wszystko jest tylko i wyłącznie złudzeniem,
absolutnie doskonałym,
które nie ma nic wspólnego z dobrem ani ze złem,
akceptacją ani odrzuceniem...
wszystkie rzeczy nie są takie, jakie wydają się być...
nie są także inne... można więc roześmiać się w głos i nie pytać, komu bije dzwon... bije, bo komuś płacą za szarpanie sznurem...
Zawsze na full luzie, zawsze miła, wesoła, emanująca dobrymi wibracjami, czasem nawet wręcz rubaszna. Jej poczucie humoru potrafi rozruszać każdą imprezę, nawet stypę po kimś, kto nikomu nic nie zostawił, tylko wszystko oddał na jakiś idiotyczny cel, bo wziął i zgłupiał na stare lata. Osoba nader bywała, która objechała ponad prawie półtora świata, wiele przeżyła, wiele doświadczyła, więc zawsze ma coś ciekawego do opowiedzenia. Nikt nie wie, ile zaliczyła ciekawych miejsc, sytuacji, ciekawych ludzi, obojga płci zresztą, ale tego to chyba nawet ona sama dokładnie nie wie. Dodajmy jeszcze, iż jest czarownicą, wiedźmą z najwyższej półki, czyli kobietą z klasą, przy okazji też mentorką bohaterek cyklu "Czarownice". Po prostu Ciocia Lala...
Fajnie rozebrać umie się wiele kobiet, ale żeby się fajnie ubrać trzeba być już czarownicą, albo chociaż kryptą.
👄
Teza, jakoby każda kobieta nosiła miotłę w torebce wydaje się być nieco przesadzona, należy ją traktować raczej jako slogan motywacyjny.
👄
Związki partnerskie hetero czarownic z magami rzadko bywają udane, przeważnie kończą się grzybem atomowym, takim parom można zalecać jedynie model fuckin' friends, to akurat miewa spore szanse powodzenia.
👄
Misją czarownic nie jest ani pomaganie, ani upieprzanie komuś życia, tylko dbanie o równowagę świata, jednak początkującym wiedźmom nie ma jak za bardzo tego wytłumaczyć.
👄
Czarownicy nigdy nie boli głowa, co najwyżej czasem dupa, cipa lub japa, ale od tego ma głowę, żeby tym inwentarzem jakoś zarządzać.
👄
Wiadomo, że czarownica ma zawsze ostatnie słowo, ale czasem potrafi zaistnieć taka dziwna sytuacja, że to ostatnie słowo ma ją.
👄
Czarownica bez klasy to nie wiedźma, tylko zwykła jędza.
👄
Oziębła czarownica to fikcja, nie istnieje, są czasem tylko takie, które wolą wibratory, po prostu taki mają gust.
👄
Ludzie często myślą, że czarownice to boginie, a to akurat nieprawda, one też czasem muszą iść do dentysty lub do ginekologa.
👄
Nie ma młotów na czarownice, czasem bywa jedynie młot pod czarownicą.
👄
Jędrna pupa, sterczące cycki i słodkie usta to stanowczo za mało, aby zostać wiedźmą, w gruncie rzeczy to są mało istotne dodatki, choć warte jednak pewnej skupionej uwagi.
👄
Zawsze mówię tym młodym siksom, które się rwą do czarowania, że zanim się nauczą rzucać zaklęcia, uroki lub klątwy, to niegłupim pomysłem jest też dowiedzieć się, jak je odkręcać.
👄
Byt faktycznie kształtuje świadomość, w czasach amerykańskiej prohibicji wiele tamtejszych czarownic nauczyło się sikać bimbrem.
👄
Kiedyś pewna moja znajoma wiedźma rzucała urok na jakiegoś gamonia na ulicy, tylko przypadkiem ktoś ją potrącił i potem przez kilka dni stalkował ją jakiś obleśny wujek, który akurat wtedy obok przechodził.
👄
Znakomitym babskim sposobem na wyznaczenie sobie strategii na bieżący dzień jest rzucenie rano monetą, czy tego dnia być bździągwą, czy nią nie być, okazuje się jednak, że niektóre panie używają magicznych monet, jednostronnych, a co ciekawe, one wcale nie są wiedźmami.
👄
Zrobienie kłótni z niczego nie jest wcale żadną magią, to umie prawie każda kobieta, za to magią jest zrobić taką kłótnię, żeby się sama kłóciła.
👄
Są dwa podstawowe rodzaje błędów, pierwszy subiektywny polegający na przekonaniu, że jeśli coś jest dobre dla ciebie, to jest dobre dla innych, oraz obiektywny polegający na przekonaniu, że jeśli coś jest dobre dla ciebie, to możesz innych do tego przekonać.
👄
Niektórzy ludzie są szalenie skromni, więc wydaje im się, że jeśli coś wiedzą, umieją, potrafią, rozumieją, to wszyscy inni mają tak samo, kłopot jednak polega na tym, że źle im się wydaje, to jest zawsze ewidentna nieprawda, bo w rzeczywistości większość ludzi to kompletne memeje i lelaki.
👄
Nazywanie masturbacji samogwałtem jest pozbawione kompletnie, do cna logiki, przecież ta druga strona również chce to robić.
👄
Nigdy nie pojmę, dlaczego w sex shopach nie ma zielonych pończoch, raz tylko takie miała na sobie sprzedawczyni, wyglądała nawet na czyściutką, domytą dupeńkę, ale jakoś nie miałam przekonania, żeby kupować używane.
👄
Nawet jeśli Parady Równości będą się składać z samych kobiet trzymających się za ręce, to i tak mnóstwo idiotów dookoła będzie drzeć ryje, żeby jebać pedałów, a potem opowiadać durne bajki o mitycznych golasach biegających stadami po ulicy z piórkami w dupach.
👄
Kiedyś sobie tak zażartowałam, że nieźle jest mieć jakiekolwiek zwierzątko domowe, niektóre znajome panie wzięły to chyba zbyt na poważnie, bo jedna przysposobiła sobie wszy łonowe, a druga męża pijaczynę.
👄
Przepis na wieczną młodość jest dość prosty, musisz sobie bardzo mocno postanowić, że na stare lata zaczniesz robić codziennie, regularnie to, czego nienawidzisz robić.
👄
Jestem chyba jedyną kobietą, którą śmiało można zapytać ile ma lat, zawsze odpowiem prawdę, że tysiąc, bo ja zawsze tak mam, nawet w chwili urodzenia tyle miałam, tylko nie umiałam wtedy jeszcze mówić, więc takie pytanie nie miało za bardzo sensu.
👄
Zdrowy psychicznie człowiek miewa sny erotyczne nawet będąc w udanym związku i partnerka, czy partner wcale nie muszą w nich występować, mnie się w takich okresach zawsze śni pukanie z ośmiornicami z mangi.
👄
Swego czasu zgłosiła się do mnie pewna bardzo puszysta paniusia po magiczny sposób na odpuszyszczenie, dałam jej wtedy taką zaczarowaną sól, po której użyciu, posypaniu nią jedzenia to jedzenie do niej krzyczało, że od niego bardzo rośnie dupa, wzięłam zaliczkę, ale chyba coś jej poszło nie tak, bo nigdy się już nie pojawiła z resztą honorarium.
👄
Znałam kiedyś taką strasznie upierdliwą, marudną kobietkę, była mistrzynią samodręczenia się, tworzenia sobie urojonych powodów do wstydu, czy też wyrzutów sumienia, skonstruowałam więc jej i dałam w prezencie ręcznie napędzaną dupokopaczkę do osobistego użytku, z instrukcją obsługi dla jasności, od tamtego czasu przestała mi się kłaniać na ulicy.
👄
Któregoś dnia zobaczyłam, że mój sąsiad, bardzo wielki i krzepki człowiek, ma podbite oko, co jest zaiste słabo realizowalne, okazało się jednak, że poprzedniego dnia wypił trochę za dużo, wracając z buta do domu zrobił sobie przerwę na ławce przystanku, zdrzemnął się, zbudziła go próba kradzieży zegarka, on podniósł ramię, niedoszły złodziej odbił się od słupka wiaty i wpadł na niego uderzając głową.
👄
Kiedyś trafił mi się taki miły starszy pan, na tyle fajny, żeby dać mu dupy, łoił mnie jakieś trzy, czy cztery godziny, trochę mnie to już zaczęło męczyć, zaczęliśmy o tym rozmawiać, okazało się wtedy, że był rotmistrzem ułanów już w stanie spoczynku i że to dopiero rozkrętka, wreszcie się jednak zlitował, skończył mi na buzi i pękła mi kość policzkowa.
👄
Zdarzają się tak patologiczne przypadki marychofobii, wobec których nie tylko medycyna, ale nawet magia jest kompletnie bezsilna, pozostaje już tylko pedagogika specjalna, jakiś mistrz kija, czy coś w tym stylu.
Się tak porobiło, że sytuacja opisana w dwóch poprzednich opowiadaniach doznała swojego dodatkowego epilogu. Nieźle jest je poznać, aby do końca pojąć akcję poniższej historyjki. = = = = = = Po pogrzebie Anita miała jeszcze kilka dni wolnego w firmie, jakieś zaległe urlopy, czy inne takie. Borek nie miał takich możliwości, więc normalnie jeździł do pracy. Jego wiedźma wykorzystała ten czas na ogarnięcie całego mnóstwa spraw pośmiertnych, sporo jej zresztą pomogła księgowa firmy Roxy, która znała wszystkie magiczne tricki na przyspieszanie urzędowych korków. W końcu jednak trafiła do pracy, zaś już pierwszego dnia natknęła się na Ewkę, koleżankę Borka z pokoju. - Cześć Anitko, tak mi przykro. - Dzięki, ale nie chcę o tym gadać. - Ale ja mam jeszcze inną sprawę. - Znowu chcesz karty? - Nie, coś innego. - No? Tylko proszę krótko, mam sporo roboty. - Pamiętasz, jak kiedyś ci mówiłam, że Borek ściskał się z jakąś panienką tu w firmie na korytarzu? - Ta sprawa jest już zamknięta. - Nie jestem taka pewna. - Co, znowu się z jakąś ściskał? - Nie, tylko rozmawiał. - To nie rozumiem. Borek rozmawia z wieloma kobietami. - Tak, tylko że to była ta sama dziewczyna.
- Znaczy wierny. To chyba dobrze, co?
Jednak Anita nie miała chwilowo ochoty na takie żarty, więc tego akurat nie powiedziała, tylko z poważną miną coś innego: - Ja wiem o tej rozmowie. Na razie, muszę lecieć. Odwróciła się i odeszła. Tak było najlepiej, bo nagle sobie pomyślała, czy Ewka nie zaczyna przekraczać pewnych granic. Nie była tego zbyt pewna, poza tym naprawdę miała dużo pracy. Zaś historia tej rozmowy była taka: Dwa dni wcześniej, był to bodajże wtorek, Borek zajrzał do firmowego baru na lunch. Jak zwykle nabył krewetki i frytki belgijskie. Tak sobie jadł, jadł, nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Przy stoliku obok drzwi na ulicę siedziała młoda dziewczyna. Wieku za bardzo nie umiał określić, jednak szacował ją na nastolatkę. Bardzo ostrożnie zresztą, bo takie to są obecne czasy, że wiek kobiet zawsze jest zagadką. Na pewno nie była pracowniczką firmy, gdyż jej sukienka nie trzymała dress kodu. Poza tym znał, przynajmniej z widzenia wszystkie laski, które tu pracowały. Nie było to jednak nic nadzwyczajnego, gdyż bar nie był staff only, zaglądali tu także różni uliczni przechodnie. Ale dziewczyna uparcie patrzyła na niego. Jak na jego gust jakoś tak dziwnie patrzyła. Ale nie był to żaden powód, aby tworzyć sobie problem, więc Borek spokojnie dokończył danie, wstał, zabrał ze sobą kubek z resztką coli, po czym wrócił do siebie na górę. Do końca dniówki skupiony na pracy prawie już zapomniał, co zobaczył, ale okazało się, że ktoś nie zapomniał o nim. Gdy wychodził z gmachu firmy nie szedł na parking, gdyż auto zajęła Anita, lecz na przystanek. Ale po drodze stała ławka, na której to siedziała ta sama dziewczyna z baru. Na jego widok wstała, obciągnęła sukienkę, po czym szybko ruszyła w jego kierunku. - Przepraszam, czy pan Falibor? - Powiedzmy. Czy my się znamy? Dziewczyna spojrzała na niego z lekką nutą zalotności. - W pewnym sensie.
- Czyli? Zmieszała się nieco, zawahała, po czym: - Wiem, kim pan jest. Pan ma żonę Anitę? - Przepraszam, a z kim mam przyjemność? - Jestem Mala. - Mala, a dalej? - Mala Nowak. Jestem jakby znajomą pani Anity. - Jakby? Panienka wyraźnie utknęła na chwilę, wreszcie wydusiła z siebie: - Bo ja z nią koniecznie muszę porozmawiać. - Nie widzę problemu, wystarczy zadzwonić. - Tylko że... Ja nie znam numeru. - Ja ci go... Znaczy pani na pewno nie podam. Znowu chwila ciszy. Wreszcie dziewczyna zaskoczyła: - To może zróbmy tak. Ja podam swój, a pan jej powie, żeby do mnie... - Nie, źle, nie tak. Ja jej powiem, że ty... Znaczy pani ją prosi, aby do pani zadzwoniła. Może tak być? Spojrzała na niego z wdzięcznością. - Tak, o to mi właśnie chodzi. - No, to słucham. Borek sięgnął po telefon. Zapisał podany ciąg cyfr. - To chyba wszystko, tak? - Tak. Po czym dodała jakby płaczliwie: - Koniecznie niech do mnie zadzwoni. Proszę... - Obiecuję, że powtórzę, ale czy zadzwoni, tego nie wiem. - Ale ja naprawdę... - Przepraszam, muszę już iść. Wcale nie musiał, ale coraz gorzej się czuł podczas tej rozmowy. Coś było nie tak. Minął dziewczynę, ruszył przed siebie, doszedł do ulicy, nagle: - Borek wsiadaj, podrzucę cię. To była Ewka. - No szybko, bo tu jest zakaz. Faktycznie sporo go podrzuciła. Cała drogę milczeli, zaś Falibor miał wrażenie, że koleżanka jakoś dziwnie zerka na niego podczas jazdy. Za to już w domu Anita usłyszawszy całą relację zrobiła dość zdziwioną minę i spytała jakby sama siebie: - To ona Mala ma na imię? Może być. - Pupcia, kto to jest? - Twoja ostatnia kochanka. - Co ty opowiadasz? - To jest właśnie ta dziewczyna, której niedawno w stanie niepoczytalnym zrobiłeś dobrze techniką oralną. Mówiłam ci już, jak to było. - To ta? - Podoba ci się? - Nitka, nie sprawdzaj mojego poczucia humoru. - Pytam tylko, czy ładna? - Tak, ale nie w moim typie. - Tylko jest taki jeden kłopot. Rozmawiałeś z nieboszczyczką. Jej już nie ma. Wygląda na to, że sukkuby istnieją, do tego atakują też za dnia. - Wcale mnie nie atakowała. Nawet robiła wrażenie potrzebującej pomocy, centralnie twojej. Była jakaś taka mocno pogubiona. Anita nagle spoważniała: - Czekaj skarbie, muszę zadzwonić. Roxy jako kobieta small biznesu zawsze odbierała telefony, bez względu na sytuację. Również na numer prywatny. Tak więc przytrzymała stopująco gmerającą jej w majtkach dłoń Miśka i sięgnęła po srayfona. - Nita? Co jest? - ... - To się może zgadzać. Dziś czytałam notkę na temat tamtego wypadku, nie zdążyłam ci powiedzieć, ale wtedy w aucie były tylko jedne zwłoki. - ... - Ano możliwe. Mogłyśmy to przegapić, przecież pogrzeb był, a przez mur nic nie było widać. Mogła akurat wyjść na chwilę z auta, do sklepu, na siku, czy też na cokolwiek innego. - ... - Mnie pytasz, co masz robić? Po prostu zadzwoń, takie jest moje zdanie. Potem znowu zadzwoń do mnie. No, kontynuuj kochanie. - ... - Nie, to nie do ciebie było. Anita faktycznie zadzwoniła pod przekazany numer, dla pewności jednak maskując swój. Żeby streścić tą sytuację, wspomnijmy tylko, że płaczliwy dziewczęcy głos poprosił ją o spotkanie. Zgodziła się, choć terminu i miejsca na razie nie podała. Potem zadzwoniła znowu do Rudej, która to akurat była już bez majtek. - Roxuś, co robisz jutro o piątej po południu? - ... - Umówiłam się na jutro w Pleciudze i potrzebuję dyskretnej obstawy. Wiesz, wszystko może się zdarzyć, nie wiem, co ta mała kombinuje. Po chwili znowu dzwoniła do Mali podać jej termin i miejsce spotkania. Efekt był taki, że następnego dnia po pracy parkowała na parkingu niedaleko kafejki. Do auta szybkim krokiem podeszła Kaśka. - Jesteśmy wszystkie trzy, dziewczyny są w środku. - A tych dwóch panów tam na murku? Adaśka trudno było nie zauważyć ze względu na jego gabaryty, zaś obok niego siedział jakiś nieznany Anicie mężczyzna. - Kto to ten drugi? Ktoś od ciebie z klubu? - Nie, to Misiek, facet Rudej. - Wreszcie będzie okazja go poznać. Tylko czemu taka pancerna akcja? Na jedną siusiarkę? Po co te chłopy w ogóle? Jakaś fizyczna rozróba ma być? - Wszystko się może zdarzyć, dosłownie wszystko, tak? Zresztą widzę, że ty też nie jesteś sama. Cześć Borek! Kaśka zamachała do środka wozu. - To takie moje wsparcie duchowe. - Oni też. Aha, gówniara już jest. Siedzi na wprost, tam na końcu, pod filarem. Zero innej mocy poza naszą, dookoła nic nie czuję. To idź pierwsza, ja za chwilę za tobą. Nie znamy się. Potem z auta wysiadł Borek, który powolnym, spokojnym krokiem podszedł do kolegów siedzących na wspomnianym już murku. Czarownica weszła do środka lokalu, po czym od razu podeszła do stolika Mali. Po drodze szepnęła coś mijającej ją kelnerce. Gdy się dosiadła spytała: - Mala Nowak, jak sądzę? - Tak, to ja. - Jestem pani Anita. Jeszcze się nie kolegujemy, więc... - Wiem, kim pani jest, nazwisko też znam. - Od mamy, jak rozumiem. Dawno jej nie widziałam. - Mama nie żyje. Od kilku dni. Zginęła w wypadku. - Współczuję moje dziecko. Moja akurat też świeżo co odeszła. - Wiem. - Co jeszcze wiesz? - Wiem, że się trochę nie lubiłyście z moją mamą. - Chcesz o tym porozmawiać? - Chyba nie... To już bez znaczenia. - To czemu chciałaś się ze mną spotkać? Dziewczyna spuściła głowę, wyraźnie nie wiedziała, jak ma zacząć, co powiedzieć. Nagle spojrzała na Anitę, potem znów gdzieś na dół, po czym nagle wybuchła płaczem. Wiedźma czekała cierpliwie, wreszcie wyjęła ze swojej torebki paczkę chusteczek. Do stolika podeszła kelnerka niosąc na tacy filiżankę kawy. - Przepraszam, czy w czymś mogę pomóc? - Nie, dziękujemy, damy radę. Nic się nie dzieje. Anita odczekała jeszcze chwilę, wreszcie sięgnąwszy po chusteczkę pochyliła się w stronę płaczącej dziewczyny i troskliwie, niczym małemu dziecku zaczęła jej ocierać łzy. - No, powoli, luzujemy. Jest bezpiecznie. A teraz smarczemy nosek. Śmiało, prawa dziurka, lewa dziurka. No, zuch dziewczyna. Mala powoli uspokajała się, wreszcie wyrzuciła z siebie: - Bo ja, ja... Ja chciałam panią przeprosić. Panią, pani face... Pani męża... Za siebie, za mamę, za to wszystko, co się ostatnio stało. Ja wiem wiele, ale mama nie miała racji. Ja tylko... Ja po prostu musiałam jej słuchać. Zawsze tak było... Nigdy nie miałam nic do gadania. Dopiero niedawno zaczęłam to sobie... O tym wszystkim sobie myśleć. Kurwa, ja już nie wiem, co mam pani powiedzieć! To było tak chujowe z mojej strony, że... Mala znowu wybuchła płaczem, w tym też momencie stolik, przy którym siedziały zaczął lekko drgać, prawie się trząść, zabrzęczały filiżanki i łyżeczki leżące na spodeczkach. - Mala, kontroluj moc! Anita uniosła nagle dłoń, coś cicho szepnęła, stolik przestał drgać, za to dziewczyna jakby się nieco rozluźniła, uspokoiła. Kilka stolików dalej Roxy, Malina i Kaśka bez słowa obserwowały tą scenę. Wreszcie zobaczyły, jak jej kumpela i Mala zaczęły cicho rozmawiać. Trwało to dość długo, wreszcie Malina zaczęła się wiercić, ale gdy zrobiła minę, jakby chciała coś powiedzieć, Kaśka chwyciła ją za kolano: - Lalka, siedź, cicho bądź! W pewnym momencie do kafejki wszedł Misiek, ale Roxy szybko odprawiła go jednym ruchem dłoni. Wreszcie trzy wiedźmy ujrzały, jak Anita wstaje, potem Mala. Obie ruszyły do wyjścia, ale w połowie drogi ta pierwsza zatrzymała się, coś powiedziała, położyła dziewczynie dłoń na ramieniu, ta zaś dalej poszła już sama. Anita wróciła do stolika, zabrała swoją filiżankę, po czym podeszła do stolika przyjaciółek. Gdy tylko przy nim usiadła, to pierwsza zagaiła do niej Malina: - No? Co jest? Co się dzieje? - Grubo. Biedny, porąbany, rozwalony dzieciak. - Też straciła matkę. - Nie w tym rzecz. To nie ta bajka. - To powiedz coś bliżej. - Nawet nie wiem, od czego zacząć. Tu wtrąciła Roxy: - Jak zwykle od początku. Tylko najpierw nam powiedz, jak ona przeżyła atak naszego kotła? Bo to nie było przeżywalne, zero takiej opcji. - Tak, jak mówiłaś, czysty przypadek. Wyszła na chwilę w jakieś krzaczory na siku. Za to jej początek jest koszmarny. Streszczę to tak: psychopatyczna, dominująca mamuśka. Przemoc różnego rodzaju. Dupa bita pasem, do tego rżnięta przez wujków, kolesi tej mamuśki. Wystarczy na wstępie? Malina wtrąciła: - Fakt, aurę to ona ma posraną rekordowo. Tu znowu odezwała się Roxy: - Dobrze, ale ona jest nasza, znaczy czarownica, tak? Bo przecież Pamala ją szkoliła? Kasiu, jak ty czułaś jej moc? Ciebie pytam, bo robisz to najlepiej. - Jej moc jest dziwna. Raz jej dużo, raz mało, bez jakiejś regularności, ona chyba za bardzo nad tym nie panuje tak do końca. - Wiecie dziewczyny, to całe szkolenie, jak mi wspomniała, to miała też jakieś dziwne, wręcz pojebane, jak ta cała Pamala. Ja tego pojąć nie umiem. Szkolić dziecko na wiedźmę, niezależną kobietę, ale przy okazji na posłuszny młotek. Widzicie ten absurd? Bo ja tak. - Masakra. - Ale teraz najważniejsze. Chyba najważniejsze, nie wiem. - Czyli? - Jak przyjechały do miasta, to wynajęły najtańszą klitkę, tam na twojej dzielnicy Kasiu, to się nazywa... No, ten syfiasty kwartał... - Wiem. Bajoro. To taki ostatni relikt patologii. Znam to miejsce, sama je omijam, choć jestem na tej dzielnicy u siebie. Znam dzielnicowego tego rejonu, nie chcecie takiej roboty, mówię wam. - To teraz uwaga. Laska jest sama, na jakiejś końcówce kasy, nie ma roboty, nie zna nikogo, co najwyżej jakieś męty okoliczne, wiecie, co z nią będzie za parę tygodni? Nie trzeba wiele wyobraźni. Kaśka odpowiedziała bez namysłu: - No pewnie. Za parę tygodni, to zacznie rozdawać dupy za działkę jakiegoś gówna do ćpania. Jest nasza, ale to wcale jej nie pomoże, bo nie panuje do końca nad mocą, do tego chyba niewiele umie. Ktoś ją zatłucze, albo sama kogoś zatłucze ze skutkiem różnym, dalej siostry chyba nie muszę rozwijać? Anita upiła łyk zimnej już kawy i spuentowała: - Więc ja chcę jej pomóc. Roxy mruknęła: - To twoje rozliczenie z Pamalą, więc to ty decydujesz, co z tym wszystkim robić, jak to zamknąć. My się za ciebie nie wysikamy. Ale, że jesteś siostra, to przecież się na ciebie nie wypnę. - Czemu nie, taką fajną pupiną? Ale czekajcie, skróćmy temat. Dwie sprawy. Jakaś praca i nowa kwatera. Ruda, znajdziesz u siebie coś? Mówiłaś, że rozwijasz firmę, potrzebujesz ludzi. Ruda ciężko westchnęła: - Nitka... Nie. Sorry, ale nie. Nie lubię jej, nie ufam, ja takich ludzi nie zatrudniam. Ciebie ona już kupiła, ale ja potrzebuję czasu. Marki firmy nie zaryzykuję, bo jak coś pójdzie nie tak, to wiele osób będzie w dupie. Chyba się o to nie pogniewamy? - Zgłupiałaś? No pewnie, że nie. Tylko, że ona nie ma czasu. - Nad lokum mogę pomyśleć, ale do firmy jej nie wezmę. - Ja ją wezmę. Wszystkie spojrzały na Kaśkę. - No co? U mnie w klubie też trzeba sprzątać. Akurat taka nasza pani Zosia szykuje się do pójścia na emeryturę. Dostanie szczeniarę pod komendę, nauczy ją roboty i przegoni jak rekruta. Bo ty ją Nitka chcesz głaskać, ale kopnąć w dupsko taką piczkę też czasem trzeba. W tym momencie Malina pisnęła: - A co ja mam robić? Też chcę w to wejść. Mi jest jej żal. - Ty? Ty Lalka zrobisz z niej kobietę. - Nie rozumiem? - Na przykład taki drobiazg: czy widziałaś jej makijaż? - Padaczka. Marnota i dyndas. - No właśnie. - To wszystko? Mam ją tylko laszczyć? - Zły moment na udawanie idiotki. Ty ją po prostu odchamisz. Zostaniesz jej koleżanką, zabierzesz do kina, do zoo, do muzeum, do opery... - Ja nie lubię opery. Mogę na koncert rockowy. - To weźmiesz ją na koncert rockowy. Metalowy, punkowy, jaki chcesz. - Tylko, że ja już mam koleżankę. Nie licząc Kasi. Roxy wtrąciła w tym momencie: - Ty Nitka nie wiesz, ale Lalka zmienia miłosny gust, znaczy orientację. - Coś słyszałam. Z tą Mariolką to ty tak na poważnie? Bo na temat imprezy coś mi Borek wspomniał, ale że aż tak? - Na razie faceci mi się przejedli, a Mariolka jest fajna. Czy wiesz, jak ona... - Stop! Wystarczą mi erotyczne opowieści Roxy. W porządku, weźmiecie Malę do trójkąta. Jest już legalna. Taka edukacja też jej się przyda. Takim oto sposobem od dramatycznego początku, przez poważną naradę puchaczy spotkanie czarownic przeszło do fazy luzu. W pewnym momencie jednak Anita spojrzała na telefon, po czym zaproponowała: - Może zaczniemy się zbierać, co? Bo naszym chłopom pewnie zadki się poodparzały od tego murka, albo się wkurzyli i już dawno poszli na piwo.
Pierwsza wiadomość jest taka, że ta opowieść jest sequelem, dokończeniem, czy też domknięciem poprzedniej ==TU==. Druga wiadomość jest taka, że jej nie ma. Czy one są dobre, czy złe, to już niech sobie Kawiarnia wybierze.
Niedziela, wieczór. Żadna czarownica, choć jest kobietą niezwykłą, to nie jest boginią, tylko człowiekiem, który ma swoją granicę zmęczenia. To samo dotyczy też magów, ale nimi się ta opowieść nie zajmuje. Tak więc rozszlochana Anita wtulona w czułe ramiona Borka również się wreszcie zmęczyła, po czym zasnęła. Wkrótce zasnął też Borek, zbudziło ich dopiero wejście Maliny, która jako nieedukowalna co do uprzedzania swoich wizyt dostała kiedyś własne klucze od tego mieszkania. Gdy Lalka przekroczyła próg pokoju, od razu poczuła że coś jest mocno nie tak, więc jej ulubioną minę słodkiej idiotki zastąpiło szczere zafrasowanie: - Brat, co jest? Co się dzieje? - W skrócie, to Nita nie ma już mamy. - To się musiało stać. Malina podeszła szybko do łóżka i przykryła kołdrą oboje. - Osobiście nie mam z tym problemu, ale jakoś tak niepolitycznie to wygląda. Jak ona się w ogóle czuje? Obudzona rozmową Anita spojrzała niezbyt przytomnie na szwagierkę, po czym odwróciła głowę, mocniej wtuliła, wręcz wczepiła się kurczowo w Borka i rozszlochała się na nowo. - Sama widzisz. - Ujuj, nienalepiej. Co mogę zrobić? - Na razie niewiele. Weź mi teraz pomóż, sikać mi się chce. Malina kiwnęła głową, nie bez pewnych trudności uwolniła brata z objęć Anity, który szybko wstał i poszedł do łazienki. Gdy wrócił, zastał siostrę tulącą ją do siebie, ta zaś na jego widok jęknęła: - Boreczku, gdzie byłeś? Wróć tu do mnie. Borek uzupełnił nieco garderobę, spojrzał na Malinę i szepnął: - Chodź ją rozbierzemy. Anita westchnęła: - Nie, ja sama. Okazała się jednak, że trochę przeceniła swoje siły, więc oboje pomogli jej pozbyć się odzienia, po czym naga już Anita chwyciła Borka za rękę: - Kochanie, chodź... Borek spełnił jej prośbę, wśliznął się pod koldrę, zaś stojąca już nad nimi Malina pokręciła głową. - Ale jazda. Dzwonię do Roxy! - Tylko po co? - Bo chcę! Lalka wyszła do przedpokoju majstrując przy telefonie, zaś po chwili dotarły do Borka strzępy rozmowy: - Tak, nie żyje... Nie wiem... Rozwalona jak gówno jaka po prerii... Coś ty, mowy nawet nie ma... Nie wiem... Tak, jest przy niej... Dobrze... Tak, powiem mu... Nie, nie wiem, zapytam... Tak, dobrze... Tak, ja ciebie też... Gdy Malina wróciła, Borek zapytał: - No, i co ci Ruda wniosła? Lalka wzruszyła ramionami i sama spytała: - Gadałeś z Pati? Pati to była siostra Anity. - A skąd? Kiedy? Jak? To zresztą na razie bez sensu. - Masz rację. To ja jutro zadzwonię. Wiesz, baba z babą... - Ale po kiego na razie? - Borek, czy ty wiesz, ile jest spraw do ogarnięcia? - Mniej więcej. Ale co ja teraz mogę? - Teraz to nikt nic nie może. Zaraz noc, ludzie śpią. Malina zrobiła pauzę, zmarszczyła na chwilę czoło, po czym: - Dobrze, zrobimy tak. Ty tu z nią bądź... - Innej opcji nie ma. - Cicho, wiem. Ja jadę spać do Kaśki, bo nic tu po mnie... - Czemu do Kaśki? - Bo wszystko bliżej. Przecież ja jutro do roboty muszę. Dasz mi auto? Nie, to głupi pomysł. Po prostu spadam, a rano wszystko zależy od jej formy. Tu pokazała na Anitę, która znowu przysnęła. - Jedyne co wiem na rano, to muszę zadzwonić do firmy. Jakieś dni wolne pobrać, takie tam inne. Reszta tak jak mówisz. Rano ona może dojść do siebie, a jak nie dojdzie, to inna gadka. - To pa, znikam. - Czekaj, a co mi miałaś powiedzieć od Roxy? Malina wreszcie się lekko uśmiechnęła. - Nie, nic takiego. - Czyli? - Że cię kocha i że cię zabije, jak z Nitką coś będzie nie tak. - Ale żeś wymądraliła! Dlaczego ja mam taką głupią siorę? Na to pytanie Borek odpowiedzi nie usłyszał, bo nie było od kogo. Poniedziałek, poranek. Gdy Borek się zbudził zobaczył coś, co trudno mu było nazwać dojściem Anity do siebie. Naga kobieta siedziała na krześle obok łóżka ze wzrokiem tępo wpatrzonym przed siebie. Nie wyglądało to jednak na stond, stan zawieszenia, który czasami zdarza się po mocniejszym blancie. Poza tym skąd ten blant? Borek wstał, podszedł, ujął Nitę za rękę, uniósł ją do góry, po czy puścił ją luzem. - Oż! Co to jest? Ręka nie opadła, całe ramię zawisło, czy raczej zatrzymało się, niczym ramię manekina ze sztywnymi stawami. Falibor chwycił całą Anitę na ręce, robiła ona właśnie wrażenie tegoż manekina, chwilę jeszcze posprawdzał na jej kończynach swoje pierwsze spostrzeżenia, po czym sięgnął po telefon, bez namysłu zadzwonił do Pati, opcję miejskiego pogotowia odrzucił od razu. Pomyślał tylko po drodze, że jeśli tamta podobnie zareagowała na śmierć matki, to już kompletny kanał. Zwłaszcza, że była siostrą bliźniaczką Anity, tyle że dwujajową, też szalenie wystrzałową laską, ale zupełnie innego typu urody, jak też cech umysłu. Być może to ostatnie zmieniało sytuację, bo Pati odebrała, po czym spokojnie wysłuchała opisu przypadku. - Czuj się, jakbym tam już była u was. Trochę to jednak potrwało, Borek przez ten czas zdążył zadzwonić do firmy, wreszcie szwagierka pojawiła się niosąc długi stojak, dużą torbę, oraz równie dużą tajemniczą paczkę. Od razu zabrała się do badania pacjentki, zaś po kilku minutach różnych czynności sięgnęła do torby. - Umiesz robić zastrzyki? Takie dożylne? - Pojęcia nie mam o tym. - Tak myślałam. To teraz przyglądaj się uważnie na to, co zrobię. Zaraz podłączę jej kroplówkę, do butli dodam zawartość strzykawki. Gdy butla się skończy to zmienisz na nową, po czym tak samo do niej dodasz zawartość innej pompki. Tylko najpierw podaj mi te pampersy, które przyniosłam. Powinien być cewnik, ale nie miałam czasu tego ogarnąć. Chyba umiesz jej założyć takie majty? - Umiem zdjąć, to umiem założyć. Pati spojrzała na niego krzywo. - Boreczku, to nie było śmieszne. - Oj wiem, sam już zaczynam świrować. - Mogę ci dać jakiegoś procha. - Nie, nie chcę. Mogę musieć prowadzić, czy coś... - Rozumiem. No, to jedziemy. Lekarka zaczęła działać jeszcze raz po drodze dokładnie opisując to, co robi. Na koniec przykryła siostrę kołdrą. - Sprawdzaj tego pampersa w międzyczasie, żeby się jej dupa nie utopiła. Ups, sorry, teraz ja palnęłam. To chyba wszystko. - Czego się mam spodziewać? - Niewiele się zmieni, teraz trochę pośpi, potem zobaczymy. Przyjadę po południu, albo przyjedzie moja dziewczyna, Majka. Chyba jej nie znasz, ale ona się zna. Na rzeczy. Jak coś dziwnego, to dzwoń. Ja muszę jechać poogarniać parę spraw. Roxy mi trochę pomoże, coś tam mnie wyręczy. Wiesz, pierwsza dziś do mnie zadzwoniła, czy coś nie pomóc. Znam ją tyle samo lat, co Anita, wspaniała kumpela. Gdy Pati zbierała się już do wyjścia, dodała: - Wiesz, to nie jest typowy przypadek jakie widziałam. Ja nie bardzo wierzę w te całe czary, ale dobrze by było, żeby Nitce przyjrzał się ktoś, no wiesz, z tej branży. Pomanianić, okopcić, jakieś pow-pow zrobić. - Przecież ja się na tym nie znam. - Wiem, ja sama pogadam z Roxy, ale mówię ci, żebyś wiedział. Gdy Pati wspomniała, że nie wierzy, to Borek się lekko uśmiechnął. Akurat wiedział od Anity, że jej siostra nie czaruje, ale wiedział też, że jest kryptą, czyli ukrytą wiedźmą. To jest taki rodzaj kobiet, które mają pewną moc, ale nie praktykują magii. Jedne po prostu tego nie wiedzą, że ją mają, inne czują się jakieś inne, ale nie umieją tego rozpoznać, zaś jeszcze inne wiedzą, ale nie chcą tego robić. Kryptami pierwszego rodzaju były Malina i Kaśka do czasu, kiedy Anita je odkryła. Zaś jej siostra to był właśnie ten trzeci. Poniedziałek, wczesne przedpołudnie. Roxy wkroczyła na obiekt, który sprzątała ekipa Maliny. Zwykła wizyta motywacyjna, wiadomo, że pańskie oko konia tuczy. Po chwili roboczej rozmowy wzięła Lalkę na bok. - Dzwoniłaś do Pati? - Tak, ale ona już stamtąd wyszła, Borek sam wcześniej zadzwonił. - To już nie zawracaj jej głowy, ja jestem z nią na gorącej linii, zaraz jadę ogarniać pogrzeb. Do ciebie jest tylko taka prośba. Wybierz jakąś przytomną dupkę, która cię zastąpi od południa, dokończy ten cały bajzel. Masz kogoś na oku? Bo ja je jeszcze słabo znam. - Tak, mam, taka moja prawa ręka. - Dobrze. W południe po ciebie przyjadę, potem pojedziemy do mnie, po drodze tylko zgarniemy Kaśkę z jej klubu. Zrobimy taki mały sabat, wiesz, prześlemy Anicie pakiet mocy. Ty tylko zadzwoń do niej, uprzedź, że jak przyjedziemy, to ma rzucić robotę, cokolwiek robi, niech się na to przygotuje. Zrób to najlepiej od razu. - Luz. - No. Ruda wyszła z obiektu energicznym krokiem. Poniedziałek, późne przedpołudnie. Falibor był specyficznym okazem gamonia. Po pierwsze był szalenie inteligentny, po drugie bardzo lubił coś robić, po trzecie, jako konsekwencja, szalenie nie lubił być bierny, to go wkręcało w stan głębokiej bezradności. Dlatego siedząc przy Anicie dużo myślał na temat tego, jak poprawić stan rzeczy, lecz przy tym go bardziej nie spieprzyć. Przy okazji rozrzucał korale wspomnień. Przypomniał sobie pierwszy raz z Anitą, nie wszystko co prawda pamiętał, ale na pewno nie zapomniał jej okrzyku: - Musiałeś w oko, musiałeś? Potem Anita już nauczyła się zamykać oczy, gdy znowu wpadali na taki pomysł. Pamiętał, jak potem długo rozmawiali wtuleni w siebie. Bardzo sobie zapamiętał jedno jej zdanie, choć nie pamiętał kontekstu: - Jak już wcale nie wiesz, co robić, to zrób coś absurdalnego. Potem ich nagle naszło na snucie różnych fantazji kąpielowych. Na przykład Kleopatra i mleko oślic, księżna Bathory i krew zarzynanych dziewic, konie kąpane w szampanie przez huzarów, licytowali się wymyślając coraz bardziej odjechane koncepcje. Dostał po głowie, gdy wspomniał coś na temat ropnego wysięku wrzodów mieszkańców kolonii trędowatych: - Fuj! Wstręciuch! Wreszcie Anita wspomniała: - Wiesz, ja pieprzę te wszystkie błota borowinowe, spermę legionistów rzymskich, tą krew, czy też inne gówno. Ja chcę czegoś prostego, wręcz banalnego, a do tego miłego... - No? - Wanna pełna bitej śmietany. Jakoś nigdy potem się nie złożyło, żeby spełnić to jej marzenie. Gdy Borek to sobie pokojarzył, to nagle klepnął się w czoło. - Mam! Wanny nie miał, tylko kabinę z prysznicem, ale... Już po chwili dzwonił do Adaśka, swojego najlepszego kumpla, jak pamiętamy z tej samej firmy, zaś od niedawna chłopa Kaśki: - Ojciec, jest taka sytuacja, że... Poniedziałek, około południa. W mieszkaniu Roxy trzy wiedźmy szykowały teren do małego sabatu. Kaśka rozstawiała meble, aby było jak najwięcej miejsca na środku pokoju, Malina rysowała kredą okrąg na tym pozyskanym terenie, zaś Ruda zbierała różne zaimprowizowane gadżety myszkując po szufladach. W pewnym momencie Maczeta podeszła do drzwi do przedpokoju: - Wypad! Tu nie damska toaleta! Po czym zamknęła te drzwi, zaś narrator nie miał innej opcji, jak sobie odpuścić oglądanie najbardziej babskich ze wszystkich babskich spraw. Nie posłuchać Kaśki było zawsze bardzo ryzykownym zachowaniem. Poniedziałek, też około południa. Przed kamienicą, gdzie mieszkał Borek z Anitą zaparkował nieco obdrapany wan. Wysiadł zeń bardzo potężny, porządnie dopakowany mężczyzna, otworzył drzwi auta, wyjął zeń jakiś karton. Trudno orzec, czy był ciężki, bo dla tego pana nic nie było ciężkie. Już po minucie do mieszkania Borka wjechał ów karton wniesiony przez Adaśka. - Nie będę wchodził, tu zostawię. - Ile cię to kosztowało? - Potem pogadamy. Nie wiem, po co ci to ma być, nie wnikam. Ty na razie dbaj o nią. Takie szprychy nie mają prawa umierać. - Szprychy? Od kiedy ty operujesz takim słowami? - Nie wiem. Wracam do firmy, urwałem się tylko na godzinę. Tak więc Adaśko już nie słyszał słów Borka: - Ale ja wiem. Od wtedy, gdy z Kaśką skasowaliście nam nasze poprzednie łóżko. Z jaką szprychą się pukasz, tak potem gadasz, jak ta szprycha. Potem Borek szybko przystąpił do akcji. Najpierw przeniósł karton do łazienki. Potem odłączył Anitę od pustej już drugiej butli kroplówki, zdjął jej wartego już zmiany pampersa, po czym przeniósł jej zmanekinizowane ciało do kabiny prysznica. Postawiwszy je pod ścianą upiął kobiecie włosy frotką, otworzył karton, po czym wyjął zeń pierwszy pojemnik zawierający bitą śmietanę w sprayu. Zaczął od szyji. Pracował metodycznie, jedną ręką obracał jej ciało, drugą pokrywał je zawartością kolejnych pojemników. Gdy doszedł już do kolan Anitę przeszła seria dreszczy, po czym nagle usłyszał: - Głuptasie, co ty mi robisz? Borek uniósł głowę, ujrzał jej błyszczące oczy i szeroki uśmiech na twarzy tworzące raczej dość zdumioną minę. - Spokojnie, ja to zaraz wszystko zliżę. - Wszystko? Chyba cię pogięło. Po takiej porcji dostaniesz sraczki millenium. Zrób to tylko tak selektywnie, punktowo. Anita panująca już nader sprawnie nad swoim ciałem zaczęła pokazywać palcem różne miejsca na nim. - Poproszę tu, tu, tu, potem tu, na koniec tu, taka właśnie kolejność. Ale najpierw mnie mocno pocałuj. Poniedziałek, wczesne popołudnie. Trzy wiedźmy jechały razem autem Roxy. - Czuję, że się udało. - Zadzwonimy już z Pleciugi, żeby sprawdzić. Poniedziałek, wczesne, ale już niezbyt popołudnie. Borek spłukiwał dokładnie kabinę prysznica, zaś Anita owinięta ręcznikiem siedziała na łóżku czesząc włosy. Nagle odezwał się telefon Borka, on zaś krzyknął do niej z łazienki: - Odbierz kochanie! - To Roxy! - No, i dobrze! A potem zadzwoń od siebie do Pati. Wtorek, pora popołudniowa. Anita weszła do mieszkania, Borek akurat coś pichcił w kuchni: - No, to pogrzeb jutro. Tylko nie rozumiem jednego. Skąd tyle esemesów, znam te wszystkie dziewczyny, ale skąd one wiedziały? - Może od Roxy? - Ona mówi, że nie. Nikogo nie informowała. - To ty mi powiedz, skąd. Sama jesteś wiedźma, one są wiedźmy, więc odpowiedź na to pytanie już przecież znasz. Tak? Pupcia, ale ja mam do ciebie inne pytanie. - No? - Pati sugerowała, że to, co ci było wczoraj... - Wiem. To był efekt klątwy. - Nie powiesz od kogo? Babskie sprawy, babskie porachunki? - Akurat powiem, bo niedawno ciebie też wplątały. Wyobraź sobie, że jedna ci nawet obciągnęła. Nawet fajna niunia, choć pewnie nie w twoim guście. - Niby kiedy? - Parę tygodni temu, ale ty tego nie pamiętasz, to było bez twojej zgody. Starsza ma stare, urojone żale do mnie, za to młodsza, jej córka rzuciła na ciebie urok. Plan był do bani, więc teraz mamusia walnęła grubym kijem, czyli klątwą, do tego od razu na mnie. Trafiła dobry moment, bo byłam zajęta, wypruta, więc zabolało. Dziewczyny szybko zadziałały, więc to wszystko jakoś tam skutecznie odkręciły. - A ja myślałem, że to ja... - Ależ kochanie, ty też! To się zgrało razem, timing był idealny. Ty nie masz mocy, takiej magicznej, ale tu zagrało coś innego, twoja magia naturalna. Odwaliłeś taką akcję, że... Że ja pierdolę! - Sama mi kiedyś podsunęłaś pomysł. - Ale to jest nieważne. Boras! Zrobiłeś to! To się liczy. Tylko ja mam dziś do ciebie sprawę. Czy mogę udać, że dziś mnie boli głowa? Trochę się dziś naganiałam po mieście. Falibor wyszedł akurat z kuchni. Niósł tacę z dwoma miskami. - Czy chińska zupka z tofu zepsuje ci figurę? Środa, południe. Kaśka zajechała swoim huczącym esesmanem na parking przy cmentarzu. Zaparkowała motor, rzuciła zaklęcie bezpieczeństwa na pojazd, po czym ruszyła do domu pogrzebowego. Dwóch panów, być może pracowników tego właśnie domu, sądząc po ich roboczych mundurkach, stojących obok jednej z firmowych furgonetek z podziwem taksowało wzrokiem jej damskie walory. Jeden westchnął: - Ale fajna brunia. - To nie twój kaliber debilu. - A ty słyszałeś ten kawał? Blondynka idzie do mięsnego... Wyostrzony koci słuch wojowniczki wyłowił te gadki. Kaśka olała je. Na kawały o blondynkach była nadwrażliwa, bo Malina była blondynką. Jednak wyjątkowość dnia spowodowała, że dowcipnisiowi się upiekło. Nie umiała jednak tego tak do końca zostawić. Podeszła do dwóch panów: - Hej, dziewczyny, lizałyście kiedyś cipy prawdziwym blondynkom? A ty za dużo myślisz o tych kalibrach. Nie rób już tego. Może wtedy zostaniesz naprawdę fajnym chłopakiem? Chcecie mój numer telefonu? No problem. Po czym konkretnie, głośno beknęła i poszła dalej. Ale to jeszcze nie był koniec. Nagle poczuła smród mocy, który już kiedyś poczuła. Nie zapach, tylko właśnie smród, zgniłej, porąbanej nie tak mocy. Idąc jeszcze dalej kątem oka wyłowiła auto stojące na parkingu. Siedziały tam dwie kobiety, dość do siebie podobne, choć różniące się wiekiem. Widziała już je kiedyś. Wreszcie weszła do domu pogrzebowego. Na sali zobaczyła głównie spory tłumek czarownic. Większość z nich poznała podczas ostatniego sabatu przesileniowego, ale nie wszystkie. Szybko wyłowiła wzrokiem Roxy, podeszła do niej, po czym zanim mistrz ceremonii zaczął swoje rytualne gadki, szepnęła jej kilka słów. Środa, jakieś trzy kwadranse później. Urna zjechała już na swoje wyznaczone procedurą miejsce, zaś do Anity i do Pati ustawiła się spora kolejka. Początek krewnych rodzinnych był dość krótki, ale za nimi stał dość spory peleton wiedźm. Skończył się, gdy Anita zaczynała mieć już tego dość. Podeszła wtedy do stojącego obok swojego faceta i cicho zapodała: - Boreczku, przytul mnie, ja znowu ryczę. - Co jest kochanie? Źle się czujesz? - Nie, to ty źle widzisz. Teraz po prostu się wzruszyłam. Popatrz, jakie to są fajne dupeczki, same siostry. Kocham je strasznie. - Nituś, trochę odpływasz? - Tak. Ale fajnie mi się płynie. Ta rozmigdalona para nie widziała, jak do każdej wiedźmy na pogrzebie podchodziły Roxy, Malina, tudzież Kaśka. Wprawne ucho wytrawnego agenta wywiadu wychwyciłoby jedno słowo: - Kocioł... Kocioł... Kocioł... Już po kilku minutach na cmentarzu, nieopodal głównej bramy zebrała się spora grupka atrakcyjnych, gustownie, stosownie do sytuacji ubranych kobiet. Te bardziej młodsze były zrobione na gotki, ale nie była to jakaś reguła. Wśród nich kręciła się Roxy, Malina, oraz Kaśka. Przypadkowo przechodzący ludzie jakoś odruchowo omijali ten mały tłumek. Przechodzili też Anita z Borkiem. - Nita, co one tam robią? - Nie wnikaj, takie tam babskie sprawy. - No tak, znowu jak zwykle. Gdy oboje mijali już bramę cmentarza, wszystkie wspomniane wcześniej panie nagle zwróciły się twarzami w jednym kierunku. Patrzyły na cmentarny mur. Ale on został taki, jaki był. Za to stojące za nim na parkingu auto nagle wybuchło płomieniami. - Pupcia, co tam się dzieje? - Nic. Chodźmy, jeszcze stypę mamy do zaliczenia. Środa, wieczór. Gdy Anita i Borek weszli do domu, ogarnęli się tam jakoś, usiedli na chwilę, ten drugi zapytał: - Pupcia, tak z ciekawości, kto finansował stypę? - Co? Nie smakowało? - No nie, fajne żarcie, ale nie o to pytam. - Za stypę zapłaciła firma Roxy, znaczy ona sama. - Widać na biednego nie trafiło. Chojną masz tą swoją psiapsiołę. Tyle tych twoich magicznych sióstr nakarmić, napoić. Mocna sprawa. - Słodziaczku, nic nie rozumiesz. Ale ja ci to wyklaruję. Roxy ma księgową, tudzież kadrową, taką biurwę od wszystkiego, która jest nasza. Znaczy wiedźma. Ale taka, jakich niewiele na świecie. Ona umie wszystko, więc dla niej to żadna robota wsadzić taką stypę do kosztów. Czarowska księgowość to się nazywa. Ona zna takie magiczne numery, że... Boruś, nie obraź się, ale to są lepsze numery, niż twoje pomysły na zrobienie mi dobrze. To jest nie do powalenia, mistrzostwo kosmosu. - To może by tak ją zatrudnić do naszego korpo? Może nam pensje w firmie jakoś tam sporo by podskoczyły? Nie można tak? - Nie, tak się chyba nie da. Zresztą nie wiem. Ale czy to jest dobry moment na takie oczekiwania? Zwłaszcza, że dziś mnie już nie boli głowa. - To co jeszcze robimy? - Dzień był męczący, więc proponuję jakiś zwięzły wariant, żałoba żałobą, ale dbać o swoją formę psychiczną jakoś przecież trzeba, tak? No, ściągaj gacie mój demonie, nie denerwuj mnie.
Poniedziałek, popołudnie. Gdy kelnerka w Pleciudze odeszła zastawiwszy uprzednio stolik rekwizytami pomocniczymi do rozmowy, cała czwórka czarownic nagle zamilkła kończąc blablanie o bzdetach, czyli na strasznie ważne babskie tematy. Wreszcie Anita wzięła głęboki oddech, co dla pozostałych było jasnym, znanym im od lat komunikatem: - Teraz będzie na poważnie, a kto mi przerwie pizdę rozszarpię! Roxy rozparła się na krześle, odchyliła głowę nieco do tyłu i spojrzała na swoją psiapsię wyczekująco. Malina zakręciła się pupą na swoim siedzisku, poprawiła włosy, po czym robiąc cielęce oczy do bratowej ozdobiła zawsze chętne do miłości pysio swoim ulubionym uśmiechem słodkiej idiotki. Kaśka, najlepsza kumpela Maliny, lojalna wobec niej aż do bólu, zawsze gotowa zatłuc każdego, kto chciał opowiedzieć kawał o blondynkach ani drgnęła. Siedziała nieruchomo, patrząc pozornie nigdzie, choć tak naprawdę wszędzie, wzrokiem wojowniczki kontrolującej sytuację. - Czwartkowy sabat poprowadzi Ruda, asystuje Kasia, czas na jej pierwszy raz. Ja nie dam rady, po prostu tylko tam będę. Matka mi ostro choruje, całą energię pakuję w nią. Trzy wiedźmy kiwnęły zgodnie głowami. Znały sytuację. Znał też Borek, facet Anity, który od tygodnia sypiał sam. Jego kobieta od razu po pracy jechała do rodzinnego domu, tam wraz ze swą siostrą, lekarką zresztą dyżurowały na zmianę. Są choroby, które leczą się same. Są choroby, które leczy sama medycyna. Są choroby, do których wystarczy sama magia. Ale są też takie, które wymagają wspólnego działania jednego, jak drugiego, do tego nieraz bez gwarancji sukcesu. - Malinko, kochanie. Do ciebie mam prośbę. Będzie sporo dziewczyn, wiele potwierdziło, że przyjadą. Może być ciasno, jak w cipie dziewicy. Zrób tak, żeby było cicho, zamykamy się w pracowni, robimy swoje, a potem wszystkie szybki wypad. Tak? Siostra Borka posłusznie kiwnęła głową. - Piątkowej imprezy nie będzie. To chyba jasne. Tym razem znowu wszystkie trzy kiwnęły głowami. Tylko Malina nieśmiało podniosła dwa palce do góry, dając do zrozumienia, że chce coś wtrącić. - Mów, Piękna, ja właściwie już skończyłam. - Bo ja chciałam... Bo impreza będzie u mnie. - Znaczy tam u twojej mamy? - No. - Fajnie. Niech się dzieje. Tu trzeba przypomnieć, że od trzech lat, od czasu, gdy Malina rozstała się ze złym człowiekiem, który próbował ją zmusić do donoszenia ciąży, mieszkała u swojej i Borka matki, w małym domku na przedmieściu. Roxy głośno się roześmiała i oświadczyła: - Żeby ci tylko dupsko nie pękło. Podobno robisz ostry nabór ogrów do gangbangu? Ilu ich ma być? Bo pięciu na pewno, ale szósty już chyba będzie musiał poczekać? Nie słyszałam o takim przypadku, żeby jakaś laska dała radę z sześcioma na raz. Nawet nie próbuję sobie tego wizualizować. - Żebyś się kurwa nie pomyliła ruda ściero! Malina zrobiła minę nabzdyczonej Erynii, ale już po sekundzie cała czwórka wybuchła serdecznym śmiechem. Dobrze wiedziały, co je tak rozbawiło. Tu przypomnijmy, że Malina jeszcze przed inicjacją na wiedźmę "pełną dupą" zrobiła sobie szlaban na miłość. Jak twierdziła, żeby się lepiej skupić na trenowaniu magii. Ale rzecz jasna do czasu. Tydzień wcześniej oświadczyła przyjaciółkom, że ten czas właśnie się kończy. Na imprezie po sabacie. Zaś gdy się teraz wyśmiały dodała: - Martw się o swoje dupsko! Rozumiem, że pokażesz nam wreszcie tego swojego Miśka? Może sama na nim poćwiczę uroki? Tu znowu trzeba przypomnieć, że Roxy, poza jednym przypadkiem, jak mówiła trochę przez pomyłkę, nigdy nie miała żadnego chłopa na dłużej jak na raz, czy góra dwa. Ale za to porządnie. - Ja się do fiutów nie przywiązuję. Tak twierdziła już od czternastego roku życia, gdy na jakiejś imprezie straciła wszystko odmiany dziewictwa. Ale detale znała już tylko Anita, która wtedy, na tej samej imprezie zrobiła to samo. Tylko, że ona akurat się przywiązywała na jakiś czas, zaś ostatnio od trzech lat do Borka, brata Maliny i wciąż nie chciała przestać. Ostatnio jednak u Roxy nastąpił pewien zwrot akcji. Nie było dla reszty żadną tajemnicą, że od pewnego czasu ich rdzawowłosa kumpela zajmuje się tylko jednym, wspomnianym właśnie Miśkiem. Do tego jeszcze wyhaczyła go bez żadnych czarów, tylko metodą Anity, Magią Mniejszą, naturalnym urokiem. Więc odpowiedziała Malinie: - Tak, poznasz Miśka. Ale spróbuj mi na niego spojrzeć jakoś nie tak. Nie jestem Anita, czy jakaś inna heroina. Jestem dla odmiany jebaną chorą, lękową, niedowartościowaną, zakompleksioną po czubki cycków, mściwą, zaborczą, zazdrosną pizdą. Więc jakby co, to cię zamienię w... Masz może jakiś fajny pomysł, na jakieś ciekawe paskudztwo?
- Mam. Jest takie jedno rude. Nim na pewno nie chcę być. Wreszcie odezwała się Kaśka: - Że jebaną to wiemy, ale w twoje choroby psychiczne nie uwierzy nawet kochany kretyn Jacuś, ten, co pracuje u mnie w klubie. - Przecież żartuję. Ja się boję tylko tej twojej maczety, więc Lalce nawet włosek z cipy nie spadnie. Poza tym ja ją potrzebuję w pracy. Malina pisnęła z urażoną miną: - Jaki znowu włosek? Ja się depiluję. Higiena to podstawa. - Teraz chyba nie masz po co? Poczekaj do piątku. No, ale może wrócmy do tematu. Kasiu, ty znasz jej plany, to ilu ona tych byków chce sprowadzić? Naprawdę mnie to bardzo ciekawi. Kaśka spojrzała lodowato na Roxy i pokazała jej dwa faki, po czym przejechała palcami po swoim gardle. Wtedy odezwała się Anita: - Ty Ruda zwariowałaś. Przecież ona ci nigdy nic nie powie. Nawet poddana torturom i podwójej działce Verakoki. Sprawdzałam, to wiem. - Co? Krzywdziłaś Maczetę mękami? Taką słodką dupkę? - Nie. Testowałam tylko na niej Verakokę. To żaden sekret, każda z nas przez to przechodziła, tak? Nasza Kasia jest na to gówno odporna jak tytanowa łechtaczka. No, ale na mnie czas, muszę spadać. Dla wyjaśnienia wspomnijmy, że Verakoka to eliksir prawdy, wynalazek Cioci Lali, mentorki naszych pań, którego przepis znała tylko ona, tylko od niej można było to pobrać na specjalne okazje. Bardzo reglamentowała ten specyfik, tylko dla wybranych. Anita wstała z krzesełka i spojrzała na Malinę: - Podrzucić cię gdzieś? - Nie, dzięki, ja tu jeszcze trochę, tego... - To pa siostry, do czwartku. Siostry odprowadziły ją wzrokiem, po czym nagle, zupełnie niespodzianie podjęły szalenie męski temat, jakim były walory estetyczne jej pupy. Piątek, jeszcze noc. Malina wzorowo wykonała zadanie. Czarownic faktycznie zjechało się sporo, także gościnnie z zakumplowanych kowenów, w pracowni Anity musiał być faktycznie wielki ścisk podczas sabatu, zaś Lalka kierowała ruchem na wejściu, potem na wyjściu niczym północnokoreańska policjantka. Żaden zbędny hałas nie zakłócił spokoju chorej kobiety w drugiej części domu. Niestety nie ma opcji relacji z samego sabatu, bo do najbardziej babskich ze wszystkich babskich spraw narrator nie ma wglądu.
Można tylko zapytać, czemu ten sabat nie odbył się w jakimś plenerze? Nie ma jednej na to odpowiedzi. Najbardziej popularna była taka, że Anita, jak też cały kowen, lubiła mroczne klaustrofobiczne klimaty, ale na ten konkretny sabat zleciało się tyle wiedźm, że być może pora była na obgadanie sprawy jeszcze raz? Ale tego akurat nie wiemy. Piątek, wieczór. Domek na przedmieściu, w którym u swojej mamy mieszkała Malina powoli zapełniał się różnymi krewnymi oraz znajomymi naszych czarownic. Kilka osób możemy pominąć, bo są zupełnie bez znaczenia dla przebiegu akcji. Pierwsza zjawiła się Kaśka ze swoim hulkowatym Daśkiem, potem Borek, ale bez Anity, której akurat, jak wiemy, nie zabawa była w głowie. Więc nie dane jej było poznać pana, którego przyholowała wreszcie Roxy, którego tak ciekawe były jej psiapsie. Misiek okazał się być dość sympatycznym kolesiem, tak przynajmniej potem twierdzili Adaśko i Borek, zwłaszcza ten pierwszy dbał starannie podczas imprezy, aby nowemu koledze nie zabrakło piwa. Oprócz Miśka Ruda dostarczyła również sporawy ładunek Ziela. Anita bowiem i Kaśka swojego już dawno nie miały, nowe dopiero im rosło, więc Roxy wykorzystała swoje jakieś źródełko, którego była pewna, że można zeń pobrać zdrowy, czysty, naturalny materiał. Nie było jednak Maliny, więc chwilowo gospodynią domu była Kaśka, do pomocy zaś miała mamę swojej kumpeli oraz Borka rzecz jasna. Mało kto znał tą panią, ale ona sama okazała się być szalenie przemiłą osobą, dla której różnica pokoleń nie stanowiła żadnego zagadnienia. Impreza powoli zaczęła się rozwijać swoim tokiem, aż w pewnym momencie Kaśka odebrała krótki telefon, po czym od razu znalazła Roxy, której przekazała krótki przekaz: - Jadą, zaraz będą. Ruda szybko zajęła strategiczną pozycję niedaleko drzwi do domu. Obok niej uplasował się Borek, który co prawda nie znał wszystkich detali życia prywatnego swojej siostry, jednak coś tam do niego docierało, jakąś wiedzę posiadał, więc też go ciekawiło, kogo ona przyholuje. Wreszcie te drzwi się otworzyły. Pierwsza weszła Malina, swoim zwyczajem zrobiona na Barbie, ze swoją ulubioną miną słodkiej idiotki na pysiu, zaś zaraz za nią... - Ja pierdolę! Dupa? Te właśnie słowa wydobyły się z ust Roxy, towarzyły jej do tego rekordowo wybałuszone oczy. Nieco inna, choć też dość zdziwiona była reakcja Borka: - Mariolka? - To wy się znacie? - Nie tak, jak myślisz. - Ale... Łot da fak?!! Być może szkoda, że nie było Anity, bo choć kumplowała się z Roxy od lat szkolnych, znały nawet wzajemnie dna własnych osobistych cipek, to tak skonsternowanej przyjaciółki chyba nigdy nie widziała. Ruda na chwilę zniknęła, zamiast niej pojawił się dysonans poznawczy, tak wielki, jak Dasiek, facet Kaśki. Rzeczona Mariolka najpierw podeszła do Borka, być może jedynej znanej jej twarzy wśród reszty, zaś Roxy rzuciła się do Maliny: - Lalka, możesz mi to wszystko wyjaśnić? - Niby co? - Gdzie ogry? - Jakie kurwa ogry? To ty ich sobie uroiłaś. - Ale zapowiadałaś, że... - Zapowiadałam, że dziś koniec przerwy od love, tak? - Ale... - Co ale? Nigdy tego nie robiłaś z dziewczyną? Robiła, robiła, nawet kiedyś z Anitą jako siusiary. Malina akurat to wiedziała, więc pytanie było raczej retoryczne. Roxy jednak nic nie odpowiedziała, tylko szybko wracała do siebie, zaś Lalka dodała: - Bo ja nie. Nigdy nie miziałam się z inną dupą. - Okay. Już dotarło. Chcesz przerwać przerwę takim sposobem? - Jak zwykle świetnie się rozumujemy. - Fajnie, o nic już nie pytam, tylko jeden drobiazg. - No? - Uroczyłaś ją? - Znaczy magią? - Przecież nie młotkiem. - Uroczyłam. Ale tak tylko odrobinkę. Jest poczytalna, wie, co zrobimy, wie, że chce to zrobić. Bo uroków na dupy też nigdy nie rzucałam. Nie chcę jej zrobić przecież krzywdy. Jestem dobra Wróżka Cipuszka, a nie jakaś jebana Cruella Pizdella obmierzła po trzykroć. - A z Borkiem to oni skąd się znają? - On jej kiedyś uratował dupsko. Dosłownie. - Czekaj, ja znam tą historię od Anity. To ta Mariolka, co jej dali pigułę gwałtu, Borek ich przypalił jak ją chcieli napoczynać i skopał chujom pizdy? - Tak, to ta centralnie Mariolka. Anita ją chciała wkręcić potem w nasz kowen, ale jej to nie jarało, więc wkręciła tylko mnie. Potem kontakt jakoś się urwał, a ja go trochę przypadkiem odświeżyłam. Wszystko. Roxy chwyciła Malinę za głowę i czule polizała w policzek. - No, to bawcie się dobrze. Aha, masz super mamę. Jara blanty jak wytrawna stonerka. Po prostu zajebista milfa i tyle. - Wała! Żadne baw się dobrze. Najpierw Misiek. - Co Misiek? - Pokaż mi go wreszcie. Pokazała, zapoznała, a potem po prostu impreza toczyła się zwykłym trybem. Jako, że było Zioło, to była kultura. Nikt się nie upił, nikt nie narozrabiał, nie narobił bydła, ani żadnej siary. Po prostu było normalnie. Stop, wróć. Trochę nieściśle, ktoś się jednak tam upił. Bo gdy Malina już wykonała swój plan z Mariolką, to potem została wywołana na salę do tablicy. Wielu osób wiedziało, że jej stałym fragmentem gry jest striptis na stole i że robi to naprawdę dobrze. Tym razem też zrobiła to dobrze. Zaś już na sam koniec zdoiła się jak meduza. Też jako stały fragment gry. Tak, wiemy, że kto jara Ziele chla niewiele, ale czasem są wyjątki od tej reguły. Malina jest właśnie takim wyjątkiem. Jednak zrobiła to jak zwykle ze swoim malinowym wdziękiem. Tu też jest wyjątkiem, bo kobiety zwykle się parszywie upijają. Czyli w sumie jednak było normalnie. Niedziela, popołudnie. Borek siedział w domu, w kuchni i międlił łyżką w jakiejś chińskiej zupce. Nie miał zbyt dobrego humoru. Już drugi tydzień był słomianym wdowcem. Anita poza pracą cały czas spędzała przy ciężko chorej mamie. Zaś Borek źle znosił deficyt Anity przy sobie, poza tym po prostu się martwił całą tą sytuacją. Czasem ten brak siebie nadrabiali w pracy, zaś wieczorami przez telefon, ale to były marne namiastki. Teraz właśnie czekał, aż ten wieczór nadejdzie, zniknie mu na chwilę stan ogólnej chujówki, który go męczył. Próbował sobie przypomnieć najśmieszniejsze momenty piątkowej, jak zwykle udanej imprezy, ale to mu poprawiało humor jedynie na ułamki sekund. Nagle usłyszał szczęk otwieranych drzwi. - Malina? To mogła być ona. Jego ukochana siostra nie znała zwyczaju uprzedzania swoich wizyt. Mężczyzna wstał od stolika i wyszedł do pokoju. To nie była jednak wcale Malina, tylko... Czarna kiecka, ale fasonem jakaś taka mało sexy. Anita nigdy się tak nie ubierała. Ale to była jednak ona. Borek może był gamoniem, jakąś jego mutacją, ale był inteligentnym gamoniem, więc wiedział, że nie ma sensu zadawać pytania, które mu przyszło do głowy. Jednak było jeszcze coś. Anita zwykle dość dużo do niego mówiła oczami, zaś on przez trzy lata bycia razem doskonale pojmował co wtedy mówiła. Spytał więc: - Chcesz teraz? Wiedźma milcząc podeszła szybko do niego i mocnym ruchem pchnęła go na łóżko. Miał na sobie tylko same spodenki, ale po chwili już ich nie miał. Ujrzał jak Anita pracuje głową, poczuł za chwilę efekt tej pracy. - Au! Nie tak mocno. - Zamknij się! Syknęła jadowicie, po czym wróciła do przerwanej na chwilę czynności. Trudno orzec, ile to trwało, ale wreszcie przestało. Anita nagle podniosła głowę, wstała, podeszła do stołu. Pochyliła się, zadarła sukienkę i szybkim ruchem zsunęła majtki. - No? Na co czekasz? Więc nie czekał. - Mocniej! Jeszcze mocniej! Po esesmańsku! W pewnym momencie kobieta uniosła głowę ze stołu. - Czekaj! Przestań! Out! Przylej mi! Przylał. - Nie tak! Nie wiadomo skąd nagle w jego dłoni pojawił się pasek. - Napierdalaj! Jeszcze! Jeszcze! Nie stracił rachuby, bo wcale nie liczył. - Już! Stop! A teraz chcę tu. Jak tu, to tu, tak też jest fajnie. Przez te trzy lata kochali się na różne sposoby, różnymi stylami, technikami, tu raczej już nic zbyt nowego do wymyślenia nie było. Ale nowe było coś innego. Takich dziwnych wibracji Borek jeszcze nigdy od niej nie czuł. - Jedziesz! Ile fabryka dała! Do końca i do środka. Wreszcie nadszedł ten koniec. Anita wyprostowała się, odwróciła do swojego chłopa i znowu pchnęła na łóżko. Jej oczy nic nie mówiły, były puste jak czarne dziury. Położyła się przy nim i szepnęła: - A teraz mnie bardzo, bardzo mocno przytul... Po czym wybuchła ostrym, rozdzierającym aurę płaczem.
Jak dobrze pamiętamy, to Karyna, psiapsia tudzież uczennica zen Zuli i Zoji ma takie hobby, że lubi pichcić, głównie pierogi, ale nie tylko. Za to hobby jej innej psiapsi Joanny, też od jakoś niedawna zenującej jest chyba dość rzadko uprawiane, na pewno zapewno rzadsze, niż karynowe. Poza tym Asia stosunkowo od niedawna je praktykuje, pierwszy raz wpadła na ten pomysł jakieś kilka miesięcy temu, lecz tak naprawdę regularnie to dopiero od jakichś paru tygodni. Ale może jednak po kolei. Otóż któregoś dnia Asia wpadła do Zetek, jak zwykle roześmiana od ucha do ucha, ale tym razem jakby jeszcze bardziej. Zaś na progu pokoju obdarowała je komunikatem: - Słuchajcie! Zrobił mi to! Zula skupiona na malowaniu paznokci, a przy okazji zerkająca na tablet, na którego ekranie dział się jakiś gejowski erotyk dla bardzo dorosłych uniosła głowę i rzuciwszy okiem na kwiecistą sukienkę Asi oświadczyła: - Nie wiem, czy mnie ciekawi, co ci zrobił jakiś chłop. Ale Zoja zaprostestowała: - Czekaj, może to nie jest to, co ty sobie myślisz, że to jej właśnie zrobił, tylko zrobił jej coś innego, co może było do zrobienia. Asiu, referuj. - Zenek mi kupił xero. - Zenek? Ten karynowy? - NIe. Mój Zenek. - To twój Zenek też jest Zenek? Zula spojrzała na Zoję i spytała: - To takie dziwne? Niejednej cipie Kasia. - Ja swojej mówię Bronia, ale generalnie masz rację. - Tylko jak my ich teraz będziemy odróżniać? Tu wtrąciła Aśka: - To akurat proste. Jeden jest rudy, a drugi też. - Ulp? Zoja zrobiła jakby większe oczy. - Mówisz, że proste? To chyba raczej komplikuje sprawę? - Ależ skąd! Mój Zenek jest rudy włosowo, a Zenek Karyny ma na nazwisko Rudy. To teraz już chyba wszystko jasne? Zula tylko coś mruknęła, a Zoja odparła: - Powiedzmy. Ale co dalej z tym xero? - To dalej, że to nie jest jakieś tam xero, tylko takie konkretne xero, do tego historyczne. Bo wujek Zenka ma zakład, takie tam różne usługi, xero też. - Rudego Zenka? - Dokładnie. Ten wujek ma dwa takie sprzęty, ale to stare, takie oldskulowe postanowił opylić. Jak się Zenek dowiedział, to powiedział Karynie, Karynka mnie, to ja Zenkowi. Po czym bardzo, bardzo ładnie poprosiłam, żeby mi to całe xero centralnie kupił. - Jak bardzo ładnie poprosiłaś? - Tak. Joasia zaprezentowała taki specjalny uśmiech, zatrzepotała powiekami, po czym uśmiech zamieniła w słodkiego buziaka na odległość. - No. Robi wrażenie. Ja po takim czymś też bym ci może coś kupiła. Ruda co prawda nie jestem, Zenek też nie, ale... - Czekaj Zulka, Zenek jest przecież rudy. - Ale ja nie jestem Zenek. - Aha. No, i co dalej? Drogo kupił? - Nie, jakieś grosze. Na Allegro takie chodzą o wiele drożej, ale tu Karyna bardzo, bardzo ładnie poprosiła wujka Zenka, więc... - To wujek Zenka też jest Zenek? - Nie, dlaczego? - Tak jakoś zabrzmiało. Ale to nieważne, kontynuuj. Ale najpierw wtrąciła Zoja: - To chyba spory sprzęt, takie stare klasyczne xero? - Dali radę. Takich dwóch Zenków jak coś wnosi na trzecie piętro, to jakby ich czterech wnosiło. A kurwami walą wtedy niczym pułk czołgistów, którym brakuje do cysterny gorzały. Trochę co prawda mam teraz ciasno, ale... - Im ciaśniej tym słodziej. - Zulka, weź! Bez takich. Daj jej mówić. - I teraz najważniejsze. Mogę codziennie, o tej samej porze usiąść sobie bez majtek i sobie skserować. To jest materiał z ostatnich dwóch tygodni. Mówiąc to Aśka położyła na stole różową teczkę. Zula odstawiła cały zestaw lakierniczy, po czym sięgnęła po nią i zabrała się za przeglądanie zawartości. - Dobre. Mogę wpaść kiedyś do ciebie? - No pewnie, Karyna już była parę razy. - Zojka, zrobimy sobie takie razem? Potem oprawimy w ramki, powiesimy nad łóżkiem, to będzie takie nasze zdjęcie ślubne. - Wykluczone. Była kiedyś o tym mowa. - A jak cię tak bardzo, bardzo ładnie poproszę? Tu Zula powtórzyła twarzą manewr zaprezentowany przez Aśkę. Ta jednak wtrąciła się do tej rozmowy: - Chyba Zoja ma rację, faktycznie wykluczone. To jest spory sprzęt, ale dwie pupy na raz tam nie wejdą. Musicie osobno, potem się to jakoś tam tą z tamtą doteguje i będzie dobrze. - Widzę, że każda odbitka ma datę? - Tak, bo to jest taki mój dziennik. Widziałyście może taki film Brooklyn Boogie? Tam gość codziennie rano fotografuje swój sklep. To ja robię tak samo, ta sama idea. - Ja znam ten film. Czyli mamy tym samym rozumieć, że nasza koleżanka Joasia tam pod majtkami ma sklep? Bardzo interesujące. Po tych słowach Zoji cała trójka wybuchnęła śmiechem. Gdy już panie się wyśmiały, zaś zawartość teczki wróciła do teczki, Aśka z nieco poważniejszą miną oświadczyła: - To może ja teraz zupełnie z innej beczki. Ostatnio trochę czytałam na temat mindfulness. Rozumiem, że wy wiecie co to jest? Podobno bardzo modne ostatnio na świecie. W tym momencie Zula wstała ze słowami: - To ja może zrobię herbaty. I zniknęła. Jak pamiętamy, nie była ona fanką zbyt filozoficznych tematów, takim sprawami zajmowała się Zoja. To ona zawsze odpowiadała na różne takie tam mądre pytania. Bo takie pytanie właśnie miało paść. - Wiem, co to jest mindfulness, tak mniej więcej. Poza tym net jest teraz pełen tego tematu. A co chcesz wiedzieć Joasiu? - Jaka jest różnica między zen i tym mindfulnessem? - To też jest do znalezienia w necie, więc... - Ale ja nie chce gadać z netem, tylko z wami. - Czyli ze mną, bo z Zulką o tym nie pogadasz. Wiesz jaka jest ta moja cizia, już chyba zdążyłaś coś tam zauważyć. A tobie chodzi o różnice w teorii, czy też może w praktyce? - Jedno i drugie. W tym momencie zajrzała Zula: - Joasiu, zieloną, jakąś inną, czy może kawę? - Masz yerbę? - No. A ty się Zojeczko nie rozgaduj tak za bardzo. Jak laska naczytała się różnych rzeczy w necie, to już ma wystarczający faszer w głowie. - Nawet jeszcze nie zaczęłam. Tu Zoja zwróciła się do Aśki: - Zulka ma rację, im prościej tym lepiej. A więc... Przede wszystkim zen, znaczy praktyka zen nie ma żadnego celu, tylko same skutki uboczne. Zaś mindfulness ma ich kilka, są nawet dość konkretne. Na przykład poprawa zdrowia, samopoczucia, redukcja stresu, wspomaganie leczenia depresji, nerwic, uzależnień, stanów lękowych, czy radzenia sobie z bólem. Druga sprawa, to kwestia obserwatora. Podczas sesji mindfulness jest on jasno zdefiniowany, to jest sam praktykujący, podmiot który ma zadanie uważnie obserwować siebie, swoje myśli, czy odczucia. Natomiast podczas zazen nie ma takiego podmiotu, to znaczy on jest, ale tylko jako jedna z iluzji, których się doświadcza. Teraz kwestia samej praktyki. Jedno, jak też drugie daje sporo podobnych narzędzi do dyspozycji, ale to są tylko takie pomocnicze dodatki, niekoniecznie konieczne zresztą. Podobna też jest sama bazowa technika, ta najczęściej uprawiana, czyli siedzenie na zadku. Zresztą też niekonieczne, bo jedno, jak też drugie można uprawiać nie na siedząco. Ale to tak wygląda tylko z boku, gdy widzisz taką siedzącą osobę, to nie wiesz, co ona robi lub nie robi umysłem. Podczas mindfulness medytuje ona taką techniką jak wspominałam, obserwując siebie. Podczas zazen po prostu siedzi, jest obecna, doświadcza wszystkiego, co jest w zasięgu zmysłów. Tu ciekawostka, że podczas mindfulness zaleca się mieć zamknięte oczy, zaś podczas zazen lepiej mieć je otwarte, aby tego zasięgu zmysłów sobie nie ograniczać. Teraz najważniejsze. Mindfulness to jest medytacja, odlot, jedna z wielu technik. Siedzenie zen nie jest medytacją, tylko raczej próbą przylotu, ćwiczeniem obecności. Tak w ogóle, to te całe mindfulness nie jest żadnym nowym wynalazkiem. Gdy poczytasz sobie na temat starożytnej techniki vipassana, to zauważysz, że to jest de facto to samo, tylko sam opis jest bardziej bełkotliwy, upaprany filozofią. To chyba tyle, jak coś przegapiłam, to niech sobie tak zostanie, chyba że coś sobie jeszcze potem przypomnę. - A co jest lepsze? - Joanno Ozdobna! Wielkie nieba! Taka mądra dziewucha, a takie mi głupie pytanie zadaje. Czyżbyś mnie rozczarowywała? Gdybyś spytała Zuli, to by ci dała klapsa w pupę, pokazała cycki i rozlała herbatę po stole. No właśnie. Śliczna, co jest z tą naszą herbatą? Na twardo ją gotujesz? Zapytana akurat weszła z tacą i odpowiedzią: - Coś się w czajniku spierdoliło, użyłam zastępczo garnka. Więc Zoja dokończyła: - Ale ja uczę werbalnie, więc powiem ci tylko tyle, że umówmy się, iż nie było tego pytania. Jedna praktyka z drugą wcale się ze sobą nie kłócą. Mogę tylko zaryzykować stwierdzenie, że zazen jest trudniejsze, ale to już chyba wiesz, że jak myślisz, że coś jest trudne, to jest trudne, jak myślisz, że jest łatwe, to jest łatwe. A jeśli myślisz, że coś jest bez znaczenia, to jest bez znaczenia. Za to jestem pewna, że gdy usiądziesz do zazen, po czym nagle ci się coś pokręci i zaczniesz medytować mindfulness, to dalej będziesz tak samo ładna. Dupusia Zenusia nasza kochana. W tym momencie Zula upiła łyk herbaty, po czym pokazała na różową teczkę wciąż leżącą na stole i oświadczyła; - Skarbie, ja wciąż tak bardzo, bardzo ładnie proszę. - Doprosiłaś. Możemy iść do Asi nawet dziś. Niestety Asia zaoponowała: - Dziś nie da rady, zapraszam na jutro. Dziś nie jestem za bardzo gościnna, bo przychodzi do mnie mój Zenek, więc przewiduję duże sporo mnóstwo twórczego zamieszania w moim sklepie. Mówiąc to uniosła do góry rąbek sukienki, spojrzała na swoje majtki, po czym puszczając oko do psiasiółek przeciągnęła palcem po języku.