30 września 2017

Dla kotów, lecz nie dla idiotów

Jeśli kochasz, to kochaj mądrze. Bo cóż to za miłość, która krzywdzi swój obiekt? Nie, nie będzie o zagłaskaniu kota na śmierć. To znaczy to też pod to podpada, ale nie tym razem. Omówimy inną sprawę. Najlepiej będzie, gdy zaczniemy od początku, a potem po kolei...
Co potrzeba kotu do szczęścia? To najlepiej wie już sam kot, zaś każdy ma swój pomysł na to szczęście, przeważnie mocno odjechany, ale można też mówić o pewnych punktach wspólnych. Przykład bazowy to micha. Micha to podstawa, sprawa zasadnicza. Ale nie samą michą kot żyje. No, bo co? Pojadł sobie taki sierściuch, zwykle to, co zwykle, czasem wyłapał jakiś bonus, ale co dalej? Ma iść sobie spać i na tym koniec? Okay, kto jak kto, ale kot na spaniu się zna znakomicie, to jeden z jego ulubionych sportów, ale to jeszcze nie jest to, o co chodzi. Bo tą michę trzeba jakoś na coś przetworzyć. Samym spaniem się tego nie ogarnie. Tu ruchu jeszcze trzeba, przemiany materii, zaś przy okazji bodźców zewnętrznych, by kot nam nie głupiał, lecz się jakoś sensownie rozwijał. Tak?
Gdy kot jest wychodzący, zaś teren dookoła domu w miarę urozmaicony, to sprawę z grubsza mamy z głowy. Zwierzak już sobie poradzi, sam wszystko zorganizuje. Czasem aż za bardzo, czego dowodem może być jakiś drób, zwierzyna płowa, które potem znajdujemy pod szafą podczas sprzątania, kawałek mięsa na kotlety buchnięty z kuchni sąsiadki lub przynajmniej kontuzjowane ucho. Kotki w porę niewysterylizowane mogą nas uraczyć jeszcze innego sortu prezentem. Ale gdy kot nie wychodzi, wtedy sytuacja zmienia się dość istotnie. Tu już trzeba ruszyć głową, tudzież tyłek, by kotu pomóc. No cóż, pole do popisu jest szerokie, choć de facto środki dość proste. Czasem wystarczy tylko głupia nakrętka butelki po coli lub czymś innym i kot ma już zajęcie. Przy okazji pali kalorie, zaś ruch to samo zdrowie. Można wyliczać długo cały szereg zabawek, od kulki z folii po czekoladzie, po fikuśne sztuczne myszki do nabycia w pet-shopach. Cennym narzędziem jest też "wędka", chyba nie trzeba tłumaczyć, jak to działa. Od pewnego zaś czasu arsenał wzbogaca nam technika podsuwając tak zwany "laserek". Nie zawsze jest to laser sensu stricto, ot po prostu latareczka taka ze skupionym światłem, ale utarło się mówić, że laserek, tedy niech mu już tak będzie. Chyba nie ma kota, który oparłby się magii jaskrawej plamki tańczącej po podłodze, ścianie, czy meblach. Maszyna do zabijania, którą kot po prostu jest, przechodzi na "chasing mode", a cel jest określony nader wyraźnie. Zaś operator laserka ma przy okazji mnóstwo uciechy. Niestety nic nie jest idealne na tym świecie, jak mawiała pewna pani, która złamała kiedyś sobie rękę spadając ze stołu podczas miłosnych igraszek. Laserek też nie jest idealny. Powiedzmy sobie więcej na ten temat poczynając na we wstępie od rzeczowego:
WARNING!!!
Niestety laserek w rękach idioty może stać się narzędziem, którym można "artystycznie" ogłupić kota, nazwijmy to wręcz bardziej hardkorowo: można spierdolić mu psychikę. Tak spierdolić, że nawet Mistrz Jackson Galaxy nic tu nie poradzi, nie poskłada mu jej do kupy i będzie tylko kupa...
Spokojnie, powoli, cierpliwości, już się tłumaczy i objaśnia:
Jak już była wcześniej mowa, kot to perfekcyjna maszyna do zabijania. Nie bójmy się słowa "zabijanie", tak po prostu jest, tak go Bastet skonstruowała i już. Komu ten fakt nie pasuje, niech sobie kupi pluszaka. Bo nawet kot rasy "poduszka" nie przestaje być kotem. Oczywiście kot niewychodzący nie ma za bardzo kogo zabijać, chyba że jakiś motyl, czy inna mucha się zaplącze do domu. Musi jednak to robić, więc jego zabawy to zwykle symulacja tej czynności. Ma ona trzy fazy: namierzyć, podbiec/skoczyć, dopaść. Napięcie rosnące na początku rozładowuje się na końcu. Gdy nie ma ostatniej fazy, kot się frustruje. Nie ma co jednak dramatyzować, polowanie w naturze nie zawsze jest udane, więc Bastet w pewną dozę odporności na takie porażki go wyposażyła. Tak jest jednak do pewnego czasu i gdy kot zbyt długo nie doświadczy fazy "dopaść" może mu się coś zacząć psuć w jego kociej głowie. Gdy poluje na materialną zabawkę, to od czasu do czasu ją dopada, ale co dopadnie, gdy obiektem jest plamka świetlna? Tak więc po takiej sesji z laserkiem kot nigdy nie będzie zaspokojony, co na dłuższą metę mu tylko zaszkodzi. Co tedy robić, by tak nie było? To jest dość proste. Do zabawy używamy dodatku. To może być chociażby taka sztuczna myszka, już raz omawiana. Co jakiś czas światło kierujemy na nią. Kot ma co dopaść, dopada więc i tyle.
Aha. W sprzedaży są również laserki automatyczne. Niestety nie są one jeszcze tak mądre, by spełniać powyższe wymogi, więc póki co, to temu wynalazkowi na razie dziękujemy.
Ale to jeszcze nie koniec. Pewien pan, co to nie zwykł za kołnierz wylewać mawiał zawsze, że wypić może sporo, byle z umiarem. Jako że ów umiar stosował, nigdy ćpunem nie został, od trunków się nie uzależnił. Ale co ma laserek do narkotyków? Otóż tak się właśnie składa, że ma. Uzależnienie behawioralne, mówi to komuś coś? To jest tak, że kulka z folii, czy inne coś tam po jakimś czasie kotu się znudzi. Nie jest tak jednak ze światełkiem laserka, gdyż jest to o wiele silniejszy bodziec. Więc kot może się od tej zabawy naprawdę uzależnić, czyli cierpi, gdy jej nie doświadcza. Jak to się może objawiać? Podam znany mi przykład. Jak wiadomo, kot to szalenie inteligentny stwór, więc szybko kojarzy wątki. Obserwuje nas bacznie, wie takie rzeczy, że do głowy by nam nie przyszło, że wie. Więc związek zabawy świetlnej z gadżetem w dłoni opiekuna dość szybko staje się dlań klarowny. Zaś gdy gadżet powędruje do szuflady, kot "na głodzie" będzie tą szufladę drapał, marudził przy tym głośno, będzie po prostu nieznośny. Można rzecz jasna go przechytrzyć, tak schować laserek, że się nie zorientuje, ale to nie zmieni sytuacji. Kot będzie chodził, szukał, przy okazji hałasując paszczą. Będzie naprawdę źle się czuł, a przecież nie to jest celem kociarza, by jego pupil się męczył, tak? Co tedy robić, by tak się nie zadziało? To też jest proste, zaś słowo kluczowe już wcześniej tu padło. UMIAR się to centralnie nazywa i dalej chyba nic tłumaczyć nie trzeba. Czyli krótkie sesje, niezbyt często, ot, i cała filozofia tego patentu.
Na koniec jeszcze dodajmy, że kociarz "high class minded" powyższego tekstu wcale czytać nie musiał. Jednak okazuje się, że jest tak, iż miłość do kotów nie zawsze z lotnością umysłu, tudzież wiedzą idzie w parze. Do tych właśnie mniej lotnych i mniej wiedzących targetowany jest ten post, jednak miejmy nadzieję, ba, wręcz pewność, że nikt się nim nie poczuł urażony.

28 września 2017

Dziejów PRL skrót błyskawiczny PLUS

Towarzysz Bierut mężem stanu wielkim był
To on reakcję rozbił w drzazgi, w proch i w pył
To on Gomułki spisek zgniótł
On wieś do socjalizmu wiódł
Więc naród kochał go ze wszystkich swoich sił

Lecz kiedy Bierut w kwiecie wieku nagle zgasł
Pojęli wszyscy, że oszukał niecnie nas
Gomułka był niewinny wszak
Sprawiedliwości było brak
Więc w październiku rozrachunku nadszedł czas

Towarzysz Wiesław miał wymowy złoty dar
Rozniecał w sercach entuzjazmu wzniosły żar
On całą prawdę mówił nam
On tysiąc szkół zbudował sam
On syjonizmu hydrę z ziemi polskiej starł

Lecz kiedy w grudniu rozrachunku nadszedł czas
Towarzysz Gierek uświadomił rychło nas
Że ten Gomułka to był kiep
Sklerotyk i zakuty łeb
I że miał w pięcie słuszny gniew roboczych mas

Towarzysz Gierek słabość ma do wielkich słów
Pożyczy forsy i nam da socjalizm ów
Będziemy teraz wszystko mieć
Robotnik kocha go i kmieć
(Przynajmniej prasa nas zapewnia o tym znów)

A naród słucha mądrych słów i światłych rad
I tak przeminie pewnie znowu parę lat
Towarzysz Y, X lub Z
Nam całą prawdę powie wnet
I kraj powiedzie jasną drogą Związku Rad

/Natan Tenenbaum/


...

Tak upłynęło więcej niż te parę lat
Droga zniknęła, bo gdzieś zniknął Związek Rad
Naród wolności poczuł wiew
Choć jej nie było wcale, nie
Lecz nawet bez niej był to jednak inny świat

Aż nagle jakiś psikus losu, dziwny traf
Sprawił, że szansę wielką dostał brata brat
Niczym nie skrępowany był
By dostać to, o czym wciąż śnił
By wzmocnić wciąż niewyłamane zęby krat

W narodzie bowiem wciąż nie znikła dawna chuć
Komuny żądny wołał więc: Komuno wróć!
Powstaje komuna nowa
Nie ruska, lecz narodowa
To widać, słychać też, wyraźnie także czuć

Historia koło zatoczyła, nie tak czyż?
I tylko orła zamiast gwiazdy dusi krzyż
Lecz naród tego nie widzi
Niczego się więc nie wstydzi
Znowu do nikąd gna machina dymiąc z dysz

06 września 2017

JESZCZE KULKA NIE ZGINĘŁA

Klub "Koo Chia Poo" prezentował  się raczej dość skromnie na tle innych wypasionych gym i fitness clubów, w których ćwiczono przeróżne sztuki lub sporty walki. Nie był też za bardzo znany na mieście, także w kręgach karateckich i tym podobnych, więcej krążyło o nim mitów, niż prawdziwych informacji. Jednak opowieści o katorżniczych treningach, które tam miały miejsce nie mijały się z prawdą. Sporo mogłaby o tym powiedzieć Iza, która właśnie zmierzała na trening, by wykuwać swoje ciało i ducha w ogniu bólu i wyrzeczeń, którego nie mogły ugasić ani pot, ani łzy, ani krew. Tak już kilka lat to trwało, gdy mozolnie wspinała się od poziomu świeżaka, by wreszcie stać się jedną z "Orłów Wuja", elity klubu. Kim był Wujo? Był po prostu Wujem, który nie był zbyt miły, gdy ktoś się do niego zwracał per "sensei", "sabom", czy per jakiś inny fikuśny tytuł. Tolerował jedynie, gdy najmłodsi mówili doń "panie trenerze", ale oni niewiele mieli do tego okazji.
Do klubu wchodziło się od podwórka, zaś Iza, gdy skręcała w bramę z ulicy zawsze próbowała sobie, bez zbytniego skutku zresztą, policzyć ile razy ją przekraczała. Ileż to razy mijała skromną tablicę ze strzałką i nieco już wyblakłym napisem? Tak naprawdę, nie miało to dla niej znaczenia, zwłaszcza że będąc już na podwórku przestawała o tym myśleć. Jej umysł zmieniał tryb działania na "practice mode", reszta świata zeń znikała. Jeszcze tylko drzwi wejściowe, zaś za nimi jej nos chwytał znajomy zapach potu zmieszany z delikatną wonią kadzidełka sandałowego. Potem jeszcze drzwi do szatni, w której dwóch golasów akurat przestawało nimi być. Iza przywitała sie z nimi, po czym podeszłą do swojej szafki i już po chwili, na chwilę zresztą sama stała się takim golasem. Koedukacyjność szatni nie stanowiła tu żadnego problemu, szokowało to jedynie świeżaków, ale też jedynie na samym początku. Jeszcze tylko szybka wizyta w kibelku i nasza bohaterka dziarsko wkroczyła na główną salę. Pomieszczenie było dość przestronne, miało miejsce na ring, nieco przyrządów do ćwiczeń, trochę przestrzeni, na której asystent Wuja katował świeżaków, z sufitu zaś pod ścianą zwisały worki do obijania, jednym słowem było gdzie ćwiczyć, żadnego tłoku. Izie nie musiał nikt tłumaczyć, co ma robić, znała swój grafik na pamięć, jednak do dobrego tonu należało pójść do Wuja i o to zapytać. Bo nie zawsze odpowiedź brzmiała "rób swoje". Wujo siedział w swoim kantorku studiując uważnie fusy w szklance po herbacie.
- Ziemia do Wuja, co mam dziś robić?
Ten zaś spojrzał na nią z uśmiechem i rzekł:
- Cześć Iza, śliczna jak zwykle.
Dziewczyna zrobiła niewinną minkę i zatrzepotała rzęsami mówiąc:
- Och ten Wujo, jak on potrafi rozmawiać z kobietami.
Wujo jednak przeszedł do konkretów:
- Tyle pieszczot wystarczy, idź się teraz rozgrzej, zaraz do ciebie przyjdę, mam nową kombinację dla ciebie do przećwiczenia. Aha, czy jest już Adam i Tomek? Widziałaś ich po drodze?
- Tak, coś tam marudzą w szatni.
- Rozumiem, że mojej pedagogicznej porażki jeszcze nie ma?
- Jolka? Pewnie że nie. Utrwala porażkę rutynowym spóźnieniem.
- Tak sobie myślę, że ona po prostu lubi te karne pompki. A ty...
- Wiem. Do roboty!
Wychodząc z kantorka wpadła na Adama i Tomka...
Gdy kończyła rozgrzewkę ze swej nory wyłonił się Wujo. Najpierw podszedł do dwóch "średniaków" tłukących w worki, skorygował im techniki, potem zajrzał na "parkiet płaczu" ze świeżakami, potem do rozgrzewających się Adama i Tomka. Coś im tłumaczył chwilę i gestem wysłał na ring. Wreszcie dotarł do Izy i pokazał jej sekwencję ciosów i kopnięć do przećwiczenia. Tymczasem do sali wkroczyła Jola, zaś Wujo na jej widok wyłapał banana od ucha do ucha. Dziewczyna podeszła do niego:
- Ile?
- To ty mi powiedz ile. Jak będzie za mało to...
Tu Wujo zawiesił głos na chwilę, po czym:
- Nie, dziś się bawimy inaczej. Jedziesz dotąd, aż powiem że już.
- Rakarz!

Zanim Jola zabrała się do pompek, zdążyła pokazać Wujowi język...

Sala powoli pustoszała. Ktoś jeszcze leniwie tańczył z mopem po parkiecie płaczu, ktoś leniwie obijał worek tak, jakby nie chciał się z nim rozstać, jakichś dwóch świeżaków robiło sobie wzajemny masaż. Czwórka "Orłów Wuja" stała pod kantorkiem, za chwilę jednak weszli do środka. Wujo przerwał swoje ulubione zajęcie i odstawił na bok szklankę z fusami, której kontemplacją zajmował się nagminnie.
- No co tam moje orły?
- I orlice.
- Tak, tak Jolu genderolu i orlice. Jest tak, że jutro nie chcę was tu widzieć na oczy i żadnego ćwiczenia w domu. Ma być luz, relaks, słodkie leżenie bykiem, no, może odrobina spacerku. Za to pojutrze egzamin. Od razu mówię, że to nie będzie żaden turniej, czy zawody, na tym się już znacie nieźle. Pójdziecie do knajpy.
- Do knajpy to chyba po egzaminie?
- Adasiu, nie było przerywać. Ja mówię.
Cała czwórka popatrzyła na siebie niepewnie.
- Wiecie, gdzie jest pub "Narodowy"?
- Ja wiem, to niedaleko mnie. Tam się złażą naziole, kibole, skinole, całe tatałajstwo lewackie, oneery, wszechpolaczki i takie tam inne...
- Otóż to. Wybierzecie się tam wieczorem.
- Co mamy tam robić?
- Wejść i być. Reszta się już zadzieje sama.
- Aha. Po prostu mamy tam komuś spuścić łomot?
- Jolasiu, cukiereczku mój, jak ty mnie doskonale rozumiesz.
Męska część Orłów nie bardzo jednak rozumiała:
- No, ale...
- Komu konkretnie?
- Jakiś scenariusz?
- Żadnych scenariuszy. Scenariusz napisze życie.
Tu Wujo rzucił okiem na szklankę z fusami i dodał:
- Scenariusza nie będzie, scenografia to już sprawa właściciela knajpy, do was jedynie będzie należeć dobór kostiumów. Sikorki mają się ubrać, jakby się same prosiły o gwałt.
- Nikt mnie nigdy nie zgwałcił, ani z proszeniem, ani bez.
- Iza, nie niszcz mi obrazu inteligentnej kobiety.
- Ja ci to potem wytłumaczę.
- No tak, widzę, że Jolasia ma już bojowe kurwiki w oczach.
- Ale mnie też nikt nie zgwałcił.
- Może już pora?
- Tak, Tomuś Dowcipuś się odezwał. Sam się zgwałć mądralo.
- Teraz? Przy ludziach?
- Dobra dzieciaki, koniec bazaru. Pozostaje jeszcze sprawa kreacji dla panów. Tomek może włożyć cokolwiek, wystarczy że jest ciapaty.
- Jaki?
- To jest ich lewackie określenie twojej karnacji cery. Natomiast ty Adasiu, jako typ czysto aryjski ubierzesz się jak rasowy gej.
- Jak się ubierają geje? Rasowe do tego?
Tu całe towarzystwo ryknęło śmiechem. Byli jak w rodzinie, znali więc pewne swoje tajemnice. Na przykład seksualne gusta Adama. Gdy ucichło, Wujo skorygował:
- Fakt, źle to ująłem. Powinno być stereotypowe geje.
- Czyli różowy tiszert? Fe, toż to ohydne!
- Karateka nie narzeka!
- Jolka, prosisz się o gwałt!
Po tych jego słowach Jolasia błyskawicznie odwróciła się, zsunęła z pupy legginsy i wypięła do Adasia. Zaś Iza z Tomkiem zaczęli skandować:
- Jedziesz Adaś, jedziesz!
Wujo odwrócił się dusząc się i krztusząc ze śmiechu. Trochę to trwało, zanim doszedł do siebie, otarł łzy i oświadczył:
- Jolanto, twa zacna pupa nie licuje z powagą dojo.
Zacna pupa została jednak już odziana, zaś Wujo zreasumował:
- Sobota, osiemnasta, wchodzicie do Narodowego. Powtarzam specjalnie do wiadomości naszej punktualnej Jolanty, że OSIEMNASTA. Iza proszona jest o zero chichotu, gdy to mówię.
- A Wujo?
- Wy się już o Wuja nie martwcie, martwcie się o własne...
Tu wymownie spojrzał na Jolasię, która właśnie poprawiała garderobę.

Do pubu "Narodowy" powoli dreptał starszy pan z laseczką. Odziany był on w stylu "Gajowy Marucha", czyli w stary mundur kombatanta z kampanii wrześniowej, buty oficerki, zaś na głowie miał spłowiałą maciejówkę. Stojący na chodniku przy wejściu skini rozstąpili się bez słowa, zaś dziadek wszedł do środka. Podszedł do szynkwasu, zamówił kufel piwa, zapłacił, po czym usiadł przy pustym stoliku w najdalszym kącie sali. Upił tęgi łyk, mimicznie wyraził uznanie dla jakości trunku, rozsiadłszy się zaś wygodnie dyskretnie rozglądał się dookoła. Wystrój był nader ciekawy, stylizowany na monachijski Hofbräuhaus am Platzl. Tylko na ścianach wisiał Orzeł Biały, powstańcza "kotwica", replika bohomazu częstochowskiego, nad barem wielki krucyfiks, zaś nieco poniżej z boku stylowy zegar. Nie pasowała jednak do tego muzyka, która choć niezbyt głośna, mieszała się z gwarem rozmów i rechotliwego śmiechu gości. Po pewnym jednak czasie tandetne tożsamościowe disco polo zastąpił Sabaton, co niewątpliwie zmieniło klimat miejsca na stokroć bogatszy intelektualnie. Sami goście lokalu byli rozmaici, klasycznych, stereotypowych skinów nie było zbyt wielu, było za to nieco ludzi ubranych w tiszerty opacykowane w przeróżne motywy "narodowe". Kobiet było niewiele, ale one też były rozmaite. Oprócz typowych dla tego biotopu babonów, można było dojrzeć niczego sobie dupencje. Nie było jednak cycatych kelnerek, ale to już osobna sprawa.
Starszy pan nie zwracał zbytnio niczyjej uwagi, czasem tylko ktoś rzucił okiem. Na pewno nie były to spojrzenia wrogie ani ciekawskie. Raczej obojętne, choć niektóre mogły przejawiać znamiona dyskretnego szacunku. Minęło około godziny. Dziadek zdążył w tym czasie dopić piwo, zamówić następne, odwiedzić nader czystą toaletę, zaś wskazówki zegara powoli zaczęły tworzyć odcinek zorientowany pionowo do poziomu...
...po kwadransie zaś, tak z grubsza, utworzyły kąt prosty, po następnym, również z grubsza, dłuższa zaczęła pokrywać krótszą. Starszy pan studiował zawartość kufla, wreszcie po cichu zanucił:
- Jolka, Jolka, pamiętasz...
Po tych słowach drzwi wejściowe do pubu otworzyły się, zaś pan "Gajowy Marucha" wyjął smarkfona i wymaćkał go na "video mode"...

To nie mogło zadziałać, choć może warto było spróbować. Wujo zarządził spotkanie "u Chinola", czyli w przemiłej restauracji "Yem To Sam". Miało być na siedemnastą trzydzieści, jedynie Joli przekazał siedemnastą. Ona jednak wybrnęła z tego po swojemu przychodząc o osiemnastej. Karą było, że straciła przystawkę z meduzy, ale dla weganki taka kara jest raczej nagrodą. Po chwili nabożnej ciszy zagaił Wujo:
- No cóż moje orły... Tak tak, orlice też, Jolka cicho bądź. Egzamin zdany na piątkę plus, według starej skali. Co prawda Izka musiała opuścić raz gardę by oberwać w swój śliczny dziobek, ale kilka dni w ciemnych okularach urody jej nie ujmie. Reszta okay. Co było w tym wszystkim piękne, to wdzięk z jakim orlice zdejmowały szpilki.
- Bo ja w szpilkach nie lubię i nie umiem.
Tu Tomek mruknął półgębkiem:
- Bo ty w szpilkach nic nie umiesz, a zwłaszcza chodzić.
- Spokojnie dzieciaki, zanim rozwiniecie ten wątek rzućmy okiem na film. Tam jest jeden taki moment, którego za bardzo nie rozumiem.
Tu Wujo wyciągnął lapciaka z torby i gdy system się podniósł odpalił przegrany nań film. Przewinął prawie do końca i zatrzymał stopklatkę:
- Popatrzcie na tego grubego. Leży...
- Nie miał prawa nie leżeć!
- Cicho, wiem. Popatrzmy jednak dalej. Nasza piękna Iza siada mu na twarz.
- No co? Duszenie "koo chia poo", chyba nienaganne technicznie?
- Tak, tylko zobacz co się z nim potem dzieje? Tak jakoś nietypowo się dławi, tak po przyduszeniu normalny człowiek nie reaguje, a że kiecka przysłoniła wszystko, to nie wiadomo, co się stało.
- To nie jest normalny człowiek, to lewak narodowy.
- Zamknij się Adasiu, Izka kontynuuj.
- Po prostu byłam bez majtek. Dla wygody.
- To nadal nic nie wyjaśnia.
- Ojej, Wujo to musi być taki dociekliwy. Kulki gejszy mi wypadły.
- No, to sprawa wyjaśniona.
- Nie bardzo. Nie odzyskałam tych kulek.
- Kupimy ci drugie. Możemy nawet wsadzić.
To zaproponował Tomek, który dotąd siedział cicho.
- Kulka kulce nierówna.
Ta rezolutna uwaga Joli nie zbiła go z pantałyku:
- Kulka jest okrągła, a dziury są dwie.
- Kulki też są dwie idioto.
Ta walkę dharmy przerwała kelnerka, która jak na chińską knajpę przystało, była rodowitą Ukrainką. Trenując akcent spytała:
- Kula na otlo dlja kawo?
- Miała być kaćka.
Wujo wkroczył do akcji:
- Niech będzie i królik, drób to drób. 
Tu nie sposób przyznać racji, zwłaszcza że czeka nas czas łosia.
Albo innego szakala, złocistego zresztą.
 
Właściwie to powinien być już koniec tej opowieści, ale problem w tym, że to jeszcze nie jest koniec. Bo jakiś tydzień, może dwa później do klubu "Koo Chia Poo" wmaszerowało narodowym krokiem dwóch kolesi. Jeden wyglądał tak japiszonowato, aczkolwiek inteligentnie, drugi zaś to typowy burak naziolski. Pora była wczesna, sala pustawa, ktoś tam tylko pod ścianą tłukł w worek. Przybysze znanym tylko im sposobem znaleźli drogę do kantorka. Tam akurat siedział Wujo, który dopijając herbatę, ustalał strategię kontemplowania fusów, gdy już ją dopije.
- Dzień dobry.
- Jak słyszę, zna dzień dobry to niech wejdzie i usiądzie. Fizyczny czeka za drzwiami, niech idzie sobie na salę, niech się nie nudzi, niech sobie powali w worek na koszt firmy. W czym mogę pomóc?
- Bo widzi pan, zaistniała taka sytuacja, że był zamach.
- Okay, ale kto mnie informuje o tym zamachu?
- Sorry, nie przedstawiłem się. Jestem właścicielem pubu "Narodowy".
- Znam. Macie niezłe piwo.
- Kraftowe.
- Tylko klientela jest do dupy. Niewarta wcale tego piwa. Ale do rzeczy, o co się zasadniczo i centralnie rozchodzi?
- Bo u nas był zamach.
- Herbaty? Japońskiej, czy chińskiej?
- Nie, dziękuję. To był zamach terrorystyczny.
- Czytałem o wybryku chuligańskim, ale może nie tam czytałem.
- To musiał być akt terroru, bo widziano wśród nich uchodźcę.
- Nadal jednak nie pojmuję, dlaczego pan tu jest.
- Bo robimy remont.
- Ale my się tym nie zajmujemy.
- Po remoncie zdecydowałem zatrudnić ochronę.
- Również pomyłka w adresie, to nie jest agencja ochroniarska.
- No tak, ale mówią na mieście...
- Ileż to rzeczy mówią na mieście.
- Mówią, że jesteście dobrzy.
- To mi akurat pochlebia. Takie jest założenie tego klubu. Wie pan co znaczy dojo po japońsku? To język taki, jakby co.
- Nie wiem.
- Dojo to miejsce, gdzie człowiek staje się dobry. Ale może przyspieszmy temat, bo mam jeszcze sporo ważnych zajęć.
Tu Wujo spojrzał na niedopitą herbatę z jej wspaniałymi fusami.
- Chce pan nam zaproponować pracę? Tak?
- Tak.
- Na posadzie ochrony przed terroryzmem. Tak?
- Tak.
- To ja panu mówię już, że pana nie stać.
- O jakich sumach mówimy?
- Problem w tym, że to nie jest kwestia pieniędzy.
- Nie rozumiem.
- Wiem. Spytam wprost. Lubi pan swoich klientów?
- Szczerze? Chyba nie za bardzo.
- To chyba się zaczynamy dogadywać.
...
Dogadali się. Długo by o tym opowiadać, ale już po roku pub "Narodowy" zmienił nazwę na "Normalny" i zmienił się wystrój sali. Muzyka też, poza Sabatonem, to akurat zostało. Piwo /kraftowe!/ też się nie zmieniło, nawet jest jakby nieco lepsze. Lewaki narodowe nie mają tam wjazdu, chyba że się zachowują. Co poniektórzy zresztą zaczęli trenować w "Koo Chia Poo", po czym stali się dobrymi ludźmi. Stał się nim także gruby skin, ten co go przysiadła kiedyś Iza. Tyle, że nie jest on już gruby, nie jest też skinem, ani żadnym innym naziolem. Kulki Izy zaś nie zginęły, być może się nieco wytarły, ale co ona z nimi robi sama lub pospołu z owym byłym grubym skinem, niech skryje zasłona prywatności.