29 września 2024

LET'S GET READY TO RAMBLE!

Któryś powszedni dzień w środku czerwca
- Co Kubusiu, pomacałeś sobie? No nie gap się tak na te drzwi, już poszła sobie, nie ma jej. Ale zaraz wróci.
Kaśka miała rację. Drzwi od salki do ćwiczeń otworzyły się, zaś blondynka, która wkroczyła do środka spytała:
- Chyba coś zostawiłam?
Nie czekając na odpowiedź potuptała do okna, na którego parapecie leżały różne kobiece świecidełka. Gdy już wracała do drzwi Kaśka rzuciła do niej:
- Czekaj chwilę. Jutro żadnych dresików, tylko weź takie ciuchy, w których chodzisz na co dzień. Wiesz, do sklepu, na randkę, czy gdzieś tam. Tylko takie stare, gorsze, co to nie żal ci ich poszarpać.
- Czemu tak?
- Bo taka jest procedura.
- Dobrze. To do jutra.
- Pa.
Gdy kobieta już wyszła Kubuś zaczął pozbywać się oporządzenia, które miał na sobie. Był to cały zestaw ochraniaczy sparringowych uzupełniony dodatkowymi elementami. Tego wymagała rola pozoranta na Kaśki zajęciach wendo plus. Warsztaty wendo prowadziła inna instruktorka, ale niektóre klientki wykupywały dodatkowe lekcje indywidualne. Tych udzielała właśnie Kaśka, jakby nie było najlepsza w sztuce gaszenia zbyt napalonych chłopów. Na tych lekcjach symulowane były różne niefajne dla kobiet sytuacje, na których cięgi obrywał właśnie Kubuś, którego zadaniem było dobierać się im do dupek bez ich zgody. Te cięgi miały być realne, stąd też konieczność noszenia przezeń swego rodzaju zbroi.
- Macać jest nawet co, ale mózgu to u niej raczej niewiele. My się tu męczymy, a do niej nic nie dociera.
- Kubusiu, nie marudź. Taką mamy robotę. Poza tym na biedną nie trafiło. Jutro dobierzesz się do niej już na ostro, trochę przyspieszymy jej ten tok nauki, może jednak coś dotrze. 
- Głupia jak głupia, ale pyskata to ona jest.
- To od wendo. A ona zalicza już chyba piąte warsztaty u Ilony. To w końcu musi kiedyś zadziałać.
- Czemu ty nie poprowadzisz takich warsztatów?
- Bo Ilona robi to lepiej. Może nie jest tak pyskata jak ja, ale ma lepszą gadułę do tych bab, większą cierpliwość, ma podejście psychologiczne. Ja jestem trochę za prosta na to. Zaraz zresztą idę do niej obgadać to, co się tu dzisiaj działo. Tylko najpierw wreszcie coś zjem.
Mówiąc to Kaśka ruszyła do drugich drzwi. Ale zanim sięgnęła do klamki odezwał się jej telefon.
- Sojest?
- ...
- Teraz? Teraz to jest śniadanie. Czy raczej już obiad.
- ...
- Dobrze już. Zaraz tam będę.
Gdy Kaśka weszła do sklepu, pełniącego jednocześnie rolę recepcji ujrzała dwie świeżo przyjęte do pracy siostry Cycatki, którym Jacuś klarował coś na temat jakiegoś produktu oraz elegancko ubranego mężczyznę z aktówką pod pachą oglądającego zawartość półek po drugiej stronie pomieszczenia. Na jej widok podszedł, ukłonił się, po czym przedstawił:
- Moje nazwisko Orski, reprezentuję Fight Show Polska.
- Freak fighty? Coś słyszałam. Ale...
- Przepraszam, czy możemy... Gdzieś...
Przybysz zawiesił głos i rozejrzał się po sklepie.
- Dobrze, proszę za mną.
Gdy weszli do małego pokoiku socjalnego Kaśka jedną ręką wskazała gościowi krzesło, drugą zaś sięgnęła do szafki.
- Czy nie przeszkodzi to panu, że będę się posilać? Jestem bardzo zajętą osobą, a od rana nie miałam okazji jeszcze...
- Ależ proszę bardzo.
- Kawy? Herbaty? Coś zimnego? Piwa nie mamy. To jest świątynia zdrowego trybu życia, więc narkotyki są tu wykluczone.
- Może coś zimnego z bąbelkami. Cola?
- Chyba jest.
Gdy już na dobre zasiedli do stolika, Maczeta oświadczyła:
- Proponuję taki tok: ja na razie jem i słucham, pan mówi.
- Nie chcę pani zabierać wiele czasu, więc spytam wprost. Czy zechciałaby pani zawalczyć na naszej gali? Tylko jedna walka. 
Kaśka spokojnie przeżuła kęs kanapki, popiła łykiem kawy, po czym spojrzawszy na Orskiego odparła:
- Mnie sport, znaczy występowanie na zawodach nie interesuje.
- U nas nie walczą zwykli zawodnicy.
- Wiem. Coś tam do mnie dociera. Może nie jestem za bardzo na bieżąco, ale pewną orientację w temacie posiadam.
- Sporo wiemy o pani. Same dobre rzeczy, żeby nie było.
- Na przykład?
- Najlepsza fizjoterapeutka, rehabilitantka na mieście, znakomita intruktorka, trenerka osobista. To są ogólnie znane rzeczy, nie jest pani anonimowa.
- Ale to chyba nie ma nic do sprawy?
- Do sprawy mają się za to opinie różnych sportowców, z którymi pani sparowała lub ludzi, którzy oglądali takie właśnie sparringi. To są naprawdę znakomite opinie. W każdej formule jest pani świetna.
- To prawda. Czasem zaglądam do jakiegoś klubu, gdzie mogę się trochę poruszać, albo ktoś zagląda tu do mnie. Ale to tylko sparring, element dbania o formę. To nie jest walka o wynik, nikt nie wygrywa, nikt nie przegrywa.
- Mamy też inne dane. Takie bardziej undergroundowe.
- Nie mam absolutnie żadnych powiązań z żadnym półświatkiem. To już nie jest ta sama dzielnica, co kiedyś, gdy każdy siłą rzeczy był w coś upaprany. Choćby nie chciał.
- Faktycznie jest tak, jak pani mówi. Ale jakiś półświatek jednak tutaj istnieje, a w nim aż huczy od opowieści o czarnowłosej ulicznej wojowniczce, która umie dokopać każdemu, nawet smokowi Rududu.
- Rududu to był koziołek. Ale mniejsza z tym. Bardzo mi pan pochlebia, ale to raczej nie jest tak. To tylko jakieś miejskie legendy.
- Nie jestem tego taki pewien. Wiemy też, że niejednemu skopanemu pani potem pomogła. Chyba nawet teraz ma pani takiego na warsztacie.
- Taką mam pracę. Jestem profesjonalistką, więc nie chowam żadnych osobistych uraz do swoich klientów. Robię to, co do mnie należy, staram się to robić jak najlepiej.
- Czyli jednak ktoś jakiś łomot dostał?
- Wie pan, świat się cywilizuje, mimo to żadna kobieta nie może czuć się bezpieczna nawet w centrum miasta, a ja po prostu nie lubię chamstwa. Biorę je zawsze osobiście, nawet jeśli mnie centralnie nie dotyczy. I czasem zdarza mi się wtedy trochę zapomnieć. Dobrych manier na przykład.
- I to też umie pani robić dobrze.
- Nie do mnie należy ocena.
- Ale liczyć chyba pani umie również?
- Czyli?
- Bo chyba jasne jest, że nie proszę pani o akt charytatywny, tylko to ma być praca. Praca za konkretne pieniądze.
- Co pan nazywa konkretnymi pieniędzmi?
Orski wyjął z kieszonki długopis, sięgnął po serwetkę ze stolika, coś na niej szybko napisał, po czym położył ją przed Kaśką. Ta spojrzała na nią, po czym mruknęła, tak jakby do siebie:
- W sumie, to mam z czego płacić rachunki, zaś na żadne luksusy, czy inne złote majonezy nie mam ochoty, ale...
Wstała z krzesełka i dodała:
- Zróbmy tak. Podobno damy do toalety nie uczęszczają, ale czasem zdarzają się wyjątki od tej reguły. Więc ja sobie parę minut posiedzę z tą oto karteczką w osobnym pomieszczeniu, a pan chwilę tutaj poczeka. Obiecuję, że będę się streszczać. Może tak być?
- Damom się nie odmawia. Szczególnie w takiej sytuacji.
Wazon, czyli inaczej dzban to dla niektórych znakomite miejsce dla różnych przemyśleń. Więc Maczeta usadowiła na tym nie do końca czystym naczyniu swoją zgrabną, jędrną, wysportowaną pupę, po czym uplasowała wzrok na liczbie napisanej na serwetce. Prawie wszystko w niej mówiło, żeby użyć tej serwetki po zakończeniu sesji, ale był jeden argument, aby tego nie robić. To był mocny argument. Dzień wcześniej ze stryjem oraz stryjenką, księgową, tudzież prawniczką klubu analizowali stan jego finansów. Było to konieczne, gdyż na jesieni  reszta budynku, w którym się ów klub znajdował miała stać się jego własnością. To oznaczało rozszerzenie działalności, za tym zaś szła cała masa różnych kosztów. Pytaniem dnia było, czy budżet to wszystko wytrzyma? Odpowiedź brzmiała nawet nieźle, jednak realia życia są takie, że nigdy nikt nie opracował kosztorysu, który by przewidział wszystkie wydatki. Za to suma na serwetce dawała gwarancję, że cały projekt zakończy się dobrze. Tak więc serwetka nie wylądowała w wazonie, wróciła wraz Kaśką do pokoiku socjalnego.
- Zanim odpowiem, mam dwa pytania robocze. Jaka ma być formuła walki? Mnie pasuje każda, może poza sumo, tu akurat nie czuję się zbyt pewnie. Nie wiem czemu, ale mój facet zawsze ze mną wygrywa w te klocki, choć nie ma takiego brzucha, jak japońscy zawodowcy.
- Formuła walki jest jeszcze kwestią otwartą. Wiele wskazuje na kajeden lub ememej, ale to jest do trójstronnego uzgodnienia, więc pani zdanie jak najbardziej też będzie istotne.
- To ja swoje powiedziałam w tym temacie. Drugie pytanie, to czy znana jest już trzecia strona, czyli moja ewentualna przeciwniczka? Albo przeciwnik, mnie tam wszystko jedno jakby co.
- Prawie znana. Właśnie w tej chwili rozmawia z nią mój kolega, być może niedługo, nawet zaraz poznamy jakąś puentę tego rozmawiania.
- Kto to? To chyba nie sekret?
Orski bez słowa sięgnął do aktówki i wyjął z niej jakiś kolorowy magazyn. Chwilę go wertował, potem pokazał Kaśce mówiąc:
- To jest zdjęcie z przed roku, ale ona zakończyła oficjalną karierę jakieś trzy lata temu. Muai thai, kajeden, potem ememej. Ma niezły rekord, chyba jakieś trzy porażki na krzyż, większość wygranych przed czasem. Jak pani widzi, mamy do pani duży szacunek i byle kogo nie proponujemy.
- Maczuga? Szkoda takiej buzi do tego sportu, bo to była kiedyś naprawdę śliczna dziewczyna.
- Zna ją pani?
- Zna to za dużo powiedziane. Kiedyś się spotkałyśmy jak nastolatki, ale to było jakieś chwilowe, nawet nie gadałyśmy dłużej, niż pięć minut. Potem oglądałam jej niektóre walki. Strasznie brutalne, bezwzględne babsko.
- O pani też tak mówi parę osób.
W tym momencie Kaśce niespodziewanie włączyła się kobieca próżność. Zrobiła podpatrzoną u swojej psiapsi Maliny minę słodkiej idiotki, dość nieudolnie zresztą, nie tak, jak owa mistrzyni takich min. Po czym zalotnie mrugając powiekami spytała:
- Ale różnicę chyba widać? Pewnie mi pan nie uwierzy, ale ja nigdy, poza jednym przypadkiem, nie dostałam w dziób. Chodzi o ten rejon.
Tu Kaśka wskazała ruchem palców owal twarzy. 
- Raz tylko na podwórku, jako wczesnej małolacie jeden chłopak podbił mi oko. Ale go moi koledzy skopali potem, to była rzeźnia. Od tamtej pory nikt mnie tu nie trafił, ani na ulicy, ani na ringu na sparringu.
Ta niespodziewana chwila wylewności ośmieliła Orskiego, który też się bardziej wyluzował i westchnął marzycielsko:
- Piękna kontra Bestia. Już to widzę na plakatach.
Kaśka nie zmieniają swojej miny odparła:
- Pan to umie fajnie powiedzieć kobiecie. Wzruszyłam się.
Ale za chwilę jej twarz spoważniała:
- To teraz jeszcze moja odpowiedź, nie mamy czasu na flirty. Jest ona taka, że tą sumę dostaję na konto jeszcze przed wejściem do oktagonu. Po wygranej walce ma mi wpłynąć trzy razy tyle.
- Na taką kwotę nie mam upoważnień. Gdyby to była tylko moja firma... Ale nie jest. Jeszcze kilka innych osób ma coś do powiedzenia.
- Rozumiem. Więc na razie mamy miękkie tak z obu stron. Czy tydzień do namysłu wystarczy? Bo mnie tak. Wtedy się znowu spotkamy i podpiszemy umowę na sztywno. Prawniczkę mam, a menadżera, czy menadżerkę zdążę sobie do tego czasu ogarnąć.
Nagle coś się odezwało w kieszeni Orskiego. Okazało się to być telefonem, który mężczyzna wyjął z kieszeni.
- No? Bo my właśnie już po zabiegu.
- ...
- Tak? Bo u nas dokładnie tak samo.
- ...
- Jasne. Zaraz zapytam.
Orski spojrzał na Kaśkę.
- Pani przeciwniczka chce zobaczyć oczami z kim ma walczyć. Chyba ma do tego prawo?
- Pewnie. Niech pan robi fotkę i jej wyśle.
Maczeta znowu zrobiła malinową minę.
- No? Śmiało.
Orski już po wszystkim nie zdążył odłożyć telefonu, gdyż ten znowu się odezwał jakby bardziej natarczywie.
- Co jest?
- ...
- Aha. Dobrze.
Wyciągnął aparat w strone Kaśki.
- Ktoś ma sprawę do pani. Chce pani rozmawiać?
- Czemu nie? Niech pan przestawi na hand-free.
Z aparatu dobył się twardy kobiecy alt:
- Skasuję ci tą śliczą buźkę laluniu!
- Już raz to kiedyś mówiłaś. Szkoda, że o swoją nie zadbałaś od tamtego czasu. Do zobaczenia w klatce.
Gdy Orski schował telefon Kaśka dodała:
- Mam jeszcze taki nie tyle warunek, co prośbę. Na każdej gali walk, takich, czy innych zawodników do ringu, czy klatki odprowadzają hostessy, ring girlsy. Takie dupeczki, mniej lub też bardziej rozgogolone. Zawsze mnie intrygowało, dlaczego jak mają walczyć kobiety, to też mają taką babską obstawę? Ja bym chciała to zmienić. Chcę hostów. Facetów, chłopów. Sama ich sobie ogarnę, wezmę ten temat na siebie. To chyba nie sprawi wam zbyt wielkiego kłopotu?
Po chwili ciszy padła odpowiedź:
- Dobre! Jakoś nigdy nikt wcześniej nie wykonał takiego pomysłu. To będzie nowinka, tak feministyczny akcent w całym show. Pani Katarzyno, mnie się to podoba, rękami i nogami będę to forsował. 
Po umówionym tygodniu doszło do spotkania, już w szerszym składzie. Oprócz Orskiego pojawiło się jeszcze dwóch innych panów, zaś ekipę Kaśki stanowiła Roxy jako jej menadżerka oraz osobista stryjna jako prawniczka. Kluczowym punktem były rzecz jasna negocjacje na temat gaży za wygraną walkę, efektem których była pewna korekta sumy, której zażądała wiedźma, jednak nie była ona aż tak znacząca, żeby nie jej nie satysfakcjonować. Co ciekawe, podobnie zakończyło się ustalanie owej sumy na wypadek, gdyby wygrała Maczuga, jednak Kaśka miała na to wywalone, nawet nie chciało jej się wiedzieć, jaki był wynik tamtych rozmów. Za to entuzjastycznie przyjęto jej pomysł dotyczący ring dupek płci męskiej, które miały odprowadzać do oktagonu. Ustalono też rzecz jasna formułę samej walki. To też było pewne nowum, bo nie była ona taka sama przez wszystkie rundy. Te rundy miały być dwie, obie pięć minut. Pierwsza miała się toczyć według reguł kajeden, czy jednej z popularnych odmian kick boxingu, druga zaś według reguł ememej. Co oznaczało też nieco dłuższą przerwę między rundami ze względu na konieczność zmiany rodzajów rękawic. Przewidziano też rundę trzecią, bez ograniczeń czasowych, tym razem jednak według reguł boksu odmiany "bare knuckle", czyli bez rękawic. Był to także pomysł Kaśki, która potraktowała serio pogróżki Maczugi dotyczące kasowania ślicznej buźki.
Nawiasem mówiąc to ostatnie wywołało spore protesty trzech pozostałych czarownic, gdy Kaśka im wyjawiła swoje plany w Pleciudze, ale wobec jej stanowczego stanowiska nie miały nic do gadania. Nie był też tym zbyt zachwycony Adaśko, ale jego obiekcje Maczeta ogarnęła jednym zdaniem:
- Będę ci robić loda wszechczasów nawet z odrutowaną szczęką i złamanym nosem, a ty mnie i tak będziesz kochał.
Tak więc umowa została podpisana, przyklepana, przypluta, zaś termin gali był znany już wcześniej, miała to być druga sobota września. Co nie wywołało zbytniego entuzjazmu Anity i Roxy, które zaplanowały w tym okresie wspólny, we czwórkę ze swoimi chłopami, wyjazd na urlop. Ale wreszcie przestały marudzić po tekście Maliny:
- Co to niby jest dwieście kilometrów? Przyjedziecie przed, wrócicie po. Zrzędzicie aby tylko zrzędzić, masakra jakaś.
Tak swoją drogą, to sam ten wyjazd nie był taki pewien, gdyż Ruda zaczęła forsownie testować poczucie humoru swojej najlepszej psiapsi żartami na temat swingowania. Odpuściła dopiero, gdy dotknęła granicy przegięcia, co Nita dała jej dość jasno do zrozumienia. Komuś z boku mogłoby się wydawać, że będzie bardzo gorąco, wręcz niefajnie, jednak znając dobrze obie panie, tudzież ich wzajemne relacje wiadomo było, że nic się tak naprawdę nie dzieje.
Drugi piątek września
Dzień przed galą odbyło się oficjalne ważenie. Procedura jak najbardziej uzasadniona w sportach walki, gdzie obowiązują kategorie wagowe. Jednak całkowicie zbędna przy freak fightach, przy których różnice wagi są właściwie bez znaczenia. Czasem nawet dochodzi do wyraźnych dysproporcji gabarytów obu stron. Jednak gdy Kaśka i Maczuga rozebrały się do bikini, okazało się, że ich figury są zdumiewająco podobne. Po prostu dwie zgrabne, nawet bardzo zgrabne, harmonijnie zbudowane wysportowane kobiety, mające wszystko na swoim miejscu, do tego jeszcze równe sobie wzrostem. Do drobnego incydentu doszło jedynie podczas rytualnego zdjęcia face to face. Maczuga strojąc różne miny próbowała zaburzyć kamienny wyraz kaśkowej twarzy, zaś gdy próbowała ją po tej twarzy polizać zaliczyła krótkiego kuksańca w brzuch. Po czym ochrona błyskawicznie zareagowała tworząc sobą ścianę rozdzielającą obie panie od siebie. Nic też specjalnego nie wydarzyło się podczas szybkiej, krótkiej konferencji prasowej. Nie padło zbyt wiele pytań, nie padło też zbyt wiele ciekawych odpowiedzi. Walka obu kobiet, zgodnie z pomysłem Orskiego reklamowana jako "Piękna versus Bestia" nie była walką wieczoru, to miano przypadło następnej, ostatniej walce, w której mieli się zmierzyć dwaj bokserzy, który zakończyli formalnie już swoje kariery, jednak chcieli spróbować czegoś nowego. Co prawda ludzi intrygowała Kaśka, medialnie nikomu nie znana, ale nikt za bardzo nie miał pomysłu na jakieś sensowne pytanie. Takie padło właściwie tylko jedno:
- Jak długo przygotowywałaś się do tej walki?
Odpowiedź była krótka:
- Wcale.
Kaśka bynajmniej nie kłamała. Jej styl życia polegał bowiem na ustawicznym treningu, tak aby być gotową na wszystko każdego dnia. Za to Maczuga próbowała gwiazdorzyć, jednak też nie miała pomysłu, jak to robić. Kilka razy tylko rzuciła w stronę Kaśki swoje już rutynowe pogróżki kasacji ślicznej buzi, co wreszcie zaowocowało pytaniem:
- Tam w klatce też będziesz taka nudna?
Ogólny wybuch śmiechu zakończył całe wydarzenie.
Druga sobota września
Trzeba przyznać, że gala jako show została nieźle pomyślana. Walki przebiegały jedna po drugiej, między nimi wpleciono nieco ciekawych, krótkich występów muzycznych na pobliskiej scenie. Do tego dużo świateł, czy też innych efektów oraz zgrabnej, dowcipnej konferansjerki. Same pojedynki były na rozmaitych poziomach sportowych, aczkolwiek widzowie mieli okazję obejrzeć różne formuły tych walk. Był boks, było muai thai, przeważało jednak kajeden przeplatane ememej. Przedostatnia walka, czyli walka naszych pań była pewną ciekawostką, gdyż obie rundy plus ewentualna trzecia miały być rozgrywane według różnych reguł. Co skrzętnie objaśniał konferansjer, gdyż nie wszyscy widzowie mieli na ten temat jakieś większe pojęcie. W loży dla VIP-ów zasiadła Anita, Roxy, ich faceci, czyli Borek i Misiek, Mala oraz stryjenka Kaśki. Maczeta miała do dyspozycji więcej darmowych wejściówek, już na takie zwyczajne miejsca, więc rozdała je w klubie koleżankom i kolegom. Za to stryjek Kaśki i Malina siedzieli sobie w szatni asystując przy rozgrzewce swojej zawodniczki. Ów stryjek pełnił rolę coacha, sam bowiem był kiedyś trenerem bokserskim, pierwszym zresztą nauczycielem swojej bratanicy. Tym coachem był tak trochę pro forma, bo jak sam mawiał:
- Kasia sama wie, co robić.
Niemniej jednak był potrzebny, dziewczyna bardzo liczyła się z jego wskazówkami, czy też uwagami, gdyż na boksie i innych sportach walki znał się wybitnie. Malina za to wcale się nie znała, jedynie to, czego jej nauczyła Kaśka do celów samoobronnych, ale dla Kaśki jej obecność była szalenie ważna, jak swego rodzaju wsparcie duchowe. Jedyne, co Lalka musiała umieć, to szybkie, sprawne zmienianie rękawic swojej wojowniczce. Trójkę dopuszczalnych regulaminem sekundantów uzupełniała Pati, siostra Anity, której jako lekarce przypadła rola cutmana.
Gdyby ktoś nie wiedział, bo mu się nie chciało kliknąć do neta, kto to jest cutman, czy też tu raczej cutwoman, to jest osoba odpowiedzialna za szybkie ogarnięcie różnych urazów, rozcięć, czy krawień. Bardzo ważna funkcja, gdyż od niej zależy, czy arbiter ringowy dopuści zawodnika do dalszej walki w razie takiego właśnie urazu, czy też ogłosi wygraną drugiej strony przez techniczny nokaut.
Nie do końca to było legalne, aby Pati została cutwoman, ale to był też jeden z punktów umowy przed walką, który wymogła Kaśka, zaś freak fighty nieraz modyfikują pewne reguły gry, które zwykle obowiązują w boksie, czy innych sportach walki.
W końcu nadeszła pora kluczowej dla nas walki. Pierwsza weszła do hali Maczuga z towarzyszeniem jakiegoś wyjątkowo badziewnego rapu, tak uważali nawet jej zagorzali fani, gdy jeszcze regularnie walczyła. Po zapowiedzi kobieta weszła do klatki, po czym od razu zaczęła znowu gwiazdorzyć rozdając zdalne całusy i demonstrując lubieżnie język niczym Peter Criss, perkusista kapeli Kiss. Po chwili zaś na hali zgasły wszystkie światła. Po następnej dwa wielkie reflektory skupiły uwagą na wejściu do hali, zaś z głośników zabrzmiały gromko pierwsze takty muzyki w wykonaniu Kaśki, ale innej, nie tej walczącej, lecz grającej.
Wreszcie pojawiła się Kaśka, ale nie weszła do hali o własnych siłach. Szedł za to potężny na wyraz mężczyzna, ona zaś cała ubrana na czarno, mając twarz załoniętą czarną wolka siedziała na jego barku. Raczej nikt nie wiedział, kim jest ów olbrzym, poza kilkoma osobami, które znały go jako Adaśka, osobistego chłopa Kaśki. Towarzyło im czterech mężczyzn, może nie tak wielkich jak wspomniany nosiciel, ale równie sękatych. Malina, która zaprojektowała ten spektakl starannie ich dobrała spośród bywalców siłowni klubu. Wszystkich ubrała na czarno, czarne spodnie od dresu plus czarne koszulki atletki. Widownia zamilkła, ale już po chwili ryknęła na całe gardło:
- Piękna! Piękna! Piękna!
Kaśka na samym początku nie chciała żadnego pseudonimu.
- Maczeta to ja jestem tylko dla was, w naszym ścisłym gronie, reszta nie ma prawa tego wiedzieć, nawet stali bywalcy i personel klubu.
Jednak Lalka szybko ją przekonała:
- Piękna. Po prostu. Żadnych bojowych ksywek. Piękną podpowiedział ten cały Orski, czy jak mu tam. I tak ma być, bo to jest zajebiste!
Cały ten pochód dotarł w pobliże klatki, muzyka umilkla, zapaliły sie normalne światła. Dasiek postawił swój słodki ciężar na podłodze, zaś dwóch panów zdjęło zeń czarny płaszcz. Pod nim zaś Kaśka też była ubrana na czarno, bardzo skromnie, zwykłe bokserskie spodenki oraz koszulka. Zupełny kontrast do pstrokato odzianej Maczugi. Sędzia techniczny obejrzał jej rękawice, stuknął gdzie trzeba, aby sprawdzić, czy ma pod spodem odpowiednie ochraniacze, po czym zaprosił do klatki. Gdy konferancjer ją zapowiedział po słowie "Piękna" widownia znowu ryknąła na całe gardła. Obu paniom zostało na koniec rytualnych uwag arbitra ringowego, który się nie certolił za bardzo:
- Reguły znacie. Jeden brudny numer i wyrzucam na zbity pysk!
Jeszcze tylko puknęły się rękawicami i zaczęło się...
To się nadaje raczej na film, niż na opowiadanie, bo opisać tego raczej nie sposób. Jedno było jasne, że tempo tej walki było szalenie szybkie. Można rzec, że Kaśkę nieco zaskoczyła ta szybkość Maczugi. Tak więc zaliczyła kilka ciosów, czy kopnięć, sama zresztą też nieco się odgryzła. ale to, co oberwała to nie było jakieś tam macanie cipy. Maczuga w pełni zasługiwała na swój przydomek sceniczny. Na szczęście jednak nic nie dotarło do twarzy. Gdy zabrzmiał sygnał końca rundy Kaśka usiadła na podstawionym stołeczku, zaś cała trójka sekundantów weszła do klatki. Stryj zaczął od razu prosto z mostu:
- Kasiu, nie wygrałaś tej rundy. W stójce ona jest lepsza. Takiej szybkości to ja dawno nie widziałem, nawet u ciebie.
- Bo ona jest przecież nakoksowana jak jakiś jebany bombowiec. Czuję to bardzo wyraźnie, wiem co mówię.
- Kasia ma rację.
To wtrąciła Malina i dodała:
- Ta suka świeci niczym choinka wielkanocna.
- Tylko po co? Przecież jak ona wygra, to będzie musiała sikać. Wszystko się wyda i będzie dieskju, albo no contest.
- To się nie wyda. Nie ma takiej opcji. To nie jest taki doping, jak sobie myślisz stryjku. Malina ci to wyjaśni.
- Ale tak czy owak stójką nie wygrasz tej walki. Tylko parter cię ratuje. Atakuj od razu na nogi, musisz ją obalić, innej szansy nie ma.
- Jest. Pati, daj mi pić. Ten drugi bidon, ten mniejszy.
- Co tam masz? Co chcesz zrobić?
- As w rękawie na taką okoliczność. Daj, nie dyskutuj!
Czas przerwy dobiegł końca, sekundanci i stołki obu stron wyjechały z klatki, w narożniku została tylko Kaśka w zmienionych już rękawicach. Jeszcze tylko wzajemny rytualny stuk rękawicami, po czym...
Takiej akcji stryjek Maczety nie miał prawa nigdy nigdzie widzieć. Pierwsza zaczęła Maczuga, jej doskok z lewym prostym był naprawdę błyskawiczny, ale Kaśki już tam nie było. Wyskoczyła do góry wykonując klasycznego matrixa. Ale to był dopiero początek. Bo po tym ciosie nastąpiły dwa kopnięcia obrotowe. Trudno powiedzieć, czy to drugie było już potrzebne, bo wyglądało to jak egzekucja. Tak, czy owak zalana krwią Maczuga padła na matę z głuchym łomotem. Ringowy szybko doskoczył odpychając Kaśkę na bok, nachylił się nad leżącą, po czym gestem ramion dał znać, że to już koniec zabawy. Pozostało już tylko wysłuchać werdyktu, po czym ramię Pięknej za sprawą arbitra powędrowało do góry. Tymczasem sekundanci Maczugi cucili swoją zawodniczkę, która już po chwili zaczęła przytomnieć. Oktagon zaś zaczął się zaludniać, wreszcie Piękna jakoś tam oswobodziła się z licznych uścisków, po czym podeszła do leżącej rywalki. Ta zaś miała już otwarte oczy, a na widok swojej pogromczyni przywołała ją gestem ręki. Kaśka nachyliła się na nią i usłyszała pytanie:
- Jak to się mogło stać?
- Normalnie. Ty oszukiwałaś, ja oszukiwałam, wygrała lepsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz