Jeśli kochasz, to kochaj mądrze. Bo cóż to za miłość, która krzywdzi swój obiekt? Nie, nie będzie o zagłaskaniu kota na śmierć. To znaczy to też pod to podpada, ale nie tym razem. Omówimy inną sprawę. Najlepiej będzie, gdy zaczniemy od początku, a potem po kolei...
Co potrzeba kotu do szczęścia? To najlepiej wie już sam kot, zaś każdy ma swój pomysł na to szczęście, przeważnie mocno odjechany, ale można też mówić o pewnych punktach wspólnych. Przykład bazowy to micha. Micha to podstawa, sprawa zasadnicza. Ale nie samą michą kot żyje. No, bo co? Pojadł sobie taki sierściuch, zwykle to, co zwykle, czasem wyłapał jakiś bonus, ale co dalej? Ma iść sobie spać i na tym koniec? Okay, kto jak kto, ale kot na spaniu się zna znakomicie, to jeden z jego ulubionych sportów, ale to jeszcze nie jest to, o co chodzi. Bo tą michę trzeba jakoś na coś przetworzyć. Samym spaniem się tego nie ogarnie. Tu ruchu jeszcze trzeba, przemiany materii, zaś przy okazji bodźców zewnętrznych, by kot nam nie głupiał, lecz się jakoś sensownie rozwijał. Tak?
Gdy kot jest wychodzący, zaś teren dookoła domu w miarę urozmaicony, to sprawę z grubsza mamy z głowy. Zwierzak już sobie poradzi, sam wszystko zorganizuje. Czasem aż za bardzo, czego dowodem może być jakiś drób, zwierzyna płowa, które potem znajdujemy pod szafą podczas sprzątania, kawałek mięsa na kotlety buchnięty z kuchni sąsiadki lub przynajmniej kontuzjowane ucho. Kotki w porę niewysterylizowane mogą nas uraczyć jeszcze innego sortu prezentem. Ale gdy kot nie wychodzi, wtedy sytuacja zmienia się dość istotnie. Tu już trzeba ruszyć głową, tudzież tyłek, by kotu pomóc. No cóż, pole do popisu jest szerokie, choć de facto środki dość proste. Czasem wystarczy tylko głupia nakrętka butelki po coli lub czymś innym i kot ma już zajęcie. Przy okazji pali kalorie, zaś ruch to samo zdrowie. Można wyliczać długo cały szereg zabawek, od kulki z folii po czekoladzie, po fikuśne sztuczne myszki do nabycia w pet-shopach. Cennym narzędziem jest też "wędka", chyba nie trzeba tłumaczyć, jak to działa. Od pewnego zaś czasu arsenał wzbogaca nam technika podsuwając tak zwany "laserek". Nie zawsze jest to laser sensu stricto, ot po prostu latareczka taka ze skupionym światłem, ale utarło się mówić, że laserek, tedy niech mu już tak będzie. Chyba nie ma kota, który oparłby się magii jaskrawej plamki tańczącej po podłodze, ścianie, czy meblach. Maszyna do zabijania, którą kot po prostu jest, przechodzi na "chasing mode", a cel jest określony nader wyraźnie. Zaś operator laserka ma przy okazji mnóstwo uciechy. Niestety nic nie jest idealne na tym świecie, jak mawiała pewna pani, która złamała kiedyś sobie rękę spadając ze stołu podczas miłosnych igraszek. Laserek też nie jest idealny. Powiedzmy sobie więcej na ten temat poczynając na we wstępie od rzeczowego:
WARNING!!!
Niestety laserek w rękach idioty może stać się narzędziem, którym można "artystycznie" ogłupić kota, nazwijmy to wręcz bardziej hardkorowo: można spierdolić mu psychikę. Tak spierdolić, że nawet Mistrz Jackson Galaxy nic tu nie poradzi, nie poskłada mu jej do kupy i będzie tylko kupa...
Spokojnie, powoli, cierpliwości, już się tłumaczy i objaśnia:
Jak już była wcześniej mowa, kot to perfekcyjna maszyna do zabijania. Nie bójmy się słowa "zabijanie", tak po prostu jest, tak go Bastet skonstruowała i już. Komu ten fakt nie pasuje, niech sobie kupi pluszaka. Bo nawet kot rasy "poduszka" nie przestaje być kotem. Oczywiście kot niewychodzący nie ma za bardzo kogo zabijać, chyba że jakiś motyl, czy inna mucha się zaplącze do domu. Musi jednak to robić, więc jego zabawy to zwykle symulacja tej czynności. Ma ona trzy fazy: namierzyć, podbiec/skoczyć, dopaść. Napięcie rosnące na początku rozładowuje się na końcu. Gdy nie ma ostatniej fazy, kot się frustruje. Nie ma co jednak dramatyzować, polowanie w naturze nie zawsze jest udane, więc Bastet w pewną dozę odporności na takie porażki go wyposażyła. Tak jest jednak do pewnego czasu i gdy kot zbyt długo nie doświadczy fazy "dopaść" może mu się coś zacząć psuć w jego kociej głowie. Gdy poluje na materialną zabawkę, to od czasu do czasu ją dopada, ale co dopadnie, gdy obiektem jest plamka świetlna? Tak więc po takiej sesji z laserkiem kot nigdy nie będzie zaspokojony, co na dłuższą metę mu tylko zaszkodzi. Co tedy robić, by tak nie było? To jest dość proste. Do zabawy używamy dodatku. To może być chociażby taka sztuczna myszka, już raz omawiana. Co jakiś czas światło kierujemy na nią. Kot ma co dopaść, dopada więc i tyle.
Aha. W sprzedaży są również laserki automatyczne. Niestety nie są one jeszcze tak mądre, by spełniać powyższe wymogi, więc póki co, to temu wynalazkowi na razie dziękujemy.
Ale to jeszcze nie koniec. Pewien pan, co to nie zwykł za kołnierz wylewać mawiał zawsze, że wypić może sporo, byle z umiarem. Jako że ów umiar stosował, nigdy ćpunem nie został, od trunków się nie uzależnił. Ale co ma laserek do narkotyków? Otóż tak się właśnie składa, że ma. Uzależnienie behawioralne, mówi to komuś coś? To jest tak, że kulka z folii, czy inne coś tam po jakimś czasie kotu się znudzi. Nie jest tak jednak ze światełkiem laserka, gdyż jest to o wiele silniejszy bodziec. Więc kot może się od tej zabawy naprawdę uzależnić, czyli cierpi, gdy jej nie doświadcza. Jak to się może objawiać? Podam znany mi przykład. Jak wiadomo, kot to szalenie inteligentny stwór, więc szybko kojarzy wątki. Obserwuje nas bacznie, wie takie rzeczy, że do głowy by nam nie przyszło, że wie. Więc związek zabawy świetlnej z gadżetem w dłoni opiekuna dość szybko staje się dlań klarowny. Zaś gdy gadżet powędruje do szuflady, kot "na głodzie" będzie tą szufladę drapał, marudził przy tym głośno, będzie po prostu nieznośny. Można rzecz jasna go przechytrzyć, tak schować laserek, że się nie zorientuje, ale to nie zmieni sytuacji. Kot będzie chodził, szukał, przy okazji hałasując paszczą. Będzie naprawdę źle się czuł, a przecież nie to jest celem kociarza, by jego pupil się męczył, tak? Co tedy robić, by tak się nie zadziało? To też jest proste, zaś słowo kluczowe już wcześniej tu padło. UMIAR się to centralnie nazywa i dalej chyba nic tłumaczyć nie trzeba. Czyli krótkie sesje, niezbyt często, ot, i cała filozofia tego patentu.
Na koniec jeszcze dodajmy, że kociarz "high class minded" powyższego tekstu wcale czytać nie musiał. Jednak okazuje się, że jest tak, iż miłość do kotów nie zawsze z lotnością umysłu, tudzież wiedzą idzie w parze. Do tych właśnie mniej lotnych i mniej wiedzących targetowany jest ten post, jednak miejmy nadzieję, ba, wręcz pewność, że nikt się nim nie poczuł urażony.
Co potrzeba kotu do szczęścia? To najlepiej wie już sam kot, zaś każdy ma swój pomysł na to szczęście, przeważnie mocno odjechany, ale można też mówić o pewnych punktach wspólnych. Przykład bazowy to micha. Micha to podstawa, sprawa zasadnicza. Ale nie samą michą kot żyje. No, bo co? Pojadł sobie taki sierściuch, zwykle to, co zwykle, czasem wyłapał jakiś bonus, ale co dalej? Ma iść sobie spać i na tym koniec? Okay, kto jak kto, ale kot na spaniu się zna znakomicie, to jeden z jego ulubionych sportów, ale to jeszcze nie jest to, o co chodzi. Bo tą michę trzeba jakoś na coś przetworzyć. Samym spaniem się tego nie ogarnie. Tu ruchu jeszcze trzeba, przemiany materii, zaś przy okazji bodźców zewnętrznych, by kot nam nie głupiał, lecz się jakoś sensownie rozwijał. Tak?
Gdy kot jest wychodzący, zaś teren dookoła domu w miarę urozmaicony, to sprawę z grubsza mamy z głowy. Zwierzak już sobie poradzi, sam wszystko zorganizuje. Czasem aż za bardzo, czego dowodem może być jakiś drób, zwierzyna płowa, które potem znajdujemy pod szafą podczas sprzątania, kawałek mięsa na kotlety buchnięty z kuchni sąsiadki lub przynajmniej kontuzjowane ucho. Kotki w porę niewysterylizowane mogą nas uraczyć jeszcze innego sortu prezentem. Ale gdy kot nie wychodzi, wtedy sytuacja zmienia się dość istotnie. Tu już trzeba ruszyć głową, tudzież tyłek, by kotu pomóc. No cóż, pole do popisu jest szerokie, choć de facto środki dość proste. Czasem wystarczy tylko głupia nakrętka butelki po coli lub czymś innym i kot ma już zajęcie. Przy okazji pali kalorie, zaś ruch to samo zdrowie. Można wyliczać długo cały szereg zabawek, od kulki z folii po czekoladzie, po fikuśne sztuczne myszki do nabycia w pet-shopach. Cennym narzędziem jest też "wędka", chyba nie trzeba tłumaczyć, jak to działa. Od pewnego zaś czasu arsenał wzbogaca nam technika podsuwając tak zwany "laserek". Nie zawsze jest to laser sensu stricto, ot po prostu latareczka taka ze skupionym światłem, ale utarło się mówić, że laserek, tedy niech mu już tak będzie. Chyba nie ma kota, który oparłby się magii jaskrawej plamki tańczącej po podłodze, ścianie, czy meblach. Maszyna do zabijania, którą kot po prostu jest, przechodzi na "chasing mode", a cel jest określony nader wyraźnie. Zaś operator laserka ma przy okazji mnóstwo uciechy. Niestety nic nie jest idealne na tym świecie, jak mawiała pewna pani, która złamała kiedyś sobie rękę spadając ze stołu podczas miłosnych igraszek. Laserek też nie jest idealny. Powiedzmy sobie więcej na ten temat poczynając na we wstępie od rzeczowego:
WARNING!!!
Niestety laserek w rękach idioty może stać się narzędziem, którym można "artystycznie" ogłupić kota, nazwijmy to wręcz bardziej hardkorowo: można spierdolić mu psychikę. Tak spierdolić, że nawet Mistrz Jackson Galaxy nic tu nie poradzi, nie poskłada mu jej do kupy i będzie tylko kupa...
Spokojnie, powoli, cierpliwości, już się tłumaczy i objaśnia:
Jak już była wcześniej mowa, kot to perfekcyjna maszyna do zabijania. Nie bójmy się słowa "zabijanie", tak po prostu jest, tak go Bastet skonstruowała i już. Komu ten fakt nie pasuje, niech sobie kupi pluszaka. Bo nawet kot rasy "poduszka" nie przestaje być kotem. Oczywiście kot niewychodzący nie ma za bardzo kogo zabijać, chyba że jakiś motyl, czy inna mucha się zaplącze do domu. Musi jednak to robić, więc jego zabawy to zwykle symulacja tej czynności. Ma ona trzy fazy: namierzyć, podbiec/skoczyć, dopaść. Napięcie rosnące na początku rozładowuje się na końcu. Gdy nie ma ostatniej fazy, kot się frustruje. Nie ma co jednak dramatyzować, polowanie w naturze nie zawsze jest udane, więc Bastet w pewną dozę odporności na takie porażki go wyposażyła. Tak jest jednak do pewnego czasu i gdy kot zbyt długo nie doświadczy fazy "dopaść" może mu się coś zacząć psuć w jego kociej głowie. Gdy poluje na materialną zabawkę, to od czasu do czasu ją dopada, ale co dopadnie, gdy obiektem jest plamka świetlna? Tak więc po takiej sesji z laserkiem kot nigdy nie będzie zaspokojony, co na dłuższą metę mu tylko zaszkodzi. Co tedy robić, by tak nie było? To jest dość proste. Do zabawy używamy dodatku. To może być chociażby taka sztuczna myszka, już raz omawiana. Co jakiś czas światło kierujemy na nią. Kot ma co dopaść, dopada więc i tyle.
Aha. W sprzedaży są również laserki automatyczne. Niestety nie są one jeszcze tak mądre, by spełniać powyższe wymogi, więc póki co, to temu wynalazkowi na razie dziękujemy.
Ale to jeszcze nie koniec. Pewien pan, co to nie zwykł za kołnierz wylewać mawiał zawsze, że wypić może sporo, byle z umiarem. Jako że ów umiar stosował, nigdy ćpunem nie został, od trunków się nie uzależnił. Ale co ma laserek do narkotyków? Otóż tak się właśnie składa, że ma. Uzależnienie behawioralne, mówi to komuś coś? To jest tak, że kulka z folii, czy inne coś tam po jakimś czasie kotu się znudzi. Nie jest tak jednak ze światełkiem laserka, gdyż jest to o wiele silniejszy bodziec. Więc kot może się od tej zabawy naprawdę uzależnić, czyli cierpi, gdy jej nie doświadcza. Jak to się może objawiać? Podam znany mi przykład. Jak wiadomo, kot to szalenie inteligentny stwór, więc szybko kojarzy wątki. Obserwuje nas bacznie, wie takie rzeczy, że do głowy by nam nie przyszło, że wie. Więc związek zabawy świetlnej z gadżetem w dłoni opiekuna dość szybko staje się dlań klarowny. Zaś gdy gadżet powędruje do szuflady, kot "na głodzie" będzie tą szufladę drapał, marudził przy tym głośno, będzie po prostu nieznośny. Można rzecz jasna go przechytrzyć, tak schować laserek, że się nie zorientuje, ale to nie zmieni sytuacji. Kot będzie chodził, szukał, przy okazji hałasując paszczą. Będzie naprawdę źle się czuł, a przecież nie to jest celem kociarza, by jego pupil się męczył, tak? Co tedy robić, by tak się nie zadziało? To też jest proste, zaś słowo kluczowe już wcześniej tu padło. UMIAR się to centralnie nazywa i dalej chyba nic tłumaczyć nie trzeba. Czyli krótkie sesje, niezbyt często, ot, i cała filozofia tego patentu.
Na koniec jeszcze dodajmy, że kociarz "high class minded" powyższego tekstu wcale czytać nie musiał. Jednak okazuje się, że jest tak, iż miłość do kotów nie zawsze z lotnością umysłu, tudzież wiedzą idzie w parze. Do tych właśnie mniej lotnych i mniej wiedzących targetowany jest ten post, jednak miejmy nadzieję, ba, wręcz pewność, że nikt się nim nie poczuł urażony.
Z naszej praktyki wynika, że dla kota najlepszy jest kartonowy wierzch z pudła po bananach lub paluch ruszający się pod kołdrą.
OdpowiedzUsuńMiauuu !
naszej koty paluchy już nie kręcą, ale karton to karton, żadnemu w okolicy nie przepuści...
UsuńKota nie posiadam, ale jeśli się zdecyduję, na pewno powyższe uwagi wezmę pod rozwagę :-)
OdpowiedzUsuńKoleżanka ubolewa, że kot sąsiadów zostawia na jej tarasie zawsze jakieś zwłoki, które ona musi zakopać w ogrodzie, choć to kot sąsiadów...
można taras spryskiwać repelentem, ale to są koszta, a skuteczność mniej niż wątpliwa... przyznam, że ja się nie patyczkuję z tymi trofeami naszej kocicy i nie ganiam ze szpadlem, tylko... wiadomo, szask-prask, wazon i po sprawie... nie dajmy się zwariować z tym "nieprofanowaniem" zwłok...
UsuńJak tylko u nas pojawiła się kocórka, znajoma pani wykonała szydełkową mysz. Mysz jest podstawową zabawką. Mysz jest przynoszona nam do łóżka. Mysz jest noszona w zębach. Mysz jest obiektem polowań. Mysz wyparła popularne nakrętki i małe gadżety w kolorze czerwonym. Mysz rządzi.
OdpowiedzUsuńJeszcze mam pytanie do fragmentu notki. Skąd pomysł, że zabawa laserem tak ryje kotom psychikę? Rozmawiałem na ten temat z siorą, ona twierdzi (kończy weterynarię, może się zna?) że są to właśnie zwierzęta wyjątkowo odporne na stres związany z niepowodzeniem podczas polowania, zwłaszcza, że zdarza się to dość często i nawet jeśli w końcu nie dostają obiektu zainteresowania, znoszą to raczej ze spokojem.
Sam nie lubię zabaw z laserem, bo byłem zdania, że to robienie z kota wariata, czyli podobnego chyba do Twojego. Nagrodą za zabawę z myszą jest zawsze mysz (robiona na drutach) w pysku. Co innego gdy Pusidło polowało na moją rękę - ona ze zrozumiałych względów nie mogła skończyć w pysku kota.
na temat odporności na stres związany z nieudanym polowaniem sam wspominałem, ale tu myk polega na zbytniej kumulacji w czasie tego doświadczenia... po jednym seansie kotu nic się nie stanie, ale po pewnym czasie takich zabaw /bez finału/ będzie widać różnicę w zachowaniu kota... to akurat nie są to moje doświadczenia, bo nasza kota gania po dworze i laserek jest grany od wielkiego dzwonu, generalnie to leży gdzieś zapomniany w szpargałach... oparłem się na opiniach paru znanych mi behawiorystów i ludzi, którzy mieli owe doświadczenia...
Usuńręki nie używam do zabawy z naszą w walkę i polowanie, bo koty zwykle się wtedy nakręcają i tracą wyczucie, po co mi chodzić z plastrami... zresztą w domu to jest uosobienie łagodności i przyjazności, ogon zawsze sterczy do góry, nigdy nie widziałem u niej oznak niepokoju, czy wzburzenia okazywanych tym ogonem... tylko gaduła paszczą jest, co u kotów takie częste nie jest...
Ciekawe, pomimo że siora także odradzała zabawę z ręką, kota jeszcze nigdy mnie nie pogryzła ani nie podrapała. Łapie zębami, to fakt, ale jest to uścisk bardzo luźny, także nawet jakbym cofnął rękę nic bym raczej nie poczuł. W sumie tak czy siak ostatnio mamy inną zabawę. Kota się na mnie zasadza, wyskakuje na środek pomieszczenia, po czym kokietuje mnie wywracając się do góry kołami. Ja schylam się i wyciągam rękę, a ona ucieka do drugiego pokoju, czekając aż przyjdę. I tam się ceremonia powtarza.
Usuńsą różnice indywidualne... pamiętam kotkę, która gdy ugryzła w rękę podczas zabawy /delikatnie zresztą/ od razu ją lizała, tak jakby chciała "przeprosić" za to, że się "zapomniała"...
Usuńpozycja na plecach to pozycja walki /tu oczywiście zabawowej/, kot ma do dyspozycji wtedy cały swój arsenał: przednie łapy i zęby oraz tylne chroniące brzuch... gdy przeciwnik atakuje z góry, tylne łapy są potężną bronią /w walce realnej są uzbrojone/...
A mnie się wydaje, że zwierzak powinien mieć zabawkę taką bardziej naturalną, czyli z materiałów naturalnych- drewno, futro,włóczka, drapaki itp. Ewentualnie potem guma i plastik. Nie kupiłabym takiego laserka. Bezka wprawdzie nie jest kotem, ale najchętniej bawi się sznurkiem w przeciąganie, mocowanie, a obgryza bardzo twardą kulę z kauczuku. Jednak to pies na wybiegu i jej obrośnięcie tłuszczem nie grozi.
OdpowiedzUsuńkot na wybiegu nie potrzebuje w zasadzie żadnych zabawek... inna jest sytuacja, gdy nie wychodzi... wtedy trzeba kotu trochę sportu aplikować... tak naprawdę, to laserek jest raczej wygodą dla ludzi, by szybciej kota zganiać...
Usuńpsiak to u nas najpierw obrabiał długo piszczącego kurczaka z gumy, ale ma też mnóstwo kijów, klocków, za to śpi z pluszowym grzybem z Żabki...
co do drapaków... szczerze mówiąc, to te wszystkie drapaki ze sklepów to są o kant dupy potłuc... ze znanych mi kotów żaden żadnego nie używał, jedyny wyjątek to pniaki... ale skąd ma wziąć pniaka mieszkaniec bloku na którymś tam piętrze?... dla niektórych to jest wyzwanie logistyczne...
Jako leśniczanka z leśniczówki na zadupiu, nie mam kłopotów z logistyką skombinowania pniaka.
UsuńMogę Ci podesłać..... eeeeee, żartowłam:):):):)
tak sobie myślę, że z pniakami na mieście nie powinno być problemów, skoro się tyle drzew wycina, gorzej będzie za kilka lat, gdy drzew wcale nie będzie...
Usuńups... miało być o kotach, a ja tu o polityce :)...
Przez jakieś trzy lata miałem w domu koszatniczki, więc o kotach wiem mniej więcej tyle ile zaobserwuje u kogoś lub w TV. Na pewno zawsze przed wzięciem zwierzaka do domu należy zaopatrzyć się w jakąś sensowną książkę typu poradnik, można dopytać też jakichś właścicieli podobnych okazów, co wiemy, że się znają. Bez tego ani rusz według mnie. Tekst na pewno w punkt dla tych, którzy chcą swojemu kotu zrobić jak najlepiej, bez uszczerbku na kocim zdrowiu. :) Wiem brzmi dziwnie nieco, jednak tak odbieram całość.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
mały zwierzaczek, gryzoń, też potrzebuje zajęcia, ruchu, więc tu jest kwestia odpowiedniego pomieszczenia...
Usuńchyba największy zonk jest, gdy nabierze chęci na kota ktoś, kto miał doświadczenia tylko z psami, bo okazuje się, że wszystko co wie po prostu nie działa...
pozdrawiam! :)...
Oprócz tego, co napisałeś ważne jest też miejsce dla kota .Wdziałam na Internecie bardzo fajne posłania, domki dla zwierzaków w tym kotów.
OdpowiedzUsuńTu masz link
http://pinxpets.com/wp-content/uploads/2013/12/hpdarctichoodedcatbedwithcatinthebed-13870217558nkg4.jpg
Faktem jest to ,że kociak sam sobie miejsce wybierze do leżakowania i zazwyczaj to miejsce jest tam gdzie śpi jego opiekun niemniej jednak taki własny kąt jest zwierzakowi potrzebny każdy chce mieć swoje miejsce.
domki dla kotów są świetne w przypadku kotów miejskich, ale też pod warunkiem, że są mądrze umiejscawiane... zaś te domowe... bo ja wiem?... na pewno urozmaicają kotu teren, ale kot zwykle i tak wybierze sobie takie miejsce, które opiekunowi by do głowy nawet nie przyszło... za to jestem entuzjastą aranżowania wnętrza mieszkania mnóstwem półek, aby kot miał swoje piętro do dyspozycji... zwłaszcza w ciasnym mieszkaniu, gdzie kot jest niewychodzący...
UsuńCo ja się nanosiłem tych moich Ogonów na sobie to moje. :D Super były z nich zwierzaki, z temperamentu jak wiewiórki, wszędzie i niemal zawsze było ich pełno. A przy zmianie ściółki miały urządzany wybieg, wtedy dopiero się działo na korytarzu wiele rzeczy równocześnie, łącznie z ucieczkami do kuchni przez kartonowy murek.
OdpowiedzUsuńTo fakt, pies i kot to zwykle różne światy, choć może zdarzyć się taki osobnik, co reaguje jak przedstawiciel przeciwnego gatunku. Wtedy dopiero robi się dziwnie. :)
Pozdrawiam!
prawdziwa jazda zaczyna się, gdy w jednym domu jest pies i kot... to już nie jest rodzina jednogatunkowa, tylko hybryda i faktycznie jeden zwierzak obserwując drugiego przejmuje niektóre zachowania tego gatunku... nie wspomnę już o opiekunie, który musi się w tym jakoś odnaleźć... dodajmy jeszcze, że zwierzaki potrafią czasem świetnie ze sobą współpracować, by tego opiekuna przechytrzyć...
Usuńpozdrawiam! :)...
Dlatego zawsze należy się zastanowić wiele razy, zanim zdecyduje się ktoś na taki mix. Widziałem niezłe akcje jak u mojej Mamy Chrzestnej jakiś czas temu były dwa koty i pies, nie da się tego opisać krótko. :)
OdpowiedzUsuńBo metal stamtąd miał jakąś świeżość w sobie, po latach grania Sepultura okrzepła, a dziś to można się zagubić, który skład jest cool, a który nie.
Zaczynam swoją przygodę z grupą Dream Theater, kupiłem dziś ich płytę ,,Awake", zobaczę co z tego wyniknie. :)
Pozdrawiam!
przypomniała mi się dawna sytuacja, gdy w domu była kotka i świnka morska... czasem ta świnka dostawała luz na całe mieszkanie, a wtedy jej ulubiona zabawą było tropienie kota i podgryzanie go w ogon... kocica znosiła to ze stoickim spokojem, zmieniała tylko miejsce, ale od czasu do czasu miała dość... świnka otrzymywała skarcenie łapką, które ją plasowało na drugim końcu pokoju, zaś kotka wchodziła piętro wyżej, np. na krzesło i była poza zasięgiem... ale gdy tylko zeszła na podłogę, zabawa zaczynała się od nowa...
Usuń...
brzmienie zawsze się zmienia, bo zmienia się sprzęt... weźmy na przykład jakąś absolutną klasykę, np. stare kawałki Black Sabbath, gdy ktoś gra wierny cover, ale na obecnym sprzęcie, to już nieco inaczej brzmi...
słyszałem /choć tylko szkicowo/ coś na temat takich prób, jak granie nowych kompozycji wg. starych wzorów i z użyciem podobnego sprzętu, jaki wtedy był używany, coś w rodzaju "odtwórstwa historycznego"... nie podam teraz konkretnych przykładów, nazw kapel, etc, ale te kilka prób, które słyszałem brzmiało naprawdę ciekawie...
pozdrawiam! :)...
A kota najlepiej traktować jak kota a nie prywatną zabawkę do osobistej uciechy.
OdpowiedzUsuńWidziałam kiedyś scenkę, gdy pani bawiła się z małym kotkiem,rysując szybkie zygzaki palcem po kanapie. Kotek oczywiście za tym biegał.Do czasu. Widziałeś kiedyś rozwścieczonego kota? Bo ja widziałam. Obie byłyśmy przerażone jego reakcją, choć był to tylko malutki koteczek a i zabawa zdawała się być niewinna.
widywałem rozwścieczonego kota i owszem, nie są to bynajmniej fochy lub humorki, którym kot od czasu do czasu ulega, lecz naprawdę poważniejsza sprawa...
Usuńta konkretna zabawa akurat może sprawiać wrażenie niewinnej, ale jeśli owa pani taki model zabawy z kotem uprawia nagminnie, to w dystansie kociemu zdrowiu nie służy... okazuje się, że nawet taka banalną rzecz jak zabawa z kotem trza umić, bo primo zabawa z kotem ma być zabawą Z kotem, a nie kotem, secundo zaś to permanentne doprowadzanie kota do furii na pewno zabawą nie jest...
Kota-i każde inne zwierzę-należy traktować mądrze i odpowiedzialnie. Zapewnić mu wszystko czego potrzebuje i poświęcić tyle czasu i cierpliwości ile wymaga. W przeciwnym razie-jak napisałeś-można rozwalić mu system i to na dobre. Tajemnicą Poliszynela jest, że jestem kociarą. Myślę, że mam całkiem niezłą wiedzę na temat kotów ale za eksperta się nie uważam. Wciąż się dokształcam, czytam różne publikacje, korzystam z patentów wspomnianego Jacksona itd. Ostatnio zakupiłam poradnik 'Co jest kocie?' ale jeszcze go nie przeczytałam:) Sprytkę 'wychowałam' na mądrą i ułożoną kocicę. Teraz 'docieramy się' z Negrecito. Stosuję sprawdzone zasady, schematy, rytuały, które porządkują jego dzień. Wie co, gdzie, kiedy i dzięki temu czuje się bezpiecznie, jest spokojny i szczęśliwy. Ma drzewko do skakania i drapania, domek do schowania, legowisko, zabawki ale nie za wiele. Wszystko czego potrzebuje. O zabawie przy użyciu rąk czy innych części ciała nie ma mowy;) To jeszcze maluch i chłonie wszystko jak gąbka. Jasne, że zdarzają się jakieś wpadki ale to wszystko jest do dopracowania:) Jest na najlepszej drodze by być kotem na medal, a nie z piekła rodem:)
OdpowiedzUsuńSerdeczności!
to żeś kociara, to akurat wiedziałem już nieco wcześniej i fajnie jest: kociarki i kociarze wszystkich krajów łączcie się!...
Usuńco do "układania" kota, to nie bardzo wiem, co masz na myśli pod tym słowem, więc trochę trudno uzgadniać stanowiska, które mogą być zarówno zgodne, jak też kompletnie rozbieżne... tyle tylko mogę stwierdzić, że jestem zwolennikiem dość wolnościowej szkoły "układania" kota, zaś cała kocia kindersztuba, której wymagam, to kwestie sanitarne /kuweta etc/ i bezwzględny zakaz włażenia na "blat" czyli stół kuchenny... tyle, że akurat kwestie sanitarne kot szybko ogarnia sam, wystarczy tylko pewne wprowadzenie na samym początku, zaś co do owego blatu, to od dawna przestałem się oszukiwać i wiem, że kot to pojmuje po swojemu, czyli nadal włazi na stół, ale tylko wtedy, gdy nikt nie widzi...
ale to wszystko nie oznacza, że kotu wszystko wolno, tylko kwestia jest czasu i cierpliwości, nic na siłę się z kotem nie wskóra, trzeba zaufać jego mądrości, że sam tak ogarnie swoje funkcjonowanie, by wszystko było okay... komunikacja z kotem to podstawa, polega zaś to na bacznej obserwacji i słuchania, co kot ma nam do powiedzenia, a ma naprawdę mnóstwo, niekoniecznie "paszczą", ale mimiką, mową ciała, samym sobą... czasem mawiam "czytać kota", czytać ze zrozumieniem rzecz jasna...
masz absolutna rację pisząc o mądrym i odpowiedzialnym traktowaniu zwierzaków, zaś wiedzy nigdy nie jest za wiele, każdy dzień nas czegoś uczy... podobnie jak Ty uważam, że tej wiedzy mam sporo, trudno mnie nazwać ignorantem, ale ekspertem na pewno się nie nazwę...
sam Jackson jest na pewno super, nie tylko zresztą on, na przykład bardzo chętnie słucham i czytam Dorotę Sumińską... ale wracając do Jacksona to z nim jest taka szalenie ciekawa sprawa, że tak naprawdę to on wcale nie leczy kotów, lecz ludzi, ich opiekunów z ich porąbania, od nich zaczyna swoją terapię, a gdy ludzie zaczynają funkcjonować sensowniej, to wiele problemów kocich po prostu znika automatycznie... można to nazwać "holistyczną terapią rodzinną" i jak się okazuje, takie podejście po prostu działa...
serdeczności! :)...
Tak to właśnie jest jak się ma w domu zwierzaki z różnych gatunków, nie przetłumaczy się im raczej, że takie podgryzanie to nie jest dobry pomysł.
OdpowiedzUsuńNa pewno do takich prób odtworzenia dźwięku należy podchodzić z uwagą, łatwo można popaść w jakieś dziwne sytuacje. To trochę tak jak ze zmianami brzmienia klasycznych płyt, aby po dajmy na to wytłoczeniu na winylu brzmiały bardziej współcześnie. Dawne płyty mają właśnie często taki urok, że nie wszystko zostało nagrane perfekcyjnie, nie wszystko słychać tak jak założyli sobie muzycy. Nie wiem czy jest sens kupować nową edycje jakiegoś znanego albumu z przeszłości, by wychwycić raptem jakieś dwa czy trzy dźwięki nie słyszalne na wcześniejszych wersjach.
Pewnie masz na myśli takie działanie jak np. grupy Kadavar (jeśli się nie mylę), która wykorzystuje jakieś tradycyjne wzmacniacze, nagrywa na taśmę itp.
Pozdrawiam!
Wiesz co, już wielokrotnie stałam nad tym gadżetem, szczególnie od czasu gdy Mozart znów jest zamknięta w domu. I jakoś właśnie instynktownie nie kupiłam, bo sobie myślałam, że no dobra poświecę, a co on biedny złapie.
OdpowiedzUsuńCzyli nie znając tych faktów, unikałam tej zabawki.
Pozdrowienia serdeczne
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuńZgadzam się, wszystko z umiarem. Mój tez czasem za światełkiem pogania, ale najbardziej upodobał i tak sobie żółty klocek. Jedno wiem, nie ma sensu kupować kotu fikuśnych zabawek, rzeczy znalezione w domu znacznie bardziej mu odpowiadają.
OdpowiedzUsuń