17 września 2020

ANTYWIRUS /odcinek 14/

- No, żesz kurwa mać!!!
Doc zsiadł z roweru i spojrzał na sflaczałą oponę tylnego koła. Potem odwrócił głowę w stronę ośrodka, ale im dłużej tam patrzył, to tym bardziej tam nie dostrzegał nic, co by przypominało jakiś pojazd kołowy. Odepchnął rower na pobocze alejki i ruszył przed siebie forsownym marszem.
...
Pan Hagen studiował w skupieniu kartkę papieru leżącą na biurku. W końcu podniósł głowę, rozejrzał się uważnie po zgromadzonych w gabinecie i przerwał wszechobecną ciszę:
- Zgodnie z życzeniem państwa młodych oraz instrukcją od obecnej tu zacnej i nadobnej pani Sue ma być szybko, krótko i treściwie. Tak właśnie to zrobię.
Wstał z fotela i oświadczył:
- Zoe i Maksie. Od tej chwili jesteście małżeństwem.
Spojrzał na Sue, ona zaś pokazała mu lajka i podeszła do biurka kładąc na nim małe, ozdobne puzderko. Pan Hagen wyjął zeń dwie obrączki, wyszedł zza mebla i wręczył je młodej parze ze słowami:
- Życzę wam szczęścia w byciu razem.
Sue uzupełniła to teatralnym szeptem:
- Macie się pocałować!
Gdy Zoe zniknęła w niedźwiedzim uścisku Maksa na sali rozległ się miarowy, rytmiczny huk. Tak brzmiały oklaski w wykonaniu Zofii, która generowała je swoimi wielkimi dłońmi. Reszta zebranych zawtórowała i w gabinecie zapanował istny zamęt. Doc szybko złożył życzenia młodym i chciał umknąć na bok, ale powstrzymało go szarpnięcie za ramię.
- Gdzie, idioto!? Pomóż mi z kwiatami!
Głos Sue wyraźnie negował jakikolwiek sprzeciw. Już po kilku minutach na biurku pana Hagena wyrosła sterta kolorowych bukietów i wiązanek. Gdy już przestała rosnąć Sue przekrzykując gwar rozmów zakomenderowała:
- Spotykamy się w barze!
Było to hasło  do wyjścia z gabinetu, w którym został pan Hagen, Sue, Doc i Zofia, która od razu zabrała się do sprzątania biurka.
- Pani Sue, piętnaście minut temu czułem coś dziwnego, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Czy to się nazywa trema?
- Już po zabiegu. Mam nadzieję, że nie bolało? Tak, czy owak było super. Najszybszy ślub świata i tak właśnie miało być.
...
Weselne after party też zbyt długie miało nie być, założeniem była dość skromna impreza. Bar zwany też czasem bufetem miał dwa pomieszczenia, więc jedno przeznaczono na imprezę zamkniętą. Szwedzki stół, trochę trunków i trochę świętego zioła. Kto chciał popląsać wychodził na patio, gdzie za skromną konsolą rządziła Kanna, szefowa działu botanicznego, która co każdy weekend realizowała się jako didżejka, takie miała hobby. Do niej właśnie poszedł na samym początku Doc, który prawie wcale nie chadzał do baru. Do "ogrodu", bo tak nazywano dział botaniczny również. Gdy się uściskali na przywitanie Kanna zaczęła od wymówek:
- Dzban jesteś, nie kumpel, masz do ogrodu rzut beretem, ale wpaść pogadać nie chce się dupy ruszyć, tak?
- Chyba masz tak samo, więc?
- No wiesz, praca i takie tam...
- A ja to co, kijem gruchy obijam?
- No, już dobrze. Ale w tym tygodniu widzę cię u siebie, razem z tą twoją Sue. Klasa kobitka, skąd ty takie laski wyjmujesz? Na zgodę spróbuj mojego nowego dziecka.
Tu Kanna podała mu waper nabity ziołem.
- Ja też chcę!
Sue pojawiła się nagle przy nich.
- Kochanie, to jest Kanna, która walczy z narkomanią na świecie wynajdując nowe odmiany zioła w swoim ogródku.
- Co ty mi nie powiesz? Przecież ja to wszystko już wiem od niej samej, my się świetnie znamy.
- Ty już chyba wszystkich znasz na tej wyspie. To akurat ciekawe, bo ja tu nie znam prawie połowy gości.
- Bo się nie udzielasz towarzysko. Tylko pracujesz, a w przerwach żresz i posuwasz swoją siostrę oddziałową.
Kanna uśmiechnęła się pobłażliwie:
- No, dzieciaki, spokój. Trochę Doc przesadziłeś z tą walką. Walka jest tylko tam, gdzie zioło jest legalne. Ale na większości globu to raczej narkomania walczy z ziołem.
Sue pyknęła z wapera i zmieniła temat:
- Rozmawiałam z panem Arnoldem. Zamknięta sprawa. Powiedział, że szefuńcio go pochwalił za ten numer z Alim.
- O czym mówicie?
- Nic takiego. Jeden z naszych pacjentów był niegrzeczny i miał pecha być za to skarcony. Ale przeżył i nie ma już o czym gadać.
- Cicho, szefuńcio idzie.
Na widok pana Hagena Kanna wskoczyła za konsoletę. Pulsujące techno urwało się i z kolumn zabrzmiała "Whiskey in the Jar".
- On to ponoć bardzo lubi.
- Lizuska.
Kanna pokazała Sue język w odpowiedzi, ta zaś chwyciła Doca za łokieć i odciągnęła energicznie na bok.
- Co to za laska z szefuńciem?
- Wreszcie kogoś nie znasz? No, i słusznie, bo to rzadki gość na wyspie. Nie wiem, czy chcesz ją poznać. Nazywa się Sarabella. Gdy szefuńcio jest poza wyspą, ona robi za jego osobistą ochronę. Tu jest mu zbędna, więc lata po świecie i wykonuje zlecenia, takie specjalne zlecenia.
- Niby jakie?
- Sprząta świat. Wyrywa chwasty, takie trudne do wyrwania.
- Taka killerka z wyższej półki?
- Z najwyższej, wyższej nie ma. Do tego chodzący arsenał. Kiedyś po wyspie chodziły takie plotki, no wiesz, takie męskie żarty, że nawet w cipie ma schowany shuriken.
- Muszę ją poznać.
- To powodzenia, bo ona z nikim nie gada. Królowa lodu to przy niej wesoła figlara. Spójrz na jej pysio, zero uśmiechu.
- Ładna, co chcesz?
- Piękno zaklęte w kamień.
- Zobaczymy. A teraz idę do Zoe.
- Czekaj no chwilę. Jeszcze mi tylko powiedz, kto to jest ta czarna, którą Zofia trzyma za rękę. Nie powiem, nawet milusia.
- To jej dziewczyna, pracuje w łączności.
- Dziewczyna?
- Masz z tym jakiś problem?
- Chyba mam, ale nie taki jak myślisz.
- A jaki?
- Zofia mówi. Odkąd ją znam...
- Zofie też czasem coś mówią.
Po tych słowach Sue obróciła się szybko na pięcie i poszła sobie zostawiając doktorka sam na sam ze swoim zdumieniem.
...
Impreza kręciła się w najlepsze, niczym pupy pań uczestniczących w konkursie twerkingu, który zorganizowała Sue. Tylko Doc kręcił nosem już po całym wydarzeniu:
- Słabo ci to szło kochanie.
- Ty nic nie rozumiesz. Jestem lepsza od Zoe, ale niepolitycznie byłoby dziś wygrać z panną młodą. Więc się podłożyłam i tyle. To ona miała zebrać największe oklaski.
Pan Hagen kręcił się po sali niczym wzorowy szef na firmowej integratce, który powziął sobie za obowiązek pogadać z każdym pracownikiem. Doc też się kręcił, ale raczej nie miał ochoty na żadne small talks. Za to miał ochotę coś porządnie zjeść, być może za sprawą zioła od Kanny, więc wchłonął cały półmisek jakiejś sałatki, po czym wyszedł się przewietrzyć na zewnątrz baru. Wykonał dłuższy spacer po okolicy, zaś gdy wrócił na salę spotkała go kolejna niespodzianka. Na podłodze, pod ścianą siedziały razem Sue i Sarabella. Popijając z jednej butelki wino i wymieniając się waperem chichotały niczym egzaltowane małolaty.

TO BE CONTINUED...

11 komentarzy:

  1. O, to jednak Sarabella towarzyska jest, albo to zioło tak działa:-)
    Ale imiona wymyślasz nietypowe, nie ma co!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. albo Sue potrafiła z nią zagadać, jak to się mówi "trafić do niej"?...
      imiona do postów literackich wybieram zwykle dość krótkie, z przyczyn praktycznych, ale tym razem jakoś tak mnie naszło na jakieś dłuższe, w końcu Sarabella to postać epizodyczna raczej ma być, długo nie zagości na planie...

      Usuń
    2. Szkoda, że prezes takiej nie zatrudnia do ochrony, może taniej by było?

      Usuń
    3. tego to już nie wiem, ile pana Hagena kosztują usługi ochroniarskie Sarabelli na wyjazdach, czy ona to robi "społecznie", dla jakiejś idei lub z osobistej sympatii, czy inkasuje za to słone honoraria... wprowadzając tą postać na "boisko" nie wkręcałem się już w detale ich wzajemnych relacji, za dużo wątków by było do omawiania, a ja kiedyś chcę skończyć pisać ten serial :)

      Usuń
    4. A dlaczego taniej miałoby być ? Jest zapewne super wyszkolono lepiej niż np. taki Sato , więc musi jej płacić dużo kasy z powodu extra ochrony . W takich przypadkach nie ma mowy o wolontariatach .

      Usuń
    5. @Julianne...
      niekoniecznie... panienki Kadafiego ochraniały go za samo "pukanie" /plus wikt i opierunek na koszt państwa/ i więcej im nic nie było trzeba :)
      https://youtu.be/IrjizI0wsXU

      Usuń
  2. Stworzyłeś bardzo fajną postać tej Sue taką żywą wszedzie jej pełno . Dla takiego Doca Sue to wielki skarb ;-))) Jestem ciekawa co będzie dalej …

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam systematycznie więc już się pogubiłam; kto kogo pukał; a kto na wolontariacie ochraniał :) kto z kim i na jakich warunkach; Sue to kochanie?
    przepraszam - wysiadka; musiałabym na spokojnie zacząć od początku czytać wszystkie odcinki; a na to nie mam czasu; absorbują wnuczęta;
    więc tylko pozdrowiam i spadam, :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak wnuczęta, to w porządku, jesteś usprawiedliwiona, masz prawo nie wiedzieć, kto kogo pukał...
      pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Dzięki za wyrozumiałość; ledwie odjechało dwoje wnucząt [6 lat i 3 miesiące] a już zapowiedziała się trójka [12, 10 i 6 lat]; a po każdej wizycie w domu demolka, bo u babci luz i swoboda :)

      Usuń