26 lutego 2018

ROMANS NIEKONIECZNIE DOOPOWIEDZIANY

Wiedziała, że każda męska miłość zawsze smakuje inaczej i nigdy tak samo, a przyczyn jest wiele, bardzo prozaicznych zresztą. Na przykład to, co facet przedtem zje lub wypije. Dobrą opinię mają ponoć ananasy, za to cebula nadzwyczaj kiepską. Gdy zlizywała z palców zebraną ze swych policzków lepkość umysł miała jeszcze w kosmosie, ale dość wyraźnie czuła smak czegoś dziwnego. Takiego naprawdę dziwnego, mocno nietypowego.
- Może bierze jakieś leki?
Tak pomyślała, ale tak jakoś głupio jej było głośno zapytać. To była dopiero pierwsza ich randka. Pierwsza tak po całości. Zresztą mogło to kompletnie nie mieć z nim nic wspólnego. Przytuliła się do niego i myśli o tym zniknęły szybciej, niż wcześniej się pojawiły.
=
Kilka dni później ujeżdżała go dziko na dywanie ze wzrokiem wbitym mu w oczy. Gdy ich źrenice zaczęły pulsować, to zwężając się, to rozszerzając na przemian, zobaczyła w nich... To był tylko ułamek sekundy, gdy zamarła gubiąc tempo i rytm, jednak jego paznokcie wbijające się w jej ciało szybko je przywróciło. A potem zapomniała o tym, myśl umknęła, zanim zaczęła się formować, decydować na konkretniejsze istnienie.
=
Umówili się na przystanku autobusowym. Przyszła jakoś nieco wcześniej, więc kierowana stadnym odruchem zrobiła to, co dwie inne kobiety stojące nieopodal. Wyjęła smartfona, by trochę nim sobie pogadżetować dla zabicia czasu. Zza rogu ulicy wyszło dwóch młodych ludzi, krótko ostrzyżonych, wygolonych po bokach głów. Odziani w czarne tiszerty z jakimiś logo na tle barw narodowych i łypiącym groźnie oczyma Gajowym Maruchą Wyklętym. Szli mocno chwiejnym krokiem, być może za sprawą zbyt wielkich butów, być może też z powodu zbyt wielu wypitych przedtem kolejek.
- Raz sierpem, raz młotem ciapatą hołotę!
- Chrystus Król! Jebać kurwa!
Przekrzykiwali się wzajemnie wyraźnie nie potrafiąc ustalić, które hasło jest bardziej zgodne z ich linią partyjną. Kobiety na przystanku skupiły się przy krawężniku pozostawiając im wolną przestrzeń reszty chodnika. Zaś dwóch strażników miejskich idących z naprzeciwka przeszło na drugą stronę ulicy, by okazać zainteresowanie przepisowości parkowania stojącemu tam autu. Mijając przystanek jeden z narodowców zatrzymał się nagle i choć po jego błędnym wzroku nie było widać, do kogo się zwraca, wrzasnął na całe gardło:
- Lala! But ci się rozpierdala!
Nagle zachwiał się, jakby nieco wzniósł się do góry, po czym usiadł w koszu na śmieci stojącym nieopodal. Jego towarzysz partyjny bez namysłu odwrócił się, by wystartować do biegu. Zaś między parą odchodzącą w drugą stronę wywiązała się wymiana zdań:
- Jak ty to zrobiłeś? Pojawiłeś się znikąd...
- Po prostu zagapiłaś się.
- Ale ja nie o tym.
- A o czym?
- O tym faszyście. Jak go tam posadziłeś?
- Ja??? Alkohol go tam posadził.
- Alkohol?
- Nigdy nie byłaś pijana?
- Raz kiedyś, na imprezie.
- A pamiętasz modyfikacje grawitacji?
- No tak, miałam z nią kłopoty.
- No widzisz. To on też miał.
Zgodny śmiech spłoszył w niej zalążek pewnej myśli...
=
Gdy wyszła z łazienki skierowała się w stronę łóżka, ale jego tam nie było. Nie było zresztą wcale w pokoju, ale uchylone drzwi balkonowe jasno sugerowały lokalizację. Faktycznie, stał tam oparty o barierkę patrząc gdzieś w niebo. Nie poruszył się, gdy weszła, więc spytała:
- ET home?
Jakby się ocknął, spojrzał na nią:
- Jeszcze raz?
- To już bez znaczenia.
- Dlaczego?
- Bo romantyzm pytania zniknął.
- Ale skądś się wzięło?
- Po prostu tak wyglądałeś, więc mi się skojarzyło.
- Tak, czyli jak?
- No, tak jakoś tęskliwie.
- Chyba rozumiem, bo już się miałem obrazić.
- Czemu?
- Bo za przystojny to on nie był.
Chwyciła go za dłoń i pociągnęła do pokoju. Ruszył za nią, ale na chwilę jeszcze odwrócił się i rzucił okiem w górę. Dostrzegła ten ruch kątem oka, ale myśl, która przemknęła jej wtedy przez umysł nie miała już czasu, by rozgościć się w nim na dłużej.

- I co wychodzi na końcu? To on jest tym kosmitą, czy nie?
- A co wolisz? Ma nim być, czy nie?
- Bo ja wiem? Niech pomyślę...
- Ja myślę, że za dużo myślisz.

10 lutego 2018

To tylko etykietka

Ten post chodził mi po głowie już parę lat temu. Jakiś kawał tekstu w stanie surowym kisił się po archiwum. Czasem zapominałem o tym, czasem brało i wracało. Się wreszcie wzięło, wykisiło i sobie jest...
===========
To było już mocno dawno. Bohaterów tej historii było czterech, ale nadam imiona tylko dwóm, bo reszta tylko tam statystowała. Moja osoba jedynie zajmowała się bierną obserwacją, aby to teraz narratoryzować, zaś czwarty czytał wtedy książkę i miał centralnie wyrąbane. Cała czwórka zajmowała się pewnym projektem budowlanym, ale jak wiadomo, na budowie istnieje takie coś, bardzo świętego zresztą, zwanego "śniadaniem", które to my, posłuszni tradycji kultywowaliśmy nader skwapliwie codziennie. Na czym polega owo śniadanie klarować chyba nie ma sensu. Któregoś dnia podczas rzeczonego śniadania Adaś coś czytał, zaś Bolo zaglądał mu przez ramię, by zobaczyć co taki Adaś może czytać. Okazało się, że był to taki drukowany "portal randkowy", prekursor tegoż to, gdyż neta wtedy jeszcze nie było. Niektóre ogłoszenia okraszone były fotkami. Dialog rozpoczął Bolo:
- Ta fajna.
- Która?
- Ta tutaj.
- Mhm. Tylko ma feler.
- Jaki?
- Pisze na końcu, że katoliczka.
- No to co?
- Wszystko.
- Kurwa, jaki ty głupi jesteś. To daj spisać namiar.
- Spisuj sobie, mnie ona nie interesuje.
To było wszystko na ten dzień, co ma jakieś znaczenie dla całości. Minęło kilka dni, nadszedł piątek. Tematem debaty podczas śniadania były plany weekendowe, tedy Bolo oznajmił co następuje patrząc na Adasia:
- Ja mam zamiar przetestować ten namiar od ciebie.
- Jaki namiar?
- No, tą panienkę z pisemka.
To była ciekawa deklaracja, nawet ten czwarty, zaczytany uchem poruszył. Za to Adaś wyraźnie poruszył się cały:
- Pierdolisz? Umówiłeś się?
- Co do pierdolenia, jak to zgrabnie i nader wulgarnie ująłeś, to się dopiero okaże, ale do spotkania ma dojść. Chyba, że nie przyjdzie, ale na to ja już żadnego wpływu nie mam.
Na tym sprawa się zakończyła, potem minął weekend, zaś po weekendzie nadszedł dzień roboczy, czyli poniedziałek. Do pracy stawiło się nas trzech, zaś Bolo był nieobecny, co nikogo zbytnio nie cieszyło, bo był potrzebny do roboty. Zbliżał się termin, czyli deadline mówiąc po obecnemu. Adaś chyba czuł potrzebę skomentowania braku Bola, ale nie było czasu na zbędne gadanie, bo naprawdę trzeba było mocno tą robotę przycisnąć. Nasz "zaginiony w akcji" pojawił się podczas śniadania. Rzucił jakimś słówkiem powitalnym, tylko zanim zabrał się do przebierania spojrzał na Adasia jakby nieco dłużej. Ten zaś chyba nieco zapomniał, że ma zjeść to, co posiada do zjedzenia i wlepiał oczy w przybysza. Wreszcie nie wytrzymał i zapytał:
- No, jak było?
- Z czym?
- Nie szczym, tylko siusiamy się mówi. Opowiadaj.
- Co mam opowiedzieć?
- No, żesz kurwa, jak było z tą panienką?
Bolo spojrzał na niego, po czym sięgnął do kieszeni wiszącej na haku kurtki. Oczyma wyobraźni ujrzałem, jak wyjmuje z niej babskie majtki i rzuca nimi w Adasia. De facto wyjął jednak paczkę papierosów, wyjął i zapalił jednego. Zaciągnął się głęboko, po czym oświadczył patrząc na ścianę:
- Powiem ci Adaś jedno. Głupi jesteś.
- Że niby co?
- Powiem drugie. Bardzo fajna, normalna dziewczyna.
Po tej kwestii Bolo wyszedł z kanciapy i poszedł na front robót. Do końca dnia nie odzywali się do siebie, poza kwestiami dotyczącymi pracy, rzecz jasna. Temat został zamknięty i nikt już do niego nie wracał. Tylko już po fajrancie, gdy stałem na przystanku z "czwartym", tym co tylko czytał i miał wyrąbane, opowiedziałem mu swoją fantazję na temat majtek. Okazało się, że on rzucił wtedy okiem z nad lektury i miał centralnie taką samą.
= = =
Gdybym teraz zakończył tego posta, byłby to banalny moralitet na temat uprzedzeń, stereotypów, którym ludzie się czasem poddają, kompletnie bez sensu zresztą. To też, owszem, ale nie tylko. Ale na razie pora przyszła na drugą opowiastkę. Otóż kiedyś miałem dobrego kumpla, Araba zresztą. To nie były jeszcze czasy obecnych "uchodźców", on sobie jednak dał dyla ze z ojczystego Maroka do Francji, tam też sobie zamieszkał, żył, funkcjonował. Jak wspomniałem, był świetnym kumplem, sprawdzonym w przysłowiowej "biedzie", ale detale tegoż już do tematu nie należą. Nie należy też do tematu, że zawsze miał świetny hasz. Swoją historię opowiedział mi na campingu podczas kolacji, której skromne menu polegało na bagietkach, polskiej puszce na bazie prosiaka, tudzież butelce wina. Plus jakaś roślinność do kompletu w formie sałatki. Ali, tak mu dam roboczo na imię, był imigrantem, ale nie ekonomicznym bynajmniej, bo w Maroku zbytniej biedy nie klepał, lecz "wolnościowym". Miał dość opresyjnego systemu islamskiego i wyjechał tam, gdzie mógł żyć tak, jak chciał. Jednak co do religii zwierzył mi się "I'm muslim", nie pytałem go jednak o detale, gdyż religia to sprawa prywatna.
Tu ktoś może nagle odczuć pewien dysonans poznawczy i zapytać: "No jak to tak, panie dzieju, islam i prosiak, tudzież alkohol?". Akurat co do alkoholu, to są wersje islamu, które na kielicha z umiarem pozwalają, ale ten prosiak może się niektórym w głowie nie mieścić. Kiedyś nawet ktoś stwierdził, że Ali nie wyznaje islamu, lecz religię islamopodobną. Uśmiałem się wtedy strasznie, gdyż dowiedziałem się odeń, że istotą islamu jest niejedzenie prosiaka, co bardzo wybitnie "wzbogaciło" moją wiedzę religioznawczą. Inny z kolei po tej opowieści zarzucił Alemu hipokryzję, co mnie zdumiało serdecznie. Czy to tak trudno pojąć, że wyznawca takiej, czy innej religii może pewne zasady odrzucić, jeśli uzna je za pozbawione sensu? Poza tym, czy ja jestem jakiś imam, czy inny guru tej religii, by gościa z tego rozliczać?
Tu dochodzimy powoli do sedna sprawy. Wróćmy na teren "katolicki", jako najbardziej w tym kraju znany, ale może być jakikolwiek inny. Otóż są ludzie, którzy zarzucają owym katolikom hipokryzję, jeśli nie trzymają się fundamentalnie swojej doktryny. Według mnie jest to bez sensu. Po pierwsze hipokryzja, jako taka, zupełnie na czymś innym polega. Po drugie, to co mnie obchodzi doktryna, skoro to nie jest moja doktryna? Czy ja tak we w ogóle muszę ją znać? Jeśli mam już kogoś oceniać, to punktem odniesienia jest mój system wartości, a nie katolicki, nie do końca zresztą mi znany, bo do szczęścia nie jest mi ta wiedza potrzebna.
Wróćmy teraz do sprawy panienki Bola. Nie mam zielonego pojęcia, czy poszła z nim do łóżka wtedy, ani później, ani w ogóle, nigdy go o to nie pytałem, nie moja sprawa. Ale jeśli tak się stało, to podzielam jego zdanie na jej temat. Podobno doktryna katolicka zabrania tego przed ślubem, ale skoro uważam tą zasadę za chorą, to katoliczka, która jej nie przestrzega jest jak najbardziej zdrowa. Na tym się kończy cała moja ocena, a dalsze kombinacje to już schizofrenia.
Bo co to tak naprawdę znaczy "katolik", "muzułmanin", "wisznuita", czy jakiś tam inny "jezyda"? To tylko etykietki. Gdy na butelce jest napisane "wino", to nadal nam nie wyjaśnia do końca, co jest w środku. To może być nawet coś, co zrobiono inną metodą, niż wyrabia się wina. Tak naprawdę, to ważniejsze jest, czy smakuje i kręci, ale zanim nie otworzymy i spróbujemy, tego wiedzieć nie możemy. Tak?
Ktoś kiedyś bardzo mądrze napisał:
"Wierzta /w sensie religijnym/, w co chceta, byle byśta dobrymi ludźmi byli"
Ja to ujmę po swojemu, nieco głębiej:
"Wyznawajta co chceta, byle byśta sensowni byli"
A jeszcze lepiej to ujął /podobno/ Dostojewski:
"Niech się nazywają złodziejami, byle tylko nie kradli"

04 lutego 2018

Kto to jest lewak?

Słowa "lewak" i "lewactwo" znane są już od dawna, zaś ostatnio słyszy się je lub czyta wręcz nagminnie. Wiele osób nieraz pyta, co one tak naprawdę znaczą, tedy nadszedł czas, by ostatecznie to wyjaśnić. Zwłaszcza, że jakoś tak niedawno zarzucono mi odwracanie znaczeń, gdy użyłem byłem ich na określenie polskich narodowców, nazioli, faszystów wszelakich. Bo jakby nie było, to przecież oni tropią i tępią lewactwo. Tu warto dodać, że to ich "lewactwo", w ich rozumieniu, jeśli jakieś rozumienie mają, jest wrogiem urojonym. Co więcej, dla większości z nich każdy jest lewakiem, kto nie kaszle równo i sztywno, zgodnie z nimi.
Zacznijmy może od początku. Kiedyś słowo "lewak" oznaczało radykalnego, skrajnego komunistę, zaś jako że komunizm uznano za ideologię lewicową, lewak jest jeszcze bardziej na lewo. Za owo lewactwo można tedy uznać to, co wyznają wyznawcy konfabulacji Mao, czy Pol Pota na tenże przykład. Takich lewaków już nie ma poza bastionem zwanym "Korea Północna", choć niewykluczone, że jakieś absolutnie jednostkowe przypadki można spotkać gdzieś indziej. Ale czy na pewno? Wątpliwości powstają, gdy zdamy sobie sprawę, iż lewactwo to nie są konkretne poglądy, lecz mentalność. Dodajmy, że mentalność niewolnika, do tego jeszcze takiego, który wolności nie zna, zaś na samo brzmienie słowa "wolność" ma problem ze zwieraczami, które to generują mu problem higieny bielizny osobistej. Choć bywają też przypadki, że ów niewolnik używa tegoż słowa nader często, próbując wmówić sobie, tudzież innym, że na wolności zna się lepiej od najlepieja. Spróbujmy wyliczyć choćby kilka składowych elementów tejże mentalności. Przede wszystkim to brak umiejętności posługiwania się mózgiem, który zna tylko tryb zero-jedynkowy, zwany też "czarno-białym". Dalej wysoki poziom lęku, który to przejawia się co najmniej sporą niechęcią i agresją do wszystkiego, co inne. Do tego mamy stadny konformizm oraz uległość wobec autorytetów moralnych, czy też życiowych. Pewien brak kontroli nad emocjami, choć bywają też osobniki ich pozbawione. Skłonność do fanatyzmu, ale nie zawsze, bo lewak potrafi czasem zmienić ideologię na inną, jeśli dostanie lepsze warunki, by gnębić innych. Wspomniany zaś już lęk nie przeczy zdolności do sporadycznych aktów heroizmu. Zwłaszcza wtedy, gdy jest okazja pobić małą, śniadoskórą dziewczynkę, zaś towarzysze wspierają ów "heroiczny" czyn.
Dość. Może wystarczy tego profilu psychologicznego typowego lewaka. Takich ludzi jest sporo, ale gdy dołożymy sympatie dla zamordystycznych systemów społecznych, to dziwnym trafem jakowymś pasuje to idealnie do narodowców, zwanych popularnie "naziolami" lub też "faszystami" oraz fundamentalnych konserwatystów. Czy są jeszcze jakieś wątpliwości?
Jak wcześniej uzgodniliśmy, "czerwonych" lewaków już /raczej/ nie ma, są to więc lewacy urojeni. Teraz za to realnie są lewacy "brunatni" i faktu ich istnienia zaprzeczyć nie sposób. Zaiste zabawnie wtedy brzmią owi lewacy, którzy szastają słowem "lewactwo" na lewo i prawo, niepomni tego, że siedzą w samym środku tegoż centralnie.