21 czerwca 2020

Babcia i salwa powitalna /remake/

Obudził mnie telefon, dokładniej esemes. Babcia nadaje:
- Czy masz bletki?
Odpowiedziałem:
- Mam. Zaraz.
Zanim zaniosłem babci rzeczone bletki, skonstatowałem, że jest niedzielne południe. Tak to zresztą miało być, taki był plan, aby tegoż dnia porządnie się wyspać. Wszedłem do babci pokoju, wręczyłem jej to, co chciała, zapytałem tylko:
- Coś babci jeszcze potrzeba? Bo do łazienki muszę.
Generalnie babcia wyznawała jakąś swoją wersję buddyzmu, więc wiele nie potrzebowała. Do tego była dość zaradna, jak na swój wiek, więc moje pytanie było raczej kurtuazyjne. Ale babcia pokręciła tylko głową, po czym zajęła się kręceniem blanta. Gdy już wychodziłem z pokoju, nagle za oknem padły strzały, taka zgodna, chóralna salwa karabinowa. Babcia nie przerywając swojego zajęcia zapytała szybko:
- To jakaś wojna?
Akurat coś tam przypadkiem wiedziałem na temat dzisiejszych wydarzeń na mieście, więc wyprowadziłem babcię z błędu:
- Nie, to tylko prezydent przyjechał.
- Który?
- Ten taki niby polski, ale nie nasz, nie wszystkich Polaków. Ten, co ostatnio pomylił obraz Picassa z lustrem w muzeum. Ten, co na ludzi mówi, że to ideologia.
- Aha, budyń, rozumiem.
Nagle salwa za oknem huknęła jeszcze raz.
- A teraz to co? Już wojna?
- Nie babciu, to ta sama kompania honorowa.
- Jakieś ciapciaki. Nie umieli trafić za pierwszym razem?

13 czerwca 2020

Możliwie krótko na temat rejestracji

Krótko, gdyż na temat małżeństw jednopłciowych mam niewiele przeważnie do powiedzenia, bo tak generalnie to na temat każdych małżeństw, także różnopłciowych mam niewiele do powiedzenia. Rejestracja związku, zwana krócej ślubem jest dla mnie jedynie dodatkiem do tegoż związku. Na pewno nie mam nic przeciwko tej instytucji, rozumiem też ludzi, dla których ta rejestracja może być jakoś tam ważna. Brak mi jedynie empatii dla takich, dla których jest to priorytet absolutny, ponad to, co de facto taką parę łączy. Bo jak się okazuje, takich ludzi jest nawet sporo.
Natomiast co mnie może obchodzić ślub dwóch pań lub dwóch panów, skoro jako heteryka to mnie zupełnie nie dotyczy? Pominę już taką sprawę, jak to, co mnie może obchodzić jakakolwiek umowa obcych mi osób, skoro nie jest ona wymierzona swoimi skutkami we mnie? Natomiast można sobie wyobrazić taką sytuację, gdy dwie panie lub dwóch panów orientacji hetero /podkreślmy to koniecznie/, mieszkają ze sobą, przyjaźnią się, do tego zaś poza sobą nie mają żadnych innych bliskich osób. To może się zdarzyć, zwłaszcza, gdy osiągną już pewien wiek, nazwijmy to umownie "senioralny". Dlaczego nie mogliby zawrzeć umowy ze skutkami prawnymi takimi, jakie ma klasyczny ślub? Tak naprawdę, to podkreślenie ich orientacji hetero jest tu bez sensu, bo to tak naprawdę jest wyłącznie ich prywatną sprawą, jaki seks uprawiają, lub nie. Okay, można by rzec, że mogą sobie pójść do notariusza, by podpisać stosowny dokument, ale równie dobrze tak samo mogą postąpić pani plus pan zamiast iść do urzędu stanu cywilnego. Można jednak uprościć całą procedurę, rejestrację takich umów cedując na owe urzędy. Notariuszom to pracy nie ujmie, mają jej dość i bez tego.
Tak jeszcze wracając do kwestii seksu, to leski i geje raczej do łóżek heterykom nie zaglądają, więc dlaczego niektórych hetero tak strasznie irytuje to, czego oglądać wcale nie muszą? Mnie na przykład bliskość cielesna między chłopami brzydzi, ale przecież nie muszę tego ani robić, ani oglądać, ani nawet myśleć na ten temat. Więc what da fuckin' problem? To jest coś, czego pojąć nie potrafię, ni wała nie umiem.
Nie potrafię też pojąć takiego argumentu(?) ludzi przeciwnych wspomnianej rejestracji, jak slogan na temat "rozbijania" lub "niszczenia" rodziny, jako ewentualnego skutku tegoż. Być może to jest "metafora taka", zaś ja jestem za głupi, by ją pojąć, bo fizycznie, realnie to ja tego "niszczenia" nie widzę. Jaki wpływ może mieć ślub dwóch pań lub panów na losy innej rodziny? Żadnej rodziny nie można rozbić żadnym sposobem, to może zrobić tylko ona sama od wewnątrz. Można co najwyżej siłą takich ludzi odseparować od siebie, ale quo modo ma się to stać jako wynik podpisania przez jakieś dwie panie lub dwóch panów jakiegoś kwitu w urzędzie? Czyli wspomniany "argument" o rzekomym "niszczeniu" jest po prostu z dupy wzięty, nie ma co tego dalej omawiać, tracić na to czas.
Okay, nagadałem się już aż za dużo, jak na moje "mieć niewiele do powiedzenia", pora na puentę. Jest ona taka, że w ewentualnym referendum jestem za prawem do ślubów, rejestracji związków jednopłciowych. Tylko na Zamolxesa, niech mi nikt nie pieprzy bzdur na temat "legalizacji", bo w polskim prawie żaden związek nie jest nielegalny. Nielegalny, przynajmniej teoretycznie jest tylko seks zbyt blisko spokrewnionych osób, ale to już jest zupełnie osobna sprawa, inny temat prawny.
Aha... Jeszcze zostaje kwestia adopcji, ale teraz mi się nie chce tym zajmować. Nie wykluczam jednak, że to jakoś samo wypłynie podczas ewentualnej dyskusji na forum. Zwłaszcza, że ten temat też jest na temat.

09 czerwca 2020

Maseczki i mentalne niewolnictwo

Na wstępie wyjaśnijmy sobie może pokrótce, na czym to polega wspomniane w tytule owo mentalne niewolnictwo. Jak działa taki mentalny niewolnik, dalej dla wygody zwany "MN", jak funkcjonuje jego umysł, jakież to kierują nim motywacje? Typowym przykładem takiego MN jest legalista. Tu należy jednak zaznaczyć, że nie każdy człowiek ściśle przestrzegający prawa (stanowionego) musi od razu być tym legalistą. Motywacje do trzymania się prawa bywają rozmaite. Czasem jest to wynik oszacowania ryzyka, bilans kalkulacji strat i zysków, czasem też powodem bywa zwykły strach przed zagrożeniem realnym jako konsekwencją złamania jakiegoś przepisu, zdarza się też nieraz lęk, czyli strach przed zagrożeniem urojonym. Istotą legalizmu jest coś zupełnie innego. Legalista nic nie kalkuluje, nie kala sobie umysłu nawet cieniem refleksji, czy dany przepis, czy jakaś regulacja prawna ma sens, czy jest potrzebna, moralna, czy też posiada jakąkolwiek rację istnienia. Co prawda nadmiar myślenia jest chorobą, ale legalista jest chory niejako na odwrót, bo wcale nie myśli. Przyjmuje całość prawa bezkrytycznie jako element swoich poglądów, przekonań, zgodnie z trawestacją pewnej znanej reguły "stultus lex, sed lex". Mentalne niewolnictwo jest pewnym rozszerzeniem legalizmu. Taki MN ślepo wypełnia wszelkie polecenia swojego pana, władcy, zwierzchnika niczym bezduszny android, unikając tym samym jakiejkolwiek odpowiedzialności za skutki swoich działań lub zaniechań tychże. Jedyne, co na niego działa to (przysłowiowy) kij, którym ów pan dysponuje, aby nim swojego MN motywować.
Niedawno była okazja zaobserwować wręcz wysyp MN podczas epidemii U07 COVID-19, która notabene wciąż trwa bez względu na to, jaki kit na ten temat wciska ludziom obecny reżim neokomuny. Nie będziemy tego jednak rozwijać, skupmy się jedynie na pewnym gadżecie, rekwizycie pełniącym niepoślednią rolę podczas tego całego zamieszania popularnie nazywanym "maseczką", tudzież alternatywną do niej "przyłbicą". Zdania na temat skuteczności noszenia maseczek są podzielone, obejmują całe spektrum poglądów, od jednej skrajności, jakoby było to całkowicie nieskuteczne, po drugą skrajność, jakoby dawały one pełne zabezpieczenie. My, czyli redakcja bloga prezentujemy opcję pośrednią, czyli maseczki chronią (noszącego oraz otoczenie), ale nie zawsze, nie wszędzie oraz nie każdego. Co więcej, to są sytuacje, gdy ich noszenie jest zupełnie pozbawione sensu. Ale wtedy, gdy trzeba jesteśmy za bezwzględnym ich używaniem, na sztywno. Jednak tym tematem zajmować się nie będziemy, ani na blogu, ani na forum pod tym postem. Skupimy uwagę na czymś zupełnie innym, dość aktualnym chwilowo:
Pierwsze maseczki pojawiły się na ulicy /czytaj: w przestrzeni publicznej/ zanim tak zwana "władza" przyjęła do wiadomości fakt zaistnienia epidemii. Potem sytuacja zaczęła się powoli rozwijać, ale kluczowym momentem było, gdy owa władza nie dość, że uznała stan faktyczny za stan faktyczny, to jeszcze nakazała noszenie wspomnianego sprzętu. To zaś zaowocowało wysypem maseczek na dziobach ludzkich. Co prawda nie wiadomo zbyt dokładnie, jakie motywacje kierowały tymi ludźmi, ale całe ich mnóstwo na pytanie "dlaczego?" odpowiadała: "bo takie jest zarządzenie". Płycizna umysłowa takiego uzasadnienia aż wali po oczach. Ale jeszcze zabawniej(?) było, gdy władza wbrew oczywistym faktom ogłosiła koniec epidemii, przy okazji znosząc nakaz noszenia maseczek. Tu już MN zamanifestowało się po całości, zaistniało beztroskie, niefrasobliwe "róbta co chceta", bynajmniej nie takie konstruktywne, pozytywne "robta co chceta", które Jurek Owsiak miał na myśli lansując to hasło. Tak to właśnie działa. Mentalnego niewolnika nie interesuje  świat taki, jakim on jest, tylko taki, jaki mu władza narysuje, Taką fikcję postrzega jako realną faktyczną rzeczywistość. Być może ujrzy ją dopiero, gdy epidemia niedługo rozkręci się na nowo. Ale tylko być może...

Uwaga końcowa:
Ten post nie zajmuje się polityką, ani podziałami społecznymi na tle tejże. Co prawda więcej MN jest wśród zwolenników obecnie rządzącej neokomuny (PiS) albo brunatnego lewactwa (typu fani Konfederacji), ale wielu podobnych można spotkać także wśród ludzi o poglądach wolnościowych, takich jak na przykład wyborcy Wiosny, czy też Razem. Tak więc mimo pewnego luzu wypowiedzi obowiązującego na forum Kawiarni nie wydaje nam się zbytnio fajnym, gdyby ewentualna dyskusja obrała taki właśnie kierunek.