Gdy Zoja i Zula przegłosowały Karynę, że co drugą niedzielę one robią diner, ta nie była tym zbyt zachwycona, ale potem szybko odkryła, iż taki układ ma swoją wielką zaletę. Bardzo lubiła gotować, przyrządzać różne różności, najchętniej pierogi, jej ulubioną konkurencję, ale był jeszcze inny sport, który stawiała ponad to wszystko. Rzecz jasna potrzebowała do tego Zenka, ale on wcale nie miał nic przeciwko temu. Więc co drugie niedzielne przedpołudnie szybkie numerki podczas urzędowania w kuchni zastąpiły długie, mocno rozbudowane sesje. Ale wszystko, co miłe ma swój koniec, tedy wreszcie nadeszła ta pora, że oboje zeszli klatką schodową, po czym wykonawszy pospołu czułego buziaka rozdzielili się. Ona poszła na prawo, zaś Zenek na lewo, aby zająć się ważnymi męskimi sprawami, czyli po prostu na piwo ze swoimi kumplami. Pełna dobrych wibracji Karyna w mig przetuptała dystans konieczny do przetuptania, wreszcie dotarła do miejsca przeznaczenia. Drzwi nie stawiały oporu, więc dokonawszy uprzedniej modyfikacji odzieży, tudzież obuwia wkroczyła do pokoju. Oprócz Zoji robiącej zazen pod ścianą nikogo więcej nie dojrzała. Spokojnie umościła się na fotelu, zaś po chwili Zoja obróciła się na poduszce, po czym uśmiechając się spytała:
- No, co tam?
- Nic. Gdzie Zula?
- Śpi.
- Czemu?
- Bo jej się chciało. Po prostu wróciła jakoś rano, pojechała wczoraj na sabat do Anity, no wiesz, tej co...
- Wiem, tej czarownicy od marychy. To jej nowe hobby?
- Chyba nie. Tak tylko dała się zaprosić, kontrolnie.
- Fascynujące...
- Bardzo fascynujące. Jak puściła bąka po powrocie, to waliło zwłokami Boba Marleya na całe mieszkanie.
- To jest kurwa nie fair!
Te słowa padły od drzwi do pokoju, w których z nadąsaną miną stała Zula ubrana w stanowczo zbyt dużego na nią tiszerta z nadrukiem "DURA LES - SED LES". Gdy Zoja i Karyna spojrzały na nią dodała:
- Na trawie się skończyło. A durnie wszelakie gadają, że od niej się zaczyna. Tak w ogóle, to czemu nic nie jecie chłopaczki?
- Karynka dopiero weszła, nie zdążyła zobaczyć, co jej przyszykowałaś.
Mówiąc to Zoja wstała z poduszki, podeszła do stolika i jednym szybkim ruchem zdjęła serwetę odsłaniając dwie tace na których...
- Ojej, sushi! Fajnie, dawno nie jadłam.
Mówiąc to Karyna aż podskoczyła pupą na fotelu i dodała.
- Kochane jesteście!
- To wszystko Zulki robota. Zanim poszła spać zamknęła się w kuchni i nie dała mi wejść. Ja tylko wniosłam to na stół.
Na tacach faktycznie dumnie prezentował się równo ułożony nader potężny zestaw maki. Karyna przez chwilę lustrowała to wzrokiem, wreszcie spytała:
- Co jest w środku? Jakieś wege?
- Tak jakby. Indianie mówią na to mięso bogów. Coś mnie naszło na same grzyby, akurat był duży wybór. Te zrobiłam tak, te siak, niektóre były gotowe. Zresztą co ja tu będę detalicznie opowiadać. To jest do jedzenia, nie do ględzenia. Chcesz pałeczki, czy paluchami?
- A wy?
- Spokojnie. Zojka siadaj, jedz. Zaraz dołączę, tylko szybki prysznic wezmę.
- Czekaj Zuluś, zanim pójdziesz, to koniecznie muszę wam coś pokazać.
Karyna szybko wstała, wyszła z pokoju, po chwili wróciła trzymając płaską teczkę na dokumenty. Otworzyła ją, po czym wyjęła z niej plik kartek, który wręczyła Zoji. Ta szybko przejrzała kilka i przekazała wszystko Zuli, która przysiadła półgębkiem na kanapie, a gdy przewertowała je szybko parsknęła śmiechem. Zoja zaś z bliżej nieokreśloną miną zapytała:
- Co to jest?
- Kochanie, rozczarowujesz mnie.
Karyna szybko przerwała ten zaczątek dialogu:
- Bo to było tak. Wujek Zenka ma sklep. Taki mały sklepik, różne takie tam pierdoły, drobiazgi, do tego punkt ksero, wydruki robi klientom, wszystkiego po trochu. Niedawno zrobił remanent, potem chciał gruntownie posprzątać, ale coś się nagle źle poczuł, więc poprosił nas. Znaczy Zenka głównie, nie za darmo bynajmniej, ale mój gamoń się wykręcił czymś tam, więc ja wzięłam Aśkę, taką moją koleżankę i całą sobotę mu ten sklepik ogarnęłyśmy. Na zapleczu stała taka stara oldskulowa kserokopiarka, czynna zresztą, a do mnie dotarło, że spełniło się moje marzenie.
Zoja z wciąż nieokreśloną miną spojrzała na Zulę, która przeglądała plik kartka po kartce, potem na Karynę, wreszcie spytała:
- Jakie niby marzenie?
- Bo widzisz, ja kiedyś tam trochę pracowałam w biurze, tam była podobna kserokopiarka, a ja zapragnęłam na niej usiąść bez majtek. Tylko nigdy nie było okazji, sposobności, żeby to zrobić.
Zula spojrzała na Zoję i spytała:
- Już wiesz, co to jest?
Zoja sięgnęła po jedną z kartek, rzuciła na nią szybko okiem, po czym lekko się uśmiechając odparła:
- Teraz już wszystko widzę wyraźnie. Tylko pojęcia nie mam, co ja mam o tym wszystkim sobie myśleć?
- I kto to mówi? Moja mistrzyni zen? Nie myśl! Czuj! Sama mi to wbijasz do głowy przy każdej okazji.
Zula oderwała wzrok od kartek, spojrzała na Zoję z dość zafrasowaną miną, pokiwała głową i zwróciła się do Karyny:
- Nie dramatyzuj. Mistrzynie zen też czasem mają słabsze chwile. Ale za to wyjaśnij mi jeden drobiazg...
Mówiąc to podała jej jedną z kartek pytając:
- To chyba nie twoja?
- Pokaż. Nie, to Aśki. Ona też się kserowała. Po prostu zaplątało się jakoś.
- Tylko nie pytaj, po czym poznałam. Dobrze, ale ja idę pod ten prysznic, wy sobie na razie jedzcie, poiskajcie się werbalnie...
- Poczekaj jeszcze chwilę. Bo ja mam do was poważne pytanie na zupełnie inny temat, taki zenowski.
- Czyli jednak idę.
Zanim Karyna zareagowała, Zula zniknęła z pokoju. Przez kilka minut obie panie zajęły się jedzeniem w milczeniu. Wreszcie przerwała je Zoja:
- No, dobrze, wal to pytanie, póki Zulki nie ma, bo czuję, że chodzi o jakieś mocno teoretyczne. Przecież wiesz, że nie do niej z takimi, ona nie filozofuje.
- Bo widzisz. Chodzi o to, jak się ma zen do religii? Do jakiejkolwiek religii. Tylko żeby nie było, ja nie wyznaję żadnej. Przecież wiesz.
- Żeby nie kombinować, to moim zdaniem są to sprzeczne rzeczy. Bo religia, jakakolwiek, to tworzenie iluzji, obracanie się pośród nich. Za to praktyka zen pozbawia nas iluzji, albo przynajmniej pozwala zobaczyć, że iluzja jest tylko iluzją. Bycie wierzącym wyznawcą oznacza, że się tego nie widzi.
- A same iluzje to źle, czy dobrze?
- To już chyba wiesz. Jeśli myślisz, że iluzja jest dobra, to jest dobra, jeśli myślisz, że jest zła, to jest zła, jeśli myślisz, że to jest bez znaczenia, to jest bez znaczenia. Zen nie ocenia niczego.
- To wszystko?
- Dokładnie. Wiem jednak, że jeśli pójdziesz do jakiegokolwiek mistrza, czy nauczyciela zen, takiego dyplomowanego, z papierami, to takiej odpowiedzi raczej nie dostaniesz.
- Czyli to dobrze, że zapytałam ciebie?
Zoja wreszcie po raz pierwszy porządnie się uśmiechnęła od chwili, gdy zobaczyła kartki przyniesione przez Karynę i odparła:
- Odpowiem Ci w stylu Zuli. Rozbrykana małolata siadająca bez majtek na kserokopiarce też może mieć czasem słabszy moment.
- A wiesz, Zenek jak zobaczył te wydruki, to postanowił całą sypialnię nimi oblepić, ale na razie porobił fotki i trzyma je gdzieś w telefonie. A teraz pije piwo i pewnie pokazuje je kolegom.
- Oprócz tej jednej?
- Tą też widział, ale też poznał, że to nie moje.
W tym oto momencie do pokoju weszła Zula ubrana w płaszcz kąpielowy, spojrzała na stół i oświadczyła:
- No, grzeczne dupeczki. Nie wyżarły wszystkiego, zostawiły coś swojej psiapsi. A tak w ogóle, Karynko, to masz jeszcze klucze do tego sklepiku, czy już oddałaś Zenka wujkowi?
Zanim Karyna odpowiedziała, Zoja wtrąciła stanowczo:
- Zero tapetowania ścian w domu. Nie pozwalam! Veto! No pasaran!
- A czy ja coś powiedziałam?
Mówiąc to Zula spojrzała z udawaną urazą na Zoję, po czym usiadła na kanapie i sięgnęła do tacy.
- No, co tam?
- Nic. Gdzie Zula?
- Śpi.
- Czemu?
- Bo jej się chciało. Po prostu wróciła jakoś rano, pojechała wczoraj na sabat do Anity, no wiesz, tej co...
- Wiem, tej czarownicy od marychy. To jej nowe hobby?
- Chyba nie. Tak tylko dała się zaprosić, kontrolnie.
- Fascynujące...
- Bardzo fascynujące. Jak puściła bąka po powrocie, to waliło zwłokami Boba Marleya na całe mieszkanie.
- To jest kurwa nie fair!
Te słowa padły od drzwi do pokoju, w których z nadąsaną miną stała Zula ubrana w stanowczo zbyt dużego na nią tiszerta z nadrukiem "DURA LES - SED LES". Gdy Zoja i Karyna spojrzały na nią dodała:
- Na trawie się skończyło. A durnie wszelakie gadają, że od niej się zaczyna. Tak w ogóle, to czemu nic nie jecie chłopaczki?
- Karynka dopiero weszła, nie zdążyła zobaczyć, co jej przyszykowałaś.
Mówiąc to Zoja wstała z poduszki, podeszła do stolika i jednym szybkim ruchem zdjęła serwetę odsłaniając dwie tace na których...
- Ojej, sushi! Fajnie, dawno nie jadłam.
Mówiąc to Karyna aż podskoczyła pupą na fotelu i dodała.
- Kochane jesteście!
- To wszystko Zulki robota. Zanim poszła spać zamknęła się w kuchni i nie dała mi wejść. Ja tylko wniosłam to na stół.
Na tacach faktycznie dumnie prezentował się równo ułożony nader potężny zestaw maki. Karyna przez chwilę lustrowała to wzrokiem, wreszcie spytała:
- Co jest w środku? Jakieś wege?
- Tak jakby. Indianie mówią na to mięso bogów. Coś mnie naszło na same grzyby, akurat był duży wybór. Te zrobiłam tak, te siak, niektóre były gotowe. Zresztą co ja tu będę detalicznie opowiadać. To jest do jedzenia, nie do ględzenia. Chcesz pałeczki, czy paluchami?
- A wy?
- Spokojnie. Zojka siadaj, jedz. Zaraz dołączę, tylko szybki prysznic wezmę.
- Czekaj Zuluś, zanim pójdziesz, to koniecznie muszę wam coś pokazać.
Karyna szybko wstała, wyszła z pokoju, po chwili wróciła trzymając płaską teczkę na dokumenty. Otworzyła ją, po czym wyjęła z niej plik kartek, który wręczyła Zoji. Ta szybko przejrzała kilka i przekazała wszystko Zuli, która przysiadła półgębkiem na kanapie, a gdy przewertowała je szybko parsknęła śmiechem. Zoja zaś z bliżej nieokreśloną miną zapytała:
- Co to jest?
- Kochanie, rozczarowujesz mnie.
Karyna szybko przerwała ten zaczątek dialogu:
- Bo to było tak. Wujek Zenka ma sklep. Taki mały sklepik, różne takie tam pierdoły, drobiazgi, do tego punkt ksero, wydruki robi klientom, wszystkiego po trochu. Niedawno zrobił remanent, potem chciał gruntownie posprzątać, ale coś się nagle źle poczuł, więc poprosił nas. Znaczy Zenka głównie, nie za darmo bynajmniej, ale mój gamoń się wykręcił czymś tam, więc ja wzięłam Aśkę, taką moją koleżankę i całą sobotę mu ten sklepik ogarnęłyśmy. Na zapleczu stała taka stara oldskulowa kserokopiarka, czynna zresztą, a do mnie dotarło, że spełniło się moje marzenie.
Zoja z wciąż nieokreśloną miną spojrzała na Zulę, która przeglądała plik kartka po kartce, potem na Karynę, wreszcie spytała:
- Jakie niby marzenie?
- Bo widzisz, ja kiedyś tam trochę pracowałam w biurze, tam była podobna kserokopiarka, a ja zapragnęłam na niej usiąść bez majtek. Tylko nigdy nie było okazji, sposobności, żeby to zrobić.
Zula spojrzała na Zoję i spytała:
- Już wiesz, co to jest?
Zoja sięgnęła po jedną z kartek, rzuciła na nią szybko okiem, po czym lekko się uśmiechając odparła:
- Teraz już wszystko widzę wyraźnie. Tylko pojęcia nie mam, co ja mam o tym wszystkim sobie myśleć?
- I kto to mówi? Moja mistrzyni zen? Nie myśl! Czuj! Sama mi to wbijasz do głowy przy każdej okazji.
Zula oderwała wzrok od kartek, spojrzała na Zoję z dość zafrasowaną miną, pokiwała głową i zwróciła się do Karyny:
- Nie dramatyzuj. Mistrzynie zen też czasem mają słabsze chwile. Ale za to wyjaśnij mi jeden drobiazg...
Mówiąc to podała jej jedną z kartek pytając:
- To chyba nie twoja?
- Pokaż. Nie, to Aśki. Ona też się kserowała. Po prostu zaplątało się jakoś.
- Tylko nie pytaj, po czym poznałam. Dobrze, ale ja idę pod ten prysznic, wy sobie na razie jedzcie, poiskajcie się werbalnie...
- Poczekaj jeszcze chwilę. Bo ja mam do was poważne pytanie na zupełnie inny temat, taki zenowski.
- Czyli jednak idę.
Zanim Karyna zareagowała, Zula zniknęła z pokoju. Przez kilka minut obie panie zajęły się jedzeniem w milczeniu. Wreszcie przerwała je Zoja:
- No, dobrze, wal to pytanie, póki Zulki nie ma, bo czuję, że chodzi o jakieś mocno teoretyczne. Przecież wiesz, że nie do niej z takimi, ona nie filozofuje.
- Bo widzisz. Chodzi o to, jak się ma zen do religii? Do jakiejkolwiek religii. Tylko żeby nie było, ja nie wyznaję żadnej. Przecież wiesz.
- Żeby nie kombinować, to moim zdaniem są to sprzeczne rzeczy. Bo religia, jakakolwiek, to tworzenie iluzji, obracanie się pośród nich. Za to praktyka zen pozbawia nas iluzji, albo przynajmniej pozwala zobaczyć, że iluzja jest tylko iluzją. Bycie wierzącym wyznawcą oznacza, że się tego nie widzi.
- A same iluzje to źle, czy dobrze?
- To już chyba wiesz. Jeśli myślisz, że iluzja jest dobra, to jest dobra, jeśli myślisz, że jest zła, to jest zła, jeśli myślisz, że to jest bez znaczenia, to jest bez znaczenia. Zen nie ocenia niczego.
- To wszystko?
- Dokładnie. Wiem jednak, że jeśli pójdziesz do jakiegokolwiek mistrza, czy nauczyciela zen, takiego dyplomowanego, z papierami, to takiej odpowiedzi raczej nie dostaniesz.
- Czyli to dobrze, że zapytałam ciebie?
Zoja wreszcie po raz pierwszy porządnie się uśmiechnęła od chwili, gdy zobaczyła kartki przyniesione przez Karynę i odparła:
- Odpowiem Ci w stylu Zuli. Rozbrykana małolata siadająca bez majtek na kserokopiarce też może mieć czasem słabszy moment.
- A wiesz, Zenek jak zobaczył te wydruki, to postanowił całą sypialnię nimi oblepić, ale na razie porobił fotki i trzyma je gdzieś w telefonie. A teraz pije piwo i pewnie pokazuje je kolegom.
- Oprócz tej jednej?
- Tą też widział, ale też poznał, że to nie moje.
W tym oto momencie do pokoju weszła Zula ubrana w płaszcz kąpielowy, spojrzała na stół i oświadczyła:
- No, grzeczne dupeczki. Nie wyżarły wszystkiego, zostawiły coś swojej psiapsi. A tak w ogóle, Karynko, to masz jeszcze klucze do tego sklepiku, czy już oddałaś Zenka wujkowi?
Zanim Karyna odpowiedziała, Zoja wtrąciła stanowczo:
- Zero tapetowania ścian w domu. Nie pozwalam! Veto! No pasaran!
- A czy ja coś powiedziałam?
Mówiąc to Zula spojrzała z udawaną urazą na Zoję, po czym usiadła na kanapie i sięgnęła do tacy.