20 grudnia 2019

Oświecenie - czysta szyba percepcji

Słowo "oświecenie" popularnie kojarzy się z pewną sporą dozą wiedzy, czyli bitami informacji załadowanymi na białkowy nośnik, ale to nie jest prawidłowe skojarzenie. Oświecony jest każdy od chwili urodzenia, a przecież dziecko ma tej wiedzy mniej niż dorosły. Co więcej, wiele tych bitów psuje nam to pierwotne, dziecięce oświecenie. Do tego naga małpa na skutek jakiegoś dziwnego defektu Natury bardzo lubi przerzucać te bity w mózgu, przetwarzać je generując impulsy elektryczne buszujące po sieci neuronów. To się nazywa świadome dyskursywne myślenie. Nie jest ono ani złe, ani dobre, nieraz bywa wręcz znakomite, aby żyło się miło. Niefajny jest tylko jego nadmiar, którym tworzymy sobie problemy z niczego. Dlatego też, gdy mowa jest o "osiągnięciu" oświecenia, to de facto nie jest to żadne osiągnięcie, tylko jego renowacja, powrót do stanu umysłu dziecka. Nie oznacza to bynajmniej kasowania bitów zalegających pamięć, tylko zmianę percepcji świata. Dziecko go postrzega takim, jaki on jest, zaś nieznajomość wielu słów na jego opisanie tylko mu to ułatwia. To jest właśnie baza oświecenia. Inne atrybuty oświecenia, takie jak luz, dystans do świata czy też pozbawiona pogardy duma to tylko pochodne takiej właśnie percepcji.
Metaforycznie mówiąc każda naga małpa patrzy na świat przez szybę, która niekoniecznie jest czysta, przejrzysta. Przeważnie jest upaprana na różny sposób, czasem są to nawet ładne obrazki, czasem wręcz paskudne brudy. Jednakże ocena estetyki tych upaprań jest tu najmniej ważna, istotne jest tylko to, że zaburzają one widok za szybą. Większość nagich małp nie odróżnia tego, co jest za szybą od tego, co jest na niej. A co jest na niej? Sporo. Na szybie są nasze poglądy, opinie, oceny, nastawienia, wszelkie inne produkty nadmiaru myślenia. Naszego lub tych, którzy coś tam nakładli nam do głowy od czasu naszego dzieciństwa. Przez taki filtr dociera do nas obraz świata mniej lub bardziej zafałszowany. Bez umycia tej szyby nie sposób znowu stać się oświeconym.
Okay, ale czy to oświecenie to jest jakiś mus? Ależ skądże znowu. Jest całe mnóstwo ludzi, którym jest dobrze żyć za taką spapraną szybą. Dla niektórych zresztą nie ma ratunku, bo iluzja tak się wżarła w jej szkło, że jest dla nich realnym światem. Fachowo to się określa symbolem F22.0 /wg. klasyfikacji ICD-10/, nie jest to bynajmniej jakaś rzadkość zresztą skoro neokomuna wygrała wybory. Te 26,9% czubków, którzy na nią ostatnio głosowali to liczba godna pewnej dozy uwagi. Ale o wariatach może innym razem, teraz tylko krótka wzmianka, że oświecenie nie jest żadną gwarancją szczęścia, a człowiek oświecony nie traci zdolności narobienia gnoju. Nie nabiera też ani żadnej specjalnej mądrości, ani żadnej ekstra mocy. Te moce, czy nawet zdolności magiczne mogą być czasem skutkiem ubocznym pewnych praktyk, ale to nie jest żadne oświecenie.
Wracając do meritum, to istnieje też pogląd, jakoby oświecenie nie istniało, że jest tylko jeszcze jedną iluzją, że tak, czy owak nigdy nie widzimy świata takim właśnie, jaki jest, jedynie tylko go interpretujemy. I to nie jest bynajmniej taki głupi pogląd. Inaczej percepuje świat kot, inaczej słoń, inaczej też naga małpa. Każdy gatunek ma swoje fizyczne uwarunkowania. Jadąc dalej naszą metaforą, szyba ma swoje "wady fabryczne" na które nic poradzić nie można. Aczkolwiek nie na pewno, gdyż Nauka od dawna dostarcza nam różnych narzędzi poprawiających zasięg zmysłów. Tak więc odpowiedź na pytanie, czy oświecenie to kolejna ułuda brzmi "MU", czyli tak i nie, oraz ani tak, ani nie. Jednego tylko możemy być pewni, że przez czystą szybę widać więcej, wyraźniej, niż przez brudną, to jest raczej logiczne.
Na koniec tego krótkiego szkicu kilka słów na temat technicznej strony mycia szyby. Choć są przypadki oświeceń spontanicznych lub będących wynikiem jakiegoś losowego zdarzenia, to generalnie szyba sama się nie umyje. Przez całe wieki swojego istnienia nagiej małpy na Ziemi gatunek ten wykoncypował tak długą listę możliwych narzędzi, że ich samo wyliczenie przerasta realia tego posta. Są naprawdę różne i różniste. Lepsze lub gorsze, niektóre wręcz wcale nie działają lub mogą wywołać przeciwny skutek. Co do tych lepszych, to jedne bywają nader fikuśne, tworzące całe rozbudowane systemy, inne zaś proste aż do bólu, polegające na banalnych codziennych czynnościach. Aby się post nie rozmaślił na sam koniec, złośliwie nie zostanie podany żaden przykład.
No, to teraz czas na wspomniany koniec:
Koniec
Jako że w nocy z soboty (21/12) na niedzielę (22/12) zaczynają się Święta, które sobie potrwają jakoś tak... na pewno co najmniej do pierwszych dni stycznia, tedy do końca tego roku nowych postów się nie przewiduje. Pozostaje życzyć wszystkim Wesołych Świąt.
Rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze 😃

06 grudnia 2019

Karma i równowaga świata

- Ty, jak to jest z tą karmą?
- Dla psów, czy dla kotów?
- Nie, nie taką, nie o to chodzi.
- To o co?
- O taką karmę filozoficzną.
- Możesz jaśniej?
- Że niby jak coś zrobisz dobrze, to wraca do ciebie dobrze, a jak coś zrobisz źle, to wraca do ciebie źle.
- Aha. A co ci tu nie pasuje?
- Bo to było tak, że poszedłem na wybory.
- Doszedłeś?
- Doszedłem i zagłosowałem na PiS.
- Żesz kurwa, z kim ja się zadaję!?
- Że niby co?
- Nic, nic, kontynuuj...
- A wieczorem pod blokiem dostałem w dziób.
- Jak to?
- Jakieś łobuzy mnie napadły i jeszcze portfel zabrały.
- Mocno?
- Co mocno?
- Czy mocno bili?
- Chyba raczej tak.
- No, to wszystko odbyło się prawidłowo. Jaki masz z tym problem? Narobiłeś gnoju, więc wyłapałeś łomot. Równowaga świata została zachowana. Reszta zależy od ciebie: albo zmądrzejesz, albo nie.

25 listopada 2019

Tęcza podłej zmiany

- Mamo, co tam jest?
- Dom Partii, partii PiS, Pe Zet Pe Er bis.
- Mamo, a co to takie na nim?
- Nic.
- Nieprawda mamo! To tęcza! Widzę tęczę! Tęczę widzę!
- Chodźmy już kochanie.
- Mamo, a dlaczego ta tęcza jest taka brzydka?
= = =
No właśnie. Dlaczego?
Dlaczego jest tak dziwnie?
Dlaczego ta tęcza jest taka brzydka, jeśli może być ładna?:
Tymczasem w Domu Pod Brzydką Tęczą:
- Panie prezesie narodowy nasz...
- Co tam?
- Można wiedzieć, co pan prezes tak nuci?
- Ja nie nucę. Ja pracuję.
- Można wiedzieć nad czym?
- Nad projektem nowego hymnu państwowego.

- Bajko ty mojaż! Prezes zna koreański!?
- Znam koreański lepiej, niż niejeden kierowca tira.
- Wow! Bo pan prezes narodowy nasz wszystko zna lepiej.
= = =
Ale nie twórzmy zagadnienia.
Najważniejszy jest LUZ.
Nie siejmy paniki, nie siejmy nienawiści.
Siejmy KONOPIE.
Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie.
JOŁ...😀
= = =
Suplement: Ile kolorów ma tęcza?
Nawet brzydka tęcza żeby być tęczą musi mieć ileś tam kolorów. Moc zbioru kolorów tęczy analogowej wynosi continuum, ale moc zbioru barw tęczy digitalnej jest liczbą co najwyżej przeliczalną. Standardowo, czysto umownie zresztą, jest ona równa siedem, ale niekoniecznie. Na przykład tęcza wrogów narodu, których celem jest rozbijanie rodziny i seksualizacja dzieci ma tychże kolorów sześć. Inne tęcze mogą mieć ich jeszcze mniej. Jeden też? Nie, jeden nie. Bo jeden kolor to jest kolor, a nie kolory. Dwa kolory również nie wystarczają, bo ten pierwszy się nie liczył. Dopiero gdy tęcza ma trzy kolory, wtedy jest już tęczą.

21 listopada 2019

Kolanka /czyli kolejkowa myślanka/

Nie lubię i nigdy nie lubiłem stania w kolejkach, unikam jak tylko potrafię tych nader upierdliwych sytuacyj. Nieraz wolę sobie coś tam odpuścić, niźli po to coś sterczeć. Jednak czasem zaistnieje taka konfiguracja okoliczności, że choć nie do przyjęcia, to jest to nie do uniknięcia. Często jest wtedy tak, że gdy już staję w takiej kolejce, to ona już nie rośnie, nikt dalej za mną się nie ustawia. Za bardzo mnie nie interesuje, wręcz wcale, dlaczego tak jest, ale intryguje mnie za to coś innego. Czemu ja nigdy wtedy nie przyjdę później, gdy ta fuckin' kolejka jest już krótsza?

17 listopada 2019

Kot na wierzchołku góry

- Jaki kot? Jaka góra?
- Duży kot.
- Puma w Andach? Irbis w Himalajach?
- Bardzo duży kot. Największy. A góra to lodowa. Na morzu.
- Na takiej to chyba foka? Albo biały niedźwiedź?
- Przecież mówię, że kot.
- Mam! Lew morski. Uchatek.
- Lew nie jest największy.
- To ja już nie wiem.
- Tygrys idioto! Tygrys, pasiaty taki.
- To akurat wiem. Takim idiotą to jeszcze nie jestem.
- Takim nie.
- Okay, może innym. Ale co robi tygrys na ajsbergu?
- Na czym?
- Ha! Tu cię mam. Na górze lodowej! Idioto...
- Okay. Niech będzie, że remis w idiotach.
- Ale nadal nie wiem, co on tam robi?
- Kto?
- Ten tygrys.
- Gdzie?
- Na tym ajs... Na tej górze lodowej.
- SYM-BO-LI-ZU-JE.
- Ale yo. Znaczy metafora taka?
- Taka. A teraz się zamknij. Ja mówię.
- Ale...
- No!
- ...

Okay, już jest cicho. Jak człowiek jest cicho, to lepiej słucha. A jak lepiej słucha, to może czegoś się dowie.
Mówi się, że prawdziwy mężczyzna nie płacze. To jest taki sam kit, jak to, że prawdziwa dama nie pierdzi. Pierdzi, pierdzi, jeszcze jak. Nawet królowa angielska pierdzi. Tylko umi i wie kiedy. No, chyba że nie jestem prawdziwym mężczyzną tylko gender jakiś. Ale to już nie do mnie pytanie, tylko do moich kobitek.
W każdym bądź razie ja się popłakałem. To było jakoś tak w długi weekend: Halloween, Święto Zmarłych plus Dziady. Wtedy to oto właśnie zachciało mi się. Do lapka mi się zachciało, njusa jakiegoś wyczaić. No, to wyczaiłem. Dziesięć tygrysów na granicy. Jeden odszedł do kociej Nawii, reszta uratowana. To ja w bek. Nie, bez przesady, nie żadne tam buhuhu, tylko tak  bezgłośnie. Ale lało mi się z oczu jak na rowerze przy silnym wietrze w dziób. W końcu przestało, bo ile żesz można się mazać? To już by było za bardzo gender. Ale pierdolec nie odpuścił. Do tej pory zresztą trzyma. To znaczy taki duży, bo na punkcie kotów to ja mam pierdolca od zawsze. Nawet wpadłem na pomysł, żeby do Poznania pojechać. Tygrysie kupy sprzątać wolota... wolontra... ochotniczo znaczy, społecznie tak. Ale to by było bez sensu, takich pomagierów to tam mają na pęczki, dutków tylko brak, więc skończyło się na przelewie. A teraz ślęczę. Przed lapkiem ślęczę. Trzeci tydzień już tak, co najmniej godzina dziennie. No, może teraz już tylko pół, bo tego tak dużo nie ma. Ale regularnie. Co czuję? Radość. Radość, że wróciły z koszmarnego pidła, że progresują zdrowotnie. Ale tak realnie to nie czarujmy się. Do lasu to te kicie nigdy nie wrócą, bo nigdy tam zresztą nie były. Nigdy się tam nie ogarną, są tak pochlastane psychicznie, jak psiaki ze schroniska. Stąd też taka potrzeba, by zrobić azyl, ten jeden hiszpański to mało. Czyli dutki, dutki, jeszcze raz dutki są konieczne, by ta wspaniała załoga ludzi, którzy tym wszystkim krecą miała za co tym kręcić. Tak, nader wspaniała, szacun im się należy po całości za to ich kręcenie. Nie będzie jednak nazwisk, bo ni miejsca, ni czasu na ich wyliczanie, jeszcze kogoś się pominie i głupio wyjdzie.
A jest co kręcić. Tu pojawia się tytułowa góra, lodowa zresztą. Bo chyba to nie jest  wcale żaden sekret, że takich transportów, zwierzakowych pideł śmiga po drogach czy torach całe mnóstwo. Tygrys jest duży, to się zrobił przypał, ale ile takich mniejszych zwierzaków jest katowanych, zbiorczo lub solo? Nie chce mi się tej liczby szacować, bo na pewno jej niedoszacuję, taka jest monstrualna. Rzecz jasna to nie jest aż tak, że tylko ten jeden przypadek wykryto. Tygrys jest medialny, więc do nas taki njus dotarł, ale to nie znaczy, że jest całkiem do dupy. Ale rzecz w tym, by było jeszcze mniej do dupy. Co możemy z tym zrobić, zwykłe nagie małpy, które się tym tematem nie zajmują zawodowo? Które może nawet by chciały, ale mają inne sprawy na głowie, być może bardzo ważne. Długo by wymieniać, listować możliwości. Podam tylko wybrane, bazowe przykłady działań lub zachowań:
Po pierwsze primo, to wspomniane już wcześniej dutki. Odkąd Fenicjanie je wynaleźli wiele spraw uległo sporemu uproszczeniu. Per capita nie trzeba wcale ich wiele. Wystarczy raz na tydzień, niech nawet będzie, że miesiąc, nie kupić jakiegoś idiotycznego gućka, które tak naprawdę wcale nie jest nam potrzebne. Ale frank do franka i zbierze się szklanka, taka wielka szklanka, uogólniona. Proste, n'est-ce pas? Wszyscy to wiedzą, tylko nie wszyscy mają to uświadomione. Rzecz jasna nie dajemy tych dutków byle komu, tylko sprawdzamy, gdzie trafiają, jak będą użyte. Wiem, wiem, to też truizm, ale co szkodzi go przypomnieć.
Co dalej? Nie kupujemy zwierzaków z lewych źródeł: kradzionych, z przemytu, czy z "fabryk" /nielegalnych hodowli/, nie generujemy popytu na takową działalność. Nielegal to można sobie powspierać w temacie zioła, papierosów, czy środków antykoncepcyjnych /na przykład/, ale też kontrolnie, żeby jakiegoś dziadostwa nie kupić. Jednak w temacie zwierzakowym ZERO TOLERANCJI. Tak swoją drogą, to mam wątpliwości co do legalnych hodowli, ale to jest osobna sprawa, na osobną debatę. Niemniej jednak warto się zastanowić, czy mamy warunki na trzymanie jakiegoś stwora, czy tak naprawdę jest on nam konieczny?
Trzecia sprawa, to pytanie co robimy, gdy się dowiemy o takim procederze, jak na przykład wspomniana "fabryka"? Spoko, luz, bez nerw! Każdy normalny człowiek wie, że kapować nie wolno, ale ten przypadek NIE JEST kapowaniem. Tak samo zresztą, jak nie jest zakapowaniem doniesienie na sąsiada - pijaczka, który katuje żonę, dzieciaki lub zwierzaki. Pod warunkiem, rzecz jasna, że wiemy, iż naprawdę to robi. Znowu truizmy, ale czasem trzeba potruizować. Tak kontrolnie, dla zdrowotności.
Może wystarczy tych przykładów, nie wszystko muszę robić sam. Każdy może użyć mózgu i wymyślić, co by tu jeszcze można zrobić. Bycie nagą małpą to odpowiedzialność i dbanie o dobrostan innych zwierzaków, które mają takie samo prawo do sensownego życia. 

/Tych, które jadamy również to zdanie dotyczy, aczkolwiek dziwnie ono może brzmieć w pierwszym, pobieżnym czytaniu/
Tym nieco patetycznym akcentem zakończę powyższą ekspresję artystyczną, na pozór miejscami może zabawną, ale tak naprawdę, ipso facto bardzo smutną, przynajmniej i bynajmniej.

12 listopada 2019

ALL DA SAME FUCKIN' POLANDIA /Wojciech Wiszniewski tribute/

- Kto ty jesteś?
- Polak mały.
- Jaki znak twój?
- Możemy to jakoś skrócić?
- No problem. Powiedz tylko w co wierzysz?
- ............
- Ej, dokąd idziesz? Odpowiedz na pytanie!
- Spierdalaj...

= = =
dla leniwych i mniej doinformowanych:
===TU===
&&& 
to już dodatek taki:

03 listopada 2019

RZEKA ZWANA STRUMYKIEM /haiku & tanka/

Jesienne krople wspomnień
Nieśmiertelnego buntu
Grają monotonną pieśń rzeki

Po lekcjach prosto do domu?
Tak tak znaczy wal się
Dzwonek wzywa nad Rokitnicę
Schwytany w dłonie ciernik
Zaraz wróci na swoje miejsce


Wanna more?
Okay, jest bis, voila:


Fale prawdopodobieństwa
Kwantowane na mokro
Interferują nieustannie

27 października 2019

ONA, ON i ZWIERZACZEK

- Miśkuu...
- Ssotam?
- Miiiśku.
- No, co jest Foczko, coś znowu zrobiła?
- Ach ty Miśku, ty Miśku mój!
- Możesz wreszcie konkretniej?
- Przytul mnie.
- Teeeraz?
- No teraz, szybko, przytul mnie.
- Zaaaraz, czekaj no chwilę.
- Ale Miśku, ja ryczę.
- To weź se chusteczkę, wytrzyj oczka i nie marudź.
- Miśku!!! Buhuhuhu!
- Przytulę cię, jak przestaniesz ryczeć.
- Ale ja ryczę, bo mnie nie chcesz przytulić.
- A ja nie chcę cię przytulić, bo ryczysz.
- MIAAAUUU!!!
- A temu co znowu?
- Jak to co? To co zawsze. Micha pusta.
- Nie dałaś mu?
- Miałeś kupić.
- Kupiłem. Zobacz, tam leży.
======
Kleofas (lat [censored - RODO]):
- Tak, to ja miałem kupić kotu żarcie, bo się skończyło. Niestety kościelna niedziela, sklep dla zwierzaków zamknięty, więc kupiłem coś awaryjnie. W Ropuszce, taką saszetkę, do jutra wystarczy.
======
Balbina (lat [censored - RODO]):
- Zadałam sierściuchowi michę, a teraz mnie Misio przytuuuli.
======
Marchewa (lat 3 /kotów RODO nie dotyczy/):
- Nie było to, co zwykle, nie wyglądało za dobrze, ale tragicznie też nie było. Dało radę. A zresztą, czy będąc kotem niewychodzącym mam jakiś wybór? Ale jak będzie okazja to im zakomunikuję, że nie tak ma być, nie taka była umowa.
======
- Miśku?
- Co tam moja Foczko?
- Już nie ryczę. To jak będzie z tym przytulaniem?
- Mówisz - masz. Jabadabadabaduuu!
- Czekajnoże, sama zdejmę, bo mi podrzesz.
- Miśku, to w co teraz się bawimy?
- Chyba w spanie, późno jest.
- No, nie wygłuupiaj się.
- Niech już ci będzie. Co chcesz robić?
- Może... Mnie boli głowa, a ty strzelasz fochy?
- Nie! To na pewno odpada.
- Ale dlaczeeego?
- Przecież wiesz.
- Co wiem?
- Nie mam dystansu do babskiej oziębłości.
- Ale to przecież tak na niby.
- Wykluczone!
- Dobrze, późno jest faktycznie, nie przedłużajmy.
- To co będzie?
- Kładź się! Zaraz zatęsknisz za babską oziębłością.
- Dobranoc kochanie.
- Niop.
- A co to było? No wiesz... Prosię!
- To nie ja, to Marchewa.
- Koty nie pierdzą.
- Czasem i królowej angielskiej sie wymsknie.
- Pewnie po tej saszetce z Ropuszki.
======
Marchewa (lat 3):
- Ma rację. Cosik mi nie tak w brzuszku po tym ostatnim jedzonku. Tym bardziej muszę im oznajmić, co myślę o takim żywieniu kota.
======
- Znowu? Ale kot już poszedł, więc...
- Sorry kochanie. Teraz to już ja.
======
Kleofas (lat /.../):
- Moja Foczka nawraca mnie na wege. I takie są efekty.
======
JEBUT!!!
- Co to było?
- Chyba doniczka spadła.
- Sama?
- Pewnie kot jej pomógł.

- Jeśli to Zuzia, to utopię go w kiblu!
- Bluźnisz.
- Spoko. Sziwa się za mną wstawi u Bastet.
======
Balbina (lat /.../):
- Zuzia to jest nasza dziewczynka - roślinka z gatunku Cannabis, medyczna, rzecz jasna. Ale Marchewa nie ma do niej dostępu. Rośnie w opancerzonym growboxie i zajebiście fajnie pachnie. Za tydzień będą już zbiooory!
======
- No, co to było?

- Choinka na święta, znaczy araukaria.
- Bardzo oberwała?
- Nieeetam, nawet doniczka cała. Jutro to ogarnę.
- Ale co mu odbiło? Dawno tego nie robił.
- Może chciał nam coś przez to powiedzieć?
- Też tak to widzę.
- No, to co teraz?
- Teraz to już naprawdę śpimy.
- Exactly. Trzeba spać, żeby rano wstać.
- I kupić kotu jakieś normalne, porządne żarcie.
======
FINAL AD:
Tandetna kocia karma z sieciówek to jest naprawdę ciężki grzech przeciwko Bastet i przeciw jej dzieciom. "Kici" to zbilansowana ekologiczna kompozycja oparta na czystym zwierzęcym białku suplementowanym witaminami i mikroelementami pozyskiwanymi z naturalnych źródeł. Bez chemii, bez soi, bez żadnych wypełniaczy spożywczych. Wolna od GMO, oleju palmowego i laktozy. 
Do kupienia w sklepach zoologicznych stacjonarnych oraz online.
Tylko KICI dla Twej Kici!!!

17 października 2019

PLAN /przeczujesz - przeżyjesz/

- Ale była wczoraj jazda! Imaginuj sobie, wskakuję do metra, do ostatniego wagonu, w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi. Siadam ci ja sobie na tyłku, przestawiam radio na tępą trójkę, zaczynam wchodzić w delikatny headbanging mode, ale coś mi tu nie pasuje w kolesiu naprzeciwko. Dziwnie jakoś tak dłubał przy torbie, którą miał ze sobą. Nie wyglądało to za ciekawie, więc na drugiej stacji wysiadłem. Metro pojechało, czekam na następne, nagle jak nie pierdyknie z tunelu! Błysk, huk, dym, ludzki wrzask. Dobrze przeczułem co i jak.
- Jup. Znam tą sprawę, coś tam do mnie dotarło. Tylko jest taki drobiazg, być może niezbyt istotny. Ten wybuch był w pierwszym wagonie metra. Tak podają media.
- Które!
- Przecież nie szczujnia podłej zmiany.  Nikt zdrowy raczej tego nie ogląda, nie słucha i nie czyta. Co najwyżej raz na miesiąc, tak kontrolnie, aby sprawdzić na bieżąco rozmiar nieszczęścia.
- Nie, no sorry. Nie bierz tego osobiście. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że możesz ten ich cały reżimowy shit brać na poważnie.
- Okay, luz. Zresztą to nieważne. Przy takim zamieszaniu każdy może pomylić tył z przodem. Mnie bardziej ciekawi coś innego.
- No?
- Dlaczego czekałeś na następne metro?
- Bo ja wiem? Chyba taki był plan.

13 października 2019

DAMA

- Mam sześć latek, sześć i pół. Nie wskakuję już na stół.
- Katzenschthuba niesłychana.
- No toć baa. Ja jestem DAMA.
- Postawa godna podziwu.
- Żartowałam! Tak dla zgrywu.
- Nie rozumiem.
- Boś idiota. Kto by upilnował kota?
- Czy to znaczy, że kłamałaś?
- Nie, ja tylko żartowałam. A tak już w ogólniku i centralnie kurwa, to kiedy ty mnie widziałeś ostatnio na tym jebanym stole?

24 września 2019

Równanoc /haiku poświąteczne/

Weles przejmuje obowiązki Peruna
Inti dystansuje się od spraw
See ya Bestio                                   

29 sierpnia 2019

Mistrz zbrodni na raty

W języku prawym zbrodnią nazywa się czyn, za który kodeks karny przewiduje karę odsiadki od trzech lat wzwyż. Za to w mowie potocznej jest to określenie jakiegoś działania, które oceniamy jako wyjątkowo niefajne. Definicja prawnicza jest dyskursywna, potoczna jest intuicyjna. Obie funkcjonują w różnych systemach wartości, więc czasem dochodzi do paradoksów. Na przykład za uprawę Zioła na większą skalę można nieźle posiedzieć, mimo że zbrodnią jest ukaranie takiego growera i zniszczenie jego plantacji w majestacie prawa przez androidy, którym za to płacą.
Zwykle słowo "zbrodnia" kojarzy się nam z jakimś seryjnym lub też masowym mordem, można nawet mówić o pewnym consensusie. Co prawda czasem może dochodzić do sporów, kto był autorem większych zbrodni, na przykład Franco, czy Ceausescu, jednakże takie różnice zdań nie mają zbyt wielkiego znaczenia. Trochę inna sytuacja jest przy gwałtach, istnieje mianowicie bowiem spora ilość buraków (narodowych), która za zbrodnie tychże gwałtów nie uważa argumentując, że "te szmaty same chciały".
Zostawmy to jednak i skupmy się na innej zbrodni, która ma miejsce od bardzo dawna i (prawie) każda naga małpa ma w niej jakiś drobny współudział. Można by tu rzec, trawestując pewien znany cytat: "Kto nigdy nie użył torebki foliowej niech pierwszy rzuci plastikową skrzynką". Ta torebka to rzec jasna tylko drobny przykład, gdyż jest całe mnóstwo innych, do tego cięższego kalibru, jak naga małpa zabija Ziemię na raty, przy okazji zaś siebie. Tak jak ćpun, który stracił kontrolę nad przyswajaniem różnych legalnych lub nielegalnych płynów, czy innych substancyj popełnia samobójstwo na raty, by już na końcu sobie zdechnąć wcześniej, niż Natura założyła. Różnica jest może tylko taka, że naga małpa z tego gówna już nie wylezie, może jedynie opóźnić, odwlec cały ten anizotropowy proces.
Czyli zachodzi potrzeba pewnego okrojenia definicji zbrodni, żeby nie wyszło, iż wszyscy są zbrodniarzami. Do nich zaliczymy jedynie tych, którzy ów wspomniany proces przyspieszają ponad miarę. Niektórzy są znani medialnie, choćby taki były polski minister (niszczenia) środowiska naturalnego. Długo by ich wymieniać, nie ma to teraz zbytniego sensu, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu to szemrane towarzycho ma swojego mistrza. Któż to taki zacz? To nietrudna zagadka, zaś gdy podpowiem że "tańczy nad własnym grobem, gdy las deszczowy płonie" to wszystko jest jasne.
Ano właśnie, skoro już o grobie mowa, to zaiste tragedią jest, że jeszcze nikt tego ptysia nie stuknął, tak raz, a porządnie. Ja tego nie zrobię, za krótkie mam ręce, ale wielu jest takich, którzy mają je co najmniej w sam raz. Ale nikt tego dotąd nie wykonał. Czyż nie jest to uzasadniony powód, aby jeszcze bardziej nie lubić tego idiotycznego i zbrodniczego gatunku?
Tym mizantropicznym akcentem na dziś zakończymy...

15 sierpnia 2019

Nieco słów na temat kilku wybranych słów

Kod porozumiewania się zwany "językiem polskim" składa się ze słów, jak chyba każdy język zresztą. Do tych słów przypisane są pewne znaczenia, jest to już kwestia czysto umowna, aczkolwiek różnie z tą umową bywa. Ostatnio zebrało mi się kilka ciekawych przykładów owej różności:
FEMINIZM
Jak wiadomo, jednego feminizmu nie ma, ale to wiadomo wcale nie oznacza, że wszyscy to wiedzą, Na przykład wiele feministek uważa, że tylko ich feminizm to jest feminizm, zaś inne feminizmy to już nie są feminizmy. Tu warto też zauważyć, że feminiści jakoś przytomniej podchodzą do sprawy, łatwiej im pojąć, że są inne feminizmy. Nie ma w powyżej wspomnianym spostrzeżeniu nic seksistowskiego bynajmniej i przynajmniej, tak po prostu jest. Do seksizmu zaraz zresztą wrócimy. Najwięcej jednak do powiedzenia mają, choć najmniej wiedzą, osoby niefeministyczne. Dla nich feministka jest pewnym bytem urojonym, zgodnym ze stereotypem. Być może takie feministki też istnieją, więc może to nie jest do końca urojenie, niemniej jednak nie zmienia to faktu, że ogólnie rzecz ujmując, owe osobniki, tudzież osobnice źle wiedzą.
SEKSIZM
Seksizm to jest takie coś, czego nie lubią wszystkie feministki, to jest ich cecha wspólna. Rzecz tylko w tym, że niewiele osób wie, co to słowo tak naprawdę oznacza, więc nieraz używane jest dość dowolnie. Tu akurat feministyczność czy niefeministyczność nie ma znaczenia. To jest cecha całej populacji.

PROLAJF
Anglicyzm, spolszczenie "pro-life". Normalnym ludziom kojarzy się ono z jakąś pro-ekologią, pierwszą pomocą, sprzętem ochronnym lub całym mnóstwem różnych innych spraw. Okazuje się jednak, że jest to  nazwa pewnej ideologii, która postuluje prawo mające na celu upieprzyć kobietom życie, nie tylko zresztą im przy okazji. Nie suportujemy używania, a także rozpowszechniania politpoprawnej nowomowy, nazywamy sprawy po imieniu: "ANTI-CHOICE".

Na forum tego bloga obowiązuje bezwzględny zakaz używania tego całego "prolajfu". Tu się mówi /pisze/ po ludzku!
KOMPETENCJE vs. UPRAWNIENIA
Popatrzmy na poniższe zdania:
"Maliniak ma (lub nie ma) kompetencje/i prezydenta"
"Maliniak ma (lub nie ma) uprawnienia/eń prezydenta"

Okazuje się, że dla wielu ludzi te powyższe zdania są równoważne. Tymczasem wcale tak nie jest. Można mieć różne zdania na temat kompetencji prezydenckich pana Maliniaka, ale za to nikt nie może zaprzeczyć, że na pewno uprawnienia posiada. To dokładnie tak, jak jest z prawem jazdy. Posiadacz takowego ma uprawnienia do kierowania samochodem po drogach publicznych, natomiast co do kompetencji to już niekoniecznie, mimo iż to prawo jazdy informuje że je ma. Czy to oznacza, że "uprawnienia" to kategoria szersza, zawierająca "kompetencje"? Nie. Otóż można mieć kompetencje do prowadzenia wspomnianego auta, także zarówno po drogach publicznych, ale nie mieć prawa jazdy, czyli uprawnień do tegoż.
OCENIAĆ vs. SZACOWAĆ
Te słowa mylone są wręcz nagminnie ze sobą. Spójrzmy poniżej:
"Straty oceniam na około tysiąca złotych"
Błąd! Ma być:
"Straty szacuję na około tysiąca złotych"
Okay, ale czy to znaczy, że owych strat oceniać nie można? Otóż nie, jak najbardziej jest to możliwe, oto przykład tegoż:
"Straty oceniam jako dotkliwe (lub nieistotne)"
Ćwiczenie:
"Ładna dziś pogoda. Jutro też będzie ładna"
Które zdanie wyraża ocenę, a które oszacowanie? Pierwsze zdanie chyba nie powinno nikomu sprawiać trudności, ale to drugie już może. Wyjaśnijmy tedy co nieco. Otóż pozornie może się wydawać, że oceniono tu jutrzejszą pogodę tak, jak tą dzisiejszą. Ale tylko wydawać, bo de facto oszacowano jedynie, jak będzie oceniona ta jutrzejsza, na razie jeszcze nieznana.
KRAJ vs. PAŃSTWO
To jest mój ulubiony przykład powszechnego mylenia pojęć. To mylenie nader chętnie wykorzystuje propaganda reżimowa, tudzież propaganda tych, którzy mają aspiracje bycia elementem jakiegoś reżimu. Inna sprawa, że niekoniecznie zawsze jest jasne, na ile jest to zabieg świadomy, umyślny, na ile nie. Niestety ten przykład jest bardziej złożony, na pewno nie aż tak trywialny, jak dwa poprzednie zestawy par. Tu naprawdę można się mocno zgubić, zwłaszcza, że jedno słowo można zastosować jako nazwę kraju lub jako nazwę państwa. Na przykład "Polska" to kraj, ale bywają takie konteksty, że jest to skrót od "Rzeczpospolita Polska", czyli państwo, skrót jak najbardziej na miejscu. Jako że ten post ma być na luzie, bez ambicji naukowych, nie będę dalej rozwijał tego tematu. Zachęcam jedynie do czujności, jeśli ktoś próbuje nas robić w wała. Na przykład biorąc nas pod siusiu co do pojęcia "patriotyzm". Tego słowa omawiać nie będę, za dużo ma znaczeń, więc po co nam tu zamieszanie definicyjne, na pewno jednak nie oznacza ono lojalności państwu, które kraj niszczy.
KOŚCIÓŁ
Słowo trójznaczne: budynek, struktura organizacyjna jakiejkolwiek religii. a także ogół, grupa jej wyznawców. Istnieje także synonim "sangha", tak samo jest on trójznaczny, ale przyjęło się używać go jedynie tylko, gdy mowa jest o co poniektórych religiach Wschodu. Sama trójznaczność zwykle, choć nie zawsze, nie sprawia nikomu kłopotu, gdyż sam kontekst wyjaśnia znaczenie dość dokładnie. Problem "kościoła" polega tu na czymś zupełnie innym, dotyczy innej sfery. Otóż całe mnóstwo ludzi kojarzy to słowo z jedną wybraną religią, dokładniej zaś jednym odłamem tej religii, do tego niekoniecznie są to jej wyznawcy. Ma to zjawisko swoją historię, można rzec, że kiedyś było to jak najbardziej uzasadnione, ale obecnie nie jest już ono zbyt fajne. Wzmacnia ono wyznaniowość państwa, które obecnie zarządza naszym krajem, zdominowanego przez ten jeden konkretny kościół, a przecież rzecz w tym, aby to państwo było normalne. Nie można więc poddawać się inercji umysłowej, warto jest precyzować dokładnie o jaki kościół chodzi oraz domagać się precyzji, gdy ktoś słowa "kościół" używa. To bynajmniej nie jest taki drobiazg, obecna sytuacja nie jest za ciekawa, tedy wymaga zachowań mających znamiona zbędnych, dziwnych, śmiesznych lub czasem wręcz psychopatycznych. Te znamiona to tylko pozory, iluzja, więc nie należy się obawiać krytyki takich zachowań.
MATEMATYKA
Dla większości to słowo oznacza jedynie cyfry, liczby, rachunki jakoweś jedynie, tymczasem owe rachunki to tylko drobny element tejże matematyki, aczkolwiek dość nader istotny. Tymczasem matematyka to mocno grubsza sprawa, ale chyba nie warto tracić czasu, aby wszystkim to klarować. Dla wielu reszta matematyki nie jest konieczna do życia, dla wielu jest też poza granicami ich pojmowania. Aczkolwiek, jak mawiał kiedyś nieboszczyk Sokorski: wsjoch żop nie projobjosz, no probowat' nada.
Tak w ogóle, to ten ostatni punkt zaistniał jedynie po to, żeby wyluzować klimat powstały po poprzednim, który wydał mi się zbyt poważny, jak na zakończenie niekoniecznie poważnego posta.
Chodzi mi jeszcze po głowie post na temat estetyki słów, ale na razie musi wystarczyć spoiler, bez żadnej zresztą gwarancji, że ten post w ogóle zaistnieje.

01 sierpnia 2019

MILCZENIE (mój koan autorski)

Usiądź sobie spokojnie i pomilcz, nie za długo, nie za krótko, tak pi razy drzwi przez kilka minut, a potem...
OPOWIEDZ MI SWOJE MILCZENIE

......
Nie wychodzi, nie daje rady, nie umiesz? Zamiast opowiadać swoje milczenie opowiadasz o tym milczeniu lub jakieś tam inne bzdety kompletnie nie na temat. Tak?
Wyluzuj, nie rób z tego zagadnienia. Na razie sobie posłuchaj:
Prawdopodobnie też nie wyszło, wcale nie słuchała/eś, bo tego też nie umiesz. Zamiast słuchać myślisz o tym, co słyszysz, być może też o czymś innym i słuchasz tylko swoich myśli.
Okay, no problem. Teraz zrób sobie przerwę, zajmij się czymś, idź sobie gdzieś. Jak znowu najdzie ochota, będzie trochę czasu, to:

Usiądź sobie spokojnie i pomilcz, nie za długo, nie za krótko, tak pi razy drzwi przez kilka minut, a potem...

OPOWIEDZ MI SWOJE MILCZENIE
 
_____________________
04/08 ZULU + 2 18:30
guman i shwieo, czyli koniec ćwiczenia, luz, wolno palić i można sobie po prostu niezobowiązująco pogadać o tym wszystkim... 

03 lipca 2019

CIPOŚCISK /Jak kumpela kumpeli/

Na wstępie tylko drobiazg taki: 
Początek tekstu nie jest mojego autorstwa. Zgapiłem go z innego bloga, zrobiłem mu drobny makeup jedynie, a reszta to jakoś tak sama mi się dopisała. Jedziemy:
= = = = = = =
- W dzisiejszych czasach to już chyba łatwiej wygrać w totka niż pójść z facetem na drugą randkę!
- Czy coś się stało?
- No, bo każdy facet z którym pójdę na randkę i mnie nie zaliczy, już więcej do mnie nie dzwoni!
- Ale skąd ty tych facetów bierzesz? Z portali randkowych?
- No, głównie to tak. Chociaż ostatnio umówiłam się z facetem poznanym na szkoleniu. I to samo, chciał żebyśmy pojechali do niego, a jak odmówiłam, to nie zadzwonił już więcej!
Co jest ze mną nie tak?
- Skoro ktoś chce cię zaliczyć, to chyba tragedii nie ma?
- No, ale...
- Wyluzuj, żartowałam. Tu jest raczej wszystko okay. Ale jest inne nie tak. Powiem ci jak kumpela kumpeli. Tylko od razu mówię, że te twoje portalowe randki w ciemno mnie nie obchodzą. Powiedz mi tylko jedno, tak dla formalności tylko, bo i tak wiem, czy ten na szkoleniu podobał ci się, kręcił cię?
- Super ciacho to może nie był, ale miał to coś.
- Miałaś ochotę go zaliczyć?
- No tak, ale...
- To jesteśmy w domu. Wiesz, dlaczego nie zadzwonił już więcej? Jak nie wiesz, to ja ci to wyjaśnię dlaczego. Bo nie chciał sobie zawracać tyłka laską, która ma cipościsk na tle lękowym. To jest właśnie twoje nie tak. To zaś powoduje, że chcesz jedno, robisz drugie. Nazwij to sobie jak chcesz, jak lubisz ładne nazwy.
- No wiesz? Mam na pierwszej randce iść do łóżka z byle kim?
- Rzecz w tym, że już nie z byle kim.
- No, ale ja go w sumie nie znałam, mógł być jakiś zwyrol, który...
- Który po wejściu do niego zgwałci cię z marszu pornobrutalnie, zamknie w piwnicy ze szczurami, a potem sprzeda cię do burdelu kosowskiej mafii. Laska, ty chyba ostatnio naoglądałaś się za dużo tanich thrillerów. Zasada jest prosta, że jak ciacho samo prosi, by je zjeść, to się je.
- No, dobrze, ale jak nie będzie tak super?
- Tego akurat nie wiesz, dopóki nie spróbujesz. Inaczej się nie da. Zresztą jeśli na pierwszej randce miało być jakoś tam niesuper, to odwlekanie do piątej nic tutaj nie poprawi. Za to jeśli taki wytrwa do dziesiątej, to na pewno jakiś lamus łażący za tobą z fiutem po prośbie. Ale wiesz, masz trochę jednak racji.
- Że niby co?
- Na przyszły raz nie mów nie, tylko kompromisowo proponuj hotel. Zawsze to jakoś tak bezpieczniej tak na pierwszy raz, który...
- ... który zresztą wcale nie musi być ostatnim.
- Zuch dziewczyna, znowu cię lubię.
= = = = = = =
"Ewy w klasie to już takie są
Nikt nic nie wie, one bardzo chcą"
 

...
"Rozum z głowy won
Seksu masz się bać"
/Roman Kostrzewski - "Z boskim zyskiem" (wyb. fragm.)/

02 maja 2019

Narkotyki vs. MJ - o pewnych istotnych różnicach

Post niniejszy jest targetowany do kompletnych laików w temacie "narkotyki i marihuana", bez względu na to, czy oni wiedzą, że są laikami, czy wydaje im się, że nimi nie są. Prostym, potocznym, nienaukowym językiem spróbujemy im coś wyjaśnić, żeby czegoś się dowiedzieli. Po przeczytaniu będą już to wiedzieć. Ale nie wszystko, bo skupimy się na jednej konkretnej sprawie, na niczym więcej. Na wstępie jednak uprzedzamy, że tytuł posta jest sporo na wyrost, gdyż na warsztat weźmiemy tylko jeden narkotyk, ten najbardziej popularny, taki najbardziej znany, czyli alkohol. Choć niekoniecznie reprezentatywny, gdyż takiego po prostu nie ma. Substancji istotnie zmieniających stan umysłu, potocznie zwanych "narkotykami" jest sporo, każda ma swoją specyfikę, więc post omawiający wszystkie, nawet tylko te bardziej znane byłby po prostu za długi, za obszerny, zbyt męczący.
Alkohol jest dość prosty: im więcej go ktoś pobierze podczas jedej sesji, tym bardziej mu to zmieni percepcję i zachowanie. Rzecz jasna wiele zależy od różnych czynników, ale ogólny mechanizm jest taki, że każda kolejna porcja zwiększa poziom rauszu, haju, czy jakby to jakoś inaczej nazwać. Wreszcie prędzej, czy później dochodzi się do momentu, gdy ów ktoś traci kontrolę nad sobą, nad sytuacją. Jeśli ciało nadal działa na tyle, aby pobierać kolejne porcje, to następuje zgon. To ostatnie zdarza się dość rzadko, poza tym ciało potrafi się bronić przed nadmiarem narkotyku sposobem womitalnym, ale schemat wygląda właśnie tak, jak opisano.
Marihuana (lub haszysz) jest jeszcze prostsza, ale ta prostota ma inny charakter. Po pierwszej porcji coś się zmienia. Zmienia się rozmaicie, zależnie od tej porcji, osoby, tudzież innych czynników. Nigdy jednak nie zmienia się aż tak istotnie, by nazywać MJ "narkotykiem", tylko co najwyżej "semi-". Mowy tym bardziej nie ma o utracie kontaktu z rzeczywistością, kontroli nad ciałem lub zachowaniem. Po drugiej porcji nie zmienia się już nic. Mogą się zmienić jakieś detale, ale intensywność haju pozostaje na tym samym poziomie. To samo jest po trzeciej porcji i po następnych. Nie ma takiej możliwości, aby ten poziom sobie podbić. Czyli nie można się tak nawalić, jak alkoholem, tym bardziej też nie można doprowadzić się do zgonu. Jedyny ewentualny skutek kolejnych porcji to odwleczenie momentu, gdy rausz się skończy. Ale tak bez końca też nie da rady, bo im dłużej trwa ta zabawa, tym bardziej górę bierze pojawiające się znużenie, więc nikt tak nie robi.
Popatrzmy na poniższy wykres:

Diagram ma rzecz jasna charakter orientacyjny, ilustrujący jedynie sam mechanizm. Oś pionowa obrazuje stopień intensywności zmiany percepcji i zachowania, oś pozioma bieg czasu, na niej zaś oznaczone są kolejne umowne porcje przyswojonej substancji. Linia żółta to granica kompletnego uwalenia się, utrata kontaktu oraz kontroli nad sobą, czerwona oznacza zgon, zaś ta niebieska przerywana to pułap haju MJ, którego przeskoczyć się nie da.
Jednak przeciętna, realna sesja trwa krócej, więc do kompletu nieco danych na temat, po jakim czasie od ostatniej porcji ma miejsce powrót do zerowego poziomu zmiany, do stanu zanim ta sesja się zaczęła. Przy alkoholu większość zależy od tego, ile narkotyku ma w sobie ów ktoś po przyjęciu ostatniej porcji. Gdy było tego sporo, to dochodzi jeszcze kwestia zmiany pod wpływem kaca, kiedy narkotyk już nie działa, ale organizm jest zatruty aldehydem octowym plus inne jeszcze czynniki. Czyli rozpiętość czasu może być naprawdę bardzo spora, od trzech godzin do kilkudziesięciu. Przy MJ sprawa wygląda inaczej. Niezależnie od tego, ile się przyswoi, to po dwóch, góra czterech godzinach od ostatniego razu już jest po wszystkim. Jeśli sesja była długa, obfita, to można doliczyć kilka godzin na znużenie tą całą zabawą. Co ciekawe, substancja czynna, zwana THC, która powoduje zmianę może siedzieć w organizmie kilka dni, nawet tygodni. Tyle tylko, że ona w ogóle nie działa. Ta nader dziwna właściwość MJ może być kłopotliwa dla kierowców, bo można być kompletnie trzeźwym, dawno zapomnieć, że się cokolwiek używało, ale test mimo to wykaże obecność wspomnianego THC w organizmie. Na szczęście popularne, szybkie testy badają ślinę, ta zaś jest już "czysta" po dwunastu godzinach.
Powyższy tekst jest czysto informacyjny, nieopiniotwórczy, nie sugeruje żadnych wniosków. Nie argumentuje za niczym, nie argumentuje też przeciwko niczemu. Mimo że, jak wspomniano na początku, targetowany jest do laików, to jednak zakładamy, że samodzielnie myślących. Co nie wyklucza rzecz jasna dyskusji na forum, ale na miłość Sziwy, Jah i Rgiełca bez wciskania tekstów typu "od marychy sie zaczyna" świadczących o kompletnym idiotyzmie. Ten temat został już dawno omówiony do spodu, już dawno ustalono, że jest to bzdura, więc nie chce nam się do niego wracać. Bo to jest po prostu nudne, nużące, tudzież żenujące.
Uwaga końcowa:
Post traktuje na temat MJ, czyli o naturalnych produktach konopi. Nie zajmujemy się tu żadną "metylomarihuaną" (określenie Kamila Sipowicza), "marychujaną" czy jak tam inaczej zwać wszelki stuff na bazie konopi oferowany przez oszustów, rasowany przez nich różnymi dodatkami. Ta ich (zapewne) radosna twórczość może działać naprawdę rozmaicie, często nie do przewidzenia jak. Nie zajmujemy się tu również "kadzidełkami kolekcjonerskimi", jak często nazywa się pewien rodzaj dopalaczy. Wiele z nich zawiera w swoim składzie syntetyczne kanabinoidy pokrewne THC, które działają rozmaicie. Semi-narkotycznie, narkotycznie, zaś inne po prostu są trujące. Nie interesuje nas to w tej chwili.

08 kwietnia 2019

Kotyfikacja - kocia magia i kocia ekonomika

Dom jest kota, kociarz tylko kołuje na czynsz lub spłatę kredytu.
= = =
Kocia magia zwykle kojarzy się z teleportacją lub telepatią, które to techniki koty, jak wiadomo, mają opanowane do perfekcji. Teraz jednak zajmiemy się inną jej odmianą.
Słowo "kotyfikacja" (domu) /catification/ wprowadził jakiś czas temu do języka i lansuje znany koci "guru" Jackson Galaxy. Cóż ono oznacza? Generalnie to są wszystkie domowe usprawnienia życia kotu, a przy okazji też kociarzowi. Na przykład drapaki, siatki na balkonach, kocie drzwiczki w drzwiach, czy co tam jeszcze. Ale przeważająca większość /ta prawdziwa, a nie 12,8%/ kotyfikacji polega na opółkowaniu mieszkania. Półki mogą być przeróżne, niekoniecznie proste i poziome, bo nie po to one mają być, aby stawiać lub kłaść na nich kolejne niepotrzebne śmieci. Jedyne co ma prawo przebywać na tych półkach to kot. To są jego kotostrady oraz miejsca, skąd może sobie kontrolować sytuację i gdzie może uprawiać swój ulubiony sport zwany "święty koci spokój".
Po co to wszystko? Kociarzom tego tłumaczyć nie trzeba, ale nie tylko tacy tu zaglądają. No cóż, zacznijmy może od tego, że gdy kot jest wychodzący, to kotyfikacja domu nie jest jakimś zbytnim priorytetem. Koci rewir, teren dookoła jest zwykle wystarczająco skotyfikowany sam z siebie, niejako naturalnie. Zwykle, bo nie zawsze tak jest, ale kwestią czy i kiedy kot może być wychodzący, a kiedy nie powinien nie będziemy się teraz tu zajmować. Za to jeśli jest niewychodzący, to kotyfikacja mieszkania jest absolutnie konieczna. Chodzi o przestrzeń, bo gdy kotu jest za ciasno, to nudzi się i męczy, zaczyna mu odbijać, to zaś z kolei odbija mu się na jego zdrowiu. Po prostu kot do normalnego życia potrzebuje przestrzeni, ale problem w tym, że mieszkania poszerzyć zwykle nie ma jak. Można je jednak wydłużyć, niejako poszerzyć wzwyż. Temu właśnie służy ten istotny element kotyfikacji, jakim jest opółkowanie. Proste chyba to jest.
Gdzie tu ta magia? Magia jest taka, że kotu przestrzeni przybędzie z niczego, zaś kociarzowi nic jej nie ubędzie. Pozostaje jeszcze na koniec pytanie, kto to wszystko ma sprzątać, odkurzać? Oj tam, oj tam. Odrobina ruchu więcej kociarzowi wyjdzie tylko na zdrowie.
Co prawda kotyfikacja dotyczy spraw przestrzeni, to można ten temat rozszerzyć na czas. Niech teraz każdy kociarz zada sobie pytanie, ile tego czasu poświęca swojemu kotu? Pomijamy sprawy bazowe, jak obsługa michy, czy kuwety. Zostawmy też na boku zabiegi nad kotem długowłosym, bo to jest jakby osobna sprawa. Pytanie dotyczy czasu zabawy ze swoim kotem. Okazuje się, że bardzo często słabo to wszystko wygląda. Na początku jest, że "kot w dom - bóg w dom" /a raczej bogini, Bastet zwana/. Nowy domownik skupia wiele uwagi, idą wtedy w ruch wszelkie kulki ze sreberka lub nakrętki po napojach. Dochodzi też tak zwana "wędka", to już jest standard. Czasem też laserek.
Tu dygresja. Kwestia laserka była tu już kiedyś poruszana, więc będzie tylko anegdota. Otóż nasza kota okazała się za mądra na laserek. Już przy pierwszej próbie zabawy tym sprzętem rzuciła tylko okiem na ruchomą plamkę, ogarnęła wzrokiem sytuację, po czym migiem skojarzyła związek przyczyny ze skutkiem. Olała ową plamkę i skoczyła do ataku na dłoń z laserkiem. Koniec dygresji.
Wróćmy do sytuacji, gdy mija "miesiąc miodowy", kot już się zadomowił, zaś kociarz przyzwyczaił do nowego członka rodziny. Otóż nieraz niestety tak jest, że ilość czasu poświęcanego na zabawę z kotem zaczyna powoli topnieć, dochodzi wreszcie do momentu, gdy nie ma go wcale. Co prawda śmiały kot potrafi się upomnieć o tą zabawę. Chodzi, marudzi, a mało lotny kociarz nie potrafi tego komunikatu prawidłowo odczytać. Ale różne są kocie usposobienia, więc powstaje fatalna sytuacja, gdy kot staje się kolejnym sprzętem w mieszkaniu, który sobie jest, ale na tym byciu sprawa się kończy. Tak po prostu nie można, tego kotu się nie robi i już. Nie ma o czym gadać.
Nadeszła teraz pora, by koniecznie obalić pewien mit na temat rzekomego samotnictwa kotów. Może nie tyle mit, co pewną błędną interpretację ich zachowań. To prawda, że kot nie lubi wtrącania się w jego Bardzo Ważne Kocie Sprawy i nie lubi narzucania mu tego, co ma robić. Prawdą jest też, że jakiś tam pewien procent kotów to samotniki sensu stricto stroniące od towarzystwa. Większość jednak chętnie przebywa obok człowieka, chętnie asystuje jego działaniom, chętnie też lgnie do innych kotów czy psiaków, jeśli takie są w domu. Jeśli po pewnym czasie przestaje lgnąć, to zwykle winny jest temu sam kociarz, który mu nie poświęca żadnej uwagi.
Tedy wracamy do tematu zabawy. Tu znowu uwaga, że kot wychodzący jakoś sobie radzi, ale ten niewychodzący już nie. Od tego jest kociarz, żeby mu dostarczyć bodźców, tak samo koniecznych kotu do zdrowego życia, jak zbilansowana micha. Tak naprawdę wielkich cudów wymyślać nie trzeba. Kilka prostych patentów już zostało wcześniej wymienionych, dorzućmy więc jeszcze jeden, równie prosty, którego jak się okazuje wielu kociarzy nie zna. Bierzemy pustą rolkę po papierze toaletowym lub jeszcze lepiej po ręczniku jednorazowym. Do środka wrzucamy kilka smakołyków, po czym potrząsając tą rolką demonstrujemy ją kotu. Po czym kładziemy na podłodze. Kot szybko załapuje reguły tej gry, więc uciecha jest obopólna, gdy zaczyna nad tą rolką majstrować. Przy okazji też kociarz dowiaduje się, czy jego pupil jest prawo, czy lewołapny /nasza sierściucha na przykład okazała się być "śmają"/, czego zapewne wcześniej nie wiedział. Po jakimś czasie wprowadzamy pewne utrudnienia. Rolkę przedłużamy drugą rolką, albo zszywamy, tworzymy różne konstrukcje z tychże rolek. Taka zabawka nic nas nie kosztuje, nie trzeba wydawać ani grosza na fikuśne wynalazki z animal shopu. Czyli znowu działa kocia magia, sztuczka zwana "coś z niczego".
Na koniec sprawa ekonomiki. W skrócie polega to na tym, że kotyfikacja to inwestycja. Na przykład wydajemy jakieś drobne na proste opółkowanie lokum, albo oddajemy kotu nieco czasu na zabawę z nim. Na czym polega zysk? Pierwszy pojawia się na planie niejako "duchowym", gdyż szczęśliwość kociarza wynika ze szczęśliwości jego kota. Drugi zaś przekłada się na prozaiczne dutki. Gdy kot jest szczęśliwy to jest zdrowy, więc później otwiera się czarna dziura w kieszeni weta, nawet o dobre kilka lat.

======
Post zawiera lokowanie produktów.

21 marca 2019

PRZYCHODZI BABA DO URZĘDA

OSOBY:
Interesantka
Urzędnik
MIEJSCE AKCJI:
Bardzo Ważny Urząd
CZAS AKCJI:
Oby nigdy taki nie nadszedł
AKT PIERWSZY (i ostatni), SCENA PIERWSZA (i jedyna)
- Dzień dobry!
- Szęśbożaryjadziewica.
- Widzi pan, zaistniała taka sytuacja...
- Dowód poproszę.
- I tu jest kultura. Byłam wczoraj na rozmowie o pracę. Niech pan sobie wyobrazi, nikt nie spytał o dowód, ani żadne dane, tylko od razu żebym majtki zdjęła i do roboty. Klaps, kamera, zero gadania. Ale zapłacili, co do grosza, jak było ustalone. Tylko dupsko piecze, ale mam przyjść pojutrze, to do tego czasu przejdzie.
- Ja akurat proszę o dowód, a nie o majtki.
- Proszę, proszę...
- Wie pani, RODO obowiązuje, nie mogę pytać o nazwisko wprost.
- Rozumiem.
- Pani Malwina Paździoch - Brzdęc, tak?
- Akurat Piździoch, ale wszyscy się mylą, więc co mi tam.
- No tak, faktycznie Piździoch. Ciekawe nazwisko.
- Pańskie też ciekawe, jak widzę na plakietce. Sraczka.
- Nie Sraczka, tylko Sraczke. Sekretarz magister Sraczke.
- To rzeczywiście istotna różnica. Ale też rzadkie nazwisko.
- W czym mogę pani pomóc?
- Chodzi o pieniądze.
- Zawsze chodzi o jakieś pieniądze. Ale przecież zapłacili?
- Nie te pieniądze. Jakby mi o nich chodziło, to bym do pana nie przychodziła. Do nikogo zresztą bym nie poszła. Nawet mój kumpel Wołodia z Charkowa by mi nie pomógł, bo za krótki jest na nich. Jednej znajomej nie zapłacili. Bo ponoć za sztuczna była. Pogonili w cholerę, powiedzieli, żeby się cieszyła, że miała frajdę za darmo. Nie powiem, jeden to był taki, że sama bym z nim za darmo.
- Pani Malwino, może jednak przejdźmy do rzeczy.
- Rzecz jest taka, że wisicie mi pincetki plus za pół roku.
- Wniosek był składany?
- Był, zaraz jak się córka urodziła. Prosto ze szpitala pobiegłam złożyć papiery, moja mama zajęła się małą, a po złożeniu...
- Po złożeniu nic jeszcze pani nie dostała? Tak?
- Dokładnie.
- Jak ma na imię córka? Bo nazwisko rozumiem to samo?
- Doda.
- Co doda?
- Imię takie.
- Nie ma takiego imienia.
- Jak to nie ma? Skoro tak dałam córce na imię, to jest.
- Tak, tylko to akurat imię jest zakazane. Zakazane jest zresztą wiele innych imion. Wszystkie słowiańskie, wszystkie zagraniczne, w szczególności zaś arabskie. Legalne są tylko polskie narodowe. Ale zaraz, mówi pani, że urodziła pani pół roku temu, to ta Doda jeszcze się liczy, ale zostało pani pół roku na zmianę. Bo jak nie, to dziecko przechodzi pod opiekę państwa, a pani dostanie zakaz zbliżania się do niego.
- Nożesz kurwa, od kiedy tak jest?
- To może ja zapytam, gdzie pani była przez pół roku?
- W Budziku.
- Gdzie?
- Szpital takiej fundacji.
- Kiedy pani tam trafiła?
- Gdy wyszłam z urzędu po złożeniu wniosku. Doszłam do siebie tydzień temu, powiedzieli mi wtedy, że samochód mnie potrącił.
- Słyszałem o tej fundacji. Większość już jest nielegalna, ale ta akurat jest w fazie wygaszania, aż wybudzą ostatniego pacjenta.
- No dobrze, a schroniska dla zwierząt?
- Te zamknięto od ręki. A zwierzaki pojechały do Chin.
- Nie gadaj pan, naprawdę tak się porobiło?
- Pani Malwino, dużo dobrych zmian pani przespała.
- Tylko niech pan mi nie mówi, że do Unii to już...
- Do jakiej Unii? Teraz jest Polska Katolicka Wolna Narodowa.
- Pe-Ka-Wu-eN. Właśnie widzę. A raczej nie widzę godła na ścianie.

- Jak to nie widzi pani?
- Krzyż widzę tylko, ot co.
- Teraz właśnie jest prawdziwe godło, a nie jakieś tam słowiańskie ptaszysko. Zresztą co ja opowiadam, żadnych Słowian nigdy nie było. To są ostatnie wyniki badań zgodne z polityką historyczną.
- To co było?
- Małpoludy, które nawet mówić nie umiały. Dopiero gdy przybyli ludzie z Dobrą Nowiną i ochrzcili dzikusów, stał się cud. Pierwsze słowa jakie padły na tej ziemi brzmiały "Ojcze Nasz". Radziłbym pani poczytać nieco gazet i czasopism, posłuchać radia, telewizji, szybko pani nadrobi zaległości.
- Media kłamią!
- Już nie. Wszystkie są teraz polskie, narodowe. Nie będzie już więcej Soros narodu tumanił. Nie ma zresztą komu głosić swoich łgarstw. Totalna Targowica już nie istnieje.
- A kto to jest?
- No właśnie nie istnieje. Przechodzi wstępne przygotowania do procedury przebaczania. Przebaczenie jest konieczne, rzecz jasna po przyznaniu się do winy i wymierzeniu odpowiedniej kary.
- Jakbym to gdzieś już kiedyś słyszała.
- Teraz może pani poczytać. Proszę, to dla pani, tu są wszystkie myśli naszego wodza. Do lektur obowiązkowych należy też Krótki Kurs Historii PiS. To akurat dostanie pani za darmo w hallu. Warto było oszczędzić tą resztę Puszczy Białowieskiej, teraz okazała się jak znalazł na druk treści narodowych.
- To Puszczy też już nie ma?
- Kwestia Puszczy doczekała się ostatecznego rozwiązania.
- No dobrze, a raczej niedobrze, ale czy możemy wrócić do tematu?
- No tak, mała Doda. Świadectwo chrztu poproszę.
- Słucham?
- Czy ja mówię niewyraźnie?
- Nie, tylko że ja jestem niewierząca. Nie chrzciłam córki.
- Pani mama tego nie zrobiła, tak per procura?
- No wie pan? Też jest niechrzczona. Jesteśmy porządną rodziną.
- Bo jak nie było chrztu, to tak jakby dziecka nie było.
- Teraz to już pan chyba żartuje. Rejestrowali na położniczym.
- Jestem poważny do bólu. A co na to wszystko ojciec?
- Mój?
- Nie. Ojciec Dody.
- Ojciec Dody... Nie ma pan innego pomysłu na pytanie?
- Ojej. To mamy klops. Samotna matka to nie rodzina.
- Ale dziecko jest.
- Też nie ma. Zresztą nielegalne dzieci nas nie obchodzą.
- Czy to znaczy, że niemężate mogą już usuwać ciąże?
- No wie pani? Przecież to mord na dziecku nienarodzonym.
- Chyba zdecydowanie chce mi się do Tworek.
- Szklankę wody? Proszę bardzo.
- Dziękuję. To co ze mną będzie? Co z moją córką?
- Niech pani sobie wyobrazi, pani Malwino, że jest sposób.
- Zamieniam się w słuch.
- Mam znajomego proboszcza. On ochrzci Dodę, ale najpierw musi panią. Tylko niech jej pani najpierw zmieni to nieszczęsne imię, przynajmniej do papierów. Ale najpierw udzieli wam ślubu.
- Mnie z córką?
- No nieee... Znajdziemy słupa, który będzie pani mężem. Potem wystąpi pani znów o pięćset plus, bo tamto już przepadło. Co prawda nie będzie wyrównania za ostatnie pół roku, ale teraz się płaci też za okres ciąży. Co prawda nie pełną taryfą, ale tylko trzysta, bo taki jest budżet, ale na to już nic nie poradzimy. Aha. Jeszcze co łaska dla proboszcza będzie się należeć, zapłaci pani po otrzymaniu świadczenia.
- Ile tej cołaski?
- Trzysta razy dziewięć przez trzy... Tysiąc.
- A pan co będzie z tego miał?
- Widzi pani ten klucz w drzwiach wejściowych?
- Widzę.
- Proszę tam podejść i go przekręcić. A wtedy pogadamy o tej pani ostatniej pracy, o której pani wspominała. Pogadamy i nie tylko.
- Czyli w urzędzie też się zdejmuje majtki aby dostać pieniądze.
KURRRTYNA!!!

Pani Malwina może to i owo przespała, bo taki był scenariusz sztuki, ale nam przyjścia Wiosny przespać nie wypada. Tego wydarzenia żadna podła zmiana swoją polityką historyczną nie zmieni, nawet podlejsza od podleja. Choćby się zesrała w samo centrum galotów z tego wszystkiego. Tak?
Nie zepsuje nam humorów taka oto wiadomość: ===TU===. Gdy przyjdzie stosowna pora - odkręcimy i przebaczymy. Powtórzmy za małym: Przebaczenie jest potrzebne, ale po przyznaniu się do winy i wymierzeniu odpowiedniej kary.
Rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze.

15 marca 2019

Wonna technologia

Tak sobie czytam ten powyższy napis na opakowaniu i coś mi się tu nie zgadza. Bo złość i chciwość można usunąć, zmyć, zetrzeć, to są po prostu brudy na umyśle. Ale ignorancja to dziura, jej się usunąć nie da. Można próbować, ale po takim zabiegu nadal będzie dziura. Dziurę można tylko wypełnić, tu akurat wiedzą. Co prawda można przyjąć, że ów fragment tekstu to "metafora taka", że od kadzidełka umysł się luzuje, staje się otwarty na wypełnienie dziur wiedzą. Mnie jednak zaciekawiło znaczenie dosłowne. Jak to sobie można wyobrazić? Na przykład kupujemy kadzidełko o jakimś tam zapachu, to już akurat kwestia gustu, za to przy okazji jest to produkt edukacyjny. Wybieramy sobie jakiś dział nauki, niech sobie będzie że "Matematyka" - któryś tam semestr "Analizy" lub "Topologii". Zapalamy je sobie w domu, zaś po skończonej sesji wiemy wszystko na ten temat. Jeśli nie weszło zbyt dobrze, bo akurat mieliśmy katar, wtedy możemy wszystko powtórzyć. Inny przykład to niech będzie "Kodeks Drogowy", znajomość tegoż przyda się każdemu, niekoniecznie tylko kierowcom. Albo "Język Jakiśtam", który sam się uczy. Kolejny ciekawy temat to "Edukacja Seksualna". Kadra "Pontonu" wszystkich szkół nie obskoczy, Anja Rubik też się nie rozerwie, z kolei zaś dla wielu nauczycieli prowadzenie takich zajęć może być nieco krępujące. Kadzidełko edukacyjne może być idealnym rozwiązaniem.
Ale tu nagle błysnęło mi ostrzegawcze światełko. Rzecz w tym, że naga małpa małpa /jako gatunek/ to bydlę dość leniwe i zamiast wypełniać dziurę ignorancji wiedzą woli zasłonić ją poglądami. Wszystko jest okay, jeśli te poglądy oparte są na wiedzy, ale nie taką sytuację tu rozważamy, tylko same poglądy bez wiedzy. Ta zasłona poglądów nie dość, że zasłania dziurę, to zasadniczo utrudnia jej wypełnienie. Ba, czasem taka zasłona tworzy wręcz tarczę, która odbija jakąkolwiek wiedzę. Choćby taka brunatna tarcza lewaków, czyli faszystów wszelakich lub innego buratino narodowego, nadzwyczaj skuteczna zresztą.
Okazuje się tedy, że kadzidełkowa technologia może służyć nie tylko edukacji jedynie, ale też wychowaniu, czyli między innymi wciskaniu owych poglądów. Na przykład pedagogice specjalnej wspomnianego seksu opartej na katechetycznej zasadzie: "rozum z głowy won, seksu masz się bać". Ale to jeszcze nie koniec. Ten pomysł to znakomity sposób na marketing, by korporacje mogły jeszcze skuteczniej wciskać klientom wszelkie śmieci, których owi klienci wcale nie potrzebują. Na koniec jeszcze wspomnę co nieco na temat zastosowań bojowych lub terrorystycznych.
Dość!!! Głupi pomysł z tymi kadzidełkami. Niech będą takie, jakie są. Wychodzi na to, że początek był dobry, tylko wyszła dystopia.

05 marca 2019

Zdrada urojona

Słowo "zazdrość" ma kilka detalicznych znaczeń, ale tu akurat zajmiemy się taką zazdrością, która miewa miejsce w związkach (dwuosobowych), lecz bez wnikania zbytnio w głębię relacji ich tworzących. Ważne jest tylko, czy w takim związku istnieje "pakt na wyłączność", który może zawrzeć także para tworząca luzacki układ typu "fuckin' friends". Niedomyślnym doprecyzujmy tylko, że chodzi o wyłączność w temacie okazywania sobie pozytywnych emocji, wymianie dobrych wibracji metodą bezpośrednią, cielesną. Bo jeśli paktu nie ma, to nie ma zdrady, a wtedy zazdrość jest czystym surrealizmem, choć czasem też się zdarza, gdy jedna ze stron uważa, iż taki pakt jednak istnieje.
Ale może już nie komplikujmy, zacznijmy od samego paktu, bo tu się zaczyna pierwszy schodek. Rzecz jasna zostawmy na boku ten spisany na papierze, bardzo ogólnikowo zresztą sformułowany, bo ewentualna rejestracja, zwana "ślubem" to sprawa wtórna, niejako dodatek do związku, dla niektórych bardzo ważny, ale de facto niekonieczny. Pakt tworzy się już wcześniej, jako ukryte założenie, bardzo intuicyjnie, według formuły "wiadomo, co chodzi". Niby to już wystarczy, bo skoro obie strony nadają na tej samej fali, to wszystko powinno być już jasne. Jasne niestety tylko "niby", bo niekoniecznie tak bywa.
Przykład numer jeden:
- Ja cię nie zdradziłam, ja mu tylko zrobiłam loda.
Autentyczne zdanie, które padło na pewnej grupie spotkaniowej. Jako że w skład tej grupy wchodzili dość młodzi ludzie, to można by to zwalić na brak otrzaskania z tematem. Tedy rzućmy okiem na drugi przykład, ludzi nieco starszych:
Pewien mój dawny kumpel, żonate chłopisko, nie żałował sobie innych panienek, ale miał pewną żelazną zasadę. Nie praktykował bowiem z nimi "coitus vaginalis".
- To byłaby już zdrada.
Tak nam, swoim kumplom, kiedyś się zwierzył przy piwie. Nas to co prawda guzik obchodziło, bo jako ludzie na poziomie nie byliśmy ciekawi detali cudzego życia intymnego, ale ktoś mimo to zapytał, tak dla polewki, dla zgrywy:
- Czy twoja lady o tym wie?
Zgodny, jak na komendę, chóralny rechot zakończył temat. Jak się okazało po pewnym czasie, owa lady nie wiedziała i miała zupełnie inne zdanie na ten temat. Któregoś dnia przypaliła ptysia z jakąś laską "na gorącym", po czym sprawa poszła na cito. Walizka za drzwi, potem szybki rozwód. Gdy wyżalał się nam ze swej traumy, ktoś skomentował to jak następuje:
- Skoro dmuchałeś pannę w popielnik, to spotkała cię naprawdę wielka niesprawiedliwość. Twoja żona postąpiła skandalicznie.
Przerwa na śmiech i jedziemy dalej:
Te powyższe przykłady pokazują, że samo tylko intuicyjne "wiemy, o chodzi" może nie wystarczyć. Taki pakt trzeba doprecyzować paszczą, czyli po prostu pogadać ze sobą. Bo to, co jedna strona uważa za zdradę, to nie musi być to samo, co uważa druga. Zaś seks to niekoniecznie tylko jedna technika.
Okay, ale może tyle na ten temat. Przejdźmy do sytuacji, gdy pakt został już doprecyzowany, jest consensus w parze, na czym polega zdrada, gdzie przebiegają jej granice. Sam pakt ma się nijak do tego, czy zazdrość się pojawi, czy nie. Jak taka zazdrość działa?
Aby to wyjaśnić, wyobraźmy sobie taką sytuację, że do zdrady faktycznie doszło. Bez zamulania tematu kwestią, czy na pewno doszło, czy nie, jakie przesłanki na to wskazują. Załóżmy, że doszło i już. Co czuje strona zdradzona? Najpierw ból, ale co boli? Najkrócej mówiąc boli skaleczone poczucie własnej wartości, zwane też czasem "dumą", "miłością własną" lub "kobiecą/męską ambicją", albo jeszcze inaczej.
Tyle wystarczy, nie ma co dzielić włosa na czworo. Wracamy do sytuacji, gdy żadnej zdrady jeszcze nie było, nikomu nic o tym nie wiadomo. Otóż zazdrość polega na tym, że ta zdrada właśnie jest. Co prawda istnieje ona inaczej, jako iluzja, produkt umysłu, ale to też jest jakieś "jest". Towarzyszy temu lęk przed wspomnianym wcześniej bólem. Co to jest lęk? Lęk to taka odmiana strachu, tylko różnica polega na tym, że zwykły strach dotyczy zagrożeń realnych, zaś lęk to strach przed zagrożeniem urojonym. Tu tym zagrożeniem jest ów ból wywołany zdradą, której nie ma i nie było.
Chore, nieprawdaż? Tak, chore, bo lęk to choroba, tedy zazdrość to też choroba. Dość paskudna choroba, która może spieprzyć każdy, nawet najfajniej wyglądający związek. Okay, ale skoro choroba, to jak to leczyć? Akurat detale terapii przekraczają ramy niniejszego szkicu, ale istnieje całe mnóstwo prac na ten temat, które podają różne sposoby, czy tricki, lepsze lub gorsze. Wystarczy pójść do jakiejś księgarni, czy biblioteki, poza tym jest jeszcze net, tu wystarczy tyko kliknąć.
Swoich doświadczeń nie mam, nigdy na zazdrość nie chorowałem. To byłoby zresztą nielogiczne, bo skoro kocham to ufam. Każde zaś zaufanie zawiera w sobie element ryzyka, więc po co robić sobie problem w niczego? Moja profilaktyka to nie tworzyć sobie paranoj, odcinać zbędne myślenie (jego nadmiar, czyli zwykłe śmieci), które nie pozwala widzieć świata takim, jaki jest, wolnego od iluzji. Co prawda ów świat to być może też jakaś iluzja, ale to już osobny temat. Poza tym zresztą to nie jest post o mnie, tylko na temat zazdrości, która (powtórzę raz jeszcze) jest...
No, czym jest?
Brawojasiu, brawo TY!
Ale to jeszcze nie koniec. Tu i tam czasem mawia się o tak zwanej "zdrowej zazdrości". Że niby odrobina nie zaszkodzi, że dodaje miłości pieprzu, że może wzmocnić związek. HOGWASH! Czyli yellow mellow lub jakieś inne zawracanie tyłka. Nie ma czegoś takiego, jak "zdrowa zazdrość", jest tylko istne pomieszanie pojęć. Sprawa polega bowiem na czymś zupełnie innym. Już tłumaczę, już objaśniam, czytamy dalej:
Chyba wszyscy wiedzą, co to jest BDSM, a kto nie wie, zaraz się dowie. To taki rodzaj zabawy, element miłosnych igraszek. Ktoś komuś zadaje pewien ból, ktoś na to się godzi. Zero przemocy, bo choć ból jest realny, to przemoc jest udawana. Kogo już to nie bawi, mówi "stop", "zupa", "ryba" lub daje jakiś inny ustalony, czytelny sygnał. Przemoc zaczyna się wtedy, gdy ta druga strona nie odpuszcza, próbuje się bawić dalej, mimo że ta pierwsza już się bawić przestała. Dlatego zresztą prawdą jest, że "BDSM nie dla idiotek/ów", ale już inna sprawa.
Dokładnie tak samo jest z tak zwaną (błędnie zresztą) "zdrową zazdrością", różnica jest tylko natury technicznej. Tu myk polega na zadawaniu, wywoływaniu innego rodzaju bólu u drugiej strony za pomocą różnych wypowiedzi, czy zachowań. Tylko ten rodzaj zabawy jest trudniejszy niż BDSM, łatwiej jest przegiąć, stracić kontrolę nad sytuacją, stworzyć większy problem, niż może zaistnieć w tym pierwszym. Dlatego nie zaleca się jej parom, które nie znają jeszcze siebie za dobrze each other i nie są też zbyt kompatybilne w kwestii poczucia humoru. Innymi słowy, nie mają zbyt dogranej komunikacji, bo do niej to właśnie cała rzecz się sprowadza. Popularny błąd, zwłaszcza wśród małolatów, to próba tej zabawy na początku znajomości, wręcz na pierwszej randce. No cóż, bywają takie osoby, które wolą jedynie gonić króliczka, zamiast go łapać, ale to już nie jest gonienie, tylko płoszenie.

Koniec, temat zdaje się być wyczerpany, jasno i klarownie.
Moc z Wami, rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze.