22 kwietnia 2024

CZY WIEDŹMA MA WIEDZIEĆ WSZYSTKO? /odc.3/

Wkrótce przytuptała z powrotem. 
- No, to o co chodzi z Kaśką?
- W skrócie, to ma chłopa.
Roxy spojrzała na Anitę i zamrugała powiekami:
- Nie bardzo rozumiem. To ma być taka sensacyjna plota? Chyba każda fajna laska ma jakiegoś chłopa, jak nie na stałe, to chociaż na chwilę. Kaśka jest naprawdę super, więc powinna mieć ich całe stado.
- No tak, ale Kaśka...
- Czekaj, czy chcesz mi powiedzieć, że...
- Nie, Kaśka chyba raczej nie jest les, choć może ma jakieś tam inklinacje, jak większość bab. Ale tu jest coś innego na rzeczy.
Gdy Anita zrobiła pauzę Ruda od razu weszła w lukę:
- Kochanie, ja po prostu nie znam za dobrze Kaśki od tej strony. Mało ją znam tak w ogóle, nie tak, jak ty, czy Malina, ona jest z nią najbliżej. Czyli pewne rewelacje na jej temat po prostu nie robią na mnie wrażenia, bo w ogóle nie wiem, o co chodzi. Znam już dobrze Malinę, ale ona na temat Kaśki nie puści pary z dzioba. Jest szczelna jak tytanowy batyskaf.
- To się chwali. Lojalna przyjaciółka.
- Powiem ci tylko, tak na moje postrzeganie, że Kaśka robi na mnie wrażenie zimnej, aseksualnej suki. Ale to tylko moje przeczucie.
- Dobra wiedźma nie musi wiedzieć wszystkiego.
- Ale musi mieć zajebistą intuicję.
- No tak, nauki Cioci Lali.
Chwilę się obie pośmiały, wreszcie Roxy spytała:
- To o co wreszcie hula z tą Kaśką? Bo w końcu zaczęło mnie to naprawdę intrygować. Chcę po prostu zrozumieć. Może to też jakiś malinowy sekret?
- Nie, żaden sekret. Mnie też Malina nic nie powie, ale ja wiem wszystko od samej Kaśki. Ona to gada dość otwarcie, a mnie do żadnych sekretów nie zobowiązywała. Intuicję masz dobrą. Kaśka na co dzień to Królowa Lodu. Ale nawet Erebus czasem wybucha na chwilę ukradkiem.
- Już dotarło. Czyli ona miewa takie wybuchy? Czekaj, nie przerywaj mi teraz. I teraz chcesz mi powiedzieć, że pojawił się hero, który ten jej lód roztopił? Tak jakby bardziej? Teraz dopiero czaję sensacyjność tej wiadomości. Kto to jest? Znasz go? Weź opowiedz.
- Mój kolega z pracy. A raczej Borka kolega, taki jego dobry kumpel od piwa. Bardzo wielkie, naprawdę wielkie chłopisko.
- Gruby, czy dopakowany?
- To drugie. Ale ty go też raz kiedyś widziałaś. U mnie na imprezie. Takich hulków się nie zapomina.
- Wiem! Kojarzę. Pamiętam, jak się wtedy chichrałyśmy z dziewczynami, czy on wszystko ma takie wielkie. Czyli Kaśka już to wie. Chyba Adaś mu było na imię, ale do imion to ja słaba jestem.
- Kasia znalazła Adasia.
Obie panie chwilę się pośmiały, wreszcie Roxy sięgnęła do swojej torebki po telefon, po czym zmarszczywszy czoło oświadczyła:
- No, Anitko, obrobiłyśmy już Kaśce dupę, to teraz pomyślmy jakby nieco poważniej o naszych własnych. Mnie już mrówki mocno gryzą, a ty też się jakoś dziwnie kręcisz na tym krzesełku.
Anita uniosła się cieleśnie i rozejrzała po kafejce:
- Można panią do nas?
Kwiecień, drugi tydzień, wtorek lub środa
Malina wpadła jak bomba do fit klubu, posłała szybkiego całusa Jacusiowi siedzącemu za ladą sklepu, po czym pobiegła do szatni. Tam przebrała się błyskawicznie, za to nieco dłużej zajęły jej oględziny siebie przed lustrem, czy wszystko prawidłowo się wcina, tudzież także opina. Potem wkroczyła na salę, gdzie szybko zlokalizowała Kaśkę, która akurat tłumaczyła jakiemuś brzuchatemu klientowi, że lewa ręka to jest centralnie lewa ręka, zaś prawa noga to właśnie prawa noga.
- Możesz na chwilę?
- Lalka! Pracuję!
- Robota nie gęś, nie wytopi się. To jest naprawdę ważne!
Kaśka zmroziła Malinę spojrzeniem.
- No, niech będzie. Przepraszam pana na chwilę.
Obie kobiety odeszły na bok sali.
- Jak to nie będzie ważne, to...
- Cicho, nie strasz, bo się zesrasz. Słuchaj mnie tu uważnie. Otóż pod koniec ostatniego dnia kwietnia zaczyna się...
- Długi weekend. I co z tego?
- Jest jeszcze coś. Noc Walpurgii.
- To też wiem. Sabat będzie. Coś jeszcze?
- Najważniejsze. Będziemy miały inicjację. Obie naraz. Dociera!? Będziemy wreszcie czarownicami pełnymi dupami. Cieszysz się?
Kaśka zasępiła się marszcząc brwi.
- A to żmija. Nic mi wczoraj nie powiedziała.
- Kto?
- Anita. Wczoraj gadałyśmy.
- Ja też oficjalnie nic nie wiem. Od Borka wyciągnęłam.
- To ona mu mówi takie rzeczy? Zresztą nieważne, co mnie to obchodzi. Może chcą nam zrobić niespodziewajkę taką?
Spojrzała na rozpromienioną Malinę i dodała:
- Moja Słodka Głupotka, Dziewczynka Malinka, Wróżka Cipuszka z Księżyca. Nic, tylko cię lizać. Z tyłu i z przodu.
Mówiąc to Kaśka rozchmurzyła się i zakontynuowała:
- No, niech ci będzie, cieszę się. Tylko mam taką uwagę. Gdy zdałam egzamin na swój pierwszy czarny pas, to rozbeczałam się niczym siusiara. Z radości zresztą. Przyuważył to mój sensei, super koleś zresztą, podszedł, przytulił, pogłaskał, po czym wcisnął mi jad do ucha.
- Jak to?
- Niedosłownie, werbalnie tak tylko.
- Co powiedział?
- Z czego ty się cieszysz smarkulo? Ty się lepiej martw.
- Nie rozumiem. Nie wiem, o co chodzi.
- Podobno, tak jak słyszałam kiedyś, dobra wiedźma nie musi wszystkiego wiedzieć. Ale ja ci to już detalicznie wytłumaczę. Tylko za jakąś godzinę, po fajrancie. Teraz sobie idź poćwicz, dojędrnij poślady, a ja wracam do roboty.
KONIEC

20 kwietnia 2024

CZY WIEDŹMA MA WIEDZIEĆ WSZYSTKO? /odc.2/

Na czym polegał błąd Anity? Otóż wiadomym jest, że prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko, jednak Roxy brała tą zasadę na poważnie. To zaś przekładało się na to, że gdy obie panie spotykały się centralnie we dwie, Ruda miała inklinację do opowiadania swoich randek ze wszystkimi detalami. Zwykle Anicie udawało się jakoś temu zapobiec, ale czasem traciła czujność, więc musiała wysłuchać kompletnego scenariusza filmu dla dorosłych. Bo gdy Roxy się zapowietrzyła, to była wtedy nie do zatrzymania. Anicie nie pozostawało wtedy już nic innego, jak spokojnie to przetrzymać popijając kawę, czasem też wrzucając jakieś rytualne "aha", tak dla grzeczności. Tym razem nagle na koniec usłyszała:
- I właśnie zadzwonił telefon. Zwykle wtedy olewam telefony, ale tym razem czułam, że ten konkretny trzeba odebrać.
- Aha, wtedy właśnie dowiedziałaś się, że...
- Resztę już wiesz. 
- Tak, wiem. Dzwoniłaś do mnie już stamtąd. To teraz mi opowiedz, jak tam było. Co to było w ogóle?
- Medycznie to ja pojęcia nie mam. Jakiś zjadliwy kowid, coś w tym guście. Cała rodzina w proszku, nie wiedziałam, gdzie najpierw ręce wsadzić. Nie opowiem ci detali, to było zbyt dynamiczne, nawet jak na mnie.
- A jaka puenta? Wszyscy już zdrowi?
- Prawie. Babcia wyzdrowiała inaczej. Ale babcia dogasała już wcześniej, jeszcze przed tym zamieszaniem, nawet we dwie nie dałybyśmy rady.
Tu Roxy wreszcie zamilkła i siorbnęła z filiżanki. Chwilę tak sobie jeszcze pomilczały, zapewne nad babcią, wreszcie Anita spytała:
- Kiedy przyjechałaś? Dziś?
- Nie, wczoraj, tylko najpierw zajęłam się robotą. Niby wszystko mam online, ale wiesz jak jest. Jak sama nie dopilnujesz, to jest niedopilnowane.
- Rozumiem, ty wczoraj nie zadzwoniłaś, ale Malina?
W tym momencie Anita sięgnęła do torebki po telefon.
- Nie! Czekaj. Dzwoniła. Wczoraj wieczorem.
- Ale ty pukałaś się gęsto ze swoim Boreczkiem. Dalej nie tłumacz. Wczoraj się z nią tylko minęłam, dziś dopiero pogadałyśmy dłużej. Awansowałam ją.
- Czyli?
- Rozwijam firmę. Robię nabór do nowej grupy dziewczyn. Malinę chcę zrobić nad nimi. Jak wczoraj wróciłam, to Tami nie mogła się jej nachwalić.
- Ja też ją muszę pochwalić. Na Wiosennym była zajebista.
- Czyli już nie masz zastrzeżeń?
- Znaczy o co ci chodzi?
- Zgadzasz się na jej inicjację?
Anita spojrzała na Roxy zdumionym wzrokiem.
- Przecież nie musisz mnie pytać o zgodę? To twoja uczennica.
- Wiem, znam zasady. Ale mam też swoją zasadę.
- Niby jaką?
- Zasięgać twojej opinii w pewnych sprawach.
- Toś mnie dowartościowała siostro Mocy. Nigdy nie byłam przeciwna. Ja tak tylko kwękałam, manipulacja motywacyjna to była.
Obie wiedźmy nagle roześmiały się pospołu. Wreszcie Roxy spoważniała na twarzy nieco i spytała równie poważnym tonem:
- Kiedy?
- Co kiedy? W Walpurgię. Jakby taka naturalna data. Tylko ja jeszcze ciebie dowartościuję. Zgadzasz się na inicjację Kaśki?
Roxy spoważniała jeszcze bardziej, wreszcie odpoważniała:
- No pewnie. Obie za jednym zamachem. Ale potem zrobimy super balangę! Już sobie to wizualizuję. 
- To na koniec, skoro jesteśmy przy Kaśce, to...
- Czekaj, muszę iść oko poprawić, bo świat trochę na żółto widzę. Jak wrócę, to mi wszystko opowiesz. Czuję wreszcie jakieś prawdziwe babskie ploty.
Roxy wstała od stolika i potuptała w stronę toalet.
CDN

18 kwietnia 2024

CZY WIEDŹMA MA WIEDZIEĆ WSZYSTKO? /odc.1/

Marzec, kilka dni przed Wiosenną Równonocą
Gdy zadzwonił leżący na sofie telefon siedząca obok Roxy ujrzała między swymi szeroko rozchylonymi udami równie szeroko otwarte oczy wyrażające nieme pytanie. Czarownica zareagowała:
- No, co jest z tobą misiu? Telefon jest do mnie. Kontynuuj, jest super.
Szybko sięgnęła po aparat.
- Co tam?
- ...
- No, nie gadaj. Wszyscy?
- ...
- Żesz ja pierdolę!
- ...
- Czuj się jakbym już tam była.
- ...
- Nie, nie jestem w domu, ale...
- ...
- Co? Nie, od razu jadę prosto do was.
- ...
- Nie wiem dokładnie. Jak dojadę to będę. 
Roxy odłożyła telefon, a mina na jej twarzy zmieniła się podczas tej rozmowy wybitnie. Przestała ona wyrażać błogość, stała się skupiona i pełna napięcia. Kobieta chwyciła za dłonie trzymające jej uda, uwolniła je od nich, po czym zgrabnym, sprężystym wygibasem stanęła była na równe nogi na podłodze pokoju. Klęczący przy sofie golas obserwował bicie rekordu ubierania się, który wcześniej należał do proximiańskich strażaków. Potem Roxy pochyliła się nad nim i sięgając po telefon leżący na sofie obdarzyła golasa szybkim, aczkolwiek czułym, ciepłym pocałunkiem. Po czym spytała:
- Dasz mi swój numer? Bo koniecznie musimy to dokończyć.
Po chwili zaś zniknęła, ale zanim to zrobiła całkowicie odwróciła się jeszcze na ułamek sekundy i rzuciła zmysłowo wystylizowanym głosem:
- Dokończymy na pewno, słowo Gargamelli.
Siedząc już w aucie znowu spojrzała na telefon i obok świeżo wpisanego numeru wyklikała "Misio". A gdy odłożyła aparat na fotel obok przesunęła dłonią po materiale spodni opiętych na biodrze, zmarszczyła czoło i spytała głośno samą siebie:
- Czy ja włożyłam te majtki, czy ich nie włożyłam?
Nie wiadomo, jakiej udzieliła sobie odpowiedzi. Zaś jej auto ruszyło nagle ulicą i z piskiem opon zniknęło za najbliższym rogiem.
Kwiecień, pierwszy tydzień, czwartek
Anita i Borek wyszli z gmachu firmy, ruszyli na parking, zaś dochodząc do auta kobieta nagle przystanęła i przytrzymała swojego partnera za łokieć.
- Zmiana planów. Ty prowadź.
Borek posłusznie zajął miejsce za kierownicą i dopiero gdy Anita umościła swoją pupę na fotelu obok zapytał:
- Ale czemu tak? Co się stało?
- Podrzucisz mnie tylko do galerii, zakupy zrobisz już sam, tu masz kartkę, potem po prostu jedź prosto do domu. Ja jakoś sama tam dotrę, długo nie będziesz musiał czekać. Mrówki w dupie pracują mi dziś dość intensywnie.
Mówiąc to czarownica pogłaskała go po udzie.
- No, ale ja zadałem pytanie, tak?
- Roxy wróciła. Koniecznie musimy ze sobą pogadać.
- Tylko...
- Spokojnie kochanie. Naprawdę się nie zasiedzę.
Szybko pocałowała go w policzek i dodała:
- No? Ruszaj. Wcześniej dojadę, wcześniej wrócę, tak?
Nie wiadomo do końca, czy to przypadek, czy świadomy zamysł, aby kafejka Pleciuga była targetowana do konkretnych klientów. Czy też raczej klientek, bo przy stolikach siedziały same kobiety. Po dwie lub po trzy, omawiały bez wątpienia bardzo, bardzo ważne babskie sprawy. Anita siedziała sama, ale nagle wstała na widok zbliżającej się psiapsi. Po wstępnych wyściskaniach wzajemnych przyjrzała się jej uważnie i spytała:
- Chyba nie dla mnie się tak wylaszczyłaś?
- Chciałabyś. Nie, po prostu potem jeszcze jadę dokończyć randkę. Siadajmy, nie patrz już tak. Zamówiłaś już coś?
- Tak, to samo dla ciebie i dla mnie. Jak to dokończyć randkę?
Nagle Anita ugryzła się w język, ale było już za późno.
CDN
 

01 kwietnia 2024

Tanka, mantra i wintażowy suchar


Jest dynamicznie
Blog sobie odsapuje
Tygodni para
Odjazdowość wyjazdu
Wyjazdowość odjazdu

=> => => => => => => TU <= <= <= <= <= <= <=

- Dzień dobry, czy to numer jedenaście jedenaście jedenaście?
- Dzień dobry. Nie, tu jest sto jedenaście sto jedenaście.
- Bardzo przepraszam, fatygowałem panią niepotrzebnie.
- Nic się nie stało. I tak musiałam wstać, bo telefon zadzwonił.

28 marca 2024

PIERWSZY TYDZIEŃ WIOSNY /odc. 4+5/

- Zaraz dojdziemy, do słonia znaczy się.
Malina uśmiechnęła się figlarnie i zakontynuowała:
- Wtedy w kafejce miałam najpierw podobne zdanie, jak ty, że to był zbieg okoliczności, przypadek. Bo tylko idiota lub zadufany w sobie ignorant nie wierzy w przypadki. Ale co szkodzi to zbadać? Zaczęłam od Diuny, ale to tylko bajka. Potem eksperymentowałam w pracy. Ty wiesz, jaki dziewuchy miały ubaw, gdy buczałam na wazonik, czy jakieś tam pudełka? Ale to była ślepa uliczka, fałszywy trop. Więc wzięłam stertę książek, tą co tu widzisz, po czym zabrałam się za teorię. Sporo znalazłam ciekawych rzeczy, ale przede wszystkim pojęłam, że to nie może działać na martwe rzeczy, tylko na psyche. Nie mam takiej fizycznej mocy, jak mają te trąby tybetańskie, oni tam faktycznie poruszają przedmioty.
- A kiedy będzie o słoniu?
- Kasik, nie przerywaj. Po porcji teorii przyszedł czas na eksperymentowanie. Więc dziś po robocie pojechałam do zoo.
- Chyba nie chciałaś...
- Nie, no coś ty, ocipiałaś? Zero testów na zwierzakach. To znaczy można na zwierzakach, ale tylko naszego gatunku. Jedynego gatunku, gdzie zdarzają się szury, których po prostu nie żal. 
- Ale czemu akurat do zoo?
- To dziwnie jakoś wyszło. Bo akurat zachciało mi się pukać, mrówki w dupie mi się uruchomiły, a tam pracuje taki jeden znajomy koleś...
- Wiem, ten od słoni, mówiłaś.
- Miałam z nim kiedyś takie szybkie coś tam, fajnie było, więc postanowiłam to powtórzyć. Ale zanim do niego dotarłam, to trafił się obiekt, nawet dwa. Próbowali karmić strusia jakimiś chrupkami, mimo że tablica jak wół, żeby nie dokarmiać. No, to na nich nabuczałam.
- Zadziałało?
- Połowicznie. Jeden uciekł, krejzolki się widać wystraszył, ale drugi wykonał przymiarkę do fajta. Nie padł całkiem, ale się mocno zachwiał.
Kaśka parsknęła śmiechem:
- Z defekacją?
- Nie sprawdzałam. Szybko dałam dzidę w drugą stronę.
- Potem był już słoń?
- Prawie, bo najpierw był koleś od słoni.
- Tego nie musisz opowiadać.
- No pewnie, za już potem namówiłam go, żeby wprowadził mnie do tych słoni. Trochę pękał, bo to nie jest bezpieczne. Taki słoń mnie nie zna, może coś mu nie pasować, jakiś dźwięk, zapach. Tak więc tylko pogłaskałam sobie jednego tak przez takie barierki. Wiesz, jaki był milusi w dotyku? Ale wtedy...
Tu Malina wykonała efektowną pauzę.
- No, co wtedy?
- Jaki słoń wydaje odgłos?
- Jak to jaki? Trąbi?
- Czasem tak, ale nie tylko. Nie wiem, jak to mam centralnie nazwać. To był taki cichy, głęboki, basowy pomruk. Ten chłopak mi powiedział, że połowy tego człowiek wcale nie słyszy.
- Rozumiem. Infradźwięki. Słyszałam, że kiedyś w amerykańskich kinach używano tego, żeby ludzie szybciej wychodzili z sali. Potem chyba tego zabronili, ale nie wiem dokładnie. A jak ty się czułaś?
- Trudno opisać. Z jednej strony bardzo miło, ale z drugiej taki jakiś niepokój mi przeszedł po plecach. Jednak wtedy pojęłam cały temat. Czyli jutro oddaję książki, po czym biorę się za eksperymenty.
Tym razem Kaśka aż się popłakała ze śmiechu:
- Już to widzę. Lalka szwęda się po ulicach i buczy na różnych złoli. Wiesz, jak będę kiedyś miała zaparcie, to na mnie też wtedy nabucz.
- Ty nie jesteś złolem, tobie się buczenie nie należy. Aha, tylko na razie dziób na kłódkę. Ani słowa Rudej, Anicie, innym zresztą też.
- Lalka, nie obrażaj, dobre?!
 
W środę właściwie nic się nie działo. Malina przyszła po pracy do domu i od razu poszła lulu, bo w nocy pobudka na Wiosenny Sabat. Tak więc nawet nie wiedziała, kiedy wróciła Kaśka. Zwykle zresztą wracała późno, bo klub był jakby jej drugim domem, tam zarabiała na rachunki, tam też ćwiczyła, bo jak już wiadomo Kawiarni, jest to kobieta trenująca, która żadnego sportu się nie boi. Praktycznie rzecz biorąc, to była trochę szefową tego klubu, więc sama sobie ustalała godziny pracy. Poza tym, jak już wiemy, po południach zaczął przychodzić ćwiczyć obiekt jej pożądania. Malina bardzo kibicowała swojej psiapsi, do tego jeszcze postanowiła dopomóc rozwojowi sytuacji. Zanim obie wyszły i pojechały nocą na wspomniany sabat spytała:
- No, jak tam z twoim Adaśkiem?
- Powolutku. Wstępny poziom wymiany miłych uśmiechów. 
- Mogę ci to ogarnąć od ręki.
- Nie, tak nie chcę. Żadnych czarowskich uroków. Chcę tak jak Anita dosiadła Borka, magią naturalną, bez ekstra sztuczek.
- Jednak powoli to trwa, a mrówki w dupie gryzą. Tak?
- Oj, daj już spokój. Gotowa? To jedziemy.
Tak oto wracamy do pierwszego docinka, kiedy obie panie wracają już po sabacie. Malina po drodze kombinowała, wreszcie wykombinowała. Całość planu miała już gotową czwartkowego wieczoru, nie był on zresztą taki zbyt skomplikowany, wręcz prymitywny, na pograniczu gimbazy.
- Kasiu, jutro w robocie kończymy bibliotekę.
- Wiem. I co z tego?
- Ja się wyprowadzę dopiero w sobotę. Może być?
- Oj weź Lalka, możesz kiedy chcesz. Choćby i za rok.
- Ale za to powiem ci, co robimy jutro po południu.
- My? Jak to?
- To jest tak, że Anita jutro jedzie do siebie, bo robi sessin zenowskie. Wiesz, dogadała się z tą Zulą, co była kiedyś na sabacie, pamiętasz.
- Pamiętam, bardzo ciekawa osóbka, tylko...
- Czekaj, daj spokojnie dokończyć. W piątki Anity nigdy nie ma w domu, znaczy u Borka, tylko jest u siebie. Wiesz, nasze sabaty, czy tam jakieś inne swoje zajęcia. Co robi wtedy Borek?
- Łazi na dupy?
- No coś ty?
- To nie wiem. Gra na kompie? Idzie do kina?
- Nie. Borek wtedy pije piwo. A z kim?
- Chyba mam w oczach błysk zrozumienia. Ale jeszcze...
- Cicho! Otóż my też się tam zjawimy. I wtedy będziesz miała okazję sobie pogadać z tym swoim wielkim ciachem. Tak bardziej prywatnie, nie klubowo. Poznacie się bliżej, lepiej. Pasuje taki pomysł?
- Dobre. Tylko co na to Borek?
- Borek ma gówno do gadania. Zrobi wszystko, co mu każę. Zgodzi się na każdy sztos, który zarządzę. Jestem Malina, jego ukochana sioreczka!
- Jest jeszcze Anita. Ukochana dupeczka.
- No, tak. Rządzimy nim na zmianę i zgrzytów zero. Ale to nie jest akurat teraz istotne. Zresztą jej też by się ten plan spodobał. Czyli co Kasiu? Wchodzisz?
- No pewnie. Diabła za rogi.
- Wystarczy za ten jeden, jaspisowy.
Wspólny radosny śmiech zakończył wieczorną debatę.
Adaśko wszedł do pokoju i postawił na stole zgrzewkę puszek piwa. Spojrzał groźnie na Borka i wskazując palcem na pakunek zakomenderował:
- Napierdalamy!
W tym momencie otwarły się drzwi wejściowe, po czym po chwili do pokoju wkroczyły dwie kobiety. Chyba zrobiły wrażenie, gdyż obaj panowie mieli nader zaskoczone miny. Wymienili spojrzenia, po czym Adaśko oświadczył:
- To ci dopiero niespodzianka.
Jedna z pań odparła stanowczym tonem:
- Tak miało być. Prawda braciszku?
- Nnnnooo... Tak jakby...
Nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale pod wpływem lodowatego spojrzenia Maliny ów braciszek dodał jakby nieco pewniej:
- Taki był właśnie plan.
Kaśka szybko dodała:
- Wczoraj było Święto Wiosny.
- Moją siostrę znasz, a to jest...
Adaśko przerwał Borkowi:
- A to jest pani Katarzyna, szefowa klubu, gdzie ostatnio, gdzieś od tygodnia zacząłem bardziej dbać o formę.
- Dla przyjaciół Kaśka, po co te ceregiele? Za to szefowa to gruba przesada. Szefem, właścicielem jest mój stryj, ja tam tylko pracuję, doglądam interesu.
Tu wtrąciłam Malina:
- Może nie stójmy tak? Borek, czyń horrory domu.
- Honory.
- Tak właśnie powiedziałam.
Gdy wszyscy się już byli rozsiedli, Adaśko sięgnął do zgrzewki, wyjął jedną puszkę, po czym z galanterią podał Kaśce.
- Pani będzie łaskawa?
- Zasadniczo to narkotyków nie używam, ale jedno piwko przy takim święcie jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Trzasnęły i syknęły otwierane puszki, powoli zaczęła się rozkręcać wesoła rozmowa, zaś Malina sięgnęła po swój plecaczek i wyjęła zeń pudełeczko, dokładnie to, które otrzymała od Anity dzień wcześniej. Następnym wyjętym przedmiotem było nieduże bongo, które nabiła Ziołem z owego pudełeczka. Gdy faja zatoczyła pierwsze okrążenie, zabawa nabrała kultury i zrobiło się po prostu miło. Jednak już po dwóch, czy trzech kwadransach, baczny boczny obserwator zauważyłby, że właściwie rozmawiają tylko dwie osoby: Kaśka i Adaśko. Malina milczała, a gdy Borek chciał coś wtrącić dyskretnym gestem nakazała mu powściągliwość. Przy okazji wyjęła też z plecaczka kilka paczek chipsów, czy też chrupek, za to schowała doń cztery piwa ze stołu. Zauważył to tylko Borek, ale siostra znowu dała mu znać, żeby nie zadawał żadnych pytań. Za to po kolejnym kwadransie wstała i syknęła do brata:
- Idziemy. Mam ochotę na mały spacerek.
Kaśka i Adaśko byli tak zaaferowani rozmową, że zupełnie nie zwrócili na to uwagi, tak samo też nie zareagowali, gdy rodzeństwo wyszło było na klatkę schodową. Borek posłusznie szedł za Maliną, zaś gdy już wyszli na ulicę zatrzymali się przy vanie ich gigantycznego kolegi.
- Ile wypiłeś piw?
- Jedno, drugie napocząłem. A czemu pytasz?
- Może być. Przejedziemy się kawałek.
Borek zdziwiony spojrzał na wręczone mu kluczyki:
- Skąd to masz?
- Podpiździłam. Wasze, znaczy Anity auto zabrała Anita, na wehikule Kaśki to ja mocno nie bardzo, ty chyba też. Na jakieś autobusy za dużo czekania, a na taryfę szkoda kasy. Więc pożyczamy na chwilę vana od Adaśka. Jemu teraz to pudło nie jest potrzebne, ma ciekawsze zajęcie do ogarnięcia.
- A gdzie mamy jechać?
- Do Kaśki. Mamy piwo, coś zrobię do żarcia, pogadamy sobie rodzinnie, jak siostra z bratem. Dawno nie mieliśmy takiej okazji. Będziemy się dobrze bawić. Wrócimy tu rano. No, ruchy. Otwieraj, wsiadaj, jedziemy.
Zanim jednak Borek odpalił auto, to nagle dostał ataku śmiechu. Po chwili zawtórowała mu Malina, zaś on kręcąc głową stwierdził:
- No, siśka, ty to jesteś niezła... No, ta...
- Ta co?
- Rajfurzyca? Tak to się nazywa?
- Złe słowo. Jeśli już, to swacica.
- Myślisz, że będzie coś z tego?
- Tego to ja już nie wiem. Ja go za nią nie przelecę, to już musi ona sama. Ale znając jej siłę przebicia, determinację, zdecydowanie, to...
- I tego za bardzo nie rozumiem. Kaśka zawsze robiła na mnie wrażenie takiej zimnej, nieprzystępnej, aseksualnej. Chorej pod tym względem.
- Nie wszystko o niej wiesz na ten temat, zresztą nie musisz, ale mnie akurat też zaskoczyła. Po prostu trafiła na swojego chłopa, po czym się zabujała. Postanowiłam jej jakoś dopomóc. Zwykle to ona mnie pomaga w różnych sprawach. Przyszła pora na rewanż.
Gdy już byli na miejscu, siedzieli sobie wygodnie popijając piwem naprędce zaimprowizowaną kolację Borek zapytał:
- Co będzie, gdy się zorientują, że coś nas za długo nie ma? Bo w końcu muszą to kiedyś wreszcie zauważyć.
- To jest jedyny słaby punkt mojego planu. Inna sprawa, że nie muszą się od razu łoić. Sukcesem jest, jeśli coś zaiskrzy. Poza tym ja nie znam Adaśka od tej strony, powinnam najpierw ciebie zapytać jak to z nim jest.
- Gejem nie jest na pewno. Za to o jego dupach sam nie wiem za wiele. Miał jakieś tam, ale teraz chyba nikogo nie ma.
- Ja sobie tak jednak myślę, że trzeba zadzwonić, nie czekać, aż któreś do nas zadzwoni. Niech wiedzą, że mają full luz, że nie wpadniemy im nagle, nie zaskoczymy ich podczas czegoś tam.
- Tylko kto do kogo?
- Chyba oboje na raz. Ty do niego, ja do niej. Nie wiem. Nie. Może ja najpierw tyrknę do Kaśki. Ona zna plan, on nie. Chyba, że już się dowiedział od niej, tak też mogło być. Dobra, dzwonię.
Malina nie czekała zbyt długo:
- No? Możesz rozmawiać?
- ...
- Zajebiście! To ja już nie przeszkadzam. My będziemy jakoś wcześnie rano, więc... I wiesz Kasiu, co ci powiem? Strasznie się cieszę.
Gdy odkładała telefon Borek spytał:
- To jak rozumiem, ja już nie muszę dzwonić?
- Dobrze rozumiesz. Poszło sporo szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Brawo Kaśka, zuch dziewczyna.
Malina i Borek nie przyjechali aż tak bardzo wcześnie. Długo gadali w nocy, omawiali różne rodzinne sprawy, więc trzeba było to odespać. Gdy weszli do mieszkania, Adaśko siedział przy stole pijąc kawę. Było idealnie posprzątane, nie istniał żaden ślad po tym, że była jakaś impreza. Malina spytała:
- Gdzie Kaśka?
- W łazience.
Podeszła do drzwi tegoż pomieszcznia:
- Kasik, to ja. Można?
- Luz, wchodź.
Borek wciąż rozglądał się po pokoju:
- Coś mi się tu nie zgadza.
Adaśko jakby wstrzymał oddech, gdy jego kumpel zawołał:
- Gdzie jest kurwa łóżko?
Istotnie, tam gdzie zawsze stał ten mebel było jakoś dziwnie nisko, gdyż zamiast niego leżał tylko materac, elegancko zaścielony, przykryty narzutą.
- Gdzie jest reszta?
- Na śmietniku.
- Aż taka ruina była?
- No.
Falibor obrzucił wzrokiem całą zwalistą postać kumpla.
- Nieźle.
- Ale w poniedziałek przywiozę nowe.
- Domyślam się.
Z łazienki wyszły mocno roześmiane Malina i Kaśka.
- Borek, suszarki nie mogłam znaleźć.
- Znając logikę Anity może być wszędzie, nawet w lodówce. Nie, żartuję. Ale na lodówce faktycznie może leżeć, zobacz tam.
Gdy Kaśka wyszła do kuchni nadal rozchachana Malina spytała:
- Rozumiem, że wiesz, co się stało?
- Wiem, choć nie aż tak detalicznie. Ale nie jest to potrzebne. Zastanawiam się tylko, co powiem Anicie, gdy wróci w niedzielę?
- Jak to co? Prawdę. To co wiesz. A do czasu, jak przyjedzie nowe wyrko będziecie się pukać trochę niżej. Miłość nie zna ograniczeń meblowych.
Ale o tym, znaczy o meblach już nie w tym odcinku. 
Co więcej, to już nawet nie w tym mini serialu, bo zaistniała sobie taka sytuacja, że właśnie się wziął i skończył. BULBA!

26 marca 2024

PIERWSZY TYDZIEŃ WIOSNY /odc. 3/

Zanim Malina odpowiedziała wykonała szybki kurs do kuchni, aby uzupełnić herbatą pustą filiżankę. Potem znowu sięgnęła po Kaśki telefon i oznajmiła:
- To jest Adaśko. Kumpel Borka. Pracuje w tej samej firmie, co mój braciszek oraz jego Anitka. Masz prawo go nie kojarzyć, bo cię przy tym nie było.
- Niby przy czym?
- Przy tej mojej przeprowadzce od tego, no wiesz od kogo. Nie chciałam cię prosić o pomoc, bo i tak już mnóstwo dla mnie wtedy zrobiłaś. Poza tym nie masz odpowiedniego auta, do tego jesteś normalnej postury dupcia, nam zaś trzeba było chłopa szafy. Do noszenia gratów, oraz tak na wszelki wypadek do robienia wrażenia, jakby tamtemu ćwulowi coś nagle odbiło.
- Mówisz Adaśko? W klubie przedstawiał się jakoś inaczej.
- Bo to pewnie ksywa taka ich tylko. Do użytku wewnętrznego. A zresztą czy imię ma jakieś znaczenie, skoro tak się na niego nagle napaliłaś? Ja tam się pytam dopiero już po wszystkim. A ostatnio to już właściwie wcale. Bo czy to jest w ogóle istotne, jak ma imię ktoś, komu...
- Stop! Może już dość o tobie i twoim życiu erotycznym, tylko opowiedz mi coś więcej o nim. To mnie teraz tylko interesuje.
- Kasiu, to jest Borka ziomal, nie mój. Ja go spotkałam pierwszy raz właśnie wtedy, potem jeszcze może kilka razy, tak nie na długo. Co prawda nie mój typ, ale ogólnie to robił miłe wrażenie. Taki trochę misiaczkowaty poczciwina, takie golemy często tak mają.
Malina upiła z filiżanki i nagle dodała:
- Aha! Misiaczek misiaczkiem, ale Borek mi raz opowiedział, że ten misiaczek kiedyś się procesował sądownie z jakąś siłownią. Poszło o jakąś maszynę do ćwiczeń. Coś tam połamał, czy samo pękło, była ostra draka, ale nie znam dokładnych detali tej historii.
Kaśka prychnęła lekceważąco:
- Pewnie słabizna była. Kupili jakiś tani, chiński, gówniany sprzęt, to doszło do wypadku. W naszym klubie to niemożliwe, absolutnie wykluczone. Ale faktycznie, jak widzę, jakie on sobie wrzuca obciążenia, to jest mi naprawdę mokro. Aż się leje.
- Chyba musisz sobie kupić podpaski, ale takie specjalne, dla zakochanych instruktorek fitness clubów.
- A idźże mi Lalka w cholerę!
We wtorek Kaśka wróciła do domu później, niż zazwyczaj, ale Malina miała wrócić jeszcze później, bo jej jeszcze nie było. Wreszcie jednak zgrzytnął zamek w drzwiach, zaś po chwili rozległ się triumfalny krzyk:
- Już jestem blisko, właściwie to już chyba doszłam! 
Kaśka spojrzała na wchodzącą do pokoju Malinę zdecydowanie mocno zdziwionym wzrokiem i spytała:
- Słucham? Robiłaś to sobie idąc po schodach?
- No weź, ja nie o tym. Już wiem, o co chodzi z tym moim głosem. Po robocie poszłam do zoo, wiesz, mam tam takiego znajomego, opiekuje się słoniami. Rozumiesz już teraz?
- Tak rozumiem, że aż nic nie rozumiem.
- To posłuchaj.
Mówiąc to Malina podsunęła Kaśce telefon do ucha.
- Nic nie słyszę.
- I tak ma być! A co czujesz?
- Czuję, że zmarnowałam zaiste wiele lat swojego pięknego życia kumplując się z porąbaną kretynką.
- Czekaj, podłączę pod wzmacniacz.
- A w cipę se to podłącz! Nie zgadzam się. Już kiedyś mi majstrowałaś przy sprzęcie i rozmajstrowałaś mi go na cacy. Weź Lalka, zostaw to wszystko, siadaj na pupie i po prostu opowiedz paszczą, o co tu chodzi. Co ma do tego wszystkiego jakiś jebany słoń?
Ale o tym już nie w tym odcinku. BULBA!

24 marca 2024

PIERWSZY TYDZIEŃ WIOSNY /odc. 2/

Cofnijmy taśmę wydarzeń do poniedziałkowego popołudnia, kiedy to Kaśka weszła do domu. Zastała tam Malinę, co nie było bynajmniej wcale niczym dziwnym, gdyż jak świetnie wie uważnie czytająca Kawiarnia, ta zamieszkała u niej na kilka dni. Za to uwagę jej skupiło to, co jej psiapsia akurat robiła, czym się zajmowała. Nie było to bynajmniej nic dynamicznego, bo Malina tylko ślęczała za laptopem, co chwila też zaglądała do jakiejś książki, których cała sterta piętrzyła się na stoliku. Nawet nie rzuciła okiem na wchodzącą Kaśkę, tylko mruknęła:
- W mikrofali masz michę.
- Co upichciłaś?
- Będziesz zadowolona. Zaufaj mi.
Ta ostatnia uwaga była zupełnie zbędna, gdyż na kulinarne pomysły Maliny nikt nigdy jeszcze nie narzekał. Nawet, jeśli to były gotowe pierogi tylko do odgrzania kupione w pobliskiej garmażerce. Do tego też miała dobrego czuja, co wtedy wybrać, żeby było dobrze.
Gdy Kaśka uporała się już ze swoim posiłkiem, podeszła do stolika i sięgnęła po jedną z leżących na nim książek.
- Mogę zobaczyć?
- Oczkami się zobacza, nie rączkami. Luz, żartowałam.
Mówiąc te słowa Malina oderwała wreszcie wzrok od ekranu. Za to Kaśka przekładała jedną pozycję po drugiej rzucając okiem na tytuły i kręcąc głową:
- Czegoż tu nie ma? Istna kasza tematyczna. Skąd ty to wszystko masz? Tak w jeden dzień, taki zestaw zdążyłaś zebrać? Gdzie?
- W pracy. Tak się jakoś dziwnym trafem porobiło, że Roxy wzięła zlecenie na sprzątanie biblioteki, czy raczej antykwariatu. Więc robota robotą, ale przy okazji zgarnęłam kilka pozycji.
- Buchnęłaś?
- No coś ty? Tylko sobie pożyczyłam. Na legalu, za pokwitowaniem. Do piątku wszystko musi się znaleźć na swoich miejscach. I to wcale nie jest żadna kasza. Przyjrzyj się temu jeszcze raz, uważnie i znajdź wspólny mianownik.
Kaśka poszła za tą sugestią i nagle pojęła:
- Głos! Akustyka. Chcesz po prostu rozkminić, co się tak naprawdę stało wtedy w parku? Moim zdaniem to był jakiś dziwny zbieg okoliczności, ale spierać się nie będę. Tylko może zrób sobie teraz chwilę przerwy? Szkoda twoich ślicznych ocząt. Fajną herbatę kupiłam.
- Skąd wiesz że fajną?
- Jeszcze nie wiem, ale moja Intuicja wie.
Przez kilka minut raczyły się nowym nabytkiem Kaśki siedząc w kompletnym milczeniu. Wreszcie Malina odstawiła filiżankę i mruknęła:
- No. To była dobra koncepcja.
- To czemu mi się tak dziwnie przyglądasz?
- Twoja aura...
- Coś nie tak z moją aurą?
- Nie, dlaczego? Jest fajna, ale...
Tu należy wspomnieć, że zdolność widzenia cudzej aury Malina miała od zawsze, zanim jeszcze przystąpiła do kowenu Anity. Wcześniej nigdy nie przywiązywała do tego zbytniej uwagi, dopiero gdy Roxy wzięła ją pod swoje mentorskie skrzydełko zaczęła nad tym pracować. 
- No? Co jest z tą moją aurą?
- Zawsze masz taką gdy... 
- Do brzegu Lalka, do brzegu. Bo zaraz ci jebnę.
Tym słowom przeczyła pogodna mina Kaśki, która zresztą nigdy nikomu nie groziła, tylko tłukła od razu. Poza tym nigdy Malinę, którą trzepnęła kiedyś tylko raz, tak terapeutycznie, nie po złości, gdy ta narąbała się za bardzo na jakiejś imprezie i była upierdliwa równie za bardzo.
- Kasiu, ty masz po prostu ruję.
- To chyba nie jest patologia? Raczej objaw zdrowia psychicznego. Kobieta bezrujna to chora kobieta.
- Nie czaruj mnie. Obie wiemy, że jesteś dość szczególnym przypadkiem. Ciebie to nachodzi raz na kwartał i wtedy...
- Co jest wtedy?
- To jest wtedy, że masz przez parę dni wyłączony telefon. Tylko jest jeden drobiazg. Ostatnio tak miałaś w zeszły weekend. Coś trochę za wcześnie na następny raz. Czy chcesz ze mną o czymś porozmawiać?
Kaśka upiła łyk ze swojej filiżanki i odparła:
- Przed Lalką nic się nie ukryje. Otóż ostatnio do klubu przychodzi nowy klient. Ty go nigdy nie widziałaś, bo sama nie zaglądałaś przez ostatnich  kilka dni. A dostrzec go trudno nie jest, bo kafar jest straszny, istny Hulk. Nawet mu fotkę zrobiłam, jak nie widział.
-To dawaj, na co czekasz?
Gdy Malina spojrzała na wyświetlacz na chwilę oniemiała, potem zaczęła się śmiać, potem spoważniała, wreszcie westchnęła:
- Jakiż ten świat jest mały.
- Znasz go?
- Znasz to za mocno powiedziane. Po prostu wiem, kto to jest.
- Czyli kto?
Ale o tym już nie w tym odcinku. BULBA!

20 marca 2024

PIERWSZY TYDZIEŃ WIOSNY /odc. 1/

Porę zwykłego, niejako powszedniego sabatu można sobie wybrać dowolnie. Anita zwykle wybierała noc z piątku na sobotę. Przyczyna była prozaiczna. Większość czarownic, zwłaszcza te młodsze, początkujące jeszcze wiedźmy nie zawsze są paniami swojego czasu. Mają zwykłe ludzkie zajęcia, pracują, studiują, czy też robią coś innego, co nie ułatwia synchronizacji wspólnych spotkań. Za to sabaty na okoliczność czterech naturalnych świąt: Przesileń, czy Równonocy rządzą się innymi prawami. Tu nie ma wyboru dnia, ni pory doby. Rytuał musi odbyć się dokładnie według wskazań astronomicznych. Dlatego frekwencja na tych sabatach bywa rozmaita, od jednej skrajności do drugiej. Było raz nawet tak, że Anita wzięła urlop na żądanie aby spędzić ten czas we dwie. Bo Roxy jako samodzielna, samorządna szefowa firmy prawie nigdy nie miała takich kłopotów.
Tym razem jednak, na Wiosenny Sabat zjechało się wiele kobiet. Czwarta rano to nie problem dla czarownicy. Jeśli takowa pora jest dla niej zbyt barbarzyńska, to powinna przemyśleć, czy naprawdę chce nią być. Za to dla odmiany nieobecna była Roxy. Ale powód faktycznie można uznać za nader ważny. Wyjechała do rodziny, którą nawiedziła lokalna, domowa epidemia. Medycyna medycyną, lekarze lekarzami, ale dobra czarownica zawsze się przyda na miejscu, czasem nawet jest wręcz nieodzowna. Zaś Roxy była naprawdę dobra, wręcz znakomita. Więc zostawiła cały swój sprzątający biznes Tami, która choć czarownicą nie była, to znała się na robocie, więc można było mieć do niej pełne zaufanie, po czym wyjechała na drugi koniec Polski nie podając zbyt dokładnej daty powrotu.
Anita przyjęła to na spokojnie, zaś kwestię doboru asystentki rozwiązała od ręki. Swoją obecność potwierdziło wiele wiedźm, więc potrzebowała takowej. Rozmowa była krótka:
- Malinko, koniec obijania się. W rzucaniu uroków jesteś już niezła, ale same uroki to nie wszystko. To jest tylko mały wycinek Wielkiej Magii. Mam za to dla ciebie coś poważniejszego.
- Miłość to poważna sprawa, chyba najpoważniejsza?
Pisnęła Malina, ale Anita ucięła dyskusję:
- Nie bajeruj mnie tu. Dobrze wiem, jak cię Roxy szkoli. Nie wtrącam się, ale nie podoba mi się to. Już dawno powinnaś mieć swoją Dużą Inicjację, sama wstępna, uczniowska to za mało. Kaśka będzie ją miała szybciej od ciebie, choć zaczęła dużo później.
- Bo ty mi to blokujesz.
Tego jednak Malina już nie powiedziała, bo mina bratowej zapowiadała ciężką drakę, tego zaś na pewno nie chciała.
Za to już po sabacie, podczas nader skromnego, wręcz symbolicznego after party Anita zaciągnęła ją do kuchni, uścisnęła, ucałowała czule, chwyciła za krok i wylizała jej buzię niczym napalona leska.
- Byłaś naprawdę super. A to premia.
Mówiąc to wręczyła jej małe pudełko.
- Co to jest?
- Nic takiego szczególnego. Tylko koniecznie podziel się tym z Kaśką. Wiem, że wystrzelała się już ze swoich zapasów.
- Skąd wiesz?
- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz i o tym, co ja wiem.
- Nie byłabym tego taka za bardzo pewna.
Malina cmoknęła Anitę w policzek i wyszła z kuchni...
Na dworze było już dobrze jasno, gdy całe towarzystwo się rozjechało. Anita jako ostatnia wsiadła do auta, wyraźnie uruchomiona zresztą, a w głowie miała gotowy plan poranka. Już wiedziała, jak obudzić Borka, żeby potem razem radośnie pojechać do pracy. Byli już ze sobą około dwa plus pół roku, ale jeszcze nigdy dziwnie jakoś nie było okazji, żeby to zrobić. Za to Malina też nie była wcale śpiąca siedząc w koszu łomoczącego motocykla Kaśki. Bynajmniej nie ten łomot był tego przyczyną, tylko taśma wydarzeń zaszłych jeszcze przed sabatem, która przewijała jej się przez głowę. Też miała pewien plan, choć nie na poranek, do tego nie tak dokładny, jaki miała jej bratowa. Bo i sama sprawa nie była taka prosta.
Ale o tym już nie w tym odcinku. BULBA!

18 marca 2024

BYŁO UWAŻAĆ

Przyjaciele są przeważnie od wielu rzeczy. Czasem także od tego, żeby sobie u nich pomieszkać. Gdy Malina stanęła w progu drzwi mieszkania Kaśki, ta miała dość zdziwioną minę:
- Mister Roper wkracza na Wyspę Hana...
- Że co?
- Nic, tak mi się coś przypomniało, film taki był. Lalka, po co ci aż tyle tych bambetli? To miało być tylko na kilka dni.
- No. Masz jakiś problem?
- Ależ skąd? Było gwizdnąć pod oknem, to bym ci pomogła.
- Luz, uprzejmi panowie z ławeczki na podwórku już mi pomogli. Masz jakieś drobne? Bo obiecałam im na wino, ale nie mają terminala do karty.
Żeby od razu wyjaśnić i potem już do tego więcej nie wracać, pojawienie się Maliny u swojej najpsiapsi nie było spowodowane żadną sytuacją kryzysową. Po prostu Roxy, inna jej psiapsia, tudzież też szefowa przyjęła zlecenie blisko miejsca zamieszkania Kaśki.
- To po co się codziennie pieprzyć z dojazdem do roboty z drugiego końca miasta, skoro można szybko z buta ogarnąć jedną przecznicę?
Trudno odtworzyć, która pierwsza zadała to pytanie, nie jest to jednak ważne, skoro odpowiedź dla obu była jednogłośna.
- Rzucaj na razie ten majdan, potem się tym zajmiemy, a teraz, jeśli nie masz innych ważniejszych spraw na głowie chodźmy na jakieś kawsko. Póki jest słonecznie na mieście. Po drodze spalimy sobie mojego ostatniego blanta.
- Jak to ostatniego?
- Trochę za dużo rozdałam. Ale to nie problem.
Bo z blantami tak jest, że jest zielsko - jest dobrze, nie ma zielska - też jest dobrze. Tym się różni ono od narkotyków, na przykład alkoholu, z którymi to w pewnych patologicznych przypadkach tak nie bardzo działa.
- Dobrze, idziemy, tylko oko poprawię.
Po iluś tam minutach obie panie przeszły przez podwórko, odprowadzane ukłonami uprzejmych panów raczących się winem, czy też raczej napojem winopodobnym. Po dalszych minutach wkroczyły do parku, zaś po jeszcze dalszych zrobiły popas na ławeczce. Jednak popas to tylko popas i gdy paniom zaczęły marznąć pupy czas było ruszyć dalej. Zanim jednak do tego doszło w oddali alejki pojawiło się dwóch panów. Gdy już się dobrze zbliżyli, nie wzbudzili zainteresowania siedzących, jednak one stały się obiektem ich uwagi. Gdy zbliżyli się jeszcze bardziej, Kaśka nadal wciąż nie reagowała, za to Malina spytała niewinnym głosem:
- To co? Idziemy?
- Siedź. Zobaczmy, co się wydarzy. Może być śmiesznie.
Mężczyźni podeszli już całkiem blisko, przystanęli przed ławką wyraźnie się gapiąc z obleśnymi uśmieszkami, a wtedy Kaśka spojrzała na nich nader zalotnie z uroczym, nieobleśnym uśmiechem na twarzy i spytała:
- No, i co teraz?
Malina otaksowała ich wzrokiem po kolei, zatrzepotała szybko powiekami, po czym zachichotała niczym słodka idiotka. Jeden otworzył usta jakby chciał coś zagaić, ale Kaśka go uprzedziła:
- Cicho! Teraz ja mówię. Streszczę wam, co się za chwilę stanie. Zaraz się przysiądziecie z jakimś debilnym tekstem, ty potem będziesz chciał mnie złapać za kolano, a ja ci złamię rękę. Pasuje?
Mężczyźni byli wyraźnie zaskoczeni takim obrotem sprawy. Wymienili ze sobą spojrzenia, zaś Malina chichotała dalej, wręcz się zapowietrzyła. Za to mina Kaśki wyraźnie zmieniła się, uroczy uśmiech zniknął, usta zaś syknęły:
- No, co jest z wami? Przekaz był jasny. Spierdalać!
Chichot Maliny nagle się urwał, ona zaś spojrzała na stojącego bliżej niej, otworzyła szeroko oczy i wydała z siebie:
- Uuuuu!
Scenariusz Kaśki chyba raczej nie przewidział tego, co się zaraz dalej stało. Mężczyzna nagle zachwiał się i upadł wyraźnie omdlawszy. Nastąpiła chwila nieco krępującej ciszy. Kolega omdlałego wyraźnie się zawiesił, za to Malina pociągnęła nosem:
- Ujuj. Chodźmy szybko stąd.
Kaśka również powęszyła chwilę i stwierdziła:
- Ale akcja. To nie jest żart. On to naprawdę zrobił.
Gdy obie wstały dodała z wyraźnie zniesmaczoną miną:
- Nie stój tak, pomóż koledze. Dycha, ale coś z nim nie hula.
Stojący mężczyzna z wyraźnym zakłopotaniem pochylił się nad leżącym, ale psiapsie już tego nie widziały. Wyminęły go, chwyciły się za ręce i radośnie rozchichotane ruszyły parkową alejką ostentacyjnie kręcąc pupami. On zaś spojrzał szybko za nimi, po czym osiadł ciężko na ławce, wyciągnął paczkę papierosów, zapalniczkę i westchnął:
- Ja pierdolę...
Spoważniały dopiero usiadłszy przy kawiarnianym stoliku.
- Lalka, jak ty to zrobiłaś? Tylko nie mów, że było uważać. Ruda cię nauczyła tego numeru? Bo chyba nie bratowa?
- Nie. Roxy nie ma tu kompletnie nic do rzeczy. Samo jakoś tak się porobiło, spontanicznie, bez zbędnego myślenia.
- No tak, Malinka i jej urocza, niewinna minka. Czytałam już o tym kiedyś, centralnie w Diunie bodajże. To się Głos nazywa.
- Magiczny głos?
- Po prostu głos. Ale to jest science fiction, bajka.
- Chyba już zdążyłaś zauważyć, że magia to wcale nie bajka? W końcu sama niedawno odkryłaś w sobie Moc i chodzisz do Anity na szkolenia, tak? A ty masz tą książkę? Tą Diunę znaczy?
- Wszystkie tomy.
- To koniecznie mi daj wieczorem do poduchy.
- Nigdy nie lubiłaś sci-fi, tylko te słodkie romanse, gdzie tylko się pieprzą na okrągło. Trochę znam twoje gusta literackie.
- Trzeba się rozwijać, poszerzać horyzonty.
Gdy tak sobie gadały Kaśka kątem oka zauważyła kilka stolików dalej dwóch panów, którzy wyraźnie popatrywali w ich stronę i wymieniali jakieś uwagi.
- Czekaj Lalka, muszę do klopa.
Gdy wróciła, Malina spytała:
- Co to za goście tam? Znasz ich?
- Nie. Po prostu poprosiłam, żeby nie podchodzili.
- Co im powiedziałaś?
- Że my tylko z dziewczynami. To zawsze działa.
- Ale dlaczego?
- Przecież nie powiem im, że moja kumpela ma dziś taką zabawną fazę, że jak się głośniej odezwie, to faceci walą w portki.

13 marca 2024

Trochę o związkach, trochę o idiotyczności

Ludzie się dzielą na takich, z którymi da się rozmawiać i z którymi się nie da. Ostatnio zaistniała konieczność odpuścić sobie pewną Panią, bo po pewnym czasie blogowej znajomości okazało się jednak, że Ona rozmawiać nie umie. Jakiś defekt mentalny posiada, czy cóś. Zostawmy to jednak, zajmijmy się przypadkami pozytywnymi. Za taki postrzegamy blogerkę B.K./=TU=/, która nie wali brudnymi chwytami ad personam, nie wykręca naszych słów na odwyrtkę, nie wmawia nam, nie wciska, że powiedzieliśmy coś, czego nie powiedzieliśmy, zaś rozmowa z Nią potrafi sprawić przyjemność, mimo że niekoniecznie kaszlemy tak samo. Ostatnio naszło nas, tak trochę bocznie od głównego wątku Jej posta, na temat związków na odległość. Teza, którą uznaliśmy za stosowne nieco podważyć jest taka, iż takie związki są idiotyczne. Jakoś trudno nam to zaaprobować, jako że istnieje sporo takich związków, które są bardzo sensowne. Za to równie sporo związków, czy raczej układów razem mieszkających bywa kompletnymi idiotyzmami. Nie wspólna chata tworzy związek. Mieszkać razem i być ze sobą niekoniecznie oznacza to samo, te rzeczy potrafią się nieraz mocno różnić.
Zacznijmy od definicji związku na odległość. To jest wtedy, gdy taka para nie mieszka ze sobą, nie dzieli wspólnego lokum na stałe, a jedynie okresowo, na czas, kiedy ze sobą przebywają. To tyle, nic poza tym. Za to otwarta jest kwestia tej odległości. Tu bywa naprawdę różnie. Od sąsiednich domów do niesąsiednich miast, czy nawet kontynentów. Przy czym czasy obecne są takie, że tej odległości wcale nie mierzymy metrami, tylko upierdliwością doprowadzenia do takiej sytuacji, aby do poprzebywania ze sobą doszło. Im bardziej jest to upierdliwe, tym szybciej taki związek się rozwala. Sytuacja jest na ogół wtedy jasna.
Za to bardzo niejasna bywa nieraz przy wspólnym mieszkaniu. Taka para, gdy przestaje być ze sobą często nadal jeszcze ze sobą mieszka, bardzo często udając, że ich związek istnieje, mimo, że już go wcale nie ma. To są nieraz bardzo zawikłane sprawy, gdyż jako że komunikację, bazę związku, dawno już szlag trafił, to ci ludzie mają niedogadane, jak to w ogóle z nimi jest. Aczkolwiek nie zawsze tak jest, bo czasem obie strony dobrze wiedzą, co jest grane, czy raczej co jest nie grane.
Przejdźmy teraz do kwestii tej idiotyczności jednego, czy drugiego rodzaju związku. Otóż idiotyczność nie jest cechą naukową, zaś kompetencje do określenia, czy dany związek jest idiotyczny, czy nie, mają tylko te dwie osoby, które dany układ tworzą. Obserwator zewnętrzny ma tu guzik do gadania, jego zdanie, jakie by nie było, po prostu się nie liczy. Więc dyskusja na temat, czy jakiś związek, jego rodzaj, czy też konkretny przypadek jest idiotyczny, czy nie, nie ma żadnego sensu. Wynika z niej tylko tyle, co ze wzajemnego opowiadania sobie kawałów.
Natomiast co można naukowego wycisnąć z tego tematu? Na przykład to, że związek na odległość nie jest dobrą opcją dla ludzi lękowych, którzy mają ambicję posiadania maksymalnej kontroli nad tą drugą osobą. Okresy, gdy nie przebywają razem będą im ubarwiać ataki paranoi, że partnerka, czy partner spędza czas nie tak, jak według nich powinna. Czyli na przykład mizia się z kimś trzecim na boku. Za to taki związek może być niezły dla indywidualistów, którzy chcą mieć trochę czasu dla siebie, żeby nikt im się nie wpieprzał, nawet ta druga, najbliższa osoba. To oczywiście można nieźle zorganizować mieszkając razem, ale wydaje się być jednak nieco trudniejsze. Związek na odległość nie jest też zbyt dobrym pomysłem dla par ludzi mających skrajnie wysokie libido, którzy nie potrafią kroczy od siebie odkleić. Ale jest druga strona tego medalu. Otóż według jakichś badań, gdy się mieszka razem, ten piękny sport po pewnym czasie zaczyna być nudny. Zaś jako, że jest kluczowym filarem związku, to gdy ten filar słabnie, to cała konstrukcja zaczyna się mniej lub bardziej chwiać. Taka sytuacja mniej grozi przy związku na odległość. Przy każdej okazji bycia razem mizianko jest głównym punktem programu. Mniejszą ilość kompensuje większa jakość. To zaś wzmacnia, cementuje wzajemną więź, co powoduje, że obie strony nadal chcą się tak bawić. Co prawda celem związków nie jest bynajmniej trwałość, ale to, żeby było fajnie, niemniej jednak ta trwałość jest pewnym miernikiem tego, czy jest fajnie, czy nie. Mowa jest rzecz jasna o trwałości bycia ze sobą, a nie mieszkania razem.
To może na razie tyle w temacie, choć pewnie można by więcej. Ale oddamy teraz piłkę Kawiarni, która zapewne również coś ciekawego opowie.
Aha, tekst posta zawiera lokowanie innego, też fajnego bloga.

08 marca 2024

NA OLIMPIE JAK NA OLIMPIE

Żadne święto nie jest wcale niczym nadzwyczajnym, to tylko ludziom czasem odbija (albo zdrowieją - kwestia POV), a ta lub inna branża przy okazji notuje chwilowy wzrost obrotów i wzdryg akcji na giełdzie.

/Pewien Starożytni Filozof Grecki, choć nie wiadomo za bardzo który to był, bo wtedy, w  tamtych czasach to oni podobno cały stadami łazili po mieście, więc nie było łatwo rozpoznać who is who./
- - - Co za cholera wymyśliła ten cały Dzień Kobiet? Przecież wszystkich ich na raz nie przelecę, tak? To wcale nie jest takie łatwe być bogiem na stanowisku kierownika kierowników zamieszania.
Tak oto utyskiwał Zeus, użalał się nad sobą przy kuchennym stole gapiąc się w talerz owsianki. Jego małżonka Hera odwróciwszy się od lodówki łypnęła nań ironicznie, po czym spytała kąśliwie:
- To ty sobie myślisz, że one wszystkie nie mają nic do roboty, tylko wciąż marzą o tym, żebyś je przelatywał? Mikołaj święty się znalazł. A może któraś zamiast miętosić się z jakimś obleśnym, brodatym, zrzędliwym dziadem woli poczytać sobie książkę? Tak na ten przykład.
- O tak, dobra książka to fajna sprawa, lepsza niż facet.
Wtrąciła Atena i dodała:
- Czyńmy książki, nie wojnę!
Zeus uniósł brwi jakby zdziwiony:
- Córcia, o jakiej wojnie mówisz? Ja te dupy kocham.
- Połowa wojen na świecie jest o dupy. Najpierw jest dużo gadania o miłości, a potem się z tego robi jedna, wielka, jebana napierdalanka.
- Siostra, nie wyrażaj się!
Hefajstos wyraźnie wstał kulawą nogą tego poranka. Patrzył na swój kubek kawy tak, jakby ten mu żonę zerżnął. Za to Ares tryskał dobrym humorem. 
- Ja tam już swoje zrobiłem. Nie trzeba poprawiać. I to wcale nie była żadna wojna. Trupów i strat materialnych nie zanotowano. Tylko zdaje się jedna gumka od majtek pękła. Ale to się da ogarnąć.
Jakby na potwierdzenie tych słów do kuchni wdzięcznie nader weszła Afrodyta, cała w skowronkach. Do tego bez majtek, ale jej mąż udał, że tego nie widzi. Wstał od stołu i mruknął:
- Idę do roboty.
- Chyba do pracy. Robotę Ares już wykonał.
Ale zanim Hefajstos się zamierzył sękatym kułakiem na Hermesa, który rzucił tą uwagą, ten już był w dalekim sektorze przestrzeni Hilberta. Za to Zeus jakby się nieco skrzywił i spytał:
- Czyli co? Książka ma być lekiem na ból głowy? To chyba nie jest najlepszy pomysł. Jak boli głowa, to się idzie do lekarza. Albo proszek bierze. Gdzie mój wnuczek? Tak w ogóle.
- Który?
Spytała Hera, zaś Zeus odparł:
- Ten od leczenia. Asklepios, czy jak mu tam. Apek, weź zawołaj mi tu tego swojego zasrańca, misję mam dla niego.
Apollo zaprotestował:
- Tato, nie ta chronologia. On dopiero jest w starszakach. Studia medyczne ma zrobić za jakieś ileś tam lat dopiero. 
- Niby tak. Trochę za młody na leczenie bab. Ale czekaj. W doktora to już się chyba bawią w tym przedszkolu? To coś tam umie?
Hera spojrzała z politowaniem i westchnęła:
- To jest właśnie ten mój małżonek. Ojciec dzieciom, dziadek wnukom, niby poważny facet, a tu znowu sprowadził temat monogamicznie do jednej.
- Za to ty to mnie tak wspierasz, jak poważna, oddana żona. Myślałby kto. Masz jakąś konstruktywną propozycję? Tylko nie mów nic na temat starych sprawdzonych, przetestowanych sposobów.
- Goździk i rajstopy zawsze działały.
- Chyba w innym ustroju dyrba.
Zeus zamyślił się na chwilę, po czym zadeklarował:
- Najchętniej to bym odwołał ten cały Dzień Kobiet, ale nie mogę, bo mnie Mojry zabiją i rower zabiorą. Więc zrobimy tak, że każdej kobiecie damy po książce, po wibratorze i po proszku od bólu głowy. Niech same rozporządzą sobie tym całym zestawem. Wolność ma być.
Apollo szybko wtrącił:
- Ale grającym jeszcze gitary?
- - - Może tak być. Po gitarze na dupę. I po talii. Znaczy po talii kart. Gry bywają różne. Dytka, przestań mi tu świecić tymi pośladami, tu się ważne decyzje podejmowuje. To nie kiosk Ruchu, ja tu mięso mam. Tak?
Dla potwierdzenia powagi swoich słów Zeus wymierzył Afrodycie gorącego klapsa, po którym bogini miłości wybiegła z kuchni z wrzaskiem:
- Metoo mi tu robią! Ja się nie zgadzam!
- Poszła won landryna jedna!
Potem Gromowładny sięgnął po telefon:
- Dionek! Jestem u ciebie za parę minut. Bo zaraz mnie tu jasny szlag trafi na miejscu. A niech was wszyscy...
Po czym zniknął. Hera westchnęła:
- Znowu wróci w dupę centralnie wypiwszy. Wola boska i skrzypce.
Wytarła dłonie o fartuch i oświadczyła:
- Dzieciaki! Gumkuję tą gamońską uchwałę. Ma być stary, wypróbowany tryb. Goździki i rajstopy. Tak było, jest i będzie. Dzień Kobiet ma być po bożemu. Jak baba nie zarządzi, to zawsze jakieś gówno z tego wychodzi.
- Mamo! Jem!
Kwestia Artemidy zamknęła tą dyskusję. Zasadniczo zamknęła, bo jeszcze Apollo mruknął pod nosem, jakby do siebie:
- Chyba macocho. Mitów greckich nie czytała, czy co?
Rodzinne śniadanie dobiegało końca. Zanim jednak wszystkie bogostwo obecne w kuchni rozeszło się już do swoich zajęć, coś pstrykło, piardło, błysło, zaśmierdziało ozonem, zaś na stole pojawiło się wielkie pudło pełne paczek rajstop ACME oraz równie niemały snopek goździków. Też ze szklarni ACME zresztą. Do tego wszystkie brudne talerze ze zlewu zalśniły czystością na suszarce. Hera szlochnęła cicho i przetarła szybko oczy rąbkiem fartucha.
- Pijak, dupiarz, ale w sumie dobre chłopisko. Wzruszyłam się.
Po czym spojrzała bystro, menadżerskim wzrokiem na siedzących jeszcze przy stole bogów ze słowami:
- To teraz trzeba to wszystko powielić i rozdać.
Ares dłubiąc sobie w zębach kopisem spytał:
- Niby kto to ma zrobić?
- No, przecież chyba nie my!?
Mówiąc to chórem Artemida i Atena wstały od stołu, każda sięgnęła do pudła, wzięły sobie po paczce rajstop i po goździku, po czym uniosły dumnie głowy, obróciły się na piętach i ująwszy się pod ramiona, boskim krokiem stąpając opuściły część kuchenną obiektu. Tylko kot spał, jak spał. Koty tak mają, że jak się nażrą, to idą pospać. Na Olimpach też.
Była część artystyczna, zaś w tej takiej bardziej oficjalnej życzymy Paniom, żeby rajstopy darły się z klasą, a goździki więdły z gracją i wdziękiem.😃
Bulba!