21 marca 2019

PRZYCHODZI BABA DO URZĘDA

OSOBY:
Interesantka
Urzędnik
MIEJSCE AKCJI:
Bardzo Ważny Urząd
CZAS AKCJI:
Oby nigdy taki nie nadszedł
AKT PIERWSZY (i ostatni), SCENA PIERWSZA (i jedyna)
- Dzień dobry!
- Szęśbożaryjadziewica.
- Widzi pan, zaistniała taka sytuacja...
- Dowód poproszę.
- I tu jest kultura. Byłam wczoraj na rozmowie o pracę. Niech pan sobie wyobrazi, nikt nie spytał o dowód, ani żadne dane, tylko od razu żebym majtki zdjęła i do roboty. Klaps, kamera, zero gadania. Ale zapłacili, co do grosza, jak było ustalone. Tylko dupsko piecze, ale mam przyjść pojutrze, to do tego czasu przejdzie.
- Ja akurat proszę o dowód, a nie o majtki.
- Proszę, proszę...
- Wie pani, RODO obowiązuje, nie mogę pytać o nazwisko wprost.
- Rozumiem.
- Pani Malwina Paździoch - Brzdęc, tak?
- Akurat Piździoch, ale wszyscy się mylą, więc co mi tam.
- No tak, faktycznie Piździoch. Ciekawe nazwisko.
- Pańskie też ciekawe, jak widzę na plakietce. Sraczka.
- Nie Sraczka, tylko Sraczke. Sekretarz magister Sraczke.
- To rzeczywiście istotna różnica. Ale też rzadkie nazwisko.
- W czym mogę pani pomóc?
- Chodzi o pieniądze.
- Zawsze chodzi o jakieś pieniądze. Ale przecież zapłacili?
- Nie te pieniądze. Jakby mi o nich chodziło, to bym do pana nie przychodziła. Do nikogo zresztą bym nie poszła. Nawet mój kumpel Wołodia z Charkowa by mi nie pomógł, bo za krótki jest na nich. Jednej znajomej nie zapłacili. Bo ponoć za sztuczna była. Pogonili w cholerę, powiedzieli, żeby się cieszyła, że miała frajdę za darmo. Nie powiem, jeden to był taki, że sama bym z nim za darmo.
- Pani Malwino, może jednak przejdźmy do rzeczy.
- Rzecz jest taka, że wisicie mi pincetki plus za pół roku.
- Wniosek był składany?
- Był, zaraz jak się córka urodziła. Prosto ze szpitala pobiegłam złożyć papiery, moja mama zajęła się małą, a po złożeniu...
- Po złożeniu nic jeszcze pani nie dostała? Tak?
- Dokładnie.
- Jak ma na imię córka? Bo nazwisko rozumiem to samo?
- Doda.
- Co doda?
- Imię takie.
- Nie ma takiego imienia.
- Jak to nie ma? Skoro tak dałam córce na imię, to jest.
- Tak, tylko to akurat imię jest zakazane. Zakazane jest zresztą wiele innych imion. Wszystkie słowiańskie, wszystkie zagraniczne, w szczególności zaś arabskie. Legalne są tylko polskie narodowe. Ale zaraz, mówi pani, że urodziła pani pół roku temu, to ta Doda jeszcze się liczy, ale zostało pani pół roku na zmianę. Bo jak nie, to dziecko przechodzi pod opiekę państwa, a pani dostanie zakaz zbliżania się do niego.
- Nożesz kurwa, od kiedy tak jest?
- To może ja zapytam, gdzie pani była przez pół roku?
- W Budziku.
- Gdzie?
- Szpital takiej fundacji.
- Kiedy pani tam trafiła?
- Gdy wyszłam z urzędu po złożeniu wniosku. Doszłam do siebie tydzień temu, powiedzieli mi wtedy, że samochód mnie potrącił.
- Słyszałem o tej fundacji. Większość już jest nielegalna, ale ta akurat jest w fazie wygaszania, aż wybudzą ostatniego pacjenta.
- No dobrze, a schroniska dla zwierząt?
- Te zamknięto od ręki. A zwierzaki pojechały do Chin.
- Nie gadaj pan, naprawdę tak się porobiło?
- Pani Malwino, dużo dobrych zmian pani przespała.
- Tylko niech pan mi nie mówi, że do Unii to już...
- Do jakiej Unii? Teraz jest Polska Katolicka Wolna Narodowa.
- Pe-Ka-Wu-eN. Właśnie widzę. A raczej nie widzę godła na ścianie.

- Jak to nie widzi pani?
- Krzyż widzę tylko, ot co.
- Teraz właśnie jest prawdziwe godło, a nie jakieś tam słowiańskie ptaszysko. Zresztą co ja opowiadam, żadnych Słowian nigdy nie było. To są ostatnie wyniki badań zgodne z polityką historyczną.
- To co było?
- Małpoludy, które nawet mówić nie umiały. Dopiero gdy przybyli ludzie z Dobrą Nowiną i ochrzcili dzikusów, stał się cud. Pierwsze słowa jakie padły na tej ziemi brzmiały "Ojcze Nasz". Radziłbym pani poczytać nieco gazet i czasopism, posłuchać radia, telewizji, szybko pani nadrobi zaległości.
- Media kłamią!
- Już nie. Wszystkie są teraz polskie, narodowe. Nie będzie już więcej Soros narodu tumanił. Nie ma zresztą komu głosić swoich łgarstw. Totalna Targowica już nie istnieje.
- A kto to jest?
- No właśnie nie istnieje. Przechodzi wstępne przygotowania do procedury przebaczania. Przebaczenie jest konieczne, rzecz jasna po przyznaniu się do winy i wymierzeniu odpowiedniej kary.
- Jakbym to gdzieś już kiedyś słyszała.
- Teraz może pani poczytać. Proszę, to dla pani, tu są wszystkie myśli naszego wodza. Do lektur obowiązkowych należy też Krótki Kurs Historii PiS. To akurat dostanie pani za darmo w hallu. Warto było oszczędzić tą resztę Puszczy Białowieskiej, teraz okazała się jak znalazł na druk treści narodowych.
- To Puszczy też już nie ma?
- Kwestia Puszczy doczekała się ostatecznego rozwiązania.
- No dobrze, a raczej niedobrze, ale czy możemy wrócić do tematu?
- No tak, mała Doda. Świadectwo chrztu poproszę.
- Słucham?
- Czy ja mówię niewyraźnie?
- Nie, tylko że ja jestem niewierząca. Nie chrzciłam córki.
- Pani mama tego nie zrobiła, tak per procura?
- No wie pan? Też jest niechrzczona. Jesteśmy porządną rodziną.
- Bo jak nie było chrztu, to tak jakby dziecka nie było.
- Teraz to już pan chyba żartuje. Rejestrowali na położniczym.
- Jestem poważny do bólu. A co na to wszystko ojciec?
- Mój?
- Nie. Ojciec Dody.
- Ojciec Dody... Nie ma pan innego pomysłu na pytanie?
- Ojej. To mamy klops. Samotna matka to nie rodzina.
- Ale dziecko jest.
- Też nie ma. Zresztą nielegalne dzieci nas nie obchodzą.
- Czy to znaczy, że niemężate mogą już usuwać ciąże?
- No wie pani? Przecież to mord na dziecku nienarodzonym.
- Chyba zdecydowanie chce mi się do Tworek.
- Szklankę wody? Proszę bardzo.
- Dziękuję. To co ze mną będzie? Co z moją córką?
- Niech pani sobie wyobrazi, pani Malwino, że jest sposób.
- Zamieniam się w słuch.
- Mam znajomego proboszcza. On ochrzci Dodę, ale najpierw musi panią. Tylko niech jej pani najpierw zmieni to nieszczęsne imię, przynajmniej do papierów. Ale najpierw udzieli wam ślubu.
- Mnie z córką?
- No nieee... Znajdziemy słupa, który będzie pani mężem. Potem wystąpi pani znów o pięćset plus, bo tamto już przepadło. Co prawda nie będzie wyrównania za ostatnie pół roku, ale teraz się płaci też za okres ciąży. Co prawda nie pełną taryfą, ale tylko trzysta, bo taki jest budżet, ale na to już nic nie poradzimy. Aha. Jeszcze co łaska dla proboszcza będzie się należeć, zapłaci pani po otrzymaniu świadczenia.
- Ile tej cołaski?
- Trzysta razy dziewięć przez trzy... Tysiąc.
- A pan co będzie z tego miał?
- Widzi pani ten klucz w drzwiach wejściowych?
- Widzę.
- Proszę tam podejść i go przekręcić. A wtedy pogadamy o tej pani ostatniej pracy, o której pani wspominała. Pogadamy i nie tylko.
- Czyli w urzędzie też się zdejmuje majtki aby dostać pieniądze.
KURRRTYNA!!!

Pani Malwina może to i owo przespała, bo taki był scenariusz sztuki, ale nam przyjścia Wiosny przespać nie wypada. Tego wydarzenia żadna podła zmiana swoją polityką historyczną nie zmieni, nawet podlejsza od podleja. Choćby się zesrała w samo centrum galotów z tego wszystkiego. Tak?
Nie zepsuje nam humorów taka oto wiadomość: ===TU===. Gdy przyjdzie stosowna pora - odkręcimy i przebaczymy. Powtórzmy za małym: Przebaczenie jest potrzebne, ale po przyznaniu się do winy i wymierzeniu odpowiedniej kary.
Rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze.

15 marca 2019

Wonna technologia

Tak sobie czytam ten powyższy napis na opakowaniu i coś mi się tu nie zgadza. Bo złość i chciwość można usunąć, zmyć, zetrzeć, to są po prostu brudy na umyśle. Ale ignorancja to dziura, jej się usunąć nie da. Można próbować, ale po takim zabiegu nadal będzie dziura. Dziurę można tylko wypełnić, tu akurat wiedzą. Co prawda można przyjąć, że ów fragment tekstu to "metafora taka", że od kadzidełka umysł się luzuje, staje się otwarty na wypełnienie dziur wiedzą. Mnie jednak zaciekawiło znaczenie dosłowne. Jak to sobie można wyobrazić? Na przykład kupujemy kadzidełko o jakimś tam zapachu, to już akurat kwestia gustu, za to przy okazji jest to produkt edukacyjny. Wybieramy sobie jakiś dział nauki, niech sobie będzie że "Matematyka" - któryś tam semestr "Analizy" lub "Topologii". Zapalamy je sobie w domu, zaś po skończonej sesji wiemy wszystko na ten temat. Jeśli nie weszło zbyt dobrze, bo akurat mieliśmy katar, wtedy możemy wszystko powtórzyć. Inny przykład to niech będzie "Kodeks Drogowy", znajomość tegoż przyda się każdemu, niekoniecznie tylko kierowcom. Albo "Język Jakiśtam", który sam się uczy. Kolejny ciekawy temat to "Edukacja Seksualna". Kadra "Pontonu" wszystkich szkół nie obskoczy, Anja Rubik też się nie rozerwie, z kolei zaś dla wielu nauczycieli prowadzenie takich zajęć może być nieco krępujące. Kadzidełko edukacyjne może być idealnym rozwiązaniem.
Ale tu nagle błysnęło mi ostrzegawcze światełko. Rzecz w tym, że naga małpa małpa /jako gatunek/ to bydlę dość leniwe i zamiast wypełniać dziurę ignorancji wiedzą woli zasłonić ją poglądami. Wszystko jest okay, jeśli te poglądy oparte są na wiedzy, ale nie taką sytuację tu rozważamy, tylko same poglądy bez wiedzy. Ta zasłona poglądów nie dość, że zasłania dziurę, to zasadniczo utrudnia jej wypełnienie. Ba, czasem taka zasłona tworzy wręcz tarczę, która odbija jakąkolwiek wiedzę. Choćby taka brunatna tarcza lewaków, czyli faszystów wszelakich lub innego buratino narodowego, nadzwyczaj skuteczna zresztą.
Okazuje się tedy, że kadzidełkowa technologia może służyć nie tylko edukacji jedynie, ale też wychowaniu, czyli między innymi wciskaniu owych poglądów. Na przykład pedagogice specjalnej wspomnianego seksu opartej na katechetycznej zasadzie: "rozum z głowy won, seksu masz się bać". Ale to jeszcze nie koniec. Ten pomysł to znakomity sposób na marketing, by korporacje mogły jeszcze skuteczniej wciskać klientom wszelkie śmieci, których owi klienci wcale nie potrzebują. Na koniec jeszcze wspomnę co nieco na temat zastosowań bojowych lub terrorystycznych.
Dość!!! Głupi pomysł z tymi kadzidełkami. Niech będą takie, jakie są. Wychodzi na to, że początek był dobry, tylko wyszła dystopia.

05 marca 2019

Zdrada urojona

Słowo "zazdrość" ma kilka detalicznych znaczeń, ale tu akurat zajmiemy się taką zazdrością, która miewa miejsce w związkach (dwuosobowych), lecz bez wnikania zbytnio w głębię relacji ich tworzących. Ważne jest tylko, czy w takim związku istnieje "pakt na wyłączność", który może zawrzeć także para tworząca luzacki układ typu "fuckin' friends". Niedomyślnym doprecyzujmy tylko, że chodzi o wyłączność w temacie okazywania sobie pozytywnych emocji, wymianie dobrych wibracji metodą bezpośrednią, cielesną. Bo jeśli paktu nie ma, to nie ma zdrady, a wtedy zazdrość jest czystym surrealizmem, choć czasem też się zdarza, gdy jedna ze stron uważa, iż taki pakt jednak istnieje.
Ale może już nie komplikujmy, zacznijmy od samego paktu, bo tu się zaczyna pierwszy schodek. Rzecz jasna zostawmy na boku ten spisany na papierze, bardzo ogólnikowo zresztą sformułowany, bo ewentualna rejestracja, zwana "ślubem" to sprawa wtórna, niejako dodatek do związku, dla niektórych bardzo ważny, ale de facto niekonieczny. Pakt tworzy się już wcześniej, jako ukryte założenie, bardzo intuicyjnie, według formuły "wiadomo, co chodzi". Niby to już wystarczy, bo skoro obie strony nadają na tej samej fali, to wszystko powinno być już jasne. Jasne niestety tylko "niby", bo niekoniecznie tak bywa.
Przykład numer jeden:
- Ja cię nie zdradziłam, ja mu tylko zrobiłam loda.
Autentyczne zdanie, które padło na pewnej grupie spotkaniowej. Jako że w skład tej grupy wchodzili dość młodzi ludzie, to można by to zwalić na brak otrzaskania z tematem. Tedy rzućmy okiem na drugi przykład, ludzi nieco starszych:
Pewien mój dawny kumpel, żonate chłopisko, nie żałował sobie innych panienek, ale miał pewną żelazną zasadę. Nie praktykował bowiem z nimi "coitus vaginalis".
- To byłaby już zdrada.
Tak nam, swoim kumplom, kiedyś się zwierzył przy piwie. Nas to co prawda guzik obchodziło, bo jako ludzie na poziomie nie byliśmy ciekawi detali cudzego życia intymnego, ale ktoś mimo to zapytał, tak dla polewki, dla zgrywy:
- Czy twoja lady o tym wie?
Zgodny, jak na komendę, chóralny rechot zakończył temat. Jak się okazało po pewnym czasie, owa lady nie wiedziała i miała zupełnie inne zdanie na ten temat. Któregoś dnia przypaliła ptysia z jakąś laską "na gorącym", po czym sprawa poszła na cito. Walizka za drzwi, potem szybki rozwód. Gdy wyżalał się nam ze swej traumy, ktoś skomentował to jak następuje:
- Skoro dmuchałeś pannę w popielnik, to spotkała cię naprawdę wielka niesprawiedliwość. Twoja żona postąpiła skandalicznie.
Przerwa na śmiech i jedziemy dalej:
Te powyższe przykłady pokazują, że samo tylko intuicyjne "wiemy, o chodzi" może nie wystarczyć. Taki pakt trzeba doprecyzować paszczą, czyli po prostu pogadać ze sobą. Bo to, co jedna strona uważa za zdradę, to nie musi być to samo, co uważa druga. Zaś seks to niekoniecznie tylko jedna technika.
Okay, ale może tyle na ten temat. Przejdźmy do sytuacji, gdy pakt został już doprecyzowany, jest consensus w parze, na czym polega zdrada, gdzie przebiegają jej granice. Sam pakt ma się nijak do tego, czy zazdrość się pojawi, czy nie. Jak taka zazdrość działa?
Aby to wyjaśnić, wyobraźmy sobie taką sytuację, że do zdrady faktycznie doszło. Bez zamulania tematu kwestią, czy na pewno doszło, czy nie, jakie przesłanki na to wskazują. Załóżmy, że doszło i już. Co czuje strona zdradzona? Najpierw ból, ale co boli? Najkrócej mówiąc boli skaleczone poczucie własnej wartości, zwane też czasem "dumą", "miłością własną" lub "kobiecą/męską ambicją", albo jeszcze inaczej.
Tyle wystarczy, nie ma co dzielić włosa na czworo. Wracamy do sytuacji, gdy żadnej zdrady jeszcze nie było, nikomu nic o tym nie wiadomo. Otóż zazdrość polega na tym, że ta zdrada właśnie jest. Co prawda istnieje ona inaczej, jako iluzja, produkt umysłu, ale to też jest jakieś "jest". Towarzyszy temu lęk przed wspomnianym wcześniej bólem. Co to jest lęk? Lęk to taka odmiana strachu, tylko różnica polega na tym, że zwykły strach dotyczy zagrożeń realnych, zaś lęk to strach przed zagrożeniem urojonym. Tu tym zagrożeniem jest ów ból wywołany zdradą, której nie ma i nie było.
Chore, nieprawdaż? Tak, chore, bo lęk to choroba, tedy zazdrość to też choroba. Dość paskudna choroba, która może spieprzyć każdy, nawet najfajniej wyglądający związek. Okay, ale skoro choroba, to jak to leczyć? Akurat detale terapii przekraczają ramy niniejszego szkicu, ale istnieje całe mnóstwo prac na ten temat, które podają różne sposoby, czy tricki, lepsze lub gorsze. Wystarczy pójść do jakiejś księgarni, czy biblioteki, poza tym jest jeszcze net, tu wystarczy tyko kliknąć.
Swoich doświadczeń nie mam, nigdy na zazdrość nie chorowałem. To byłoby zresztą nielogiczne, bo skoro kocham to ufam. Każde zaś zaufanie zawiera w sobie element ryzyka, więc po co robić sobie problem w niczego? Moja profilaktyka to nie tworzyć sobie paranoj, odcinać zbędne myślenie (jego nadmiar, czyli zwykłe śmieci), które nie pozwala widzieć świata takim, jaki jest, wolnego od iluzji. Co prawda ów świat to być może też jakaś iluzja, ale to już osobny temat. Poza tym zresztą to nie jest post o mnie, tylko na temat zazdrości, która (powtórzę raz jeszcze) jest...
No, czym jest?
Brawojasiu, brawo TY!
Ale to jeszcze nie koniec. Tu i tam czasem mawia się o tak zwanej "zdrowej zazdrości". Że niby odrobina nie zaszkodzi, że dodaje miłości pieprzu, że może wzmocnić związek. HOGWASH! Czyli yellow mellow lub jakieś inne zawracanie tyłka. Nie ma czegoś takiego, jak "zdrowa zazdrość", jest tylko istne pomieszanie pojęć. Sprawa polega bowiem na czymś zupełnie innym. Już tłumaczę, już objaśniam, czytamy dalej:
Chyba wszyscy wiedzą, co to jest BDSM, a kto nie wie, zaraz się dowie. To taki rodzaj zabawy, element miłosnych igraszek. Ktoś komuś zadaje pewien ból, ktoś na to się godzi. Zero przemocy, bo choć ból jest realny, to przemoc jest udawana. Kogo już to nie bawi, mówi "stop", "zupa", "ryba" lub daje jakiś inny ustalony, czytelny sygnał. Przemoc zaczyna się wtedy, gdy ta druga strona nie odpuszcza, próbuje się bawić dalej, mimo że ta pierwsza już się bawić przestała. Dlatego zresztą prawdą jest, że "BDSM nie dla idiotek/ów", ale już inna sprawa.
Dokładnie tak samo jest z tak zwaną (błędnie zresztą) "zdrową zazdrością", różnica jest tylko natury technicznej. Tu myk polega na zadawaniu, wywoływaniu innego rodzaju bólu u drugiej strony za pomocą różnych wypowiedzi, czy zachowań. Tylko ten rodzaj zabawy jest trudniejszy niż BDSM, łatwiej jest przegiąć, stracić kontrolę nad sytuacją, stworzyć większy problem, niż może zaistnieć w tym pierwszym. Dlatego nie zaleca się jej parom, które nie znają jeszcze siebie za dobrze each other i nie są też zbyt kompatybilne w kwestii poczucia humoru. Innymi słowy, nie mają zbyt dogranej komunikacji, bo do niej to właśnie cała rzecz się sprowadza. Popularny błąd, zwłaszcza wśród małolatów, to próba tej zabawy na początku znajomości, wręcz na pierwszej randce. No cóż, bywają takie osoby, które wolą jedynie gonić króliczka, zamiast go łapać, ale to już nie jest gonienie, tylko płoszenie.

Koniec, temat zdaje się być wyczerpany, jasno i klarownie.
Moc z Wami, rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze.