Tej niedzieli Karyna przyszła bez cateringu. Zoja i Zula dały jej swego czasu propozycję nie do odrzucenia, że co drugą wizytę one będą pichcić, bo im głupio tak żreć wciąż kolacje na rachunek koleżanki. Oczywiście kłamały, bo Zoja już po pierwszym swoim kensho wyleczyła się z tej choroby, zaś Zula od urodzenia była zdrowa, nigdy jej głupio nie było. Powód ich decyzji był inny, zwykła dbałość o równowagę świata, ale uznały, że to dla Karyny może nie być wystarczający argument. Tak więc tego dnia była ich kolej. Gdy Karyna weszła do pokoju, Zoja akurat wyszła z kuchni mówiąc:
- Za pół godziny będzie gotowe.
- Co będzie gotowe?
- Jedzenie.
- A konkretnie?
- Konkretnie będzie gotowe.
- To na razie o coś zapytam, mogę?
- Byle nie o to, co ma być gotowe.
- Tak, pojęłam, żeby o to nie pytać.
- Bo ty w ogóle pojętna dupa jesteś.
To zdanie pochodziło od Zuli, która do tej pory siedziała cicho skupiona na malowaniu paznokci stóp.
- Pytanie mam o praktykę zen, takie techniczne.
- Technicznie to chyba wszystko wiesz od dawna?
To już powiedziała Zoja, bo Zula powróciła do stanu bycia cicho i skupiła się na ostatnim paznokciu, na małym palcu prawej stopy.
- Tak, ale taki jeden drobiazg uszedł mojej uwadze.
- No?
- Czy można łączyć praktykę zen z Maryśką?
- Z kim?
- Z taką do palenia, Mary Jane.
- Karynko kocham cię!
To wyznanie wyartykułowała Zula, która oto właśnie skończyła była malować paznokcie stóp i zaczynała kontemplację wyników swojej pracy. Nie zaczęła jednak zdecydowanie, tylko spojrzała na Karynę radośnie i wyjaśniła:
- Przypomniałaś mi, że coś mam. Niedawno spotkałam Anitę, tą czarownicę, wiecie, a ona dała mi właśnie małe co nieco systemu Mary Jane. Niedawno zbiory miała, podobno bardzo udane.
Mówiąc to Zula sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej małe pudełeczko, które po otwarciu ujawniło zawartość polegającą na kilku jointach.
- Się panie częstują.
- Na razie nie, odpowiem najpierw Karynie.
- Ja też najpierw wysłucham.
- Josh, to ty odpowiadaj, ty słuchaj, a ja sobie zajaram.
Po chwili Zulę otoczył kłąb aromatycznego dymu, ona zaś przystąpiła do kontemplacji swoich pomalowanych paznokci stóp. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo już po chwili zaciągnęła się po raz drugi, resztę zaś przygasiwszy uprzednio starannie zostawiła na talerzyku stojącym obok na stole. Po czym wstała, spojrzała na pozostałe kobiety i spytała:
- Co się tak gapicie? Zojka, miałaś coś zrobić.
Nie czekając na jej reakcję Zula podeszła do ściany pokoju i usiadła na poduszce twarzą do tejże ściany. Za to Zoja spojrzała na Karynę, ciepło się do niej uśmiechnęła i zaczęła perorę:
- Pytasz o zazen i marychę, tak? Chyba wszystkie mądre wujki od zen twierdzą, że narkotyki mocno kłócą się z zazen. Co prawda Maryśka nie jest narkotykiem, a jeśli nawet uprzemy się ją tak nazywać, bo jednak nieznacznie percepcję modyfikuje, to nie takiego kalibru narkotykiem, jak alkohol, opium, czy koka. Tymczasem siedząc zen próbujemy postrzegać świat takim, jaki on jest, unikając wszystkich czynników, które mogą nam to postrzeganie zmieniać. Ale z drugiej strony zazen to ćwiczenie obecności w każdych warunkach, bo nigdy nie jest tak, że nic nam tej percepcji nie próbuje zaburzyć. Różnica między narkotykami i marihuaną jest też taka, że po tych pierwszych szalenie trudno jest być obecną, wręcz niemożliwe, za to po Zielu jest to wykonalne, tylko nieco trudniejsze, niż bez niego. Moje prywatne zdanie jest takie, że przez pierwsze lata praktyki zen lepiej jest nie utrudniać sobie tej obecności. Ale po dłuższym okresie, na bardziej zaawansowanym poziomie, to przestaje mieć znaczenie, można sobie już pozwolić na różne eksperymenty. Ale ja na przykład nie robię zazen po zajaraniu i nie jaram przed zazen, bo jeśli już zapalę, to tylko dla czystego funu, jak każdy zdrowy psychicznie człowiek. Za to moja kochana psychopatyczna Zuleczka... Sama widzisz jakie miewa czasem pomysły.
- Za pół godziny będzie gotowe.
- Co będzie gotowe?
- Jedzenie.
- A konkretnie?
- Konkretnie będzie gotowe.
- To na razie o coś zapytam, mogę?
- Byle nie o to, co ma być gotowe.
- Tak, pojęłam, żeby o to nie pytać.
- Bo ty w ogóle pojętna dupa jesteś.
To zdanie pochodziło od Zuli, która do tej pory siedziała cicho skupiona na malowaniu paznokci stóp.
- Pytanie mam o praktykę zen, takie techniczne.
- Technicznie to chyba wszystko wiesz od dawna?
To już powiedziała Zoja, bo Zula powróciła do stanu bycia cicho i skupiła się na ostatnim paznokciu, na małym palcu prawej stopy.
- Tak, ale taki jeden drobiazg uszedł mojej uwadze.
- No?
- Czy można łączyć praktykę zen z Maryśką?
- Z kim?
- Z taką do palenia, Mary Jane.
- Karynko kocham cię!
To wyznanie wyartykułowała Zula, która oto właśnie skończyła była malować paznokcie stóp i zaczynała kontemplację wyników swojej pracy. Nie zaczęła jednak zdecydowanie, tylko spojrzała na Karynę radośnie i wyjaśniła:
- Przypomniałaś mi, że coś mam. Niedawno spotkałam Anitę, tą czarownicę, wiecie, a ona dała mi właśnie małe co nieco systemu Mary Jane. Niedawno zbiory miała, podobno bardzo udane.
Mówiąc to Zula sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej małe pudełeczko, które po otwarciu ujawniło zawartość polegającą na kilku jointach.
- Się panie częstują.
- Na razie nie, odpowiem najpierw Karynie.
- Ja też najpierw wysłucham.
- Josh, to ty odpowiadaj, ty słuchaj, a ja sobie zajaram.
Po chwili Zulę otoczył kłąb aromatycznego dymu, ona zaś przystąpiła do kontemplacji swoich pomalowanych paznokci stóp. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo już po chwili zaciągnęła się po raz drugi, resztę zaś przygasiwszy uprzednio starannie zostawiła na talerzyku stojącym obok na stole. Po czym wstała, spojrzała na pozostałe kobiety i spytała:
- Co się tak gapicie? Zojka, miałaś coś zrobić.
Nie czekając na jej reakcję Zula podeszła do ściany pokoju i usiadła na poduszce twarzą do tejże ściany. Za to Zoja spojrzała na Karynę, ciepło się do niej uśmiechnęła i zaczęła perorę:
- Pytasz o zazen i marychę, tak? Chyba wszystkie mądre wujki od zen twierdzą, że narkotyki mocno kłócą się z zazen. Co prawda Maryśka nie jest narkotykiem, a jeśli nawet uprzemy się ją tak nazywać, bo jednak nieznacznie percepcję modyfikuje, to nie takiego kalibru narkotykiem, jak alkohol, opium, czy koka. Tymczasem siedząc zen próbujemy postrzegać świat takim, jaki on jest, unikając wszystkich czynników, które mogą nam to postrzeganie zmieniać. Ale z drugiej strony zazen to ćwiczenie obecności w każdych warunkach, bo nigdy nie jest tak, że nic nam tej percepcji nie próbuje zaburzyć. Różnica między narkotykami i marihuaną jest też taka, że po tych pierwszych szalenie trudno jest być obecną, wręcz niemożliwe, za to po Zielu jest to wykonalne, tylko nieco trudniejsze, niż bez niego. Moje prywatne zdanie jest takie, że przez pierwsze lata praktyki zen lepiej jest nie utrudniać sobie tej obecności. Ale po dłuższym okresie, na bardziej zaawansowanym poziomie, to przestaje mieć znaczenie, można sobie już pozwolić na różne eksperymenty. Ale ja na przykład nie robię zazen po zajaraniu i nie jaram przed zazen, bo jeśli już zapalę, to tylko dla czystego funu, jak każdy zdrowy psychicznie człowiek. Za to moja kochana psychopatyczna Zuleczka... Sama widzisz jakie miewa czasem pomysły.
Mówiąc to Zoja wskazała dłonią na siedzącą pod ścianą Zulę, po czym spojrzawszy na Karynę dodała:
- Co prawda unikam mówienia uczniom, co mają robić, czego nie robić, tobie jednak podpowiem, że na razie nie łącz zielska z praktyką zen.
- A kiedy będę mogła?
- Sama odkryjesz ten moment, to będzie wtedy, gdy to pytanie przestanie cię gnębić, kiedy przestanie ci zależeć na poznaniu odpowiedzi. Dobrze mówię, Zuleczko skarbie, cipko najdroższa?
- No pewnie, moja Zojka zawsze mówi dobrze.
Mówiąc to Zula zaczęła kiwać się na boki, po czym powoli wstała i poszła do kuchni. Gdy przekraczała jej próg, zaterkotał czasomierz przy piekarniku. Karyna westchnęła z podziwem:
- Ma babeczka tajming bez zarzutu.
Zoja skomentowała to słowami:
- Kolejny skutek uboczny praktyki zen. A ty Karynko odkryłaś już jakieś skutki uboczne u siebie? Tak dla ciekawości zapytam.
- No pewnie. Orgazmy mi się wybitnie polepszyły.
- To chyba już raczej zasługa twojego Zenka?
- Zgoda, Zenek jest super, ale jak sama się bawię ze sobą gdy go nie ma pod ręką, to też mi nieźle idzie.
- No, dziadówy! Koniec pierdolenia o pierdoleniu!
Tak zakończyła ich dialog Zula, przy okazji wnosząc do pokoju półmisek pełen czegoś konkretnego do jedzenia.
- Co prawda unikam mówienia uczniom, co mają robić, czego nie robić, tobie jednak podpowiem, że na razie nie łącz zielska z praktyką zen.
- A kiedy będę mogła?
- Sama odkryjesz ten moment, to będzie wtedy, gdy to pytanie przestanie cię gnębić, kiedy przestanie ci zależeć na poznaniu odpowiedzi. Dobrze mówię, Zuleczko skarbie, cipko najdroższa?
- No pewnie, moja Zojka zawsze mówi dobrze.
Mówiąc to Zula zaczęła kiwać się na boki, po czym powoli wstała i poszła do kuchni. Gdy przekraczała jej próg, zaterkotał czasomierz przy piekarniku. Karyna westchnęła z podziwem:
- Ma babeczka tajming bez zarzutu.
Zoja skomentowała to słowami:
- Kolejny skutek uboczny praktyki zen. A ty Karynko odkryłaś już jakieś skutki uboczne u siebie? Tak dla ciekawości zapytam.
- No pewnie. Orgazmy mi się wybitnie polepszyły.
- To chyba już raczej zasługa twojego Zenka?
- Zgoda, Zenek jest super, ale jak sama się bawię ze sobą gdy go nie ma pod ręką, to też mi nieźle idzie.
- No, dziadówy! Koniec pierdolenia o pierdoleniu!
Tak zakończyła ich dialog Zula, przy okazji wnosząc do pokoju półmisek pełen czegoś konkretnego do jedzenia.
Żeby postrzegać świat takim, jakim jest, wcale nie trzeba siedzieć zen.
OdpowiedzUsuńto akurat jest prawda...prawdą jest też, że w tej krótkiej scence, ani nawet w całym cyklu, żadna z głównych bohaterek nigdy nie stwierdziła, że to ćwiczenie jest konieczne, aby tak właśnie świat postrzegać... więc jakie są motywacje, powody i intencje Twojego komentarza?...
UsuńŻadne intencje mną nie kierowały. A już tym bardziej niecne :) To był komentarz - westchnienie: na widoku jest tak wiele, że wystarczy.
UsuńA ja chciałabym zapytać, po co Twoje bohaterki eksplorują świat poprzez zen, skoro "żadna z głównych bohaterek nigdy nie stwierdziła, że to ćwiczenie jest konieczne, aby tak właśnie świat postrzegać" ? Jakie są ich motywacje?
motywacje do rozpoczęcia praktyki zen bywają rozmaite i potrafią się zmieniać nawet wielokrotnie w miarę upływu czasu, wiem to ze swoich doświadczeń i opowieści innych osób, a ja z kolei nie konstruowałem postaci bohaterek tak drobiazgowo, żeby znać wszystkie detale ich biografii, tak że nie wiem, czy im chodzi o eksplorowanie świata, czy coś innego kieruje jedną lub drugą z nich...
Usuńz kolei ta praktyka faktycznie nie jest konieczna, aby postrzegać świat czysto i wyraźnie, niemniej jednak jest pomocna dla wielu osób, nie tylko zresztą w temacie percepcji...
i jeszcze drobiazg, aczkolwiek kluczowy: mówiąc "praktyka zen" zwykle ma się na myśli praktykę formalną, czyli zazen (siedzenie zen) plus ewentualnie jakieś dodatkowe zabiegi i techniki... jeśli ograniczamy się tylko do tego, a między sesjami dalej jesteśmy żałosnymi idiotami, którzy nadal myślą za dużo, a za mało czują i skutkiem tego nadal wciąż tworzą sobie problemy z niczego, to taka praktyka jest do bani, zwykła strata czasu, który możemy przeznaczyć na przyjemniejsze zajęcia... prawdziwa praktyka zaczyna się, gdy realizujemy ją z chwili na chwilę, gdy jesteśmy obecni nie tylko podczas formalnej sesji... powiem Ci w sekrecie, że jestem już na takim etapie rozwoju, że nie poświęcam zbyt wiele czasu na tą formalną praktykę i nie tak regularnie jak kiedyś... po prostu praktykuję podczas każdej innej czynności, zgodnie ze słowami Zoji dwa odcinki temu, że "zen nie siedzi się zadkiem, tylko umysłem"...
Każda droga do poznania ludzi i świata, który nas otacza, jest dobra. Nie zawsze są to jednak te same drogi , nie zawsze mają ten sam cel. Wybór należy do nas.
UsuńWiesz, jak bardzo jestem wyczulona na to "tworzenie sobie problemów z niczego" :) To nie jest ani czepialstwo, ani małostkowość. O tym, czy coś jest problemem decyduje sam go zgłaszający i nikt nie ma prawa mu mówić, że go nie ma.
To taki przykład innej drogi poznania.
w rzeczy samej, to prawie każdy człowiek tworzy problemy z niczego, wszyscy mamy do tego skłonności na skutek pewnego defektu ewolucyjnego, kwestia tylko jak wiele ich tworzy, czy to widzi i chce (plus potrafi) coś z tym robić...
Usuńi oczywiście masz rację: obiektywnie żaden problem nie istnieje, to tylko każde z nas subiektywnie kwalifikuje jakąś przykrość jako problem... i jeśli ktoś ma prawo mówić, że coś jest problemem, to inny ktoś ma takie samo prawo mówić, że tego problemu nie ma...
A ja mam tak, ze nie mysle wlasnie ( ba! sprobuj czlowieku nie myslec , niektorzy mowia, ze sie nie da- tez tak uwazam) przypuscmy, ze nie mysle... siedze sobie jak chce i nagle przychodza odpowiedzi... rozmaite, rozniste . takie odpowiedzi, ktore kiedys tam mnie nurtowaly. i nagle wiem!
UsuńI mnie pytaja ludzie : "Skat to wiesz?", a ja na to, ze nie wiem skad... samo sie zrobilo.
Wyciszyc sie tylko trzeba i widzimy swiat takim jakim jest.
tylko jest jeden drobiazg: oświecenie, czyli widzenie świata takim, jaki jest, wcale nie musi oznaczać, że ten widok nam się spodoba...
Usuńznane są historie o ludziach, którzy na ten widok wpadali np. w depresję, albo w alkoholizm... tak więc nawet jakoś tam (częściowo) rozumiem ludzi, którzy wolą żyć w nieustannej iluzji...
Stad taki wniosek, ze alkoholicy to oswieceni ludzie. Uspili tylko swa czujnosc i rzeczywiste postrzeganie swiata gorzala bo na trzezwo zobaczyli. The Lord of the Rings, swiat Tolkiena.
UsuńSpoko, bez krztyny milosci nie dalibysmy rady tego uniesc.
Pisz wiec o tym oswieceniu ludziom prawdziwie, bo tak mozna pomyslec, ze to taka fajna sprawa. Oswiecic sie troche, bo tacy oswieceni medrcy potem po swiecie pomykaja.
Mow tak jak Morfeusz do Neo w Matrix, ze masz dwie pigulki niebieska i czerwona, jezeli wybiora niebieska ( to chyba byla niebieska) poznaja prawde, ale odwrotu moze juz nie byc. Jezeli zdecyduja sie na czerwona wroca na stare miejsce do wlasnych pieleszy i bedzie po sprawie .
@A...
Usuńlogika Twojego wniosku rozwala i rozsmarowuje po suficie... oświecony (wiecznie) pijany mistrz istnieje tylko w dawnych filmach z Jackie Chanem... co z drugiej strony wcale nie oznacza, że oświeconemu nie wolno czasem zafundować sobie jakiejś iluzji...
nigdy nie twierdziłem, że oświecenie to jest fajna sprawa, tylko całe mnóstwo ludzi sobie ubzdurało, że to ma być główny cel różnych praktyk (których większość zresztą nie działa, ale to już osobna sprawa) i utożsamia to oświecenie z ziemskim ogrodem rozkoszy...
@PKanalia, czyzby kaganek oswiaty zastapiono skretem trawy?
Usuń@E...
Usuńale naciągana nadintertretacja...
rozumiem, że to żart taki miał być? :)
Ja nie miałabym nic przeciwko , aby ktoś przychodził na przykład z pierogami, tak mi się zrobiło z wiekiem i wcale mi nie głupio.
OdpowiedzUsuńDla poprawy orgazmów już warto praktykować zen. Ale w końcu, co one jadły?
zobaczyć jakie rzeczy naprawdę są, np. taki orgazm, który wcale nie jest przereklamowany, jak twierdzą z czystej zawiści frustratki i frustraci...
Usuńnarrator do półmiska nie zdążył zajrzeć, do tego jeszcze Zula nadymiła aromatycznie i nie dał rady chociaż wywąchać, a co do motywacji Zetek, to może pierogi i inne wyroby Karyny wzbudziły w nich ducha rywalizacji gastronomicznej, taką sportową złość i chęć pokazania, że też potrafią coś dobrego przyrządzić?...
Nadymila aromatycznie?
UsuńUznajmy, ze to sprawa gustu.
@A...
Usuńi kwestia odmiany roślinki, bo niby zielsko to zielsko, ale bukiet bywa rozmaity, to trochę tak, jak z kawą, herbatą, czy winem...
a hasz to już w ogóle osobna bajka, tu potrafi być wybór, jak przy kadzidełkach...
poza tym ludzie nieraz lubią spliffy, czyli takie mieszanki z różnymi ziołami, to jest jeszcze osobniejsza sprawa...
Nie wiem jak ty to okreslasz, ale od owego aromatu moje dorastajace Dziecie,w ktoryms momencie sie w NY poryczalo.
Usuńteż bym się w tej sytuacji poryczał będąc nieletnim pod nadczujnym okiem mamuśki :P LOL...
UsuńJakieś orgazmy!
OdpowiedzUsuńCzy to coś z książek
z działu fantastyka 😂
Karyna chyba faktycznie jest pojętna, więc trudne słowa powinna znać :)
UsuńDlaczego nie mozesz bardziej lapidarnie? Np. Kryna przyszla w gosci do przyjaciolek. - Jestem glodna - stwierdzila -Macie cos do zarcia? -Oczywiscie, naturalnie - odezwaly sie chorkiem. - Siadajcie do stolu i... konczymy pierdolenie o pierdoleniu i zaczynamy zapierdalac czym chata bogata! - zaprosila Zula.
OdpowiedzUsuńlapidarnie to ona w ogóle nie musiała o nic pytać...
UsuńTak sie wlasnie zastanawiam czy nie mozna jezyka tych pan bardziej ukobiecic, bo ja nie mowie np.: do znajomych dziewczyn ze sa fajnymi doopami, albo zeby nie pierdolily o pierdoleniu...
UsuńOne sa w tych rozmowach raczej meskie niz kobiece:)
No ale... autor chce miec takie kobiety ... i co zrobisz jak nic nie zrobisz?
Ja sie obawiam, ze istnieja takie czlowieki, co to innych kobiet nie znaja. Moze dla nich autor pisze?
Usuńprzepraszam bardzo, ale to tylko jedna z tych pan ma taki styl, ale jak ktoś czyta wybiórczo same słowa typu "dupa", etc, na nich skupia uwagę, to tego nie wie...
UsuńAle ta jedna z pan puentuje calosc, trudno jest nie skupic sie na tym. (puente rozumiem jako zakończenie jakiegoś procesu, działania lub sprawy, które nadaje im szczególny sens).
Usuńno, ale to raczej była trafna puenta, bo jak konkretne żarcie wkracza to się nie pierdoli o pierdoleniu... nie forma ważna, ale treść :)
UsuńTaaaak. Byc czy miec? Oto jest pytanie,
Usuńto jeszcze tego nie wiesz? :)
UsuńWiem.
UsuńWiedziałam, że nie zdradzisz co to było -.- ale ja i tak mam na to ochotę i idę sobie coś konkretnego do jedzenia zrobić!
OdpowiedzUsuńco by to nie było, to konkretne dziewczyny żywią się konkretnie :)
UsuńPierogami i kasza gryczana, oraz grochem z kapusta.
UsuńA ja wlasnie babke ziemniaczana odgrzewam i bede miala wyzerke.
OdpowiedzUsuńto jest jakiś seksizm, tylko nie wiem jaki, w którą stronę, bo nie ma żadnej potrawy "dziadek", jakoś nigdy się z takim wyrobem nie spotkałem...
UsuńA piernik? U mnie w domu tak mowilo sie na mezczyzne w sile wieku. Potem byl stary piernik.
Usuńbo ja wiem?... "fajny/równy piernik"?... nie brzmi najlepiej... poza tym babka to matka matki/ojca, a czyim ojcem jest piernik?... trochę to naciągane z tym piernikiem, ale w sumie...
Usuń:)))) to ojciec ...pierniczkow. :)))
Usuńznowu jakaś dyskryminacja, jeśli już, to pierniczków i pierniczek, inaczej: piernicząt :)
UsuńTylko pierniczkow, tak po mieczu. (wg logiki: piernik (duze ciasto), pierniczki (ciasteczka w mniejszej formie piernika, ktore w czekoladzie zmieniaja nazwe na Katarzynki ale i Katarzynki sa pierniczkami).).
Usuńyoop, kwestia Katarzynek też mi się przecucła gdzieś po drodze, tylko jakoś skręciło uwagę na Katarzynki... akurat Katarzynki i Kreolki to była baza moich drugich śniadań w liceum, to tak mi się jakoś wspomło :)
UsuńZen i palenie marihuany ? To chyba wszystko zależy od tego jak ktoś reaguje na maryśkę , bo niekiedy maryśka usypia . Można spróbować i się przekonać samemu .Próbowanie nie zaszkodzi ,ale nie za każdym razem kiedy siedzimy Zen . Ogólnie w technikach medytacyjnych , które mają pomagać w rozwoju duchowym nie zaleca się a nawet zakazuje używania zioła w medytacji .Istnieje także medytacja pustki , która jest niemal identyczna jak Zen .
OdpowiedzUsuńgeneralnie MJ jest taką przeszkadzajką w ćwiczeniu obecności i "próbie" (próbowanie bez próbowania) wyłapania oświecenia...
Usuńw dawnej Japonii, ośrodek zen mistrza Dogena był jednocześnie klasztorem buddyjskim, a mnisi, w ramach swojego buddyzmu prowadzili coś w rodzaju schroniska dla zwierzaków (innych, niż człowiek), karmili je, leczyli, jak była potrzeba, zaś same zwierzaki mieszkały pod podłogą, bo sam budynek stał na palach... wyobraź sobie, jaki harmider musiał panować pod tą podłogą... przeciętny zenista Białas zapewne czmychnął by stamtąd czym prędzej z krzykiem: "pieprzę takie zazen w takich warunkach!" :)
podobnie jest z MJ, jest ona taką przeszkadzajką, żeby zaryzykować jej stosowanie razem z praktyką, to trzeba być oswojonym zarówno z zazen, przydałoby się jakieś porządne kensho w międzyczasie, jak i być oswojonym z MJ... jak zapewne zauważyłaś, nawet Zoja jej nie używa przy praktyce formalnej, a co do Zuli, to nie wiadomo w sumie, czy usiadła zen z przeszkadzajką, czy tylko się tą przeszkadzajką bawiła siedząc w pozycji typowej dla zen...
jest kilka technik zwanych "medytacją pustki", nie ma zresztą jednej interpretacji słowa "pustka", ale każda z nich faktycznie może posłużyć jako pewien wstęp do właściwego zazen, w którym się po prostu siedzi i żadnych wygibasów w umyśle nie wykonuje...
Tak mi się kojarzy to jaranie zioła przed uprawianiem zen z podnoszeniem coraz cięższych ciężarów na siłowni. Najpierw zaczynasz z wagą własnego ciała, a jak już opanujesz to, to dodajesz coraz większe i większe obciążenie. I tak samo z zen i marychą- najpierw ogarniasz zen samo w sobie, a potem podwyższasz difficulty level ; ) Widziałam nawet ludzi, któzy uważają, że ,,trenują" oczy zakładając okulary plusy, mając oczy zdrowe. I to niby im pomaga w zapobieganiu krótkowzroczności (widziałąm to zarówno na Internecie w kategoriach spiskowych teorii, jak i jako zalecenie lekarza mojego super bogatego rozpieszczonego kolegi).
OdpowiedzUsuńpodobna logika obowiązywała w ośrodku Dogena, vide wątek nieco wyżej, gdzie odpowiedziałem Julianne, tylko zamiast marychy "obciążeniem" był harmider...
Usuńprzykład z okularami wydaje mi się jakimś skrętem w boczną uliczkę, do tego ślepą... ale deprywacja bodźców wzrokowych, częściowa lub kompletna, bywa stosowana do ćwiczenia ostrości, czułości innych zmysłów, tylko nie tak ryzykowną techniką...
Się nie znam, ot co. Ale za to jestem nader ciekawa, co konkretnego było do żarciuszka.
OdpowiedzUsuńjedno jest pewne, że na pewno nie pierogi, bo rywalizacja z Karyną byłaby raczej marnym pomysłem... zapewne kobitki zrobiły wywiad lub spróbowały wyczuć, czego Karyna nie umie upichcić lub po prostu nie zna...
UsuńOd wczoraj jestem głodna :-)
Usuńinformacji o zawartości półmiska, czy realnego żarcia?...
Usuńnie wyobrażam sobie takiego połączenia. marycha mi nie służy...a szkoda.
Usuńna szczęście Marianna nie jest artykułem pierwszej potrzeby, a ludzi, dla których by takim była, jest jakaś znikoma, pomijalna ilość, więc gdy komuś nie służy, to nie jest to żadne zagadnienie...
Usuń