29 grudnia 2024

CICHA NOC, WESOŁA NOC

Oczy Anity, do tej pory przymknięte w błogim rozmarzeniu nagle otworzyły się szeroko. Czarownica uniosła nieco głowę mówiąc:
- Słodziaczku, nie dłub mi tam przez moment.
Po czym nie czekając na reakcję chwyciła Borka za nadgarstek, odsunęła na bok jego rękę i zacisnęła uda. Ten spojrzał na nią jakby nieco zdziwiony, zaś Nita zaczęła rozglądać się na boki z taką miną, jakby czegoś nadsłuchiwała. Trwało to jakąś chwilę, wreszcie jej głowa opadła na poduszkę:
- Już dobrze. Kontynuujmy.
Uda czarownicy rozchyliły się, a jej dłoń ściągnęła jego dłoń tam, gdzie była ona przebywała poprzednio...
Jakiś czas potem oboje siedzieli przy stole popijając kawę, wreszcie Anita sięgnęła po telefon:
- Ruda? Jest sprawa...
Reszta była dla Borka nieczytelna, gdyż wiedźma przeszła na hisslang, czyli na tajny język czarownic. Tak dokładnie, to nie był to do końca język, tylko pewien sposób kodowania zwykłej mowy. Coś tak jak stenografia, lecz nie pisana, tylko artykułowana głosem. Ten kod miał tą zaletę, przynajmniej teraz dla Borka, że rozmowy nim procedowane trwały sporo krócej, niż normalnie. Pojedyncze syknięcia, czy inne podobne dźwięki były mocno spakowaną porcją danych, co dawało sporą oszczędność czasu. Mimo to kilka rozmów, które przeprowadziła Anita trwało dobre ponad pół godziny. Wreszcie jednak odłożyła telefon, poszła do łazienki, zaś gdy wróciła oświadczyła:
- Mamy czas do południa. Wracamy do łóżka.
- Dlaczego do południa? Dziś niedziela.
- Oj chodź, nie myśl teraz o tym...
Obiekcje Borka miały pewne drobne uzasadnienie. Mimo, że oboje zawsze znajdywali jakiś czas dla siebie, to niedziela była dniem wyjątkowym, wtedy inne sprawy kompletnie znikały. Ale już po chwili Anita zmusiła go całą sobą, aby wykonał jej polecenie, czyli przestał myśleć na ten temat...
Wspomniane południe w końcu jednak nadeszło. Gdy Borek wstał, rzucił wiedźmie telefon po drodze do łazienki, ona zaś zaczęła robić sobie selfie, mruknąwszy uprzednio:
- Lustereczko powiedz przecie... Następne do kolekcji.
Gdy wrócił rozchichotana zamachała mu aparatem mówiąc:
- Ruda posra się z zazdrości, gdy to zobaczy.
Borek wzruszył ramionami i machnął ręką z udawaną rezygnacją. Od dawna już miał przyjęte do wiadomości, że nic z tym nie zrobi. Anita i Roxy, gdy były razem, tylko we dwie, to bardzo poważnie traktowały zasadę, że prawdziwe przyjaciółki nie mają przed sobą żadnych tajemnic. 
Wreszcie jednak chichot ucichł, a wiedźma oświadczyła:
- Kochanie, teraz posłuchaj mnie uważnie. Jak tylko wcucnie mi się ta maseczka od ciebie, to twoja Pupcia się ogarnia higienicznie, ubiera ciepło, po czym wychodzi. Ale do zmroku jestem z powrotem. A mój Słodziaczek przez ten czas zrobi jakiś fajny obiad. Tak? Może tak być?
Zanim Borek zareagował dodała:
- Wszystko wyjaśnię gdy wrócę. No nie, może nie wszystko.
- Rozumiem, babskie sprawy...
- Powiedzmy. Ale nie tylko.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Pomińmy już detale następnej połowy godziny, niech wystarczy stwierdzenie, że tak się szparko uwinęła, iż Borek nagle został sam w domu. Plus obiad, którego jeszcze nie było, ale miał być.
= = = = = =
Na obrzeżach miasta znajdowało się stare, opuszczone już sportowe lotnisko. Tajemnicą było, dlaczego jeszcze do tej pory nie zajęli się tym terenem deweloperzy, ale tak naprawdę, to niewielu ludzi to interesowało. Letnią porą zwykle coś tam się działo, teraz jednak nikt tam nie zaglądał. Za to gdyby zajrzał tej niedzieli, to może by go zaintrygował zjazd wielu aut, prywatnych, czy też taksówek. Ale nikogo takiego nie było, może tylko poza kilkoma taksówkarzami, ale ich to wcale nie interesowało. Mieli zapłacone za czekanie, to czekali zabijając czas gadając między sobą o niczym. Zaś na samym lotnisku, nie na pasie startowym, ale nieco obok zebrała się... Rzesza to może za dużo powiedziane, ale spora grupka kobiet. Uważny obserwator, gdyby taki się pojawił, zauważyłby dwie szczególnie aktywne panie, rudą oraz szatynkę, które wyraźnie dyrygowały tą grupą. Była jeszcze trzecia, blondynka, wyraźnie roześmiana całą sobą, która obchodziła to skupisko rozsypując po trawie coś z dużej torby. Gdy dołączyła do reszty, całe to zgromadzenie nagle po prostu zniknęło. Ta sytuacja trwała dobre kilka minut, ale zanim kierowcy taksówek zajęci skrzętnie swoimi kanapkami, termosami, papierosami, tudzież pustym gadaniem zauważyli, że coś może być nie tak, kobiety znów się pojawiły. Po czym zaczęły się rozchodzić, pojedynczo, czy też parami, trójkami, do swoich aut oraz do wspomnianych taksówek. Na miejscu zostało może tylko kilka na jakieś trochę dłuższe pogaduchy, ale ten stan rzeczy również po chwili przestał istnieć, zaś po paru minutach cały teren stał się znowu pusty.
What da fuck? Co to kurwa było? Być może stałe czytelnictwo cyklu się czegoś domyśla, ale mus literacki wymaga, aby wyjaśnić temat wszystkim. Owe panie zebrane na terenie zielonym to nie były takie sobie zwykłe panie, bezmocki, tylko czarownice, inaczej wiedźmy tworzące kocioł. Kocioł to taki krótki, szybki, wręcz błyskawiczny sabat, który zbiera się czasem, gdy trzeba coś konkretnie wykonać, do czego potrzeba nagłego skupienia mocy do tego wykonania. Dobrym przykładem takiej akcji jest opisana tu kiedyś sytuacja na cmentarzu, której wynikiem zła wiedźma Pamala straciła życie, zaś jej córka Mala, niejako skutkiem ubocznym, odrodziła się na nowo. Ta córka zresztą była też na lotnisku, to ona właśnie sypała, zwykły piasek zresztą, dookoła całej grupy, jak już wiadomo zawsze aktywna, zawsze chętna do wszelkiej pomocy, zawsze obecna tam, gdzie jest coś do zrobienia. Zaś samą grupą sterowały, to akurat łatwa zagadka, Anita i Roxy. Kopuła niewidka również była nieraz wspominana w innych opowiadaniach.
No dobrze, ale czemu miał służyć ten kocioł na lotnisku?
Cierpliwości. To się wyjaśni we właściwym momencie.
= = = = = =
Anita rzecz jasna dotrzymała słowa. Wróciła do domu przed zmrokiem, po czym zamknęła się w łazience. Ale nim to zrobiła Borek zdążył spytać:
- Chcesz teraz jeść? Znaczy jak wyjdziesz?
- Jak wyjdę, to...
Tu przerwała i spojrzała zalotnie na niego:
- Najlepsza miłość jest na głodniaka. Przecież wiesz...
Obiad zjedli na kolację.
 
W poniedziałek nie działo się nic nadzwyczajnego, przynajmniej wartego tu opisania, za to we wtorek, w ostatni dzień roku... Hm... Zaczęło się na razie spokojnie. Oboje pojechali grzecznie do pracy, ale wyszli stamtąd już około południa, jak wszyscy zresztą, włącznie z naczelnym szefostwem, któremu też się nie chciało robić, więc wyszło jako pierwsze dając odgórny przykład całej firmie. Za to gdy oboje zajechali do domu...
- Słodziaczku, o której mamy być u Maliny?
Pytanie miało swój sens, bo tam miała być impreza sylwestrowa.
- Noo... Jakoś tak...
Imprezy sylwestrowe zwykle tak mają do siebie, że zaczynają się jakoś tak, więc Anita dalej nie drążyła tematu. Mimo to wzięła głęboki oddech, co jak wiadomo było wstępem do nieco dłuższej przemowy, której przerwanie groziło czymś strasznym dla słuchaczy.
- Kochanie. Jest godzina druga, więc mam mało czasu, żeby się porządnie wylaszczyć. Potrzebuję spokoju, skupienia, czystego umysłu. Więc nie plącz mi się pod nogami, a najlepiej to zniknij mi gdzieś. Idź sobie na piwo... Nie, na piwo nie. Idź może do kina, na spacer, na grzyby, do czytelni, do zoo, do muzeum, po prostu spierdalaj mi stąd.
Borek posłusznie wyszedł bez słowa, tylko na odchodnym chwycił laptopa ze stołu. Daleko zresztą nie zaszedł, bo mu się nie chciało. Usiadł sobie na dole w salonie, po czym odpalił jakąś grę. Gdy doszedł do któregoś tam levela, zaś za oknem od kilku godzin było już porządnie ciemno usłyszał:
- Słodziak, jesteś tam? Wiem, że jesteś.
- No?
- To chodź tu na górę. Jestem gotowa. 
Poszedł, znaczy wszedł.
- Wow!
Trudno powiedzieć, co zrobiło na nim większe wrażenie. Czy jego kobieta, czy sajgon ciuchów oraz innych tym podobnych rzeczy porozrzucanych po całym pokoju.
- Tam się nie patrz. Potem to posprzątamy.
- My???
- Oj, nieważne. Tu się patrz, na swoją Pupcię.
- No...
- Prawda? Dupy klękają, gamonie się spuszczają!
- Mnie już chyba stoi. Mogę dotknąć, pomacać?
- No pewnie, nawet się poocieraj. Ale tak kontrolnie. I bez lizania mi dzioba.
- To co? Jedziemy?
- Tylko ogarnij się jakoś, wrzuć coś szybko na siebie, bo jak ty wyglądasz? Jak jakiś nerd korpoludzki, nie przymierzając. No, ruchy! Czas operacyjny jedna minuta i spotykamy się w aucie.
= = = = = =
Na imprezie u Maliny było tak, jak Borek sobie pomyślał, ale nie powiedział. Wszystkie panie były tak wylaszczone, że dupy klekają, a gamonie... Tego tam. Zwłaszcza Kaśka, który nigdy się nie laszczy, zawsze jest tak samo Piękna, zwłaszcza jak komuś spuszcza bęcki. Zaś po takich bęckach jej ciuch zawsze nienagannie wcina się tam gdzie trzeba, tudzież opina to, co należy. Ale zostawmy te detale, a sama impreza, jak to impreza. Jest muza, jest trawa, jest dobra zabawa. Było też coś do gardła, coś do nosa, ale kontrolnie, bo jak wiadomo, kto jara Ziele dopala niewiele. Do dyskusji za to było, kiedy Lalka ma zrobić tradycyjny już striptiz, czy przed północą, czy po, gdy cała załoga rozłazi się po chacie. Wyszło, że przed, jak zwykle zresztą znakomicie, do tego podwójnie, bo zrobiły to duetem, ze swoją Mariolką. Za to gdy już po występie obie panie wciągnęły majtki na pupy, plus całą resztę garderoby, puknął pierwszy korek, potem kolejne, a wtedy...
Trochę trwało, zanim Anita zdecydowała się wyjąć język z borkowego gardła, odtuliła się od niego i pociągnęła za ramię do okna.
- Widzisz? A może raczej, czego nie widzisz?
- Nie rozumiem...
- Spróbuję tak: czego nie słyszysz?
Po kilku sekundach Borek klepnął się w czoło:
- Faktycznie! To po to był ten twój niedzielny wypad? 
- No! Brawojasiu! Aż mi ulżyło.
- Co ci ulżyło?
- Że nie daję głowy i dupy debilowi.
- Ale jak to zrobiłyście?
- To już nasze babskie sprawy, nasze sekrety. Ale w domu coś ci tam jeszcze opowiem. Teraz ciesz się chwilą.
- Czekaj, ale dlaczego to, co w niedzielę zadziałało dopiero dzisiaj?
- Ojtam, zaklęcia z opóźnionym zapłonem to przedszkole magii.
Tymczasem przy innych oknach dość żywo i pozytywnie komentowano całe wydarzenie, czy też raczej brak tego wydarzenia. Czy tak jednak było na wszystkich takich eventach na mieście? Chyba nie bardzo. Na wielu miało miejsce coś w tym guście:
- Kurwa! Co jest? Weź Alan zobacz.
- Co tam Januszku, mordeczko?
- Nie jara się.
- Może zawilgło?
- Chujatam zawilgło! Suche jak pizda mojej Grażyny.
- Weź drugie.
- To samo. 
- Patrz, to też.
- Żeszkurwa, przeterminowane, czy co?
- A może zaczarowane?
- Ty się Dżesika może nie wcinaj, co? Bardzo śmieszne kurwa! Osiemset plus poszło się jebać w plecy! Bo to towar bezzwrotny.
Różnie te dyskusje mogły przebiegać, ale ich centrum było jedno. Na całym mieście plus jakiejś tam okolicy nie odpaliła się ani jedna petarda, raca, rakieta, czy inne ustrojstwo do stresowania zwierzaków oraz ich opiekunów. Cud? Jaki tam cud. Zwykła, stężona magia jakiejś setki wiedźm, dobrych wróżek skrzykniętych do piczki piczka na skraju zapomnianego lotniska.

20 grudnia 2024

"TO ROZSTANIA I POWROTY"...

Ostatni czwartek jesieni nie był jakimś zbyt specjalnym czwartkiem, więc wiedźmy, jak to w zwykle bywa w takie czwartki, zebrały się były po południu w Pleciudze. Ostatnia, mocno spóźniona wpadła Malina. Gdy tylko umościła się na krzesełku robiła wrażenie jakby nieco rozkojarzonej. Ale wciąż jednak przytomnej, więc przytomnie rozejrzała się po obecnych i spytała:
- Co mi się tak przyglądacie? No przepraszam, korek był.
- Nie o to chodzi.
Odparła Anita, zaś Roxy dodała:
- Wyglądasz jak milion dolarów.
Faktycznie, typowy dla Maliny i pasujący do jej typu urody styl wizażu, którego warianty zresztą eksploatowała na tysiące sposobów, tego dnia był naprawdę jakiś wyjątkowy.
- Barbie, wersja kolekcjonerska, brylantowa edycja.
- Limitowana, do jednej sztuki.
Nita i Ruda prześcigały się w dalszych pochlebnych komentarzach, wreszcie ta druga spytała konkretnie:
- Kim jest ten książę, który cię z tego rozpakuje?
- A może księżniczka? Bo z Lalką ostatnio różnie jest.
Mówiąc to Anita spojrzała pytająco na Kaśkę, ta jednak tylko wzruszyła ramionami i zaczęła rozglądać się za kelnerką, która to jakoś jeszcze nie zauważyła, że skład przy stoliku powiększył się o jedną osobę. Ale Malina widząc to i domyślając się intencji rzuciła:
- Nie Kasiu, ja tylko na parę minut.
Roxy znowu przejęła piłkę:
- No pewnie. Jak się ma takie szerszenie w dupie, to po co tracić czas na siedzenie po kafejkach ze zdzirami.
Tu nagle zachichotała Mala, która do tej pory siedziała cicho, lecz jak zwykle uśmiechała się całą sobą. Wtedy odezwała się Anita:
- Dobrze kochanie, to żeby nie zabierać ci czasu powiem tylko tyle, że prowadzisz sabat pojutrze.
- Jak to?
- Tak to. Na ostatnim sztywnym cię nie było, a poza tym chyba już najwyższa pora, by wreszcie na ciebie wypadło.
- Na kogo wypadnie, na tego bęc. Aklamacyjnie.
To już dodała Roxy uzupełniając:
- Masz tyle pozytywnych wibów, że będzie super.
Tu wyjaśnijmy, że sztywnym sabatem, czasem też naturalnym, w tym gronie nazywano każdy z czterech sabatów wynikających z kalendarza, zaś jego dokładną porę określał moment przesilenia słonecznego lub równonocy. Co prawda wśród wielu czarownic panowały różne opinie, czy trzeba wtedy aż tak ściśle trzymać się zegarka, jednak te panie akurat wyznawały wyjątkową ortodoksję na ten temat.
Malina nie oponowała, spytała tylko:
- To o której mam być?
- Nie wiesz? Takie rzeczy powinnaś już mieć sprawdzone na tydzień przed. Ej, Lalka, ty mnie w ogóle słuchasz?
Wyraźnie nie słuchała zapatrzona w stronę wyjścia. Za to Roxy pochyliła się do Anity i cicho spytała:
- Chłopak czy dziewczyna? Zakładamy się?
Nie zdążyły. Do kafejki weszła jakaś młoda kobieta, na której widok Malina zerwała się z krzesełka i rzuciwszy szybkie "pa siostry, do soboty!" potuptała w tamtym kierunku. Roxy przewróciła oczami, pociągnęła nosem, po czym wyrecytowała parodiując japoński akcent:
- Za pasem Youle. Feromonami zionie. Płonie erogień.
- Zajebiste!
To pisnęła radośnie Mala podskakując pupą na krzesełku. Jednak Anita jakby nie usłyszała słów haiku Rudej, tylko wybiegając wzrokiem przed Lalkę oświadczyła jakby lekko zaskoczona:
- Joł! To przecież Mariolka.
Roxy spojrzała w tym samym kierunku:
- Ja pierdolę! Faktycznie. Zeszły się na nowo?
- Kasiu, ty na pewno coś wiesz?
- No!
Ale Maczeta bez słowa pokazała im wała z fakiem. Jak zwykle lojalna aż do bólu wobec Maliny nigdy puszczała pary z ust na temat prywatnych detali jej życia. Uwaga Anity i Roxy przeszła na Malę. Ta druga stwierdziła:
- Młoda coś się za bardzo uśmiecha, ponad jej standard. No co Turbinko? Nam nie powiesz? Prawdziwe przyjaciółki wszystko sobie mówią. 
Ale Mala powtórzyła tylko gest Kaśki. Dodała jednak:
- Przecież sama wam powie za dwa dni.
Roxy odparła:
- Niby tak. Ale babska ciekawość, wiesz jak to jest.
Za to Anita stwierdziła:
- Ona wie najlepiej, bo sama to wszystko nakręciła. 
Mala milczała, patrzyła się tylko w jej oczy z bezczelnym bananem na twarzy. Roxy za to skomentowała:
- To by się nawet zgadzało. Ale nie ciesz się Maluś tak za bardzo. Za jakiś czas Lalka znowu coś tam wywinie i znowu się rozstaną. Tej dupy nie ustatkujesz, nigdy.
- Ale mi wcale nie o to chodzi. Po prostu nie chciałam, żeby jej było smutno. Poza tym to niby dlaczego to ma być właśnie tak, że kobieta kiedyś się musi ustatkować? Jeśli już, to ma być spontan, a nie obowiązek, tak?
Roxy wymieniła spojrzenia z Anitą, która skwitowała:
- Mądrze gada dziewczyna. To twoje, czy usłyszane od Cioci Lali?
- Powiedzmy, że wspólna konkluzja.
Mala ostatnio sporo czasu spędzała u wspomnianej. Nita i Ruda nie mogły się dogadać, która ma być patronką szkolącej się młodej wiedźmy, więc sama mentorka mentorek wkroczyła do akcji biorąc ją pod swoje skrzydełko. Co spotkało się z uznaniem wszystkich, że lepiej trafić nie można.
Ale to już inna historia. Zaś przy stoliku temat Maliny wygasł, po czym nasze bohaterki zajęły się innymi sprawami. Na przykład Świętami, począwszy od sobotniego Przesilenia. Co, która, gdzie, kiedy i takie tam inne. Zaś narrator życzy czytającym dobrej zabawy podczas tych nachodzących dni.

13 grudnia 2024

PREZENT DLA MALINY(?)

Kiedy samochód zajechał był na parking nieopodal Pleciugi Borek nie gasił silnika, lecz Anita jakoś nie kwapiła się do wysiadania.
- No, Pupcia, co jest z tobą?
- Poznajesz to auto, co tam stoi?
- Pewnie. To nasze, znaczy twoje auto.
- Dobra tam, nasze, moje, kwestie własności chyba mamy przerobione. Ale pytanie jest za to, dlaczego ono tam stoi?
- Testujesz mój poziom inteligencji? Stoi, bo Malina nim przyjechała. 
- Brawojasiu, ale gdzie tak naprawdę powinno stać?
- Na szrocie?
- Nie, no weź. Aż taki rzęch to chyba jeszcze nie jest. 
Po tych słowach Borek jakby nieco się skrzywił, jednak Anita raczej tego nie dostrzegła i kontynuowała dalej:
- Ponawiam pytanie, gdzie ta fura teraz powinna stać?
- Nie wiem. Dobrze Lalka zaparkowała, równiutko.
- Rozczarowujesz mnie. Czy nie powinna stać u nas pod domem, czy też na podjeździe? Może nie mam racji?
- To by się marnowała. A tak...
- Zaraz mi wyjdzie, że się pukam z idiotą.
- Ależ ja świetnie wiem, o co ci chodzi.
- No?
- Po prostu przypomniałaś sobie nagle, że przed urlopem pożyczyłaś grata Malinie, na miesiąc zresztą i do tej pory nie odebrałaś.
- Ja pożyczyłam, czy myśmy pożyczyliśmy?
- Ja tylko byłem za.
- Jakoś nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek był przeciw zrobieniu Lalce dobrze. Ale zostawmy to, wszak od tego są młodsze siśki, żeby im robić dobrze. Czy nie myślisz jednak, że termin już dawno minął?
- To czemu się wcześniej nie upomniałaś?
- Ja?
- Przecież nie ja. Ja jej nie widziałem od września, ostatnio na walce Kaśki, ale była zajęta, nawet nie było jak pogadać. Zresztą wtedy jeszcze termin nie minął. Ty ją spotykasz co najmniej dwa razy na tydzień. Więc?
- To ja mam się upominać, czy ona ma tego dopilnować?
- To przecież Malina. Dobrze Pupcia, ale nie srajmy ogniem. Ustalmy kropki. Faktycznie, Lalka się za bardzo przyzwyczaiła do tego auta. Tylko powiedz mi, dlaczego sobie o tym przypomniałaś dopiero...
- My sobie przypomnieliśmy.
- Dobrze, myśmy przypomnieliśmy sobie dopiero teraz? 
- Za mało magnezu jemy?
- Teraz ty świrujesz idiotkę. Sprawa jest trywialna. Po prostu dwa auta tak naprawdę wcale nie są nam potrzebne. Dajemy radę jednym. 
- To czemu kupiliśmy to drugie?
- Bo źle rozpoznaliśmy sytuację. Odbiło nam. Albo coś tam innego. Po prostu nam się tak zachciało. To już nie ma znaczenia. Teraz jest bardziej ważne, zresztą komu ja to tłumaczę?
- To co robimy teraz?
- Teraz nic nie robimy. Ty idziesz na kawę, ja jadę po zakupy. Tak jak co każdy czwartek, według procedury.
- A tak w ogóle? Jakiś plan?
- Najlepiej byłoby jej to truchło sprzedać. Stać ją, bo to będą naprawdę jakieś grosze. Nikt ci więcej za to nie da. Ale skoro grosze, to może jej po prostu dajmy. Taki prezent świąteczny.
- Grosze, czyli ile konkretnie?
- Pół twojej, czy mojej pensji?
- Serio?
- Pupcia, zaufaj mi. To jest naprawdę padlina.
- Muszę to przemyśleć.
- Ale na razie z nią o tym nie gadaj.
- Dobrze. To buźka, pa. O! Kaśka z Malą jadą.
Anita wykokosiła się z auta, zaś na parking akurat wtoczył się zielony van ozdobiony logiem klubu Oktagon. Wysiadły zeń wspomniane panie, po czym cała trójka po rytualnych obściskach ruszyła razem do kafejki.
= = = = = =
Tegoż dnia wieczorem Anita wróciła do domu stosunkowo wcześniej, niż zazwyczaj. Borek zapytał od razu:
- Jak wróciłaś?
- Normalnie. Lalka mnie podrzuciła po drodze do domu.
- No, i widzisz. Przedtem normalnie było tak, że to ty ją zawoziłaś do niej, co nieco nadkładając drogi. Ale to nie jest istotne. Istotne jest, kto tankuje auto? Wtedy ty, teraz ona. Zaprawdę, Pupcia, ten prezent dla Maliny szybko nam się zwróci. Nie trzeba matematyki, wystarczy porachować.
Kobieta otworzyła szeroko oczy, jakby ze zdumienia.
- Ty wiesz, Słodziaczku, nigdy tak na to nie patrzyłam.
- I kto to mówi? Pierwsza gwiazda działu logistyki naszej firmy. Aha, jest jeszcze coś, czego możesz nie wiedzieć, mimo żeś wiedźma.
- Czyli co?
- Zapunktujesz u teściowej. I tak cię lubi, ale...
- Nie trybię.
- Malina mieszka z mamą. Znaczy moją i jej. Na przedmieściu, tak? Mama nie ma auta, nie prowadzi zresztą. Używa komunikacji. Jednak od początku września Lalka wszędzie ją wozi, znaczy jak sama nie jest w pracy. Mam dalej tłumaczyć? Czy wszystko jasne?
- Wcześniej to wszystko uknułeś?
- No... Tak jakby.
- To ja już przemyślałam.

12 listopada 2024

WIERNIDŁO

Sabat to słowo pobudzające wyobraźnię, istnieją także, funkcjonują różne stereotypy tegoż, opisują je czasem filmy lub literatura, tymczasem prawda wygląda nieco inaczej. Sabatem jest każde spotkanie co najmniej dwóch czarownic podczas którego wykonują one razem jakieś działania magiczne. To mogą być rozmaite ćwiczenia, eksperymenty, także rzecz jasna konkretne działania mające wywołać określone skutki. Jednak wścibski podglądacz, który miałby okazję być świadkiem sabatu mógłby zwykle poczuć się mocno zawiedziony. Żadnych efektów specjalnych, żadnych spektakularnych zjawisk, po prostu nic niezwykłego przeważnie nie zobaczy.
Tegorocznego Halloweenu piątka naszych ulubionych bohaterek nie odbyła żadnego sabatu. Nie było woli magicznej, aby coś takiego organizować. Ograniczyły się jedynie do skromnej imprezki, tak skromnej, że nie do końca godnej tej nazwy. Po prostu takie tam spotkanie towarzyskie, bynajmniej nie żaden babski comber, bo trzech panów też było obecnych. Kto nie pamięta, nie jest na bieżąco, to przypomnimy: Borek Anitowy, Dasiek Kaśkowy oraz Misiek, ten od Roxy. Do kompletu Ciocia Lala, jak wiadomo mentorka wspomnianej piątki, do tego Najlepsza Pupa Świata, jak mówi Kaśka, która jako fachotrix od wuefu na najwyższym poziomie wie, co mówi. To wszystko jednak nie jest zbyt istotne dla przebiegu akcji tego opowiadania, przejdźmy więc lepiej do niej.
Zero sabatu wiedźmy uzgodniły dwa dni wcześniej podczas spotkania na kawce w ich ulubionej Pleciudze, nie oznacza to jednak, że żaden sabat się odbył. Otóż podczas beztroskiego szczebiotania o szalenie arcyważnych babskich sprawach, czyli o niczym Malina nagle pisnęła:
- A ja mam zlecenie!
Przypomnijmy, że cała piątka nie trudni się magią zawodowo, nie zarabia nią na bieżące rachunki, tylko jest to dla nich raczej hobby, czy wręcz pasja. Co wcale zresztą nie przeczy czarowaniu na iście profesjonalnym poziomie. Tak więc jeśli czasem którejś tym sposobem zdarzy się dorobić coś ekstra do rutynowych dochodów, to jest to jakieś tam wydarzenie, warte omówienia chociaż przez kilkanaście minut.
Sprawa na pewno była bardzo świeża, bo nawet Kaśka, przed którą Lalka nie miała żadnych sekretów uniosła lekko brwi, jakby ze zdziwienia. Roxy, która miała akurat za sobą dwa lata twardego zarabiania czarami zareagowała pierwsza, dość konkretnie:
- Grube? O jakiej sumie mowa?
- Powiedzmy, że dość pulchnej.
- Co konkretnie?
- Wiernidło.
- Ożkurwa!
To już westchnęła Anita, zaś Mala, która nie za specjalnie wiedziała, co jest grane zapytała bystro i wnikliwie:
- Dlaczego ożkurwa?
- Bo to jest syf. 
- Sorry, ale nie pomagasz mi. Nadal nie wiem...
Tu wtrąciła się Roxy:
- Luz kochanie, ja ci to wytłumaczę. Co to jest urok wiesz. Tak po wierzchu, bo detali różnych odmian to już my cię douczymy. Wiernidło jest jakby pokrewnym zaklęciem, choć takim trochę na odwrót. Urok ma wywołać chęć, wiesz jaką, na konkretną osobę, za to wiernidło powoduje, że traci się tą chęć na wszystkie inne. Właśnie, Lalka, to ma być saute, czy combo?
- Znaczy plus urok?
- Przeważnie tak zamawiają. Ale nie zawsze.
- Akurat bez uroku.
- Jesteś już po rozmowach?
- Wstępnych. I po zaliczce.
Mala jednak nie czuła się doinformowana do końca:
- Ale dlaczego syf?
Tym razem Anita zabrała głos:
- Technicznie to jest dość prosta, czysta robótka. Tylko ci kurwa klienci, czy raczej klientki, bo chyba częściej, nie wiem zresztą. Malinko, to chłop, czy baba zamawia tą aferę?
- Baba.
- Aha. Dobrze, Młodej dokończę. Jak myślisz, kto staluje takie zaklęcia? Jaki typ ludzi może chcieć, aby ktoś nie miał chęci na...
- Zdradzane żony? Mężowie? No, partnerzy.
- Też. Głównie jednak osoby zazdrosne w związku. Rozumiesz różnicę? Jak ktoś już jest zdradzany, ma na to dowody, to już nie jest zazdrość, tylko złość zranionego ego. Zazdrość jest wtedy, gdy nie ma tych dowodów, jest tylko urojenie zdrady. Lubisz takie paranoiczne osoby?
- No... Raczej nie bardzo.
- No właśnie. Żadna wiedźma takich nie lubi. Nawet zawodowe, które są bardziej wolne od uprzedzeń wobec klientów. Dlatego też kropimy im pulchne, jak to Lalka ujęła, ceny za takie zaklęcia.
- To dobrze trafiła?
- Niby tak, ale jest haczyk. Zaklęcie działa na sam obiekt, lecz nie leczy takiego klienta z jego paranoi. Dlatego potrzebna jest niezła gadka, żeby potem nie zawracał dupy reklamacjami. Czujesz ten kłopot?
- Aha... Tak jakby.
Tu odezwała się Malina:
- Czekaj Mala, ty nie masz dziś szkoły?
- No, nie...
- To jedź ze mną. Ja dziś jeszcze mam się z nią spotkać, znaczy z tą klientką, bo ma mi wymaz z cipy dostarczyć.
- To jest potrzebne?
- Jakaś jej próbka de-en-a. Tak naprawdę, to wystarczy do tego nawet włos, czy paznokieć, ale taki wymaz poważniej wygląda, robi lepsze wrażenie. Odbierzemy, potem pojedziemy do mnie i poasystujesz mi przy pichceniu dekoktu. Co ty na to, siostrzyczko?
Pomysł Maliny od razu poparła reszta:
- No pewnie. Jedź z nią.
- Przecież masz się szkolić.
- Jeszcze działkę dostaniesz.
Mala, jak zwykle uśmiechnięta całą sobą nigdy nie odmawiała żadnej okazji, gdy było coś do zrobienia, więc odniosła się do tego wręcz entuzjastycznie.
- Kiedy jedziemy?
- Za jakieś pół godziny.
Dziewczyna nagle straciła jakby humor.
- A wiecie. Jest jeszcze jedna grupa klientów. Czasem rodzice mogą to zamówić, żeby niby chronić swoje dzieci, wiecie, o co chodzi.
- Wiem, tylko to jest trochę inne zaklęcie, takie antyamo. Ale z takimi to żadna szanująca się wiedźma nie pogada. Są pewne zasady, ograniczenia co do czarowania dzieciaków.
- Moja ma... Znaczy Pamala pogadała. Kiedyś podsłuchałam taką dziwną rozmowę, teraz już wiem, o co miało wtedy chodzić.
Przy stoliku nagle zrobiło się jakoś niezręcznie cicho. Wreszcie przerwała to Roxy trącającą siedzącą obok Malinę:
- No, Lalka, wyskakuj z kasy. Mówiłaś nam, że wzięłaś zaliczkę? To płacisz rachunek za tą naszą tu dzisiejszą konsumpcję. Potem możesz już jechać.
Dobry klimat jakoś więc wrócił na skutek wymiany różnych żartobliwych, zabawnych docinków, wreszcie Malina z Malą pojechały pracować. Sabatu halloweenowego nie było, ale taki nieduży sabacik dwa dni wcześniej się odbył. Lalka obejrzała pod światło malutką fiolkę wypełnioną jakąś cieczą, wynik wspólnego czarowania, schowała do kieszeni, a z drugiej wyjęła plik banknotów. Odliczyła kilka, zaś wręczając je Turbinie spytała:
- Może być?
- No pewnie. 
- Reszta w sobotę u Anity na imprezie. Jutro oddaję towar klientce, a potem czekamy na ewentualne reklamacje. Niestety, zazdrość w związku to ciężka choroba, czasem nawet magią nie da się jej uleczyć.
Właściwie można by zepilogować to opowiadanie wspomnieniem piątkowej imprezy. Tylko po co? Impreza, jak impreza. Było fajnie i jak zwykle gwiazdą wieczoru okazała się Malina ze swoim tradycyjnym strip teasem. Jak zgodnie stwierdziła widownia równie tradycyjnie coraz lepszym od poprzednich.

06 listopada 2024

PIERWSZA KAWA I KLAPS NA SZCZĘŚCIE

Zakładany miesiąc reorganizacji i remontu klubu Kaśki co nieco spuchł do paru tygodni więcej, ale wreszcie całe przedsięwzięcie dobiegło końca. Wojownicza wiedźma prawie całą gażę za wygraną wrześniową walkę przekazała stryjowi do dyspozycji, co nie było jakąś wielką koniecznością, niemniej jednak mocno pomogło całej sprawie. Tym samym też Maczeta stała się oficjalną wspólniczką firmy, która tak, czy owak miała stać się kiedyś jej własnością. Zmieniło to przy okazji zakres jej obowiązków, gdyż zatrudniono nieco nowych ludzi, na ile jednak przybyło jej czasu na to, co lubiła robić najbardziej, czyli rehabilitację oraz treningi personalne? To nie było jeszcze takie jasne, jasne było jedynie to, że podniosła nieco ceny swoich usług, co wcale nie zmieniło długości kolejek ludzi, którzy się zapisywali centralnie do niej. Rzecz jasna nie była sama, bo klub zatrudniał jeszcze nieco innych znakomitych fachowczyń, tudzież fachowców, jednak chodzenie "do Pięknej" na zabiegi lub treningi uchodziło na mieście za rodzaj pewnej nobilitacji, było powodem do dumy dla snobów. Za to wielki plakat anonsujący jej niedawną walkę z niejaka "Bestią" Maczugą był pierwszą rzeczą, którą widział klient wchodzący do recepcji. No właśnie, recepcja. Przedtem była ona połączona razem ze sklepem z odżywkami, suplami, czy innymi tego typu produktami, teraz rozdzielono te działy, ku radości Jacusia zresztą, który mógł się skupić całkiem na onym sklepie. Nie był sam bynajmniej, bo miał do pomocy dwie niedawno przyjęte siostry Cycatki, które swoimi naturalnymi walorami używanymi do mowy ciała potrafiły niejednego klienta zmotywować do obfitych zakupów. Za to recepcją rządziły dwie przeurocze wiedźmy Gotki, które naraiła Kaśce Anita, jak na razie sprawdzały się na tym stanowisku znakomicie. Nie miały bynajmniej łatwej pracy, gdyż wciąż były podrywane przez wielu klientów, czy też nawet niektóre klientki. Na niewiele się zdawały zdobiące ich służbowe dresy plakietki "robię to wyłącznie z moim mężem". Dopiero Kaśka znalazła na to sposób. Obłożyła recepcję dość specyficznym rodzajem zaklęcia na pograniczu klątwy. Gdy klient za długo zawracał głowę recepcjonistka wciskała ukryty mały guzik alarmowy, wtedy takiej natrętnej osobie, zwykle panu nagle chciało się bąka, zaś gdy go uskutecznił robiło mu się głupio, po czym więcej już nie przychodził do recepcji bez naprawdę ważnej sprawy. Po jakimś czasie ilość takich zalotników wyraźnie spadła.
Zakupiono sporo nowego sprzętu, jak zwykle najlepszej jakości, jest więcej miejsca do ćwiczeń, do różnych zajęć, zaś porządkiem całości, tudzież różnymi technikaliami zajmuje się Mala mająca do dyspozycji trzy panie oraz jednego pana, który dba o wszelkie różniste instalacje, elektryczne, tudzież hydrauliczne. Pan jest jednocześnie kierowcą firmowego vana, którym wozi wszystko, co akurat trzeba wozić. Cała czwórka jest sporo starsza od swojej szefowej, ale nikomu to nie przeszkadza. Zwłaszcza, że ta szefowa śmiało podjęła się nowej, nieznanej jej roli realizując ją jak zwykle po swojemu: przede wszystkim miłym uśmiechem, tudzież życzliwym nastawieniem do podwładnych. Nie ogranicza się też bynajmniej do wydawania poleceń, tylko sama jeździ na przysłowiowym mopie, tak dziarsko, że aż dudni, czym też zdobywa wiele sympatii do siebie. 
Co nieco swoje zachowanie zmienił szef klubu, czyli Stryj Mitu. Jeszcze przed remontem miał on zwyczaj robienia gospodarskiego obchodu całego klubu. Jako człowiek rubaszny, obdarzony dużym poczuciem humoru przechodząc przez siłownię wypłacał wtedy zawsze klapsa jakieś ćwiczącej panience, która akurat się zagapiła udając, że się właśnie zamyśliła. Żadna bynajmniej nie strzelała wtedy focha, tylko udawała tego focha, niektóre panie wręcz prowokowały Stryja, aby to na nie akurat zwrócił uwagę. Jednak po remoncie, gdy klub zaczął już normalnie funkcjonować, zwyczaje się zmieniły. Stryj przestał aplikować klapsy. Motywując to twierdził, że skoro ośrodek się rozrósł to pora już spoważnieć, że stanowisko go zobowiązuje. Poza tym ilość nowych klientów klubu spowodowała, że klimat przestał być tak rodzinny jak kiedyś, więc owe klapsy nie pasują już do nowej sytuacji. Jedynymi beneficjentkami pozostała Stryjenka: księgowa oraz prawniczka firmy, tudzież Mala, wspomniana kierowniczka działu technicznego, do tego jeszcze zachowywana została pewna dyskrecja. Kwestia tej pierwszej, jako małżonki była raczej zrozumiała, za to co do drugiej, to stoi za tym pewna nader zabawna anegdotyczna historia.
Otóż na samym początku Lata, gdy Mala tylko zaczęła swoją pracę zdarzyło się któregoś dnia, że zepsuł się ekspres do kawy, dość ważny element wyposażenia gabinetu Stryja. Akurat nasza bohaterka zmieniała tam żarówkę, czy też robiła coś innego. Jako, że szef wszystkich szefów był zawalony papierami, poprosił dziewczynę, aby przyniosła mu kawę, było skąd, gdyż drugi ekspres stał w pokoiku socjalnym. Nie musiał czekać zbyt długo, prośba została spełniona natychmiast, za to gdy Turbina, jak ją nazwano później, już odchodziła zaliczyła klapsa. Gdy spojrzała zdziwiona na Stryja, ten się tylko uśmiechnął dodając:
- To na szczęście i jako dowód sympatii.
Mala nie znając pojęcia focha odwzajemniła ów uśmiech, po czym wyszła pracować gdzieś dalej. Jakież było zdziwienie Stryja, gdy następnego dnia po wejściu do biura usłyszał pukanie do drzwi, potem weszła Mala niosąc kubek gorącej kawy. Zaś gdy postawiła go na biurku przyjęła wdzięczną, powabną, jakby zapraszającą pozę mówiąc przy tym:
- To jeszcze poproszę o coś na szczęście.
Była niezwykle zgrabną dziewczyną, więc zbrodnią byłoby nie złożyć hołdu pewnym jej bezdyskusyjnym walorom. Od tamtej pory, mimo że ekspres do kawy został zreperowany, pierwszą kawę danego dnia pracy Stryja przynosiła zawsze Mala. Potem zaś wychodziła odeń obdarowana kolejnym dowodem sympatii na szczęście. Ta nowa świecka tradycja jest słodką tajemnicą obojga, przetrwała też okres remontu, po czym jest realizowana do tej pory. Gdy Stryja czasem nie ma na obiekcie, to Mala bardzo uważa na siebie, aby nie zdarzyło się jej nic pechowego. Bo skoro nie było klapsa na szczęście, to dzień może być mniej udany.
Aha. Podczas jednej z ostatnich takich ceremonii Mala wniosła kolejny swój wkład do rozwoju firmy. Otóż gdy weszła do gabinetu Stryja niosąc należną mu pierwszą kawę ten akurat mocno się nad czymś głowił. Wymyślił sobie, że nadeszła pora, aby klub miał jakąś chwytliwą nazwę, bo do tej pory zawsze wszyscy mówili "Klub", obecnie jednak wymagało to pewnej zmiany. Wtedy właśnie szef zwierzył się dziewczynie jaki ma kłopot:
- Może ty coś mi podpowiesz? Bo co wymyślę jakąś nazwę, to każda kolejna jest głupsza od poprzedniej. Kicz goni kicz, a ja coraz bardziej idiocieję od tego. Miałabyś jakiś pomysł?
Mala nie zastanawiała się ani chwili:
- Oktagon.
Akurat tak nazywano największe pomieszczenie klubu, gdzie mieścił się prawdziwy oktagon, czyli taka jakby klatka do walk sportowych. Najczęściej wynajmowano je różnym zawodnikom lub innym klubom na godziny, aby tam przeprowadzano sparringi, czy też inne rodzaje treningu. Czasem też Kaśka prowadziła tam własne zajęcia, czy też inna instruktorka lub instruktor. Stryj słysząc to zareagował od razu:
- Dobre! Pasuje mi to! Wiedziałem, że mogę liczyć na ciebie.
Potem jednak zasępił się nieco:
- Tylko długie. Neon będzie kosztował swoje.
- Nieprawda. Nie będzie tak tragicznie.
Dziewczyna sięgnęła po kartkę, długopis i napisała:
8GON
- Ludzie szybko załapią sens, od razu się nauczą.
Potem cały napis otoczyła pogrubionym zarysem ośmiokąta.
- Od razu mamy logo. Piękno tkwi w prostocie. Tylko niech ktoś zdolniejszy plastycznie dopracuje to. Proponuję Ilonę, tą od wendo, ona bardzo ładnie rysuje, maluje, takie tam inne. Dobierze dobre, odpowiednie literki, dobierze pasujące kolory, ustawi proporcje...
- Słońce, jesteś genialna! Już zaczynam to procedować. 
Stryj sięgnął po telefon.
- Ilona, Ilona, już po nią dzwonię.
- Tylko jeszcze jeden drobiazg.
- Co takiego?
- Chyba o czymś zapomnieliśmy?
Mówiąc to Mala przybrała ponętną, zapraszającą pozę...

02 listopada 2024

TEN SABAT (2/2)

Trip po szałwii wieszczej jest niezwykle krótki, trwa zaledwie kilka minut, ale za to bardzo, bardzo intensywny, więc ludzie zwykle mają potem wiele do opowiadania. Zwłaszcza po swoim pierwszym razie. Mala jednak czuła się zbyt tym znużona, więc resztę sabatu oraz całego spotkania po prostu przespała. Nie pogadała nawet sobie porządnie tak na osobności, face to face z Ciocią Lalą już po sabacie, bo wcześniej były zbyt zajęte. Gdy wreszcie się spotkały znowu po paru dniach dziewczyna usłyszała:
- Spałaś słodko niczym mały koteczek, zaś jak wszystkim ogólnie wiadomo wielką, niewybaczalną zbrodnią jest zbudzić takie stworzonko.
Mala nie była też rozmowna podczas jazdy autem, gdy Roxy rozwoziła ją, Kaśkę i jeszcze jedną wiedźmę po ich domach. Dopiero poniedziałkowego poranka wróciła do swojego normalnego trybu aktywności, zaś gdy weszła do klubu od razu swoim zwyczajem zaczęła szukać sobie zajęcia. Nie było to akurat tak łatwe, jak zwykle, gdyż tego akurat miesiąca ośrodek przechodził rozbudowę, tudzież reorganizację, więc działał mniej, niż na ćwierć gwizdka. Sprawy techniczne przejęły różne dziwne ekipy pętające się po pustych pomieszczeniach, Mala zaś jak zazwyczaj zdobywała ich sympatię swoim osobistym urokiem, więc wszędzie była chętnie witana, gdy oferowała swoją pomoc. Te doświadczenia były dla niej ważne na przyszłe dni, gdy klub ruszy już swym normalnym tokiem pracy, zaś ona zostanie kierowniczką do spraw technicznych mającą pod swoją komendą kilka osób. Formalnie już nią była, tak wpisano do kolejnej, trzeciej już wersji jej umowy, na razie jednak do jej obowiązków na tym stanowisku należały rozmowy z kandydatkami oraz kandydatami do pracy. Mocno ją wspierała Kaśka, gdyż Mala była rzucona na głęboką wodę, nigdy bowiem nikomu nie szefowała. Zaś kilkoro amatorów tej pracy odeszło od razu oburzonych widokiem ich przyszłej przełożonej.
- Taka smarkula ma mną dyrygować? Niedoczekanie!
Tego typu tekst mury klubu słyszały przynajmniej raz dziennie. Mala nic sobie nie robiła z takiego gadania, nic nie potrafiło zgasić jej uśmiechu, gorzej jednak było, gdy takie gadanie usłyszała Kaśka. Nikomu bynajmniej nie robiła wtedy krzywdy, niemniej jednak nie było to za specjalnie miłe doświadczenie dla takiej marudnej osoby.
Tego poniedziałku akurat przyszła na rozmowę pani nastawiona pozytywnie, która z wieku Mali nie robiła żadnego problemu. Gdy już sobie poszła dwie wiedźmy zasiadły do lunchu, którym było nie byle co, tylko wielki słój zupy cebulowej, hitu poprzedniego wieczoru. Było tego aż tyle, że załapały się jeszcze trzy osoby, które akurat zajrzały też coś zjeść do pokoju socjalnego. Kaśka i Turbina nie spieszyły się z jedzeniem, wreszcie nadszedł moment, gdy zostały same. Wtedy ta pierwsza spytała:
- No, jak się czujesz po wczorajszym?
- Chyba sporo straciłam?
- Bo ja wiem? Ale mnie ciekawi jak po tej faji?
- Mocne i strasznie dziwne. Wiesz, ja z takich różnych odlotów to znam tylko Ziele, a z narkotyków tylko alkohol. Za to nigdy nie próbowałam tych takich różnych psychohalunów, tylko coś tam czytałam. Za to po tej szałwii to najpierw nic, potem coś mnie nagle tak szarpnęło, raz, drugi, trzeci, aż się normalnie mało co nie zlękłam...
- Po to byłam przy tobie, żebyś...
- Wiem. Spojrzałam wtedy na ciebie i nagle dotarło do mnie, że nic się strasznego nie dzieje, potem nagle zobaczyłam takie jakieś kafelki, taką całą ścianę nimi wyłożoną...
- Kafelki?
- Nie wiem jak to nazwać, posadzka jakby taka. Ta ściana mi się jakby rozdarła przed oczami, zaczęło mnie tam jakby wciągać i zobaczyłam Malinę. Machała do mnie, coś wołała, nie słyszałam co...
Kaśka spojrzała na nią uważnie i wtrąciła:
- Podpuszczasz mnie?
- Nie, no coś ty?
- Dużo o niej myślisz? Ja też wyobraź sobie. Ale już dobrze, dopięłaś swego. Coś ci więc powiem, tyle, ile mi pozwoliła. 
- Gadałaś z nią?
- Pewnie, dziś rano przez telefon.
- To co ci pozwoliła?
- Tylko tak szkicowo. Lalka ma teraz problem sercowy.
- Jak to? Przecież jest z Mariolką i...
- Właśnie nie bardzo. Coś tam u nich rypsło. Grubo.
- Coś ty? Co się stało?
- Ode mnie to wszystko. Ale jest jeszcze inna wiadomość. Sama ją możesz zapytać, pewnie powie ci sporo więcej.
- Próbowałam. Wczoraj nie, bo było już późno, ale dziś rano dzwoniłam. To mnie szybko spławiła, odrzuciła rozmowę.
- Bo jest w pracy kochanie. Wzięłaś to zbyt osobiście. Złą porę wybrałaś na takie rzeczy. Zapytasz po pracy. Masz dzisiaj szkołę po południu?
- Teoretycznie. Praktycznie to dwoje nauczycieli jest na zwolnieniach lekarskich, więc wszyscy dostali zadania online. Ale to ja już sobie od ręki ogarnę wieczorem, łatwizna. 
- To po robocie jedziemy do mnie. Czyli już niedługo, bo dziś nie mamy po co tu kwitnąć. Wpadniemy do galerii, pomożesz mi zrobić jakieś drobne zakupy, potem na nią poczekamy.
- Tak się z nią umówiłaś? Fajnie. A Dasiek?
- Dasiek dziś mieszka u siebie. Coś tam ma do zrobienia.
- To dogadane. A skoro nie mamy nic do roboty, to może po kawce? Coś mi opowiesz o tym naszym sabacie, bo ja faktycznie prawie cały przespałam.
Mali nieco ulżyło, bo taki problem sercowy to zwykle nie jest problem kardiologiczny wymagający intensywnej opieki lekarskiej. Mimo to jednak jej empatia do Maliny nadal nie pozwalała czuć się do końca dobrze. Poza tym wciąż nie wiedziała, co tak naprawdę zaszło, więc doszła jeszcze na dodatek zwykła, prozaiczna ciekawość.
Dowiedziała się dopiero po kilku godzinach, gdy Lalka uraczyła się resztą smacznej, pożywnej zupy cebulowej, której została jeszcze dość niezła porcja. Najpierw jednak została przez nią wyściskana ze wzruszenia, że dziewczyna tak się przejęła jej kłopotem. Malina zawsze była osobą dość wylewną stanowiąc pewne dopełnienie powściągliwej Kaśki co do tematu okazywania swoich uczuć, emocji. 
- Najadłaś się, czy chcesz dopchać pierogami? My już jadłyśmy, ale trochę jeszcze zostało, wystarczy lekko odgrzać.
- Chcę dopchać. Zgłodłam czemuś.
- Ale nawijać już możesz? 
- Mogę. Mala, co chcesz wiedzieć?
- Wszystko. Kolejność dowolna, jak ci pasuje.
- To może od środka. Środek jest taki, że znowu zostałam oszukana. Druga osoba, którą potraktowałam poważnie, a która mi wycina taki numer. Tylko coś innego było na rzeczy. Była umowa, że jak z chłopem na boku, to się nie liczy. No, to raz mi się zdarzyło, że mi się zachciało tego chłopa. Wyjątkowo. Bo tak centralnie, to mam ich dość. Próbowałam mimo to być dyskretna, ale Mariolka pechowo nas nakryła, po czym zrobiła aferę mimo naszej umowy, zerwała z mną. To mówię trudno, spadaj laska, jak tak ma być, to niech tak ma być. Ja wiem, że mogę rzucić urok, żeby ją przytrzymać, ale nie chcę tego robić, bo chcę mieć partnerkę, nie robota. Więc niech sobie idzie. Tylko mi smutno, mam humor zjebany, ale to się odchoruje po jakimś czasie. Nie chcę, żebyście mnie oceniały, bo już się sama oceniłam, tylko po prostu mnie jakoś tam wsparły, pobyły czasem ze mną, aż wyzdrowieję.
Do pokoju weszła Kaśka z pierogami.
- Już dawno gotowe, tylko się zasłuchałam, jeszcze raz dogrzałam. My to chyba mamy temat obgadany do spodu, więc ja się nie odzywam.
Malina spojrzała na Malę, ta zaś:
- Mam takie drobne pytanie. Czy Mariolę też ta umowa dotyczyła? Wiesz, że jak ona z facetem, to...
- Tak, ale to była teoria, ona jest złota gwiazda, więc...
- Kto ona jest?
- Złota gwiazda to taka, co tylko z kobietami, chłopów nie dotyka. Albo się ich brzydzi, albo po prostu jej nie kręcą.
- Aha. Wiesz, ja cię oceniać na pewno nie będę, tylko mi smutno, bo tobie smutno, poza tym fajną parą byłyście, tak na moje widzenie. Ale ani myślę was spikać na nowo. Nie będę ci mówić, jak masz żyć. Poza tym ja się na tym nie znam, nie mam żadnych doświadczeń. Jak się Mariolce nagle odwidzi, będzie chciała do ciebie wrócić, to poprę każdą twoją decyzję, obojętnie czy ją przyjmiesz, czy pogonisz.
Malina nagle wstała, odstawiła pierogi na stół, podeszła do Mali, liznęła ją po policzku kopiując zwyczaj Roxy, po czym spojrzała na Kaśkę mówiąc:
- No, i popatrz, jaka nam się fajna siostra trafiła, niby ma tylko szesnaście, za to gada jak dorosła, dojrzała kobieta. Znamy ją dopiero trzy miesiące, a ja czuję, jakby to były długie lata.
- Tylko nie wiem, co na to Nita i Ruda?
- Nic. Nawet nie będą o nic pytać. To są naprawdę mądre baby, do tego stare, doświadczone wiedźmy. Niby tylko trzy lata starsze, ale ile one czarują, a ile my? Będą się tylko śmiać, że pewnie Lalka znowu coś dupą nabroiła, więc nie dotarła na sabat. Tak więc tym się Młoda wcale nie przejmuj.
- To ja się przejmę tylko jednym. Podrzuci mnie któraś do domu? Za jakieś pół godziny, jakoś szybko nam czas zleciał. Bo ja mam dziś jeszcze lekcje swoje szkolne odrobić.
- Pewnie ja, bo też się zaraz zbiorę. Miałam dużo roboty, zjebana jestem, wpadłam tylko, bo Kasia prosiła, mówiła że warto. To jeszcze mi powiedzcie coś na temat wczorajszego sabatu.
- To już nie ja, prawie wszystko przespałam.
- Nie wszystko.
To zaprotestowała Kaśka. 
- Na początku byłaś jak Anita wyrzuciła dwie dziewczyny, ja to znam od niej pobieżnie, a ty stałaś obok, bezpośrednio. Opowiedz o tym.
No, ale to już było tu opowiadane.
KONIEC

27 października 2024

TEN SABAT (1/2)

Ostatni dzień Lata
- Jesteś nasza...
Od dwóch dni Mala delektowała się tymi słowami usłyszanymi w Pleciudze. Można je było sobie rozumieć na różne sposoby, ale każdy sprawiał jej przyjemność. Co prawda miała chwilę focha, gdy Kaśka oznajmiła jej, że ma być na sabacie równonocnym nie pytając, czy w ogóle tego chce. Ale to była bardzo krótka chwila, bo przecież chciała, zaś jedna siostra po prostu wiedziała, czego chce druga.
Zbędne też było pytanie, czy Turbinka przyjedzie do Anity wcześnie rano, aby pomóc podczas przygotowań do owego sabatu. Jej uczynność, tudzież pracowitość, które dawała światu dostrzec przez całe Lato stały się wręcz przysłowiowe wśród przyjaciółek. Tak więc dojechała autobusem, doszła do furtki, potem użyła dwóch pinów otrzymanych dwa dni wcześniej od Anity. Pierwszy był elektroniczny, udrożniał na chwilę ową furtkę, drugi zaś magiczny, który na podobną chwilę zawieszał działanie zaklęcia ochronnego. Po kolejnych chwilach dziewczyna dotarła do salonu. Słysząc jakieś odgłosy w kuchni ruszyła tam, ale one też ją usłyszały.
- Ale wyrosłaś!
Tak ją przywitała kobieta ubrana w szary dres i mająca na głowie szopę kolorowych włosów tworzących fryzurę zwaną "szczypiorek po burzy".
- Przepraszam, ale z kim mam przyjemność?
- No, masz prawo nie pamiętać po tylu latach.
Ta odpowiedź będąca też popowiedzią wykonała swoje zadanie. 
- Ciocia Lala, jak mniemam?
- Tak mnie wołają. Ale do uściśnięcia takiej ślicznej dupeczki nie trzeba mnie wołać, sama biegnę.
Uścisk może nie był zbyt mocny, ale ładunek pozytywnych wibracji, które zawierał Mala uznała za imponujący.
- Oni już wstali?
- Odłosy z góry sugerują, że jak się oboje sprężą, to mają szansę zjeść niewystygłą jajecznicę. Aha, ty coś już jadłaś dzisiaj?
- Coś tam skubnęłam.
- To myj łapeczki i siadaj do stołu, to jeszcze coś skubniesz. Chcesz kawę, herbatę, czy coś tam jeszcze innego?
- Nita ma taką fajną zieloną z dodatkami.
- W puszce w rastamańską tęczę?
- No.
- To już wiem, znam ten produkt.
Gdy do salonu zeszli Anita i Borek okazało się zaraz, że to jeszcze nie koniec procesu zaludniania się tego pomieszczenia. Pojawiła się bowiem Kaśka, za nią zaś Adaśko, oboje obładowani różnymi różnościami. Mala rzuciwszy na to okiem spytała:
- Po co tyle cebuli? 
- Na zupę. Nie mamy w planach imprezy po sabacie, ale coś tam potem trzeba dać ludziom zjeść. Cebulowa to jest jedna z najlepszych koncepcji na takie spędy. Sprawdzone, naprawdę działa.
- Namiot?
To było pytanie Anity. Odpowiedział Adaśko.
- W wozie. Jak zjecie to przeniesiemy naokoło domu.
- Namiot?
Tym razem spytała Mala, ale jakby z inną intonacją. Tą piłkę przejęła Nita zaczynając od głębowkiego wdechu.
- Turbinko kochanie, do tej pory sabaty były zawsze w pracowni, ale tym razem, przy tej spodziewanej frekwencji, to będzie fizycznie niewykonalne. Tak więc działamy na ogrodzie. Może kropić, ale kopuła niewidka przed deszczem nie chroni.
- Kopuła niewidka?
- Pamiętasz ogródek ziołowy? Nie był zbyt legalny, więc wymagał takiej właśnie ochrony. Teraz będzie to samo, tylko większe. Dlaczego to jest konieczne to chyba rozumiesz? Po co nam robić zgiełk na pół dzielnicy?
- Taka kopuła tłumi dźwięki?
- Dokładnie, cały mechanizm działania tego zaklęcia poznasz podczas szkolenia. Teraz, tak dwoma słowami to się nie da tego objaśnić. Jak ustawimy namiot i dojedzie Ruda to będziemy montować kopułę. Ta będzie większa, jedna osoba tego nie zrobi. A z tych dziewczyn, które przyjadą to nie wiem która to umie.
- A ile przyjedzie?
- Jak dobrze pamiętam, to jakieś dziesięć plus niektóre przywiozą uczennice. Mam to spisane na kartce w pracowni. Do tego dochodzą Gotki, one zgłosiły się grupą, nie podały dokładnie ile ich ma być. Ale też jakieś maksimum dziesięć dupek, bo cały ich kowen więcej nie liczy.
- Kto to są te Gotki?
- To my je tak nazywamy, bo się zawsze tak samo mundurują, taki mają styl. To był kiedyś spory kowen, bardzo fajne wiedźmy zresztą, ale spotkała je tragedia. Cztery poleciały do Ameryki Południowej, chciały poznać tamtejsze szamanki, trochę się pouczyć ich magii. Ale nie doleciały. Samolot nagle zniknął, po prostu rozpłynął się na ekranach radaru. Szczątków nie odnaleziono, jakaś setka osób mniej więcej to była. Ale te cztery to były akurat świetne czarownice, najstarsze stażem, doświadczeniem. Gotki zaczęły się gubić, nie wiedziały co ze sobą zrobić. Chciały się podłączyć do nas, ale wiemy jaka jest nasza sytuacja. Na stałe jest nas czwórka... Ups, od dzisiaj już piątka.
Mówiąc to Nita uśmiechnęła się do Mali.
- Za to reszta jest taka dochodząca jakby. Też są nasze, też są siostry, ale tak trochę luźniej. Więc Gotki są nasze na takiej samej zasadzie. My je znamy wszystkie, tylko ty Turbinko nie znasz żadnej, ale dziś sporo poznasz.
- Za ile reszta tych stałych naszych się zjawi?
- Roxy za chwilę, już jedzie. Maliny wcale nie będzie. Dziś rano, czy raczej bladym switem, takim przedraniem jeszcze, barbarzyńską porą, jak na niedzielne wstawanie, zadzwoniła do mnie, aby ten fakt zakomunikować.
- Czemu jej nie będzie?
To pytanie zadała już Mala.
- Nie wiem, tego nie powiedziała.
- Ale wie Kaśka na pewno. Kasiu, czemu jej nie będzie?
- Pomidor.
- Mala uważaj. Jak spytasz ponownie to każe ci spierdalać.
- To już akurat wiem. 
- Za to ja wiem coś więcej. To jest tak, że Lalka ma kłopot, z którego sobie zrobiła problem, ale nie jest to aż taki duży kłopot, żeby nas wszystkie wzywać na pomoc, bo inaczej nasza Maczeta by się zaczęła stopniowo pruć.
Wreszcie pojawiła się Roxy. Wyściskała wszystkich, wypiła Anicie prawie całą herbatę z jej kubka, po czym oświadczyła:
- Jest dobrze, tylko że ja tu żadnego tempa roboty nie widzę. Mala, ty jesteś najżwawsza, pogoń to całe towarzystwo, niech jakieś ruchy uruchomią.
Ruchy w końcu się uruchomiły, powoli zaczęły przybywać nowe wiedźmy, za to najzabawniej było, gdy pojawiła się ekipa Gotek. Od razu uformowały dwie kolejki do selfies. Pierwszą do Kaśki, mistrzyni walki, niedawnej triumfatorki, drugą do Cioci Lali, super wiedźmy, mistrzyni wszystkiego, dla nich postaci wręcz legendarnej, elegancko już wylaszczonej do tego.
Ale potem do rozpoczęcia sabatu już nic specjalnego się nie wydarzyło. Panowie pokroili cebulę oraz inne prekursory na zupę, po czym pojechali na piwo, reszta rzeczy na ogrodzie była już gotowa, za to miał miejsce pewien incydent taki trochę na boku, nikt za bardzo nie zwrócił nań uwagi oprócz bezpośrednio zainteresowanych osób. Otóż sabaty miewają przeważnie dwa cele. Pierwszy ogólny to wzmocnienie mocy samych uczestniczek, jakaś integracja wzajemna. Drugi szczegółowy to wykonanie jakiegoś zadania, które dla jednej osoby może być za trudne, ale kilka może już tego dokonać. Najczęściej są to zaklęcia pomocowe, zwykle natury medycznej. Po prostu działa się tak, aby wykorzystać zbiorową, wspólną energię uczestniczek sabatu. Czasem są to zaklęcia destruktywne, czyli klątwy skierowane przeciwko komuś, ale to nie zdarza się zbyt czesto, obwarowane jest to zawsze pewnymi zasadami.
Otóż przed samym sabatem Mala dostała zadanie, aby pozbierać wśród uczestniczek ewentualne zamówienia na jakieś zbiorowe zaklęcie. Aby szło to sprawnie technicznie przyjęło się je spisywać na karteczkach, fiszkach papieru, które na końcu trafiają do prowadzącej. W pewnym momencie, gdy Turbina już wszystko pozbierała, Nita usiadła sobie gdzieś na boku, aby je przejrzeć. Lektura jednej z nich spowodowała, że nagle zamachała do Mali kręcącej się nieopodal w pobliskim pobliżu.
- Turbi, pamiętasz, kto ci dał tą karteczkę?
- To mi dała taka małolata, chyba młodsza ode mnie.
- Gotka?
- Nie, ona nie była z tej grupki. To była...
Mala uważnie się rozejrzała...
- Już wiem, mam ją. To tamta co tam stoi.
- To ja mam taką małą prośbę kochanie. Żebyś znalazła szybko Rudą, niech tu podejdzie zaraz do mnie. Okay? Możesz to zrobić?
- Jasne. Chwila, moment, zaraz ją masz.
Faktycznie trwało to chwilę. Anita podała Roxy karteczkę.
- Co o tym myślisz?
- Tu nie ma nic do myślenia. Za kuciapę i wynocha! Paszła won lampucera jedna. Ty masz jakieś wątpliwości? Chyba że sobie teraz żartujesz?
- Nie, nie mam. Chciałam się tylko upewnić.
- To się upewniłaś.
- Turbinko, jeszcze jedna prośba. Widzisz tamtą babeczkę, tam przy oknie? Ta co wodę pije teraz. Podejdź do niej proszę i dyskretnie zaproś tu do nas.
Już po chwili wspomniana kobieta podeszła do stolika. Anita bez słowa podała jej oglądaną przez wiedźmy kartkę papieru. Ta rzuciła na nią okiem po czym spytała:
- Co z tym robimy?
- To nie ty pisałaś? 
- To chyba już bez znaczenia?
- Właściwie bez. Za wyłamującą uczennicę odpowiadasz ty, nie ona. Żeby nie było, to nic do ciebie nie mamy, ale teraz, dziś musimy się pożegnać.
- Tak, masz rację. Naprawdę mi głupio. Przepraszam.
- Okay, zero złości. Wpłacałaś coś na catering?
- Tak, pięć dych. Cioci Lali płaciłam, słowo.
- Nie wygłupiaj się, przecież ci wierzymy. Roxuś, możesz jej to zwrócić? Mam torebkę zamkniętą w pracowni. Potem się rozliczymy. Tak?
Kobieta odebrała od Rudej banknot, odwróciła się i bez słowa odeszła od stolika. Chwilę jeszcze patrzyły jak podchodzi do jakiejś młodej dziewczyny, po czym jak obie ruszyły przez salon do wyjścia. Roxy podsunęła Anicie kłopotliwą kartkę mówiąc:
- Opowiedz Młodej co tu się w ogóle stało.
- Pewnie. Chodź Turbi na szybką lekcję.
Dziewczyna posłusznie usiadła przy stoliku.
- Co jest na tych wszystkich kartkach, o co w nich chodzi, to chyba wiesz, tak? Czy coś uzupełnić?
- Nie, wszystko rozumiem.
- Wiesz co jest nie tak z tą kartką?
- Chodzi o klątwę, ale przecież...
- Klątwa jako taka jest okay, dla porządku trzeba tylko zapytać, kim jest ofiara, jak komuś coś nie pasuje, jak ktoś ma obiekcje, to kartka idzie do kosza i zapominamy, nie ma problemu. Tylko tu akurat, czystym przypadkiem wyszło, że my znamy tą ofiarę i sprawa jest z założenia śmierdząca.
- Nasza? Znaczy wiedźma?
- Brawojasiu. Takich rzeczy się nie robi. Ta babencja to wie, ale mimo to pakuje nas i resztę sióstr w nienaszą wojnę. Ale to jeszcze nie koniec.
- Wiem. Nie ona to pisała. Wyłamująca uczennica, to akurat usłyszałam. Czyli samowolka. Dziewczyna chciała przemycić swoje porachunki, ujebać tamtą naszymi centralnie rękami. 
- Nas akurat to nie obchodzi, dla nas odpowiedzialna jest mentorka, nie uczennica. Dlatego wygnałam obie, ale...
- Ale starej dałaś szansę. Młoda za to nie ma tu już wjazdu. Mogłaś zbanować także starą, ale po co tworzyć za dużo złej krwi? Dobrze kombinuję?
- Znakomicie. Chyba niedługo już zaczynamy? Jak się czujesz, tak w ogóle? Mała Mala Piąty Element. Zwołuj powoli dziewuchy na ogród. 
- Dobrze. Ja jestem wasza, wy jesteście moje. Tak?
Niestety narrator nie został wpuszczony ani do namiotu, ani nawet pod kopułę niewidkę, więc nie wie, co się działo dokładnie podczas tego jak dotychczas najliczniejszego sabatu u Anity. Tyle tylko, że aby było bardziej psychodelicznie Mala oraz inne debiutantki zostały uraczone szałwią wieszczą. Były bardzo dzielne, jak na dobrze się zapowiadające wiedźmy przystało, zaś gdy wszystkie panie na sam koniec pokrzepiły się wielce pożywną, tudzież smaczną zupą cebulową otrzymały propozycję nie do odrzucenia, czyli wspólny lot po obiekcie na miotłach oraz innym tego typu sprzęcie. Po wykonaniu tego zadania bojowego eskadra powoli zaczęła się przegrupowywać opuszczając lokal. Została tylko Ciocia Lala, Anita oraz inne dwie wiedźmy: pewna młoda adeptka oraz jej mentorka, które mieszkały dość daleko w innym mieście i które Nita zgodziła się przenocować. Za to Kaśka i Mala wsiadły do auta Roxy, która postanowiła je porozwozić do domów. Gdy zajechały pod kamienicę Turbiny Maczeta położyła swoją dłoń na jej ramieniu ze słowami:
- O Lalkę się nie martw, to naprawdę nic poważnego.
Choć Mala oberwała już co nieco od życia, to jednak była wrażliwą szesnastolatką, nie tak twardą, jak jej nowe starsze siostry, więc mimo usłyszanych słów martwiła się o Malinę, zwłaszcza, że kompletnie nie wiedziała co się mogło stać, o co może chodzić, za dużo myślała, więc nie miała na to za bardzo pomysłu.
DOKOŃCZENIE WKRÓTCE...

22 października 2024

Narkopodwyżka - nieco refleksji

Było trochę zabawnie, gdy kilku polityków, także dwóch dość istotnych dostało histerii co do tematu alkotubek. Sprawa ponoć jeszcze się nie skończyła, bo teraz reżim chce brać się za lody, czekoladki, czy inne jakieś tam cukierki, produkty kompletnie bez znaczenia, jeśli chodzi o podaż najbardziej popularnego narkotyku, czyli alkoholu. Tak naprawdę, to jest to czysta fanfaronada, pokazanie jak bardzo reżim chroni dzieciaki, bazująca na ludzkim lęku, czyli strachu przed fikcyjnym zagrożeniem.
Ale oprócz tego dzieją się też ruchy poważniejsze, czyli zapowiedź podwyżki cen tegoż. Tak to jest odbierane. Bo to, jaką drogą do niej dojdzie, czy ustaleniem ceny minimalnej za gram substancji czynnej, czy podwyżki akcyzy to jest już kwestia czysto techniczna, dla ewentualnego nabywcy kompletnie nieistotna. Puenta jest prosta: ma być drożej.
Tu reżim jest akurat porażająco szczery. Nie plecie bzdur na temat redukcji szkód wywołanych nadużyciem alkoholu, czy innych narkotyków, bo samej idei redukcji szkód kompletnie nie pojmuje, tylko przyznaje, że celem jest urealnienie cen, które jak wiadomo nie są do końca wolnorynkowe. Gdyby chciano tak realnie, na poważnie ograniczyć zjawisko owego nadużywania, to zalegalizowano by marihuanę, ale to jest za trudne dla decydentów, których większość to marychofobi, realni lub na takich pozujący. Za to zwykli ludzie, jak widać za mało doznają przykrości na skutek tego zjawiska, aby połączyć przysłowiowe kropki i wymóc taką zmianę. Jednak kwestia owych marychofobów, użytecznych idiotów działających dla alkolobby to jest już temat na inną, osobną dyskusję. Można z nimi pogadać jeśli są otwarci na wiedzę, ale zwykle to są zakute łby, na nich nie warto tracić czasu. Skupmy się więc raczej na spodziewanych skutkach zapowiedzianej podwyżki. Jakież one mogą być jeśli do niej dojdzie?
Trudno cokolwiek odpowiedzieć nie znając konkretniejszych liczb, ale skoro ma być "urealnienie", to stopa  procentowa owej podwyżki powinna być mniej więcej zbliżona do stopy inflacji. Tak więc od strony takiej czysto ekonomicznej nic wielkiego nie powinno się dziać. Państwo, które jak wiemy, ma gdzieś tak zwaną "trzeźwość narodu", tylko bardziej dba o interesy dilerów alkoholu nie może zbyt ostro podnieść akcyzy, gdyż tym samym zadziała wbrew nim, więc także sobie.
Ale na kim zarabiają owe połączone siły? Podzielmy sobie ludzi pod kątem sposobu, tudzież ilości spożycia na pewne grupy. Zaznaczmy jednak na wstępie, że ów podział jest przybliżony, granice między tymi zbiorami nie do końca ostre, zaś ich nazwy umowne, na potrzeby tego tekstu:
"Alkoholicy". Czyli ludzie cierpiący na chorobę alkoholową, uzależnieni od omawianego narkotyku. Kupują go regularnie, chyba że czasem zdobywają inaczej, przerywają używanie jedynie przy krytycznych okazjach, albo gdy podejmą mniej lub bardziej udane próby leczenia.
"Pijacy". Osoby pijące dużo, jak to się naukowo określa: ryzykownie lub problemowo. Co do regularności, to bywa rozmaicie. Nie są uzależnione, choć wiele jest na dobrej drodze do tego. Ich ilość jest szacowana na nieco większą, niż pierwszej grupy, zaś łączną sumę wydawaną przez nich na alkohol można uznać za podobną lub nawet nieco większą.
"Umiarkowani". Grupa największa, najliczniejsza, choćby ze względu na bardzo szeroki stopień owego umiarkowania, na bardzo duży rozrzut częstotliwości używania. Jak prawie każdy użytkownik piją dla tripu, jednak nie przekraczają granic owego tripu na tyle, aby móc to nazwać nadużyciem. Do tej grupy można też zaliczyć pijących "tylko dla smaku", ale trzeba pamiętać, że przeważająca ich część nie deklaruje prawdy na swój temat. Nie ma więc sensu ich jakoś detalicznie oddzielać. Ludzie trzeciej grupy nie kupują zbyt dużo towaru, jak na jednostkę, choć być może swoją licznością nadrabiają to, jednak Intuicja podpowiada, że łączna suma wydawana przez nią na alkohol jest mniejsza, niż przez pierwszą lub drugą.
"Abstynenci". Tacy, którzy nie piją wcale lub tak mało i tak sporadycznie, że jest to całkowicie pomijalne. To zaś oznacza, że suma, którą ta grupa wydaje na alkohol jest zerowa lub bardzo bliska tego zera. Co więcej, nieraz dostaje ona po dupie. Dokładnie tak, bo ludzie tej pierwszej lub drugiej grupy niekoniecznie piją za swoje.
To wszystko teraz trzeba policzyć, nie ma za bardzo do tego chętnych, ale wychodzi, tak na czuja, na to, że alkodil najwięcej trafia na dwóch pierwszych grupach. Na czwartej wcale nie trafia, zaś ta trzecia jest do dyskusji.
Ale...
Nie jest koniecznym zbyt strasznie rozumować, żeby dojść do wniosku, iż na krótki dystans alkodilerom, tudzież państwu zależy na ludziach pierwszej oraz drugiej grupy. Zrozumienie tych pierwszych jest banalne, kłopot zaczyna się przy tych drugich. Jest bowiem tak, że spożycie omawianego narkotyku przez ludzi pierwszej, tudzież drugiej grupy przeważnie generuje jakieś szkody. To zaś powoduje pewne koszty. Część tych kosztów pokrywają rodziny, czy też jacyś inni bliscy userów alkoholu. Być może jakiś drobny promil biorą na klaty nawet sami userzy. Ale drugą część pokrywa państwo, zarządca kraju. Jakie szkody można wykonać skutkiem nadużycia tak ukochanego przez społeczeństwo narkotyku? Nagie małpy potrafią sporo nawet na trzeźwo, niektóre nawet po Zielu, po którym żadnych szkód raczej nie ma, którego zresztą nikt przytomny, nie będący marychofobem nie zaliczy do narkotyków sensu stricto. Ale za to pojawia się dość ciekawe pytanie. To, że dilerzy (producenci, sprzedawcy) alkoholu mają gdzieś szkody wywołane nadużyciem tego narkotyku jest sprawą jasną, klarowną. Za to nie jest do końca jasne, czy wpływy będące skutkiem podatku akcyzowego na pewno pokrywają koszty naprawiania owych szkód? Innymi słowy, czy ludzie mniej pijący, konsumujący mniejszą ilość narkotyku finansują, tak po części zabawę tych więcej pijących? 
Pytanie do przemyślenia, zaś jako tło muzyczne proponujemy znowu piątkę Laleczek, od których jakoś nie potrafimy, czy też nie chcemy się odkochać. Akurat kawałek zagrają godny, znany, wręcz kultowy, jak świetnie to wiedzą maniacy prawdziwej, dużej muzyki.
Jeszcze bonus dla maniaków samych Laleczek:

12 października 2024

WIEDŹMOWA PRZYGODA URLOPOWA

Tego roku Anita wybrała, jak co roku zresztą, wrzesień, jako porę, gdy spędzi czas umownie zwany urlopem. Porę tą wyznaczał grafik realizacji jej hobby, jakim była uprawa Zioła, które co prawda można realizować przez cały rok przy obecnych rozwiązaniach technicznych, jednak Lato niezmiennie niesie za sobą najmniejsze koszty. Podobnie zresztą podchodziła do sprawy Kaśka, która dysponowała zupełnie innymi warunkami do uprawy, ale zostawmy już ten temat, jako mało istotny dla treści tej opowieści. Tym razem Nita zgadała się ze swoją najlepszą psiapsią Roxy, że spędzą ten urlop razem. Plus także ze swoimi chłopami. Rok wcześniej wiedźma spędziła ów czas w miejscu, które na tyle przypadło jej do gustu, że uznała, iż warto to powtórzyć. Jako, że Borek nie oponował, sprawa została przesądzona, zaś Roxy, po przedstawieniu jej pomysłu szybko się nań zgodziła. Misiek, jej facet również nie oponował. Czyli konsensus był, zaś samo miejsce, gdzie cała czwórka miała się wybrać być może podobałoby się wielu osobom, jeśli by miały podobną koncepcję urlopu. Jak na ich mobilność nie było ono zbyt daleko od miasta, bo nie więcej, niż dwieście kilometrów autem. Był to otoczony lasem ośrodek domków campingowych położony nad jeziorem. Jak to przedstawiła Anita na pierwszej rozmowie jakiś czas wcześniej:
- Teren uzbrojony, domki z łazienkami, inne wyposażenie jest, czajnik, lodówka, telewizor, mini aneksik kuchenny, wszystko inne co potrzeba. Jak to w niezłej klasy hotelu. Sam teren czyściutki, zadbany, chroniony, zamknięty dla obcych. Każdy domek milusi, grube drewno, otoczony żywopłotem, czyli dyskrecja, prywatność jak należy. Do tego żadnych dzieciaków, zwierzaków, ośrodek jest targetowany na takie pary, jak my, czy inne duety. Inne zestawy też mile widziane, zawsze porządne wyrko ekstra dostawią na ekstra życzenie.
Roxy westchnęła:
- Oaza Świętego Spokoju...
- O to nam chyba kurwa chodzi, tak?
- A jaki jest rozmiar nieszczęścia? No, wiesz...
Nita podsunęła Rudej cennik, ta spojrzała nań badawczo swym okiem bizneswoman i stwierdziła:
- Tanio nie jest, ale da się wytrzymać. Jak korpodupkę było stać, to mnie też musi. Wchodzę w ten Święty Spokój.
- Jest jeszcze coś dla ciebie.
- Znaczy?
- Bungalowy są wygłuszone lepiej, niż twoja sypialnia.
- No! Kocham cię siostro jak własną osobistą klitorinę. Wreszcie się będę mogła tam wywrzeszczeć za wszystkie czasy.
Wreszcie nadeszła ta wielkoporonna chwila, gdy kawalkada dwóch aut ruszyła spod domu Anity. Była to też okazja, aby Falibor mógł przestować ich nowy nabytek na trasie nieco dłuższej, niż regularne kursy po ulicach miasta. Stary pojazd Anity dostał się na ten czas Malinie, bardzo jej się przydał do pracy. Roxy bowiem, mimo że zawiesiła firmę rozpuszczając swoje panie na ich urlopy, to jednak nie całkiem, gdyż ekipa Lalki działała dalej realizując ostatnio przyjęte zlecenia, które się akurat trafiły. Pracowały tam młode stażem kobietki, którym żaden urlop jeszcze za bardzo nie przysługiwał. Jakoś tak po jednej czwartej drogi auto Roxy jadące jako drugie nagle przyspieszyło, wyprzedziło to pierwsze, po czym na pełnym gazie zniknęło za najbliższym zakrętem drogi.
- Pupcia, co jest z nimi? Co oni robią?
- Nie wiem. Ale chyba nic awaryjnego, bo Ruda by dzwoniła. 
Zaginiony pojazd odnalazł się już wkrótce po iluś tam kilometrach. Stał sobie w parkingowej awaryjnej zatoczce na obrzeżu drogi. Dalej zaś było szczere pole. Gdy Borek zwolnił oboje zobaczyli Miśka siedzącego z błogą miną za kierownicą robiącego wrażenie, jakby się więcej, niż tylko relaksował.
- A gdzie Roxy?
- Co cię to obchodzi nagle?
- Rozumiem, sika za autem po drugiej stronie.
- Tak Słodziaczku, sika za autem po drugiej stronie. Jedź. Dogonią nas, nie zgubimy się, też znają trasę jak dojechać.
Anita spojrzała na Borka z nieukrywanym rozbawieniem...
Wreszcie wszyscy dojechali, zainstalowali się po swoich domkach. Akurat ich dwa były dość blisko siebie, tak zresztą miało być, więc na wypadek wspólnej potrzeby integracji była to korzystna okoliczność. Tak też zrobili nieco później, gdy Anita oprowadziła wszystkich po znanym już jej i Borkowi wcześniej terenie, razem też poszli coś zjeść do skromnego baru, który również funkcjonował na terenie ośrodka, razem też już po powrocie osuszyli butelkę wina okadzoną dymem Ziela ze świeżych anitowych zbiorów.
Za to niekorzystna była pogoda od rana dnia następnego. Ba, żeby tylko tego jednego. Było ich aż trzy takich dni, gdy po prostu padało, może niezbyt intensywnie, czy bez przerwy, jednak wystarczająco na tyle, aby zniechęcić do działań na świeżym powietrzu. Zapewne nasz czwórka nie nudziła się wtedy, gdyż inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi. Jednak co wtedy robiła? No cóż, permanentnie wywieszone na klamkach drzwi domków tabliczki "nie przeszkadzać" jasno dawało do zrozumienia, aby się tym nie interesować. Wiadomo, że tylko wieczorami zbierali się wszyscy na werandzie któregoś domku osłonięci żywopłotem prywatności oddając jakimś czynnościom integracyjnym.
Dopiera dnia czwartego Frigga odkucła, Tlaloc schował swój siusiak, zaś Saule obnażając swą gorącą, świetlistą pupę przystąpiła do osuszania okolicznej okolicy. Już od rana nasza czwórka wykonała gruntowne porządki domków oraz okolic, zjadła wspólne śniadanko, po czym panowie poszli do auta aby udać się do pobliskiego miasteczka po jakieś większe zakupy. Ale przedtem Anita wręczyła im małą fiolkę ze słowami:
- To na wszelki wypadek.
- Co to jest?
- Magiczne Antyalko. Żebyście mogli bezpiecznie wrócić, gdy wam wpadnie do głowy wpaść gdzieś na piwo. Jedna, dwie krople niwelują na jakąś godzinę wszelkie działanie narkotyku, żaden alkomat nic nie wykaże.
Gdy wiedźmy zostały same Roxy zapodała:
- Chłopy z dupy - babom leżej. Proponuję spacerek na ten pomost, co go pokazywałaś pierwszego dnia. Przewietrzymy sobie cipska nad wodą. Nie wiem, jak tobie, ale mnie zaczyna być gorąco.
Koncepcja została przyjęta i już po iluś tam minutach panie maszerowały przez teren ośrodka, wreszcie dotarły nad jezioro. Rozłożenie koca oraz pozbycie się wszystkich szatek zajęło im kilka sekund, po czym Anita nagle pokręciła głową ze śmiechem:
- Czy twój Misiek trenuje może siatkówkę?
- A czemu?
- Wcięte ma łapsko chłopisko.
Mówiąc to dziobnęła palcem pośladek przyjaciółki.
- Lepiej popatrz na swoje siniaki na cyckach. Borek pewnie ćwiczy piłkę ręczną po pracy. Pewnie cię wszystko boli, bo mnie na pewno. Po tej trzydniówce dziś chwilowo praktykuję czystość.
- Znaczy umyjesz się porządnie?
- Dokładnie tak to znaczy. Higiena to podstawa.
Co prawda większość czarownic potrafi dość szybko pozbyć się śladów ostrej miłosnej sesji, ale tym razem, na wakacjach, po co nadużywać mocy? Tak sobie szczebiotały na luzie popijając wino, tudzież pogryzając ciasteczka przyniesione w piknikowym koszyku, wreszcie Anita spytała:
- Joint division?
Na co Roxy z udawanym oburzeniem spytała:
- Ależ moja droga! Co ty mi proponujesz? Kto to widział takie rzeczy? Od marychy się przecież zaczyna! Już po jednym razie...
W tym momencie obie zgodnie ryknęły głośnym śmiechem. Ten kretyński, marychofobiczny tekst zawsze śmieszy normalnych ludzi tak, że prawie nikomu nigdy nie udaje się go dociągnąć do końca. Ale nagle spoważniały.
- Chyba będziemy miały towarzystwo.
- Na to wygląda.
Anita zrobiła ruch, jakby chciała sięgnąć po ubranie, Ruda jednak syknęła do niej powstrzymująco:
- Siedź spokojnie korpodupko, nie pękaj, bądź dumna z tego, co masz. Niech wietrzyk ciepły owiewa pieszczotliwie kobiece walory twe.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, bo nie wyglądamy zbyt dumnie, tylko raczej jak ofiary przemocy domowej. NIe dajemy tym samym światu zbyt politycznego prospektu.
Zaczęły się ubierać, wiele tego zresztą nie było, tymczasem do wejścia na pomost zbliżała się ekipa czterech panów wieku niezbyt dokładnie określonego. Ubrani byli po letniemu, tak, że raczej nie było do rozpoznania, kim mogą być. Jednak kierunek, z którego nadeszli brzegiem sugerował, że:
- Nie wyglądają na mieszkańców ośrodka.
- Pewnie wleźli na obiekt przez jakąś dziurę w płocie. Tu kamery są tylko przy wjeździe, przy recepcji, przy barosklepiku, chyba nigdzie więcej.
- A ochrona gra w karty lub ogląda gołe baby na kompie.
- Co robimy?
- Zwijamy się. Co by się miało nie zadziać, to Święty Spokój szlag trafił. To co? Spadamy stąd? Pójdziemy sobie do lasu, tam spalimy sobie blancika.
- Nie kochana, tak to ja nie chcę. Najpierw mówisz siedź, potem że spadamy. Zapłacone, u siebie jesteśmy, więc niby czemu mamy stąd iść?
Roxy dała się przekonać, tymczasem wspomniana czwórka maszerowała już pomostem. Nieśli ze sobą karton zapewne piwa, każdy dzierżył w garści po puszce, zaś ton ich rozmowy świadczył, że jakieś piwa wcześniej już zaliczyli. Wreszcie doszli prawie do końca pomostu, zatrzymali się, zachowując jednak pewien dystans społeczny do siedzących na kocu kobiet. Tylko jeden podszedł bliżej, sądząc po niezbyt zachwyconej mnie Anity nawet mocno za blisko.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Czy sprawi kłopot, jeśli...
Wiedźma wpadła mężczyźnie w słowo:
- Nic nie sprawi kłopotu, jeśli usiądziecie sobie nieco dalej. Wy robicie swoje, my robimy swoje, nikt nikomu nie przeszkadza. Może tak być?
Mówiąc to Nita sięgnęła po butelkę z winem, upiła spory łyk, po czym podała trunek Rudej, która również się uraczyła lustrując stojącego śmiałka od stóp do głowy. Ten zaś odparł:
- To ja mam inną propozycję. Taką, że usiądziemy razem, napijemy się piwa, pogadamy, poznamy się jakoś bliżej. Co wy na to, moje panie?
Głos zabrała Roxy:
- Sprawa jest niestety taka, że to akurat my decydujemy, z kim i w jakich okolicznościach przyrody zawieramy znajomości, szczególnie bliższe, więc wypierdalać! Tam, na środek pomostu. Obiecujemy, że nic się wtedy przykrego nikomu nie stanie.
Po tych słowach bliżej podeszła reszta. Trudno dociec, co mówili, bo przekrzykiwali się nawzajem, można było jedynie rozpoznać pojedyncze słowa nie wszystkie uważane bynajmniej za ładne. Jeden z natrętów podszedł najbliżej, schylił się i wyciągnął rękę do Rudej, ta jednak szybko wstała, spojrzała mu w oczy, szybko coś wyszeptała, po czym wykonała identyczną czynność w kierunku drugiego pana. Anita wstała również i tak samo potraktowała dwóch pozostałych. Potem obie wiedźmy zabrały koc oraz koszyk, odeszły kilka kroków pomostem w stronę brzegu, odwróciły, zaś oczom ich zaprezentował się widok niczym na filadelfijskiej alei Kensington. Czterech facetów stało chwiejnie na nogach niczym zombies wodząc pustymi oczami za obiema czarownicami.
Jest nieco czasu do dyspozycji, więc wyjaśnijmy pokrótce, co się stało. Otóż wszyscy czterej zostali poddani urokowi znanemu wśród czarownic pod nazwą Głupi Jasio. To bardzo proste zaklęcie potrafi wykonać prawie każda, nawet adeptka po krótkim wstępnym szkoleniu bez jakichkolwiek rekwizytów. Jak pamiętamy, kiedyś użyła go Mala, aby na rozkaz matki zgwałcić Borka, ogólnie jednak rzadko jest stosowane do jakichś miłosnych celów, gdyż jego działanie trwa góra kwadrans, zaś ofiara pozbawiona jest świadomości. Typowe użycie wykonała kiedyś Kaśka, aby szybko pozbyć się kanara w autobusie. Faceta zauroczyło na kilka minut, ona zaś miała czas się oddalić. Anita i Roxy chwilę jeszcze popatrzyły na całą czwórkę, wreszcie ta pierwsza spytała:
- To wszystko, czy jeszcze coś?
- Kaśka pewnie by ich umyła na koniec wkopując wszystkich do wody, ale szkoda ryb, jeszcze się potrują. Ja mam inny pomysł.
- Perfidny, jak mniemam?
- Pewnie. Ale spokojnie, mamy nieco czasu.
Mówiąc to Roxy schyliła się do koszyka wyjmując zeń dość sporą kosmetyczkę. Pogmerała w niej chwilę, po czym pokazała już nie fiolkę, ale jeszcze nie buteleczkę. Anita uśmiechnęła się.
- Znam styl tych naczynek. Dekokty Cioci Lali.
- Też masz takich wiele, prawie połowę apteczki.
Mentorka obu wiedźm była także mistrzynią magicznej farmacji, zaś Nita and Ruda były jej najlepszymi, ulubionymi uczennicami, więc miały od niej sporo różnych eliksirów, które starannie reglamentowała wśród wybranych.
- A co to jest centralnie?
- Sugestrik.
- Ujuj. Grubo.
Jak działał ów konkretny eliksir?  Teoretyczny opis jest dość prosty. Najpierw płyn musi dostać się do ustroju obiektu. Można komuś dodać do napoju, ale wystarcza już kilka kropel zadanych na skórę. Już prawie natychmiast obiekt doznaje transu typu hipnotycznego, przy okazji też traci zdolność do samodzielnego ruchu. Ten stan utrzymuje się od dziesięciu do piętnastu minut, taki czas wystarcza, aby zaprogramować danego osobnika, przekazać mu sugestie, co ma robić, jak ma działać po ustąpieniu pierwszej fazy transu. Sugestia jest bardzo silna, silniejsza, niż takowa podczas zwykłej hipnozy, kiedy pewnych zachowań obiektu nie da się spowodować. Co ciekawe, obiekt jest wciąż świadomy tego, co robi, ale nic nie może na to poradzić. Drugą ważną własność Sugestriku można uznać za wadę lub zaletę, zależnie od punktu widzenia. Otóż środek działa na wszystkie osoby pozbawione mocy. Czyli na przeważającą większość. Odporne są wiedźmy, magowie, krypty obojga płci oraz niebinarne. To zaś oznacza, że czarownica może go zaaplikować gołą dłonią.
Tak też zrobiła Roxy. Zakraplała sobie na własną dłoń po kilka kropel Sugestriku, po czym nacierała po kolei skronie wybudzających się złoli. Anita była wyraźnie zaintrygowana:
- Co będą musieli robić?
- Tych dwóch było grzeczniejszych, więc potraktujemy ich jakby amnestyjnie. Choć potem... Nie wiem. Też będą mieli przesrane wśród swoich. Za to tych dwóch... Cierpliwości Niteczko. 
Ruda podchodziła kolejno do chwiejących się na nogach mężczyzn, po czym każdemu coś mówiła do ucha. To nie wyglądało na krótkie polecenia, tylko na dłuższe instrukcje. Wreszcie wróciła do Anity, wzięła od niej koc, po czym złożywszy go na deskach pomostu zrobiła zeń improwizowane siedzisko.
- Posadź pupinkę wygodnie, ja sobie siądę obok ciebie, mamy jeszcze resztkę ciasteczek, po łyku winka, do tego zajaramy sobie wreszcie blancika. Tych dwóch wyjmie zaraz telefony, zaś tych drugich dwóch...
- No, właśnie? Co z nimi? 
- Pamiętasz, jak byłyśmy siusiary i strasznie nas kręciło yaoi hentai? Wiesz, te gejowskie anime dla dorosłych. To teraz będzie show na żywo.
Roxy zaciągnęła się głęboko dymem Ziela, potem jeszcze raz, wreszcie przekazała skręta przyjaciółce. Zaś oczy obojga pań śledziły hardkorową scenkę miłości dwóch panów. Pozostałych dwóch starannie filmowało przebieg wypadków. Kobiety przytuliły się do siebie dopijając resztę wina.
- Tak sobie zwizualizowałam teraz, co się będzie dalej działo, gdy ci kolesie puszczą te ich filmy dalej w obieg. Do neta, między sobą... Po mojemu, to oni się tam zaczną nieźle prać w swoim gronie.
- Było nas nie zaczepiać. Czekaj śliczna, ja też zrobię nagrywkę paru minut. Jak już wrócimy do miasta, to pokażę dziewczynom w Pleciudze, trochę się pośmieją, pochachają z naszej przygody.
Po kilku minutach Roxy zaczęła kończyć filmować, zaś Nita wrzuciła peta do pustej już butelki po winie, która wylądowała w koszyku razem z pustym opakowaniem po ciasteczkach. Wreszcie Ruda włożyła tam telefon i podała psiapsi jej własny. Po czym wstała z koca mówiąc:
- Ja już chyba dobrze się nie bawię. Znaczy świetnie się bawię, ale ten widok mnie już nie bawi.
- Mnie też już to znudziło.
- Dlatego ci daję telefon. Dzwoń po ochronę.
- Zadzwonię, ale może zobaczymy ich miny jak przyjdą.
- Naprawdę ci zależy? Bo mnie raczej zależy, żeby ci ochroniarze nie mieli przykrości. Wiesz, że nie dopilnowali terenu.
- Co racja, to racja. To już klikam, potem pójdziemy do recepcji. Spotkamy pewnie po drodze ochronę, oni pójdą na pomost, a my w tej recepcji bardzo ładnie poprosimy, żeby ich nie gęgano. Potem wrócimy do nas, trochę poleżymy sobie, wymyślimy jakieś fajne wspólne jedzonko i je zrobimy jak nasze chłopaki wrócą.
Tak też zrobiły, ochroniarzom włos z głów nie spadł, tylko musieli zająć się szybko porządną naprawą ogrodzenia, bo rzeczywiście w jednym miejscu było ono w stanie bardzo stanowczo niecywilizowanym.
Za to dwa tygodnie później w Pleciudze...
Malina wprost nie mogła oderwać wzroku od filmiku na telefonie Roxy, chichrała się przy tym nieustannie nad wyraz gimnazjumicznie. Wreszcie aparat przejęła Kaśka, która obejrzawszy wszystko bez słowa komentarza westchnęła i spojrzawszy na jego właścicielkę takim jakby filozoficznym spojrzeniem oświadczyła:
- Wiesz Ruda, co ja ci powiem, to co bym ci nie miała powiedzieć, czy nie powiedzieć, to ci jednak powiem. Jeteś niedobrą, wręcz złą, bezwględną, bezlitosną, do tego okrutną kobietą.
Na te słowa Anita, najlepsza psiapsia Rudej zareagowała błyskawicznie. Położyła na stoliku z głośnym stuknięciem kolorowe sportowe pisemko na którego rozkładówce jawiła się obficie zalana krwią twarz Maczugi, ciężko znokautowanej w oktagonie przez Maczetę kilka dni wcześniej. Gest ten okrasiła pytaniem:
- I kto to mówi?
Telefon Roxy trafił do Mali. Naprawdę trudno oszacować, czy obejrzała ona filmik. Mina dziewczyny wyraźnie wskazywała, że była ona kompletnie nieobecna, czy raczej obecna, ale na jakimś swoim osobnym tripie. Być może miała ku temu powody, gdyż niecałą godzinę wcześniej Kaśka na mocy własnej samodzielnej, z nikim nie konsultowanej decyzji przywiozła ją do kafejki jako Piątą Siostrę domykającą hermetyczny pentagram Czterech Sióstr. Zaś na miejscu Mala dowiedziała się, że za dwa dni ma się stawić na sabacie równonocowym w domu Anity, zaś obecność jej nie podlega żadnym negocjacjom. Jak jej powiedziały Kaśka i Malina:
- Jesteś nasza, Nitka i Ruda mają to samo zdanie.
Wspomniane wiedźmy zgodnie kiwnęły głowami uśmiechając się życzliwie.
Ale do obłędnej kariery życiowej ślicznej, przemiłej, tudzież pracowitej Turbinki, do szalonego tempa, jakim gnała przez całe Lato wrócimy przy innej okazji, w którymś kolejnym opowiadaniu cyklu.