20 stycznia 2019

SZEDŁ INDYK ULICĄ WOLSKĄ

Obudził się biegnąc. Wydawać by się to mogło absurdalną zaiste sytuacją, ale szybko skojarzył, że już tak kiedyś miał. Wpadł wtedy w trans podczas wieczornej przebieżki i ocknął się nagle na środku jezdni, na którą wybiegł z bocznej parkowej uliczki. Na szczęście pora była przyjazna, nie było zbyt dużego ruchu. Jednak teraz było jakoś tak inaczej. Wtedy wiedział, że biegnie, że przysnął, odjechał mentalnie, wiedział, co było nieco wcześniej. Ale teraz wcale nie pamiętał, aby zaczynał jakikolwiek jogging.
Bang! Bang!
Coś jakby otarło mu się o głowę, zapiekło. Nie, to nie był taki sobie bieg dla sportu, dla poprawy formy. Mknące przez mózg elektrony ułożyły się w konstatację, że to jest pościg. Ktoś na niego poluje, strzela. Oczy postrzegały jakby łąkę, może step, ale taką niezbyt równą, wręcz pagórkowatą. Ale też jakieś krzaki, pojedyncze drzewa, zaś naprzeciwko ścianę lasu.
Bang!
Przyspieszył i już za chwilę dotarł do gęstwiny podszycia. Zwolnił nieco, omijając slalomem drzewa i krzaki, nagle stracił grunt pod nogami i potoczył się gdzieś szybko w dół. Znieruchomiał gdy się zatrzymał, rozejrzał dookoła. To miejsce wydawało się bezpieczne: głęboki wykrot osłonięty zielenią. Pora była odetchnąć, ochłonąć, spróbować rozpoznać swoją sytuację. Najpierw skonstatował, że jest nagi i bosy. Obejrzał swoje stopy, po czym nieco się zdziwił, że po takim biegu miał całe podeszwy, nie poranione, nawet nie skaleczone. Przeciągnął rękoma po twarzy, poczuł zarost, który oszacował na dwu lub trzydniowy. Zbadanie włosów na głowie nie dostarczyło mu zbyt wiele danych. Takie chyba miał zawsze? Obejrzał ręce, przedramiona... Stop! Co to jest? To były wyraźne ślady po zastrzykach. Nagle poczuł w głowie falę przypomnienia...
...rozumiem, że podjął pan decyzję?
- Tak królowo, rób ze mną ma pani, co tylko chcesz.
Próbował żartować wpatrzony w dekolt służbowego uniformu swojej pani doktor prowadzącej, aczkolwiek nadprogramowo przyjęty Tramal, który przyniosła mu nielegalnie jego osobista narzeczona nie podbijał mu zbytnio dobrego nastroju. Jechał jedynie na oparach kapitału poczucia humoru, które wypracował przez całe życie do czasu, zanim dowiedział się, że albo jest szansa na rybkę, albo na zero rybki. "Królowa pani" po męsku wyłuszczyła mu, jak szacuje te szanse, gdy podda się operacji lub gdy się nie podda. Być może zadziałała na niego magia jej dekoltu, ale tak naprawdę, to ze szkoły pamiętał, że więcej, niż zero procent to więcej, niż zero procent. Zapytał tylko na koniec:
- Dostanę Tiopental przed chwilą prawdy?
- Nie wiem, o tym decyduje anestezjolog.
Anestezjolog okazał się porządnym chłopem i gdy już nadeszła ta chwila zaczął od podania Relanium, potem dołożył Tiopental. Świat rozjechał się na ekranie jak podczas przejścia w nadprzestrzeń na pokładzie Sokoła Millenium. Zniknęły obiekty percepcji, zniknął podmiot percepcji, zniknęła percepcja, zniknęło zniknięcie...

Szpitalna sala operacyjna to było jego ostatnie wspomnienie miejsca, w którym się znajdował. Ale brakowało mu danych, aby dojść jak to doszło do tego, że znajduje się tu, gdzie jest. Szybko doszedł do wniosku, że aby te dane zdobyć, trzeba wyjrzeć na zewnątrz chwilowego schronienia. Już miał to realizować, gdy nagle do wykrotu wskoczył ktoś, tak samo nagi człowiek, jak on sam. Gdy minęło pierwsze zaskoczenie ów spojrzał nań mówiąc:
- Widzę, że mam gościa. Nie bój się, siedź spokojnie.
- Gościa?
- Nieraz tu zaglądam, więc uznałem to miejsce za swoje. Ale to tylko taka iluzja, chwilowa umowa, bo tu nikt nic nie ma swojego.
- Gdzie my jesteśmy?
- Widzę, że gość jest tu nowy w okolicy.
- Chyba nowy. Jestem tu od bardzo niedawna.
- Ja też od niedawna, choć już bardzo długo. Mam wrażenie, że jestem tu od wczoraj, tylko że tu nie ma żadnego wczoraj. Tu czas biegnie inaczej, a właściwie to raczej biegnie tak samo, tylko to my go inaczej postrzegamy.
- Jak się nazywa ta okolica?
- Ech ta głupkowata ludzka naiwność. Zdaje nam się, że gdy coś nazwiemy, to od razu to zrozumiemy. Tak, ktoś kiedyś nazwał to miejsce, powiedział o tym komuś, ktoś podchwycił, dotarło do mnie, a teraz ja ci powtórzę.
- To powtórz.
- Kraina Wiecznych Łowów.
- Trochę inaczej rozumiałem to określenie. Ale to prawda, że ktoś na mnie polował nie tak całkiem dawno.
- I będzie polować. Aż upoluje.
- Co wtedy?
- Nie wiem. Mnie jeszcze nigdy nie upolował. Ale widziałem, jak to się zdarzało innym. Zwykłe bum i człowiek się przewraca.
- Co z nim się dzieje potem?
- Tego już nie wiem, uciekałem, więc nie widziałem.
- Kto na nas poluje?
- Łowca. Tak go ktoś nazwał, logicznie zresztą.
- Widziałeś go?
- Próbowałem kiedyś, ale to, co zobaczyłem było zbyt przykre dla oczu, aby chcieć na to patrzeć dłużej. Zresztą nie było czasu na to.
- Chyba dotarło do mnie, że nie żyję.
- Ale jednak żyjesz. Życiem wiecznym. Był taki moment, gdy miałem już dość, próbowałem to zakończyć i zabić się sam.
- Udało się?
- Widzę, że masz takie poczucie humoru, jakie lubię. Udało się, musiało się udać, tak to zrobiłem technicznie, że nie mogło być inaczej. Mimo to, jak widzisz, nie udało się tego dokonać, miało miejsce kompletne fiasko.
Zapadła cisza, po chwili jednak przerwało ją pytanie:
- Jak tu jest?
- Głupszego pytania nie mogłeś już wymyślić? Rozumiem, że za chwilę spytasz, gdzie tu można coś zjeść, wypić, zapalić i czy są tu jakieś kobiety. Od razu więc ci mówię byś zapomniał. Nie ma żadnych potrzeb: jedzenia, picia, ani też wydalania. Kobiety są, owszem, przecież kobiety też umierają, ale nie ma libido. Jest tylko szczątkowa potrzeba, by czasem z kimś porozmawiać.
- A kiedy spać?
- Dobre pytanie. Tu nie ma nocy, więc nie ma ciszy nocnej. Ze snem jest za to dziwnie. Kucasz gdzieś na chwilę, przymykasz oczy i za tą chwilę jesteś wyspany, wypoczęty. To akurat jest bardzo, bardzo praktyczne.
Znowu zapadła cisza, ale znowu nie na długo:
- Chyba czas na nas. Nie wiem, jak ty, ale ja się zbieram. Łowca może zajrzeć wszędzie, więc nie wolno siedzieć w jednym miejscu.
- Jak rozpoznać, że się zbliża?
- Właśnie się zbliża. Pociągnij nosem i naucz się tej woni.
- Faktycznie coś czuję dziwnego. Ale...
- Pora na mnie!
Został sam i dotarło do niego, że też musi opuścić to miejsce. Wyskoczył na zewnątrz wykrotu i pobiegł przed siebie. Aby tylko być jak najdalej od zapachu Łowcy, z którym właśnie przed chwilą się zapoznał. Biegł, biegł, biegł...
Bang!
To zabrzmiało niezbyt blisko. Pomyślał od razu o swym niedawnym rozmówcy i przyszło mu do głowy, że zapomniał go spytać, czy Łowca jest tylko jeden. Nagła fala znanej już woni odcięła jednak to myślenie. Nie było ważne, czy to drugi Łowca, czy może tamten jest tak szybki. Ważne było, by biec dalej. Po jakimś czasie las się skończył, on zaś znalazł się na otwartej przestrzeni. Odnalazł wzrokiem gęstwinę zarośli w oddali, ruszył w tamtym kierunku. Był już coraz bliżej, prawie na miejscu...
Bang!
Zniknęły zarośla.
Zniknął podmiot postrzegający zarośla.
Zniknęło postrzeganie.
Zniknęło zniknięcie.
Obudził się biegnąc. Wydawać by się to mogło absurdalną zaiste sytuacją, ale szybko skojarzył, że już tak kiedyś miał. Być może nawet nie tak całkiem dawno temu...

14 stycznia 2019

Przemoc związkowa i zaburzone priorytety

Termin "przemoc związkowa" wykoncypowałem po to, by ominąć nim rafę sporu "przemoc domowa" versus "przemoc w rodzinie". Nadmienię tylko, że pozwolę sobie nieco zawęzić znaczenie słowa "związek" odcinając roboczo, na potrzeby tego posta związki typu "fuckin' friends" oraz inne rodzaje luźniejszych relacji. Ominę tym samym inną rafę, mianowicie dyskusję na temat: "czy taki związek to związek". Odetnę też związki więcej, niż dwuosobowe, tak gwoli uproszczenia sytuacji bez zbytniej szkody dla ogólności.
Po tych zabiegach wstępnych można jechać dalej:
Niejaki pan Mateusz Morawiecki twierdzi, iż /cytuję/: "Przemoc pojawia się częściej w związkach nieformalnych, a nie tych usankcjonowanych prawnie". To ja z nim zapolemizuję, spróbuję wykazać, że źle twierdzi. Może nie tyle źle, co nie najlepiej. Tak samo jak on nie mam żadnych danych pod ręką, więc nie mogę postawić tak mocnej tezy, że jest odwrotnie. Wykażę jedynie bazując na własnych obserwacjach otoczenia, że w związkach rejestrowanych jest większe prawdopodobieństwo zaistnienia tejże właśnie przemocy.
Obserwacje zaś są takie, że mnóstwo, a przynajmniej sporo ludzi ma zaburzone priorytety w temacie związków. Wydawać by się mogło, że najważniejsza, na pierwszym miejscu jest osoba, z którą ma się bliskie relacje, z którą się po prostu jest. Związek zaś to sprawa poboczna, niejako przy okazji, to tylko stan bycia razem przez jakiś tam okres czasu. Tymczasem owi ludzie mają jakoś to tak przestawione, że najważniejsze jest dla nich bycie w związku, zaś osoba partnera/ki to tylko przedmiot, narzędzie realizacji tego bycia. Nie potrafią w pełni przeżywać bycia z tą osobą, cieszyć się chwilą obecną, bo uwagę im zaprząta realizacja samego związku. To powoduje, że taki człowiek wkręca się w związek z kimś pierwszym z brzegu. Samo w sobie to nie jest zawsze takie złe, bo ten ktoś naprawdę może być wart tego, by z nim być. Tu rzecz polega na tym, że wartością jest już sam fakt, że ten ktoś jest. Podłoże tego jest czysto lękowe, polega na urojeniu, że kolejne spotkanie tego kogoś już się nigdy nie zdarzy. Czasem też jest to wyraz uległości wobec stada, które naciska, by koniecznie kogoś "mieć", nie bacząc na to, że ktoś woli być singlem i doświadczać jedynie przygód lub wcale nic nie doświadczać. 
Tedy jest sobie związek, ale żeby istniał trzeba się nieco postarać. Dbać o siebie, tudzież o partnera/kę, co dla wielu może być zbyt męczące. Związek to jest odpowiedzialność, zaś wolny związek wymaga jej więcej. Gdy jej zabraknie, partner(ka) po prostu odchodzi. Więc aby tak bardzo się nie męczyć, brany jest ślub. Tu również dochodzi kwestia stada, które na ten ślub ciśnie. Za to po ślubie tak bardzo już się starać nie trzeba, więc często postawa oraz funkcjonowanie jednej osoby, nieraz też obojga, potrafi ulec szybkiej metamorfozie. Na minus zresztą. Czasem znika maska zasłaniająca "teraz cię mam i rządzę". Oczywiście zawsze można odejść, ale jest to mocno utrudnione i o to w ślubie chodzi. Co tedy się dzieje, jeśli ktoś sobie wymyślił, że jak weźmie ślub, to będzie dobrze? Po jakimś czasie okazuje się jednak, że to "nie ta", "nie ten" i że w ogóle wcale nie jest dobrze. Ów ktoś zauważa, że tak naprawdę nie chodziło o ślub, tylko o to, żeby było dobrze. Tkwi jednak w tym nie wiedząc, co z tym zrobić. Pojawia się frustracja, zaś frustracja nieraz rodzi agresję. Sama agresja jako taka nie jest ani dobra, ani zła, ale ta jest akurat dość paskudna i manifestuje się aktami przemocy: fizycznej, psychicznej lub hybrydowej.
Rzecz jasna przyczyny tej przemocy bywają różne i może się ona zdarzyć zarówno w związku wolnym, jak też rejestrowanym. Ale sytuacje jak powyżej opisano zdarzają się tylko w tym drugim przypadku. To zaś oznacza wprost, że bardziej prawdopodobne jest zaistnienie większej ilości przypadków tej przemocy w takich to właśnie związkach. Co było do okazania.
Ale to jeszcze nie koniec. Bo pojawia się sugestia, że małżeństwo jest be, a wolny związek cacy. Ale to akurat jest nieprawda, bo małżeństwo wcale nie jest głupim konceptem. Pod warunkiem jednak, że nie jest ono ani celem, ani priorytetem, lecz jedynie dodatkiem. Bo inaczej może mieć miejsce sytuacja opisana wcześniej. Poza tym jest jeszcze coś. Otóż pan Morawiecki bynajmniej wielkiej głupoty nie palnął, a raczej nie palnąłby, gdyby mówił na temat Kanady. Otóż wydłubały mi się z neta pewne dane: ===TU===. Spory materiał, więc zapewne nikomu nie będzie się chciało weń wnikać, podam więc tylko pewną jego puentę, a jest nią to właśnie, co ów pan powiedział. To oznacza zaś tyle, że mieszkańcy Kanady są średnio mniej lękowi, mniej podatni na nacisk stada, wychodzi też na to, że mają prawidłowe priorytety.
Polecam na koniec poezję śpiewaną, nieźle pasuje do tematu.

08 stycznia 2019

Bazowy cel legalizacji marihuany rekreacyjnej

Podobno proceduje teraz Karnawał, czego bynajmniej wrogiem nie jestem, mimo że uważam, iż dobrze bawić się można zawsze, nawet na własnym pogrzebie i szczególnie wyróżniać jakiegoś okresu zdatnego do tej zabawy nie ma zbytniej potrzeby. No, ale jeśli ktoś tak sobie chce, to niech sobie ma, gdyż krzywdy nikomu to sprawić nie może. Bo niby jak, jakim sposobem?
Karnawał kojarzy nam się z imprezowaniem, zaś imprezom często - gęsto towarzyszy popularny, wręcz najpopularniejszy narkotyk, czyli alkohol, dostępny w punktach dilerskich, a te punkty są w co drugim sklepie. Rzecz jasna nie musi towarzyszyć, ale skoro już jest, to jest. Faktem zaś empirycznie stwierdzonym jest, że jeśli oprócz tego narkotyku obecne jest zioło, to większa jest szansa na to, że zabawa przebiegnie kulturalniej i nie zakończy się jakimś syfem. Stare, sprawdzone przysłowie mówi iż: "Kto jara ziele - chla niewiele", a kto chla niewiele, ten jest mniej skłonny narobić jakiegoś gnoju, niż taki ktoś, kto chla za dużo. Tu trzeba jednak zastrzec, że jest to prawidło statystyczne, więc pojedyncze przykłady, które tego nie potwierdzają niczego nie dowodzą.
To oczywiście nie oznacza, by kogokolwiek zachęcać do używania zioła. Jest to tylko informacja, na których imprezach można czuć się bezpieczniej, a na których nieco mniej. Tylko tyle, nic więcej.
To był wstęp, zagajenie kierunkujące, pora na główną część:
Pan poseł Piotr Marzec zasługuje na mój spory szacun za swoją działalność, zaś jego znajomości tematu MJ zaprzeczyć nie ma sposobu. Mówi on przeważnie z sensem, ale coś mi zazgrzytało niedawno. Cytuję /wycinając fragmenty nieistotne/:
"Użytkownik zwykły, rekreacyjny jakoś sobie radzi, lepiej lub gorzej, ale sobie radzi, natomiast najbardziej poszkodowanymi są ludzie chorzy, więc najistotniejszym elementem jest zapewnienie leku dla pacjentów i skupienie się na rynku ludzi chorych"
Nie sposób odmówić słuszności tej wypowiedzi, bez względu na to, czy jest ona wyrwana z kontekstu, czy w jego całości osadzona. Więc gdzie tu zgrzyt? Bynajmniej nie w tym "lepiej lub gorzej", tylko nieco gdzie indziej. Otóż sprawa jest taka, że ewentualna, ta przyszła, która prędzej, czy później nastąpi, legalizacja ziela REKREACYJNEGO wcale nie ma na celu zwiększenia komfortu użytkowników "zwykłych, rekreacyjnych". Tak się tylko wydaje burakom przeciwnym legalizacji. De facto bowiem będzie to jedynie efekt uboczny, a celem jej głównym jest komfort, bezpieczeństwo całego społeczeństwa, także tych ludzi, którzy ziela nie używają wcale, którym nawet cień myśli o tym nie pojawia się w umyśle. Celem jest zmniejszenie szkód powstałych jako efekt nadużywania narkotyków, włącznie z tym legalnym, najpopularniejszym, "jedynym słusznym" dla niektórych.
Jak to będzie działać? Kwestia alkoholu została już z grubsza wyjaśniona na samym wstępie. Dlaczego tak jest, że większe upowszechnienie ziela spowoduje mniejszy popyt na wspomniany narkotyk? Nie wiem. Zapewne profesor Vetulani potrafiłby to wyjaśnić, ale niestety już Go nie ma. Zaś ja za mało się znam na niuansach neurologii. Wiem tylko, że tak właśnie jest, a wielu dawnych lub obecnych imprezowiczów śmiało to potwierdzi. To oczywiście nie oznacza, że po legalizacji MJ stare pijusy zmienią obiekt swojej pasji z narkotyku na ziele. To tak akurat nie zadziała. Ale wielu ewentualnych pijusów w przyszłości się nimi nie stanie.
Chociaż... Akurat znałem taki przypadek, że kiedyś pewien budowlaniec wylansował zioło wśród starszych kolegów w pracy, ostrych moczymordów zresztą. Niektórym się spodobało i choć rytuał "zdrowie na budowie" nadal był praktykowany, to po robocie zamiast się nachlać woleli wypalić jointa i grzecznie pójść do domu. Ich żony zapewne też były pozytywnie zaskoczone taką odmianą funkcjonowania małżonków.
Co do innych narkotyków, to mechanizm jest prosty. Wielu jest takich, którzy to zamiast szukać mocnych wrażeń, pospolitować się z pokątnymi dilerami, często zaś stać się ofiarą przekrętu lub wplątać się w jakąś kryminalną akcję, woli pójść do coffee shopu, zajarać w spokoju porządny, nie rasowany materiał, bez żadnego ryzyka, bez żadnych gównianych skutków. Tak jest w Holandii, gdzie odsetek ćpunów jest najmniejszy w Europie. Ale tu rzecz jasna znowu trzeba uczciwie postawić sprawę, że to nie załatwia problemu do końca, bo dla co poniektórych zioło to za mało, albo wcale żadna atrakcja, tedy wybiorą narkotyk, do tego jeszcze sporo. Niemniej jednak redukcja ilości ryzykownych zachowań jest i o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Kolej teraz na nieco demagogicznej manipulacji w postaci dwóch pytań. Można ich postawić o wiele więcej, ale to już chyba by było nudne. Tedy więc:
Czy fajnie jest słuchać pijackich wrzasków dobiegających z ulicy lub zza ściany, a w sklepie oglądać sąsiadkę, jej twarz obitą przez męża ochlapusa? Czy fajnie jest iść ulicą ze świadomością, że może zaczepić, okraść, napaść jakiś ćpun, któremu brakuje na kolejną działkę towaru?
Nie trzeba od razu odpowiadać. Ale są przesłanki, które wskazują na to, że jeśli ktoś jest przeciwnikiem legalizacji ziela, to zaiste postrzega te sytuacje jako wyjątkowo przemiłe. Albo ma już tak zakuty, zabetonowany łeb, że może sobie darować jakiekolwiek próby tworzenia odpowiedzi.
...
Appendix na temat ziela medycznego i nie tylko
Cytat inspirujący posta jest wyrwany z szerszego kontekstu, który zajmuje się innym tematem, niż powyższy tekst, jednak wart jest ów kontekst, aby Kawiarnia zapoznała się z nim, tedy zapraszam do tego zapoznania się: ===TU===
Tak, uważam, że "medical MJ" i "common MJ" /innymi słowy: "ziele rekreacyjne"/ to dwie osobne kwestie. Oczywiście łączy je fakt, że dotyczą one tej samej pięknej roślinki, a także to, że owo "medical" odkłamuje wizerunek MJ, tworzony od około wieku przez durnych polityków, tudzież jeszcze durniejsze media. Efekty tego tworzenia są wręcz tragiczne, ale o tym wspomnę może za chwilę. Natomiast istotne jest, aby podczas tego godnego pochwały procesu, mającego ułatwić chorym dostęp do leków z konopi, nie zafiksować się na tym, nie zgubić po drodze tematu "common". Nielegalność zioła wciąż zbiera swoje makabryczne żniwo. Ostatni przykład to trzy zgony na Śląsku po zażyciu dopalaczy. Pozornie nie widać tu żadnego związku, ale tak naprawdę takie zgony to jest jedna z dalszych konsekwencji tej nielegalności.
Na koniec może jeszcze fragmencik wypowiedzi pana posła Piotra Marca, również wyrwany z tego samego kontekstu:
"Myślałem, że się to da zrobić na zasadzie wyrzucenia tego /MJ - przyp. PK/ ze spisu narkotyków i tym sposobem mielibyśmy pełną legalną, ale okazało się, że beton jest na tyle mocny w Unii Europejskiej, że chcą przeprowadzić proces dziesięcioletni"
Dokładnie tak, bo uparte trzymanie zioła w tym spisie narkotyków, do tego nielegalnych, to zaiste jest kompletny absurd. Tedy życzmy takim sensownym ludziom, jak pan Piotr, z okazji Karnawału lub bez żadnej okazji, aby ten beton skruszyli szybciej, przed upływem tych dziesięciu lat. Zaś naszą rolą jest edukować otoczenie, aby ci ludzie mieli coraz większe wsparcie.