29 grudnia 2024

CICHA NOC, WESOŁA NOC

Oczy Anity, do tej pory przymknięte w błogim rozmarzeniu nagle otworzyły się szeroko. Czarownica uniosła nieco głowę mówiąc:
- Słodziaczku, nie dłub mi tam przez moment.
Po czym nie czekając na reakcję chwyciła Borka za nadgarstek, odsunęła na bok jego rękę i zacisnęła uda. Ten spojrzał na nią jakby nieco zdziwiony, zaś Nita zaczęła rozglądać się na boki z taką miną, jakby czegoś nadsłuchiwała. Trwało to jakąś chwilę, wreszcie jej głowa opadła na poduszkę:
- Już dobrze. Kontynuujmy.
Uda czarownicy rozchyliły się, a jej dłoń ściągnęła jego dłoń tam, gdzie była ona przebywała poprzednio...
Jakiś czas potem oboje siedzieli przy stole popijając kawę, wreszcie Anita sięgnęła po telefon:
- Ruda? Jest sprawa...
Reszta była dla Borka nieczytelna, gdyż wiedźma przeszła na hisslang, czyli na tajny język czarownic. Tak dokładnie, to nie był to do końca język, tylko pewien sposób kodowania zwykłej mowy. Coś tak jak stenografia, lecz nie pisana, tylko artykułowana głosem. Ten kod miał tą zaletę, przynajmniej teraz dla Borka, że rozmowy nim procedowane trwały sporo krócej, niż normalnie. Pojedyncze syknięcia, czy inne podobne dźwięki były mocno spakowaną porcją danych, co dawało sporą oszczędność czasu. Mimo to kilka rozmów, które przeprowadziła Anita trwało dobre ponad pół godziny. Wreszcie jednak odłożyła telefon, poszła do łazienki, zaś gdy wróciła oświadczyła:
- Mamy czas do południa. Wracamy do łóżka.
- Dlaczego do południa? Dziś niedziela.
- Oj chodź, nie myśl teraz o tym...
Obiekcje Borka miały pewne drobne uzasadnienie. Mimo, że oboje zawsze znajdywali jakiś czas dla siebie, to niedziela była dniem wyjątkowym, wtedy inne sprawy kompletnie znikały. Ale już po chwili Anita zmusiła go całą sobą, aby wykonał jej polecenie, czyli przestał myśleć na ten temat...
Wspomniane południe w końcu jednak nadeszło. Gdy Borek wstał, rzucił wiedźmie telefon po drodze do łazienki, ona zaś zaczęła robić sobie selfie, mruknąwszy uprzednio:
- Lustereczko powiedz przecie... Następne do kolekcji.
Gdy wrócił rozchichotana zamachała mu aparatem mówiąc:
- Ruda posra się z zazdrości, gdy to zobaczy.
Borek wzruszył ramionami i machnął ręką z udawaną rezygnacją. Od dawna już miał przyjęte do wiadomości, że nic z tym nie zrobi. Anita i Roxy, gdy były razem, tylko we dwie, to bardzo poważnie traktowały zasadę, że prawdziwe przyjaciółki nie mają przed sobą żadnych tajemnic. 
Wreszcie jednak chichot ucichł, a wiedźma oświadczyła:
- Kochanie, teraz posłuchaj mnie uważnie. Jak tylko wcucnie mi się ta maseczka od ciebie, to twoja Pupcia się ogarnia higienicznie, ubiera ciepło, po czym wychodzi. Ale do zmroku jestem z powrotem. A mój Słodziaczek przez ten czas zrobi jakiś fajny obiad. Tak? Może tak być?
Zanim Borek zareagował dodała:
- Wszystko wyjaśnię gdy wrócę. No nie, może nie wszystko.
- Rozumiem, babskie sprawy...
- Powiedzmy. Ale nie tylko.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Pomińmy już detale następnej połowy godziny, niech wystarczy stwierdzenie, że tak się szparko uwinęła, iż Borek nagle został sam w domu. Plus obiad, którego jeszcze nie było, ale miał być.
= = = = = =
Na obrzeżach miasta znajdowało się stare, opuszczone już sportowe lotnisko. Tajemnicą było, dlaczego jeszcze do tej pory nie zajęli się tym terenem deweloperzy, ale tak naprawdę, to niewielu ludzi to interesowało. Letnią porą zwykle coś tam się działo, teraz jednak nikt tam nie zaglądał. Za to gdyby zajrzał tej niedzieli, to może by go zaintrygował zjazd wielu aut, prywatnych, czy też taksówek. Ale nikogo takiego nie było, może tylko poza kilkoma taksówkarzami, ale ich to wcale nie interesowało. Mieli zapłacone za czekanie, to czekali zabijając czas gadając między sobą o niczym. Zaś na samym lotnisku, nie na pasie startowym, ale nieco obok zebrała się... Rzesza to może za dużo powiedziane, ale spora grupka kobiet. Uważny obserwator, gdyby taki się pojawił, zauważyłby dwie szczególnie aktywne panie, rudą oraz szatynkę, które wyraźnie dyrygowały tą grupą. Była jeszcze trzecia, blondynka, wyraźnie roześmiana całą sobą, która obchodziła to skupisko rozsypując po trawie coś z dużej torby. Gdy dołączyła do reszty, całe to zgromadzenie nagle po prostu zniknęło. Ta sytuacja trwała dobre kilka minut, ale zanim kierowcy taksówek zajęci skrzętnie swoimi kanapkami, termosami, papierosami, tudzież pustym gadaniem zauważyli, że coś może być nie tak, kobiety znów się pojawiły. Po czym zaczęły się rozchodzić, pojedynczo, czy też parami, trójkami, do swoich aut oraz do wspomnianych taksówek. Na miejscu zostało może tylko kilka na jakieś trochę dłuższe pogaduchy, ale ten stan rzeczy również po chwili przestał istnieć, zaś po paru minutach cały teren stał się znowu pusty.
What da fuck? Co to kurwa było? Być może stałe czytelnictwo cyklu się czegoś domyśla, ale mus literacki wymaga, aby wyjaśnić temat wszystkim. Owe panie zebrane na terenie zielonym to nie były takie sobie zwykłe panie, bezmocki, tylko czarownice, inaczej wiedźmy tworzące kocioł. Kocioł to taki krótki, szybki, wręcz błyskawiczny sabat, który zbiera się czasem, gdy trzeba coś konkretnie wykonać, do czego potrzeba nagłego skupienia mocy do tego wykonania. Dobrym przykładem takiej akcji jest opisana tu kiedyś sytuacja na cmentarzu, której wynikiem zła wiedźma Pamala straciła życie, zaś jej córka Mala, niejako skutkiem ubocznym, odrodziła się na nowo. Ta córka zresztą była też na lotnisku, to ona właśnie sypała, zwykły piasek zresztą, dookoła całej grupy, jak już wiadomo zawsze aktywna, zawsze chętna do wszelkiej pomocy, zawsze obecna tam, gdzie jest coś do zrobienia. Zaś samą grupą sterowały, to akurat łatwa zagadka, Anita i Roxy. Kopuła niewidka również była nieraz wspominana w innych opowiadaniach.
No dobrze, ale czemu miał służyć ten kocioł na lotnisku?
Cierpliwości. To się wyjaśni we właściwym momencie.
= = = = = =
Anita rzecz jasna dotrzymała słowa. Wróciła do domu przed zmrokiem, po czym zamknęła się w łazience. Ale nim to zrobiła Borek zdążył spytać:
- Chcesz teraz jeść? Znaczy jak wyjdziesz?
- Jak wyjdę, to...
Tu przerwała i spojrzała zalotnie na niego:
- Najlepsza miłość jest na głodniaka. Przecież wiesz...
Obiad zjedli na kolację.
 
W poniedziałek nie działo się nic nadzwyczajnego, przynajmniej wartego tu opisania, za to we wtorek, w ostatni dzień roku... Hm... Zaczęło się na razie spokojnie. Oboje pojechali grzecznie do pracy, ale wyszli stamtąd już około południa, jak wszyscy zresztą, włącznie z naczelnym szefostwem, któremu też się nie chciało robić, więc wyszło jako pierwsze dając odgórny przykład całej firmie. Za to gdy oboje zajechali do domu...
- Słodziaczku, o której mamy być u Maliny?
Pytanie miało swój sens, bo tam miała być impreza sylwestrowa.
- Noo... Jakoś tak...
Imprezy sylwestrowe zwykle tak mają do siebie, że zaczynają się jakoś tak, więc Anita dalej nie drążyła tematu. Mimo to wzięła głęboki oddech, co jak wiadomo było wstępem do nieco dłuższej przemowy, której przerwanie groziło czymś strasznym dla słuchaczy.
- Kochanie. Jest godzina druga, więc mam mało czasu, żeby się porządnie wylaszczyć. Potrzebuję spokoju, skupienia, czystego umysłu. Więc nie plącz mi się pod nogami, a najlepiej to zniknij mi gdzieś. Idź sobie na piwo... Nie, na piwo nie. Idź może do kina, na spacer, na grzyby, do czytelni, do zoo, do muzeum, po prostu spierdalaj mi stąd.
Borek posłusznie wyszedł bez słowa, tylko na odchodnym chwycił laptopa ze stołu. Daleko zresztą nie zaszedł, bo mu się nie chciało. Usiadł sobie na dole w salonie, po czym odpalił jakąś grę. Gdy doszedł do któregoś tam levela, zaś za oknem od kilku godzin było już porządnie ciemno usłyszał:
- Słodziak, jesteś tam? Wiem, że jesteś.
- No?
- To chodź tu na górę. Jestem gotowa. 
Poszedł, znaczy wszedł.
- Wow!
Trudno powiedzieć, co zrobiło na nim większe wrażenie. Czy jego kobieta, czy sajgon ciuchów oraz innych tym podobnych rzeczy porozrzucanych po całym pokoju.
- Tam się nie patrz. Potem to posprzątamy.
- My???
- Oj, nieważne. Tu się patrz, na swoją Pupcię.
- No...
- Prawda? Dupy klękają, gamonie się spuszczają!
- Mnie już chyba stoi. Mogę dotknąć, pomacać?
- No pewnie, nawet się poocieraj. Ale tak kontrolnie. I bez lizania mi dzioba.
- To co? Jedziemy?
- Tylko ogarnij się jakoś, wrzuć coś szybko na siebie, bo jak ty wyglądasz? Jak jakiś nerd korpoludzki, nie przymierzając. No, ruchy! Czas operacyjny jedna minuta i spotykamy się w aucie.
= = = = = =
Na imprezie u Maliny było tak, jak Borek sobie pomyślał, ale nie powiedział. Wszystkie panie były tak wylaszczone, że dupy klekają, a gamonie... Tego tam. Zwłaszcza Kaśka, który nigdy się nie laszczy, zawsze jest tak samo Piękna, zwłaszcza jak komuś spuszcza bęcki. Zaś po takich bęckach jej ciuch zawsze nienagannie wcina się tam gdzie trzeba, tudzież opina to, co należy. Ale zostawmy te detale, a sama impreza, jak to impreza. Jest muza, jest trawa, jest dobra zabawa. Było też coś do gardła, coś do nosa, ale kontrolnie, bo jak wiadomo, kto jara Ziele dopala niewiele. Do dyskusji za to było, kiedy Lalka ma zrobić tradycyjny już striptiz, czy przed północą, czy po, gdy cała załoga rozłazi się po chacie. Wyszło, że przed, jak zwykle zresztą znakomicie, do tego podwójnie, bo zrobiły to duetem, ze swoją Mariolką. Za to gdy już po występie obie panie wciągnęły majtki na pupy, plus całą resztę garderoby, puknął pierwszy korek, potem kolejne, a wtedy...
Trochę trwało, zanim Anita zdecydowała się wyjąć język z borkowego gardła, odtuliła się od niego i pociągnęła za ramię do okna.
- Widzisz? A może raczej, czego nie widzisz?
- Nie rozumiem...
- Spróbuję tak: czego nie słyszysz?
Po kilku sekundach Borek klepnął się w czoło:
- Faktycznie! To po to był ten twój niedzielny wypad? 
- No! Brawojasiu! Aż mi ulżyło.
- Co ci ulżyło?
- Że nie daję głowy i dupy debilowi.
- Ale jak to zrobiłyście?
- To już nasze babskie sprawy, nasze sekrety. Ale w domu coś ci tam jeszcze opowiem. Teraz ciesz się chwilą.
- Czekaj, ale dlaczego to, co w niedzielę zadziałało dopiero dzisiaj?
- Ojtam, zaklęcia z opóźnionym zapłonem to przedszkole magii.
Tymczasem przy innych oknach dość żywo i pozytywnie komentowano całe wydarzenie, czy też raczej brak tego wydarzenia. Czy tak jednak było na wszystkich takich eventach na mieście? Chyba nie bardzo. Na wielu miało miejsce coś w tym guście:
- Kurwa! Co jest? Weź Alan zobacz.
- Co tam Januszku, mordeczko?
- Nie jara się.
- Może zawilgło?
- Chujatam zawilgło! Suche jak pizda mojej Grażyny.
- Weź drugie.
- To samo. 
- Patrz, to też.
- Żeszkurwa, przeterminowane, czy co?
- A może zaczarowane?
- Ty się Dżesika może nie wcinaj, co? Bardzo śmieszne kurwa! Osiemset plus poszło się jebać w plecy! Bo to towar bezzwrotny.
Różnie te dyskusje mogły przebiegać, ale ich centrum było jedno. Na całym mieście plus jakiejś tam okolicy nie odpaliła się ani jedna petarda, raca, rakieta, czy inne ustrojstwo do stresowania zwierzaków oraz ich opiekunów. Cud? Jaki tam cud. Zwykła, stężona magia jakiejś setki wiedźm, dobrych wróżek skrzykniętych do piczki piczka na skraju zapomnianego lotniska.

10 komentarzy:

  1. O matko, to ja taka magie zamawiam, cena nie gra roli!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. one to zrobiły w czynie społecznym, ale nie można wykluczyć, że niektóre zwietrzą dutki i założą firmę "Magiczna Saperzyca" świadczącą usługi dla ludności...

      Usuń
    2. Raczej dla zwierzaków świadcząca usługi i ich opiekunom.

      Usuń
    3. @Julianne...
      w logice ogólnej masz rację...
      w logice rynkowej usługi są dla klientów, którzy płacą dutki :)

      Usuń
  2. Anita pomyślała o zwierzakach w Noc Sylwestrową , fajny pomysł .Dziewczyny zrobiły coś dobrego. Dopiero na końcu domyślam się o co chodziło Anice , fajnie to napisałeś .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fajne jest to, że o zwierzakach Anita pomyślała wcześniej, zanim pomyślała, jaką ubrać kieckę na imprezę :)

      Usuń
  3. I takie czary to ja rozumiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. następna w kolejce jest amunicja myśliwych :)

      Usuń
  4. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku:):) Zdrowia i pomysłów na dalsze pisanie:)

    OdpowiedzUsuń