28 grudnia 2023

Kobieca rocznica zgonu

Co tak naprawdę grał, jaki styl muzy uprawiał Lemmy? Hard rock? Heavy rock? Heavy metal? Hard'n'heavy? To problem dla pismaków muzycznych, czy jakichś tam różnych za dużo myślących, którzy wierzą, że nazwać coś to pojąć to. On sam to nazywał po swojemu tak zaczynając każdy koncert:
We are Motorhead and we play rock'n'fuckin'roll!
Ale jest jeszcze jedna, krótsza nazwa naprawdę godna uwagi. Wyartykułował ją kiedyś tam znany, kultowy wręcz prezenter radiowy Piotr Kaczkowski, gdy zapowiadał płytę Motorhead. Cytujemy:
Dziś będzie Muzyka DUŻA.
Czyż kurwa nie trafne?
Cytatów wypowiedzi Lemmy'ego opublikowano sporo, niektóre to są wręcz truizmy, choć jednak tylko dla człowieka prawidłowo używającego mózgu. Tu ograniczymy się do jednego, stosunkowo mało znanego i niekoniecznie od razu tak bardzo oczywistego:
Sposób na kobiety? Rozśmieszać je. Laski mają wyjebane, czy jesteś przystojny, bo same nakładają na siebie tony tapety i wiedzą, jak głębokie jest prawdziwe piękno.
Wielu gamoni, którzy kupują sobie kobiety może się z tym nie zgodzić, ale czy kupując kobietę można kupić Kobietę?
Ian Fraiser Kilmister, czyli właśnie Lemmy odszedł był dnia 28 grudnia 2015 roku, centralnie osiem(8) lat temu. Taka okrągła, seksowna, kobieca rocznica.
Przy okazji, skoro o kobietach mowa, wszyto w ten post wspomnienie dwóch zacnych, również już nieobecnych pań: Kelly Johnson /klip 4/ i Wendy O'Williams /klip 3/. Lemmy współpracował z obiema i wyrażał się na ich temat zawsze nad wyraz pozytywnie. 
Okay, easy, easy. Na bis Lemmy mówi: Jeśli myślisz, że jesteś za stary na rock'n'rolla, to na pewno jesteś. Oklepane? Trochę już może tak, ale wciąż aktualne. Rock'n'roll jest też oklepany, mimo to działa.
A Ty? Na co jesteś za stara/y? I czy w ogóle działasz?👾
 

19 grudnia 2023

MALINY PRZYGODA Z BUKKAKE NA TARTAKU

Niekoniecznie podzielamy opinię, że odsłuchana właśnie starannie i uważnie przez Kawiarnię piątka /a dokładniej szóstka/ jest topowo debeściarska, ale jest to bez znaczenia, bo z grubsza oceniamy jednak, że jest to niezły set fajnej muzy plus walory wizualne do kompletu.
A teraz przechodzimy do zasadniczej części prezentowanego dziś stuffu:
ZULU poniedziałek po południu, przed czwartkowym startem Świąt...
Jakaś tam kafejka, w której pewne czarownice czasem omawiają sobie swoje szalenie ważne i niezmiernie sekretne babskie sprawy...
- Żesz kuźwa, Roxuś, ja kompletnie nie czuję, o co ci chodzi? Nie ma czegoś takiego, jak norma w miłości, tej bazowej, cielesnej. Oczywiście, możemy się umówić, że moja stabilizacja seksualna w relacji z Borkiem może być dla ciebie patologią. Dla mnie zaś patologią może być twój, czy też Maliny styl zarządzania swą piczą, dupą, japą, czy całą tam resztą babskiej maszynerii do generowania sobie frajdy. Nie wspomnę już o Kaśce, którą obie możemy uznać za chorą mimo naszych różnych punktów widzenia. Tylko po kiego jarka to oceniać i porównywać tworząc problemy z niczego? 
- Zen-obia mi się roztrajkotała. Po tego!
Mówiąc tą kwestię Roxy wyjęła z kieszeni na pupie telefon, pomaćkała go przez chwilę i położyła na stoliku Anicie do wglądu.
- Co to jest? Chyba już wyrosłyśmy z pornoli?
- Edukacji nigdy za wiele, nawet takiej, ale nie o to tu teraz chodzi. Przyjrzyj się lepiej, co się tam dzieje.
- No widzę, Malina. Nieźle to wygląda, będzie miała dziewucha zdrową cerę. Ilu ich tam jest? Ciekawy zestaw siusiaków. 
- To chyba nie jest takie istotne? Nadal nie czaisz, o co tam chodzi wierna żono? To jest nakręcone w sobotę, a teraz sobie to ogląda pół świata fanów tej całej edukacyjnej kurwa kinematografii.
- W sobotę Malina była z Borkiem na tartaku.
- Co to jest tartak?
- To jest taka cokwartalna impreza w naszej firmie. Nazwa chyba wyjaśnia, co jest wtedy jednym z głównych punktów programu. My z Borkiem na to nie jeżdzimy już od paru lat, odkąd jesteśmy ze sobą. Ale tym razem ukochana sis poprosiła swojego ukochanego bro, żeby ją tam zabrał. Jako osobę towarzyszącą. On sobie tam cosik skromnie popił, popalił, powciągał, dobrze już znam swojego chłopa, za to Malinka postanowiła przetestować zaklęcia urokowe, których to ty akurat ją nauczyłaś i zaliczyć tylu kolesi, ilu tylko da radę. Znam tą całą sprawę.
- Znasz, ale nadal nic nie rozumiesz. Czy jesteś pewna, że twoja szwagierka zgodziła się na ten filmik? Jeśli się zgodziła, to jest tylko jej sprawa i nam nic do tego, cofam wtedy ten cały sęk, ale jeśli nie?
- No, dotarło, masz rację siostro. Czarownice wszystkich krajów łączcie się. Ale za parę minut wszystko się wyjaśni, przecież Kaśka i Malina zaraz tu będą, mamy omówić nasz sabat czwartkowy. 
Tak się zresztą stało. Ale zanim się stało Anita poszła poprawić makijaż, potem poszła Roxy, zaś już bardziej potem cała czwórka czarociółek siedziała razem przy stoliku zajmując się różnymi rekwizytami używanymi zwyczajowo jako dodatek do kawiarnianych pogaduch.
- To jaki mamy plan sabatowy?
- Czekaj szwagierka, najpierw na chwilę ogarniemy coś innego. Rzuć proszę okiem na ten materiał.
Anita podsunęła Malinie telefon, ta zaś otworzyła szeroko oczy i uruchomiła gardło na full przekraczając pewne kawiarniane normy społeczne:
- Kurwa! Co to jest?
Roxy spojrzała na Anitę i oświadczyła:
- Czyli po tej reakcji wszystko jest już jasne. Rozumiem Malinko, że nie wyrażałaś zgody na tą promocję najlepszego patentu dbania o cerę? I nie masz w planach kariery pornstarki?
- No pewnie, że nie! Lubię ten sport, jestem zdrową kobietą wolną od bólów głowy i szczękościsku, ale nie uprawiam go publicznie, to już akurat nie jest mój gust, a Roxy naprawdę dobrze mi płaci za latanie na mopie, więc nie muszę dorabiać na planie takich filmików.
- Mogę rzucić okiem?
To wtrąciła Kaśka przysuwając do siebie telefon.
- No, bogato było. To komu mam wpierdolić za nieautoryzowaną publikację?
- Zaraz się dowiesz. Roxy przerzuć mi tego linka do mnie, nie chcę ci dłubać w twoim sprzęcie. Rozumiem Malinko, że film ma zniknąć z neta po całości?
- Dokładnie.
- To wy sobie teraz poplotkujcie, a ja odejdę na chwilę. Muszę się skupić, dojść po niciach aka, kto to wrzucił do sieci.
Anita usiadła przy innym stoliku, ale po kilku minutach wróciła do reszty. Siadając wręczyła Kaśce kawiarnianą serwetkę z jakimś napisem i poprosiła:
- Tylko go nie zabijcie proszę, ten facet jest akurat z mojego działu, bardzo potrzebny w robocie, więc z wyczuciem ma to być. Tak, Malinko? Ma was nie ponieść. Żadnego siekania maczetą, kataną, wyrywania męskich narządów, tudzież wydłubywania oczu. Wystarczy delikatny, pedagogiczny, niemagiczny oklep. Rozumiemy się, dupeczki?
- Czyli temat zamknięty?
Tak zapytała Roxy, po czym dodała udając twardą powagę:
- Tak a propos sabatu przesileniowego, to chciałabym przypomnieć, że aby wszystko poszło jak należy, to od czarownicy, zwłaszcza adeptki wymagana jest wzorowa czystość z tygodniowym wyprzedzeniem.
Ale Malina nie dała się wkręcić:
- Ja się zawsze myję permanentnie, higiena to podstawa.
...
I to by było już na tyle tej historyjki, a co do Nocy Przesilenia Zimowego, to redakcja bloga życzy Kawiarni wesołych Świąt, aby ten cały czasokres był pełen dobrych, pozytywnych zielonych wibracji, wolny też od paparazzich, złodziei naszej prywatności, a następny post pojawi się tu jakoś tak po Nowym Roku, jak już Święta wygasną.
Nie zapominamy też o ekstra bonusach dla kotów, tylko tak kontrolnie, żeby ich nie rozpaskudzić, bo wtedy jest niekoniecznie za fajnie: gastronomiczne odpaskudzanie kota bywa dość upierdliwe.

18 grudnia 2023

03 grudnia 2023

Czy koty na pewno jedzą myszy?

"Mysz zjada jedzenie kota, ale kocia miska jest rozbita.
Co to znaczy? O co tu chodzi?"
Powyższy koan mogą znać niektórzy praktykujący zen, ale większość ludzi go nigdy nie słyszała, nie wiedzą oni nawet, co to jest koan. Nie będziemy się tym zajmować, nie będziemy też zajmować się samym zen. Wyjaśnimy tylko, że koan to rodzaj takiej zagadki zen służącej do ćwiczenia umysłu. Koany są jak kawały: nie powinno się ich brać na samo myślenie, tylko bardziej na czucie. Tu pierwsza część zdania jest oparta na pewnej jakby grze słów, bo przecież to mysz jest jedzeniem kota, nieprawdaż?
Ale czy na pewno? Zapomnijmy teraz na razie o koanach, zenach, czy takich tam innych jazdach, skupmy się na samym meritum, na kocie i myszach. To, że koty zjadają myszy wydaje się dla wielu oczywiste, ale gdy ktoś zna się na kotach, obserwuje je uważnie wie, że nie zawsze tak jest. Nieraz zdarza się, że kot upoluje mysz, potem zaś po pewnym czasie irytującej wielu ludzi zabawy zdobyczą zostawia ją nietkniętą. Dlaczego tak jest? Najpłytsza odpowiedź jest taka, że dobrze utrzymany, zadbany kot, regularnie karmiony przez opiekuna nie ma takiej potrzeby, aby uzupełniać swoje menu myszą. Jest to prawda, ale tylko częściowa, która nie wszystko wyjaśnia.
Aby dokładniej rozpracować zagadnienie musimy się przyjrzeć ewolucji gatunku Felis catus silvestris, czyli mówiąc po ludzku kot domowy. Otóż za sprawą jakiejś fluktuacji kwantowej kot jako jedyny przedstawiciel rodziny kotowatych wpadł na taki pomysł, aby zakolegować się z innym gatunkiem, Homo sapiens, czyli człowiekiem rozumnym, znanym też jako naga małpa. Bardzo wrednym gatunkiem zresztą, ale kot wtedy nie wiedział, że sprawy tak się potoczą. Eksperyment się udał. Ludzie wręcz zakochali się w kotach, oddawali im nawet nabożną cześć, choć były też okresy dość mroczne, kiedy to w niektórych rejonach Ziemi traktowali je jako wrogów publicznych. Do tej pory też istnieją lokalne enklawy, gdzie ludzie po prostu jedzą koty. Nie należą oni bynajmniej do jakichś mitycznych, nigdy nie istniejących sekt, tylko realne, zwykle małpiszony. Ale to jest pewien margines, stopniowo zanikający, zaś generalnie sytuacja jest mianowicie taka, że Nauka relację między tymi dwoma gatunkami nazwała sobie (miękką) symbiozą, albo żeby było mądrzej protokooperacją. Realizowane jest to na kilka sposobów.
Najdalej od ludzi żyją wolne koty miejskie, zwane nieraz też dzikimi lub bezdomnymi. One niewiele biorą od człowieka. Wystarcza im schronienie piwnic lub innych zakamarków ludzkich budowli, oraz resztki jedzenia znajdywane na śmietnikach. Bo tak się składa, nagie małpy żyjąc iluzją, że jest im dobrze, że tak będzie zawsze, mnóstwo jedzenia wyrzucają. Za to koty samą swoją obecnością powodują, że hamowany jest rozwój populacji szczurów, które chętnie pasożytują na efektach cywilizacji. Większość ludzi nie czuje obecności tych kotów, nawet nie wiedzą, że żyją obok nich. Aczkolwiek zdarzają się wyjątki, które je dokarmiają lub zajmują się stanem ich zdrowia. Czasem, gdy władze danego miasta są przytomne, rozumieją potrzebę istnienia tych kotów, wtedy ta pomoc bywa bardziej zorganizowana i umocowana prawnie. Koty miejskie zwykle żyją samodzielnie, nie tworzą żadnych społeczności, choć czasem zdarzają się wyjątki. Te wyjątki nazywają się koloniami, które czasem osiągają takie rozmiary, że stają się atrakcjami turystycznymi podlegającymi szczególnej ochronie. Jednak tak, czy owak życie kota miejskiego łatwe nie jest, co przekłada się na bardzo niską średnią długości ich życia. No, ale wróćmy do meritum sprawy, czy takie koty żywią się także myszami? Temat jest szalenie słabo zbadany, ale można by sądzić, że w takim środowisku raczej nic one nie marnują zdatnego do jedzenia. Dochodzi jeszcze dodatkowa trudność: szalenie rzadko widuje się myszy wolno żyjące w mieście, zwłaszcza wielkim. Być może tak jest za sprawą samych kotów, ale być może te myszy nie za bardzo mają czego tam szukać?
Jednak większość kotów wydaje się zdecydowanie lepiej wychodzić na symbiozie z człowiekiem. Mają schronienie, jedzenie, opiekę lekarską i choć nieraz opiekun nie ma kompetencji do zajmowania się nimi, to średnia ich wieku wychodzi wybitnie wyżej, niż ich bezdomnych kolegów. Przyjęło się je dzielić na wychodzące oraz niewychodzące, choć dla ścisłości trzeba by dodać wiejskie koty bezdomne, albo może raczej wielodomne. To jest dość ciekawa grupa. Nie są przypisane do konkretnych opiekunów, tudzież domów, żyją sobie pełnią wolności niczym koty miejskie, można by rzec, że są niczyje, jednak żywią się, czy też nocują raz tu, raz tu, dzięki życzliwości gospodarzy danego obejścia. Obserwacje ich wykazują, iż zwykle są to znakomicie utrzymane koty, czasem wręcz puszyste. Dość podobną sytuację miewają też koty żyjące sobie na podmiejskich działkach. Formalnie bez opiekunów, realnie zaś mają ich wielu.
Koty niewychodzące, całe życie spędzające w mieszkaniu raczej myszy nie jadają, choćby dlatego, że nie mają nigdy żadnej okazji ich sobie upolować. Aczkolwiek zdarzają się czasem marginalne, sporadyczne wyjątki. Pewna mysz zawędrowała kiedyś do mieszkania na szóstym piętrze bloku, po czym została schwytana, tudzież schrupana całkowicie. Są świadkowie.
Za to koty wychodzące mają pełne pole do popisu do rozwijania swoich genetycznie uwarunkowanych zdolności łowieckich. Dużo tutaj zależy od struktury danego terenu, jego zabudowy, czy to jest wieś, miejskie osiedle jednorodzinne, czy też zazielenione blokowisko, zawsze jednak jakaś zdobycz się trafi, kwestia tylko, jak często. Co prawda skupiamy się tu na myszach, ale należy również wiedzieć, że koty polują także na ptaki, ssaki owadożerne, czasem też na gady lub płazy. Co się dzieje dalej, już po udanym polowaniu? Niektóre zdobycze kot zanosi do domu, do swojej grupy rodzinnej, do której mogą się zaliczać ludzie, inne koty, psy, czy też pozostali mieszkańcy. Tu znowu są świadkowie przypadku, gdy kot przyniósł mysz oswojonemu ptakowi drapieżnemu, który zamieszkiwał jego teren. Przy okazji też pada mit, jakoby kot był zwierzakiem asocjalnym, żyjącym samemu tylko dla siebie. Takie koty są, jednak obserwacje większych grupek kocich szacują ich procent na jakieś dwadzieścia do trzydziestu. Jednak pozostała większość to są stworzenia jak najbardziej towarzyskie, rodzinne, choć bynajmniej nie stadne, jak wiele osobników wrednego gatunku naga małpa, więc wciąż zachowujące swój indywidualizm.
Ale wróćmy do sytuacji, gdy kot złapał mysz, lub jakąś inną ofiarę swojego instynktu, po czym nie zaniósł jej do domu, tylko zachował ją dla siebie. Otóż tedy często ma miejsce sytuacja, gdy kot mówiąc kolokwialnie głupieje. Co prawda powodowany uwarunkowaniem genetycznym przez jakiś czas jeszcze maltretuje swoją zdobycz, co akurat jest przygotowaniem jej do konsumpcji, ale po tej fazie jego program się zawiesza. Kot wtedy porzuca łup, gdyż mimo swojej inteligencji po prostu nie wie, że to służy do jedzenia.
Dlaczego tak właśnie się dzieje? Wyjaśnieniem jest sposób postępowania opiekunów, gdy nastąpi taka sytuacja, że ich kotka się okoci. Wielu ludzi rzecz jasna nie dopuszcza do takiej sytuacji, zwykle poprzez sterylizację, niemniej jednak wciąż nie jest ona takim rzadkim wydarzeniem, kiedyś zaś bywała jeszcze częstszym. Mimo wszystko jednak się to zdarza, mamuśka zajmuje sie maluchami ku uciesze domowników, jednak szalenie rzadko jest tak, że dorastające kociaki dalej ten dom zamieszkują. Zwykle więc są odstawiane od matki, po czym rozprowadzane wśród znajomych lub jakimś innym sposobem do innych domów. Popularny pogląd jest taki, że kociaki można zabierać matce już od dwóch do trzech miesięcy po urodzeniu, kiedy już nie są karmione jej mlekiem. Taka też jest przeważnie praktyka, tylko szkopuł polega na tym, że to jest jeszcze za krótko, aby matka mogła swoje dzieci choć trochę posocjalizować, czyli wychować, zaś najprościej mówiąc nauczyć wielu rzeczy, które im mogą się przydać. Tą rolę przejmuje opiekun plus wszelkie okoliczności, uwarunkowania nowego domu, do którego trafi mały kotek. Tym samym jednak nie zdąży on już się nauczyć tego, jak się je mysz, gdyż matka jeszcze mu tego nie pokazała. To rzecz jasna nie oznacza, że pozna on smak myszy, jeśli się go odstawi od matki później, ponieważ bardzo często jest tak, że matka sama tego nie wie, być może nawet nigdy nie widziała myszy, zwłaszcza, gdy była kotem nigdy niewychodzącym. Nigdy też nie dostała takiej lekcji, gdyż pokolenie wcześniej działo się podobnie. Co więcej, linia takiej ignorancji mogła istnieć już od dawna. Dlatego też właśnie, gdy kot niewychodzący nagle zmieni otoczenie, zacznie wychodzić, co zaś za tym idzie, polować, to schwytawszy jakąś zdobycz bardzo często nie będzie kojarzyć związku, że to się w ogóle je.
Aczkolwiek, aby już dokonać kompletacji tej kwestii, nieraz zdarzają się koty samouki, które nagle odkrywają, że ich łup może się nadawać do jedzenia. Jakby nie było, od tego mają przecież zmysły smaku oraz zapachu, żeby to rozpoznać. Nie zawsze jednak jest im dane tego doświadczyć, bo nie zawsze tryska krew podczas tego polowania, szczególnie, gdy są to ptaki. Wracając jednak do myszy, to nawet gdy taki kot ją napocznie, nadal nie staje się ona jego posiłkiem ze względu na przyczyny, które podane zostały na początku.
Reasumując odpowiedź na pytanie tytułowe brzmi "na pewno nie na pewno". Jest to konsekwencja procesu ewolucji kota, jak już wspomniano gatunku wyjątkowego ze wszystkich kotowatych. Kto wie, zakładając optymistycznie, że życie na Ziemi nie ulegnie zagładzie na własne życzenie ludzi, czy kiedyś tam w dalszej przyszłości koty wcale nie będą jeść myszy?
 

26 listopada 2023

CIASTECZKA /miss xero/

Gdy Zoja i Zula przegłosowały Karynę, że co drugą niedzielę one robią diner, ta nie była tym zbyt zachwycona, ale potem szybko odkryła, iż taki układ ma swoją wielką zaletę. Bardzo lubiła gotować, przyrządzać różne różności, najchętniej pierogi, jej ulubioną konkurencję, ale był jeszcze inny sport, który stawiała ponad to wszystko. Rzecz jasna potrzebowała do tego Zenka, ale on wcale nie miał nic przeciwko temu. Więc co drugie niedzielne przedpołudnie szybkie numerki podczas urzędowania w kuchni zastąpiły długie, mocno rozbudowane sesje. Ale wszystko, co miłe ma swój koniec, tedy wreszcie nadeszła ta pora, że oboje zeszli klatką schodową, po czym wykonawszy pospołu czułego buziaka rozdzielili się. Ona poszła na prawo, zaś Zenek na lewo, aby zająć się ważnymi męskimi sprawami, czyli po prostu na piwo ze swoimi kumplami. Pełna dobrych wibracji Karyna w mig przetuptała dystans konieczny do przetuptania, wreszcie dotarła do miejsca przeznaczenia. Drzwi nie stawiały oporu, więc dokonawszy uprzedniej modyfikacji odzieży, tudzież obuwia wkroczyła do pokoju. Oprócz Zoji robiącej zazen pod ścianą nikogo więcej nie dojrzała. Spokojnie umościła się na fotelu, zaś po chwili Zoja obróciła się na poduszce, po czym uśmiechając się spytała:
- No, co tam?
- Nic. Gdzie Zula?
- Śpi.
- Czemu?
- Bo jej się chciało. Po prostu wróciła jakoś rano, pojechała wczoraj na sabat do Anity, no wiesz, tej co...
- Wiem, tej czarownicy od marychy. To jej nowe hobby? 
- Chyba nie. Tak tylko dała się zaprosić, kontrolnie.
- Fascynujące...
- Bardzo fascynujące. Jak puściła bąka po powrocie, to waliło zwłokami Boba Marleya na całe mieszkanie.
- To jest kurwa nie fair!
Te słowa padły od drzwi do pokoju, w których z nadąsaną miną stała Zula ubrana w stanowczo zbyt dużego na nią tiszerta z nadrukiem "DURA LES - SED LES". Gdy Zoja i Karyna spojrzały na nią dodała:
- Na trawie się skończyło. A durnie wszelakie gadają, że od niej się zaczyna. Tak w ogóle, to czemu nic nie jecie chłopaczki?
- Karynka dopiero weszła, nie zdążyła zobaczyć, co jej przyszykowałaś.
Mówiąc to Zoja wstała z poduszki, podeszła do stolika i jednym szybkim ruchem zdjęła serwetę odsłaniając dwie tace na których...
- Ojej, sushi! Fajnie, dawno nie jadłam.
Mówiąc to Karyna aż podskoczyła pupą na fotelu i dodała.
- Kochane jesteście!
- To wszystko Zulki robota. Zanim poszła spać zamknęła się w kuchni i nie dała mi wejść. Ja tylko wniosłam to na stół.
Na tacach faktycznie dumnie prezentował się równo ułożony nader potężny zestaw maki. Karyna przez chwilę lustrowała to wzrokiem, wreszcie spytała:
- Co jest w środku? Jakieś wege?
- Tak jakby. Indianie mówią na to mięso bogów. Coś mnie naszło na same grzyby, akurat był duży wybór. Te zrobiłam tak, te siak, niektóre były gotowe. Zresztą co ja tu będę detalicznie opowiadać. To jest do jedzenia, nie do ględzenia. Chcesz pałeczki, czy paluchami?
- A wy?
- Spokojnie. Zojka siadaj, jedz. Zaraz dołączę, tylko szybki prysznic wezmę.
- Czekaj Zuluś, zanim pójdziesz, to koniecznie muszę wam coś pokazać.
Karyna szybko wstała, wyszła z pokoju, po chwili wróciła trzymając płaską teczkę na dokumenty. Otworzyła ją, po czym wyjęła z niej plik kartek, który wręczyła Zoji. Ta szybko przejrzała kilka i przekazała wszystko Zuli, która przysiadła półgębkiem na kanapie, a gdy przewertowała je szybko parsknęła śmiechem. Zoja zaś z bliżej nieokreśloną miną zapytała:
- Co to jest?
- Kochanie, rozczarowujesz mnie.
Karyna szybko przerwała ten zaczątek dialogu:
- Bo to było tak. Wujek Zenka ma sklep. Taki mały sklepik, różne takie tam pierdoły, drobiazgi, do tego punkt ksero, wydruki robi klientom, wszystkiego po trochu. Niedawno zrobił remanent, potem chciał gruntownie posprzątać, ale coś się nagle źle poczuł, więc poprosił nas. Znaczy Zenka głównie, nie za darmo bynajmniej, ale mój gamoń się wykręcił czymś tam, więc ja wzięłam Aśkę, taką moją koleżankę i całą sobotę mu ten sklepik ogarnęłyśmy. Na zapleczu stała taka stara oldskulowa kserokopiarka, czynna zresztą, a do mnie dotarło, że spełniło się moje marzenie.
Zoja z wciąż nieokreśloną miną spojrzała na Zulę, która przeglądała plik kartka po kartce, potem na Karynę, wreszcie spytała:
- Jakie niby marzenie?
- Bo widzisz, ja kiedyś tam trochę pracowałam w biurze, tam była podobna kserokopiarka, a ja zapragnęłam na niej usiąść bez majtek. Tylko nigdy nie było okazji, sposobności, żeby to zrobić.
Zula spojrzała na Zoję i spytała:
- Już wiesz, co to jest? 
Zoja sięgnęła po jedną z kartek, rzuciła na nią szybko okiem, po czym lekko się uśmiechając odparła:
- Teraz już wszystko widzę wyraźnie. Tylko pojęcia nie mam, co ja mam o tym wszystkim sobie myśleć?
- I kto to mówi? Moja mistrzyni zen? Nie myśl! Czuj! Sama mi to wbijasz do głowy przy każdej okazji.
Zula oderwała wzrok od kartek, spojrzała na Zoję z dość zafrasowaną miną, pokiwała głową i zwróciła się do Karyny:
- Nie dramatyzuj. Mistrzynie zen też czasem mają słabsze chwile. Ale za to wyjaśnij mi jeden drobiazg...
Mówiąc to podała jej jedną z kartek pytając:
- To chyba nie twoja?
- Pokaż. Nie, to Aśki. Ona też się kserowała. Po prostu zaplątało się jakoś.
- Tylko nie pytaj, po czym poznałam. Dobrze, ale ja idę pod ten prysznic, wy sobie na razie jedzcie, poiskajcie się werbalnie...
- Poczekaj jeszcze chwilę. Bo ja mam do was poważne pytanie na zupełnie inny temat, taki zenowski.
- Czyli jednak idę.
Zanim Karyna zareagowała, Zula zniknęła z pokoju. Przez kilka minut obie panie zajęły się jedzeniem w milczeniu. Wreszcie przerwała je Zoja:
- No, dobrze, wal to pytanie, póki Zulki nie ma, bo czuję, że chodzi o jakieś mocno teoretyczne. Przecież wiesz, że nie do niej z takimi, ona nie filozofuje.
- Bo widzisz. Chodzi o to, jak się ma zen do religii? Do jakiejkolwiek religii. Tylko żeby nie było, ja nie wyznaję żadnej. Przecież wiesz.
- Żeby nie kombinować, to moim zdaniem są to sprzeczne rzeczy. Bo religia, jakakolwiek, to tworzenie iluzji, obracanie się pośród nich. Za to praktyka zen pozbawia nas iluzji, albo przynajmniej pozwala zobaczyć, że iluzja jest tylko iluzją. Bycie wierzącym wyznawcą oznacza, że się tego nie widzi.
- A same iluzje to źle, czy dobrze?
- To już chyba wiesz. Jeśli myślisz, że iluzja jest dobra, to jest dobra, jeśli myślisz, że jest zła, to jest zła, jeśli myślisz, że to jest bez znaczenia, to jest bez znaczenia. Zen nie ocenia niczego.
- To wszystko?
- Dokładnie. Wiem jednak, że jeśli pójdziesz do jakiegokolwiek mistrza, czy nauczyciela zen, takiego dyplomowanego, z papierami, to takiej odpowiedzi raczej nie dostaniesz.
- Czyli to dobrze, że zapytałam ciebie?
Zoja wreszcie po raz pierwszy porządnie się uśmiechnęła od chwili, gdy zobaczyła kartki przyniesione przez Karynę i odparła:
- Odpowiem Ci w stylu Zuli. Rozbrykana małolata siadająca bez majtek na kserokopiarce też może mieć czasem słabszy moment.
- A wiesz, Zenek jak zobaczył te wydruki, to postanowił całą sypialnię nimi oblepić, ale na razie porobił fotki i trzyma je gdzieś w telefonie. A teraz pije piwo i pewnie pokazuje je kolegom.
- Oprócz tej jednej?
- Tą też widział, ale też poznał, że to nie moje.
W tym oto momencie do pokoju weszła Zula ubrana w płaszcz kąpielowy, spojrzała na stół i oświadczyła:
- No, grzeczne dupeczki. Nie wyżarły wszystkiego, zostawiły coś swojej psiapsi. A tak w ogóle, Karynko, to masz jeszcze klucze do tego sklepiku, czy już oddałaś Zenka wujkowi?
Zanim Karyna odpowiedziała, Zoja wtrąciła stanowczo:
- Zero tapetowania ścian w domu. Nie pozwalam! Veto! No pasaran!
- A czy ja coś powiedziałam?
Mówiąc to Zula spojrzała z udawaną urazą na Zoję, po czym usiadła na kanapie i sięgnęła do tacy.

18 listopada 2023

Jak to z głupotą czasem bywa

Ile ktoś musi wykonać głupot i jakiego kalibru, żeby go uznać za głupola? Jedna to chyba za mało, w sumie każdemu może się jakaś zdarzyć. To może dwie? Dwie to już coś, ale skoro ta pierwsza się nie liczy, to znowu mamy tylko jedną. Takim oto sposobem można by dojść do wniosku, że na świecie nie ma głupoli, ale przecież nawet głupol wie, że to kompletna nieprawda. Do tego waląca po oczach, ewidentnie.
To było na rozkrętkę, do sprawy zresztą jeszcze wrócimy na koniec, a teraz do meritum może się udajmy:
Od czasu do czasu na rynku kultury, czy też rozrywki pojawia się taki film lub książka, że robi się ogólny wrzask. Najgłośniej zwykle wrzeszczą ci, którzy tego produktu nie znają, co jakby samo w sobie nie tworzy żadnej sprawy. Wrzeszczeć każdy sobie może, czasem lepiej lub gorzej. Dziwnie, wesoło lub smutno, robi się dopiero wtedy, gdy ktoś taki zaczyna ów wyrób oceniać, mądrzej zaś mówiąc: recenzjonować, czy jakoś tak. Od razu wtedy, jak na zawołanie, pojawia się znany kawał:
- Nie jadam flaków, bo nie lubię.
- Próbowałeś kiedyś?
- Ależ skąd? Przecież mówię, że nie lubię.
No, ale nie komplikujmy sprawy żarciem, ograniczmy się do strawy czysto duchowej, bo zaraz temat tej pracy zejdzie na dupy. Otóż któregoś dnia pewna osoba postanowiła nie obejrzeć pewnego produktu kinematografii. Uzasadniła to jakoś tam, ale ważne akurat jest to, że nie oceniła tego filmu. Poniekąd logiczne, bo jak można ocenić coś, czego nie poznaliśmy? Ona jedynie oszacowała według znanych jej danych, że film może jej się nie podobać, gdy ewentualnie pójdzie. To wszystko jest jasne, klarowne, ale nie dla wszystkich jak się okazuje.
Otóż gdy druga osoba się o tym dowiedziała, wyraziła swą dezaprobatę, jak można wystawiać recenzję filmowi, którego się nie widziało. Nie można, tylko myk polega na tym, że żadnej recenzji, czyli oceny wcale nie było.
Wyobraźmy sobie taką sytuację, że idziemy do biblioteki lub do księgarni. Szperamy po półkach, czasem coś wyjmiemy, spojrzymy na okładkę, na tytuł, na info kto napisał, na jakiś tam opis na tejże okładce, jeśli jest, czasem zajrzymy do środka, przeczytamy ze dwa, trzy zdania. Rzucamy też okiem na cenę, jeśli to księgarnia, jednym słowem robimy to, co robi każdy zwykły gość takiej placówki gdy do niej zajrzy. Ale prędzej, czy później do jakiejś decyzji dochodzi. Wybieramy jedną, dwie, trzy pozycje, czasem też nie wybieramy żadnej wcale. Analiza detaliczna tego całego procesu jest dość skomplikowana, bo może bardzo różnie przebiegać, ale bardzo łatwo jest podsumować i nazwać nasze motywacje wspomnianej decyzji. My po prostu oszacowaliśmy, że te książki, które wybraliśmy mogą być niezłe. Podkreślmy to: oszacowaliśmy, ale na pewno ich nie oceniliśmy. Czy to oznacza, że resztę książek, tych nie wypożyczonych, czy nie kupionych oceniliśmy jako kiepską? Oczywiście, że nie.
Na pewno oczywiście? Okazuje się, że nie bardzo, bo nie każdy to pojmuje. Gdy wyjaśniłem to wszystko tej drugiej wcześniej wspomnianej osobie, ta mi odpowiada, że ta pierwsza osoba ocenia książki po okładkach. Masakra!!! Idzie się pochlastać w ramach reakcji na głupolstwo tej odpowiedzi.
To są właśnie te chwile, gdy chwieje się nasza pobłażliwość dla głupoty. Bo zdarzają się takie bowiem, że już po pierwszej aż samo się prosi, aby uznać ich wykonawcę za głupola. Wspomnianego na początku zresztą.
_______
Tekst posta dedykuję trzeciej osobie, która obiecała go nie przeczytać, gdy już on zaistnieje i zostanie opublikowany.

03 listopada 2023

MIZANTROPIA /haiku razy jedenaście/

Gatunek głupi
Myślą i nie czują nic
Problemów twórcy
Zieleń unicestwia
Samobójca na raty
Siebie nie umie

Mózgowy defekt
Rozwoju fluktuacja
Domu demolka

Duma z myślenia
Na mieć i żreć skupiona
Percepcja martwa

Ziemia poddana
Niekompetencji mordu
Kona w agonii

Sport to masowy
Odrzucać wiedzę jak jest
Tworzyć poglądy

Klęczące grzecznie
Posłuszne rozkazowi
Nic nie pojmują

Miłosne ich sny
Po niemiłosnej walce
Ze sobą wzajem

Stado myślących
Co by tu jeszcze spieprzyć
Przeżuć na plastik

Zawiści boty
Cieszą oczy wizją bólu
Lepszych od siebie
Nie lubię ludzi
Lubię tylko osoby
Niektóre są cool

30 października 2023

Merry Halloween! /haiku/

Łyżka i nożyk
Narzędzia do zabawy
Dyni struganie
Jesienne święto
Ziemi owoce jędrne
Świecą tripiasto


24 października 2023

CIASTECZKA /Karyna zmieniona nieco/

Status przyjaciółki, czy też przyjaciela domu ma to do siebie, że zanim się naciśnie piczek dzwonka testuje się reakcję drzwi na użycie klamki. Karyna tą rangę już była osiągnęła z pewnością, więc wykonała taki test, po czym weszła do mieszkania Zetek jak do swojego. Na mieście było sucho, więc tylko zdjęła kurtkę, po czym stanęła w kolejnych drzwiach.
- Tadam! Ups, sorry...
Szybko cofnęła się za drzwi i spytała:
- Zły moment? Mam poczekać?
Zoja uniosła głowę tkwiącą pomiędzy udami Zuli mówiąc:
- Luz Karynko, wchodź śmiało, nie twórz problemu już na starcie. Trochę się spóźniałaś, więc praktykowałyśmy zen z braku lepszych zajęć.
Karyna weszła z mocno zdziwioną miną.
- To tak się teraz praktykuje zen?
- Tak też.
Gdy Karyna kręcąc głową i mrucząc coś pod nosem położyła na stole torbę, Zetki już siedziały sobie nader grzecznie na kanapie z cipkami w ciup oraz pupkami w małdrzyk, czy jakoś tak patrząc łakomie na przyniesiony pakunek. Zoja zakontynuowała ostatnią kwestię:
- Znasz tą starą historyjkę o mistrzyni zen, która dorabiała dupą? Cała masa jej klientów wychodziła od niej oświecona. Jak sobie myślisz, co oni tam mogli robić? Może siedzieli zazen pod ścianą? Albo rozkminiali koany?
Zula zasekundowała:
- No. Zen tartaczny. Bardzo fajna szkoła zresztą.
Kiedy Karyna usiadła w fotelu spytała:
- A tak w ogóle, to co ty masz na sobie? Ja nie jestem chłop, więc wszystko widzę. Nowy ciuch, nowy fryz, nowa tapeta, oko zrobione jakoś po nowemu. Po prostu nowa Karyna nas nawiedziła.
- Nie ma obowiązku być tą samą osobą, którą się było pięć minut temu. Czy jakoś tak. Bo to nie moje, tylko cytuję.
Tu odezwała się znowu Zoja:
- Dobre cytaty warto cytować. 
- Tylko żeby nie było, jak z tym palcem.
To wtrąciła Zula, zaś Karyna spytała:
- Jakim palcem? 
- Obciętym. Zojka opowiedz jej, ty masz lepsze gadane.
- Więc to było tak, że pewien mistrz zen miał trochę inną technikę nauczania, niż wspomniana wcześniej pani. Powiedzmy, że bardziej nudną. Otóż na każde zadane pytanie odpowiadał lakonicznie mimicznie podnosząc palec do góry. Zgapił to odeń jakiś uczeń i zaczął tak samo odpowiadać na wszystkie pytania. Gdy mistrz się o tym dowiedział, zaprosił go do siebie na dywanik, po czym zadał mu jakieś tam pytanie koanowe. Gdy chłopak podniósł palec, mistrz, który właśnie przy okazji był również mistrzem miecza, błyskawicznie wyjął wakizashi i ciachnął mu ten palec. Szczeniak zerwał się na równe nogi, ruszył z głośnym bekiem do drzwi, ale mistrz go jeszcze głośniej zawołał, zaś gdy ten się doń odwrócił to pokazał mu palec.
- Ten obcięty?
- Nie. Swój.
- I co było dalej?
- Nic. Jak prawie spora połowa tych wszystkich idiotycznych opowiastek zen ostatnie zdanie brzmi, że chłopak na ten widok doznał kensho.
Zula szybko dodała:
- Ale my ci Karynko wcale nic nie obetniemy, bo ty się przecież grzecznie przyznałaś, że tylko cytujesz.
- Aha. Już czuję morał. Ale mam jeszcze pytanie. Dlaczego tak wielu mistrzów zen było przy okazji mistrzami miecza, czy też jakiegoś mordobicia?
Zoja wzruszyła ramionami.
- To chyba dość proste. Nie każdy wtedy był tak miły, jak tamta kurtyzana, co więcej to przeważnie były bardzo upierdliwe wujki, które same się prosiły aby dostać po ryju. Więc siłą rzeczy musieli umieć jakoś się bronić.
Po nanosekundzie ciszy Zula zapytała:
- No, dobrze, ale co się jeszcze w tobie zmieniło ostatnio? Tak we wnętrzu już twoim, nie tylko kudły na głowie, czy nowy zestaw tipsów. Mam nadzieję, że ogrodów nie zaczęłaś znowu zapuszczać?
- Zulka! Daj już jej spokój w tym temacie.
Ale Karyna jakby tego nie słyszała, tylko zmarszczyła czoło coś rozważając, po czym oświadczyła:
- Wewnętrznie to chyba nic mi się nie zmieniło. W ciąży nie jestem, tylko ostatnio dziwnie mnie żołądek bolał, zrobiłam rentgena, ale wrzoda nie mam. Morfologia i o-be z grubsza po staremu, syfa, hifa i hacefała też ostatnio nie wyłapałam, takie przynajmniej mam informacje. Miałam tak jakoś niedawno kwaśną piczkę, Zenek by mi nie kłamał, ale nadżerki też mi nie wykryto.
- Ale nam chodzi o takie zmiany mentalne, niecielesne.
- Chyba coś takiego mam. Ostatnio jestem bardziej pomysłowa w mizianiu. Dziś wpadłam na taki patent, że Zenek się aż ciut zbulwersował. Trochę więc to wszystko się nam przeciągnęło, więc dlatego się nieco spóźniłam do was.
Zoja spojrzała na Zulę i spytała:
- Czy my chcemy znać detale?
- No pewnie. W tych sprawach nauki nigdy za wiele.
- Karynko, opowiesz?
Za Karynę odpowiedziała Zula:
- No pewnie. Karyna nie chłop, baby zawsze sobie takie rzeczy opowiadają. Tylko może najpierw coś zjedzmy. Co mistrzyni rondla dziś zapodaje?
- Naleśniki z różą. Znaczy konfiturą taką.
- Domową? Nie sklepową?
- Zojeczko, nie obrażaj, dobre?!
- Ja pierdolę! Na samą nazwę już mam mokro.
To ostatnie wypowiedziała już Zula, bo jak wiadomo wszem wobec Zoja pewnych słów publicznych nie zwykła praktykować.
Gdy już wspomniany wcześniej produkt gastronomiczny ulegał procesowi eschatologicznego wciągu Zoja spojrzawszy czule na Karynę oświadczyła:
- Karynko, możesz sobie ulegać dowolnie dowolnym zmianom, przemianom, metamorfozom, ale na jedno naszej zgody nie ma na pewno.
Zula, która wnikliwie kontemplowała obracany w dłoni widelec z nabitym nań ostatnim kęsem naleśnika dodała lakonicznie:
- No.

11 października 2023

Na kogo głosuje leniuch wyborczy?

To może trochę wyglądać na agitkę, żeby iść na wybory, choć wcale taką nie jest, ale zawsze lepiej brzmiącą, niż jakieś tam frajerskie pieprzenie na temat obywatelskiego obowiązku.
Okazuje się, że nie iść na wybory można na dwa sposoby. Można nie iść, czy nie jechać fizycznie, dosłownie, tylko zamiast tego iść na przysłowiowe piwo, czy na grzyby. Można też iść, ale oddać nieważny głos. Mimo to w każdym przypadku zawsze kogoś się popiera. Idący na wybory i oddający ważny głos popiera stuprocentowo tego, osobę lub ugrupowanie, na kogo odda ten głos. Kogo popierają pozostali?
Oddający nieważny głos popiera po równo wszystkie kandydatury. Czyli jeśli startują cztery opcje na ten przykład, to każda otrzymuje po ćwiartce głosu, czyli po  dwadzieścia pięć procent. Tak?
Czy tak samo jest, gdy ktoś nie pofatyguje się do lokalu? Otóż nie jest tak samo. Tylko jak został podzielony taki nie oddany głos to wiadomo dopiero po wyborach. Użyjmy tego samego przykładu. Przypuśćmy, że wynikowy rozrzut głosów był taki: opcja A - 45%, B - 30%, C - 20%, zaś D - 5%. Tak samo jest rozłożona waga niegłosu oddanego przez leniucha. Tak więc jeśli taki gada, że nie idzie, bo jest mu wszystko jedno, to pieprzy regularne bzdury. Bo w rzeczywistości poparł najbardziej opcję A, potem B, potem C i tak dalej. Z praktycznego punktu widzenia to porównanie nie ma zbytniego znaczenia, bo waga każdego takiego niegłosu wynosi zero, niemniej jednak moralnie wygląda to nieco inaczej.
Jest tylko jeden wyjątek od tego przekazu. To jest wtedy, gdy jesteśmy absolutnie przekonani, że wybory będą robione, innymi słowy sfałszowane. Tak jak było za poprzedniej komuny. Pomijamy rzecz jasna jakieś drobne przekręty, które przy każdych wyborach mogą zaistnieć. Wtedy akt lenistwa wyborczego nie jest już zgodą na ich wynik, lecz wyrażeniem protestu na cały fałsz. Ta sytuacja przy obecnych, najbliższych wyborach jeszcze nie grozi, ale jeśli neokomuna utrzyma się przy korycie, to może już zagrozić przy następnych. Nieźle jest więc sobie zadać pytanie, czy chcemy tego, czy nie. Te zdania można już traktować jako agitkę prowyborczą. Nie tylko żeby iść, ale także na kogo wtedy nie głosować.

30 września 2023

Gdzie jest drugi film?

Pytanie tytułowe zadałem sobie zaraz po wyjściu z sali kinowej. Bo podczas projekcji nie myślałem prawie wcale, tylko tyle, ile trzeba. Nadmiar myślenia podczas obcowania z produktem artystycznym jest po prostu szkodliwy, bo nie percepujemy go prawidłowo. Myśląc bowiem za dużo zasłaniamy sobie ów produkt tymi właśnie myślami. Dochodzi wtedy do idiotycznej sytuacji, bo okazuje się, że zamiast za możliwość bycia z dziełem sztuki, postrzegania go, taki myślacz zapłacił za coś, co może robić za darmo.
Okay, ale już było po filmie i pytanie teraz, skąd się pojawiło to wspomniane pytanie? Stąd, że jeszcze przed filmem trafiło mi się przeczytać co nieco wypowiedzi na jego temat. Wartościujących, więc bez żadnego znaczenia, ale trochę ukrytego spojlerowania akcji również w nich było. To właśnie był ten szkopuł. Tymczasem jednak to były takie fejkowe spojlery, bo nic takiego, co niby miało mieć miejsce nie miało tam wcale tego miejsca. To zaś mogło sugerować, że jest jakiś drugi film pod tym samym tytułem. Opieram tą hipotezę nie na opiniach potworów, którzy stwierdzili otwarcie, że filmu nie widzieli, przyznając tym samym, że są idiotami, tylko na słowach tych, którzy oświadczyli, że widzieli fragmenty. 
Tylko, że tu pojawia się kolejny szkopuł. Jak doskonale wiadomo, potwory rządzące ostatnio tym krajem, tudzież ich elektorat, nie widzą tego, co jest, tylko jakiś tam swój urojony świat równoległy. Co prowadzi do jednoznacznej konkluzji, że drugiego filmu nie ma lub jest, ale inaczej. Jako, że nie mam zasranego umysłu niczym te wspomniane potwory, to zobaczenie tego hipotetycznego, urojonego filmu jest dla mnie niedostępne.
Takim oto sposobem pytanie oń szybko straciło sens i zniknęło. Został tylko pomysł na wykonanie tego posta. Tedy więc voila...

19 września 2023

PLUSKWA W MAJTKACH DWA /odc. 5/

- Rozumiem, że wiesz, jaki jest najlepszy naturalny kosmetyk?
...
- Ale on i tak ma u mnie ostry łomot. Ta twoja renowacja nic nie zmienia. Tak postanowiłam, tak będzie i już.
...
- Nadal myślę dupą, ale od tamtego czasu zmądrzała mi ta dupa.
...
- Co z tego ma być?
- Tarcze ekranujące.
- A tak po ludzku, mniej naukowo?
...
- Nie wiem, jak ona czaruje, ale walnąć w łeb potrafi nieźle.
...
- Czyli robimy trzy amulety. No, to do roboty!
***Wtorek, ZULU wczesny poranek.
- No, dziewczyny, chyba trochę się zagadałyśmy, a planu jak nie było, tak nie ma. Nawet wstępnego.
Mówiąc to Anita przeciągnęła się rozwlekle. Malina ziewnęła za to, ale mniej rozwlekle i dodała:
- Za to była wspaniała burza mózgów.
- Chyba w mózgach. Okrutne jest to wasze zielsko.
Roxy spojrzała na stolik pełen naczyń, a wśród nich też licznych akcesoriów stonerskich. Kaśka nie omieszkała zapytać:
- Moje lepsze, prawda?
- Lepsze, gorsze, pieprzenie. Przy takiej mieszance nijak się wcale rozeznać, co i jak klepie. Jedno jest pewne, że obie jesteście z Anitą growerki pierwsza klasa. Powinnyście połączyć siły i wtedy...
- Właśnie nie. Nie znasz się. My się wspieramy, ale przede wszystkim musimy konkurować, bo to nas motywuje do coraz lepszych wyników.
Kaśka spojrzała z uśmiechem na siedzącą obok Anitę i obie przybiły żółwika. Za to Roxy zmieniła temat:
- Lepiej pokaż nam, czego cię nauczyła Ciocia Lala.
- Niczego mnie nie nauczyła. Kazała tylko być sobą.
- I tak ma być, to jest najważniejsze. Malinka zrobi maślane oczka do niego, rozepnie się do pępa, bo taka jest Malinka, taki ma styl. Ale ty masz inny. Tylko popraw jedno. Patrz na Jarka tak, jakby chciał kupić hurtem najmniej chodliwy towar z tego waszego sklepu, bez morderczego błysku w oczach.
- Mam taki błysk?
Tu ożywiła się Malina:
- Oj masz. Pamiętasz, jak ostatnio przyczepił się do nas ten buc w kawiarni? Nie umiałam go spławić, wtedy ty się włączyłaś.
Odezwała się Ciocia Lala:
- Chciałabym to zobaczyć.
- Gdybym jej nie zatrzymała, to by go wypatroszyła.
Kaśka wzruszyła ramionami mówiąc:
- Bo jak moja Malinka mówi nie, to ma być nie!
- Jestem naprawdę wzruszona. Żeby wszystkie kobiety na świecie umiały się tak przyjaźnić. To wtedy...
- To wtedy wszystkie straciłybyśmy zajęcie, bo ten świat nie potrzebowałby czarownic. Byłyby zbędne.
- Jesteś tego pewna?
- Nie. Ale to fajnie zabrzmiało. Dobrze, moje panie. Mamy dwie godziny do wyjścia. Teraz trzeba ogarnąć to wszystko, włącznie z nami samymi. Są dwie łazienki na pięć dup. Kurwa, jaki tu bajzel na tym stole, po sobotniej imprezie takiego nie było.
- Na cztery dupy. Mnie się nigdzie nie spieszy. Pozwolisz mi chyba Anitko tu zostać i trochę odespać tą naszą sesję? Za to ja ci posprzątam ten bajzel, jak to elegancko raczyłaś nazwać. Tylko to zielsko schowaj, bo nie wiem, gdzie trzymasz takie rzeczy. Bo kuchnię już widziałam, wiem co i jak.
- Nie ma sprawy Ciociu Lalu. Klucze oddasz mamie, tam w drugim skrzydle domu. Uprzedzę ją, jak będziemy wychodzić. Tylko jeszcze jeden drobiazg.
Anita wstała, ruszyła do kuchni, po czym wróciła za chwilę niosąc niewielką salaterkę wypełnioną czymś wyglądającym jak pasta miso. Zaczerpnąwszy łyżeczką tej tajemniczej substancji podeszła do Kaśki.
- Buźka! Am! No...
- Co to za paskudztwo?
- Odświeżające śniadanie czarownic. Zero chemii, zero koksu. Tylko trochę ziółek plus szczypta magii. Będziesz jak nowo narodzona po tej zarwanej nocy. Śmiało! Tylko jedna łyżeczka za... Za Ciocię Lalę. Jedziemy, jedziemy, nie blokuj tej łyżeczki, dziewczyny czekają w kolejce.
***Ten sam wtorek, ZULU wczesne przedpołudnie.
Istnieje wiele stereotypów na temat wyglądu typowej czarownicy, ale pani Ewa nie pasowała do żadnego z nich. Sztukę mimikry wśród mugoli miała opanowaną do perfekcji, więc Malina wchodząc do jej mieszkania zobaczyła zwykłą biurwę. Jak najbardziej stereotypową zresztą. Biurwa od razu, bez żadnych wstępnych gier  przystąpiła do rzeczy:
- Podpisz tutaj, czytelnie lub nieczytelnie i jedź do tego swojego marketu. Zaniesiesz im ten papier, z nikim nie gadaj, nie dyskutuj, tylko dzień dobry, proszę, dziękuję, do widzenia. Tylko te cztery magiczne słowa i pozamiatane.
- Co to jest?
- Wypowiedzenie pracy bez okresu wypowiedzenia.
- Ale tu nic nie ma, pusta kartka.
Pani Ewa spojrzała na Malinę sponad oldskulowych okularów, ciepło się do niej uśmiechnęła i odparła:
- Zaufaj mi, moje dziecko. Będzie dobrze.
***Ten sam wtorek, ZULU późne przedpołudnie.
- Tadam! 
Zanim jednak Malina weszła do szatni na zapleczu fit klubu, przeparadowała przez sklep uroczo się uśmiechając do Jacusia urzędującego za ladą, który na jej widok wstał, zatrzasnął laptopa i wykrztusił:
- Kaśka chyba jest w szatni...
- Trafię, trafię.
Wcale nie musiała się oglądać za siebie w korytarzu, żeby wiedzieć, że Jacuś opuścił stanowisko pracy. Czuła jego wzrok na pupie, to zaś zapowiadało ciekawy dalszy ciąg. Ale chwila pogaduch z Kaśką była teraz priorytetem.
- Co ty masz na sobie?
- Jak już pojechałaś, to wyrwałam od Anity kieckę.
- To na Jacusia?
- A skąd? Jacuś to by mnie wziął nawet w muzułmańskim namiocie. To na tego dupka w markecie, żeby ogarnąć moje zwolnienie. Ale to wcale nie było potrzebne. Wszystko ogarnęła pani Ewa.
- Kto to jest pani Ewa? Zresztą potem mi opowiesz, bo zaraz mam sesję fizjo z inną panią Ewą. Wracaj teraz mizdrzyć się do Jacusia. Jak skończę z panią Ewą, to przyjdę do sklepu. Zastąpię Jacusia, będziecie mieli pół godziny, bo potem mam następną klientkę. 
- I co ja wtedy mam z nim zrobić?
- Nie udawaj idiotki. Lepiej mnie zapytaj gdzie. Możecie nawet tu w szatni, ale lepiej chyba w tej salce obok, są materace do ćwiczeń. Szefostwa dziś nie ma, pani od sprzątania już poszła, chata wolna.
- A ten Czarek, co mówiłaś?
- Też go nie ma, na szkoleniu jest.
***Ten sam wtorek, ZULU południe.
Anita wkroczyła do pokoju, w którym pracował Borek. Akurat coś klikał na klawiaturze w wielkim skupieniu wpatrzony w monitor.
- Kochanie, zrób sobie przerwę. Zjemy coś.
Gdy już szli sobie korytarzem trzymając się za ręce Borek nagle się zatrzymał i spytał z dużym zaciekawieniem:
- Gdzie ty mnie prowadzisz? Tam się teraz je?
- Tam się robi coś innego. Ale my zrobimy jeszcze coś innego. Mamy drobną zaległość, tak za wczoraj, nie uważasz?
- Myślałem, że już wyrośliśmy z takich akcji?
- Za dużo myślisz i gubisz romantyzm od tego myślenia.
- Romantyzm?
- Oj chodź już, nie marudź. Bo potem jeszcze musimy zdążyć faktycznie coś zjeść. No, ruchy mój książę, ruchy.
***Ten sam wtorek, ZULU popołudnie.
Roxy rzeczywiście miała urwanie pizdy, jak sama to elegancko, niezmiernie kulturalnie nazwała. Lista spraw do załatwienia jakoś nie chciała się kończyć. Na to nawet czary pani Ewy nie mogły nic poradzić. Po drodze zlustrowała dwa miejsca, gdziej sprzątały jej kobiety, odpuściła sobie tylko to, gdzie ekipą dowodziła Tamara. Co prawda było to najważniejsze zlecenie, ale pod okiem Tami spieprzenie czegokolwiek nie miało tam możliwości zaistnieć. Wreszcie jednak znalazła chwilę czasu na sprawy zasadnicze, jednak nie był to żaden seks, tylko rozpracowanie zawartości paczki zakupionej w mijanym po drodze fast foodzie. Roxy spokojnie, nienerwowo poruszała szczękami siedząc za kierownicą auta zaparkowanego na jakimś cudem znalezionym miejscu, wreszcie jej wzrok powoli, powoli zaczął spoczywać na telefonie umocowanym na desce rozdzielczej. Zanim jednak sięgnęła po niego, pogłaskała się po dekolcie, centralnie zaś po amulecie tam przebywającym, potem zaś sięgnęła do kieszeni, sprawdzając, czy nie wypadł z niej pistolet, nie na wodę bynajmniej, ani na żadne gumowe kulki. Bo magia magią, ale tradycyjne sposoby jej wsparcia uważała za konieczne, bo żarty dawno już się skończyły, przynajmniej poprzedniego dnia. 
- Kaśka? Malina? Kaśka? Malina?
Właściwie było to bez żadnego znaczenia, ale pora było przetestować świeżo zapisany numer do tej pierwszej.
- No, co tam?
- ...
- Aha. Nie pokazał się mówisz? A wisiorek coś nadaje?
- ...
- Aha. Rozumiem, że Malina jest u ciebie? Jej amulet też jest cicho? Zresztą daj mi ją proszę na chwilę.
- ...
- Rozuuumiem. Co? Już drugi raz? Ja jestem pełna empatii, bo też uwielbiam ten sport, tylko jest jeden problem.
- ...
- Taki to, że ona tam ma wyjątkowo dziś się wcale nie bzykać, tylko ciebie asekurować, mieć uszy i oczy otwarte na wszystko.
- ...
- Akurat świetnie wiem, co ona może mieć teraz pootwierane, tylko że to naprawdę nie jest dobry moment ma takie otwarcia. Jak się pojawi, to jej powiedz, żeby do mnie zadzwoniła. Tylko jej nie mów, że ją chcę opieprzyć. 
- ...
- Wiem, że i tak jej to powiesz, tylko skąd ta pewność, że ja ją na pewno chcę opieprzyć? To by było samobójstwo, bo tobie podpadnę.
- ...
- Dobrze, już. Nic jej nie mów. Sama później zadzwonię.
***Ten sam wtorek, ZULU późne popołudnie.
- No, Jacuś poszedł do domu, zostałyśmy same. 
- Chciał mnie zaciągnąć ze sobą do tego domu, bo mu się spodobało, ale wyjaśniłam mu, że mamy tu jeszcze takie babskie sprawy, to się odpieprzył.
- Planujesz jakiś ciąg dalszy?
- Raczej nie, aż taki rewelacyjny to on nie był. A poza tym przecież znasz moją strategię co do facetów. To kiedy ten Czarek przyjdzie? Bo ja tak teoretycznie mam jeszcze dzień wolny, choć nie wiem, co na to Roxy.
- Czemu?
- Bo mam się zjawić w pracy, gdy już ogarnę formalności z tą poprzednią. Ogarnęłam dziś rano wszystko, poszło jak po analnym lubrykancie, takim wiesz, z najwyższej półki.
- O, właśnie. Miałaś opowiedzieć, jak to było.
- Wiesz co? Może najpierw zamkniemy budę, potem skoczymy coś zjeść, bo z tego wszystkiego to oprócz tego magicznego miso Anity, to ja jeszcze nic dziś nie jadłam.
- Chyba jeszcze nie zamkniemy.
Mówiąc to Kaśka chwyciła za amulet na dekolcie. Jednocześnie Malina wykonała podobny gest. Obie spojrzały w kierunku drzwi na ulicę.
- Chyba nie. Też to czuję.
- Schowaj się na razie na zaplecze. Jakby coś, to krzyknę na ciebie. No, już, kicaj. I zdejm te cholerne szpilki. Że też cię kręgosłup od nich nie boli, cały dzień w nich tak chodzisz.
- Dużo w nich nie chodziłam.
- W sumie prawda. Ale teraz znikaj.
Kaśka weszła za ladę, schyliła się i włożyła dłoń w zakamar, do którego nie zaglądał nigdy ani Jacuś, ani nawet pani od sprzątania. Wyjęła stamtąd klasyczną maczetę. Gdy wracała od Anity wpadła po drodze do domu, po czym przywiozła do pracy ów gadżet. Wytarła go z kurzu, którego pełno było w zakamarze i dotknęła palcem ostrza.
- Ałć!
Trzymając ten palec w ustach i dzierżąc w drugiej dłoni narzędzie rolnicze do ścinania trzciny cukrowej podeszła do drzwi. Amulet parzył jej kliwidż coraz mocniej. Drzwi skrzypnęły i do sklepu wszedł elegancko ubrany mężczyzna. 
***Ten sam wtorek, ZULU dziesięć minut później.
Telefon Roxy zaśmiał się upiornie, ona zaś sięgnęła po niego szybciej, niż gotuje się szparag.
- Co jest Kasiu?
- ...
- Aha. Rozumiem. To znaczy nic nie rozumiem.
- ...
- Tak, już jadę.
Kobieta zawczasu starała się być jak najbliżej fit klubu, więc dojechała szybciej, niż gotuje się pęczek szparagów. Gdy weszła, odebrało jej mowę.
- Zamykaj szybko te drzwi! Na zasuwę!
Na ladzie siedziała Kaśka i tuliła do siebie spazmującą Malinę.
- Jak widzisz Roxuś, trochę tu napaprane, a ty akurat jesteś fachmanką od sprzątania, twoja firma ma znakomitą opinię na mieście.
- Był tu Jarek?
- W pewnym sensie jest nadal.
- Gdzie?
- Trochę tu, trochę tu. Sama widzisz. W takim syfie nie będzie można tu jutro pracować. Dasz radę to jakoś ogarnąć? Masz do dyspozycji mnie i swoją nową pracownicę, tylko jeszcze ją trzeba doprowadzić do stanu używalności. W gruncie rzeczy to dość delikatna dziewczyna, wrażliwa na niektóre widoki. Sprowadzanie większej ekipy nie wydaje mi się zbyt mądre.
- Daj mi pięć minut, bo ja też czasem bywam wrażliwa. Potem włączy mi się profesjonalny chłód. A naszej Malince daj to.
Roxy wyjęła z kieszeni małą fiolkę po pestkach konopi wypełnioną jakimś płynem. Malina uniosła głowę i rzuciła:
- Nie chcę żadnej chemii!
- Jaka znowu chemia, Malinko, siostrzyczko - czarowniczko? To tylko olejek cebede, ze szczyptą magii jako swego rodzaju dopalaczem. No, już mi lepiej. Kasiu, ty uzdatniaj Malinę, a ja się rozejrzę po tym całym waszym biznesie za jakimś konkretnym sprzętem.
***Ten sam wtorek, ZULU wieczór.
- No! Wykonałyśmy kawał porządnej, uczciwej roboty. Kasiu, ty byś się świetnie sprawdziła u mnie w firmie. Żart. A ty Malinko jutro masz oczywiście jeszcze wolne. Pozostaje tylko pan Jarek, coś trzeba z tym zrobić.
Roxy pokazała na plastikowy worek przy drzwiach. Kaśka wykonała dłonią langsam i odparła:
- Ja to biorę na siebie, a ty zawieź Malinę do domu. Kto dzwoni do Anity?
- Po co?
- Tak dla formalności, że już po sprawie. Żadnych detali rzecz jasna, żadnych otwartych tekstów.
- Mogę ja zadzwonić. Ciekawe, czy się bardziej wkurzy, czy bardziej ucieszy tą wiadomością?
- Dziś ucieszy, a jutro wkurzy, gdy się dowie tego wszystkiego. Taka fajna rzeźnia ją ominęła. 
- Idziemy już?
Malina nie czekając na odpowiedź ruszyła do drzwi. Ruszyła boso niosąc ze sobą parę szpilek.
***Ten sam wtorek, ZULU ten sam wieczór.
- No, nie dłub już Boreczku, nie dłub. Ja mam już naprawdę dosyć na dzisiaj.
- Ja też.
- To czemu dłubiesz?
- Z rozpędu. Bo przecież nie z nudów.
- A ja głupia myślałam, że ty tak z miłości.
- Teraz ty za dużo myślisz, a od tego się właśnie głupieje.
Nagle zadzwonił telefon. Anita wtulona dotąd w Borka wyzwoliła się z jego objęć, wstała z łóżka i sięgnęła po aparat leżący na stole.
- Co tam?
- ...
- Aha. No, to doskonale. A coś dokładniej?
- ...
- Rozumiem. To jutro się spotkamy, opowiecie mi to.
- ...
- Nie. Tylko na mieście i tylko na krótko.
- ...
- Po prostu potem mam bardzo ważne sprawy w domu.
Mówiąc to odwróciła się do Borka, pocałowała go na odległość i zakolebała zmysłowo biodrami. Gdy odłożyła telefon, mężczyzna zapytał:
- Co jest? Co się dzieje?
- Nic. Takie tam babskie sprawy.
***Ten sam wtorek, ZULU wczesna noc.
Ciocia Lala patrzyła w kryształową kulę, skupiona na niej niczym kibic na ekranie telewizora podczas ważnego meczu. Gdy już seans się zakończył, nakryła ją czarną aksamitną serwetą, po czym oświadczyła do maneki neko machającego łapką na szafce:
- One kiedyś z niej zrobią czarownicę. Tylko ja wcale nie jestem taka pewna, czy to jest dobry pomysł.
KONIEC

16 września 2023

PLUSKWA W MAJTKACH DWA /odc. 4/

- Roxy, kto ci to kurwa zrobił?!
...
- Dostawiał się do ciebie? Próbował flirtować?
- Nie, chyba nie? Normalnie rozmawialiśmy.
...
- Znaczy co? Według planu miałam usiąść na ladzie i rozłożyć nogi?
...
- Nikt nigdzie jeszcze nie jedzie! Taka fajna, ładna i mądra dziewucha, a takie kretyńskie samobójstwo chce popełnić.
***Wciąż ten sam poniedziałek, ZULU wieczór.
Na sofach w salonie siedziała Ciocia Lala i Kaśka. Kot Dredek leżał, też na sofie, ale nie bezpośrednio, bo uplasował się na kolanach tej pierwszej. 
- Czy mogę spytać, co było we flakoniku?
Mówiąc to Kaśka wskazała palcem na stół, na którym tegoż flakoniku już nie było, gdyż Anita zabrała go idąc z Roxy do pracowni, za nimi zaś poszła Malina, tak dla asysty w ramach czarowskiej praktyki.
- Możesz. Nazywam to Regenerum, mój osobisty wynalazek. To było tak, że kiedyś miałam faceta, z którym lubiliśmy uprawiać sadomaso, ale takie mocno przegraczające granice standardów. Ale po takiej sesji głupio było wyjść na ulicę, więc postanowiłam coś na to poradzić. Rozumiem, że jako normalna, dorosła kobieta wiesz, jaki jest najlepszy naturalny kosmetyk? Lepszy, niż olejek cebede.
- Czy jestem normalna, tego już nie wiem, ale kosmetyk znam. Tylko, że to podobno mit, jakoby był taki świetny.
- Mit, czy nie mit, to jest nieistotne, ważne jest tylko, że na pewno nie działa od razu, czyli do moich celów zupełnie się nie nadawał. Po serii wielu prób znalazłam jednak formułę na taki szybki patent. Te prace trwały przez jakiś czas, a zabawne jest to, że mnie osobiście przestał być potrzebny.
- Dlaczego?
- Bo zmieniłam faceta, a przy okazji zmienił mi się również gust. Takie zbyt hardkorowe igraszki przestały mnie kręcić. Dalej lubię sadomaso, tylko takie bardziej pedalskie, bez siniaków. Ale nie byłam samolubna, przekazałam sposób kilku innym koleżankom, Anita też go zna. Trochę byłam zdziwiona, że dziś nie miała tego serum pod ręką i zadzwoniła do mnie, ale jakby nie było, każdej się może zdarzyć, że skończy jej się chwilowo na przykład cukier do kawy, czy też inna sól. Obite buźki lub tyłki z kolei też nie zdarzają się nikomu tak nagminnie. 
- Mnie się czasem zdarza, bo ćwiczę, sparuję na macie lub na ringu. W ogóle to byłby dobry pomysł, gdyby go upowszechnić. Więcej dziewczyn by się garnęło do takiego sportu, jak boks, czy też do ememej.
- No, nie wiem, bo niektóre składniki są bardzo trudne do zdobycia, a to by już rzutowało na cenę. Ale powiem Anicie, żeby dała ci ten flakonik, jak tylko skończą zabieg. Ona sobie umie zrobić sama.
Zabieg faktycznie się wreszcie zakończył. Pierwsza do salonu weszła Malina, za nią Anita, na końcu zaś Roxy. Na jej widok Ciocia Lala uśmiechnęła się szeroko i pokazała lajka.
- No? Barbie pełną buzią, nic, tylko ją...
Nie dokończyła, bo Kaśka zerwała się z kanapy z okrzykiem:
- Ja pierdolę! Nówka sztuka, nie śmigana! Pokaż resztę. 
Roxy bez słowa uniosła bluzę i okręciła się wdzięcznie dookoła własnej osi. Kaśka podeszła do niej mówiąc:
- Muszę pomacać, bo nie uwierzę. Mogę?
- No pewnie, może wreszcie uwierzysz.
- Ale on i tak ma u mnie ostry łomot. Ta twoja renowacja nic nie zmienia. Tak postanowiłam, tak będzie i już.
- Z tym łomotem to jeszcze nie tak prędko. Usiądźmy siostry, obgadajmy całą sprawę. Bo tak, jak teraz stoisz, to nic mu nie zrobisz. Ciocia Lala ma rację, zna tego kolesia.
- Tak, znałam go, gdy jeszcze byli parą. Niestety Kasiu, to twoje ememej to nieco za mało na tego zawodnika. Siadajcie, a ciebie Anitko poproszę o małą herbatkę. Tą japońską, matczę, masz chyba coś tam?
Gdy reszta pań rozsiadła się dookoła, pierwsza zagaiła Malina, jakby trochę niepewnie patrząc na Roxy:
- Zanim Anita przyjdzie, to mnie ciekawi taki jeden drobiazg. Czy myślałaś może o zwróceniu mu kasy?
- Chyba cię porąbało?
- Spokojnie. Teraz to już pozamiatane, nic mu się nie należy, ale przedtem? Jeszcze zanim cię pobił?
- Po pierwsze, to nawet nie zdążyłam nawet o tym pomyśleć. Weszłam do domu po jakieś papiery, czy po coś tam, a on już był za mną. Czaił się widać na klatce, nie zauważyłam go. Nie mam takiego instynktu samuraja, jak Kaśka. A potem to już tylko leżałam na glebie, on tłukł mnie jakąś lagą, po wszystkim, gdzie popadło. Kręciłam się tylko, ale marnie, bo jeszcze mnie obezwładnił jakimś polem mocy.
- Mówił coś przy tym?
- Nic, ani słowa. A po drugie, to ja ani myślę mu cokolwiek oddawać, nawet już po tym, jak zdjęłam w sobotę zaklęcie z majtek Kasi.
Roxy przerwała na głębszy oddech.
- Coś ci wyjaśnię. Anita zna sprawę, więc nic nie traci. To on tak naprawdę był mi winien pieniądze.
- Mówiłaś, że rozstaliście się bez złości?
- Tak, bez złości, bo mu tą kasę odpuściłam. Byliśmy ze sobą jakieś kilka miesięcy, ale ja wszystko finansowałam. Chatę, życie, wyjazdy, rozrywki, on był mocnym magiem, ale także gołym magiem. Ale mnie wtedy było wszystko jedno, bo myślałam dupą.
Roxy znowu przerwała na chwilę, po czym dodała:
- Nadal myślę dupą, jak normalna, zdrowa psychicznie baba, ale od tamtego czasu zmądrzała mi ta dupa. 
Tu wtrąciła Ciocia Lala:
- To prawda. Trochę znałam Jarka, zdolny mag był i jest z niego, ale nie umiał tej magii zamieniać na pieniądze. 
- Widać potem się nauczył. Bo gdy zgłosił się do mnie chcąc zamówić urok na jakąś panienkę, bo przecież nie wiedziałam na kogo, to na biedaka już nie wyglądał. Cenę mu dałam zaporową, żeby się odpieprzył, ale jemu nawet powieka nie drgnęła. To ja pomyślałam, że to przecież niezły sposób, żeby odzyskać dług, na którym wtedy postawiłam krzyżyk. A resztę już znacie.
Malina słuchała bardzo uważnie tej opowieści, po czym spojrzała na Ciocię Lalę i spytała cicho, jakby nieśmiało:
- To znaczy, że on Jarek ma na imię? Ciekawy zbieg okoliczności, bo ja też byłam kiedyś z pewnym Jarkiem i też okazał się złamasem. Od tamtej pory staram się nie pytać swoich facetów o imię, ani przed, ani po, bo chcę sobie oszczędzić pewnych... Że tak powiem, przykrości. No, bo jak to tak? Robię chłopu finałowego loda, a potem się okazuje, że to był jakiś Jarek. Masakra!
Pierwsza parsknęła śmiechem Ciocia Lala, to zaś pociągnęło za sobą taką lawinę rechotu, że aż Dredek podniósł głowę i rozejrzał się po zebranych wzrokiem żądającym wyjaśnień.
- Coś mnie ominęło?
To zapytała Anita, która bezszelestnie, przez nikogo nie zauważona weszła do salonu i właśnie stawiała przed Ciocią Lalą czarkę z herbatą.
- Nie. Nic specjalnego, wspominamy stare dzieje czekając na ciebie. Teraz siadaj i trzeba zrobić plan, jak zgnoić tego całego Jarka. Katę już mamy, ale bez dobrego planu ani rusz.
- To ja mam tylko pytanie, dopóki stoję. Która jeszcze coś chce, bo jak usiądę, to już przepadło. Same sobie będziecie dymać do kuchni.
***Wciąż ten sam poniedziałkowy wieczór, ZULU kwadrans później.
- Musicie zacząć od tego.
Ciocia Lala sięgnęła po torbę leżącą za kanapą i po chwili grzebania w niej położyła na stole...
- Co to jest? Mam tym go udusić?
Kaśka wzięła do ręki mały kłębek zwiniętych rzemyków, do których było jeszcze coś doczepione.
- Rozplącz to moja droga, pokaż.
- Aha, jakieś wisiorki?
- Na razie jakieś. Anitka pewnie ma podobne na stanie, ale ja noszę ze sobą takie różne duperelki, podręczny zestaw Mała Wiedźma.
- Co z tego ma być?
- Tarcze ekranujące.
- A tak po ludzku, mniej naukowo?
- Amulety. Bez tego do Jarka nie podchodź. A gdy on podejdzie, to wzmocni twój samurajski instynkt ostrzegawczy. Gdy będzie dalej, w zasięgu iluś tam metrów, to trochę ci sparzy twój uroczy rowek między cyckami.
- To naprawde działa?
- Jeszcze nie. To tylko nośnik. Trzeba go teraz tylko naładować, innym słowy zaczarować i będzie już gotowy do użycia. Brakuje nam tylko do kompletu jeszcze jednego drobiazgu. Anitko, masz drukarkę?
- No.
- To niestety rusz swą zacną pupę i wydrukuj fotkę z Roxy telefonu. Zresztą zaraz wszystkie się ruszymy do pracowni. Na pewno trzeba zrobić takie dwa. Jeden dla Kasi, drugi dla Roxy. Pierwszy jest oczywisty, drugi raczej też. Bo on przecież wróci po zwrot pieniędzy. Na razie ją tylko stłukł pedagogicznie, tak wstępnie, informacyjnie, ale to dopiero początek.
Tu Roxy wtrąciła:
- Nic nie mówił o pieniądzach. W ogóle nic nie mówił.
- Po co miałby coś mówić?
- Czekajcie.
Kaśka wyraźnie się ożywiła.
- Mam drobne pytanie. Takie natury technicznej. Czy to całe zaklęcie w moich majtkach może zadziałać z pewnym opóźnieniem?
Czarownice spojrzały szybko nawzajem po sobie, a potem skupiły wzrok na Kaśce. Anita spytała:
- Do czego zmierzasz?
- Bo jeśli tak może być, to on może przyjść najpierw do mnie. Bo ja w sumie dziś z nim rozmawiałam bardzo krótko, wręcz przelotnie. Więc skoro jest taki na mnie napalony, to może przyjść jeszcze raz, tak już dla pewności, aby sprawdzić, czy może jednak zadziałało?
Tym razem Roxy stała się centrum uwagi. 
- To ma pewien sens. Zaczynam się też domyślać, o co ci może chodzić. On przychodzi do ciebie, zagaduje, a ty zachowujesz się, jakbyś...
- Dokładnie. Tylko jest jeden taki problem. Ja nie umiem się tak zachowywać w stosunku do facetów. Po prostu nie czuję tego.
Malina pokręciła głową mówiąc:
- No, ale zaraz, zaraz. A jak się zachowujesz podczas tych swoich orgietek okazjonalnych, gdy nagle mrówki w dupie zaczynają ci szaleć?
- Wtedy jest zupełnie inaczej. Skrzykujemy się przez net, to już jest w miarę stała ekipa. Bierzemy duży pokój w hotelu i kowboju do dzieła. Nikt się nie bawi w jakieś wstępne gierki.
Anita pokręciła głową i westchnęła:
- Niezła synchronizacja. Tak wszyscy na raz.
- Co wszyscy na raz?
- No, takie skrzyknięcie.
- Oj weź Anita, to nie jest tak dosłownie, tylko...
Nagle wtrąciła się Ciocia Lala:
- Dziewczyny, dajcie spokój. Nie omawiamy teraz detali zwyczajów godowych Kaśki, tylko co zrobić, żeby Jarek wpadł w pułapkę, jeśli ta hipoteza ma jakieś ręce i nogi. Według mnie ma. Tylko problem, jak to wykonać, żeby Kaśka nie wypadła sztucznie, gdy już dojdzie do takiej sytuacji. Bo dalszy scenariusz jest prosty. Wychodzą gdzieś potem razem, czy umawiają się jakoś, a gdy będą sam na sam, to już nasza nindża wie, co robić. Niestety Kasiu, przez godzinę nie nauczysz się tej roli zauroczonej nim panienki, ale coś ci spróbuję podpowiedzieć.
Głos zabrała Anita:
- Pozostaje jeszcze kwestia asekuracji naszej Kasi kochanej. Ja jutro pracuję, Roxy pracuje, a Malinka to już nie wiem.
- Ja mam tylko dwie sprawy rano do ogarnięcia związane ze zmianą swojej pracy, a potem jestem free.
- To przyjedziesz do Kaśki do fit klubu.
- Bardzo dobry pomysł. Wpadniesz do mnie, poćwiczysz sobie, pobajerujesz Jacusia, może nawet skutecznie?
- Skutecznie?
- Jakby co, to jakiś dyskretny zakamar na szybkie małe co nieco wam znajdę. A w ogóle przy Malince będzie mi bezpieczniej. Nie wiem, jak ona czaruje, ale walnąć w łeb potrafi nieźle.
Anita kiwnęła głową i dodała:
- Oj, potrafi.
- Widziałaś? 
- Nie, ale mój Borek widział. Też stłukła Jarka, tylko innego, tego byłego swojego. Zmuszanie kobiety do kontynuacji niechcianej ciąży powinno być karalne. Niestety nie jest, więc moja szwagierka wzięła prawo w swoje ręce.
Ciocia Lala uśmiechnęła się i skwitowała:
- Czyli robimy trzy amulety. No, to do roboty!
- Idźcie już, ja jeszcze tylko...
Nie dokończyła i wyjęła telefon.
- Wierna żona musi się opowiedzieć Boreczkowi, że nie wróci na noc.
Anita z udawanym gniewem zamierzyła się na Roxy aparatem, ale ta już zniknęła za drzwiami pracowni.
BĘDZIE CIĄG DALSZY