Pierwsza wiadomość jest taka, że ta opowieść jest sequelem, dokończeniem, czy też domknięciem poprzedniej ==TU==. Druga wiadomość jest taka, że jej nie ma. Czy one są dobre, czy złe, to już niech sobie Kawiarnia wybierze.
Niedziela, wieczór.
Żadna czarownica, choć jest kobietą niezwykłą, to nie jest boginią, tylko człowiekiem, który ma swoją granicę zmęczenia. To samo dotyczy też magów, ale nimi się ta opowieść nie zajmuje. Tak więc rozszlochana Anita wtulona w czułe ramiona Borka również się wreszcie zmęczyła, po czym zasnęła. Wkrótce zasnął też Borek, zbudziło ich dopiero wejście Maliny, która jako nieedukowalna co do uprzedzania swoich wizyt dostała kiedyś własne klucze od tego mieszkania. Gdy Lalka przekroczyła próg pokoju, od razu poczuła że coś jest mocno nie tak, więc jej ulubioną minę słodkiej idiotki zastąpiło szczere zafrasowanie:
- Brat, co jest? Co się dzieje?
- W skrócie, to Nita nie ma już mamy.
- To się musiało stać.
Malina podeszła szybko do łóżka i przykryła kołdrą oboje.
- Osobiście nie mam z tym problemu, ale jakoś tak niepolitycznie to wygląda. Jak ona się w ogóle czuje?
Obudzona rozmową Anita spojrzała niezbyt przytomnie na szwagierkę, po czym odwróciła głowę, mocniej wtuliła, wręcz wczepiła się kurczowo w Borka i rozszlochała się na nowo.
- Sama widzisz.
- Ujuj, nienalepiej. Co mogę zrobić?
- Na razie niewiele. Weź mi teraz pomóż, sikać mi się chce.
Malina kiwnęła głową, nie bez pewnych trudności uwolniła brata z objęć Anity, który szybko wstał i poszedł do łazienki. Gdy wrócił, zastał siostrę tulącą ją do siebie, ta zaś na jego widok jęknęła:
- Boreczku, gdzie byłeś? Wróć tu do mnie.
Borek uzupełnił nieco garderobę, spojrzał na Malinę i szepnął:
- Chodź ją rozbierzemy.
Anita westchnęła:
- Nie, ja sama.
Okazała się jednak, że trochę przeceniła swoje siły, więc oboje pomogli jej pozbyć się odzienia, po czym naga już Anita chwyciła Borka za rękę:
- Kochanie, chodź...
Borek spełnił jej prośbę, wśliznął się pod koldrę, zaś stojąca już nad nimi Malina pokręciła głową.
- Ale jazda. Dzwonię do Roxy!
- Tylko po co?
- Bo chcę!
Lalka wyszła do przedpokoju majstrując przy telefonie, zaś po chwili dotarły do Borka strzępy rozmowy:
- Tak, nie żyje... Nie wiem... Rozwalona jak gówno jaka po prerii... Coś ty, mowy nawet nie ma... Nie wiem... Tak, jest przy niej... Dobrze... Tak, powiem mu... Nie, nie wiem, zapytam... Tak, dobrze... Tak, ja ciebie też...
Gdy Malina wróciła, Borek zapytał:
- No, i co ci Ruda wniosła?
Lalka wzruszyła ramionami i sama spytała:
- Gadałeś z Pati?
Pati to była siostra Anity.
- A skąd? Kiedy? Jak? To zresztą na razie bez sensu.
- Masz rację. To ja jutro zadzwonię. Wiesz, baba z babą...
- Ale po kiego na razie?
- Borek, czy ty wiesz, ile jest spraw do ogarnięcia?
- Mniej więcej. Ale co ja teraz mogę?
- Teraz to nikt nic nie może. Zaraz noc, ludzie śpią.
Malina zrobiła pauzę, zmarszczyła na chwilę czoło, po czym:
- Dobrze, zrobimy tak. Ty tu z nią bądź...
- Innej opcji nie ma.
- Cicho, wiem. Ja jadę spać do Kaśki, bo nic tu po mnie...
- Czemu do Kaśki?
- Bo wszystko bliżej. Przecież ja jutro do roboty muszę. Dasz mi auto? Nie, to głupi pomysł. Po prostu spadam, a rano wszystko zależy od jej formy.
Tu pokazała na Anitę, która znowu przysnęła.
- Jedyne co wiem na rano, to muszę zadzwonić do firmy. Jakieś dni wolne pobrać, takie tam inne. Reszta tak jak mówisz. Rano ona może dojść do siebie, a jak nie dojdzie, to inna gadka.
- To pa, znikam.
- Czekaj, a co mi miałaś powiedzieć od Roxy?
Malina wreszcie się lekko uśmiechnęła.
- Nie, nic takiego.
- Czyli?
- Że cię kocha i że cię zabije, jak z Nitką coś będzie nie tak.
- Ale żeś wymądraliła! Dlaczego ja mam taką głupią siorę?
Na to pytanie Borek odpowiedzi nie usłyszał, bo nie było od kogo.
Poniedziałek, poranek.
Gdy Borek się zbudził zobaczył coś, co trudno mu było nazwać dojściem Anity do siebie. Naga kobieta siedziała na krześle obok łóżka ze wzrokiem tępo wpatrzonym przed siebie. Nie wyglądało to jednak na stond, stan zawieszenia, który czasami zdarza się po mocniejszym blancie. Poza tym skąd ten blant? Borek wstał, podszedł, ujął Nitę za rękę, uniósł ją do góry, po czy puścił ją luzem.
- Oż! Co to jest?
Ręka nie opadła, całe ramię zawisło, czy raczej zatrzymało się, niczym ramię manekina ze sztywnymi stawami. Falibor chwycił całą Anitę na ręce, robiła ona właśnie wrażenie tegoż manekina, chwilę jeszcze posprawdzał na jej kończynach swoje pierwsze spostrzeżenia, po czym sięgnął po telefon, bez namysłu zadzwonił do Pati, opcję miejskiego pogotowia odrzucił od razu. Pomyślał tylko po drodze, że jeśli tamta podobnie zareagowała na śmierć matki, to już kompletny kanał. Zwłaszcza, że była siostrą bliźniaczką Anity, tyle że dwujajową, też szalenie wystrzałową laską, ale zupełnie innego typu urody, jak też cech umysłu. Być może to ostatnie zmieniało sytuację, bo Pati odebrała, po czym spokojnie wysłuchała opisu przypadku.
- Czuj się, jakbym tam już była u was.
Trochę to jednak potrwało, Borek przez ten czas zdążył zadzwonić do firmy, wreszcie szwagierka pojawiła się niosąc długi stojak, dużą torbę, oraz równie dużą tajemniczą paczkę. Od razu zabrała się do badania pacjentki, zaś po kilku minutach różnych czynności sięgnęła do torby.
- Umiesz robić zastrzyki? Takie dożylne?
- Pojęcia nie mam o tym.
- Tak myślałam. To teraz przyglądaj się uważnie na to, co zrobię. Zaraz podłączę jej kroplówkę, do butli dodam zawartość strzykawki. Gdy butla się skończy to zmienisz na nową, po czym tak samo do niej dodasz zawartość innej pompki. Tylko najpierw podaj mi te pampersy, które przyniosłam. Powinien być cewnik, ale nie miałam czasu tego ogarnąć. Chyba umiesz jej założyć takie majty?
- Umiem zdjąć, to umiem założyć.
Pati spojrzała na niego krzywo.
- Boreczku, to nie było śmieszne.
- Oj wiem, sam już zaczynam świrować.
- Mogę ci dać jakiegoś procha.
- Nie, nie chcę. Mogę musieć prowadzić, czy coś...
- Rozumiem. No, to jedziemy.
Lekarka zaczęła działać jeszcze raz po drodze dokładnie opisując to, co robi. Na koniec przykryła siostrę kołdrą.
- Sprawdzaj tego pampersa w międzyczasie, żeby się jej dupa nie utopiła. Ups, sorry, teraz ja palnęłam. To chyba wszystko.
- Czego się mam spodziewać?
- Niewiele się zmieni, teraz trochę pośpi, potem zobaczymy. Przyjadę po południu, albo przyjedzie moja dziewczyna, Majka. Chyba jej nie znasz, ale ona się zna. Na rzeczy. Jak coś dziwnego, to dzwoń. Ja muszę jechać poogarniać parę spraw. Roxy mi trochę pomoże, coś tam mnie wyręczy. Wiesz, pierwsza dziś do mnie zadzwoniła, czy coś nie pomóc. Znam ją tyle samo lat, co Anita, wspaniała kumpela.
Gdy Pati zbierała się już do wyjścia, dodała:
- Wiesz, to nie jest typowy przypadek jakie widziałam. Ja nie bardzo wierzę w te całe czary, ale dobrze by było, żeby Nitce przyjrzał się ktoś, no wiesz, z tej branży. Pomanianić, okopcić, jakieś pow-pow zrobić.
- Przecież ja się na tym nie znam.
- Wiem, ja sama pogadam z Roxy, ale mówię ci, żebyś wiedział.
Gdy Pati wspomniała, że nie wierzy, to Borek się lekko uśmiechnął. Akurat wiedział od Anity, że jej siostra nie czaruje, ale wiedział też, że jest kryptą, czyli ukrytą wiedźmą. To jest taki rodzaj kobiet, które mają pewną moc, ale nie praktykują magii. Jedne po prostu tego nie wiedzą, że ją mają, inne czują się jakieś inne, ale nie umieją tego rozpoznać, zaś jeszcze inne wiedzą, ale nie chcą tego robić. Kryptami pierwszego rodzaju były Malina i Kaśka do czasu, kiedy Anita je odkryła. Zaś jej siostra to był właśnie ten trzeci.
Poniedziałek, wczesne przedpołudnie.
Roxy wkroczyła na obiekt, który sprzątała ekipa Maliny. Zwykła wizyta motywacyjna, wiadomo, że pańskie oko konia tuczy. Po chwili roboczej rozmowy wzięła Lalkę na bok.
- Dzwoniłaś do Pati?
- Tak, ale ona już stamtąd wyszła, Borek sam wcześniej zadzwonił.
- To już nie zawracaj jej głowy, ja jestem z nią na gorącej linii, zaraz jadę ogarniać pogrzeb. Do ciebie jest tylko taka prośba. Wybierz jakąś przytomną dupkę, która cię zastąpi od południa, dokończy ten cały bajzel. Masz kogoś na oku? Bo ja je jeszcze słabo znam.
- Tak, mam, taka moja prawa ręka.
- Dobrze. W południe po ciebie przyjadę, potem pojedziemy do mnie, po drodze tylko zgarniemy Kaśkę z jej klubu. Zrobimy taki mały sabat, wiesz, prześlemy Anicie pakiet mocy. Ty tylko zadzwoń do niej, uprzedź, że jak przyjedziemy, to ma rzucić robotę, cokolwiek robi, niech się na to przygotuje. Zrób to najlepiej od razu.
- Luz.
- No.
Ruda wyszła z obiektu energicznym krokiem.
Poniedziałek, późne przedpołudnie.
Falibor był specyficznym okazem gamonia. Po pierwsze był szalenie inteligentny, po drugie bardzo lubił coś robić, po trzecie, jako konsekwencja, szalenie nie lubił być bierny, to go wkręcało w stan głębokiej bezradności. Dlatego siedząc przy Anicie dużo myślał na temat tego, jak poprawić stan rzeczy, lecz przy tym go bardziej nie spieprzyć. Przy okazji rozrzucał korale wspomnień. Przypomniał sobie pierwszy raz z Anitą, nie wszystko co prawda pamiętał, ale na pewno nie zapomniał jej okrzyku:
- Musiałeś w oko, musiałeś?
Potem Anita już nauczyła się zamykać oczy, gdy znowu wpadali na taki pomysł. Pamiętał, jak potem długo rozmawiali wtuleni w siebie. Bardzo sobie zapamiętał jedno jej zdanie, choć nie pamiętał kontekstu:
- Jak już wcale nie wiesz, co robić, to zrób coś absurdalnego.
Potem ich nagle naszło na snucie różnych fantazji kąpielowych. Na przykład Kleopatra i mleko oślic, księżna Bathory i krew zarzynanych dziewic, konie kąpane w szampanie przez huzarów, licytowali się wymyślając coraz bardziej odjechane koncepcje. Dostał po głowie, gdy wspomniał coś na temat ropnego wysięku wrzodów mieszkańców kolonii trędowatych:
- Fuj! Wstręciuch!
Wreszcie Anita wspomniała:
- Wiesz, ja pieprzę te wszystkie błota borowinowe, spermę legionistów rzymskich, tą krew, czy też inne gówno. Ja chcę czegoś prostego, wręcz banalnego, a do tego miłego...
- No?
- Wanna pełna bitej śmietany.
Jakoś nigdy potem się nie złożyło, żeby spełnić to jej marzenie. Gdy Borek to sobie pokojarzył, to nagle klepnął się w czoło.
- Mam!
Wanny nie miał, tylko kabinę z prysznicem, ale... Już po chwili dzwonił do Adaśka, swojego najlepszego kumpla, jak pamiętamy z tej samej firmy, zaś od niedawna chłopa Kaśki:
- Ojciec, jest taka sytuacja, że...
Poniedziałek, około południa.
W mieszkaniu Roxy trzy wiedźmy szykowały teren do małego sabatu. Kaśka rozstawiała meble, aby było jak najwięcej miejsca na środku pokoju, Malina rysowała kredą okrąg na tym pozyskanym terenie, zaś Ruda zbierała różne zaimprowizowane gadżety myszkując po szufladach. W pewnym momencie Maczeta podeszła do drzwi do przedpokoju:
- Wypad! Tu nie damska toaleta!
Po czym zamknęła te drzwi, zaś narrator nie miał innej opcji, jak sobie odpuścić oglądanie najbardziej babskich ze wszystkich babskich spraw. Nie posłuchać Kaśki było zawsze bardzo ryzykownym zachowaniem.
Poniedziałek, też około południa.
Przed kamienicą, gdzie mieszkał Borek z Anitą zaparkował nieco obdrapany wan. Wysiadł zeń bardzo potężny, porządnie dopakowany mężczyzna, otworzył drzwi auta, wyjął zeń jakiś karton. Trudno orzec, czy był ciężki, bo dla tego pana nic nie było ciężkie. Już po minucie do mieszkania Borka wjechał ów karton wniesiony przez Adaśka.
- Nie będę wchodził, tu zostawię.
- Ile cię to kosztowało?
- Potem pogadamy. Nie wiem, po co ci to ma być, nie wnikam. Ty na razie dbaj o nią. Takie szprychy nie mają prawa umierać.
- Szprychy? Od kiedy ty operujesz takim słowami?
- Nie wiem. Wracam do firmy, urwałem się tylko na godzinę.
Tak więc Adaśko już nie słyszał słów Borka:
- Ale ja wiem. Od wtedy, gdy z Kaśką skasowaliście nam nasze poprzednie łóżko. Z jaką szprychą się pukasz, tak potem gadasz, jak ta szprycha.
Potem Borek szybko przystąpił do akcji. Najpierw przeniósł karton do łazienki. Potem odłączył Anitę od pustej już drugiej butli kroplówki, zdjął jej wartego już zmiany pampersa, po czym przeniósł jej zmanekinizowane ciało do kabiny prysznica. Postawiwszy je pod ścianą upiął kobiecie włosy frotką, otworzył karton, po czym wyjął zeń pierwszy pojemnik zawierający bitą śmietanę w sprayu. Zaczął od szyji. Pracował metodycznie, jedną ręką obracał jej ciało, drugą pokrywał je zawartością kolejnych pojemników. Gdy doszedł już do kolan Anitę przeszła seria dreszczy, po czym nagle usłyszał:
- Głuptasie, co ty mi robisz?
Borek uniósł głowę, ujrzał jej błyszczące oczy i szeroki uśmiech na twarzy tworzące raczej dość zdumioną minę.
- Spokojnie, ja to zaraz wszystko zliżę.
- Wszystko? Chyba cię pogięło. Po takiej porcji dostaniesz sraczki millenium. Zrób to tylko tak selektywnie, punktowo.
Anita panująca już nader sprawnie nad swoim ciałem zaczęła pokazywać palcem różne miejsca na nim.
- Poproszę tu, tu, tu, potem tu, na koniec tu, taka właśnie kolejność. Ale najpierw mnie mocno pocałuj.
Poniedziałek, wczesne popołudnie.
Trzy wiedźmy jechały razem autem Roxy.
- Czuję, że się udało.
- Zadzwonimy już z Pleciugi, żeby sprawdzić.
Poniedziałek, wczesne, ale już niezbyt popołudnie.
Borek spłukiwał dokładnie kabinę prysznica, zaś Anita owinięta ręcznikiem siedziała na łóżku czesząc włosy. Nagle odezwał się telefon Borka, on zaś krzyknął do niej z łazienki:
- Odbierz kochanie!
- To Roxy!
- No, i dobrze! A potem zadzwoń od siebie do Pati.
Wtorek, pora popołudniowa.
Anita weszła do mieszkania, Borek akurat coś pichcił w kuchni:
- No, to pogrzeb jutro. Tylko nie rozumiem jednego. Skąd tyle esemesów, znam te wszystkie dziewczyny, ale skąd one wiedziały?
- Może od Roxy?
- Ona mówi, że nie. Nikogo nie informowała.
- To ty mi powiedz, skąd. Sama jesteś wiedźma, one są wiedźmy, więc odpowiedź na to pytanie już przecież znasz. Tak? Pupcia, ale ja mam do ciebie inne pytanie.
- No?
- Pati sugerowała, że to, co ci było wczoraj...
- Wiem. To był efekt klątwy.
- Nie powiesz od kogo? Babskie sprawy, babskie porachunki?
- Akurat powiem, bo niedawno ciebie też wplątały. Wyobraź sobie, że jedna ci nawet obciągnęła. Nawet fajna niunia, choć pewnie nie w twoim guście.
- Niby kiedy?
- Parę tygodni temu, ale ty tego nie pamiętasz, to było bez twojej zgody. Starsza ma stare, urojone żale do mnie, za to młodsza, jej córka rzuciła na ciebie urok. Plan był do bani, więc teraz mamusia walnęła grubym kijem, czyli klątwą, do tego od razu na mnie. Trafiła dobry moment, bo byłam zajęta, wypruta, więc zabolało. Dziewczyny szybko zadziałały, więc to wszystko jakoś tam skutecznie odkręciły.
- A ja myślałem, że to ja...
- Ależ kochanie, ty też! To się zgrało razem, timing był idealny. Ty nie masz mocy, takiej magicznej, ale tu zagrało coś innego, twoja magia naturalna. Odwaliłeś taką akcję, że... Że ja pierdolę!
- Sama mi kiedyś podsunęłaś pomysł.
- Ale to jest nieważne. Boras! Zrobiłeś to! To się liczy. Tylko ja mam dziś do ciebie sprawę. Czy mogę udać, że dziś mnie boli głowa? Trochę się dziś naganiałam po mieście.
Falibor wyszedł akurat z kuchni. Niósł tacę z dwoma miskami.
- Czy chińska zupka z tofu zepsuje ci figurę?
Środa, południe.
Kaśka zajechała swoim huczącym esesmanem na parking przy cmentarzu. Zaparkowała motor, rzuciła zaklęcie bezpieczeństwa na pojazd, po czym ruszyła do domu pogrzebowego. Dwóch panów, być może pracowników tego właśnie domu, sądząc po ich roboczych mundurkach, stojących obok jednej z firmowych furgonetek z podziwem taksowało wzrokiem jej damskie walory. Jeden westchnął:
- Ale fajna brunia.
- To nie twój kaliber debilu.
- A ty słyszałeś ten kawał? Blondynka idzie do mięsnego...
Wyostrzony koci słuch wojowniczki wyłowił te gadki. Kaśka olała je. Na kawały o blondynkach była nadwrażliwa, bo Malina była blondynką. Jednak wyjątkowość dnia spowodowała, że dowcipnisiowi się upiekło. Nie umiała jednak tego tak do końca zostawić. Podeszła do dwóch panów:
- Hej, dziewczyny, lizałyście kiedyś cipy prawdziwym blondynkom? A ty za dużo myślisz o tych kalibrach. Nie rób już tego. Może wtedy zostaniesz naprawdę fajnym chłopakiem? Chcecie mój numer telefonu? No problem.
Po czym konkretnie, głośno beknęła i poszła dalej. Ale to jeszcze nie był koniec. Nagle poczuła smród mocy, który już kiedyś poczuła. Nie zapach, tylko właśnie smród, zgniłej, porąbanej nie tak mocy. Idąc jeszcze dalej kątem oka wyłowiła auto stojące na parkingu. Siedziały tam dwie kobiety, dość do siebie podobne, choć różniące się wiekiem. Widziała już je kiedyś. Wreszcie weszła do domu pogrzebowego. Na sali zobaczyła głównie spory tłumek czarownic. Większość z nich poznała podczas ostatniego sabatu przesileniowego, ale nie wszystkie. Szybko wyłowiła wzrokiem Roxy, podeszła do niej, po czym zanim mistrz ceremonii zaczął swoje rytualne gadki, szepnęła jej kilka słów.
Środa, jakieś trzy kwadranse później.
Urna zjechała już na swoje wyznaczone procedurą miejsce, zaś do Anity i do Pati ustawiła się spora kolejka. Początek krewnych rodzinnych był dość krótki, ale za nimi stał dość spory peleton wiedźm. Skończył się, gdy Anita zaczynała mieć już tego dość. Podeszła wtedy do stojącego obok swojego faceta i cicho zapodała:
- Boreczku, przytul mnie, ja znowu ryczę.
- Co jest kochanie? Źle się czujesz?
- Nie, to ty źle widzisz. Teraz po prostu się wzruszyłam. Popatrz, jakie to są fajne dupeczki, same siostry. Kocham je strasznie.
- Nituś, trochę odpływasz?
- Tak. Ale fajnie mi się płynie.
Ta rozmigdalona para nie widziała, jak do każdej wiedźmy na pogrzebie podchodziły Roxy, Malina, tudzież Kaśka. Wprawne ucho wytrawnego agenta wywiadu wychwyciłoby jedno słowo:
- Kocioł... Kocioł... Kocioł...
Już po kilku minutach na cmentarzu, nieopodal głównej bramy zebrała się spora grupka atrakcyjnych, gustownie, stosownie do sytuacji ubranych kobiet. Te bardziej młodsze były zrobione na gotki, ale nie była to jakaś reguła. Wśród nich kręciła się Roxy, Malina, oraz Kaśka. Przypadkowo przechodzący ludzie jakoś odruchowo omijali ten mały tłumek. Przechodzili też Anita z Borkiem.
- Nita, co one tam robią?
- Nie wnikaj, takie tam babskie sprawy.
- No tak, znowu jak zwykle.
Gdy oboje mijali już bramę cmentarza, wszystkie wspomniane wcześniej panie nagle zwróciły się twarzami w jednym kierunku. Patrzyły na cmentarny mur. Ale on został taki, jaki był. Za to stojące za nim na parkingu auto nagle wybuchło płomieniami.
- Pupcia, co tam się dzieje?
- Nic. Chodźmy, jeszcze stypę mamy do zaliczenia.
Środa, wieczór.
Gdy Anita i Borek weszli do domu, ogarnęli się tam jakoś, usiedli na chwilę, ten drugi zapytał:
- Pupcia, tak z ciekawości, kto finansował stypę?
- Co? Nie smakowało?
- No nie, fajne żarcie, ale nie o to pytam.
- Za stypę zapłaciła firma Roxy, znaczy ona sama.
- Widać na biednego nie trafiło. Chojną masz tą swoją psiapsiołę. Tyle tych twoich magicznych sióstr nakarmić, napoić. Mocna sprawa.
- Słodziaczku, nic nie rozumiesz. Ale ja ci to wyklaruję. Roxy ma księgową, tudzież kadrową, taką biurwę od wszystkiego, która jest nasza. Znaczy wiedźma. Ale taka, jakich niewiele na świecie. Ona umie wszystko, więc dla niej to żadna robota wsadzić taką stypę do kosztów. Czarowska księgowość to się nazywa. Ona zna takie magiczne numery, że... Boruś, nie obraź się, ale to są lepsze numery, niż twoje pomysły na zrobienie mi dobrze. To jest nie do powalenia, mistrzostwo kosmosu.
- To może by tak ją zatrudnić do naszego korpo? Może nam pensje w firmie jakoś tam sporo by podskoczyły? Nie można tak?
- Nie, tak się chyba nie da. Zresztą nie wiem. Ale czy to jest dobry moment na takie oczekiwania? Zwłaszcza, że dziś mnie już nie boli głowa.
- To co jeszcze robimy?
- Dzień był męczący, więc proponuję jakiś zwięzły wariant, żałoba żałobą, ale dbać o swoją formę psychiczną jakoś przecież trzeba, tak? No, ściągaj gacie mój demonie, nie denerwuj mnie.
Żadna czarownica, choć jest kobietą niezwykłą, to nie jest boginią, tylko człowiekiem, który ma swoją granicę zmęczenia. To samo dotyczy też magów, ale nimi się ta opowieść nie zajmuje. Tak więc rozszlochana Anita wtulona w czułe ramiona Borka również się wreszcie zmęczyła, po czym zasnęła. Wkrótce zasnął też Borek, zbudziło ich dopiero wejście Maliny, która jako nieedukowalna co do uprzedzania swoich wizyt dostała kiedyś własne klucze od tego mieszkania. Gdy Lalka przekroczyła próg pokoju, od razu poczuła że coś jest mocno nie tak, więc jej ulubioną minę słodkiej idiotki zastąpiło szczere zafrasowanie:
- Brat, co jest? Co się dzieje?
- W skrócie, to Nita nie ma już mamy.
- To się musiało stać.
Malina podeszła szybko do łóżka i przykryła kołdrą oboje.
- Osobiście nie mam z tym problemu, ale jakoś tak niepolitycznie to wygląda. Jak ona się w ogóle czuje?
Obudzona rozmową Anita spojrzała niezbyt przytomnie na szwagierkę, po czym odwróciła głowę, mocniej wtuliła, wręcz wczepiła się kurczowo w Borka i rozszlochała się na nowo.
- Sama widzisz.
- Ujuj, nienalepiej. Co mogę zrobić?
- Na razie niewiele. Weź mi teraz pomóż, sikać mi się chce.
Malina kiwnęła głową, nie bez pewnych trudności uwolniła brata z objęć Anity, który szybko wstał i poszedł do łazienki. Gdy wrócił, zastał siostrę tulącą ją do siebie, ta zaś na jego widok jęknęła:
- Boreczku, gdzie byłeś? Wróć tu do mnie.
Borek uzupełnił nieco garderobę, spojrzał na Malinę i szepnął:
- Chodź ją rozbierzemy.
Anita westchnęła:
- Nie, ja sama.
Okazała się jednak, że trochę przeceniła swoje siły, więc oboje pomogli jej pozbyć się odzienia, po czym naga już Anita chwyciła Borka za rękę:
- Kochanie, chodź...
Borek spełnił jej prośbę, wśliznął się pod koldrę, zaś stojąca już nad nimi Malina pokręciła głową.
- Ale jazda. Dzwonię do Roxy!
- Tylko po co?
- Bo chcę!
Lalka wyszła do przedpokoju majstrując przy telefonie, zaś po chwili dotarły do Borka strzępy rozmowy:
- Tak, nie żyje... Nie wiem... Rozwalona jak gówno jaka po prerii... Coś ty, mowy nawet nie ma... Nie wiem... Tak, jest przy niej... Dobrze... Tak, powiem mu... Nie, nie wiem, zapytam... Tak, dobrze... Tak, ja ciebie też...
Gdy Malina wróciła, Borek zapytał:
- No, i co ci Ruda wniosła?
Lalka wzruszyła ramionami i sama spytała:
- Gadałeś z Pati?
Pati to była siostra Anity.
- A skąd? Kiedy? Jak? To zresztą na razie bez sensu.
- Masz rację. To ja jutro zadzwonię. Wiesz, baba z babą...
- Ale po kiego na razie?
- Borek, czy ty wiesz, ile jest spraw do ogarnięcia?
- Mniej więcej. Ale co ja teraz mogę?
- Teraz to nikt nic nie może. Zaraz noc, ludzie śpią.
Malina zrobiła pauzę, zmarszczyła na chwilę czoło, po czym:
- Dobrze, zrobimy tak. Ty tu z nią bądź...
- Innej opcji nie ma.
- Cicho, wiem. Ja jadę spać do Kaśki, bo nic tu po mnie...
- Czemu do Kaśki?
- Bo wszystko bliżej. Przecież ja jutro do roboty muszę. Dasz mi auto? Nie, to głupi pomysł. Po prostu spadam, a rano wszystko zależy od jej formy.
Tu pokazała na Anitę, która znowu przysnęła.
- Jedyne co wiem na rano, to muszę zadzwonić do firmy. Jakieś dni wolne pobrać, takie tam inne. Reszta tak jak mówisz. Rano ona może dojść do siebie, a jak nie dojdzie, to inna gadka.
- To pa, znikam.
- Czekaj, a co mi miałaś powiedzieć od Roxy?
Malina wreszcie się lekko uśmiechnęła.
- Nie, nic takiego.
- Czyli?
- Że cię kocha i że cię zabije, jak z Nitką coś będzie nie tak.
- Ale żeś wymądraliła! Dlaczego ja mam taką głupią siorę?
Na to pytanie Borek odpowiedzi nie usłyszał, bo nie było od kogo.
Poniedziałek, poranek.
Gdy Borek się zbudził zobaczył coś, co trudno mu było nazwać dojściem Anity do siebie. Naga kobieta siedziała na krześle obok łóżka ze wzrokiem tępo wpatrzonym przed siebie. Nie wyglądało to jednak na stond, stan zawieszenia, który czasami zdarza się po mocniejszym blancie. Poza tym skąd ten blant? Borek wstał, podszedł, ujął Nitę za rękę, uniósł ją do góry, po czy puścił ją luzem.
- Oż! Co to jest?
Ręka nie opadła, całe ramię zawisło, czy raczej zatrzymało się, niczym ramię manekina ze sztywnymi stawami. Falibor chwycił całą Anitę na ręce, robiła ona właśnie wrażenie tegoż manekina, chwilę jeszcze posprawdzał na jej kończynach swoje pierwsze spostrzeżenia, po czym sięgnął po telefon, bez namysłu zadzwonił do Pati, opcję miejskiego pogotowia odrzucił od razu. Pomyślał tylko po drodze, że jeśli tamta podobnie zareagowała na śmierć matki, to już kompletny kanał. Zwłaszcza, że była siostrą bliźniaczką Anity, tyle że dwujajową, też szalenie wystrzałową laską, ale zupełnie innego typu urody, jak też cech umysłu. Być może to ostatnie zmieniało sytuację, bo Pati odebrała, po czym spokojnie wysłuchała opisu przypadku.
- Czuj się, jakbym tam już była u was.
Trochę to jednak potrwało, Borek przez ten czas zdążył zadzwonić do firmy, wreszcie szwagierka pojawiła się niosąc długi stojak, dużą torbę, oraz równie dużą tajemniczą paczkę. Od razu zabrała się do badania pacjentki, zaś po kilku minutach różnych czynności sięgnęła do torby.
- Umiesz robić zastrzyki? Takie dożylne?
- Pojęcia nie mam o tym.
- Tak myślałam. To teraz przyglądaj się uważnie na to, co zrobię. Zaraz podłączę jej kroplówkę, do butli dodam zawartość strzykawki. Gdy butla się skończy to zmienisz na nową, po czym tak samo do niej dodasz zawartość innej pompki. Tylko najpierw podaj mi te pampersy, które przyniosłam. Powinien być cewnik, ale nie miałam czasu tego ogarnąć. Chyba umiesz jej założyć takie majty?
- Umiem zdjąć, to umiem założyć.
Pati spojrzała na niego krzywo.
- Boreczku, to nie było śmieszne.
- Oj wiem, sam już zaczynam świrować.
- Mogę ci dać jakiegoś procha.
- Nie, nie chcę. Mogę musieć prowadzić, czy coś...
- Rozumiem. No, to jedziemy.
Lekarka zaczęła działać jeszcze raz po drodze dokładnie opisując to, co robi. Na koniec przykryła siostrę kołdrą.
- Sprawdzaj tego pampersa w międzyczasie, żeby się jej dupa nie utopiła. Ups, sorry, teraz ja palnęłam. To chyba wszystko.
- Czego się mam spodziewać?
- Niewiele się zmieni, teraz trochę pośpi, potem zobaczymy. Przyjadę po południu, albo przyjedzie moja dziewczyna, Majka. Chyba jej nie znasz, ale ona się zna. Na rzeczy. Jak coś dziwnego, to dzwoń. Ja muszę jechać poogarniać parę spraw. Roxy mi trochę pomoże, coś tam mnie wyręczy. Wiesz, pierwsza dziś do mnie zadzwoniła, czy coś nie pomóc. Znam ją tyle samo lat, co Anita, wspaniała kumpela.
Gdy Pati zbierała się już do wyjścia, dodała:
- Wiesz, to nie jest typowy przypadek jakie widziałam. Ja nie bardzo wierzę w te całe czary, ale dobrze by było, żeby Nitce przyjrzał się ktoś, no wiesz, z tej branży. Pomanianić, okopcić, jakieś pow-pow zrobić.
- Przecież ja się na tym nie znam.
- Wiem, ja sama pogadam z Roxy, ale mówię ci, żebyś wiedział.
Gdy Pati wspomniała, że nie wierzy, to Borek się lekko uśmiechnął. Akurat wiedział od Anity, że jej siostra nie czaruje, ale wiedział też, że jest kryptą, czyli ukrytą wiedźmą. To jest taki rodzaj kobiet, które mają pewną moc, ale nie praktykują magii. Jedne po prostu tego nie wiedzą, że ją mają, inne czują się jakieś inne, ale nie umieją tego rozpoznać, zaś jeszcze inne wiedzą, ale nie chcą tego robić. Kryptami pierwszego rodzaju były Malina i Kaśka do czasu, kiedy Anita je odkryła. Zaś jej siostra to był właśnie ten trzeci.
Poniedziałek, wczesne przedpołudnie.
Roxy wkroczyła na obiekt, który sprzątała ekipa Maliny. Zwykła wizyta motywacyjna, wiadomo, że pańskie oko konia tuczy. Po chwili roboczej rozmowy wzięła Lalkę na bok.
- Dzwoniłaś do Pati?
- Tak, ale ona już stamtąd wyszła, Borek sam wcześniej zadzwonił.
- To już nie zawracaj jej głowy, ja jestem z nią na gorącej linii, zaraz jadę ogarniać pogrzeb. Do ciebie jest tylko taka prośba. Wybierz jakąś przytomną dupkę, która cię zastąpi od południa, dokończy ten cały bajzel. Masz kogoś na oku? Bo ja je jeszcze słabo znam.
- Tak, mam, taka moja prawa ręka.
- Dobrze. W południe po ciebie przyjadę, potem pojedziemy do mnie, po drodze tylko zgarniemy Kaśkę z jej klubu. Zrobimy taki mały sabat, wiesz, prześlemy Anicie pakiet mocy. Ty tylko zadzwoń do niej, uprzedź, że jak przyjedziemy, to ma rzucić robotę, cokolwiek robi, niech się na to przygotuje. Zrób to najlepiej od razu.
- Luz.
- No.
Ruda wyszła z obiektu energicznym krokiem.
Poniedziałek, późne przedpołudnie.
Falibor był specyficznym okazem gamonia. Po pierwsze był szalenie inteligentny, po drugie bardzo lubił coś robić, po trzecie, jako konsekwencja, szalenie nie lubił być bierny, to go wkręcało w stan głębokiej bezradności. Dlatego siedząc przy Anicie dużo myślał na temat tego, jak poprawić stan rzeczy, lecz przy tym go bardziej nie spieprzyć. Przy okazji rozrzucał korale wspomnień. Przypomniał sobie pierwszy raz z Anitą, nie wszystko co prawda pamiętał, ale na pewno nie zapomniał jej okrzyku:
- Musiałeś w oko, musiałeś?
Potem Anita już nauczyła się zamykać oczy, gdy znowu wpadali na taki pomysł. Pamiętał, jak potem długo rozmawiali wtuleni w siebie. Bardzo sobie zapamiętał jedno jej zdanie, choć nie pamiętał kontekstu:
- Jak już wcale nie wiesz, co robić, to zrób coś absurdalnego.
Potem ich nagle naszło na snucie różnych fantazji kąpielowych. Na przykład Kleopatra i mleko oślic, księżna Bathory i krew zarzynanych dziewic, konie kąpane w szampanie przez huzarów, licytowali się wymyślając coraz bardziej odjechane koncepcje. Dostał po głowie, gdy wspomniał coś na temat ropnego wysięku wrzodów mieszkańców kolonii trędowatych:
- Fuj! Wstręciuch!
Wreszcie Anita wspomniała:
- Wiesz, ja pieprzę te wszystkie błota borowinowe, spermę legionistów rzymskich, tą krew, czy też inne gówno. Ja chcę czegoś prostego, wręcz banalnego, a do tego miłego...
- No?
- Wanna pełna bitej śmietany.
Jakoś nigdy potem się nie złożyło, żeby spełnić to jej marzenie. Gdy Borek to sobie pokojarzył, to nagle klepnął się w czoło.
- Mam!
Wanny nie miał, tylko kabinę z prysznicem, ale... Już po chwili dzwonił do Adaśka, swojego najlepszego kumpla, jak pamiętamy z tej samej firmy, zaś od niedawna chłopa Kaśki:
- Ojciec, jest taka sytuacja, że...
Poniedziałek, około południa.
W mieszkaniu Roxy trzy wiedźmy szykowały teren do małego sabatu. Kaśka rozstawiała meble, aby było jak najwięcej miejsca na środku pokoju, Malina rysowała kredą okrąg na tym pozyskanym terenie, zaś Ruda zbierała różne zaimprowizowane gadżety myszkując po szufladach. W pewnym momencie Maczeta podeszła do drzwi do przedpokoju:
- Wypad! Tu nie damska toaleta!
Po czym zamknęła te drzwi, zaś narrator nie miał innej opcji, jak sobie odpuścić oglądanie najbardziej babskich ze wszystkich babskich spraw. Nie posłuchać Kaśki było zawsze bardzo ryzykownym zachowaniem.
Poniedziałek, też około południa.
Przed kamienicą, gdzie mieszkał Borek z Anitą zaparkował nieco obdrapany wan. Wysiadł zeń bardzo potężny, porządnie dopakowany mężczyzna, otworzył drzwi auta, wyjął zeń jakiś karton. Trudno orzec, czy był ciężki, bo dla tego pana nic nie było ciężkie. Już po minucie do mieszkania Borka wjechał ów karton wniesiony przez Adaśka.
- Nie będę wchodził, tu zostawię.
- Ile cię to kosztowało?
- Potem pogadamy. Nie wiem, po co ci to ma być, nie wnikam. Ty na razie dbaj o nią. Takie szprychy nie mają prawa umierać.
- Szprychy? Od kiedy ty operujesz takim słowami?
- Nie wiem. Wracam do firmy, urwałem się tylko na godzinę.
Tak więc Adaśko już nie słyszał słów Borka:
- Ale ja wiem. Od wtedy, gdy z Kaśką skasowaliście nam nasze poprzednie łóżko. Z jaką szprychą się pukasz, tak potem gadasz, jak ta szprycha.
Potem Borek szybko przystąpił do akcji. Najpierw przeniósł karton do łazienki. Potem odłączył Anitę od pustej już drugiej butli kroplówki, zdjął jej wartego już zmiany pampersa, po czym przeniósł jej zmanekinizowane ciało do kabiny prysznica. Postawiwszy je pod ścianą upiął kobiecie włosy frotką, otworzył karton, po czym wyjął zeń pierwszy pojemnik zawierający bitą śmietanę w sprayu. Zaczął od szyji. Pracował metodycznie, jedną ręką obracał jej ciało, drugą pokrywał je zawartością kolejnych pojemników. Gdy doszedł już do kolan Anitę przeszła seria dreszczy, po czym nagle usłyszał:
- Głuptasie, co ty mi robisz?
Borek uniósł głowę, ujrzał jej błyszczące oczy i szeroki uśmiech na twarzy tworzące raczej dość zdumioną minę.
- Spokojnie, ja to zaraz wszystko zliżę.
- Wszystko? Chyba cię pogięło. Po takiej porcji dostaniesz sraczki millenium. Zrób to tylko tak selektywnie, punktowo.
Anita panująca już nader sprawnie nad swoim ciałem zaczęła pokazywać palcem różne miejsca na nim.
- Poproszę tu, tu, tu, potem tu, na koniec tu, taka właśnie kolejność. Ale najpierw mnie mocno pocałuj.
Poniedziałek, wczesne popołudnie.
Trzy wiedźmy jechały razem autem Roxy.
- Czuję, że się udało.
- Zadzwonimy już z Pleciugi, żeby sprawdzić.
Poniedziałek, wczesne, ale już niezbyt popołudnie.
Borek spłukiwał dokładnie kabinę prysznica, zaś Anita owinięta ręcznikiem siedziała na łóżku czesząc włosy. Nagle odezwał się telefon Borka, on zaś krzyknął do niej z łazienki:
- Odbierz kochanie!
- To Roxy!
- No, i dobrze! A potem zadzwoń od siebie do Pati.
Wtorek, pora popołudniowa.
Anita weszła do mieszkania, Borek akurat coś pichcił w kuchni:
- No, to pogrzeb jutro. Tylko nie rozumiem jednego. Skąd tyle esemesów, znam te wszystkie dziewczyny, ale skąd one wiedziały?
- Może od Roxy?
- Ona mówi, że nie. Nikogo nie informowała.
- To ty mi powiedz, skąd. Sama jesteś wiedźma, one są wiedźmy, więc odpowiedź na to pytanie już przecież znasz. Tak? Pupcia, ale ja mam do ciebie inne pytanie.
- No?
- Pati sugerowała, że to, co ci było wczoraj...
- Wiem. To był efekt klątwy.
- Nie powiesz od kogo? Babskie sprawy, babskie porachunki?
- Akurat powiem, bo niedawno ciebie też wplątały. Wyobraź sobie, że jedna ci nawet obciągnęła. Nawet fajna niunia, choć pewnie nie w twoim guście.
- Niby kiedy?
- Parę tygodni temu, ale ty tego nie pamiętasz, to było bez twojej zgody. Starsza ma stare, urojone żale do mnie, za to młodsza, jej córka rzuciła na ciebie urok. Plan był do bani, więc teraz mamusia walnęła grubym kijem, czyli klątwą, do tego od razu na mnie. Trafiła dobry moment, bo byłam zajęta, wypruta, więc zabolało. Dziewczyny szybko zadziałały, więc to wszystko jakoś tam skutecznie odkręciły.
- A ja myślałem, że to ja...
- Ależ kochanie, ty też! To się zgrało razem, timing był idealny. Ty nie masz mocy, takiej magicznej, ale tu zagrało coś innego, twoja magia naturalna. Odwaliłeś taką akcję, że... Że ja pierdolę!
- Sama mi kiedyś podsunęłaś pomysł.
- Ale to jest nieważne. Boras! Zrobiłeś to! To się liczy. Tylko ja mam dziś do ciebie sprawę. Czy mogę udać, że dziś mnie boli głowa? Trochę się dziś naganiałam po mieście.
Falibor wyszedł akurat z kuchni. Niósł tacę z dwoma miskami.
- Czy chińska zupka z tofu zepsuje ci figurę?
Środa, południe.
Kaśka zajechała swoim huczącym esesmanem na parking przy cmentarzu. Zaparkowała motor, rzuciła zaklęcie bezpieczeństwa na pojazd, po czym ruszyła do domu pogrzebowego. Dwóch panów, być może pracowników tego właśnie domu, sądząc po ich roboczych mundurkach, stojących obok jednej z firmowych furgonetek z podziwem taksowało wzrokiem jej damskie walory. Jeden westchnął:
- Ale fajna brunia.
- To nie twój kaliber debilu.
- A ty słyszałeś ten kawał? Blondynka idzie do mięsnego...
Wyostrzony koci słuch wojowniczki wyłowił te gadki. Kaśka olała je. Na kawały o blondynkach była nadwrażliwa, bo Malina była blondynką. Jednak wyjątkowość dnia spowodowała, że dowcipnisiowi się upiekło. Nie umiała jednak tego tak do końca zostawić. Podeszła do dwóch panów:
- Hej, dziewczyny, lizałyście kiedyś cipy prawdziwym blondynkom? A ty za dużo myślisz o tych kalibrach. Nie rób już tego. Może wtedy zostaniesz naprawdę fajnym chłopakiem? Chcecie mój numer telefonu? No problem.
Po czym konkretnie, głośno beknęła i poszła dalej. Ale to jeszcze nie był koniec. Nagle poczuła smród mocy, który już kiedyś poczuła. Nie zapach, tylko właśnie smród, zgniłej, porąbanej nie tak mocy. Idąc jeszcze dalej kątem oka wyłowiła auto stojące na parkingu. Siedziały tam dwie kobiety, dość do siebie podobne, choć różniące się wiekiem. Widziała już je kiedyś. Wreszcie weszła do domu pogrzebowego. Na sali zobaczyła głównie spory tłumek czarownic. Większość z nich poznała podczas ostatniego sabatu przesileniowego, ale nie wszystkie. Szybko wyłowiła wzrokiem Roxy, podeszła do niej, po czym zanim mistrz ceremonii zaczął swoje rytualne gadki, szepnęła jej kilka słów.
Środa, jakieś trzy kwadranse później.
Urna zjechała już na swoje wyznaczone procedurą miejsce, zaś do Anity i do Pati ustawiła się spora kolejka. Początek krewnych rodzinnych był dość krótki, ale za nimi stał dość spory peleton wiedźm. Skończył się, gdy Anita zaczynała mieć już tego dość. Podeszła wtedy do stojącego obok swojego faceta i cicho zapodała:
- Boreczku, przytul mnie, ja znowu ryczę.
- Co jest kochanie? Źle się czujesz?
- Nie, to ty źle widzisz. Teraz po prostu się wzruszyłam. Popatrz, jakie to są fajne dupeczki, same siostry. Kocham je strasznie.
- Nituś, trochę odpływasz?
- Tak. Ale fajnie mi się płynie.
Ta rozmigdalona para nie widziała, jak do każdej wiedźmy na pogrzebie podchodziły Roxy, Malina, tudzież Kaśka. Wprawne ucho wytrawnego agenta wywiadu wychwyciłoby jedno słowo:
- Kocioł... Kocioł... Kocioł...
Już po kilku minutach na cmentarzu, nieopodal głównej bramy zebrała się spora grupka atrakcyjnych, gustownie, stosownie do sytuacji ubranych kobiet. Te bardziej młodsze były zrobione na gotki, ale nie była to jakaś reguła. Wśród nich kręciła się Roxy, Malina, oraz Kaśka. Przypadkowo przechodzący ludzie jakoś odruchowo omijali ten mały tłumek. Przechodzili też Anita z Borkiem.
- Nita, co one tam robią?
- Nie wnikaj, takie tam babskie sprawy.
- No tak, znowu jak zwykle.
Gdy oboje mijali już bramę cmentarza, wszystkie wspomniane wcześniej panie nagle zwróciły się twarzami w jednym kierunku. Patrzyły na cmentarny mur. Ale on został taki, jaki był. Za to stojące za nim na parkingu auto nagle wybuchło płomieniami.
- Pupcia, co tam się dzieje?
- Nic. Chodźmy, jeszcze stypę mamy do zaliczenia.
Środa, wieczór.
Gdy Anita i Borek weszli do domu, ogarnęli się tam jakoś, usiedli na chwilę, ten drugi zapytał:
- Pupcia, tak z ciekawości, kto finansował stypę?
- Co? Nie smakowało?
- No nie, fajne żarcie, ale nie o to pytam.
- Za stypę zapłaciła firma Roxy, znaczy ona sama.
- Widać na biednego nie trafiło. Chojną masz tą swoją psiapsiołę. Tyle tych twoich magicznych sióstr nakarmić, napoić. Mocna sprawa.
- Słodziaczku, nic nie rozumiesz. Ale ja ci to wyklaruję. Roxy ma księgową, tudzież kadrową, taką biurwę od wszystkiego, która jest nasza. Znaczy wiedźma. Ale taka, jakich niewiele na świecie. Ona umie wszystko, więc dla niej to żadna robota wsadzić taką stypę do kosztów. Czarowska księgowość to się nazywa. Ona zna takie magiczne numery, że... Boruś, nie obraź się, ale to są lepsze numery, niż twoje pomysły na zrobienie mi dobrze. To jest nie do powalenia, mistrzostwo kosmosu.
- To może by tak ją zatrudnić do naszego korpo? Może nam pensje w firmie jakoś tam sporo by podskoczyły? Nie można tak?
- Nie, tak się chyba nie da. Zresztą nie wiem. Ale czy to jest dobry moment na takie oczekiwania? Zwłaszcza, że dziś mnie już nie boli głowa.
- To co jeszcze robimy?
- Dzień był męczący, więc proponuję jakiś zwięzły wariant, żałoba żałobą, ale dbać o swoją formę psychiczną jakoś przecież trzeba, tak? No, ściągaj gacie mój demonie, nie denerwuj mnie.
Nigdy nie zrozumiem wiedźm. Ale nie wszystkie odcinki udało mi się przeczytać, więc może czegoś nie wiem.
OdpowiedzUsuńNie dawała mi spokoju ta Veracoca z poprzedniego odcinka. Gdzieś już to słyszałem. I przypomniałem sobie! "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa" - zgadłem?
tak, to jest zapożyczenie z "Marka Piegusa" delikatnie podrasowane...
UsuńUkryta wiedźma jest kryptą- bardzo to pasuje do siebie.
OdpowiedzUsuńnajciekawsze wydają się być te, które tego o sobie (jeszcze?) nie wiedzą, takie krypto krypty...
UsuńTrochę mi się zasada " oko za oko, ząb za ząb" u tych wiedźm nie podoba.
OdpowiedzUsuńOne co rusz jakieś wojny toczą. I to dość okrutne , na śmierć i życie.
Chyba w takim układzie najrozsądniejsza jest do tych rzeczy postawa Pati.
fakt, Pati jakoś mi wyszła jako dość przytomna osóbka, lepiej zniosła zgon matki, może to z racji lekarskiej odporności(?), choć trudno to porównać, bo Anita dostała jeszcze trafienie klątwą, co ją całkiem rozwaliło...
Usuńza to z tymi wojnami to się nie zgadzam, w końcu Anita odpuściła Pamali ten numer z Borkiem, to tylko Pamala jako czarna owca wśród czarownic jątrzy, szuka guza, w końcu znalazła... zresztą z własnej wrodzonej, nieuleczalnej głupoty, bo sama się wystawiła z tą swoją córcią na strzał jak kaczka na ruszcie... poza tym zauważ, że Anita nawet palcem nie kiwnęła w likwidacji Pamali, to siostry wiedźmy zdecydowały za nią i wykonały robotę chroniąc jej święty spokój w czasie żałoby, ona tylko wiedziała i nie oponowała, zresztą gdyby próbowała, to by ją pewnie zawrzeszczały... jedyna okrutna z tej czwórki jest tylko Kaśka, ale bardzo selektywnie, w szczególnych sytuacjach, bo na przykład w pracy jest za to bardzo ciepła dla klientów, nawet dla tego gnoja, który ją wcześniej zaatakował w jednym z poprzednich odcinków... trochę tak, jak pewien legendarny mistrz jujitsu w Japonii, który najpierw łamał napastników, a potem ich składał, leczył, bo uważał, że nauczkę już dostali... ta legenda zresztą mnie zainspirowała do tamtego odcinka...
Daj spokój. One albo samochody palą , ludzi szlachtują. Taki gang, mafia....
UsuńOne nie zmieniają swoją mocą świata na lepszy.
jak się ostatecznie rozwiąże kwestię jakiegoś samochodu, który syfi Ziemię swoimi odchodami, to świat na pewno gorszy od tego nie będzie, myśl eko zła du... kobieto!...
UsuńLOL..
No i wszystko jasne, te krypty to wśród księgowych widać normalka, a politycy to musowo pewnie z ich usług korzystają...
OdpowiedzUsuńta księgowa to nie krypta, tylko regularna czarownica...
Usuńzaspojleruję: jeszcze się pojawi w którejś opowieści...
Ale krypty tez mogą się zdarzyć, a ciekawe czy wśród lekarzy także, to byłoby nawet pożyteczne!
Usuńdopóki to tylko krypta, z definicji niepraktykująca, to w sumie tylko lekarka, nic się nie dzieje...
UsuńJa już wolę te krypty nie znające swojej mocy.
Usuńchyba, że któraś to Spięta... takiej się zwykle mówi, żeby się rozpięła...
UsuńLOL...
Do kotła dali Pamale z córką i dobrze , bo by wiecznie szkodziła no i nie metodą kaśkową . Mogłyby zamienić je w myszy i to też byłaby niezła kara. Fajny post.
OdpowiedzUsuńraczej od kotła, bo kocioł to było to ich zgrupowanie, żeby szybko skumulować moc, w sumie nie wiadomo, po kiego grzyba Pamala podjechała pod ten cmentarz, co zamierzała zrobić, ale jak zwykle zabrała się do tego głupio... czarownica zawsze wyczuje czarownicę w pobliżu, choć różnie bywa z zasięgiem i chwilową czujnością, co prawda można przytłumić własną emanację, ale tak całkowicie umieją to tylko mistrzynie z najwyższej półki, klasy Cioci Lali... być może Pamala liczyła, że przy takiej gromadzie wiedźm uda jej się wtopić w tłum, w zgiełk wielu emanacji, ale to było ewidentne zlekceważenie przeciwnika... kilka faktycznie mogło jej nie wyczuć, zwłaszcza te młodsze doświadczeniem, kilka mogło stracić czujność skupione na ceremonii, ale wiadomo było, że któraś jednak ją wykryje...
Usuń