03 sierpnia 2025

JAK WSZYSTKO ZJEBAĆ... /dokończenie/

Mala faktycznie porządnie się wyryczała Malinie, a potem bardzo długo jeszcze rozmawiały, prawie do godzin wczesno porannych. Ale jeszcze wieczorem zadzwonił telefon, nawet dwa. Pierwszy odezwał się aparat Maliny.
- Ruda? Co jest?
- ...
- No...
- ...
- Ahaaha...
- ...
- No weź, pierdolisz?
- ...
- Ale jazda!
- ...
- Czekaj może, dam na głośnik i opowiedz to jeszcze raz. Maleczko posłuchaj, jak go dziewczyny urządziły.
- Nie wiem, czy chcę tego słuchać.
- Posłuchaj, zaufaj mi. Poprawi ci to humor.
Obie wiedźmy w skupieniu wysłuchały pełnej relacji Roxy z zajścia, które miało miejsce w biurze Fight Show Poland. Faktycznie, Mala na chwilę się uśmiechnęła, tak radośnie, całą sobą, ale gdy Lalka odłożyła już telefon skwitowała:
- Trochę się dziewczyny pospieszyły.
- To dla ciebie Turbinko. Jak się kocha, to się działa.
- Oj cicho, przecież wiem...
Drugi telefon, tym razem Mali odezwał się nieco później. Ona sama jednak akurat była w innym pomieszczeniu, więc odkrzyknęła:
- Lalka, rzuć okiem od kogo? Na dzbanie siedzę.
- Od niego!
- To zostaw, niech dzwoni, aż się wydzwoni!
Jak już wspomnieliśmy, kobiety przegadały jeszcze parę godzin, po czym poszły spać. Na szybkośpiochu zresztą, żeby rano wstać. Gwoli przypomnienia szybkośpioch to takie zaklęcie, które spiduje proces regeneracji podczas snu. Jedna godzina to jak osiem. Nie zalecane jako zbyt częsta praktyka, ale do sytuacji awaryjnych nadaje się znakomicie. Tak więc rano Malina była wręcz jak nowa, niestety Mala raczej niespecjalnie.
- Nie, Balbina, jak ty wyglądasz? Jak jakaś Frankentrix. Takiej do roboty mocno nieudanej to ja cię nie puszczę. Gdzie masz swoje zabawki do makijażu?
- Zgłupiałaś? Ja się do pracy nigdy nie laszczę. To niepraktyczne.
- To dziś masz swój pierwszy raz. Ciocia Malina zaraz cię zrobi na Świteziankę Orleańską. Siadaj mi tu zaraz pełną buzią na tym mebelu i ani mruknij nawet. Wyślicznię ci dzioba, włosy sobie już ogarniesz sama zaklęciem metamorfo.
To była propozycja nie do odrzucenia, bo Lalka wśród całej piątki czarociółek w sztuce wizażu była najlepsza. Trochę to jednak trwało, więc Mala sporo się spóźniła do klubu. Zanim jednak wsiadła na motor, aby tam pojechać najpierw odsłuchała pocztę głosową telefonu. Za to gdy weszła do recepcji Oktagonu od razu trafiła na Kaśkę.
- No, co tam? Jak się czujesz?
- Może jakieś inne rozwojowe pytanie?
- Dobrze, znaczy niedobrze, więc chodź teraz ze mną do kanciapy. Coś powinnaś zobaczyć, zapoznać się z sytuacją.
Obie ruszyły do pokoju, który służył Kaśce jako jej centrum wiceszefowania klubem. Było to skromniejsze pomieszczenie, niż gabinet Stryja, ale do złych biurokratycznych celów, jak twierdziła, całkiem wystarczające.
- Czytaj.
- Co to jest?
- Czytaj mówię. Czytanie to nie wypytywanie.
- Proszę o rozwiązanie umowy w trybie porozumienia stron.
- Co ty na to?
- A co ty na to? Kiedy to przyniosła?
- Jakąś godzinę temu. Poprosiłam, żeby poczekała aż przyjdziesz.
- Gdzie jest?
- Teoretycznie siedzi w barku.
- Czyli mam z nią pogadać?
- Taka jest logika tej całej, jakby to powiedzieć, afery rozporkowej. Idź pogadaj, zdecyduj, co nie postanowisz, to jestem za. Sama za to przejdę się do sklepiku, opierdolę Cycatki, na wszelki wypadek obie, że nie umiały piczek na kłódkę trzymać.
- Nie Kasiu. Nigdzie nie idź, ja cię bardzo, bardzo ładnie proszę, nie rób tego. Być może to nie one się rozpruły, poza tym to nie ma żadnego sensu. Plotki to są tylko plotki, nie trzeba ich polewać benzyną, ani napalmem o poranku.
Mówiąc to Mala wstała, wyszła z kanciapy i ruszyła do klubowego barku. Gdy tam weszła na jej widok poderwała się od stolika dość atrakcyjna blondynka wiekowo bliska Kaśce tak na oko. Turbina uśmiechnęła się do niej, wykonała uspokajający gest dłonią, zaś gdy podeszła bliżej położyła na blacie kartkę z podaniem, po czym dosiadając się zagaiła jakby z marszu:
- Od razu, żeby nie było. Nic do ciebie nie mam. Przecież to nie ty mi sprawiłaś ból. Świetnie pracujesz, jestem z ciebie zadowolona, szefostwo zadowolone, nikt nie narzeka, wszystko hula jak należy. Tylko powiedz mi jedno. Czy to wczoraj to było tylko wczoraj, czy już coś było wcześniej? Tak skrótowo mi tylko to opowiedz, bez żadnych detali fabularnych.
- To się zaczęło jakoś na początku zeszłego tygodnia. Było raz tu, raz w jego aucie, w weekend u niego w domu, w środę w hotelu...
- Dobrze, wystarczy. To teraz zrobimy tak...
Mala wyjęła telefon.
- Ty sobie czegoś uważnie posłuchasz, a ja podejdę do bufetu po jakąś kanapkę, czy coś tam. Bez śniadania dziś jestem, wreszcie coś bym zjadła.
Podała dziewczynie telefon i odeszła. Gdy wróciła po jakichś kilku minutach, kobieta siedząca przy stoliku oddała jej aparat. Patrząc na nią niepewnie spytała:
- Ten, jak to on nazwał zwykły szlauch, to niby znaczy ja?
- To ty mi to powiedz. Ale z kontekstu sytuacji wynika, że...
Mala zawiesiła głos na chwilę, po czym dokończyła:
- Co teraz? Masz jakiś pomysł?
Blondynka sięgnęła po kartkę leżącą na stoliku, zdecydowanym ruchem przedarła ją na pół, potem jeszcze na pół i spytała:
- Mam się iść przebierać?
- Chcesz robić w tej kiecce? Trochę chyba niewygodnie i szkoda ciucha. Aha, tu masz kluczyk od swojej szafki. Zostawiłaś w biurze szefowej. Umówmy się, że przez nieuwagę.
Gdy Mala wróciła do wspomnianego biura Kaśka ślęcząca nad laptopem mruknęła tylko nie podnosząc wzroku:
- I jaka puenta?
- Taka.
Mówiąc to Turbina wrzuciła do niszczarki podartą kartkę.
- Aha. To teraz ja już mam tylko ból głowy.
- Jak to tylko ty?
- Bo ja z tym fajfusem mam przecież relacje służbowe, biznesowe. Nasz klub i ta jego federacja, czy jak to tam nazwać procedujemy parę dilów, parę transakcji. Nie mogę strzelać fochów na temat pukania się, do tego jeszcze nie mojego.
- Ależ Kasiczko siostrzyczko moja. Chyba nie robisz przymiarki do stworzenia problemu z niczego? To by do ciebie nie pasowało. Przecież to tylko praca, biznes. Nic osobistego.
Mala liznęła szybko Maczetę po policzku i wyszła z kanciapy.

01 sierpnia 2025

JAK WSZYSTKO ZJEBAĆ WSADZAJĄC GDZIE NIE TRZEBA

Tego czwartku w Pleciudze jako pierwsza zjawiła się Kaśka, potem Malina. Maczeta od razu wyjęła telefon i pokazała Lalce.
- Poznajesz?
- Po samej dupie raczej nie.
- Czekaj, zaraz się przekonfigurują. Teraz...
- O kurwa. Grubo. A ta panienka to kto?
- To jedna z personelu technicznego klubu. Podwładna Mali.
- Aha... Kto to robił? Ten filmik.
- Jedna z Cycatek, znasz, pracuje w sklepiku. Byli tak zajęci, że jej nawet nie zauważyli. A filmik przysłała mi.
- Co oglądacie?
Kaśka bez słowa pokazała telefon właśnie przybyłym Anicie i Roxy. Ruda rzuciła okiem i zaśmiała dyskretnie:
- Tak. Z filmów dla dorosłych nigdy się nie wyrasta. Prawidłowo, człowiek powinien się edukować całe życie.
- To nie materiał edukacyjny, tylko dowodowy.
- Jak to?
- Przyjrzyj się aktorom spektaklu.
- Panienki chyba nie znam, ale jego... Ja pierdolę!
Telefon przejęła Anita:
- Wygląda na to, że wsadził gdzie nie trzeba. Ale może poczekajmy na Młodą. Bo rozumiem Kasiu, że chcesz jej to pokazać.
- Pewnie.
Po kilku minutach pojawiła się Mala. Roxy wystartowała od razu:
- Turbinko, mam takie mało taktowne, osobiste pytanie...
- Wal. Prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko.
- Tak, wiem. To powiedz mi kochanie moje śliczne, czy wy macie ze swoim Mirkiem układ na wyłączność?
- Jaką wyłączność? O co chodzi?
- Pakt na wyłączność to jest centralnie wtedy, jeśli on pieprzy się tylko z tobą, a ty pieprzysz się tylko z nim. O to chodzi.
- Aha. To mamy. Jak chyba większość par na świecie. Czasem sobie tylko żartujemy na temat, że bzyka ukradkiem te swoje ringowe panienki na wyjazdach na gale. Ale to tylko takie śmiechy.
- Żartujemy mówisz? To zrób sobie test na poczucie humoru.
Kaśka wcisnęła Mali telefon do ręki.
- Kurde, to u nas w klubie? Kiedy to było robione?
- Dziś. Ty rajdowałaś wtedy po hurtowniach po zajzajery do kibli.
Malina spytała uzupełniająco:
- Co chcesz z tym zrobić?
- Na razie popatrzeć, pooglądać.
Trochę trwało to oglądanie, Mala wciąż przewijała filmik od początku. Zaś na jej ślicznej, jak zwykle rozradowanej buzi powoli znikało to rozradowanie, za to z oczu zaczęły ciec łzy. Reszta czarownic patrzyła na nią bez słowa, tylko Anita niezauważona przez nikogo cyknęła jej dyskretnie fotkę telefonem. Mala położyła wreszcie telefon i zaniosła się szlochem. Siedząca obok Malina podsunęła się krzesełkiem i przytuliła ją do siebie. Roxy wyjęła ze swojej torebki plik chusteczek, zaś Nita sięgnęła po kaśkowy telefon pytając:
- Mogę to sobie zgrać?
Kaśka tylko kiwnęła potakująco głową. Za to Turbi nagle się wyprostowała, zużyła podane jej przez Rudą chusteczki i spytała:
- Lalka, pomożesz mi? Ja cię tak bardzo, bardzo...
- Nie musisz prosić. Powiedz co mam zrobić?
- Pojedziemy do mnie, znaczy do Mirka. Nie zmieszczę wszystkich rzeczy na motor, ale zmieszczę do twojego auta.
- Kiedy jedziemy?
- Już.
- Zaraz, chwila!
Anita powstrzymała wstające i spytała:
- Gdzie jest teraz Mirek? W domu?
- Nie. Powinien być jeszcze w tym swoim biurze. Byłaś tam ze mną jakoś niedawno, wiesz, gdzie to jest. To niedaleko stosunkowo, parę przecznic.
Anita spojrzała na Roxy, która wstała i oświadczyła:
- No, to my też się zbieramy.
Już po chwili przy stoliku siedziała tylko Kaśka, która zwróciła się do akurat świeżo przybyłej kelnerki:
- Wygląda na to, że dziś sama się tej kawy napiję.
Potem sięgnęła po telefon i patrząc na wyświetlacz mruknęła do siebie gdy kelnerka poszła po tą kawę:
- Głupi, jebany chuj. Przecież drugiej takiej dupy jak Młoda to on nigdy, nigdzie nie znajdzie.
Malina i Mala podjechawszy na parking 
pod apartamentowcem Mirka udały się na górę, aby zrealizować plan wyprowadzki młodej czarownicy. Lalka spytała w międzyczasie:
- Co chcesz zrobić z tą jego... No wiesz... Kochanką? Tak to sobie nazwę oldskulowo. A może szonicą?
- Nic. Dobrze pracuje, nie mam jej nic do zarzucenia. A personel zakazu pukania się w klubie nie ma, dopóki robota jest porządnie robiona. Nawet słowa z nią nie zamienię o tej całej sprawie.
Zaś gdy już zawiozły wszystko do mieszkania Mali, ta jeszcze ją bardzo, bardzo ładnie poprosiła:
- Zejdź na dół i kup mi szampana, takiego dziecinnego, bez woltów. Sobie kup co chcesz, dam ci kartę. Pobędziesz potem trochę ze mną? Bo chcę ci się porządnie wyryczeć. No, już się zaczyna...
Za to Anita i Roxy podjechały pod biuro Fight Show Polska, ale jeszcze po drodze Ruda zajrzała do jakiejś sieciówki, gdzie kupiła dwa duże plastikowe pojemniki różnych dressingów. Gdy wysiadły ze swoich aut Nita cofnęła się jeszcze do bagażnika, skąd wyjęła jakąś torbę, którą zarzuciła na ramię. Rzuciły okiem na tablicę wiszącą w hallu biurowca i ruszyły do wind. Wreszcie dotarły.
- To tu.
- To chodźmy.
Za biurkiem siedziała jakaś kobieta, zapewne sekretarka:
- Dzień dobry. Szukamy pana Orskiego.
- Właśnie ma spotkanie.
- Tam?
- Tam, ale tam teraz...
Roxy zmroziła kobietę wzrokiem i zakomenderowała:
- Siedź spokojnie na polikach i dalej oglądaj reklamy majtek.
Czarownice weszły do pomieszczenia, w którym kilka osób głośno o czymś dyskutowało. Na ich widok zapadła nagle cisza. Nie wyglądały na dostawczynie pizzy, ani na aspirantki do pracy jako ring dupy. Anita oświadczyła:
- To nie jest napad, ale lepiej niech nikt się nie rusza.
- Ja im pomogę.
Roxy machnęła dłonią i syknęła hisslangiem zaklęcie uroku numer ileśtam, który tak działał, że choć obiekty były całkiem przytomne, to faktycznie mocno unieruchomione.
- Mireczku, idziemy do ciebie.
Gdy stanęły przy Orskim Anita warknęła:
- Góra! No, wstawaj. Hopkihopki złamasie.
Gdy mężczyzna podniósł się z krzesła, Roxy odstawiła ów mebel, po czym przywarła całą sobą do pleców mężczyzny. Objęła go ramionami przesuwając dłonie od torsu po okolice rozporka. Tymczasem Anita podsunęła mu pod nos telefon.
- No? Dobrze było, co? To teraz spójrz na to.
Szybko przesunęła palcem po wyświetlaczu.
- To nie jest orgazmiczny płacz ze szczęścia dupku.
Czarownica usiadła wprost naprzeciwko niego na stole konferencyjnym w bardzo zresztą nieeleganckiej pozie dając światu niepolityczny prospekt. I wzięła głęboki oddech.
- Pamiętasz naszą rozmowę jakiś ponad miesiąc temu. Miałeś niczego nie sknocić, ale ty wybrałeś karierę idioty, wsadziłeś gdzie nie trzeba i spierdoliłeś wszystko głupi gnoju. Ruda, rób swoje.
Roxy szybko rozpięła Mirkowi spodnie i opuściła mu je do kolan.
- W grochy? To jeszcze modne? Mój chłop nosi w słoniki.
Pochyliła się i pociągnęła nosem.
- Fu, brudas z ciebie. Siusiaka porządnie nie umyłeś po porannym ruchanku w Oktagonie.
Mirkowe bokserki również opadły spotykając się ze spodniami. Roxy sięgnęła do leżącej obok siatki wyjmując z niej kupione pojemniki. Jeden sos wylała cały mężczyźnie na głowę, drugi do opuszczonych galotów.
- Właściwie to powinna być płynna kupa, ale w sklepie nie mieli, poza tym takie nieestetyczne by było. Do tego pleonazmatyczne: kupę krasić kupą.
Przemowę zakończyła solidnym kuksańcem w rejon prawnie zakazany podczas sportowych walk na ringu.
- Muka! Kaśka zrobiłaby to lepiej, ale na ciebie i tyle styka.
- Dobrze, to teraz ja.
Anita wstała ze stołu, schowała do torebki telefon, obciągnęła spódnicę na pupie, po czym zdjęła z ramienia przyniesiony bagaż. Nie wyjmując zawartości torby zamachnęła się nią waląc Mirka po głowie. Ten osunął się na podłogę, zaś Roxy wyjęła Nicie z ręki ową torbę. Nie zaglądając do środka obmacała zawartość tejże torby i spojrzała na czarociółkę z mocno zdziwioną miną:
- Patelnią?
- No. Wczoraj robiliśmy grubsze zakupy i Borek zapomniał wyjąć wszystkiego z auta po powrocie. To teraz było jak znalazł. Idziemy.
Już w drzwiach Roxy syknęła hisslangiem zaklęcie odkręcające urok. Zaś Nita dodała na koniec już po ludzku:
- Nic mu nie będzie, zaraz się ocknie. Niech się cieszy, że minęły czasy starożytnich Słowian. To by było dopiero uciechy.
Gdy jechały windą Ruda spytała:
- Co by było za czasów Słowian?
- Przybiliby mu mosznę gwoździami do tego stołu.
- To oni mieli już takie stoły?
Obie wiedźmy wybuchły okrutnym śmiechem.

23 lipca 2025

NÓW TO DZIWNE SŁOWO /tanka żałobna/

Księżyc zanika
Każda chwila to pora 
Na umieranie
Rewolucja w umysłach
Gadać się nie chce wcale

17 lipca 2025

ATROPOS /haiku takie/

Lipcowy ranek
Randomowy ciach akcji
Tak to się dzieje
= = = = =
"Jak zimpretujesz, tak się wyśpisz"
/Joanna Kołaczkowska (RIP)/

13 lipca 2025

LECZENIE I KARCENIE

Piątek, osiemnasta. Dzień był jakiś wyjątkowo gorący, więc Kaśka najchętniej by go przepracowała w samych stringach, czy też nawet bez nich, nie wydawało się jej to jednak godne powagi stanowiska, które zajmowała. Ale jedenaście par oczu mimo to wylazło z orbit, gdy weszła na salę opięta krótkimi służbowymi legginsami w zielonym, klubowym kolorze i sportowym staniku udającym top. Po chwili zaś panowie bez komendy usiedli na podłodze, znając już nieźle procedurę treningu. Kaśka była dosyć konserwatywna pod tym względem, więc zaczynała go zawsze od krótkiej medytacji, aby, jak mawiała:
- Zbędne myśli wyszły za drzwi.
Co prawda na widok Pięknej te myśli wcale tak chętnie nie wychodziły, trzeba było im pomóc solidną rozgrzewką, ale tym razem, gdy wszyscy już wstali Kaśka wskazała palcem:
- Ty, panie Ładny, pozwól tu proszę na chwilę.
Gdy podszedł, trenerka dotknęła tym palcem jego policzka:
- Czy ja dobrze widzę? Masz pizdę pod okiem? Mnie nie obchodzi, co robisz poza salą, ale moi kursanci nie mają prawa odnosić żadnych takich obrażeń.
- Bo jego narzeczona w domu bije.
Rzucił któryś ze stojących, a reszta zarechotała radośnie.
- Pogratulować takiej dziewczyny, zaproś ją tu kiedyś do klubu, może ma talent? Ale ty mi się coś w ogóle nie podobasz. Aurę masz jakąś zgniłą.
Mężczyzna syknął z bólu, gdy Kaśka dotknęła jego boku. Po tej reakcji szybko przyłożyła całą dłoń i oświadczyła:
- Przecież ty masz żebro pęknięte. Chodź tu ze mną na bok pod ścianę. Zacznij proszę standardową rozgrzewkę, ja się tu muszę przez chwilę zająć kolegą.
To ostatnie zdanie było już do sąsiada stojącego obok. Gdy ten przejął komendę na grupą, trenerka szybko obmacała delikwenta, po czym kazała mu stanąć twarzą do ściany, rozstawić nogi, unieść ramiona do góry, po czym oprzeć je na tej ścianie. Położyła mu jedną dłoń na karku, drugą zaś od tyłu chwyciła go za krocze.
- Mnie też żebro boli.
Rzucił któryś z ćwiczących, ktoś parsknął śmiechem, ale skupiona na pracy Kaśka nie zwróciła uwagi na ten żart. Wreszcie puściła stojącego i zadysponowała:
- Opuść ręce, obróć się. Głęboki wdech i wydech. No!
Klepnęła go po żebrach.
- Boli?
- Nie.
- To gotowe. Będziesz żył.
Ku zdumieniu ćwiczących najbliżej siniak pod okiem mężczyzny znikł, na jego twarzy nie było śladu po uderzeniu. Jedynie Mirek domyślał się zapewne, że Kaśka użyła tej samej mocy, którą mu czasem demonstrowała Mala.
- Dołącz do reszty. Panowie! Gleba!
Tą komendą trenerka zaczęła aplikować kursantom długą serię burpeesów. Zaś po niej nastąpił cały zestaw różnych innych ćwiczeń, wreszcie padło:
- Dość! Wkładamy rękawice, te małe, te lekkie. Dobierzcie się teraz w pary, ty chodź do mnie i jedziemy uniki. Jeden bije, drugi ręce do tyłu i tylko korpus się rusza. Tak kilkanaście razy, potem zmiana. Pracujemy!
Jedno ćwiczenie, potem drugie, trzecie, kwadrans za kwadransem zajęcia powoli dobiegły końca. Na finał Kaśka dołożyła kilka serii czegoś na dobicie grupy, wreszcie klasnęła w dłonie i oświadczyła:
- Dziękuję panowie, koniec na dzisiaj. Jesteście zajebiści. Praca tu z wami to dla mnie naprawdę przyjemność. A ty pluszaczku...
Tu wskazała palcem na jednego ze spoconych, zdyszanych panów.
- Ty jak mi w poniedziałek znowu przyjdziesz z fanarem, to ci poprawię z drugiej strony. Moje chłopaki nie mogą dawać odwłoka i pozwalać się trafić. Nawet zdolnym narzeczonym.
Zaś po około kwadransie Kaśka gnała na swoim esesmańskim motocyklu do Anity na kolejne zajęcia. Wiedźmy planowały sabat ćwiczebny, warsztatowy, jednak wypadki potoczyły się nieco inaczej. Gdy już wychodziły razem do sabatorium zadzwonił telefon Maliny leżący na stole w salonie. Miała właśnie iść go wyłączyć na czas sabatu, ale on był szybszy.
- No?
- ...
- Dobrze kochanie, tylko szybko.
Lalka odłożyła aparat i oświadczyła:
- Mariolka tu jedzie, za parę minut będzie.
- Ale co się stało?
- Coś bardzo ważnego. Jedzie taryfą, nie mogła mówić.
- To czekamy.
Mariolka, dziewczyna Maliny nie była czarownicą, nie miała mocy, nie brała więc udziału w sabatach. Wiedziała, gdzie jest jej partnerka, wiedziała, co robi, więc skoro nagle postanowiła przyjechać do Anity, to nie był to żaden jej kaprys. Musiała być istotna przyczyna.
Wreszcie dziewczyna wpadła do salonu. Była ubrana i uczesana tak samo, jak Malina. Obie miały ostatnio taką fazę, aby się identycznie laszczyć. Już od drzwi rzuciła:
- Mam go! Poznałam! Przypomniałam sobie!
- Ale kogo? Co jest z tobą?
- Spotkałam tego, co mi dał drinka.
Pierwsza zatrybiła Anita:
- O kurwa! Ja pierdolę! Siadaj, opowiadaj!
Reszta czarownic patrzyła po sobie nie wiedząc, o co chodzi. Czytający pewnie też tego nie wiedzą, więc dokonajmy pewnej przypominajki. Musimy się cofnąć niecałe cztery lata wstecz, do czasów kiedy związek Anity i Borka dopiero się rozkręcał. Mieszkali oboje wtedy tam, gdzie teraz mieszka Mala, czy raczej wynajmuje mieszkanie, bo głównie teraz mieszka u Mirka. Otóż któregoś dnia Borek poszedł ćwiczyć swoje mutanckie moce antygrawitacyjne, zaś na opuszczonym placyku, gdzie zwykle to robił, zastał dwóch kolesi zaczynających rozbierać naćpaną po uszy, nieprzytomną dziewczynę. Ich zamiary były dość czytelne, jednak Falibor sprawnie pokrzyżował im plany. Obezwładnił ową antygrawitacją obu napastników, zaś dziewczynę zaniósł do siebie do domu. Gdy przyszła Anita była nieco zaskoczona widokiem obcej kobiety w ich łóżku, ale już po chwili sytuacja się wyjaśniła. Gdy Mariolka, bo ona to była, wreszcie się ocknęła, doszła do siebie, Nita bardzo troskliwie się nią zajęła. Próbowano odtworzyć wypadki zaszłe przed incydentem, jednak dziewczyna niewiele pamiętała. Ostatnim miejscem przebywania, które pamiętała przed przebudzeniem u Borka była pewna kawiarnia w okolicy. Nic więcej nie udało się ustalić, także policja, której zgłoszono całą sprawę nic nie zrobiła. Przez jakiś czas Mariolka jeszcze kolegowała się z Anitą, Borkiem, jego siostrą Maliną i całym towarzystwem wokół nich skupionym, ale powoli, stopniowo ich drogi się rozeszły. Za to ponad dobry rok wstecz zeszły się na powrót. Takim to sposobem, że gdy Malina wystrzelała się już ze swoim odwetem na facetach miała ich trochę dosyć i nagle zapragnęła odmiany. Czystym przypadkiem spotkała znowu Mariolkę, wtedy zaś okazało się, że mają podobne gusty. Dość szybko znalazły się ze sobą w łóżku, potem zaś zaczęły funkcjonować jako para. Po drodze miały pewien kryzys, który zażegnała Mala, ale to akurat nie jest istotne. Teraz jesteśmy przy stole w salonie domu Anity, gdy Mariolka próbuje opowiedzieć, co się ostatnio wydarzyło:
- Malina jechała do was i wysadziła mnie na mieście, miałam coś tam sobie kupić i wrócić do domu, znaczy tam do niej do domu. No, i w sklepie zobaczyłam jego.
- Jego, czyli kogo?
- Czyli kolesia, który postawił mi drinka w kawiarni, wtedy, gdy... Gdy Borek mi dupę uratował. Po prostu nagle przypomniałam sobie całą sytuację, całą rozmowę.
- Poznał cię? Znaczy w tym sklepie.
- Chyba nie. Rzucił na mnie okiem, tak obciął przelotnie, ale akurat płacił, potem wyszedł. To ja poszłam za nim. Daleko za nim nie poszłam, bo wsiadł do auta, ale mam to.
Mówiąc to Mariolka wyjęła z torebki niedopałek ledwo co napoczętego papierosa zawinięty w papierową chusteczkę.
- Jak wyszedł ze sklepu to zapalił, ale zaraz potem wyrzucił. Malina mi mówiła, że po takim czymś można kogoś namierzyć. Czy to prawda? Da tak radę?
- Prawda. Chodźmy do pracowni. Daj tego peta. Na filtrze, na ustniku powinien być jakiś mikroślad biologiczny. Albo nie. Poczekajcie, tu jest więcej miejsca.
Anita szybko ruszyła do pracowni, po czym zaraz wróciła ze sporym zawiniątkiem. Odwinęła chustę, postawiła na stole czarną skrzyneczkę, ze środka zaś wyjęła szklaną kulę. Obok niej położyła otrzymany niedopałek, na tym zaś zestawie złożyła obie dłonie, po czym zamknęła oczy mówiąc:
- Nie mówcie teraz nic.
Zaś po jakiejś minucie oświadczyła:
- Mam go.
- Mogę zobaczyć?
Siedząca obok Mariolka zbliżyła do niej głowę usiłując zajrzeć do kuli, jednak Anita zaoponowała:
- Poczekaj chwilę. Muszę zmienić punkt widzenia, bo na razie widać tylko to, co on widzi. Jeszcze, jeszcze, jeszcze... Mam już go z profilu. Wystarczy tyle, zobacz?
- Tak, to on. Na pewno on.
Reszta kobiet otoczyła siedzące na sofie próbując zajrzeć do kuli.
- Jest w aucie, chyba się zatrzymał... Tak, stoi. Wysiada...
Mala stojąca za fotelem nachyliła się do Anity.
- Niteczko, możesz, że tak powiem, że tak to nazwę, tak odjechać kamerą, żeby zobaczyć tablicę rejestracyjną?
- Łatwe nie jest, ale mogę.
- Gdzie masz coś do pisania?
- Masz mój telefon, na nim zapisz.
Roxy będąca najdalej podała Mali aparat. Nita zapodała:
- Maleczko, teraz. Mam przód auta i jego.
Mala poklikała literując głośno całą treść tablicy. Podała telefon Rudej, następnie wyciągnęła swą dłoń w kierunku szklanej kuli. Zacisnęła ją, po czym syknęła coś hisslangiem. Wreszcie cofnęła rękę i dodała już po ludzku:
- Papa sprawny kusiu, ty zboku zasrany!
Wieczny, radosny uśmiech na ślicznej buzi młodej wiedźmy na chwilę zastąpił paskudny grymas nienawiści. Zaglądające do kuli Anita, Mariolka i Malina ujrzały, jak mężczyzna chwyta się za okolice kroku, pochyla do przodu, po czym upada. Schylona Mala wyprostowała się, uśmiechnęła triumfalnie i dodała:
- Koniec moczenia kijka. Mala jeden, zbok zero.
Wykonując biodrami ruchy niegodne filozofa uzupełniła:
- Gol na wyjeździe liczy się podwójnie.
- Zabiłaś go?
Roxy spojrzała na Malę pytająco. Odparła Anita:
- Nie, bo by obraz zniknął.
- To co mu zrobiłaś niedobra małolato?
- Uniesprawniłam mu aparaturę. Teraz wy po numerach rejestracji namierzcie go dokładniej, żeby się wziął dowiedział za co został skarcony. Może będzie tak miły, że pójdzie na współpracę i sprzeda koleżkę? Klątwy mu nie odkręcę, bo to niepedagogiczne, ale poluzować odrobinę mogę. Bo jak znam tą historię, to było ich dwóch? Tak, Malinko? Tak mi opowiadałaś?
- Tyle wiem, co od Borka.
- Ale to już wy. Ja swoje zrobiłam.
Mala nachyliła się nad Mariolką, przytuliła jej głowę do siebie, po czym wykręcając ją nieco polizała po policzku. Ta zaprotestowała.
- Oj nie, weź. Wyskoczyło mi tu coś.
- Tak? 
Po czym Turbinka powtórzyła zabieg.
- Już wskoczyło, nie ma.
Roxy spojrzawszy na Malę z podziwem podsumowała:
- Taką klątwę bojową, na odległość, solo. Piękna robota.
Za to Kaśka pochyliła się, żeby obejrzeć uważnie gładki już policzek Mariolki i spytała:
- A mnie Maleczko może też poliżesz? Potówki mi wyskoczyły na treningu, ale trochę w innym miejscu.
- Ciebie to ja wszędzie poliżę, tylko co na to twój Dasio?
- Dziewczyna z dziewczyną to się nie liczy.
W tym momencie wtrąciła się Malina:
- Nie byłabym tego tak do końca pewna.
Anita włożyła kulę do skrzyneczki, zawinęła chustę, po czym wstając od stołu z tym pakunkiem w dłoniach spytała:
- To co? Sabat mamy chyba dziś zaliczony? Kawy, herbaty, soczku? Piwo też jakieś mam. Jak Adaśko tu zajrzał po Borka, to ze dwa mi zostawił. Na zatkanie putki, żeby nie tęskniła.
Jak zwykle uczynna Mala już szła do kuchni pytając po drodze:
- To co która chce?

09 lipca 2025

POTRÓJNA WYDAJNOŚĆ

Wypięta pupa opięta zielonymi legginsami wyglądała szalenie apetycznie. Pochylona nad laptopem Kaśka, właścicielka owej pupy coś klikała na nim. Wreszcie skończyła, wyprostowała się, po czym odwróciła się do Mirka delektującego się tym widokiem.
- No, i coś tam wypatrzył? Strasznych sensacji nie oczekuj, raczej nie mam nic w poprzek. Tak centralnie to masz jakaś sprawę? Bo jakoś nie wierzę, żebyś przyszedł tylko moje krocze oglądać.
- Mam sprawę. Chcę kupić kilka sesji treningowych.
- To nie do mnie z tym. Do recepcji idź, od tego ona jest.
- Byłem, gadałem już z Gotką, ale terminy ma takie, że...
- Rozumiem. A teraz próbujesz ze mną po znajomości wepchać się na przód kolejki? Co to w ogóle ma być? Przecież ty chodzisz już na tajski boks do Romana, tak?
- To ma być na dziesięciu chłopów ćwiczonych jak do ememej. Do tego nieco technik transportowych. Do tego ważne jest, żebyś ty ich trenowała. Bardzo, bardzo ładnie proszę.
- Już zgapiłeś od Mali. Ale nie umiesz. Tylko ona umie bardzo, bardzo ładnie prosić. Poza tym to nie są tanie rzeczy.
- Podwójna stawka?
- Potrójna. Zamach stanu szykujesz, czy jakąś kibolską ustawkę? Zresztą, co mnie to właściwie obchodzi? Dziewczynek do burdeli nie sprzedajesz, fabryki psów rasowych nie prowadzisz, prochów dzieciakom nie wciskasz. Ty się nie śmiej tak, to wszystko zostało sprawdzone. Puka cię nasza siostra, byle kogo nie powinna pukać. To ile tych sesji ma być?
- Osiem? Dziesięć?
- Weź dwanaście, policzę jak za jedenaście. Co to za materiał ta twoja parszywa dziesiątka? Ćwiczyli coś kiedyś, czy leszcze?
- Nasi ochroniarze, same tłuki. Dbamy o ich formę, o prawidłowy rozwój i poziom ich wyszkolenia.
- Dobrze, biorę tą robotę. Zrobię im oldskulowy kyokushin. Tylko pamiętaj, że unikam uczenia brudnych numerów kluczowych przy realnej walce. Wyjątek to zajęcia z samoobrony dla kobiet, wtedy im czasem pokażę coś, co warto znać. Jakby nie było gwałcona dupa nie walczy na niby, tak jak na ringu. Po szóstej poniedziałki, środy, piątki, dostukam sobie trochę nadgodzin. Tylko jest jeden warunek. Ty też przychodzisz i masz wytrzymać do końca turnusu.
- Ja? Ja już chodzę do...
- Wiem, Roman to świetny instruktor, ale ja cię doszkolę. Tak dodatkowo, na koszt firmy. Mala ma pukać chłopa, a nie gówno jaka. Idż teraz do recepcji, ureguluj, powiedz Gotce, co ustaliliśmy. Ona już sobie poradzi z grafikiem.
- Kasiu, ale ja mam jeszcze jedną sprawę.
Mirek podszedł bliżej i zaczął coś klarować ściszonym głosem...
Był to piątek, zaś po niedzieli, w poniedziałek o osiemnastej na sali pojawiło się jedenastu dryblasów, tam czekała już na nich Kaśka w zielonym dresie opiętym na jej doskonałych kształtach.
- No, prosiaczki. Jak któryś z was ma jakieś kolczyki, zegarek, bransoletkę, to wszystko, całą biżuterię kładziemy tam. A potem ciocia Kasia da wam tak w pizdę, że wióry polecą. Będzie jak za nieboszczyka dziadka Oyamy. Ale na początek... Na glebę, chwilę posiedzimy, wystawimy za drzwi myślenie o głupotach.
Zabawnie było po treningu. Gdy wszyscy razem ruszyli do szatni, Kaśka zatrzymała ich tuż przed wejściem do niej.
- Pięciu niech weźmie rzeczy i przyjdzie do damskiej szatni. Chyba, że chcecie czekać albo sobie myć plecki parami. Bo jest tylko sześć pryszniców na szatnię. Damska jest teraz pusta.
Gdy pięciu spoconych samców przyszło do tej szatni zastali nagą Kaśkę stojącą pod jednym z natrysków. Zatrzymali się jakby nieco skonfundowani, co trenerka skomentowała ze śmiechem:
- Co tak stoicie gamonie? Gołej baby nie widzieliście, czy co? Oglądania moich cycków nie ma w pakiecie.
Po czym odwróciła się prezentując dla odmiany zaplecze swojego ciała, równie miłego dla oka, milszego wręcz od także miłego zaplecza Afrodyty Kallipygos.
Ale zanim doszło do wspomnianego treningu i kąpieli po nim, Mala, szefowa działu technicznego klubu Oktagon zajrzała rano do laptopa, wystukała login plus hasło, po czym uśmiechnęła się jeszcze szerzej, niż zwykle. Spojrzała na przechodzącą mimo koleżankę i oświadczyła:
- Zdałam. Sto procent punktów.
Po niecałej godzinie wiedział już cały klub. Gdzie tylko Turbina się nie pojawiła, to wszyscy hurmem gratulowali świeżo upieczonej absolwentce. W końcu zadzwonił jej telefon. To Stryjo zapraszał do siebie do gabinetu na chwilę rozmowy.
- No? Jak tam forma? Sto procent punktów. Wiedziałem, że tak ci pójdzie. Jakby dawali więcej to też byś wzięła. Po prostu zuch dziewczyna. Co teraz? Wybierasz się gdzieś dalej edukować?
- Stryju, dziś nie gadam o tym co dalej. Sorry. Dziś się tylko cieszę. Poza tym mam mnóstwo pracy. Mogę już iść? Ja chętnie ze Stryjem pogadam, ale teraz zły moment na to.
Zwyczajowy klaps na szczęście zakończył tą wymianę zdań. Ale Mala nie zabrała się od razu do tej pracy, tylko obdzwoniła wszystkich przekazując im swoją nowinę. Zaś przed osiemnastą pojawił się Mirek na czele swojej ekipy. Dziewczyna pobrała od niego kluczyki do auta, potem oświadczyła:
- Zrobię zakupy, przyjadę po ciebie i jedziemy do ciebie. Tak?
- Tak.
Zaś wieczorem naga Mala wśliznęła się pod kołdrę, przytuliła do leżącego Mirka i zapytała z troską w głosie:
- Ostro było?
- Ostro, ostro. Kaśka wysmarowała nami sufit.
- Ale tu na dole wszystko gra. To teraz ja tobą wysmaruję sufit. Tak kontrolnie. Ty tylko leż, odpoczywaj, ja się zajmę resztą.
Powiedziawszy to usiadła mu na twarzy i zaczęła robić to, co zapowiedziała. Zajęła się swoją ulubioną zabawką...
Za to we wtorek usłyszała:
- Kochanie, mam takie wrażenie, że mnie głowa boli.
Mala jednak nie bardzo kwapiła się przyjąć tego do wiadomości, ale tym razem jakby nieco oszczędziła swojego chłopa. Po kilku minutach było już po wszystkim. Zaś gdy tylko obtarła usta kątem oka zauważyła, że jej manekin już po prostu śpi. 
W środę poszło gorzej, właściwie wcale nie poszło. Za to we czwartek tuż po pracy Turbi skonstatowała brak Kaśki. Podobno gdzieś wcześniej wyszła, ale jej motor oraz klubowy van stały sobie w garażu i nic nie mówiły. Mala sięgnęła po telefon:
- Gdzie jesteś?
- ...
- Aha. Mogę wziąć motor? Bo jadę do Pleciugi.
- ...
- Dobrze. To do zobaczenia.
W Pleciudze Kaśki jeszcze nie było, za to nad stolikiem, mimo pozornie wesołej rozmowy poczuła jakieś dziwne napięcie. Popatrzyła na trzy szczebioczące psiapsie i spytała:
- Laski, czy coś jest nie tak? Coś powinnam wiedzieć?
Laski zamilkły, spojrzały na nią, po czym wróciły do szczebiotania. Trwało to jeszcze kilka minut, wreszcie pojawiła się Kaśka. Podeszła do stolika i zakomenderowała:
- No, chodźmy. 
- Gdzie?
- Na parking. Ja tylko powiem kelnerce, żeby nie pomyślała, że uciekamy, czy coś. No, czarodziejki pizdoklejki, ruszać poślady.
Ostatnia wyszła z Pleciugi Mala i jej duże, mangowe oczy ujrzały na parkingu Mirka. Ale to nie wszystko. Mężczyzna siedział na siodełku motocykla. Zaś sam motocykl był Turbinie nieznany, Mirek zresztą nie miał żadnego. Pojazd wyglądał bardzo świeżo, jakby wprost ze sklepu, czy salonu. Dziewczyna spytała:
- Co to jest? Tylko nie mów, że jakiś motor, bo widzę.
- To jest motor, ale nie jakiś, tylko twój nowy motor.
- Mój? Kupiłeś mi motor? 
Mala zamrugała oczami i dodała:
- Mireczku, rozmawialiśmy niedawno na temat drogich prezentów. A to cacko musiało kosztować mnóstwo pieniędzy. Tak mi miłości nie okazuj, nie jestem z tobą z rozsądku jak jakaś blachara.
Wreszcie wtrąciła się Kaśka stojąca obok z resztą wiedźm:
- Wszystko jest w porządku. On go nie kupił sam, właściwie to ja kupiłam, bo podobno najlepiej się znam, ale tak dokładnie, to na ten zakup zrzuciło się dziesięć osób.
- Dziesięć? Czyli kto?
- Mirek, my cztery, tak jak tu stoimy, Borek, Misiek, Mariolka i mój Adaśko do pełnego kompletu. 
- A kto dziesiąty?
- Jak myślisz?
- Ciocia Lala?
- Bystra z ciebie dziewczyna. Ale pierwszy pomysł był Mirka. Słusznie zauważył, że za tą maturę należy ci się prezent. Przecież ty przez rok zrobiłaś cztery klasy szkoły średniej.
- Tylko trzy, bo pierwszą zrobiłam u Benges.
- No tak. Ale to też jest gruby wyczyn. Tu masz wszystkie papiery tego grata. Wszystko jest na tip top, załatwione od ręki.
W tym momencie wtrąciła się Anita:
- Za to w piątek i sobotę spotykamy się u mnie. W piątek my robimy mały sabacik, żeby z wprawy nie wyjść, a w sobotę trzeba ten motor obsikać całą rodziną, żeby się nie rozeschnął.
Kaśka dodała:
- Kosz się dość łatwo montuje i demontuje. Potem ci pokażę jak to zrobić, a zresztą sama to szybko ogarniesz. Wystarczy, że rzucisz okiem i już wiesz.
Mala obeszła motor dookoła, dotknęła palcami tu i tam, ucałowała Mirka, potem rzuciła się obściskiwać z dziewczynami.
- Kochane jesteście, znaczy kochani. Wszyscy.
Anita znowu się odezwała:
- Trochę ci popsuję humor. Musimy zrobić ci z Borkiem podwyżkę czynszu. Wiesz, wszystko drożeje, czynsz administracyjny podskoczył, chyba rozumiesz sytuację.
- Nie ma sprawy. I tak bierzecie ode mnie grosze, nic nie zarabiacie. Ceny wynajmu w tej dzielnicy są o wiele wyższe. Wiem, dowiadywałam się jak to wygląda.
Jak pamiętamy, gdy wiedźmy zdecydowały pomagać Mali była do ogarnięcia kwestia jakiegoś lokum dla niej. Najpierw awaryjnie, prowizorycznie wzięła ją do siebie Roxy. Ale zaraz potem Borek przeniósł się do Anity, więc jego mieszkanie stało się puste. Idealna sytuacja, aby wynająć je właśnie Mali.
Nagle odezwała się Kaśka:
- Młoda, ja ci naprawię ten humor. Będziesz miała z czego płacić. Dziś ze Stryjem przyznaliśmy ci podwyżkę.
- Nic mi Stryjo nie mówił jak rano byłam u niego.
- Bo to było trochę później.
- Ale czemu? Z jakiej to okazji?
- Pracujesz w klubie już rok, a zrobione jest tyle, co inna by robiła trzy lata. Więc ta podwyżka ci się należy, jak fiut dobrej żonie. To przy wypłacie, a teraz jakąś premię wyskrobiemy. Na koszta sobotniej imprezy, bo chyba postawisz po jakimś ciastku?
Mala znowu rzuciła się do ściskania Kaśki. Potem podsumowała:
- To może zrobimy tak, że ja cię Mireczku teraz zawiozę do domu... Bo treningu z Romanem to ty chyba dziś nie masz?
- Mam, ale naganiałem się po mieście, nie chce mi się.
- To dobrze, bo mam pewne plany wieczorne. Zawiozę cię, szybko tu wrócę, trochę popleciugujemy jeszcze. Bo ty tu nie wejdziesz, to jest babski teren. A ja wypróbuję sobie tego nowego rumaka.
Formalnego zakazu bynajmniej nie było, ale faktycznie do Pleciugi uczęszczały tylko same kobiety. Jeśli pojawił się mężczyzna, to wiadomo było, że przyjezdny, nie znający tutejszych zwyczajów.
Wiedźmy wróciły do kafejki, Mala odpaliła motocykl, po czym oboje na nim odjechali. Za to już na miejscu, na parkingu podziemnym pod apartamentowcem pozwoliła sobie na drobny żart. Gdy oboje odeszli od motocykla ten nagle zniknął. 
- Co zrobiłaś?
- Kopuła niewidka.
- Dobry sposób na garażowanie.
- Nie bardzo. Ktoś może chcieć przejść i się poturbuje, krzywdę sobie zrobi. Podejdź tam bliżej i wyciągnij rękę.
- Ożesz! Dłoni nie mam! A teraz mam, teraz znowu nie mam. Znowu jest! Ale jazda! Ja się chyba muszę zacząć ciebie bać.
- Wodzu, co wódz? Bądź dla mnie miły, a krzywda ci się nigdy nie stanie. Ta osłona jest do bani też dlatego, że przepuszcza deszcz.
- A można wyczarować taką przeciwdeszczową?
- Można, ale mnóstwo energii żre. Za to lepsze jest coś innego. Uważaj, odejdź krok i patrz, co się teraz zadzieje.
Mala przesunęła dłonią, motor się pojawił.
- Podejdź, wyciągnij rękę i podaj mi kask z kosza.
- Fuck!
- Co się stało?
- Coś mnie dziabnęło w dłoń. Takie włochate z zębami.
- Prawda? To tylko taka łagodna wersja zaklęcia ochronnego, ustawiłam go tak teraz dla ciebie, dla demonstracji. Praktyczne ustawienie robocze jest takie, że złodziej mdleje lub zanieczyszcza spodnie. Dobrze kochanie, ja wracam do Pleciugi, za dwie, trzy godziny wrócę. Ty idż do domu, ale przedtem pójdź proszę do sklepu tam niedaleko i kup szampana dziecinnego, wiesz, takiego bez woltów. Jak przyjadę, to opijemy ten piękny prezent.
Mala cmoknęła Mirka w policzek, włożyła kask na głowę, wsiadła na motor i wyjechała  z parkingu...
Jednak temat mieszkania jeszcze wrócił wieczorem. Zanim jednak do tego doszło Mala niczym orkan przeleciała Mirka podobną metodą, co wcześniej, w poniedziałek i we wtorek. Bo chłopisko mimo wszystko było nieco obolałe po kaśkowych zajęciach. Tylko może tym razem trochę dłużej się nad nim pastwiła. Gdy już było po wszystkim Mirek spytał:
- Słoneczko, a może po tej podwyżce czynszu przemyślałabyś jeszcze raz sprawę przeprowadzki do mnie na stałe? Właściwie to ty bardziej tu mieszkasz, niż tam. Im byś zrobiła przysługę, bo mogliby wynająć mieszkanie komuś drożej, a tak to...
- Kochanie, na wyjeździe ten temat bardzo dokładnie omówiliśmy, więc ja cię bardzo, bardzo ładnie proszę, żebyśmy już do tego nie wracali. Tu mieszkam, ale weekendy wolę już jednak spędzać bez ciebie, tłumaczyłam ci już to. Ja chcesz się miziać w niedzielę, to zadzwoń i przyjedź do mnie. Mnie nigdy nie boli głowa, czasem tylko mogę nie mieć czasu, ale szybki numerek możemy właściwie zawsze wykonać. Moja buzia i reszta dziurek są tylko dla ciebie.
- Tak, wiem. Babskie sprawy, czary mary i tak dalej. Ale możesz tak samo robić to wszystko tu. To są trzy pokoje, jeden możesz...
Nie dokończył. Wtulona weń Turbina chwyciła go nagle za to, na czym kilka minut wcześniej intensywnie skupiała swoją uwagę.
- Mireczku, ja cię tak bardzo, bardzo ładnie proszę...
Fachowcy od medycyny dalekowschodniej twierdzą, że jeden taki porządny chwyt dziennie dodaje mężczyźnie jeden dzień życia dłużej. Trudno orzec, czy Mala była do tego przekonana, tu raczej chyba testowała wpływ tego zabiegu na wzmocnienie pamięci.

04 lipca 2025

OPERATYWKA

Czarownice, czyli wiedźmy można sobie dzielić według różnych kryteriów, może być takim na przykład główne źródło utrzymania. Jedne to profesjonalistki, drugie to pasjonatki, które na płacenie rachunków zarabiają jakoś inaczej. Ale to wcale nie znaczy, że pierwsze lepiej czarują, bo ich wrogiem jest rutyna, zaś te drugie mają po swojej stronie wiele świeżości. Poza tym te drugie również nie odrzucają okazji, aby zarobić coś magią na boku. Wiele też wspiera nią swoje główne zajęcie, choćby taka Kaśka, pierwsza rakieta rehabilitacji, do której to ustawiają się długie kolejki szczodrych połamańców. Bynajmniej nie jest szarlatanką, uczciwie czaruje magią realną.
Jednak zawodowe wiedźmy mają to do siebie, że wielu pieniądze padają na mózg, zalewają oczy niczym lubrykant sromowy, stają się pazerne nad wyraz, co niejedną zresztą zgubiło. Doświadczyła tego Roxy, która kiedyś to próbowała wstąpić na taką właśnie ścieżkę kariery. Dupę jej uratowała Anita, jej najlepsza psiapsia od czasów jeszcze przedszkolnych, która zauważyła, że coś tu jej zdaniem jest nie tak. Rzecza jasna nie stało się to od razu, to tak nie działa. Trochę to musiało potrwać, żeby Ruda zobaczyła kanał, do którego zmierza, żeby zechciała coś zmienić. Bywały chwile, gdy cała przyjaźń obu pań wisiała na włosku, ale przetrwała tą próbę, zaś kontrola nad sytuacją wróciła na swoje miejsce. Jednak przez parę lat zawodowego czarowania Roxy zdążyła uzbierać pewną sumę dutków, za którą założyła własną firmę innego rodzaju. Co prawda do jej rozwinięcia, jak każdej zresztą firmy, również konieczna jest pewna doza pazerności, ale nie było to już takie szaleństwo, jak przedtem. Lisica rozwinęła tą firmę dość szybko. Nie było to co prawda żadne imperium biznesu, mimo to "Latająca miotła" mocno zaistniała na rynku, nie dała się zeń zmieść. Co prawda sprzątać każda może, czasem lepiej lub gorzej, lecz Roxy plus jej dziewczyny robiły to solidnie. Firma krzak stała się drzewem. Niezbyt wielkim, ale przecież szefowa była już wyleczona, umiar przestał być jej obcy, więc rozmiar nie miał znaczenia. Bardzo dużą dla niej podporą jest niejaka Tami, która choć nie jest wiedźmą, ani nawet kryptą, to od samego początku jest jej prawą ręką. W sprawach firmowych Roxy ufa jej wręcz bezgranicznie, bo ta kobieta po prostu nigdy nic nie zawala. Za to lewą jest od paru lat Malina. To jednak już wiemy, cała ta sprawa była już kiedyś omawiana, wiemy dobrze, kim jest Lalka, więc nie ma sensu tego powtarzać. Czas już, aby po tak rozbudowanym wstępie historycznym przejść do bieżących wydarzeń.
Było to wczesne popołudnie, gdy w bazie "Latającej Miotły", niewielkim budynku wynajmowanym na przedmieściach, w pokoju szefowej zebrała się trójka pań. Roxy, Tami oraz Malina, której ulubiona mina słodkiej idiotki była tym razem miną poważnie skupionej słodkiej idiotki. Ruda na wstępie zagaiła właśnie do niej:
- Lalka, przegięłaś trochę z tym zaklęciem. Za mocno.
- Nie miałam innej opcji. Dedlajn nas maca po dupie, zaraz nam ją wyrucha. Musiałam dziewczyny trochę podkręcić. 
- Trochę? Widziałam dziś rano to twoje trochę. One zapierdalają jak chiński kucharz żabowe siusiaki tasakiem. To nie jest sposób na dobrą robotę, tylko na wykończenie pracownika. Teraz będę musiała dać im tydzień wolnego, żeby doszły do siebie.
Malina nagle zmieniła ton, a minę na minę potulnej słodkiej idiotki.
- Przepraszam. Może faktycznie straciłam wyczucie.
Tym razem Roxy zmieniła ton, coś w niej puściło.
- Nie, to ja cię przepraszam. Byłaś bliżej, widziałaś więcej. Ja zajrzałam tam tylko na chwilę, nie spojrzałam dokładnie, ile jest jeszcze do zrobienia. Tami, chcesz coś powiedzieć?
- Nie, raczej nie. Byłam na tym obiekcie tylko na początku, ale jak widziałam, to jest naprawdę ciężki obiekt do roboty. Nawet miałam wątpliwości co do terminu.
Ruda podsumowała:
- Dobrze, już wszystko wiem. Zrobimy tak. Ja jutro nie mam kiedy tam jechać. Zajrzycie tam rano obie razem. Ty się Tami przyjrzysz, jak wygląda sytuacja, potem powiesz Lalce, jak ma to zaklęcie ustawić. Mamy dwa dni do odbioru roboty. Bo może jest tak, że nie trzeba odpuścić, tylko jeszcze bardziej podkręcić? Rzut na taśmę jakby. Resztę dnia działacie według swoich procedur. Teraz chwila przerwy, a potem wam opowiem, co też zabawnego się dzisiaj zadziało. Na razie luz, wolno palić.
Tami sięgnęła do zanadrza ze słowami:
- E-papierosów się nie pali, tylko wapuje.
- Wiem. To miał być głupi żart taki. Tylko kompletny, nieuleczalny debil nazywa używanie e-papierosów paleniem. Ja tytoniu nie praktykuję, ale to akurat wiem. Ziele też można wapować, tylko troszkę inna jest maszynka do tego.
- Z tego mojego ustrojstwa też można, ale olejek.
Zaś po przerwie Roxy oznajmiła:
- Byłam na spotkaniu, potem na lunchu z tym dyrektorem hotelu, co wam ostatnio wspominałam. Kroi się spore zamówienie, bo tam jakiś remont był, czy coś. Jutro jadę to obejrzeć. Tylko jest taka sprawa, że najpierw ma być przetarg, to zaś oznacza, że trzeba opracować ofertę. Lalka?
- Aha. Znaczy, że ja?
- Prawie. Razem to zrobimy. To znaczy nie zrobimy. Nic nie zrobimy, bo jest pewne obejście tego całego zamieszania.
Ruda wykonała efektowną pauzę i zassała łyka coli z puszki. Obie panie, Tami i Malina spojrzały na nią pytająco.
- No?
- Ten przetarg można... No, ten dyrektor tak może zrobić, żeby go nie było, tylko od razu my dostaniemy tą robotę. Pieniądze są, tylko on musi jeszcze pokombinować, ile on sobie może z tego ukraść, skubnąć na boku.
- Tak ci powiedział?
- Nie, no coś ty, centralnie nie tak, to są moje wnioski z tego, co powiedział. Tylko, że jest pewien haczyk.
- Bez haczyka ani rusz.
Tami rzuciła nagle:
- Cicho, nie przerywaj jej.
- Haczyk jest zabawny. Tego też mi wprost nie powiedział, tylko tak mniej wprost, ale przecież nie jestem jakąś jebaną idiotką.
- Chyba nie...
- Lalka, zamknij się! Streszczając przekaz, to mam dać mu dupy.
Zapadła cisza, wreszcie Malina zrobiła minę zawiedzionej słodkiej idiotki, wydęła swoje zmysłowe usta i wyartykułowała:
- Phi! Na takich haczykach wisi pół światowej polityki, wielkiego biznesu, czy czegoś tam jeszcze. Czuję się zawiedziona.
Za to Tami spytała:
- Co chcesz z tym zrobić?
Roxy wstała zza biurka i przeciągnęła się tak, że aż jej się rozpiął guzik od bluzki opiętej na jej prężnym, jędrnym biuście. Wreszcie odpowiedziała pytaniem na pytanie:
- A co mi radzisz?
- To twoja dupa.
- Wiem. Droczę się tylko.
Usiadła z powrotem i uśmiechnęła się wstrząsając włosami.
- Sprawa jest o tyle śmieszna, że ten gamoń nawet mi się podoba. Niestety spóźnił się bidulek. Jeszcze rok temu sama bym go przeleciała z marszu spotykając na ulicy bez żadnych biznesowych gier wstępnych. 
- Gry wstępne to archaizm.
- Lalka, nie mądrzyj się. Ja mówię. A mówię, że czasy się zmieniły. Mam teraz takiego mena, że na innych nie chce mi się nawet bąka puścić. Do tego już doszło.
- Chyba, że mój brat.
- Malina, bo zaraz ci jebnę. Borek jest zastrzeżony. Kręci mnie monstrualnie, mogę mu obciągnąć od ręki, dupą, cipą, japą, na drągu, w pociągu, w przeciągu, uchem, okiem, nosem, ale Nitce nigdy takiego numeru nie wytnę.
Jak pamiętamy, taki numer kiedyś wycięła Mala, zajęło jej to kilka minut, ale sytuacja, okoliczności były tak specyficzne, że Anita, która to widziała nie robiła z tego problemu, uznała, że to było no contest, nie odbyło się wcale.
- To teraz ja spytam, co chcesz z tym zrobić?
- Jak to co? Bierzemy to zlecenie.
- Czy to znaczy, że...
- Malinko, co jest z tobą? Jak kiedyś byłaś u mnie na szkoleniu to zadawałaś mądrzejsze pytania. Bierzemy zlecenie znaczy tylko, że bierzemy zlecenie.
Tami wtrąciła:
- Zdarzały się zlecenia, które zdobywałaś magią, tymi waszymi urokami, czy innymi czarami.
- No, i właśnie. Rzucanie uroków i dawanie dupy to na pewno nie to samo. Tu pierwszy krok wykonał już on. Zauroczył się sam, magią naturalną, ale rzecz jasna nie wie tego. Potem piłka jest moja. Biorę zlecenie, biorę zaliczkę, podpisujemy umowę. Nic tam nie będzie na temat dawania dupy. Wykonujmy zadanie, odbieramy resztę kasy, koniec filmu.
- Będzie draka. Koleś poczuje się wykiwany, bo nie zamoczył, sfrustrowany, zdysonansowany poznawczo. Zapaprze nam opinię na rynku, ciebie uzna za kurwę.
- Na to ostatnie mam akurat wyjebane, ale na nasz wizerunek już nie. Nasza firma jest mega, bo jest mega. Niestety kłamstwo powtórzone ileś tam razy stanie się prawdą, więc przestaniemy być mega. Aby temu zapobiec Pani Wiewióra użyje magii. Już nie mniejszej, naturalnej, bo to za wiele zachodu, tylko realnej. Malina do tablicy! Co zastosujesz?
- Sugestrix odpada, bo wdrukowywanie fikcyjnych wspomnień pukania się z tobą jest zbyt upierdliwe, koronkowa robota, więc pozostaje tylko antyurok. Skasuje mu to odrobinę pamięci, ale to będą bajty bez znaczenia.
- No! Brawo ty. Chociaż z tym sugestrixem to chyba może trochę przesadziłaś. Można szybko wdrukować wspomnienia, tylko takie mgliste raczej. Czy ty, jak się pukasz, to pamiętasz potem detale?
- Czasem tak z grubsza.
- No właśnie. Ale antyurok mimo wszystko jest prostszy. Dobrze, dziewczyny, jest coś jeszcze ze spraw bieżących? Tami? Malina?
- Mam dwie nowe do pracy.
- Po co mi to mówisz? Decyduj sama. Ja nie jestem lękowa, nie muszę wszystkiego kontrolować, od tego mam was. Jak czujesz, że są dobre, to przyjmuj, jak nie, to pogoń. Coś jeszcze?
- Właściwie to już nic.
- To ja mam pytanie. Dlaczego ten nowy pikap tak rzęzi?
- A co cię to obchodzi? Masz nas.
- Jak rzęzi już trzeci dzień, to zaczyna mnie to obchodzić. Na przykład teraz. Co to kurwa w ogóle jest? 
Roxy wstała zza biurka i podeszła do okna.
- Maniek! Zrobisz coś z tą padliną, czy ja mam tam kurwa zejść do ciebie? Nie znasz słowa warsztat? Przepiszesz mi je sto razy i na jutro chcę esemesa.
Gdy zasiadła znów za biurkiem spytała:
- Co się z wami wszystkimi dzisiaj wyprawia takiego dziwnego? Pierwszy dzień w robocie, czy co? Jak się porządnie was nie zjebie, to cały dzień wszyscy jakoś tak chujowo chodzą.
- Lato szefowo, lato.
- Aha. Jak lato, to nie było pytania. Ale kurwa żesz jego wewte lub ftamte tak ma nie być. Kocham was, ale teraz wypierdalajcie mi stąd. Koniec dotykania się cipami.
Nagle zadzwonił telefon, ten służbowy:
- Latająca miotła, słucham?
- ...
- Tak, robimy w bieliźnie jak jest bardzo gorąco. Sprzątamy też magazyny bieliźniarskie. Mimo wszystko jednak nasze pracownice używają majtek służbowych. Ale chyba nie o to panu się rozchodzi, tak? Dobrze pana sensuję?
- ...
- No. To dogadaliśmy się, znaczy nie dogadaliśmy się. Pa.
Roxy odłożyła telefon ze słowami:
- Bujaj się obleśna kutasino. Idź se do agencji, od naszych dupek wara. Aha, Malinko. Zobacz w jakim stanie dziewczyny mają ciuchy robocze. Jakoś muszą wyglądać, tak? Niech każda zgłasza, to dostanie wymianę jakby co. Nie ma co za bardzo oszczędzać, mamy w chuj tych mundurków. Rękawice im od razu wyfasuj nowe. Jeszcze jedno, na tym obiekcie co gadaliśmy weź z banku i wypłać im magiowe gotówką, tak pod stołem, bo pani Ewa jest na urlopie, pojęcia nie mam, jak to się księguje. Nie będę jej się wpieprzać we wte jej tabelki. Chyba, że któraś chce poczekać, ale to już się zorientujesz. Stefanowi też wypłać za te trzy dni, co jechał na zaklęciu dopingowym. Kartę masz, bo wczoraj nie oddałaś. Tami, a ciebie poproszę, żebyś kupiła słuchawkę do prysznica, tego naszego tu. Ale już tu nie wracaj, jutro się ją przykręci. Tu masz pieniądze na to, nie wiem ile takie coś kosztuje.
Malina z miną zadumanej słodkiej idiotki zaczęła macać się po kieszeniach szortów.
- Mam kartę? Tak, chyba mam. Nie, na pewno mam.
- Lalka, to nie jest śmieszny żart. Ale na wszelki wypadek mi ją pokaż. Nie patrz tak na mnie, wiem że ty nigdy nic nie gubisz. Ale dziś w to gorąco każda się może zakręcić.
Gdy Malina i Tami wyszły już z gabinetu Lisica zarzuciła swoje arcyzgrabne nogi na biurko, rozpięła kolejny guzik bluzki, sięgnęła po puszkę z dość ciepłą już colą i westchnęła:
- Ale mam wojsko kurwa.
Po czym przystąpiła do wnikliwego oglądania na służbowym laptopie nowej, promocyjnej oferty zaczepno obronnej bielizny bojowej marki Miss Pitsch, której to firmy była stałą, lojalnie abonamentowaną klientką ze złotą kartą premium.


29 czerwca 2025

...I PO SABACIE (dokończenie)

Stare, nieużywane lotnisko za miastem opustoszało całkiem. Wszystkie wiedźmy rozjechały się gdzieś w sobie tylko znanych kierunkach. Chociaż jeśli chodzi o naszą piątkę można raczej się domyśleć gdzie. Po prostu do domów, aby odespać zarwaną część nocy. Zarwaną przez konieczność opuszczenia łóżek w porze, która nawet dla skowronków jest porą barbarzyńską do wstawania. Co zaś robiły potem, gdy znowu wstały? No cóż. Nasz cykl opowiadań o czarownicach jest targetowany do dorosłych, ale niekoniecznie trzeba brać to aż tak bardzo dosłownie. Przeskoczmy więc może czasowo do późnego popołudnia, zaś przestrzennie do domu Anity. Rzeczona wiedźma otworzyła oczy, uniosła głowę, sięgnęła po leżący na szafce przy łóżku telefon. Gdy już zlokalizowała się na osi czasu, spojrzała na śpiącego obok Borka, nachyliła się nad nim, po czym pocałowała mu kark.
- Znowu? Nie... Na razie nie...
Mruknąwszy to mężczyzna zawinął szybko kołdrę na głowę.
- Ależ śpij mój ksążę. Przecież nic nie chcę.
Anita uśmiechnęła się nader słodko, może raczej do siebie, niż do owego księcia, przeciągnęła się, po czym rozpoczęła procedurę pionowania ciała. Humor miała znakomity, choć wiele neuronów owego ciała nie dostarczało jej zbyt adekwatnych doń informacji. Wykonała kilka ruchów rozruchowych, spojrzała na swój obraz dostarczony od lustra, poprawiła ekstremalnie rozczochrane włosy nic tak naprawdę nie poprawiając, podrapała się po wzgórku łonowym, po czym włożyła na siebie króciutką podomkę tak, aby było, bynajmniej nie fatygując się zakrywaniem nią czegokolwiek. Wreszcie ruszyła na zewnątrz pokoju, zaś gdy znalazła się na schodach usłyszała pewne odgłosy dobiegające z dołu. Znała ich pochodzenie, więc ani trochę jej nie zaniepokoiły. Zeszła do salonu, po czym wkroczyła do kuchni. Ujrzała krągłe zaplecze Mali, która mieszała drewnianą łyżką w wielkim garnku. Dziewczyna odwróciła głowę prezentując swą śliczną, jak zwykle uśmiechniętą buźkę, po czym spytała:
- Co tam?
- Nic. Luz. Pizda mnie boli.
Nita usadowiła się na taborecie i zakontynuowała:
- Dupa mnie boli, japa mnie boli, wszystko mnie kurwa boli.
Mala wracając wzrokiem do garnka spytała:
- Coś chcesz z tym robić?
- Na razie chcę nic. To jest słodki ból. Mam jeszcze trochę czasu. Zaczną się zjeżdżać dopiero za jakąś godzinę. Zdążę się ogarnąć.
Pytanie więc, co robiła w kuchni Mala tak wcześnie? Ona taka po prostu była. Zawsze pierwsza do pomocy, zawsze chętna do wszelkich przygotowań przed różnymi wydarzeniami. Teraz akurat pichciła słynną zupę cebulową Cioci Lali, której tajny przepis poznała właśnie od niej. Był to najlepszy patent cateringowy na wszelkie imprezy powyżej iluś tam osób. Anita nalała sobie wody do szklanki, upiła łyk, po czym spytała:
- Młoda, czy tobie się też chce tak kurewsko bzykać po większych sabatach? Nie musisz mówić, ale prawdziwe psiapsie...
Mala nadal kręcąc łychą w garnku odparła:
- Nie mam doświadczenia z większymi sabatami, ale kurewsko bzykać chce mi się zawsze, znaczy od czasu poznania Mirka. Ale dziś to ja byłam grzeczna dziewczynka, porządnie się wyspałam. Sama! Za to ty niestety wyglądasz jak jakaś zdechła śledzia.
- Chyba śledzica? Czy może śledziona? Zresztą nie wiem. Ta nowa moda na feminatywy. Ale ważne, że szczere.
- Prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko. Skosztujesz?
Mówiąc to Mala podsunęła Nicie parującą kopyść pod nos.
- Ała, gorące!
- Masz wiatr pod nosem? 
Gdy poczęstowana wreszcie siorbnęła z tej łychy częstująca nagle nadstawiła uważnie ucha i oznajmiła:
- Coś chyba źle wywróżyłaś z tą godziną.
- A co jest?
- Słyszę vana. To nie jest van klubowy, tylko ten biały, adaśkowy. Przyjechali razem z Kaśką, bo czuję jej moc. Jej się możesz tak pokazać, ale czy jemu? Wypierdalaj ciotka na górę!
Zanim jednak Anita wstała i wyszła z kuchni wspomniana para już była w salonie. Pierwsza szła Kaśka, za nią zaś sterta wielka zgrzewek puszek piwa, czy innych napojów, którą tachał jeszcze większy Adaśko. Gdy Nita przemykała przez salon próbując się szczelnie owinąć skąpą podomką, Maczeta od razu wykryła marną skuteczność tych prób:
- Cycki ci widać czupiryndo.
Anita dopadła schodów z okrzykiem:
- Dasiek, nie gap się! 
Miało to jednak przeciwny skutek. Adaśko postawił niesiony ładunek na podłodze i spojrzawszy w jej kierunku spytał:
- Gołej dupy nie widziałem, czy co?
Wiele jednak zobaczyć nie zdążył, co skwitował zdaniem:
- Masz fajne łydki!
Reszta zaczęła się faktycznie zjeżdżać jakąś godzinę póżniej. Nie będziemy jednak zanudzać nikogo listą zgromadzonych, bo kto czyta ten cykl regularnie oraz starannie, to świetnie wie, kto powinien tam być. Poza tym dla tego konkretnego opowiadania nie ma to zbytniego znaczenia. Wspomnimy tylko, że zaraz pojawił się Borek, wyspany, wypoczęty po tym, co zrobiła mu Anita w ciągu południa, czyli po tym, co kochające się pary lubią razem robić najbardziej. Wreszcie raczyła się zapodać gospodyni domu, czyli rzeczona Anita. Co prawda jej strój nadal niewiele zakrywał, jest jednak lato, więc tak kobiety wtedy chodzą, ale to jednak był zupełnie inny strój. Do tego fryz, dokładniej zaś nierozczochrane włosy, tudzież makijaż, czy raczej prawie jego brak, choć skromny, praktyczny, to jednak szalenie gustowny. Gdy schodziła po schodach to było istne arcydzieło schodzenia, gwiazdorstwo bez gwiazdorzenia. Na jej widok Mala oświadczyła z podziwem:
- Nitka! Wyglądasz jak milion dolarów!
Anita korzystając z faktu, że była jeszcze parę stopni wyżej, nie udawała wyższości towarzyszącej jej uśmiechowi:
- Młoda, ty mi nie milionuj, tylko gadaj, gdzie ten twój luby?
Jak wiemy, Anita choć tyle słyszała o Mirku, widziała jego fotki za sprawą Mali, to jakoś wciąż nie miała okazji poznać go osobiście.
- Jedzie.
W tym momencie zadzwonił telefon Turbiny, która rzuciwszy nań szybko okiem oznajmiła:
- Znaczy jedzie i dzwoni. Co jest kochanie?
To już było do telefonu.
- Aha. To znaczy już dojechał, ale walczy z drzwiami.
- To nie umie zadzwonić?
- Przecież zadzwonił.
- Ale do ciebie. Zresztą drzwi są otwarte.
Anita szybko ruszyła do onych drzwi i po chwili odwracając głowę do zebranych w salonie spytała:
- Która kretynka rzuciła zaklęcie plombujące?
Cisza. Więc ponowiła inaczej:
- Która wchodziła ostatnia?
Malina, która swą ulubioną minę słodkiej idiotki szybko zmieniła na minę niewinnej słodkiej idiotki podniosła dwa palce pytając:
- Ja?
- Po kiego?
- Bo... Bo ja u ciebie się czuję jak u siebie w domu.
- I co z tego?
- Bo... Bo ja u siebie jak wchodzę, to tak robię.
- To teraz niech księżniczka Lalka ruszy swoje szanowne cipsko, podejdzie tu i zdejmie to swoje malinowe zaklęcie, bo ja nie znam pinu do niego. Człowiek czeka za drzwiami, czy to takie trudne?
Tym razem Malina przyjęła minę urażonej słodkiej idiotki, wstała, po czym ruszyła do omawianych drzwi brąchając pod nosem:
- Ojweź bratowa, wyluzuj, nic się nie dzieje...
Zaklęcie zostało zdjęte, drzwi zostały otwarte, zaś za drzwiami stał Mirek z telefonem w garści. 
- Cześć Malinko, można?
- Właź, co się pytasz?
Mężczyzna wszedł do środka. Mala, która szybko wstała z kanapy, podeszła do niego i rzuciła mu się na szyję. Gdy Mirek wreszcie złapał oddech ujrzał przed sobą kobietę, którą widział tylko na fotce w telefonie Turbiny.
- Pa... Znaczy... Anita, jak mniemam?
Mina Nity była sto kilometrów od tej, którą przed chwilą jeszcze obdarzała swoją szwagierkę w udawanym gniewie. 
- Dobrze mniemasz. Resztę ludzi znasz. To chodź.
Opisywanie całej imprezy nie ma zbytniego sensu, po prostu impreza jak impreza, spotkanie towarzyskie mniej lub bardziej lubiących się osób. Co prawda oprócz muzy, przeważnie dużej, prawdziwej, zupy cebulowej, czy innych atrakcji było co nieco alko i odrobina koki, lecz było też Zioło, więc nikt się nie uwalił, tym samym nikt nic nie narozrabiał. Ograniczymy się jedynie do paru wybranych scenek.
Otoż w pewnym momencie Malina dosiadła się do brata, czyli Borka oraz Daśka, żeby osuszyć z nimi puszkę piwa. W pewnym momencie ten drugi zapytał:
- Lalka, będzie striptiz?
- Nie.
- No, weź... Serio?
- Serio.
- Ale czemu? 
- Po pierwsze mi się nie chce. Po drugie, to nic nie jest wieczne, tradycje też, nawet świeckie. Po trzecie, to moją dupę znają tu wszyscy już na pamięć.
- Mirek jest nowy, on nie zna.
- Chyba, że mnie podglądał w szatni w Oktagonie. To jest nawet możliwe. Czasem Mala zamyka jedną szatnię, dziewczyńską lub chłopacką, żeby rozlać jakiś zajzajer do dezynfekcji. Wtedy druga jest koedupa... Tego... No, wspólna. Zero problemu, sami swoi. Ale to bez znaczenia. Popatrz tam.
- Gdzie?
- Tam pod okno.
Pod oknem stała Mala wraz z Mirkiem, cicho rozmawiali mocno wcucnięci w siebie, on zaś ją czule gładził po pośladku. Malina zakontynuowała pytaniem:
- Czy myślisz, że jego teraz zainteresuje nawet tak zajebista dupa jak moja? Po prostu przestań.
- No, ale może jakiś mały prywatny pokaz? 
- Chcesz w ryja?
To pytanie zadała już Kaśka stojąca nad całą trójką. Wyjęła Adaśkowi puszkę piwa z dłoni, dopiła ją do końca hejnałem, postawiła mu ją na głowie, po czym jednym szybkim ruchem dłoni wykonała blachę na tej puszce płaszcząc ją idealnie.
- Zwariowałaś? To boli! 
- Chłopaki nie płaczą. Mój tym bardziej.
Gdy Kaśka odeszła, Malina rozłożyła bezradnie ręce.
- No, widzisz? I co ja mogę? Ale czekaj chwilę.
Wstała, spojrzała na odwróconą plecami Maczetę, po czym szybkim ruchem uniosła i opuściła tiszert.
- Specjalnie dla najlepszego kumpla mojego brata.
Zanim jednak ta sytuacja miała miejsce, Anita podeszła do Mirka, wzięła go pod rękę, po czym spytała Mali:
- Mogę ci go porwać na chwilę?
- Pewnie.
- Nie mieliśmy nigdy okazji sobie pogadać. Pokażę mu teren, czy inne okoliczności przyrody.
Mala tylko się uśmiechnęła, jeszcze bardziej niż robiła to zwykle, choć jak zwykle całą sobą. Trudno orzec, po jakim czasie wrócili, bo kto na tak fajnej imprezie go liczy? Za to po jeszcze dalszym czasie Anita zeszła się z Roxy. Powapowały chwilę Ziela, wreszcie Ruda westchnęła pokazując ukradkiem głową na Malę siedzącą na kolanach Mirka:
- Oni są naprawdę rozczulający. Popatrz na nich tylko jak są razem. To się nazywa duża, prawdziwa miłość.
- No...
- A jak go wyczuwasz? Widziałam, że wychodziliście?
- Co ja mogę powiedzieć po niecałej godzinie rozmowy? Robi fajne wrażenie. Nawet więcej, bo bardzo sensowne. Przytomny gamoń.
- To mi jeszcze powiedz, co ty mu powiedziałaś?
- Ja? Co mu niby miałam powiedzieć?
- Nitka! Akurat widziałam, jak raz spojrzał na ciebie. To był błysk. Ale mnie to już wystarczyło. To co mu powiedziałaś?
- Właściwie nic takiego. Takie tam pierdoły, bzdety, truizmy. Że mu się trafiła najlepsza dupa na świecie?
- No, prawie. 
- Przecież nas nie liczyłam.
- Ale to nie wszystko? Bo tamto on już wie i tak.
- Tak, nie wszystko. Powiedziałam mu, że jeśli on coś spieprzy, to my mu zrobimy z dupy jesień mezozoiku, czy jakoś tam ma mieć przesrane, mniejsza o sformułowania. 
- A zrobimy?
- Nie zrobimy.
- Pewnie, że nie. Bo on nic nie spieprzy. Trza myśleć pozytywnie.
Zachichotały nagle obie, tak sobie po prostu, normalnie, nic specjalnego, jak to czasem po dobrym Zielu się zdarza.
- Zostało tam coś jeszcze?
Zadając to pytanie Anita wyjęła waper z rąk Rudej.