18 maja 2023

Nocna prohibicja

Czytam sobie /na ten przykład ==TU==/ na temat zakazu nocnego dilu i tak na mój, więcej czujący, niż myślący (ale za to, jeśli już, to prawidłowo) rozumek, to sobie myślę tak:
Przede wszystkim bazowe jest pytanie, co ma być celem zakazu nocnej sprzedaży, po co on ma być? Jeśli ktoś tego nie wie, to niech nie zawraca tyłka, tylko idzie sobie do domu. Czy celem ma być ograniczenie spożycia, czyli żeby ludzie mniej pili? To można już od razu sobie darować. Na to PRAWNEGO sposobu nie ma. To znaczy jest, mianowicie legalizacja Zioła, ale teraz mamy na myśli prawo dotyczące tylko samego alkoholu. Ta legalizacja zresztą da efekty dopiero po iluś tam latach, ale ten temat jednak sobie teraz odpuśćmy. Dla licznych (jeszcze jakiś czas) marychofobów jest wciąż za trudny, poza horyzontem pojmowania.
To może tak ograniczenie przemocy domowej? Też mrzonka. Ta sprawa ma się nijak do tego, czy taki damski bokser może sobie kupić towar po nocy, czy nie. Można sobie pogadać na temat samej przemocy, ale zakazem tej nocnej sprzedaży na pewno jej nie zahamujemy. To ma związek z nadużywaniem jako takim, co już omówiliśmy szkicowo wcześniej.
Pora wymyślić jakiś inny cel. Jest taki, owszem, do tego jedyny, jaki można osiągnąć taką nocną prohibicją. Ale może po kolei. Otóż jest sobie takie powiedzenie "kupić o jedną flaszkę za mało". Dotyczy to tych sytuacji, gdy ktoś zwykł pijać ryzykownie lub niektórych imprez, tych rzecz jasna, na których nie używa się Zioła. Po prostu nagle okazuje się "kurwa, zabrakło". Jak zabrakło, to trzeba iść dokupić, tak? Więc idzie taki niedopity lub cała ekipa do punktu nocnego. Kupują, wracają, ćpają dalej. Ale chwilunia, to nie zawsze tak wygląda, bo coś przegapiliśmy. Bo to nieraz nie jest tylko taki sobie zwykły spacerek do sklepu. Przy okazji potrafi się zadziać sporo różnych nie zawsze ciekawych rzeczy. Żeby nie rozwijać detali zwykło się to popularnie nazywać "rozrabianiem", które przeważnie, statystycznie rzecz biorąc, po prostu szkodzi. Pół biedy, gdy tylko samym rozrabiaczom, ale często też ludziom postronnym, którzy problemów nie szukają, dorzućmy też do kompletu jakieś tam mienie, całkiem już niewinne.
Na tym się zatrzymajmy i zróbmy eksperyment myślowy, symulację taką, że nocna sprzedaż nie działa. Co się wtedy dzieje? Nic. No, prawie nic, ale na pewno mniej. Ucinają się te pielgrzymki do placówek dilerskich, redukuje się więc ilość sytuacji, okoliczności sprzyjających wspomnianemu rozrabianiu. Mówiąc metaforycznie: nie ma pożarów, bo nie ma gdzie iskrzyć. Proste. Czy jest to cel wart omawianego zakazu? Na to Kawiarnia niech odpowie sobie sama. Ale jak podaje (przykładowo) katowicka policja oraz straż miejska, to działa, vide artykuł.
Czy stracą na tym dilerzy? Czy spadną im przychody, obroty? Nie. Jak już wspomniano nieco wcześniej, ten konkretny przepis ilości spożycia nie zmieni, czyli nie zmieni się sprzedaż. Co najwyżej jej dzienny rytm, co nie ma żadnego znaczenia. Zainteresowani większą wypitką nauczą się kupować na planowaną sesję więcej.
Albo... No, właśnie.
Tu może pojawić się kłopot: wyprawy do miejsc, miast lub gmin, gdzie zakaz nie obowiązuje. To może się przełożyć na zwiększenie obrotów taksówek, ale obarczonych też ryzykiem, bo taki taryfiarz zamiast zarobić może dopłacić do czyszczenia auta lub nawet dostać po ryju. Tak więc tym nie ma co się przejmować, ale kłopot może pojawić się gdzieś indziej pod postacią wypraw własnym autem. Jako, że wtedy zwykle po spożyciu lub pod wpływem, to dalej chyba tej myśli kończyć nie trzeba. Czyli wychodzi na to, że ta cała nocna prohibicja ma sens tylko wtedy, gdy obowiązuje wszędzie, wprowadzona prawem państwowym, nie tylko lokalnym, samorządowym. Kwestia godzin, od której do której, to już jest detal. Ważne, żeby wszędzie było tak samo.
No, i może na razie tyle. Uwagi? Wolne wnioski?