Tego dnia, a był to centralnie właśnie piątek, Anita wstała dość wcześnie i po rutynowym siku dokonała gwałtu na Faliborze techniką na śpiocha. Bo jak inaczej można zakwalifikować działania złożone z siadu na twarzy chłopa bez jego zgody i zajęcie się jego dolnymi partiami aż do skutku? Gdy Borek się zbudził od razu skonstatował, że nie ma tu nic do gadania i pozostaje mu tylko aktywna współpraca. Zaś gdy było już po wszystkim jakoś nie przyszło mu do głowy kapować na własną kobietę, że dokonała przestępstwa. Zresztą nie był to regularny proceder, tylko tak raz na jakiś miesiąc, czy dwa, więc czemu miał robić z tego problem?
Za to gdy jechali już razem do pracy czarownica przekonała wreszcie Borka co do konieczności zakupu drugiego samochodu, co więcej wyrwała od niego zapewnienie, że po niedzieli się tym zajmie. Miała sporo racji, gdyż do czasu przeprowadzki nawet nieźle sobie radzili, ale po zmianie lokum system zaczął mocno zgrzytać, gdyż było to sporo dalej od różnych kluczowych dla nich miejsc, zaś komunikacja miejska obsługująca tenże rejon miasta traktowała go wybitnie po macoszemu. Warto przy tym dodać, że nie użyła do tego czarów, tylko naturalnej magii mniejszej, znanej każdej kobiecie, nie tylko wiedźmom, tu akurat polegającej na wierceniu dziury w brzuchu, gdyż jej facet przez ostatnie kilka dni nie wykazywał należytego entuzjazmu do tego pomysłu. Anita zresztą nigdy, od samego poczęcia ich związku nie stosowała magii, tej sensu stricto, wobec Borka. Raz tylko kiedyś zrobiła wyjątek, gdy chłopisko się zdrowo pochorowało, ale ten przypadek był jak najbardziej usprawiedliwiony.
Czas pracy upłynął wiedźmie dość szybko i nawet miło, poza jednym epizodem, gdy idąc do baru na lunch spotkała Ewkę.
- Nita... Chyba powinnaś to wiedzieć...
- Znaczy co?
- Ta małolata, wiesz, ta co kiedyś...
- No? Jaki masz problem z tą małolatą co kiedyś?
- Widziałam, jak przedwczoraj w południe kręciła się pod firmą.
- To zaiste strasznie ciekawe, bo ja mam akurat zupełnie inne informacje, stuprocentowo wiarygodne, co ta małolata robiła przedwczoraj w południe.
Akurat zbiegiem okoliczności Anita wiedziała od Kaśki, że ona i Mala cały dzień były za miastem jeżdżąc po różnych hurtowniach. Nie uważała jednak za konieczne mówić o tym Ewce, tylko syknęła:
- Laluniu, coś mi się zaczyna mocno wydawać, że chyba cię już nie lubię. Nie wiem w co grasz, nawet nie chcę tego wiedzieć, ale te swoje siusiarskie intrygi możesz sobie wsadzić w piczkę lub w pupcię. Sama sobie wybierz.
Po czym odwróciła się uznawszy rozmowę za skończoną i poszła dalej korytarzem. Nie widziała więc reakcji Ewki, która zresztą jej zupełnie, ani nawet trochę nie obchodziła.
Zaś gdy nadszedł fajrant, czarownica wychodząc z firmy wymieniła czułe buziaczki z Borkiem i ruszyła do auta. On zaś poszedł w stronę wana, przy którym już czekał uśmiechnięty od ucha do ucha Adaśko, po czym szybko pojechali do niego, po drodze zahaczając o jakiś sklep, który oferował jakieś niezłe, bynajmniej niesieciowe piwo.
Gdy Anita weszła do Pleciugi, Hogata siedziała już przy stoliku. Obsługa w tej kafejce jak zwykle była bez zarzutu, więc już po kilku minutach obie panie raczyły się kawą, która również zresztą była bez zarzutu. Wreszcie, jak to na każdym zebraniu, nawet takim dwuosobowym, ktoś musi zacząć pierwszy, tu akurat zaczęła Anita:
- No?
- W największym skrócie chodzi o usunięcie ciąży...
Widząc podniesione ze zdziwienia brwi Hogata szybko dodała:
- Ale jest tu pewien gruby haczyk, inaczej bym ci tej ślicznej pupci nie zawracała, nie marnowałabym ci czasu. Może jednak zacznę od początku.
- To chyba niegłupi pomysł.
- Więc zaczęło się od tego, że zgłosiła się do mnie pewna klientka, która przyprowadziła córkę, lat trzynaście. Dzieciak jakiś kompletnie zamulony, mamuśka najpierw wywaliła kasę na jakiegoś psychologa, ale ten tylko coś tam ściemniał, więc ktoś jej nadał wiedźmę, czyli akurat mnie. Już po sekundzie wiedziałam, że to urok, do tego dość toporny, ale do zdjęcia od ręki. Jako że spotkanie odbyło się w kafejce, to poszłam z małą dyskretnie do toalety i po chwili było po sprawie. Niestety nie do końca, bo poczułam, że dziewczyna jest w ciąży, do tego jeszcze magicznie chronionej. To już nie jest drobiazg do ogarnięcia w kawiarnianym klopie, poza tym sama nie będę decydować, co z tym robić, więc referuję mamuśce, jak wygląda sytuacja. Obie wielkie oczy, jak to się mogło stać, bo mała choć już przytomna, to ma luki w pamięci, zaś stara też nic nie wie, bo nie trzymała przecież dziewczyny pod kluczem. Umówiłyśmy się na telefon, niech same dogadają, co dalej, wreszcie klientka dzwoni po dwóch dniach, że usuwamy. Jak dobrze wiesz, takie zabiegi robi się przeważnie w domu zainteresowanej, więc tam pojechałam. I wtedy zaczęły się schody. Bo same usuwanie to się robi samo, ale najpierw trzeba zdjąć zaklęcie. Nietypowa sprawa, nawet jak dla mnie.
- Ja jakiś rok temu miałam taką akcję, ale znałam wiedźmę, która położyła pieczęć, dostała propozycję nie do odrzucenia i sama zdjęła zaklęcie. A ty wiesz, kto to zrobił?
- Właśnie nie bardzo. Znam sygnatury wielu okolicznych czarownic, twoją zresztą też, ale ta jest mi kompletnie nieznana, do tego jakaś taka dziwna, nietypowa. No, ale nic. Spróbowałam delikatnie to odczynić, ale nie puszcza.
- Czekaj, ale czy urok położyła też ta sama? To co prawda wiele do sprawy nie wnosi, ale coś tam może pomóc.
- Ta sama. Tylko o ile urok był bardzo prosty, to dla odmiany to cholerstwo jest nie dość, że mocne, to jeszcze jakieś strasznie porąbane. Pachnie mi jakąś miną, wiesz, takim zabezpieczeniem przed odczynianiem. Głupio mi to mówić, ale ja nie umiem tego zrobić. Poza tym klientki szkoda, bo chce nieźle płacić. Mowa jest o sporej sumie.
- O pieniądzach na razie nie teraz. A wstydzić się nie ma czego, bo nie ma takiej wiedźmy na świecie, która by wszystko umiała. Te, którym tak się wydaje zwykle marnie kończą.
Anita zrobiła pauzę, upiła łyk kawy i zakontynuowała:
- Hogatko, zrobimy tak. Pojadę tam z tobą i zobaczę, co bym mogła zrobić. Bez tego nic nie mogę obiecać. Jeśli uznam, że mnie to przerasta, to sama rozumiesz, że koniec tematu.
- Dzisiaj nie możesz?
- Nie ma takiej opcji. Mam coś jeszcze ważnego do ogarnięcia. Ale jutro, czemu nie? Tylko nie za wcześnie, bo planuję się porządnie wyspać. Mój chłop dziś pije piwo, wróci jakoś jutro, więc całe wyrko moje.
Na tym właściwie ich rozmowa się zakończyła. Żadnych plotek, żadnego babskiego szczebiotu o niczym, bo Hogata akurat nie lubiła tego sportu, zaś Anita chciała jeszcze chwili relaksu przed jazdą do Mali. Więc gdy wsiadła do auta, to zanim ruszyła wykonała krótkie ni to zazen, ni to coś tam innego, wreszcie sięgnęła po telefon. A potem ruszyła.
Co prawda miała swój, czy raczej borkowy klucz do wynajmowanego Mali lokum, ale są podobno pewne zasady, które szanują także, czy raczej tylko przeważnie czarownice, więc zadzwoniła. Gdy tylko drzwi się otworzyły, uśmiechnięta buzia oznajmiła:
- Czekałam na ciebie.
Co prawda Anita jako zenistka nie tworzyła sobie żadnej wizji przywitania, ale rzut na szyję ją po prostu zbombardował. Do tego te namiętne usta. Ostatni raz tak ją całowała dziewczyna, gdy jako czternastka uprawiała kiedyś z Roxy nielegalną miłość.
- Puść mnie landryno jedna, bo zaczynam mieć już mokro w majtkach! Nie przyszłam się z tobą pieprzyć, tylko pogadać. Zrób mi lepiej herbaty, Malina mówiła, że jesteś w tym najlepsza.
- Jakiej chcesz?
- Sama wybierz. Mam do ciebie zaufanie.
Anita generalnie była heteryczna, jednakże widok obciśniętych legginsami pośladków biegnącej do kuchni Mali zrobił na niej pewne wrażenie. Zamknęła drzwi i poszła za dziewczyną rozglądając się po mieszkaniu.
- Ale fajnie się tu urządziłaś.
- To nie do końca ja. To praca zbiorowa. Z Maliną i Mariolką.
Gdy już usiadły na kanapie racząc się zaiste świetną herbatą, Anita spojrzała uważnie na Malę i oznajmiła:
- No, to skoro tak się już lubimy, to ci najpierw popsuję humor i spytam, jak tam sytuacja z twoją szkołą?
- Jeszcze do końca nie wybrałam. Ale mam czas. Pani Ewa, wiesz, ta od Roxy kazała mi się zgłosić pod koniec sierpnia, wtedy mnie wczaruje do dowolnej szkoły, jaką sobie wybiorę. Rzecz jasna do jakiejś wieczorówki. Ty mi powiedz, jak to jest? Na samym początku Roxy mi powiedziała, że mnie nie lubi. A potem na każdym kroku mi pokazywała, że wcale tak nie jest.
- Bo Ruda taka jest. Wredna, kłamliwa zdzira.
Tu Anita puściła oko do Mali.
- Gdyby Roxy cię naprawdę nie lubiła, to byś już dawno była karaluchem. Nie wiem, komu gorzej jest podpaść, jej, czy Kaśce.
- Kaśka jest super, kochana strasznie, ale faktycznie raz widziałam, jaka potrafi być okrutna. Kiedyś byłam w klubowym sklepie, coś tam robiłam, szyby myłam, czy coś tam innego, wtedy przyszedł jakiś koleś, jakieś miał wrzaskliwe reklamacje do Jacusia. Nagle weszła Kaśka. Posłuchała chwilę tej dyskusji, wreszcie mówi spokojnie gościowi, żeby zamknął pizdę, bo nie ma racji. Ale on się sadzi dalej jeszcze głośniej. To ona jak go nie chapnie za jaja i jedną ręką wyniosła go ze sklepu. A potem drugą pieprznęła nim o chodnik. Na koniec jeszcze mu strzeliła kopa w arbuz.
- Cała Kaśka. Jak ją znam, to potem go zreanimowała.
- Dokładnie tak było. Bo koleś stracił przytomność, wtedy Kaśka zaczęła go cucić. Nawet mu usta usta zrobiła. Ale mieliśmy z Jacusiem polewę jak to widzieliśmy przez szybę. Bo zobacz, jak to wyszło. Żeby taka fajna dupa złapała chłopa za jaja i jeszcze mu dała buzi, to chłop musi zrobić awanturę.
Chwilę się pośmiały, wreszcie Anita spytała:
- Ty wiesz, jaką masz ksywę w klubie?
- Wiem. Turbina. Kaśka mi mówiła, że to jej stryjek wymyślił. A ty wiesz, jak na niego tam mówią?
- Tego akurat nie wiem.
- Mitu. Stryjek Mitu.
- Mitu? A czemu tak?
- Bo widzisz, jak on przychodzi do klubu, to zwykle siedzi w tej swojej dziupli w papierach po uszy. Kawę mu wtedy tylko donoszę. Ale czasem wychodzi na obiekt, tak popatrzeć, co się dzieje. Albo parę brzuszków porobić, tak dla formy. No, i czasem jak mija jakąś panienkę, to ta zalicza klapsa.
- Aha, już załapałam dlaczego Mitu. A jak taka strzeli focha?
- Niechby tylko spróbowała. Jedna nawet tak kiedyś zrobiła, to ją inne laski zwrzeszczały od ostatnich. Zero fochów. Powiem ci więcej, że jak on się pojawia na siłce, to dziewczyny same się podkładają, że tak niby się zagapiły.
- Fajnie się tam bawicie. Ty też dostajesz klapsy?
- No pewnie. Nawet po kilka dziennie. Dzień bez klapsa od stryja to dzień stracony. To dlatego dziewczyny w klubie mają takie fajne pupcie.
- Ja myślałam, że to od ćwiczeń.
- To też. Ale bez klapsa takie ćwiczenie się nie liczy.
- Chyba za rzadko tam zaglądam, bo mnie się jeszcze takie bliskie spotkanie czwartego stopnia ze stryjkiem nie trafiło.
- Ty nie musisz, tobie nic nie brakuje.
- Dobra, nie słodź mi już tak. Zresztą żadna z nas nie przebije Cioci Lali. Jak wyjdzie na miasto, to cała ulica marzy, żeby ją lizać.
- Chciałabym ją spotkać. Niekoniecznie w temacie lizania, ale tak w ogóle. Malina tyle mi o niej opowiada, jaka jest super i w ogóle.
- Przyjdzie i twoja pora. Na razie wyjechała, nie ma jej w kraju już ze dwa miesiące. Ale gdzie wyjechała, to się dowiemy jak wróci. Tybet, Amazonia, Czukotka, wszystko jest możliwe. Czekaj Turbi, skoro już przy temacie, to...
Anita upiła łyk herbaty.
- To co?
- Chcesz czarować? Myślałaś ostatnio o tym?
- Średnio. Matka mnie coś tam uczyła, ale od tamtego dnia, co wiesz, to nawet nie próbowałam. Poza tym mam pewien kłopot z mocą. Chyba cię poproszę o drobną pomoc.
- Dziewczyny mówią, że ci się ostatnio ustabilizowała. Ja też teraz nie czuję, żeby coś było nie tak. To w czym ten kłopot?
- W dzień jest spoko, ale czasem w nocy jest tak, że budzę się i demolka pokoju sama się dzieje.
- Wiem, o chodzi. To bierz poduszkę i siadamy na glebę, pokażę ci parę ćwiczeń, jak to opanować. Bo na razie faktycznie o czarowaniu mowy nie ma.
W tym momencie narrator został grzecznie wyproszony z pokoju, wiadomo tylko, że Anita wróciła do domu dosyć późno.
Za to nazajutrz tak jakoś po dziesiątej zadzwoniła do niej Hogata. Zaś około dwunastej czarownica wkroczyła do domu pod wskazanym adresem dzierżąc mały plecaczek pełen różnych magicznych gadżetów, które wzięła tak na zapas. Badanie pacjentki trwało chwilę, Anita położyła jej jedną dłoń na brzuchu, drugą na czole, po czym uśmiechnęła się.
- Biorę tą robotę. Ale ciążę ty już ogarniesz, ja zdejmę tylko samo to zaklęcie ochronne. Tak się umawiamy, resztę robisz ty.
- Co powiesz na jedną czwartą?
Hogata podała jej kartkę papieru.
- To jest cała suma?
- Tak.
- To chcę połowę.
- Cenisz się, jak zawodowa wiedźma.
- Żadna inna w okolicy tego nie zrobi.
- Czemu tak uważasz?
- Bo to jest afrykańska magia. Nie wiem, czy znajdziesz w mieście jakąś inną siostrę, która by to znała. Może jeszcze Roxy. Ale ona też cię odeśle do mnie.
- Voodoo?
- Nie. Coś pierwotniejszego. Z samego jądra ciemności.
- A ty skąd to znasz?
- Przecież wiesz, kto mnie uczył?
- Fakt. Cocia Lala zna magię całego świata. Trudne?
- Bardzo trudne, ale jak znasz klucz, to robi się trywialne. Tylko jest szalenie energochłonne. Dlatego siedź przy mnie i mnie wesprzesz mocą jakby co.
- Czy ja mam wyjść, czy mogę być przy córce?
Anita spojrzała na klientkę.
- Mnie pani nie przeszkadza. Tylko proszę sobie wziąć jakąś ciekawą książkę i usiąść sobie tam na boku. Bo to trochę potrwa, będzie strasznie nudne, nic widowiskowego. Żadnych efektów specjalnych.
- Długo?
- Dwie godziny minimum, ale pewnie jeszcze dłużej.
Wiedźma sięgnęła do plecaczka i wyjęła trzy stylizowane fiolki oraz kawałek drewienka niezbyt określonego kształtu. Jedną podała dziewczynie.
- Ty młoda wypij to. A pani proponuję coś na nerwy. Tu nie ma żadnej chemii, sama czysta Natura. Jest bezpiecznie.
- Wie pani, chyba poproszę. Może tego po mnie nie widać, ale...
- Widać. Ja akurat widzę. A to trzecie dla mnie. Taki magiczny turboptyś.
- A mnie niczym nie poczęstujesz?
To wtrąciła Hogata żartobliwym tonem.
- Tobie mogę dać soczek.
Anita wyjęła z plecaka butelkę.
- Tylko nie wypij mi wszystkiego.
- Żartowałam tylko.
- Ale ja tam ci soczku nie żałuję. No, dziewczyna, co jest z tobą? Do dna! Duszkiem, krasnoludkiem. Wciągaj żwawo. Może za bardzo smaczne to nie jest, ale konieczne, tak dla zdrowotności.
- Z alkoholem?
Hogata wciaż nie traciła dobrego humoru.
- Zwariowałaś? Twarde narkotyki? Dzieciom? To są tylko takie tam lajtowe ziółka na spanie i wyluzowanie napięcia mięśni.
Dziewczyna oddając fiolkę zameldowała.
- Już wypiłam. Nawet nie było takie wstrętne.
- Soczku?
- Nie, dziękuję.
- No, to teraz się połóż tutaj, na kanapie i wpatruj w tą zabawkę, tak, jakbyś chciała wzrokiem w niej dziurę zrobić. A ja poproszę jakieś krzesełko. Hogatko, ty sobie na razie usiądź gdzieś, a jak dam ci znać, to wiesz co robić. Panią też zapraszam do umoszczenia się gdzieś i milczenia do odwołania.
Czarownica usiadła na podsuniętym jej krześle, a gdy drewienko wypadło zasypiającej pacjentce z rąk podciągnęła jej wysoko bluzkę. Dziewczyna nie miała na sobie bra, więc położyła jej zabawkę między dorodnymi jak na jej wiek piersiami, po czym je zasłoniła. Potem spojrzała na krzesło, pokręciła głową i odsunąwszy je na bok usiadła na podłodze po japońsku, zdejmując uprzednio buty. Kolejną czynnością było opuszczenie młodej damie nieco spodni dresowych, które miała na sobie. Na jej gołym brzuchu, tak trochę poniżej pępka, Anita położyła obie dłonie i zastygła bez ruchu zamykając oczy. Tak się działo, czy raczej nic nie działo przez prawie dwie godziny. Wreszcie otworzyła oczy, spojrzała na Hogatę i pokazała jej palcem na butelkę z sokiem stojącą na stole nieopodal. Gdy upiła ze dwa łyki wskazała wiedźmie kciukiem za siebie, jakby na swoje plecy. Ta zaś szybko uklęknęła za nią i położyła jej dłonie na barkach. Wprawne oko mogło zauważyć drobne dreszcze przechodzące przez ciała obu czarownic. Tak minęła kolejna godzina, wreszcie Anita uniosła dłonie z brzucha pacjentki i oświadczyła:
- Już. Było zaklęcie, nie ma zaklęcia. Jak w ruskim cyrku.
Hogata wstała, zaś Anita wyjęła spod bluzki leżącej drewienko, po czym jako tako uporządkowała jej garderobę. Wreszcie uniosła się, przeniosła pupę na krzesło i zaczęła masować sobie uda. Po chwili zaś, stojąc już na równych nogach pokręciła trochę biodrami, wykonała kilka luźnych skłonów, strzepnęła z dłoni niewidoczny pył, wreszcie odezwała się do koleżanki.
- Ja się czujesz?
- Dobrze.
- Młoda będzie spała jeszcze jakieś ze dwie godziny. Jak odpoczniesz, to możesz jej z marszu ogarnąć tą ciążę. A teraz przejdźmy do interesów.
Hogata bez słowa sięgnęła po torebkę leżącą na stole, wyjęła zeń zwitek banknotów, po czym podała je Anicie. Ta zaś schowała je do swojego plecaczka, tam też powędrował drewniany gadżet, tudzież puste fiolki po magicznych dekoktach.
- Nie przeliczysz?
- Po co? Przecież jesteś damą. A ja sobie uciekam już. Czuję się, jakbym przerzuciła szuflą cały pociąg węgla.
- Poczekaj Anitko, powiedz mi, czy znasz może tą wiedźmę, która rzuciła te oba zaklęcia?
- Nie. Gdybym znała, to bym ci już powiedziała. Sygnatura zaklęć była dość dziwna, taka mocno nietutejsza, ale to już sama wiesz. Jest mocna sugestia, że zrobiła to jakaś ciemnoskóra szamanica na gościnnych występach, ale namierzenie jej i zleceniodawcy to już nie moja kozia broszka. Chyba, żebyś potrzebowała pomocy, to jak zwykle chętnie, ale to już będzie osobne zlecenie. Przypuszczam jednak, że sobie z tym poradzisz sama. No, to pa.
Uścisnąwszy Hogatę wzięła plecaczek i ruszyła do drzwi, po drodze jednak zatrzymała się przy matce śpiącej panienki, która potraktowała poważnie radę, aby wziąć sobie jakąś książkę do czytania.
- Mówiłam już koleżance, ale powtórzę, że córka obudzi się za jakieś dwie godziny, beż żadnych złych objawów. Ja swoje zrobiłam, resztę już...
Tu spojrzała na Hogatę.
Gdy czarownica dotarła do domu, Falibor akurat krzątał się w kuchni.
- Słodziaczku! Zrób mi coś na szybko do jedzenia. Ja jestem tak zjebana, jakbyśmy się kochali cały tydzień non stop. Ale za to mamy szersze pole do manewru przy kupnie auta.
Za to gdy jechali już razem do pracy czarownica przekonała wreszcie Borka co do konieczności zakupu drugiego samochodu, co więcej wyrwała od niego zapewnienie, że po niedzieli się tym zajmie. Miała sporo racji, gdyż do czasu przeprowadzki nawet nieźle sobie radzili, ale po zmianie lokum system zaczął mocno zgrzytać, gdyż było to sporo dalej od różnych kluczowych dla nich miejsc, zaś komunikacja miejska obsługująca tenże rejon miasta traktowała go wybitnie po macoszemu. Warto przy tym dodać, że nie użyła do tego czarów, tylko naturalnej magii mniejszej, znanej każdej kobiecie, nie tylko wiedźmom, tu akurat polegającej na wierceniu dziury w brzuchu, gdyż jej facet przez ostatnie kilka dni nie wykazywał należytego entuzjazmu do tego pomysłu. Anita zresztą nigdy, od samego poczęcia ich związku nie stosowała magii, tej sensu stricto, wobec Borka. Raz tylko kiedyś zrobiła wyjątek, gdy chłopisko się zdrowo pochorowało, ale ten przypadek był jak najbardziej usprawiedliwiony.
Czas pracy upłynął wiedźmie dość szybko i nawet miło, poza jednym epizodem, gdy idąc do baru na lunch spotkała Ewkę.
- Nita... Chyba powinnaś to wiedzieć...
- Znaczy co?
- Ta małolata, wiesz, ta co kiedyś...
- No? Jaki masz problem z tą małolatą co kiedyś?
- Widziałam, jak przedwczoraj w południe kręciła się pod firmą.
- To zaiste strasznie ciekawe, bo ja mam akurat zupełnie inne informacje, stuprocentowo wiarygodne, co ta małolata robiła przedwczoraj w południe.
Akurat zbiegiem okoliczności Anita wiedziała od Kaśki, że ona i Mala cały dzień były za miastem jeżdżąc po różnych hurtowniach. Nie uważała jednak za konieczne mówić o tym Ewce, tylko syknęła:
- Laluniu, coś mi się zaczyna mocno wydawać, że chyba cię już nie lubię. Nie wiem w co grasz, nawet nie chcę tego wiedzieć, ale te swoje siusiarskie intrygi możesz sobie wsadzić w piczkę lub w pupcię. Sama sobie wybierz.
Po czym odwróciła się uznawszy rozmowę za skończoną i poszła dalej korytarzem. Nie widziała więc reakcji Ewki, która zresztą jej zupełnie, ani nawet trochę nie obchodziła.
Zaś gdy nadszedł fajrant, czarownica wychodząc z firmy wymieniła czułe buziaczki z Borkiem i ruszyła do auta. On zaś poszedł w stronę wana, przy którym już czekał uśmiechnięty od ucha do ucha Adaśko, po czym szybko pojechali do niego, po drodze zahaczając o jakiś sklep, który oferował jakieś niezłe, bynajmniej niesieciowe piwo.
Gdy Anita weszła do Pleciugi, Hogata siedziała już przy stoliku. Obsługa w tej kafejce jak zwykle była bez zarzutu, więc już po kilku minutach obie panie raczyły się kawą, która również zresztą była bez zarzutu. Wreszcie, jak to na każdym zebraniu, nawet takim dwuosobowym, ktoś musi zacząć pierwszy, tu akurat zaczęła Anita:
- No?
- W największym skrócie chodzi o usunięcie ciąży...
Widząc podniesione ze zdziwienia brwi Hogata szybko dodała:
- Ale jest tu pewien gruby haczyk, inaczej bym ci tej ślicznej pupci nie zawracała, nie marnowałabym ci czasu. Może jednak zacznę od początku.
- To chyba niegłupi pomysł.
- Więc zaczęło się od tego, że zgłosiła się do mnie pewna klientka, która przyprowadziła córkę, lat trzynaście. Dzieciak jakiś kompletnie zamulony, mamuśka najpierw wywaliła kasę na jakiegoś psychologa, ale ten tylko coś tam ściemniał, więc ktoś jej nadał wiedźmę, czyli akurat mnie. Już po sekundzie wiedziałam, że to urok, do tego dość toporny, ale do zdjęcia od ręki. Jako że spotkanie odbyło się w kafejce, to poszłam z małą dyskretnie do toalety i po chwili było po sprawie. Niestety nie do końca, bo poczułam, że dziewczyna jest w ciąży, do tego jeszcze magicznie chronionej. To już nie jest drobiazg do ogarnięcia w kawiarnianym klopie, poza tym sama nie będę decydować, co z tym robić, więc referuję mamuśce, jak wygląda sytuacja. Obie wielkie oczy, jak to się mogło stać, bo mała choć już przytomna, to ma luki w pamięci, zaś stara też nic nie wie, bo nie trzymała przecież dziewczyny pod kluczem. Umówiłyśmy się na telefon, niech same dogadają, co dalej, wreszcie klientka dzwoni po dwóch dniach, że usuwamy. Jak dobrze wiesz, takie zabiegi robi się przeważnie w domu zainteresowanej, więc tam pojechałam. I wtedy zaczęły się schody. Bo same usuwanie to się robi samo, ale najpierw trzeba zdjąć zaklęcie. Nietypowa sprawa, nawet jak dla mnie.
- Ja jakiś rok temu miałam taką akcję, ale znałam wiedźmę, która położyła pieczęć, dostała propozycję nie do odrzucenia i sama zdjęła zaklęcie. A ty wiesz, kto to zrobił?
- Właśnie nie bardzo. Znam sygnatury wielu okolicznych czarownic, twoją zresztą też, ale ta jest mi kompletnie nieznana, do tego jakaś taka dziwna, nietypowa. No, ale nic. Spróbowałam delikatnie to odczynić, ale nie puszcza.
- Czekaj, ale czy urok położyła też ta sama? To co prawda wiele do sprawy nie wnosi, ale coś tam może pomóc.
- Ta sama. Tylko o ile urok był bardzo prosty, to dla odmiany to cholerstwo jest nie dość, że mocne, to jeszcze jakieś strasznie porąbane. Pachnie mi jakąś miną, wiesz, takim zabezpieczeniem przed odczynianiem. Głupio mi to mówić, ale ja nie umiem tego zrobić. Poza tym klientki szkoda, bo chce nieźle płacić. Mowa jest o sporej sumie.
- O pieniądzach na razie nie teraz. A wstydzić się nie ma czego, bo nie ma takiej wiedźmy na świecie, która by wszystko umiała. Te, którym tak się wydaje zwykle marnie kończą.
Anita zrobiła pauzę, upiła łyk kawy i zakontynuowała:
- Hogatko, zrobimy tak. Pojadę tam z tobą i zobaczę, co bym mogła zrobić. Bez tego nic nie mogę obiecać. Jeśli uznam, że mnie to przerasta, to sama rozumiesz, że koniec tematu.
- Dzisiaj nie możesz?
- Nie ma takiej opcji. Mam coś jeszcze ważnego do ogarnięcia. Ale jutro, czemu nie? Tylko nie za wcześnie, bo planuję się porządnie wyspać. Mój chłop dziś pije piwo, wróci jakoś jutro, więc całe wyrko moje.
Na tym właściwie ich rozmowa się zakończyła. Żadnych plotek, żadnego babskiego szczebiotu o niczym, bo Hogata akurat nie lubiła tego sportu, zaś Anita chciała jeszcze chwili relaksu przed jazdą do Mali. Więc gdy wsiadła do auta, to zanim ruszyła wykonała krótkie ni to zazen, ni to coś tam innego, wreszcie sięgnęła po telefon. A potem ruszyła.
Co prawda miała swój, czy raczej borkowy klucz do wynajmowanego Mali lokum, ale są podobno pewne zasady, które szanują także, czy raczej tylko przeważnie czarownice, więc zadzwoniła. Gdy tylko drzwi się otworzyły, uśmiechnięta buzia oznajmiła:
- Czekałam na ciebie.
Co prawda Anita jako zenistka nie tworzyła sobie żadnej wizji przywitania, ale rzut na szyję ją po prostu zbombardował. Do tego te namiętne usta. Ostatni raz tak ją całowała dziewczyna, gdy jako czternastka uprawiała kiedyś z Roxy nielegalną miłość.
- Puść mnie landryno jedna, bo zaczynam mieć już mokro w majtkach! Nie przyszłam się z tobą pieprzyć, tylko pogadać. Zrób mi lepiej herbaty, Malina mówiła, że jesteś w tym najlepsza.
- Jakiej chcesz?
- Sama wybierz. Mam do ciebie zaufanie.
Anita generalnie była heteryczna, jednakże widok obciśniętych legginsami pośladków biegnącej do kuchni Mali zrobił na niej pewne wrażenie. Zamknęła drzwi i poszła za dziewczyną rozglądając się po mieszkaniu.
- Ale fajnie się tu urządziłaś.
- To nie do końca ja. To praca zbiorowa. Z Maliną i Mariolką.
Gdy już usiadły na kanapie racząc się zaiste świetną herbatą, Anita spojrzała uważnie na Malę i oznajmiła:
- No, to skoro tak się już lubimy, to ci najpierw popsuję humor i spytam, jak tam sytuacja z twoją szkołą?
- Jeszcze do końca nie wybrałam. Ale mam czas. Pani Ewa, wiesz, ta od Roxy kazała mi się zgłosić pod koniec sierpnia, wtedy mnie wczaruje do dowolnej szkoły, jaką sobie wybiorę. Rzecz jasna do jakiejś wieczorówki. Ty mi powiedz, jak to jest? Na samym początku Roxy mi powiedziała, że mnie nie lubi. A potem na każdym kroku mi pokazywała, że wcale tak nie jest.
- Bo Ruda taka jest. Wredna, kłamliwa zdzira.
Tu Anita puściła oko do Mali.
- Gdyby Roxy cię naprawdę nie lubiła, to byś już dawno była karaluchem. Nie wiem, komu gorzej jest podpaść, jej, czy Kaśce.
- Kaśka jest super, kochana strasznie, ale faktycznie raz widziałam, jaka potrafi być okrutna. Kiedyś byłam w klubowym sklepie, coś tam robiłam, szyby myłam, czy coś tam innego, wtedy przyszedł jakiś koleś, jakieś miał wrzaskliwe reklamacje do Jacusia. Nagle weszła Kaśka. Posłuchała chwilę tej dyskusji, wreszcie mówi spokojnie gościowi, żeby zamknął pizdę, bo nie ma racji. Ale on się sadzi dalej jeszcze głośniej. To ona jak go nie chapnie za jaja i jedną ręką wyniosła go ze sklepu. A potem drugą pieprznęła nim o chodnik. Na koniec jeszcze mu strzeliła kopa w arbuz.
- Cała Kaśka. Jak ją znam, to potem go zreanimowała.
- Dokładnie tak było. Bo koleś stracił przytomność, wtedy Kaśka zaczęła go cucić. Nawet mu usta usta zrobiła. Ale mieliśmy z Jacusiem polewę jak to widzieliśmy przez szybę. Bo zobacz, jak to wyszło. Żeby taka fajna dupa złapała chłopa za jaja i jeszcze mu dała buzi, to chłop musi zrobić awanturę.
Chwilę się pośmiały, wreszcie Anita spytała:
- Ty wiesz, jaką masz ksywę w klubie?
- Wiem. Turbina. Kaśka mi mówiła, że to jej stryjek wymyślił. A ty wiesz, jak na niego tam mówią?
- Tego akurat nie wiem.
- Mitu. Stryjek Mitu.
- Mitu? A czemu tak?
- Bo widzisz, jak on przychodzi do klubu, to zwykle siedzi w tej swojej dziupli w papierach po uszy. Kawę mu wtedy tylko donoszę. Ale czasem wychodzi na obiekt, tak popatrzeć, co się dzieje. Albo parę brzuszków porobić, tak dla formy. No, i czasem jak mija jakąś panienkę, to ta zalicza klapsa.
- Aha, już załapałam dlaczego Mitu. A jak taka strzeli focha?
- Niechby tylko spróbowała. Jedna nawet tak kiedyś zrobiła, to ją inne laski zwrzeszczały od ostatnich. Zero fochów. Powiem ci więcej, że jak on się pojawia na siłce, to dziewczyny same się podkładają, że tak niby się zagapiły.
- Fajnie się tam bawicie. Ty też dostajesz klapsy?
- No pewnie. Nawet po kilka dziennie. Dzień bez klapsa od stryja to dzień stracony. To dlatego dziewczyny w klubie mają takie fajne pupcie.
- Ja myślałam, że to od ćwiczeń.
- To też. Ale bez klapsa takie ćwiczenie się nie liczy.
- Chyba za rzadko tam zaglądam, bo mnie się jeszcze takie bliskie spotkanie czwartego stopnia ze stryjkiem nie trafiło.
- Ty nie musisz, tobie nic nie brakuje.
- Dobra, nie słodź mi już tak. Zresztą żadna z nas nie przebije Cioci Lali. Jak wyjdzie na miasto, to cała ulica marzy, żeby ją lizać.
- Chciałabym ją spotkać. Niekoniecznie w temacie lizania, ale tak w ogóle. Malina tyle mi o niej opowiada, jaka jest super i w ogóle.
- Przyjdzie i twoja pora. Na razie wyjechała, nie ma jej w kraju już ze dwa miesiące. Ale gdzie wyjechała, to się dowiemy jak wróci. Tybet, Amazonia, Czukotka, wszystko jest możliwe. Czekaj Turbi, skoro już przy temacie, to...
Anita upiła łyk herbaty.
- To co?
- Chcesz czarować? Myślałaś ostatnio o tym?
- Średnio. Matka mnie coś tam uczyła, ale od tamtego dnia, co wiesz, to nawet nie próbowałam. Poza tym mam pewien kłopot z mocą. Chyba cię poproszę o drobną pomoc.
- Dziewczyny mówią, że ci się ostatnio ustabilizowała. Ja też teraz nie czuję, żeby coś było nie tak. To w czym ten kłopot?
- W dzień jest spoko, ale czasem w nocy jest tak, że budzę się i demolka pokoju sama się dzieje.
- Wiem, o chodzi. To bierz poduszkę i siadamy na glebę, pokażę ci parę ćwiczeń, jak to opanować. Bo na razie faktycznie o czarowaniu mowy nie ma.
W tym momencie narrator został grzecznie wyproszony z pokoju, wiadomo tylko, że Anita wróciła do domu dosyć późno.
Za to nazajutrz tak jakoś po dziesiątej zadzwoniła do niej Hogata. Zaś około dwunastej czarownica wkroczyła do domu pod wskazanym adresem dzierżąc mały plecaczek pełen różnych magicznych gadżetów, które wzięła tak na zapas. Badanie pacjentki trwało chwilę, Anita położyła jej jedną dłoń na brzuchu, drugą na czole, po czym uśmiechnęła się.
- Biorę tą robotę. Ale ciążę ty już ogarniesz, ja zdejmę tylko samo to zaklęcie ochronne. Tak się umawiamy, resztę robisz ty.
- Co powiesz na jedną czwartą?
Hogata podała jej kartkę papieru.
- To jest cała suma?
- Tak.
- To chcę połowę.
- Cenisz się, jak zawodowa wiedźma.
- Żadna inna w okolicy tego nie zrobi.
- Czemu tak uważasz?
- Bo to jest afrykańska magia. Nie wiem, czy znajdziesz w mieście jakąś inną siostrę, która by to znała. Może jeszcze Roxy. Ale ona też cię odeśle do mnie.
- Voodoo?
- Nie. Coś pierwotniejszego. Z samego jądra ciemności.
- A ty skąd to znasz?
- Przecież wiesz, kto mnie uczył?
- Fakt. Cocia Lala zna magię całego świata. Trudne?
- Bardzo trudne, ale jak znasz klucz, to robi się trywialne. Tylko jest szalenie energochłonne. Dlatego siedź przy mnie i mnie wesprzesz mocą jakby co.
- Czy ja mam wyjść, czy mogę być przy córce?
Anita spojrzała na klientkę.
- Mnie pani nie przeszkadza. Tylko proszę sobie wziąć jakąś ciekawą książkę i usiąść sobie tam na boku. Bo to trochę potrwa, będzie strasznie nudne, nic widowiskowego. Żadnych efektów specjalnych.
- Długo?
- Dwie godziny minimum, ale pewnie jeszcze dłużej.
Wiedźma sięgnęła do plecaczka i wyjęła trzy stylizowane fiolki oraz kawałek drewienka niezbyt określonego kształtu. Jedną podała dziewczynie.
- Ty młoda wypij to. A pani proponuję coś na nerwy. Tu nie ma żadnej chemii, sama czysta Natura. Jest bezpiecznie.
- Wie pani, chyba poproszę. Może tego po mnie nie widać, ale...
- Widać. Ja akurat widzę. A to trzecie dla mnie. Taki magiczny turboptyś.
- A mnie niczym nie poczęstujesz?
To wtrąciła Hogata żartobliwym tonem.
- Tobie mogę dać soczek.
Anita wyjęła z plecaka butelkę.
- Tylko nie wypij mi wszystkiego.
- Żartowałam tylko.
- Ale ja tam ci soczku nie żałuję. No, dziewczyna, co jest z tobą? Do dna! Duszkiem, krasnoludkiem. Wciągaj żwawo. Może za bardzo smaczne to nie jest, ale konieczne, tak dla zdrowotności.
- Z alkoholem?
Hogata wciaż nie traciła dobrego humoru.
- Zwariowałaś? Twarde narkotyki? Dzieciom? To są tylko takie tam lajtowe ziółka na spanie i wyluzowanie napięcia mięśni.
Dziewczyna oddając fiolkę zameldowała.
- Już wypiłam. Nawet nie było takie wstrętne.
- Soczku?
- Nie, dziękuję.
- No, to teraz się połóż tutaj, na kanapie i wpatruj w tą zabawkę, tak, jakbyś chciała wzrokiem w niej dziurę zrobić. A ja poproszę jakieś krzesełko. Hogatko, ty sobie na razie usiądź gdzieś, a jak dam ci znać, to wiesz co robić. Panią też zapraszam do umoszczenia się gdzieś i milczenia do odwołania.
Czarownica usiadła na podsuniętym jej krześle, a gdy drewienko wypadło zasypiającej pacjentce z rąk podciągnęła jej wysoko bluzkę. Dziewczyna nie miała na sobie bra, więc położyła jej zabawkę między dorodnymi jak na jej wiek piersiami, po czym je zasłoniła. Potem spojrzała na krzesło, pokręciła głową i odsunąwszy je na bok usiadła na podłodze po japońsku, zdejmując uprzednio buty. Kolejną czynnością było opuszczenie młodej damie nieco spodni dresowych, które miała na sobie. Na jej gołym brzuchu, tak trochę poniżej pępka, Anita położyła obie dłonie i zastygła bez ruchu zamykając oczy. Tak się działo, czy raczej nic nie działo przez prawie dwie godziny. Wreszcie otworzyła oczy, spojrzała na Hogatę i pokazała jej palcem na butelkę z sokiem stojącą na stole nieopodal. Gdy upiła ze dwa łyki wskazała wiedźmie kciukiem za siebie, jakby na swoje plecy. Ta zaś szybko uklęknęła za nią i położyła jej dłonie na barkach. Wprawne oko mogło zauważyć drobne dreszcze przechodzące przez ciała obu czarownic. Tak minęła kolejna godzina, wreszcie Anita uniosła dłonie z brzucha pacjentki i oświadczyła:
- Już. Było zaklęcie, nie ma zaklęcia. Jak w ruskim cyrku.
Hogata wstała, zaś Anita wyjęła spod bluzki leżącej drewienko, po czym jako tako uporządkowała jej garderobę. Wreszcie uniosła się, przeniosła pupę na krzesło i zaczęła masować sobie uda. Po chwili zaś, stojąc już na równych nogach pokręciła trochę biodrami, wykonała kilka luźnych skłonów, strzepnęła z dłoni niewidoczny pył, wreszcie odezwała się do koleżanki.
- Ja się czujesz?
- Dobrze.
- Młoda będzie spała jeszcze jakieś ze dwie godziny. Jak odpoczniesz, to możesz jej z marszu ogarnąć tą ciążę. A teraz przejdźmy do interesów.
Hogata bez słowa sięgnęła po torebkę leżącą na stole, wyjęła zeń zwitek banknotów, po czym podała je Anicie. Ta zaś schowała je do swojego plecaczka, tam też powędrował drewniany gadżet, tudzież puste fiolki po magicznych dekoktach.
- Nie przeliczysz?
- Po co? Przecież jesteś damą. A ja sobie uciekam już. Czuję się, jakbym przerzuciła szuflą cały pociąg węgla.
- Poczekaj Anitko, powiedz mi, czy znasz może tą wiedźmę, która rzuciła te oba zaklęcia?
- Nie. Gdybym znała, to bym ci już powiedziała. Sygnatura zaklęć była dość dziwna, taka mocno nietutejsza, ale to już sama wiesz. Jest mocna sugestia, że zrobiła to jakaś ciemnoskóra szamanica na gościnnych występach, ale namierzenie jej i zleceniodawcy to już nie moja kozia broszka. Chyba, żebyś potrzebowała pomocy, to jak zwykle chętnie, ale to już będzie osobne zlecenie. Przypuszczam jednak, że sobie z tym poradzisz sama. No, to pa.
Uścisnąwszy Hogatę wzięła plecaczek i ruszyła do drzwi, po drodze jednak zatrzymała się przy matce śpiącej panienki, która potraktowała poważnie radę, aby wziąć sobie jakąś książkę do czytania.
- Mówiłam już koleżance, ale powtórzę, że córka obudzi się za jakieś dwie godziny, beż żadnych złych objawów. Ja swoje zrobiłam, resztę już...
Tu spojrzała na Hogatę.
Gdy czarownica dotarła do domu, Falibor akurat krzątał się w kuchni.
- Słodziaczku! Zrób mi coś na szybko do jedzenia. Ja jestem tak zjebana, jakbyśmy się kochali cały tydzień non stop. Ale za to mamy szersze pole do manewru przy kupnie auta.
Mówiąc to wyjęła z plecaczka zwitek banknotów i rzuciła je na stolik.
Okazało się jednak, że przyniesiony posiłek Borek będzie musiał raczej zjeść samemu. Anita spała na sofie w salonie w jakiejś egzotycznej pozycji, przewieszona przez boczną poręcz mebla. Więc mężczyzna odstawił półmisek na stolik, po czym zdjął wiedźmie buty. Następnie techniką strażacką zarzucił ją sobie na barki i zaniósł po schodach do sypialni. Gdy skończył ją rozbierać Anita tylko westchnęła przez sen:
- Przeleć mnie na śpiocha.
Po czym odwracając się do niego tyłem przyjęła pozycję embrionalną. Borek podrapał się po głowie podziwiając ten mało polityczny prospekt, po czym pocałowawszy jeden z zaprezentowanych mu pośladków mruknął jakby bardziej do siebie:
- Tyle musi wystarczyć, bo obawiam się zdecydowanie, że niekoniecznie mnie teraz stać na jakąś bardziej zawansowaną formę gwałtu.
Po czym okrył Anitę kołdrą. Co prawda nie miał kaca, bo podczas piwnych sesji z Adaśkiem nigdy nie przyswajał takiej ilości narkotyku, aby później przeżywać tą dolegliwość, niemniej jednak i tak potem zawsze był wtedy do niczego, jeśli chodzi o sprawy zasadnicze.
Okazało się jednak, że przyniesiony posiłek Borek będzie musiał raczej zjeść samemu. Anita spała na sofie w salonie w jakiejś egzotycznej pozycji, przewieszona przez boczną poręcz mebla. Więc mężczyzna odstawił półmisek na stolik, po czym zdjął wiedźmie buty. Następnie techniką strażacką zarzucił ją sobie na barki i zaniósł po schodach do sypialni. Gdy skończył ją rozbierać Anita tylko westchnęła przez sen:
- Przeleć mnie na śpiocha.
Po czym odwracając się do niego tyłem przyjęła pozycję embrionalną. Borek podrapał się po głowie podziwiając ten mało polityczny prospekt, po czym pocałowawszy jeden z zaprezentowanych mu pośladków mruknął jakby bardziej do siebie:
- Tyle musi wystarczyć, bo obawiam się zdecydowanie, że niekoniecznie mnie teraz stać na jakąś bardziej zawansowaną formę gwałtu.
Po czym okrył Anitę kołdrą. Co prawda nie miał kaca, bo podczas piwnych sesji z Adaśkiem nigdy nie przyswajał takiej ilości narkotyku, aby później przeżywać tą dolegliwość, niemniej jednak i tak potem zawsze był wtedy do niczego, jeśli chodzi o sprawy zasadnicze.
Gwałcą te kobiety i gwałcą, a ja tu próbuję być grzeczna i pytać o zgodę (żeby nie było krwawych ofiar w te dni, potem to już bez takiego znaczenia).
OdpowiedzUsuńTa nutka mnie jakoś dzisiaj zmęczyła, ale czarownice zawsze spoko. Czekam na więcej :D
skoro poruszyłaś temat "krwawych dni" to nigdy nie potrafiłem pojąć pewnych idiotycznych tabu z nimi związanych, po co ludzie sobie to robią?... przecież wtedy też się można kochać na dowolne sposoby... nutką się nie przejmuj, gdy odpoczniesz, wtedy dosłuchasz kiedy chcesz :)
UsuńAleż oczywiście, że można, temu nie zaprzeczę, ale na sposób podany w początku opowiadania, to już lepiej wiedzieć, że partnerowi to całkowicie odpowiada xD. Ja sama zresztą preferuję wtedy pod prysznicem, większy komfort :P
Usuńtylko, że w opowiadaniu nie było mowy o takiej sytuacji, niech będzie, że ja opacznie pojąłem ową "krwawość"... za to wracając do samej scenki, to ciekawe, czy Borka można pojmować dosłownie jako ofiarę, skoro wie, że Anita lubi od czasu do czasu wykonać taki poranny prank i tak w ogólności nie robi z tego sprawy?... w kontekście pewnego dystansu ich pożycia widziałbym to raczej jako zabawę w gwałt, nie jako gwałt realny, LOL...
Usuńnawiasem mówiąc, to coś mi się wydaje, że po zmianie przepisu o gwałcie sądowych problemów może nie ubyć, tylko jedne zmienią się na inne...
Nie wiedziałam, że bywają ciąże chronione magicznie, ale najciekawsze są te fiolki i buteleczki ze specjalnymi soczkami!
OdpowiedzUsuńsoczek, ten z czwartej butelki akurat był zwykły, kupiony w jakimś tam Żuczku, Motylku, czy innej sieciówce, ale te inne to faktycznie, to już było magiczne, ale nadal bezpieczna Naturka, zero chemii :)
UsuńZ twojego opowiadania wynika ,że czarownice anty choice wzięły się do pracy magicznej starając się zapładniać młode dziewczyny i przeszkadzać im w aborcjach nakładając pieczęcie . Są czarownice anty choicowe ,ale czy robią takie rzeczy to nie wiem .
OdpowiedzUsuńA co do Pitu i Pana klepiącego po tyłkach dziewczyny to , sobie pomyślałam ,że może ja sprawdzę na facetach jak oni zareagują na takie klepanie ….Ciekawy pomysł mi podsunąłeś . ;-)
ciążę zrobił zleceniodawca, a ciemnoskóra szamanica faktycznie mogła być anti choice, czyli nie lubiła kobiet, albo wyznawała zasadę "pecunia non olet" i los kobiet był jej obojętny...
Usuńza to z tym klepaniem to chyba jest tak, że nie każdemu wolno, akurat Stryjek to jest Stryjek, inny chłop pewnie by zaliczył w dziób za takie nieautoryzowane klepanie :)
Ciekawe podejście do tematu. Wiedźmy całkiem sympatyczne, nie jakieś stare, zgrubiałe babcie .....
OdpowiedzUsuńjednym z celów cyklu jest obalenie tego stereotypu wiedźmy...
Usuńpomysł nie jest nowy, swego czasu został podjęty w serialu, sitcomie "Bewitched", w obecnych czasach jest mocno eksploatowany w wielu komiksach i serialach...
Tak to prawda. Mam czasem wrażenie , że niektóre kobiety, dziewczyny chciałyby moecy coś z wiedźmy.
OdpowiedzUsuńi jest w tym pewna logika... na przykład jakaś pani chce magicznie zauroczyć jakiegoś pana... jest piękna i mądra, więc nie potrzebuje do tego czarów, ale jej się spieszy, bo czasu szkoda... i ja to jak najbardziej rozumiem :)
UsuńCiekawe opowiadanie
OdpowiedzUsuń:)...
Usuń