17 lutego 2019

"Trudno o godne rozstania"

Tytuł jest w "skobkach", gdyż jest to cytat, fragment zdania, które padło podczas dyskusji na pewnym forum blogowym. Jakoś mi się ten zestaw słów spodobał, więc zgapiłem go aby użyć do okrasy artystycznej tego oto posta, bynajmniej mało artystycznego tym razem. Zaś treść tego zestawu konweniuje mi, wręcz pokrywa się z moją prywatną opinią, że nagie małpy nie umią się rozstawać, nie umią tego robić z tak zwaną "klasą". Zapewne nie wszystkie, tak jak nie wszystkie to idiotki/ci ogarnięte manią samobójczą (więc wrogie Ziemi i Naturze), manią stresowania innych nagich małp oraz manią tworzenia sobie problemów z niczego. Tak więc nie wszystkie, toć to tylko tak się mówi skrótowo, w domyśle zaś wiadomo, że "bardzo sporo", tudzież "przeważnie". Tak? Temu już jest dość trudno zaprzeczyć i nie sensu na ten temat dyskutować.
Okay, ale stwierdzenie że "nie umią" samo w sobie jest mało ciekawe, ciekawsza się wydaje próba znalezienia odpowiedzi na pytanie "dlaczego?". Właściwie jest ona dość prosta. Naga małpa /nie każda, ale nie ma co już tego zastrzegać, to już zostało wyjaśnione/ w swoim durnym umyśle tworzy sobie pragnienie, aby coś, co jest okay zawsze było okay, tworzy sobie iluzję stałości tej sytuacji, więc gdy coś tą iluzję zaburza, wtedy naga małpa się zaburza, źle się czuje, wręcz cierpi często - gęsto. Po jaką cholerę jej to? Dobre pytanie. Wrócimy może jeszcze do niego (albo nie), tymczasem zaś popatrzmy na parę przypadków owych zaburzeń. Może nie tyle przypadków, co pewnych wybranych typów sytuacji.
Pierwsza jest taka, że jedna naga małpa wycina drugiej nagiej małpie, tej z którą jest w związku, jakiś bardzo gruby numer. Nie ma sensu analizować, czy ten gruby numer miał miejsce, ani czy tak naprawdę był gruby. Istotne jest tylko to, że ta druga małpa tak to widzi, tak sensuje. Inna sprawa, że to jest ciekawe, czy sensuje prawidłowo, czy tylko coś sobie roi, ale jest to jakby osobny temat. Pierwsza reakcja to zaskoczenie. No, bo jak to tak? Było fajnie, ale przestało nagle być fajnie. Po chwili pojawia się złość. Ta złość to efekt sprzeczności "atak versus ucieczka", tylko bardziej zawikłanej. Czy w tym momencie można mówić o klasie? Chyba raczej nie, bo jest to tak zwany "punkt osobliwy", w którym prawa fizyki nie działają, wręcz tracą swój sens, więc traci też sens pojęcie "klasy", cokolwiek by ono nie znaczyło. W tym momencie pojawia się też pierwsza myśl o rozstaniu, pochodna odruchu ucieczki, zaś jako pochodna odruchu ataku pojawia się pragnienie by dopierdolić sprawcy owego grubego numeru. Dla przypomnienia: numeru faktycznego lub urojonego. Potem bywa już bardzo różnie, bo myśl o rozstaniu, nawet gdy jest to już twarda decyzja, niekoniecznie bywa realizowana. Ale gdy do rozstania jednak dojdzie, to wtedy właśnie zaczyna się kwestia klasy. Jak już wcześniej zasugerowałem nieśmiało, nie ma obiektywnej definicji "klasy". Jest to pojęcie intuicyjne, typu "wiemy, o chodzi", ale można przyjąć, że owa klasa zależy od tego, jak naga małpa potrafi radzić sobie z własną złością, którą sama sobie tak naprawdę funduje. Czy sobie radzi? Na to pytanie niech wszyscy sobie sami odpowiedzą po nader uważnym rozejrzeniu się dookoła, tudzież równie uważnym przyjrzeniu się sobie.
Druga kategoria rozstań, to efekt sytuacji, gdy nikt nikomu numeru nie wyciął, nawet drobnego, niemniej jednak, jak to się czasem popularnie mówi: "coś się w związku pindoli". Nie chodzi tu bynajmniej o nieco grubiańskie określenie pewnych czynności seksualnych, bo ich zwykle w takim związku jest nie za wiele, tylko o pewien synonim słowa "psuje". Czasem nawet bywa zepsute od samego początku, to już jest czysta spekulacja, bo na początku nigdy się tego nie widzi. Taki związek potrafi się pindolić /jakiż to uniwersalny czasownik!/ przez całe lata, nawet aż do końca. Ale często jest tak, że któraś ze stron zaczyna percepować, iż coś tu jest nie tak. Nie tak miało być! Tu po drodze pojawia się motyw pragnień, oczekiwań, które naga małpa potrafi sobie tworzyć nadzwyczaj sprawnie, pojęcia nie mając, że takim sposobem szykuje sobie problemy. Ale wróćmy do kwestii postrzegania tego "nie tak", które ma w związku miejsce, przy czym również jest to drobne zastrzeżenia, że "nie tak" może być faktyczne lub urojone. Wydawać by się mogło, że najlepiej by było o tym po prostu pogadać, skonsultować temat z drugą nagą małpą, która ten związek współtworzy. Ale nieeee! Tak się akurat składa, że naga małpa rozmawiać też nie umi. Cały biologicznie, tudzież kulturowo wykształcony aparat komunikacji jest dla niej za trudny do użycia, po prostu ją przerasta. Poza tym nagiej małpie nie jest łatwo stawić czoła myśli, że może znacząco zmienić swoją, jakby nie było, niezbyt fajną sytuację. Powód już kiedyś został tu (na tym blogu) wyjaśniony. Naga małpa nie tworzy związków po to, aby być, fajnie spędzić swój czas z drugą nagą małpą, ale po to, aby być w związku. Jest to przypadłość typowa dla całego mnóstwa osobników tego gatunku. Bycie tak zwanym "singlem" ją wręcz przeraża. Co prawda bycie singlem nie zawsze bywa takie miodzio, to już zależy od całego mnóstwa różnych czynników, ale naga małpa potrafi sobie stworzyć jeszcze jeden dodatkowy problem, zwany: "co inni powiedzą?". Nadmierne liczenie się ze zdaniem innych nagich małp, bezkrytyczne, pozbawione selekcji według kryterium kto to zdanie wyraża to kolejna choroba całej rzeszy tychże. Jednak czasem dochodzi do takiej sytuacji, gdy jedna naga małpa, albo obie naraz mają tego dość. Niezmiernie jednak rzadko dochodzi do tego, aby realizacja decyzji miała omawianą klasę. Częściej dochodzi do tego, że jedna strona wykonuje różne ruchy bez powiadomienia drugiej, co wynika właśnie z braków komunikacyjnych, a czasem ma miejsce ten wspomniany już wcześniej "gruby numer". Po prostu naga małpa nie potrafi ogarnąć napięcia, które stopniowo rośnie, więc efektem jest cała gama akcji zupełnie klasy pozbawionych. Oczywiście to napięcie nie rośnie samo, tylko ktoś je tworzy, ale pojęcie tego również jest za trudne przeważnie.
Tak przy okazji ciekawym tematem jest kwestia par, które choć już się rozstały i nie ma między nimi pozytywnych wibracji, to nadal łączą je sprawy materialne, które próbują jakoś uregulować. No cóż, egoizm naga małpa ma wbudowane w geny, więc dba o siebie oraz swoje zasoby, ale różne można mieć podejście do tych zasobów, więc czasem dba z klasą, czasem nie, zaś ów brak klasy może być chroniczny. Jeszcze większy kanał potrafi mieć miejsce, gdy łącznikiem jest dziecko. Co prawda sama decyzja o rozstaniu jest wysokiej klasy, ale to, co nieraz dzieje się po rozstaniu to nie tylko kanał, ale wręcz marnota i dyndas. Wynika to z tego, iż naga małpa permanentnie pindoli pewne sprawy, zapomina, że dobro dziecka to ma być dobro dziecka, że nie jest ono rzeczą tak jak auto, chałupa, czy akcje giełdowe. Być może to nie jest żaden defekt nagiej małpy, że to tak właśnie ma być, ale jako że za leniwy jestem na zbyt długie spory, to można uznać, że to ja mam jakiś swój defekt oceniając takie traktowanie dziecka jako kompletne bezklasie. 
Te wszystko, te całe rozważania nie wyczerpują tematu, nie jest to zresztą technicznie możliwe. Nie prowadzą też do zbyt wesołej puenty, bo sytuacja wygląda dość słabo, zresztą inaczej być nie może, bo sama naga małpa to słaby, wręcz idiotyczny gatunek. Wychodzi trochę na to, że podczas rozstań pewne chwile pozbawione klasy są nie do uniknięcia. Ale choć świat po rozstaniu już nie jest taki sam, choćby dlatego, że jutro nigdy nie jest takie samo, jak wczoraj, to jednak się nie kończy, zaś brak klasy to tylko chwilowa sytuacja. Bywają takie pary, które spotykają się po jakimś czasie, przepracowały tamtą sytuację, nabrały do niej dystansu, potrafią się pośmiać ze swoich pozbawionych klasy bałwaństw onego czasu popełnionych. Ba, czasem nawet ich relacje potrafią nabrać nowego wymiaru, kolorytu, na przykład para rozumiana jak para sensu stricte staje się parą dobrych kumpli.
Czyli może nie jest aż tak tragicznie z tym tragicznym gatunkiem, jakim jest naga małpa? Zdarzają się bowiem przypadki, gdy ktoś potrafi zachować się jak osobnik innego, doskonałego wręcz gatunku i z typowym dlań wdziękiem, gracją, tudzież klasą spaść na cztery łapy.

50 komentarzy:

  1. Ano chyba większość odwiedzających Cię osób jest już w tym wieku, że miała do czynienia przynajmniej z jednym rozstaniem bez klasy. Czasem jest to trudniejsze do przełknięcia, niż samo rozstanie. Czasem wręcz ułatwia i potwierdza wcześniej podjętą decyzję, nawet jeśli poprzednio miało się jakieś wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. faktycznie, to jest niezły motyw... ktoś zachowuje się bez klasy, a druga strona ma wtedy świadomość, że wie co robi...

      Usuń
    2. I powiem Ci, że to wielokrotnie pomogło mi samej - ot takie odwrócenie sytuacji z korzyścią dla siebie i swojej psyche. Bo można mydlić oczy długo, ale w takich momentach z człowieka wychodzi w całości to, kim jest.

      Usuń
    3. to mi się trochę kojarzy /trochę nie na temat/ z pewną sytuacją, gdy poszedłem kiedyś na takie zbiorowe interview związane z pracą... było strasznie gorąco, ja byłem w białej koszuli z krótkim rękawem, a "kierownik zamieszania" zapytał mnie dlaczego nie jestem w krawacie... już czułem, że jest niedobrze, ale odpowiedziałem połową prawdy, że w taki upał krawat jest bardzo nierozsądnym pomysłem... wtedy ptyś odparł: "to ja panu już dziękuję, bo nasze dogadanie się będzie niemożliwe"... też tak sobie pomyślałem wtedy, więc zrobiłem w tył zwrot z poczuciem, że w sumie dobrze wyszło... bo nie ma to, jak pewne sprawy wyjaśnić sobie od razu, by potem nie tracić czasu...
      a pół prawdy dlatego, bo drugie pół polega na tym, że ja w ogóle nie noszę krawatów i nie ma takiej możliwości, by mnie do założenia tego sprzętu zmotywować w sposób inny, niż złożenie mi propozycji nie do odrzucenia, np. celując z jakiegoś morderczego narzędzia...

      Usuń
    4. Nie wszyscy lubią i akceptują strój tzw. urzędowy, czyli garnitur z krawatem. Ale sam krawat można by wyciąć, powiedz, a czy nosisz chociaż czasem garnitur?
      Skoro już o tym mowa, myślę, że dobrze poszła ta rozmowa, bo faktycznie jeśli nie czujesz klimatu garniakowego, to wbijanie się w niego jako niezbędny element pracy jest po prostu na dłuższą metę nie do zaakceptowania dla Ciebie, albo gdybyś się zmuszał, to widok twego zbolałego oblicza byłby nie do zaakceptowania dla szefów. I pozostałych.
      Na szczęście na co dzień nie muszę być aż tak oficjalna, ale jednak czasem taki elegantszy zestaw z kostiumem w moim przypadku się przydaje. Na szczęście nie muszę nosić krawata, chyba tylko raz kiedyś dawno temu próbowałam, bo mi pasował do zestawu. :)

      Usuń
    5. do garniaka jako takiego /ale bez krawata :)/ jeszcze można mnie przekonać, bo czasem "zaistnieje taka sytuacja" /raz kiedyś nawet założyłem smoking i muchę godząc się z konwencją chwili/... ale też unikam, zwykle szczyt mojej "elegancji" to marynarka i dżinsy nówki - nieprzecierane... w końcu jestem artystą(??? rotfl), a według jakiegoś tam dress kodu artyście wolno więcej...
      generalnie jednak słabo znoszę wszelkie uniformy, a jedyny, który akceptuję, wręcz z przyjemnością, to mój dyżurny t-shirt w którym chadzam na koncerty metalowe /taka konwencja właśnie/... ale metale to przeważnie luzaki i nawet gdybym założył domino lub strój Arlekina to raczej nikt by nie tworzył z tego zagadnienia...
      ...
      na kobiece stroje patrzę kompletnie inaczej, w końcu nie jestem kobietą i sam tego nie noszę... kobiety zresztą mają więcej swobody w ramach dress kodu i to sprzyja pewnej rozmaitości... za to oko moje cieszą Indonezyjki w hidżabach i takich długich "coś tam" /nie pamiętam nazwy/, bo one są naprawdę sexy...

      Usuń
  2. Nie mam za sobą rozstania, ale byłam świadkiem kilku i różnie to bywa, raczej jednak w większości ludzie rozstaja się w gniewie i robią sobie pod górkę - czyżby zapomnieli, że kiedyś się kochali i budowali wspólne życie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. energia, jej wartość bezwzględna pozostaje po staremu, nawet rośnie, ale znak się zmienia z plusa na minus... tego zjawiska to chyba nawet sam profesor Hawking (RIP) nie potrafiłby wyjaśnić...

      Usuń
  3. Też nie mam za sobą rozstania ale mam znajomą prawniczkę orzekającą w sprawach rozwodowych. Czasami opowiada mi rzeczy w które trudno mi uwierzyć. Ale ostatnio przestała tylko mówi, że nie ma siły do tych rozwodzących się. I że rozwód z klasą zdarzył się jej najwyżej dwa razy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to chyba tak jest... pamiętam, że kiedyś podczas mojej sprawy rozwodowej sędzina była jakby mocno zawiedziona, że nie było żadnej rzeźni...

      Usuń
  4. ...nie mogę nie zadać tego pytania:" Ale o co Panu chodzi ? Może jakieś streszczenie dla nowego pokolenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak się czyta, to się wie o co chodzi, a jak się przeczyta i dalej się nie wie, to my nie mamy o czym rozmawiać...

      Usuń
  5. Szkoda, że pan , autor nie widzi w swoim tekście niczego czym może się ze mną , nierozumna głupią kobietą podzielić. Niemożliwym jest wszak by pisać dla ilości. Wierzyłam ,że jednak nie ale myliłam się. Dziękuje za uświadomienie mi tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba z litości... i faktycznie, z litości to ja nic nie napiszę, nie narysuję, nie zaśpiewam, a nawet bąka nie puszczę, bo litość to zbrodnia... zresztą co do śpiewania to ja w ogóle nie umiem śpiewać...

      Usuń
    2. Dziękuję za tę litość. Jest pan wielkim człowiekiem skoro stać pana na litość w stosunku do tak nędznej persony jak ja. Trochę szkoda że na tym kończy się pana wyjątkowość ale przecież , to wystarczy. Upraszam o nie bycie skromnym, nie tylko śpiewać pan nie umie.

      Usuń
    3. "tę" czy "tą"?... poważnie pytam, bo nie wiem... czyli nie taki wielki, skoro nie wie takiego bzdeta... no, ale może na tym właśnie polega wielkość, by nie skupiać na bzdetach uwagi?... jednak tego też nie wiem...

      Usuń
    4. Biedny , zgubił się pan . Kaganek zgasł a własnego brak.
      Wszystkiego dobrego. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    5. spytam krótko i na temat: chcesz się leczyć, czy nie?... jeśli tak, to może coś tam mogę pomóc, ale uprzedzam, że tani nie jestem i gwarancji skuteczności nie udzielam... a jeśli nie, to...
      bye, bye beautiful, farewell z równie serdecznymi pozdrowieniami na drogę...

      Usuń
    6. Nie jesteśmy na ty i nie będziemy. Przykro mi. To pańskie marzenie sie nie spełni.

      Usuń
    7. moja propozycja pomocy była z góry "DO odrzucenia"... tak naprawdę, to zaczynasz być już nudna, na tyle nudna, że już mnie nie ciekawi, czy sama to zauważysz kiedyś...

      Usuń
    8. W jednej części Harrego Pottera była taka blada zjawa, co to mdlejącym głosem coś tam przemawiała. Pojawiała się w kibelku, taka zielonkawa, glistowata....Jęcząca Marta... no i u Ciebie coś podobnego się pojawiło. To coś łazi po blogach i próbuje wszystkim wmówić, że uważają ją za głupią. I może gdyby z uporem maniaka tego nie powtarzała, to nie wydało by się. A tak- wmawiała, wmawiała, ludzie zauważyli...
      Nie da się leczyć, za to da się usunąć.

      Usuń
    9. @Jaskółka...
      zajebiście skojarzone... ale kontroluję tą zjawę, spoko i luz, zaufaj mi pls :)...

      Usuń
    10. Pkanalio ty zawsze miałeś i masz miękkie serce do kobiecych trolli ;-))))

      Usuń
  6. Ile osób tyle "klas" przy rozstaniu. Rozumiem, że temat wiąże się z rozwodami pomiędzy małżonkami; ale rozwód można brać również np.z szefem, albo ze współpracownikami. Niedawno obchodziliśmy szafirowe gody, lecz w przypadku kryzysów utrudnialiśmy sobie życie wcale nie z klasą, bo to według mnie zależy od charakteru, temperamentu; czyli inaczej mówić "ten typ tak ma" że albo jest cholerykiem, albo flegmatykiem, albo melancholik, albo sangwinik. Wyobraź sobie związek choleryka z cholerykiem; to "ogień na dachu"; albo flegmatyka z flegmatykiem - nigdy do sądu nie dotrą aby zalegalizować rozwód. Cóż tu dużo gadać; śpiewać każdy może...kochać każdy może i ...rozwodzić się też każdy może.
    Inaczej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozwody to sprawa boczna, bo chodziło mi o wszystkie związki, także te nierejestrowane... ale faktycznie, sam dodatek do związku, jakim jest ta rejestracja może dodać niezłego ognia rozstaniu i podkręcić ewentualne bezklasie tegoż...
      ...
      natomiast masz rację, że temat można rozszerzyć na wszelkie relacje międzyludzkie, tylko ja już nie chciałem rozszerzać, bo to już cały ocean pod tytułem "relacje jako takie, a jeśli takie, to inne i dlaczego"...

      Usuń
    2. Rozstania z reguły bywają smutne; mnie skojarzyły się z piosenką "Pamelo Żegnaj"
      "Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu,
      Niebo skąpi szczęścia biednym tak, jak my.
      Ukochany, to jest nasz ostatni wieczór,
      Odejdziemy, kiedy błyśnie siwy świt...."
      albo W żółtych płomieniach liści;
      "I ja żegnałam nieraz kogo i powracałam już nie taka
      Choć na mej ręce lśniła srogo obrączka srebrna jak u ptaka
      I ja żegnałam nieraz kogo, za chmurą, za górą, za drogą
      I ja żegnałam nieraz kogo, i ja żegnałam nieraz ...
      Przepraszam, tak mnie coś naszło na sentymentalne wspomnienia;
      Nie chciałabym być na miejscu tych zakochanych par, które się rozstają; z reguły [choć nie wszyscy] z takiej sytuacji wychodzą;
      mniej lub więcej ale... poranieni.

      Usuń
  7. Może przyczyną jest fakt, że związek wymaga bliskości? Odsłaniamy się przed drugim człowiekiem, niejako zdejmujemy zbroje, noszone na co dzień. I gdy nagle okaże się, że ta druga osoba to nie jest jednak ktoś, przed kim powinniśmy się rozbrajać, czujemy się bezbronni i narażeni na atak. I bronimy się w inny sposób. Na przykład, po chamsku atakując.
    Tak mi się zdaje, bo żaden ze mnie psycholog.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba dobrze Ci się zdaje, ta hipoteza ma ręce, nogi, przód i tył... to może być taki proces: "ona(a) zna moje słabe punkty, więc cholera wie, czy tego jakoś nie wykorzysta?"... a może to zrobić, bo skoro związku już nie ma, to lojalności trudno od siebie nawzajem wymagać... i tak zresztą nieraz bywa... a wtedy ów ktoś sam robi pierwszy ruch, atakuje w ramach prewencyjnej obrony... psychologicznie, naukowo to nazywając jest to czysty, laboratoryjny przykład reakcji lękowej...
      osobiście tak nigdy nie miałem, wzajemna lojalność z moimi Byłymi jest bez zarzutu, co akurat jest dość łatwe, bo mało jest okazji, by to sprawdzić, ale takie sytuacje, o których jest mowa są mi znane...

      Usuń
  8. Rozstałam się z moim mężem, w/g Twoich kryteriów, "z klasą", nie wywlekając brudów, bo nie chciałam tego pana więcej oglądać, ani ciągać dzieci (dorosłych już), po sądach. I wyszłam na tym fatalnie. Chłopcy też.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli można?... można!...
      ale skoro wyszłaś na tym fatalnie, to może za dużo było tej klasy?...
      zwróciłaś uwagę na to, że istnieje druga strona miarki mierzącej klasę... można przegiąć z brakiem klasy i można też przegiąć z jej nadmiarem...
      ale tu wychodzi też taka sprawa, że zbytnia dbałość o klasę może owocować niezbyt roztropnymi decyzjami...

      Usuń
    2. Pięknie to ująłeś. Dotąd uważałam się za kretynkę. Teraz mogę przyjąć, że to z nadmiaru klasy takich głupot narobiłam :)

      Usuń
  9. Ludzie z klasą czy też bez nie biorą się z rękawa
    Kształtuje ich często środowisko , w którym żyją
    Z tego powodu nie mają pojęcia o innych wzorcach
    Często jest jednak tak że obu stronom konfliktu bardzo trudno jest znaleźć właściwy język porozumienia
    Nie słyszą siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to może tak być... moi rodzice rozstali się z klasą i nie wykluczam, że tą umiejętność "odziedziczyłem kulturowo" po nich...
      chociaż raz kiedyś zdarzyło mi się zachować bez klasy, ale ten związek jeszcze nie zdążył porządnie zaistnieć, poza tym to naprawdę zła kobieta była, więc jej się to należało...
      ...
      i celna uwaga na koniec z Twojej strony... "KOMUNIKACJA GŁUPCZE!" - ta trawestacja Clintona to jedno z moich ulubionych powiedzonek...

      Usuń
    2. Cóż ja rozstałam się bez klasy, bardzo niegodnie... Naprawiam szkody i stąd wiem, ż należy rozmawiać ile się da i przede wszystkim rozmawiać pozytywnym gestem, nawet zamykając drzwi można to robić nie trzaskając.

      Usuń
  10. Najważniejsze w twoim wpisie wydaje mi się to, że "nagie małpy" mają kłopoty z rozmową. I to nie przy rozstaniu, bo wtedy może być trudno, ale w czasie związku. I to jest pierwszy krok do rozstania. I ono nastąpi, choćby po 25 latach jak u moich znajomych. W obu znanych mi przypadkach męskie małpy były kompletnie skoncentrowane na sobie i nie dość, że nie rozmawiały, to też nie słyszały kobiet, które całkiem wyraźne sygnały wysyłały, że są i też są ważne (nie tylko dla siebie). Wystarczył pretekst, by wydawało się całkiem udane związki rozpadły się jak domek z kart. I powiem ci, że ci faceci nawet wtedy byli kompletnie bez klasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. opisałem ten temat genderowo neutralnie, by ominąć rafę dyskusji "kto gorszy: baby, czy chłopy?"... bo to jest rafa... a co do komunikacji, to wciąż o tym trąbię w wielu tekstach i wypowiedziach, czasem nawet sam siebie nudzę tym trąbieniem...

      Usuń
  11. Bo rozstać się z klasą mało kto ma siłę, niestety taka prawda...wychodzi z człowieka najgorsza bestia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. reasumując, tak w pigułce, to chodzi o odporność na stres... przy czym może to być też stres pozytywny, gdy jedna ze stron była ofiarą /dokładniej: taką się czuje/, wtedy ulga może zmienić się w poczucie triumfu, które też może powodować jakieś niefajne zachowania...

      Usuń
  12. Chciałam z klasą, ale zostałam zmieszana z błotem. Czasem nie warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. poczucie bycia zmieszaną/ym z błotem to jest tylko własne poczucie, a nie fakt... kiedyś na podwórku i w okolicach jako małolaty mieliśmy taką zasadę: "bluzg frajera nie dociera"... i to w skrócie ogarniało cały temat od strony psychologicznej... dupek może sobie pierdzieć w dowolnej tonacji, ale nie zmienia to faktu, że jest dupkiem...

      Usuń
    2. Oj... nie rozwodziłeś się chyba. To nie było tylko moje odczucie, to zostało w papierach chociaż mocno mijało się z prawdą. On miał większą siłę przekonywania, sędzia przyjęła, mnie "olała" i chociaż przyznała mi i dziecku wszelkie "przywileje", osad pozostał.
      Dupek potem jeszcze "popierdywał", dumny, jak paw, że mi dowalił w sądzie. Wiesz, czasem jednak boli, mimo próby luzu.

      Usuń
    3. rozwodziłem się, tylko wszystko było aksamitnie w najmniejszych detalach, jak wspomniałem już tu gdzieś, sędzina robiła wrażenie wręcz zawiedzionej, że nie ma żadnego dymu...

      Usuń
  13. Jeśli relacja w związku jest luźna a partnerzy nie mają głębokich relacji, umieją się asekurować, nie mają dzieci, zobowiązań majątkowych to takie rozstanie będzie bezbolesne a za bodajże trzy miesiące można znaleźć nowa „miłość’, nowego partnera a ze starym rozejść się z tzw. klasą i być w dobrych relacjach.

    Inaczej wygląda sytuacja, kiedy angażujesz się z w dany związek na 100 procent, budujesz relacje, która ma długo trwać, zakładasz, że będzie trwała do śmierci a nie do czasu, gdy przestanie być fajnie. Wiążesz się z tą osobą także finansowo trwożycie gospodarstwo domowe, ma się dzieci tu rozstanie nie jest łatwe zwłaszcza, gdy druga strona nie jest fair. Zwłaszcza dla kobiet taka sytuacja nie jest łatwa, ponieważ kobiety zazwyczaj zostają z dziećmi, i cały ciężar wychowania spoczywa na nich. A wchodzenie w tzw. drugi związek i dawanie dzieciom np. ojczyma nie jest rzecz łatwą takie związki nie są proste a jak sam wiesz mogą być traumatyczne dla dziecka.
    W takich sytuacjach koniec związku można utożsamiać z śmiercią najbliższej osoby, po której trwa żałoba nawet dłuższa niż rok, dlatego trudno w takich przypadkach o klasę.

    Związek z druga osobą to nie jest łatwa sprawa to trud. Jeśli relacja opiera się na niezobowiązujących zasadach rzeczywiście, kiedy nie jest już tak fajnie jak na początki można spakować walizki i szukać czegoś innego gdzie indziej, z kimś innym, jeśli jednak relacja oprócz fajności opiera się na pewnych zobowiązaniach także emocjonalnych to, gdy już mniej jest fajnie nie można spakować walizek i tak po prostu powiedzieć adios..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z tymi luźniejszymi związkami też bywa różnie, bo czasem jedna ze stron ma mniej luzu w sobie... czasem też bywa tak, że jedna ze stron mówi: "może po prostu zostańmy przyjaciółmi?"... dla drugiej często jest to nie do przyjęcia, szczególnie dla panów /to nie seksizm, to wynik obserwacji/ i bywa, że zachowuje się wtedy bez klasy...
      ...
      tworzenie sobie oczekiwań to główna przyczyna cierpień, a gdy się cierpi trudno jest o klasę, to jest o wiele szersza sprawa, niż tylko temat związków...
      a owa żałoba potrafi przyjąć formę postanowienia "już nigdy więcej", tylko pytanie czego ma nie być "nigdy więcej"?... najzdrowiej jest przyjąć, żeby nigdy więcej nie tworzyć sobie oczekiwań, ale czasem to przyjmuje skrajną formę: nigdy więcej zbyt bliskich chwil z drugą osobą... tu z kolei panie często tak do tego podchodzą, szczególnie te, którym przypadło dziecko w udziale, mają wtedy zajęcie, a gdy już naprawdę brak im pana, to kupują sobie wibrator... ale to już są sprawy, które nijak się nie mają do tematu "klasa"...

      Usuń
  14. Na luz i brak oczekiwań można sobie pozwolić, kiedy nie ma się dzieci, nie ma się wzajemnych relacji finansowych i nie zamierza się ich tworzyć, wtedy można mieć filozofię, że jesteśmy dotąd, dokąd jest fajnie a kiedy przestaje być fajnie można powiedzieć adios i spokojnie spaść jak kot na cztery łapy.
    Gdy jednak są dzieci, ma się wspólnotę finansową to wtedy jak przestaje być fajnie a życie dowala to już nie można tak łatwo wrzucić na luz i spakować walizki i szukać nowej miłości. Są związki i związki, są różne relacje i do tych relacji tworzy się różne filozofie i różne są oczekiwania. W związkach małżeńskich, których są dzieci nie można podchodzić do życia bez oczekiwań na luzie, bo inaczej możesz się obudzić z ręką w nocniku. Mam tu namyśli kobiety, bo wiadomo, że facet czy dzieci są czy nie ma łatwiejszą sytuacje.
    Nie wkładaj wszystkich związków i relacji do jednego worka z napisem związki, bo to błąd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wszystko fajnie, tylko kto tworzy to "fajnie"?... samo z zewnątrz przychodzi, a jak ma taki kaprys to przestaje być?... zresztą mając dzieci i wspólnotę finansową też może być fajnie...

      Usuń
  15. dziwnie się to ułożyło ale mówią że między miłością A nienawiścią jest cienka granica...czy coś w tym jest? może... przecież jesteśmy ludźmi...którymi szarpią przeróżne emocje jak na wietrze szmacianą lalką. człowiek mało o sobie wie pozdrawiam asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo energia nie znika... zmienia się tylko jej znak...
      a pojęcie "klasy", bezwzględnie względne zresztą, może także dotyczyć miłości...
      pozdrawiam :)...

      Usuń
  16. Ja nie mogę się rozstać z mężem bo mamy kota. Na obrączce wygrawerowalismy sobie "kot tak chciał". Zabieranie mu jednego z nas byłoby kompletnym brakiem klasy. Dlatego jak się kłócimy to rzucamy w siebie piłeczkami. Kot ma zabawę, a my dochodzimy do porozumienia.

    OdpowiedzUsuń