08 marca 2017

Akademia na okoliczność komunistycznego(???) święta

Upieramy się, przynajmniej chwilowo, że żadna inna roślinka ładniejszych kwiatów nie wyprodukuje. O gustach się nie dyskutuje, więc w tym temacie polemiki zero. Wspomnieć tylko warto o pewnym genderowym pieprzu, który powyższa laurka zawiera. Otóż tylko jedna z powyższych roślinek to mężczyzna. Reszta to same kobiety. Kto zgadnie who is who?
Teraz krótka przygrywka, po niej jedziemy dalej.

Skoro zaczęliśmy od kwiatów, to powstaje pewne pytanie, jak kobieta ma je przyjmować? Tego dowiemy się za chwilę. Co prawda instruktaż dotyczy kwiatów przeprosinowych, ale czyż nie jest to adekwatne do sytuacji, gdy chłop sobie przypomina o kwiatach tylko w tym jednym dniu?
Dalsza gadanina będzie już krótka, bo o kobietach. Bynajmniej nie dlatego będzie krótka, że nie ma o kim i o czym gadać, ale dlatego, że właśnie jest. Bo kobiety są jak koty, można o nich gadać bez końca, a to z tego powodu, że są po prostu różne...
Bardzo różne...
Bardzo bardzo różne...
Czasem tak różne, że aż samemu zróżnieć można od tego...
 
I to chyba by było chwilowo już na tyle. Pozostaje na koniec złożyć jakieś życzenia. Jako że najoptymalniejszą wydaje się być tu formuła "dziewucha dziewuchom", wyręczy nas więc zatem Naomi Wolf:  "Bądźmy bezwstydne. Bądźmy zachłanne. Szukajmy przyjemności. Unikajmy bólu. Ubierajmy, dotykajmy, jedzmy i pijmy to, na co mamy ochotę. Szanujmy wybory innych kobiet. Szukajmy takiego seksu, jakiego pragniemy i walczmy zaciekle przeciwko takiemu seksowi, jakiego nie chcemy. Znajdźmy swoje własne motywacje. A jeśli uda nam się przebić i zmienić zasady gry tak, by poczucie własnej urody nie mogło zostać zagrożone, wyśpiewajmy tę urodę, ubierzmy ją, afiszujmy się z nią, pokazujmy ją".

01 marca 2017

Za trudne

"Spektakl przeznaczony tylko dla widzów dorosłych.
Zawiera sceny odnoszące się do zachowań seksualnych i przemocy, a także tematyki religijnej, które pomimo ich satyrycznego charakteru mogą być uznane za kontrowersyjne. Wszelkie sceny przedstawione w spektaklu są odzwierciedleniem wyłącznie wizji artystycznej."

/warning note ze strony oficjalnej Teatru Powszechnego/
Uczciwe postawiona sprawa, ale można prościej:
Spektakl może być za trudny dla niektórych widzów.
Zrozumiałe jest jednak, że producent musiał wtrącić coś tam na zanętę, by sprzedać bilety. Nie można rzecz jasna mieć mu tego za złe. Artyści to też ludzie, którzy jedzą, mieszkają, płacą jakieś rachunki.
No, i dla co poniektórych ów spektakl faktycznie okazał się być za trudny...

Jak zwykle w takich przypadkach bywa, najbardziej za trudny był nie dla samych widzów, ale dla tych, którzy wcale go nie widzieli. Co najwyżej poznali jakieś odpryski informacji, niekoniecznie zresztą prawdziwych. Na przykład narodowi lewacy, którzy jakoś tak parę dni po premierze narobili zgiełku pod teatrem. Czy ktoś z nich widział spektakl? Jak wiadomo, dla nich teatr jako taki jest już za trudny. Ale nie generalizujmy zbytnio. Naziol naziolowi nierówny i choć jest to grupka bardzo homogeniczna, to mógł jednak któryś kiedyś do teatru zabłądzić. Nie ma co się jednak nad tym za bardzo skupiać. Można tu jedynie dodać, że grono użytecznych idiotów wypowiadających lub wypisujących pełne świętego gniewu opinie na temat czegoś im nieznanego jest o wiele większe liczebnie od wspomnianej subkultury. Dla kogo użytecznych? To chyba nie jest za trudna zagadka.
Zostawmy to już jednak, zostawmy też sam konkretny spektakl. Niech go omawiają we własnym gronie ludzie bardziej kompetentni, czyli widzowie. Warto jednak obejrzeć samo zjawisko. Polega ono na tym, że raz na jakiś czas ma miejsce jakieś wydarzenie artystyczne, albo pojawia się produkt tak dla kogoś za trudny, że aż się źle poczuł od tego. To może być koncert, film, widowisko jakoweś, może też być płyta, książka, czy obraz. Albo coś jeszcze innego tego typu. Zaś niedługo potem jest jeden wielki zgiełk. Gdy zgiełk się już wyzgiełczy, jego energia opada, sytuacja się uspokaja. Tylko promieniowanie szczątkowe pęta się jeszcze po okolicy. Na przykład jakieś sprawy sądowe wleką się latami, albo rehabilitacje poszpitalne po zbyt dynamicznych dyskusjach. Do następnego razu, gdy coś się wydarzy.
I tak to się właśnie kręci, niczym koło życia i śmierci...
Mnie w tym wszystkim ciekawią dwie sprawy:
Pierwsza, naukowej natury, to kto zacz jest tym drugim, który ten proces uruchamia, niekoniecznie świadomie zresztą? Bo pierwszy zapłon to samo wydarzenie twórcze. Ale co dalej? Czy ten, kto poznał, zobaczył, usłyszał, doświadczył całości, po czym źle się poczuł, bo okazała się za trudna? Czy ten, kto miał do czynienia jedynie z odpryskiem informacji?
Druga wydaje się być ciekawsza, bo łączą się z nią pewne emocje. Można ją ująć takim pytaniem: Co kogo obchodzi nagle, co ktoś inny czyta, ogląda, słucha i takie tam inne? Czyżby stała za tym prozaiczna zawiść o to, że nie jest to dla niego za trudne i może się po tym dobrze poczuć?
I na sam koniec, nieco na skróty, pytanie dodatkowe, taka refleksja natury bardziej ogólnej. Czy to naprawdę aż taki obciach przyznać, że coś jest za trudne? Niekoniecznie publicznie, niekoniecznie też przed wybranymi, bo takiego obowiązku nie ma. Ale przynajmniej przed sobą samym.