29 czerwca 2025

...I PO SABACIE (dokończenie)

Stare, nieużywane lotnisko za miastem opustoszało całkiem. Wszystkie wiedźmy rozjechały się gdzieś w sobie tylko znanych kierunkach. Chociaż jeśli chodzi o naszą piątkę można raczej się domyśleć gdzie. Po prostu do domów, aby odespać zarwaną część nocy. Zarwaną przez konieczność opuszczenia łóżek w porze, która nawet dla skowronków jest porą barbarzyńską do wstawania. Co zaś robiły potem, gdy znowu wstały? No cóż. Nasz cykl opowiadań o czarownicach jest targetowany do dorosłych, ale niekoniecznie trzeba brać to aż tak bardzo dosłownie. Przeskoczmy więc może czasowo do późnego popołudnia, zaś przestrzennie do domu Anity. Rzeczona wiedźma otworzyła oczy, uniosła głowę, sięgnęła po leżący na szafce przy łóżku telefon. Gdy już zlokalizowała się na osi czasu, spojrzała na śpiącego obok Borka, nachyliła się nad nim, po czym pocałowała mu kark.
- Znowu? Nie... Na razie nie...
Mruknąwszy to mężczyzna zawinął szybko kołdrę na głowę.
- Ależ śpij mój ksążę. Przecież nic nie chcę.
Anita uśmiechnęła się nader słodko, może raczej do siebie, niż do owego księcia, przeciągnęła się, po czym rozpoczęła procedurę pionowania ciała. Humor miała znakomity, choć wiele neuronów owego ciała nie dostarczało jej zbyt adekwatnych doń informacji. Wykonała kilka ruchów rozruchowych, spojrzała na swój obraz dostarczony od lustra, poprawiła ekstremalnie rozczochrane włosy nic tak naprawdę nie poprawiając, podrapała się po wzgórku łonowym, po czym włożyła na siebie króciutką podomkę tak, aby było, bynajmniej nie fatygując się zakrywaniem nią czegokolwiek. Wreszcie ruszyła na zewnątrz pokoju, zaś gdy znalazła się na schodach usłyszała pewne odgłosy dobiegające z dołu. Znała ich pochodzenie, więc ani trochę jej nie zaniepokoiły. Zeszła do salonu, po czym wkroczyła do kuchni. Ujrzała krągłe zaplecze Mali, która mieszała drewnianą łyżką w wielkim garnku. Dziewczyna odwróciła głowę prezentując swą śliczną, jak zwykle uśmiechniętą buźkę, po czym spytała:
- Co tam?
- Nic. Luz. Pizda mnie boli.
Nita usadowiła się na taborecie i zakontynuowała:
- Dupa mnie boli, japa mnie boli, wszystko mnie kurwa boli.
Mala wracając wzrokiem do garnka spytała:
- Coś chcesz z tym robić?
- Na razie chcę nic. To jest słodki ból. Mam jeszcze trochę czasu. Zaczną się zjeżdżać dopiero za jakąś godzinę. Zdążę się ogarnąć.
Pytanie więc, co robiła w kuchni Mala tak wcześnie? Ona taka po prostu była. Zawsze pierwsza do pomocy, zawsze chętna do wszelkich przygotowań przed różnymi wydarzeniami. Teraz akurat pichciła słynną zupę cebulową Cioci Lali, której tajny przepis poznała właśnie od niej. Był to najlepszy patent cateringowy na wszelkie imprezy powyżej iluś tam osób. Anita nalała sobie wody do szklanki, upiła łyk, po czym spytała:
- Młoda, czy tobie się też chce tak kurewsko bzykać po większych sabatach? Nie musisz mówić, ale prawdziwe psiapsie...
Mala nadal kręcąc łychą w garnku odparła:
- Nie mam doświadczenia z większymi sabatami, ale kurewsko bzykać chce mi się zawsze, znaczy od czasu poznania Mirka. Ale dziś to ja byłam grzeczna dziewczynka, porządnie się wyspałam. Sama! Za to ty niestety wyglądasz jak jakaś zdechła śledzia.
- Chyba śledzica? Czy może śledziona? Zresztą nie wiem. Ta nowa moda na feminatywy. Ale ważne, że szczere.
- Prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko. Skosztujesz?
Mówiąc to Mala podsunęła Nicie parującą kopyść pod nos.
- Ała, gorące!
- Masz wiatr pod nosem? 
Gdy poczęstowana wreszcie siorbnęła z tej łychy częstująca nagle nadstawiła uważnie ucha i oznajmiła:
- Coś chyba źle wywróżyłaś z tą godziną.
- A co jest?
- Słyszę vana. To nie jest van klubowy, tylko ten biały, adaśkowy. Przyjechali razem z Kaśką, bo czuję jej moc. Jej się możesz tak pokazać, ale czy jemu? Wypierdalaj ciotka na górę!
Zanim jednak Anita wstała i wyszła z kuchni wspomniana para już była w salonie. Pierwsza szła Kaśka, za nią zaś sterta wielka zgrzewek puszek piwa, czy innych napojów, którą tachał jeszcze większy Adaśko. Gdy Nita przemykała przez salon próbując się szczelnie owinąć skąpą podomką, Maczeta od razu wykryła marną skuteczność tych prób:
- Cycki ci widać czupiryndo.
Anita dopadła schodów z okrzykiem:
- Dasiek, nie gap się! 
Miało to jednak przeciwny skutek. Adaśko postawił niesiony ładunek na podłodze i spojrzawszy w jej kierunku spytał:
- Gołej dupy nie widziałem, czy co?
Wiele jednak zobaczyć nie zdążył, co skwitował zdaniem:
- Masz fajne łydki!
Reszta zaczęła się faktycznie zjeżdżać jakąś godzinę póżniej. Nie będziemy jednak zanudzać nikogo listą zgromadzonych, bo kto czyta ten cykl regularnie oraz starannie, to świetnie wie, kto powinien tam być. Poza tym dla tego konkretnego opowiadania nie ma to zbytniego znaczenia. Wspomnimy tylko, że zaraz pojawił się Borek, wyspany, wypoczęty po tym, co zrobiła mu Anita w ciągu południa, czyli po tym, co kochające się pary lubią razem robić najbardziej. Wreszcie raczyła się zapodać gospodyni domu, czyli rzeczona Anita. Co prawda jej strój nadal niewiele zakrywał, jest jednak lato, więc tak kobiety wtedy chodzą, ale to jednak był zupełnie inny strój. Do tego fryz, dokładniej zaś nierozczochrane włosy, tudzież makijaż, czy raczej prawie jego brak, choć skromny, praktyczny, to jednak szalenie gustowny. Gdy schodziła po schodach to było istne arcydzieło schodzenia, gwiazdorstwo bez gwiazdorzenia. Na jej widok Mala oświadczyła z podziwem:
- Nitka! Wyglądasz jak milion dolarów!
Anita korzystając z faktu, że była jeszcze parę stopni wyżej, nie udawała wyższości towarzyszącej jej uśmiechowi:
- Młoda, ty mi nie milionuj, tylko gadaj, gdzie ten twój luby?
Jak wiemy, Anita choć tyle słyszała o Mirku, widziała jego fotki za sprawą Mali, to jakoś wciąż nie miała okazji poznać go osobiście.
- Jedzie.
W tym momencie zadzwonił telefon Turbiny, która rzuciwszy nań szybko okiem oznajmiła:
- Znaczy jedzie i dzwoni. Co jest kochanie?
To już było do telefonu.
- Aha. To znaczy już dojechał, ale walczy z drzwiami.
- To nie umie zadzwonić?
- Przecież zadzwonił.
- Ale do ciebie. Zresztą drzwi są otwarte.
Anita szybko ruszyła do onych drzwi i po chwili odwracając głowę do zebranych w salonie spytała:
- Która kretynka rzuciła zaklęcie plombujące?
Cisza. Więc ponowiła inaczej:
- Która wchodziła ostatnia?
Malina, która swą ulubioną minę słodkiej idiotki szybko zmieniła na minę niewinnej słodkiej idiotki podniosła dwa palce pytając:
- Ja?
- Po kiego?
- Bo... Bo ja u ciebie się czuję jak u siebie w domu.
- I co z tego?
- Bo... Bo ja u siebie jak wchodzę, to tak robię.
- To teraz niech księżniczka Lalka ruszy swoje szanowne cipsko, podejdzie tu i zdejmie to swoje malinowe zaklęcie, bo ja nie znam pinu do niego. Człowiek czeka za drzwiami, czy to takie trudne?
Tym razem Malina przyjęła minę urażonej słodkiej idiotki, wstała, po czym ruszyła do omawianych drzwi brąchając pod nosem:
- Ojweź bratowa, wyluzuj, nic się nie dzieje...
Zaklęcie zostało zdjęte, drzwi zostały otwarte, zaś za drzwiami stał Mirek z telefonem w garści. 
- Cześć Malinko, można?
- Właź, co się pytasz?
Mężczyzna wszedł do środka. Mala, która szybko wstała z kanapy, podeszła do niego i rzuciła mu się na szyję. Gdy Mirek wreszcie złapał oddech ujrzał przed sobą kobietę, którą widział tylko na fotce w telefonie Turbiny.
- Pa... Znaczy... Anita, jak mniemam?
Mina Nity była sto kilometrów od tej, którą przed chwilą jeszcze obdarzała swoją szwagierkę w udawanym gniewie. 
- Dobrze mniemasz. Resztę ludzi znasz. To chodź.
Opisywanie całej imprezy nie ma zbytniego sensu, po prostu impreza jak impreza, spotkanie towarzyskie mniej lub bardziej lubiących się osób. Co prawda oprócz muzy, przeważnie dużej, prawdziwej, zupy cebulowej, czy innych atrakcji było co nieco alko i odrobina koki, lecz było też Zioło, więc nikt się nie uwalił, tym samym nikt nic nie narozrabiał. Ograniczymy się jedynie do paru wybranych scenek.
Otoż w pewnym momencie Malina dosiadła się do brata, czyli Borka oraz Daśka, żeby osuszyć z nimi puszkę piwa. W pewnym momencie ten drugi zapytał:
- Lalka, będzie striptiz?
- Nie.
- No, weź... Serio?
- Serio.
- Ale czemu? 
- Po pierwsze mi się nie chce. Po drugie, to nic nie jest wieczne, tradycje też, nawet świeckie. Po trzecie, to moją dupę znają tu wszyscy już na pamięć.
- Mirek jest nowy, on nie zna.
- Chyba, że mnie podglądał w szatni w Oktagonie. To jest nawet możliwe. Czasem Mala zamyka jedną szatnię, dziewczyńską lub chłopacką, żeby rozlać jakiś zajzajer do dezynfekcji. Wtedy druga jest koedupa... Tego... No, wspólna. Zero problemu, sami swoi. Ale to bez znaczenia. Popatrz tam.
- Gdzie?
- Tam pod okno.
Pod oknem stała Mala wraz z Mirkiem, cicho rozmawiali mocno wcucnięci w siebie, on zaś ją czule gładził po pośladku. Malina zakontynuowała pytaniem:
- Czy myślisz, że jego teraz zainteresuje nawet tak zajebista dupa jak moja? Po prostu przestań.
- No, ale może jakiś mały prywatny pokaz? 
- Chcesz w ryja?
To pytanie zadała już Kaśka stojąca nad całą trójką. Wyjęła Adaśkowi puszkę piwa z dłoni, dopiła ją do końca hejnałem, postawiła mu ją na głowie, po czym jednym szybkim ruchem dłoni wykonała blachę na tej puszce płaszcząc ją idealnie.
- Zwariowałaś? To boli! 
- Chłopaki nie płaczą. Mój tym bardziej.
Gdy Kaśka odeszła, Malina rozłożyła bezradnie ręce.
- No, widzisz? I co ja mogę? Ale czekaj chwilę.
Wstała, spojrzała na odwróconą plecami Maczetę, po czym szybkim ruchem uniosła i opuściła tiszert.
- Specjalnie dla najlepszego kumpla mojego brata.
Zanim jednak ta sytuacja miała miejsce, Anita podeszła do Mirka, wzięła go pod rękę, po czym spytała Mali:
- Mogę ci go porwać na chwilę?
- Pewnie.
- Nie mieliśmy nigdy okazji sobie pogadać. Pokażę mu teren, czy inne okoliczności przyrody.
Mala tylko się uśmiechnęła, jeszcze bardziej niż robiła to zwykle, choć jak zwykle całą sobą. Trudno orzec, po jakim czasie wrócili, bo kto na tak fajnej imprezie go liczy? Za to po jeszcze dalszym czasie Anita zeszła się z Roxy. Powapowały chwilę Ziela, wreszcie Ruda westchnęła pokazując ukradkiem głową na Malę siedzącą na kolanach Mirka:
- Oni są naprawdę rozczulający. Popatrz na nich tylko jak są razem. To się nazywa duża, prawdziwa miłość.
- No...
- A jak go wyczuwasz? Widziałam, że wychodziliście?
- Co ja mogę powiedzieć po niecałej godzinie rozmowy? Robi fajne wrażenie. Nawet więcej, bo bardzo sensowne. Przytomny gamoń.
- To mi jeszcze powiedz, co ty mu powiedziałaś?
- Ja? Co mu niby miałam powiedzieć?
- Nitka! Akurat widziałam, jak raz spojrzał na ciebie. To był błysk. Ale mnie to już wystarczyło. To co mu powiedziałaś?
- Właściwie nic takiego. Takie tam pierdoły, bzdety, truizmy. Że mu się trafiła najlepsza dupa na świecie?
- No, prawie. 
- Przecież nas nie liczyłam.
- Ale to nie wszystko? Bo tamto on już wie i tak.
- Tak, nie wszystko. Powiedziałam mu, że jeśli on coś spieprzy, to my mu zrobimy z dupy jesień mezozoiku, czy jakoś tam ma mieć przesrane, mniejsza o sformułowania. 
- A zrobimy?
- Nie zrobimy.
- Pewnie, że nie. Bo on nic nie spieprzy.
Zachichotały nagle obie, tak sobie po prostu, normalnie, nic specjalnego, jak to czasem po dobrym Zielu się zdarza.
- Zostało tam coś jeszcze?
Zadając to pytanie Anita wyjęła waper z rąk Rudej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz