wyjaśnicie, co tak naprawdę...
- Później kochanie. O wszystkim jeszcze pogadamy. Mamy cały weekend dla siebie, ty mi coś opowiesz, ja ci coś opowiem... A teraz marsz do łazienki!
Gdy wyszedł, Roxy zagaiła:
- Znam skądś sygnaturę tego zaklęcia. Może nie tą konkretną, ale podobną. Nita, dawaj kulę. Może się dowiemy, kto ci zgwałcił chłopa.
- Jak?
- Tak.
Roxy pokazała im coś trzymanego w palcach.
- To są włosy, które mu zdjęłam z ciuchów. Siadamy.
Wiedźmy ponowiły rytuał, a gdy Anita zajrzała do kuli:
- Pamala? Nie. To ta gówniara, jej córka.
- Czyli stąd to podobieństwo sygnatury zaklęcia. Pamalę znałam, ale ta mała wtedy była jeszcze kompletnym dzieciakiem.
- Dziś już wcale nie taki dzieciak. Ty jej wtedy nie widziałaś, bo wyszłaś już wcześniej z Pleciugi, a my je zauważyłyśmy później. Wykapana mamuśka.
Malina poruszyła się niespokojnie.
- Ale dlaczego, po co?...
Anita uśmiechnęła się i wzięła głębszy oddech.
- Sprawa jest prosta. Pamala kiedyś uroiła sobie, że rozwaliłam jej związek. Teraz wróciła i postanowiła się odegrać. Zrobiła wywiad, potem napuściła córcię, żeby rzuciła urok na Borka. Borek miał przelecieć małą, ja miałam to uznać za zdradę, po czym... Mam dalej tłumaczyć?
- Teraz rozumiem, ale coś wam powiem dziewczyny. Ja może czasem jestem głupia blondyna, ale tak debilnej intrygi, do tego tak debilnie wykonanej, to ja w życiu nie widziałam.
- Bo Pamala zawsze była głupia, widać geny przekazała dalej.
- Anitko, chcesz dalej coś z tym robić?
- Ja? Nic. Plan Pamali się nie udał, żadnej zdrady nie było, a fiut nie mydło, nie zmydlił się. Tylko jeden błąd chcę naprawić. Muszę zrobić amulet dla Borka, na magiczne uroki. Nigdy jakoś wcześniej na to nie wpadłam.
- Twój związek, twoja sprawa, ale ja nie odpuszczę. Zdrady nie było, ale gwałt był, a przynajmniej wyłudzenie sexworkingu. Za takie usługi się płaci, a kasa musi się zgadzać. Jak tylko Kaśka wróci...
W tym momencie wtrąciła się milcząca dotąd Roxy:
- Ani mi się waż! Jeszcze tej rzeźniczki brakuje do kompletu. Mało ci było sprzątania po jednym trupie? Już nie pamiętasz, jak prawie cipy oczami nie wyrzygałaś? Odpuść Lalka, mówię ci odpuść. A już na pewno nie plącz do tego Maczety. Zresztą zrobisz, jak chcesz. 
Wstając od stołu dodała:
- Na mnie czas. Jedziesz ze mną, czy zostajesz? Podrzucę cię gdzie tam chcesz po drodze. No, szybka decyzja.
- Jadę, jadę. Niech pobędą ze sobą sami.
Tak też się stało. Za to czy Malina odpuści, czy będzie ścigać Pamalę, tudzież jej córę? Tego za bardzo nie wiadomo, ale jeśli tak się stanie, to będzie już temat na osobną opowieść.