24 sierpnia 2024

Jak wziąłem i znalazłem byłem tabloid

Jest jeszcze Lato, chwilowo nie chce mi się tworzyć literatury, więc nasze "Czarownice" mogą sobie poczekać, zaś Kawiarnia też mnie raczej nie zahejtuje za tą przerwę. Dziś pobloguję sobie klasycznie, zwłaszcza że jest okazja, gdyż za jakiś ponad tydzień temu blogu stuknie pełnoletność. Nie planuję jednak na tą okoliczność specjalnego posta, uznajmy, że jest nim właśnie ten, co teraz. Duża część klasycznych blogów to opisy, gdzie ktoś był oraz co sobie kupił. Bo kupowanie jest przecież takie ważne. Pojechałem, więc kupiłem. Kupiłem, więc mam. Mam, więc jestem. Posiadanie jest osią, czy też treścią życia większości ludzi, tak?
No, to ja akurat pojechałem sobie do pobliskiego miasteczka. Nie ukrywam, że właśnie po zakupy. Nie, wróć! Głównie po zakupy, bo zajrzałem jeszcze do biblioteki dokonać wymiany stuffu do lektury. Zaś co kupiłem? To było kilka dni temu, nie starałem się za bardzo pamiętać listy tych rzeczy, ale na pewno była sobie wśród tych sprawunków główka sałaty lodowej. Tak! Zostałem szczęśliwym posiadaczem tejże sałaty.
Teraz według reguł klasycznego blogowania powinna być fotka. Ale nie będzie. Nie mam odruchu, czy też nawyku fotkowania wszystkiego, co się napatoczy. Zaś teraz już jest za późno, bo sałata jest niekompletna. Nie kolekcjonuję sałat, tylko je sukcesywnie zjadam. Można rzecz jasna wkleić jakąś inną sałatę. Net jest przecież pełen fotek takich sałat. Ale to by było oszukaństwo, więc tak się chyba nie robi?
No, ale oprócz odwiedzenia kilku sklepów do programu odwiedzin masteczka zmieściła się też przerwa. Przerwa spędzona na ławeczce na cetralnym skwerze. Już sięgałem po telefon, aby nim rytualnie pogadżetować, ale coś mi nie dawało spokoju. Bo nie byłem sam na tej ławeczce. Obok bowiem leżała gazeta, czysta, świeża, niezgęgana, aż sama się prosiła, żeby się nią zająć. Dość rzadko przeglądam takie, tego typu papierowe nośniki danych, więc czemu nie zajrzeć?
Gazeta okazała się być tabloidem, do tego nie takim poważnym, politycznym, jak niektóre tygodniki suportujące poprzedni reżim neokomunistów. To była taka zwykła szmata, tabloid codzienny, najniższa półka. Rzecz jasna wiem świetnie, co taki może zawierać, bo nieraz net nam funduje na chama linki do różnych wersji cyfrowych. Ale taki głupi małpi odruch przerzucania wziął spowodował, że doń zajrzałem. Jak zwykle było to samo, ale opiszę szkicowo kilka kwiatków. Kolejność randomowa, bez żadnych priorytetów.
Jako pierwsze niech będzie coś, co większość mediów by zamieściło, choć rzecz jasna nie wszystkie. Była to krótka relacja, jak dzielna policja przypaliła ekipę działającą na rynku narkotykowym. Normalny człowiek w normalnym kraju słysząc słowo "narkotyki" wizualizuje sobie jakieś butelki z wiadomym płynem, potem torebki z różnymi, przeważnie białawymi proszkami, tudzież może jeszcze jakieś tabletki. Ale to nie jest normalny kraj, tylko kraj, gdzie większość jest współuzależniona od alkoholu, do tego pełen marychofobów. Tu nie wolno nazywać alkoholu narkotykiem, bo choć co prawda za to nie ukamieniują, to potraktują jak idiotę. Tu bowiem, wbrew faktom naukowym, narkotykiem, do tego tym najgorszym, nazywa się Zioło. Tu nie wolno na temat Zioła mówić dobrze, bo gdy się zacznie mówić dobrze, to dojdzie wreszcie do jego legalizacji, zaś ta doprowadzi po latach do zahamowania narkomanii. Szczególnie alkoholowej. Tego zaś prawie nikt, szczególnie każdy kolejny reżim nie chce. Więc na fotce łupów zdobytych przez policję nie było żadnych butelek z trunkami, za to na pierwszym miejscu leżały torebki domyślnie zawierające Ziele narzucając ludziom fałszywe dane jako prawdę. I niestety cała masa niedouków to łyka.
Tak poważniej, to nie jest aż tak tragicznie. Ludzie jednak się uczą, zaczynają łączyć kropki, jakaś tam edukacja konopna funkcjonuje, więc kiedyś będzie normalnie. Ale to idzie tak powoli, że ja na pewno tego nie dożyję.
Klimat tej niezbyt wesołej refleksji rozwiał drugi artykuł. Tym razem już kompletnie tabloidalny. Najpierw zacytuję tytuł: "Oburzające zachowanie celebrytki". Do tego jest podtytuł drobniejszym drukiem: "Pani Iksińska fotografuje się nago na bulwarze". No, i właśnie...
Czym się różni uczciwe, obiektywne dziennikarstwo od tabloidalnego? To pierwsze nic nie ocenia, tylko zapodaje fakty. Za to tabloid narzuca odbiorcy, co ma sobie na temat tych faktów myśleć. Tu akurat on ma się oburzyć, zapewne też potępić działania pani Iksińskiej. Dalej jest kilka zdań na temat miejsca oraz czasu akcji, na tym zasadniczo ta krótka notka się kończy. Puentuje ją wzmianka na temat interwencji straży miejskiej. Ale wisienką na torcie jest fotka demaskująca kłamstwo dziennikarza, gdyż na tej fotce pani Iksińska wcale nie jest nago! 😵
Za to trzeci, ostatni z omawiany artykułów to istny popis znajomości języka polskiego. Jego tytuł brzmi: "Zazdrosny mąż zastrzelił żonę i kochanka". Bardzo to jest dwuznaczne, bo nie wiadomo czyjego kochanka, żony, czy swojego. Być może korektor przeoczył brak słowa "jej" w tytule, ale dalszy tekst już wyjaśnia tą kwestię. Jednak to jeszcze nic. 
Dalszy tekst relacjonuje przebieg wydarzeń. Otóż, gdy mąż wrócił do domu, zastał żonę baraszkujacą z owym kochankiem. Wtedy ich oboje zastrzelił. Notka nie precyzuje kwestii posiadania przez niego broni, ale autor widać uznał, że odbiorcy może to wcale nie interesować. Potem dowiadujemy się, że mąż sam zawiadomił policję, co czasem się faktycznie zdarza w takich sytuacjach. Natomiast najlepsze zaczyna się dopiero teraz. Autor miał wgląd we wstępne przesłuchanie zatrzymanego, co też czasem się zdarza, i nie omieszkał przytoczyć niektórych fragmentów. Mianowicie takiego, że ów mąż oświadczył, iż byli ze swoją żoną zgodnym małżeństwem i nigdy mu do głowy nie przyszło, że jego połowica może go zdradzić.
Ponieważ czytałem dość uważnie, ze zrozumieniem, to w tym momencie musiałem przerwać lekturę, aby spojrzeć jeszcze raz na tytuł, gdzie stoi jak byk, że gość był zazdrosny. Zaś teraz, kilka zdań niżej dowiadujemy się, że wcale nie był zazdrosny.
Przypomnijmy czym jest zazdrość? To taki rodzaj choroby psychicznej, zaburzenia urojeniowego, bazującego na lęku, że partner(ka) zdradza lub ma taki właśnie oto zamiar.
Tu jakby nie chce mi się powstrzymać od dygresji, jakże bawi mnie czytanie w necie opinii różnych takich domorosłych psychologów, jakoby odrobina zazdrości ma być zdrowa, bo jest to wyraz troski o partnera/kę. Primo, to nie wyraz troski, tylko braku zaufania, pogratulować tak udanych związków. Zaś secundo to tak, jakby stomatolog gadał o walorach zdrowotnych małego, takiego odrobinowego ubytku zęba 😁
Tymczasem mąż zeznał, że nic takiego nie miało miejsca. Jak więc można wyjaśnić sprzeczność, że tytuł mówi jedno, zaś dalsza treść coś innego? Najwyraźniej autor nie zna za dobrze języka polskiego. To już do tego doszło, że tabloidy zatrudniają aż tak źle wykształcony personel?
Tym retorycznym pytaniem zakończyłem wtedy lekturę. Zaś samą gazetę zabrałem ze sobą. Bynajmniej nie tylko po to, aby innych chronić przed zgłupieniem do reszty. Planuję wykonać remont domku dla pewnego kota, który do nas zagląda, ale nie jest stałym domownikiem, zaś papier to świetna izolacja cieplna. Nie mam zbyt dużo tego gruzu na stanie, więc tabloid akurat się przyda. Ku chwale Bastet Mądrej i Nadobnej.

13 sierpnia 2024

Olimpiada - dokończenie

Przyjęło się, że medal w sporcie zespołowym liczy się jako jeden medal i przy takim podejściu do sprawy polski bilans Olimpiady 2024 wygląda tak:
Panie - 8 sztuk
Panowie - 2 sztuki
Jak to wygląda procentowo?
Trzeba rzecz jasna przyjąć, że w konkurencjach tych indywidualnych osobę startującą traktujemy jako zespół, drużynę. No, i wychodzi wtedy tak:
Panie - 8/105 = 7,6 procent
Panowie - 2/74 = 2,7 procent
Mixty - 0/2 = 0 procent
Co z tego niby ma wynikać? Nie wiem, nie mam pojęcia. Zestawienie zostało zrobione dla beki, nie na poważnie, tak bardziej dla zaspokojenia ciekawości, choć niekoniecznie naukowej.
===
Ale teraz wróćmy do kluczowej walki Julki Szeremety.
Tu już się robi trochę poważniej...
Od razu zastrzeżmy, że tu mówimy tylko o stronie czysto technicznej. Bez wnikania w płeć przeciwniczki i całą tą jebaną politykę, w której Konfa robi se skądinąd fajnej dziewczyny użyteczne mięcho.
A więc:
Ta jej walka była do wygrania. Pierwszą rundę Julka rozegrała po swojemu. Wbrew kanonom klasycznego boksu. Taniec na ringu z opuszczoną gardą, luz, zabawa, lanie w dziób z kontry przy każdej okazji. Niezłe. Tylko że tym razem nie zadziałało. Pierwsza runda poszła w zaropiałą pizdę pawłowicza.
Trener to przespał.
Druga runda to samo, Jula jest w plecy.
Aha...
To teraz ma być garda wysoko i tłuc w półdystansie?
Za późno idioto! 
To już trzecia runda po dwóch przegranych.
Nie dotarło?
Się wujek przebudził dopiero, kurwa!
Nie chcem mi siem dalej o tym pisać.

10 sierpnia 2024

TAŃCZĄCA MIĘDZY LINAMI /tanka/

Ta zła wiadomość
To też dobra wiadomość
Srebro jak złoto
Na piersi 
wojowniczki
Lśni pozytywną myślą

08 sierpnia 2024

DOMKNIĘCIE PEWNEJ NIEDOMKNIĘTEJ SPRAWY

Świeżym fanom "Czarownic" oraz też starszym (stażem), tylko leniwym /czyli większości/ wyjaśniamy tytułem wprowadzenia:
Czarownice nie są boginiami, tylko ludźmi, więc nie potrafią wszystkiego, co więcej czasami też popełniają błędy. Taki błąd kiedyś popełniła Roxy, zaś ofiarą mogła paść jedna z jej przyjaciółek - Kaśka. Otóż Ruda sprzedała kiedyś urok, do tego jeszcze urok typu głupi jaś. Klientem był mężczyzna, zaś potencjalną ofiarą kobieta. Roxy nie wiedziała, że ma nią być właśnie Kaśka. To tak w uproszczeniu, zaś dokładny opis sprawy jest w serialu "PLUSKWA W MAJTKACH". Jeśli komuś się nie chce z tym zapoznawać, co przeważnie tak akurat jest, to tu dodamy tylko, że cała sprawa skończyła się dobrze dla wszystkich, oprócz wspomnianego wcześniej klienta. Kaśka nigdy nie miała żalu do Rudej, szybko zresztą zapomniała o całej sprawie, niestety Roxy nie zapomniała i zaczęło ją to wszystko jakoś tam gryźć. Co prawda normalny, zdrowy psychicznie człowiek nie odczuwa ani wstydu, ani poczucia winy, szczególnie zaś wiedźma, ale jak już wspomniano, wiedźmom także zdarzają się słabsze okresy. Więc Roxy postanowiła coś jednak z tym zrobić, aby w swym umyśle domknąć sprawę do końca...
Niedzielne sierpniowe wczesne popołudnie. Pod bliźniak będący wspólnym domem Pati i Anity zajechał sobie samochód. Nic nadzwyczajnego, po prostu normalne auto. Ale za to z auta wysiadły trzy nadzwyczajnej urody kobiety. Pierwsza wyskoczyła blondynka z różowymi kokardkami na rozpuszczonych włosach ubrana niczym uczennica liceum z japońskich filmów dla dorosłych. Druga śliczna była odzianą w ekstremalnie obcisłe legginsy plus równie obcisły króciutki top brunetką z końskim ogonem i twarzą ozdobioną wyrazistym, gotyckim makijażem. Niejako świątecznym, gdyż malowała się niezmiernie rzadko. Jako trzecia zatrzasnęła była drzwi od auta ruda piękność z włosami uplecionymi w liczne warkoczyki, w zielonej sukience określanej przez konserwatywną kołtunerię jako dupa i cycki na wierzchu. Urody ekstra dodawały wszystkim paniom tatuaże, choć nie było akurat ich zbyt przesadnie wiele. Jedno jest pewne, że pewien rodzaj buractwa doznałby pewnie szoku na widok wizażu całej trójki. Blondynka doskoczyła od razu do rudej trajkocząc jak poniżej:
- Naprawdę Roxy to nie jest dobry pomysł. Całą drogę ci to tłumaczę po raz któryś. Anita będzie wściekła, jak ją najdziemy o tej porze. Nieraz już tak do niej wpadałam. Usta mówią kocham cię, zaś oczy umrzyj suko. Wreszcie dostałam kiedyś taki opierdol, że mi się odechciało.
- Lalka przestań wreszcie marudzić, przez ciebie mało kota nie rozjechałam na drodze. Przecież znam Nitkę tyle lat, jako siusiary w piczkach sobie dłubałyśmy. Wiem, że nie lubi, bo nikt nie lubi, jak ktoś mu przerywa słodkie pukanko, ale ja to muszę jej powiedzieć. Nie przez telefon, nie jutro, ale teraz, w same oczy. Kaśka, weź coś zrób z tą swoją najpsiapsią, bo zaraz ja jej coś zrobię. I to nie będzie to, co jej zwykle robi Mariolka.
Ale czarnowłosa odparła:
- Możesz nie zdążyć. Tak w ogóle, to ja nie rozumiem, co cię napadło, żeby dziś, teraz zawracać Anicie poślady. Już ci tyle razy mówiłam, że nic do ciebie nie mam, że sprawa dawno zapomniana, ale ty się musiałaś uprzeć, żeby mieć poczucie winy. Normalni, zdrowi ludzie tak nie mają. Poczucie winy i wstyd są dla słabych. Ja tu jestem tylko przy okazji, żeby zobaczyć jej roślinki na żywo, a ty obiecałaś podrzucić mnie potem do domu.
Wszystkie trzy wiedźmy podeszły do furtki, przy której to był zamontowany domofon z dwoma guzikami. Przy jednym było doktor Patrycja, przy drugim Dzięcielinek i Świerzopski.
- Tydzień temu było Pięć Kilo Gwoździ.
Zauważyła Malina. I dodała:
- No, dzwoń wreszcie.
Roxy zadzwoniła. Stoją wszystkie, stoją, nagle domofon zacharczał:
- Co jest kurwa?!! Wypierdalać!!!
Ale już po chwili z tegoż urządzenia poszło:
- Ej chłopaki, jesteście tam? Żartowałam.
- Wiemy.
- To właźcie.
Coś zaterkotało przy zamku. Wlazły. Tylko idąc między furtką i domem Roxy nagle uszczypnęła Malinę w jej nader kształtą i sczypliwą właśnie pupę.
- No widzisz?
- Co widzisz? Akurat nam się tylko poszczęściło wjechać podczas przerwy między sesjami. I to cała historyja. Ale równie dobrze mogła też nas zabić.
Wreszcie weszły, prosto do salonu, zaś ze schodów zeszła, jak łatwo się domyśleć, ich najlepsza psiapsia, czyli Anita. Bratowa Maliny zresztą, ale to już wszyscy wiedzą. Ubrana była jedynie w bawarskie spodenki, sex shopowa wersja mini, z opuszczonymi szelkami odsłaniającymi tym samym pewien kawałek jej kobiecości, oraz wielkie, różowe bambosze. Całości wizażu dopełniał makijaż, ale tak już rozmazany, że nie sposób było dociec, jaki to miał być styl. W obecnym stanie najbardziej to przypominało barwy wojenne Indian  ze szczepu Cipasów. Jeszcze nie zeszła całkiem na dół, gdy podskoczyła do niej Kaśka:
- Te, Pocahontas daj mi pin do ogródka, a wy sobie tu gadajcie.
- Ten sam, co rok temu.
- Aha. To ja idę sobie pooglądać.
Ogródek Anity, tam gdzie uprawiała Święte Zioło szlachetnych odmian był dosyć specyficzny. Nikt postronny nie mógłby go namierzyć. Zaklęcie powodowało pewną deformację okolicznej przestrzeni, więc obcy nie znający magicznego pinu nie mieli szansy tam wejść, a nawet go zobaczyć. Jedynie kudłaty Dredek nie miał tych barier, bo ludzka magia na koty nie działa, więc zabawne było czasem zobaczyć nagle pół zwierza na trawniku. Kaśka weszła tam i podziwiała kwitnące dziewczyny.
Dlaczego akurat dziewczyny, to Kawiarnia już wie. Święte Zioło jest rośliną dwupienną, co oznacza krzaczki męskie i żeńskie. Tych pierwszych raczej się nie uprawia, chyba że na samo włókno lub do celów hodowlanych, jako reproduktorów, bo wartość medyczną i rozrywkową mają głównie te drugie.
Tymczasem w salonie Roxy zapytała:
- Nitka, co ty masz na sobie?
- Bawimy się z Borkiem w Królewnę Śnieżkę.
- A ty jesteś Złym Wilkiem?
- Powiedzmy. Ale że chwilowo Śnieżka jest Śpiącą Królewną, a jej laserowy miecz podpięty do ładowarki, to możemy sobie nieco pogawędzić. Herbatki, ciasteczko? Malinko, jak najmłodsza zajmiesz się tym?
Lalka poszła do kuchni, za to Roxy i Anita rozsiadły się wygodnie na sofach po obu stronach stołu. Ta pierwsza szybko zagaiła:
- Właśnie wracamy z konwentu zawodowych.
- Wiem. Przecież wiem. W czwartek mnie namawiałaś na wspólny wyjazd, ale jakoś nie widziałam w tym spotkaniu nic atrakcyjnego. Ale ty to co innego. Sama byłaś zawodową, co prawda bardzo krótko, ale też się liczy. Za to fajnie, że wzięłaś dziewczyny, niech się uczą, rozwijają, niech poznają inne siostry. Pokolegują się, porobią sobie kontakty.
Tu wyjaśnijmy, że zawodowe czarownice, czyli takie, dla których usługi magiczne są głównym sposobem pozyskiwania środków na opłacanie rachunków raczej się nie zrzeszają. Żyją samodzielnie, czasem jedynie zawierają chwilowe sojusze do wykonania konkretnej pracy, ale napewno nie tworzą kowenów, tak jak wiele innych wiedźm. Jedynie od czasu do czasu zbierają się na zlotach zwanych konwentami. Jest to dla nich okazja podzielić się doświadczeniami, czasem też rozładować ewentualne konflikty, czy też inne nieporozumienia, które mogły były wcześniej zaistnieć między niektórymi. Zaś gdy już się nagadają, to potem robią wspólny sabat, na koniec zaś after party.
- No właśnie. Nasza Lalka zrobiła striptiz finałowy?
- Zrobiłam, zrobiłam.
To już stwierdziła Malina wnosząc zastawioną tacę.
- Tak w ogóle, to nie miałam takiego planu, ale okazało się, że niektóre siostry znały skądś ten mój zwyczaj i jak już była końcowa impreza, to zaczęły się tego domagać. Nie sposób było im tego odmówić. Za to spróbowałam wreszcie bielunia, jeszcze podczas sabatu.
- I jakie wrażenia?
- Nie za specjalne. Może było tego za mało, ale tak w ogóle, to nie powiem, żebym się dobrze bawiła. Wolę już naszą szałwię wieszczą, tą której my używamy podczas sabatów.
- Ale my nie bierzemy psychodelików tylko dla samej zabawy. A sabaty nie są bynajmniej po to, aby zawsze było miło.
- Wiem, jednak szałwia jest lepsza. Szybki start, szybkie lądowanie, za to ten bieluń zanim się rozkręci... Poza tym wlecze się to potem za tobą, ja jeszcze go coś tam czuję, jeszcze nie wróciłam do końca do reala.
- Do niektórych praktyk jest konieczny, nic go wtedy nie zastąpi. Ale lepiej mi powiedzcie, co było w piątek, w części gadanej tego konwentu.
Roxy odpowiedziała:
- Sporo różnych rzeczy. Ale dla mnie najważniejsze było, że...
Tu wtrąciła Malina:
- Mogę ja to opowiedzieć?
Roxy kiwnęła głową, za to Anita podciagęła szelki zasłaniając sutki:
- Czuję, że sprawa jest poważna, więc się porządniej ubiorę.
- No, więc Roxy zrobiła to, co planowała zrobić.
- Wiem, co planowała, ale opowiedz, jak się to odbyło.
- Odbyło się tak, że zebrała wszystkie wiedźmy i nakręciła je na cały pomysł. Na początku strasznie kwękały, ale większość jednak dała się przekonać. Czyli puenta jest taka, że nie ma przyjmowania zleceń na uroki od facetów. Chyba, że klient jest gejem i chce zauroczyć innego chłopa. To akurat prawie każda z nas umie rozpoznać. 
- Ale chyba nie było jednogłośności?
- Deklarację podpisały, niektóre nawet krwią, prawie wszystkie, ale ze sporym naciskiem na owo prawie. Niektóre zastrzegły, że nie będą sprzedawać głupiego jasia, który całkiem zniewala i odbiera pamięć. Bo to jest po prostu magiczna piguła gwałtu. Ale co do tych lajtowych uroków, które zostawiają sporo świadomości i wolności wyboru, to tego nie obiecały.
- A ile całkiem odmówiło wzięcia w tym udziału?
- Dosłownie kilka. 
- Wiecie siostry, że taki papier, nawet podpisany krwią nie ma żadnej mocy wiążącej, jego znaczenie jest czysto symboliczne?
- Oczywiście.
Odparła Roxy i dodała:
- Ale mnie ten wynik satysfakcjonuje. Ja wiem Nita, że ciebie ta sprawa raczej wcale nie dotyczy, bo ty prawie wcale ani nie sprzedajesz uroków, ani sama ich nie używasz do prywatnych celów. Ale imperatyw opowiedzenia ci tego, właśnie dokładnie teraz był silniejszy ode mnie. W końcu mówimy sobie wszystko, tak?
- To się w psychologii nazywa sprawy niedokończone.
- Więc ja wreszcie dokończyłam.
- Przy okazji nieco podrożeją wszystkie usługi magiczne, ale to jest bez wielkiego znaczenia, ten rynek nigdy nie był ani stabilny, ani uregulowany.
W tym momencie do salonu weszła Kaśka.
- Widziałam Nitka, że dwa krzaki już ścięłaś?
- No. Może te kilka dni za wcześnie, ale chciałam spróbować tej akurat odmiany, bo nigdy jej wcześniej nie miałam. Poczekajcie chwilę.
Anita wstała z sofy i poszła do pracowni, po chwili wróciła niosąc jakieś puzderko, talerz, faję bongo oraz paczkę bibułek. Położyła talerz na stole, wsypała doń zawartość pojemniczka, obok położyła inne akcesoria, wreszcie usiadła z powrotem na sofie.
- No? Co jest z wami dupeczki? Się panie częstują.