Słowo "zazdrość" ma kilka detalicznych znaczeń, ale tu akurat zajmiemy się taką zazdrością, która miewa miejsce w związkach (dwuosobowych), lecz bez wnikania zbytnio w głębię relacji ich tworzących. Ważne jest tylko, czy w takim związku istnieje "pakt na wyłączność", który może zawrzeć także para tworząca luzacki układ typu "fuckin' friends". Niedomyślnym doprecyzujmy tylko, że chodzi o wyłączność w temacie okazywania sobie pozytywnych emocji, wymianie dobrych wibracji metodą bezpośrednią, cielesną. Bo jeśli paktu nie ma, to nie ma zdrady, a wtedy zazdrość jest czystym surrealizmem, choć czasem też się zdarza, gdy jedna ze stron uważa, iż taki pakt jednak istnieje.
Ale może już nie komplikujmy, zacznijmy od samego paktu, bo tu się zaczyna pierwszy schodek. Rzecz jasna zostawmy na boku ten spisany na papierze, bardzo ogólnikowo zresztą sformułowany, bo ewentualna rejestracja, zwana "ślubem" to sprawa wtórna, niejako dodatek do związku, dla niektórych bardzo ważny, ale de facto niekonieczny. Pakt tworzy się już wcześniej, jako ukryte założenie, bardzo intuicyjnie, według formuły "wiadomo, co chodzi". Niby to już wystarczy, bo skoro obie strony nadają na tej samej fali, to wszystko powinno być już jasne. Jasne niestety tylko "niby", bo niekoniecznie tak bywa.
Przykład numer jeden:
- Ja cię nie zdradziłam, ja mu tylko zrobiłam loda.
Autentyczne zdanie, które padło na pewnej grupie spotkaniowej. Jako że w skład tej grupy wchodzili dość młodzi ludzie, to można by to zwalić na brak otrzaskania z tematem. Tedy rzućmy okiem na drugi przykład, ludzi nieco starszych:
Pewien mój dawny kumpel, żonate chłopisko, nie żałował sobie innych panienek, ale miał pewną żelazną zasadę. Nie praktykował bowiem z nimi "coitus vaginalis".
- To byłaby już zdrada.
Tak nam, swoim kumplom, kiedyś się zwierzył przy piwie. Nas to co prawda guzik obchodziło, bo jako ludzie na poziomie nie byliśmy ciekawi detali cudzego życia intymnego, ale ktoś mimo to zapytał, tak dla polewki, dla zgrywy:
- Czy twoja lady o tym wie?
Zgodny, jak na komendę, chóralny rechot zakończył temat. Jak się okazało po pewnym czasie, owa lady nie wiedziała i miała zupełnie inne zdanie na ten temat. Któregoś dnia przypaliła ptysia z jakąś laską "na gorącym", po czym sprawa poszła na cito. Walizka za drzwi, potem szybki rozwód. Gdy wyżalał się nam ze swej traumy, ktoś skomentował to jak następuje:
- Skoro dmuchałeś pannę w popielnik, to spotkała cię naprawdę wielka niesprawiedliwość. Twoja żona postąpiła skandalicznie.
Przerwa na śmiech i jedziemy dalej:
Te powyższe przykłady pokazują, że samo tylko intuicyjne "wiemy, o chodzi" może nie wystarczyć. Taki pakt trzeba doprecyzować paszczą, czyli po prostu pogadać ze sobą. Bo to, co jedna strona uważa za zdradę, to nie musi być to samo, co uważa druga. Zaś seks to niekoniecznie tylko jedna technika.
Okay, ale może tyle na ten temat. Przejdźmy do sytuacji, gdy pakt został już doprecyzowany, jest consensus w parze, na czym polega zdrada, gdzie przebiegają jej granice. Sam pakt ma się nijak do tego, czy zazdrość się pojawi, czy nie. Jak taka zazdrość działa?
Aby to wyjaśnić, wyobraźmy sobie taką sytuację, że do zdrady faktycznie doszło. Bez zamulania tematu kwestią, czy na pewno doszło, czy nie, jakie przesłanki na to wskazują. Załóżmy, że doszło i już. Co czuje strona zdradzona? Najpierw ból, ale co boli? Najkrócej mówiąc boli skaleczone poczucie własnej wartości, zwane też czasem "dumą", "miłością własną" lub "kobiecą/męską ambicją", albo jeszcze inaczej.
Tyle wystarczy, nie ma co dzielić włosa na czworo. Wracamy do sytuacji, gdy żadnej zdrady jeszcze nie było, nikomu nic o tym nie wiadomo. Otóż zazdrość polega na tym, że ta zdrada właśnie jest. Co prawda istnieje ona inaczej, jako iluzja, produkt umysłu, ale to też jest jakieś "jest". Towarzyszy temu lęk przed wspomnianym wcześniej bólem. Co to jest lęk? Lęk to taka odmiana strachu, tylko różnica polega na tym, że zwykły strach dotyczy zagrożeń realnych, zaś lęk to strach przed zagrożeniem urojonym. Tu tym zagrożeniem jest ów ból wywołany zdradą, której nie ma i nie było.
Chore, nieprawdaż? Tak, chore, bo lęk to choroba, tedy zazdrość to też choroba. Dość paskudna choroba, która może spieprzyć każdy, nawet najfajniej wyglądający związek. Okay, ale skoro choroba, to jak to leczyć? Akurat detale terapii przekraczają ramy niniejszego szkicu, ale istnieje całe mnóstwo prac na ten temat, które podają różne sposoby, czy tricki, lepsze lub gorsze. Wystarczy pójść do jakiejś księgarni, czy biblioteki, poza tym jest jeszcze net, tu wystarczy tyko kliknąć.
Swoich doświadczeń nie mam, nigdy na zazdrość nie chorowałem. To byłoby zresztą nielogiczne, bo skoro kocham to ufam. Każde zaś zaufanie zawiera w sobie element ryzyka, więc po co robić sobie problem w niczego? Moja profilaktyka to nie tworzyć sobie paranoj, odcinać zbędne myślenie (jego nadmiar, czyli zwykłe śmieci), które nie pozwala widzieć świata takim, jaki jest, wolnego od iluzji. Co prawda ów świat to być może też jakaś iluzja, ale to już osobny temat. Poza tym zresztą to nie jest post o mnie, tylko na temat zazdrości, która (powtórzę raz jeszcze) jest...
No, czym jest?
Brawojasiu, brawo TY!
Ale to jeszcze nie koniec. Tu i tam czasem mawia się o tak zwanej "zdrowej zazdrości". Że niby odrobina nie zaszkodzi, że dodaje miłości pieprzu, że może wzmocnić związek. HOGWASH! Czyli yellow mellow lub jakieś inne zawracanie tyłka. Nie ma czegoś takiego, jak "zdrowa zazdrość", jest tylko istne pomieszanie pojęć. Sprawa polega bowiem na czymś zupełnie innym. Już tłumaczę, już objaśniam, czytamy dalej:
Chyba wszyscy wiedzą, co to jest BDSM, a kto nie wie, zaraz się dowie. To taki rodzaj zabawy, element miłosnych igraszek. Ktoś komuś zadaje pewien ból, ktoś na to się godzi. Zero przemocy, bo choć ból jest realny, to przemoc jest udawana. Kogo już to nie bawi, mówi "stop", "zupa", "ryba" lub daje jakiś inny ustalony, czytelny sygnał. Przemoc zaczyna się wtedy, gdy ta druga strona nie odpuszcza, próbuje się bawić dalej, mimo że ta pierwsza już się bawić przestała. Dlatego zresztą prawdą jest, że "BDSM nie dla idiotek/ów", ale już inna sprawa.
Dokładnie tak samo jest z tak zwaną (błędnie zresztą) "zdrową zazdrością", różnica jest tylko natury technicznej. Tu myk polega na zadawaniu, wywoływaniu innego rodzaju bólu u drugiej strony za pomocą różnych wypowiedzi, czy zachowań. Tylko ten rodzaj zabawy jest trudniejszy niż BDSM, łatwiej jest przegiąć, stracić kontrolę nad sytuacją, stworzyć większy problem, niż może zaistnieć w tym pierwszym. Dlatego nie zaleca się jej parom, które nie znają jeszcze siebie za dobrze each other i nie są też zbyt kompatybilne w kwestii poczucia humoru. Innymi słowy, nie mają zbyt dogranej komunikacji, bo do niej to właśnie cała rzecz się sprowadza. Popularny błąd, zwłaszcza wśród małolatów, to próba tej zabawy na początku znajomości, wręcz na pierwszej randce. No cóż, bywają takie osoby, które wolą jedynie gonić króliczka, zamiast go łapać, ale to już nie jest gonienie, tylko płoszenie.
Koniec, temat zdaje się być wyczerpany, jasno i klarownie.
Moc z Wami, rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze.
Ale może już nie komplikujmy, zacznijmy od samego paktu, bo tu się zaczyna pierwszy schodek. Rzecz jasna zostawmy na boku ten spisany na papierze, bardzo ogólnikowo zresztą sformułowany, bo ewentualna rejestracja, zwana "ślubem" to sprawa wtórna, niejako dodatek do związku, dla niektórych bardzo ważny, ale de facto niekonieczny. Pakt tworzy się już wcześniej, jako ukryte założenie, bardzo intuicyjnie, według formuły "wiadomo, co chodzi". Niby to już wystarczy, bo skoro obie strony nadają na tej samej fali, to wszystko powinno być już jasne. Jasne niestety tylko "niby", bo niekoniecznie tak bywa.
Przykład numer jeden:
- Ja cię nie zdradziłam, ja mu tylko zrobiłam loda.
Autentyczne zdanie, które padło na pewnej grupie spotkaniowej. Jako że w skład tej grupy wchodzili dość młodzi ludzie, to można by to zwalić na brak otrzaskania z tematem. Tedy rzućmy okiem na drugi przykład, ludzi nieco starszych:
Pewien mój dawny kumpel, żonate chłopisko, nie żałował sobie innych panienek, ale miał pewną żelazną zasadę. Nie praktykował bowiem z nimi "coitus vaginalis".
- To byłaby już zdrada.
Tak nam, swoim kumplom, kiedyś się zwierzył przy piwie. Nas to co prawda guzik obchodziło, bo jako ludzie na poziomie nie byliśmy ciekawi detali cudzego życia intymnego, ale ktoś mimo to zapytał, tak dla polewki, dla zgrywy:
- Czy twoja lady o tym wie?
Zgodny, jak na komendę, chóralny rechot zakończył temat. Jak się okazało po pewnym czasie, owa lady nie wiedziała i miała zupełnie inne zdanie na ten temat. Któregoś dnia przypaliła ptysia z jakąś laską "na gorącym", po czym sprawa poszła na cito. Walizka za drzwi, potem szybki rozwód. Gdy wyżalał się nam ze swej traumy, ktoś skomentował to jak następuje:
- Skoro dmuchałeś pannę w popielnik, to spotkała cię naprawdę wielka niesprawiedliwość. Twoja żona postąpiła skandalicznie.
Przerwa na śmiech i jedziemy dalej:
Te powyższe przykłady pokazują, że samo tylko intuicyjne "wiemy, o chodzi" może nie wystarczyć. Taki pakt trzeba doprecyzować paszczą, czyli po prostu pogadać ze sobą. Bo to, co jedna strona uważa za zdradę, to nie musi być to samo, co uważa druga. Zaś seks to niekoniecznie tylko jedna technika.
Okay, ale może tyle na ten temat. Przejdźmy do sytuacji, gdy pakt został już doprecyzowany, jest consensus w parze, na czym polega zdrada, gdzie przebiegają jej granice. Sam pakt ma się nijak do tego, czy zazdrość się pojawi, czy nie. Jak taka zazdrość działa?
Aby to wyjaśnić, wyobraźmy sobie taką sytuację, że do zdrady faktycznie doszło. Bez zamulania tematu kwestią, czy na pewno doszło, czy nie, jakie przesłanki na to wskazują. Załóżmy, że doszło i już. Co czuje strona zdradzona? Najpierw ból, ale co boli? Najkrócej mówiąc boli skaleczone poczucie własnej wartości, zwane też czasem "dumą", "miłością własną" lub "kobiecą/męską ambicją", albo jeszcze inaczej.
Tyle wystarczy, nie ma co dzielić włosa na czworo. Wracamy do sytuacji, gdy żadnej zdrady jeszcze nie było, nikomu nic o tym nie wiadomo. Otóż zazdrość polega na tym, że ta zdrada właśnie jest. Co prawda istnieje ona inaczej, jako iluzja, produkt umysłu, ale to też jest jakieś "jest". Towarzyszy temu lęk przed wspomnianym wcześniej bólem. Co to jest lęk? Lęk to taka odmiana strachu, tylko różnica polega na tym, że zwykły strach dotyczy zagrożeń realnych, zaś lęk to strach przed zagrożeniem urojonym. Tu tym zagrożeniem jest ów ból wywołany zdradą, której nie ma i nie było.
Chore, nieprawdaż? Tak, chore, bo lęk to choroba, tedy zazdrość to też choroba. Dość paskudna choroba, która może spieprzyć każdy, nawet najfajniej wyglądający związek. Okay, ale skoro choroba, to jak to leczyć? Akurat detale terapii przekraczają ramy niniejszego szkicu, ale istnieje całe mnóstwo prac na ten temat, które podają różne sposoby, czy tricki, lepsze lub gorsze. Wystarczy pójść do jakiejś księgarni, czy biblioteki, poza tym jest jeszcze net, tu wystarczy tyko kliknąć.
Swoich doświadczeń nie mam, nigdy na zazdrość nie chorowałem. To byłoby zresztą nielogiczne, bo skoro kocham to ufam. Każde zaś zaufanie zawiera w sobie element ryzyka, więc po co robić sobie problem w niczego? Moja profilaktyka to nie tworzyć sobie paranoj, odcinać zbędne myślenie (jego nadmiar, czyli zwykłe śmieci), które nie pozwala widzieć świata takim, jaki jest, wolnego od iluzji. Co prawda ów świat to być może też jakaś iluzja, ale to już osobny temat. Poza tym zresztą to nie jest post o mnie, tylko na temat zazdrości, która (powtórzę raz jeszcze) jest...
No, czym jest?
Brawojasiu, brawo TY!
Ale to jeszcze nie koniec. Tu i tam czasem mawia się o tak zwanej "zdrowej zazdrości". Że niby odrobina nie zaszkodzi, że dodaje miłości pieprzu, że może wzmocnić związek. HOGWASH! Czyli yellow mellow lub jakieś inne zawracanie tyłka. Nie ma czegoś takiego, jak "zdrowa zazdrość", jest tylko istne pomieszanie pojęć. Sprawa polega bowiem na czymś zupełnie innym. Już tłumaczę, już objaśniam, czytamy dalej:
Chyba wszyscy wiedzą, co to jest BDSM, a kto nie wie, zaraz się dowie. To taki rodzaj zabawy, element miłosnych igraszek. Ktoś komuś zadaje pewien ból, ktoś na to się godzi. Zero przemocy, bo choć ból jest realny, to przemoc jest udawana. Kogo już to nie bawi, mówi "stop", "zupa", "ryba" lub daje jakiś inny ustalony, czytelny sygnał. Przemoc zaczyna się wtedy, gdy ta druga strona nie odpuszcza, próbuje się bawić dalej, mimo że ta pierwsza już się bawić przestała. Dlatego zresztą prawdą jest, że "BDSM nie dla idiotek/ów", ale już inna sprawa.
Dokładnie tak samo jest z tak zwaną (błędnie zresztą) "zdrową zazdrością", różnica jest tylko natury technicznej. Tu myk polega na zadawaniu, wywoływaniu innego rodzaju bólu u drugiej strony za pomocą różnych wypowiedzi, czy zachowań. Tylko ten rodzaj zabawy jest trudniejszy niż BDSM, łatwiej jest przegiąć, stracić kontrolę nad sytuacją, stworzyć większy problem, niż może zaistnieć w tym pierwszym. Dlatego nie zaleca się jej parom, które nie znają jeszcze siebie za dobrze each other i nie są też zbyt kompatybilne w kwestii poczucia humoru. Innymi słowy, nie mają zbyt dogranej komunikacji, bo do niej to właśnie cała rzecz się sprowadza. Popularny błąd, zwłaszcza wśród małolatów, to próba tej zabawy na początku znajomości, wręcz na pierwszej randce. No cóż, bywają takie osoby, które wolą jedynie gonić króliczka, zamiast go łapać, ale to już nie jest gonienie, tylko płoszenie.
Koniec, temat zdaje się być wyczerpany, jasno i klarownie.
Moc z Wami, rośnijcie w siłę i bawcie się dobrze.
Niektórzy mówią, że zdrowa zazdrość dodaje nieco pikanterii w związku. Tylko do jakiego momentu jest zdrowa?
OdpowiedzUsuńkwestię "zdrowej zazdrości" uważam za wyjaśnioną: to tylko taka dziwna nazwa pewnej zabawy... a granica jest /a raczej powinna być/ wtedy, gdy jedna ze stron da sygnał, że już ją to nie bawi i od tego momentu taka zabawa przestaje być zdrowa, ergo nie jest już zabawą...
UsuńPodobno> nie ma miłości bez zazdrości.
OdpowiedzUsuńChora miłość rodzi chorą zazdrość.
Reszta jest milczeniem :)
to powiedzonko, że "nie ma miłości bez zazdrości" wymyślili ludzie, którzy próbowali zracjonalizować swoją niezdolność do zdrowego kochania...
UsuńCałkiem niezły ten kawałek:) Zazdrości i zawiść, to najpaskudniejsze przywary. W ogóle, nie tylko w związkach. Czasem coś takiego mnie ukłuje, ale to bardziej obawa przed stratą, niż kopnięcie w Ego. Nie byłam zazdrosna w żadnym związku- tak na pokaz. Jeżeli trochę, to w środku. A miałam powody, oj miałam. Jedna z moich koleżanek chciała ratować małżeństwo przez wywołanie w mężu zazdrości. Wynik przewidywalny- szybciej się rozleciało, a mogla go jednak uratować. Moja kuzynka, kiedy dowiedziała się, że mąż miał "boki", jeździła wszędzie z nim (trener sportowy) i pilnowała jak własnego stanika. Przetrwali, ale są "obok". Zastanawiam się, czy warto być z kimś, jeżeli nie potrafi się opanować własnej zazdrości i czy warto być z kimś, kto nie potrafi opanować swojej zazdrości. Przeżywać te wszystkie "wyimaginowane" sytuacje, widzieć partnera/partnerkę z kimś obok, z kimś obcym, czuć się zepchniętym na boczny tor. Albo wysłuchiwać nieuzasadnionych zarzutów, być kontrolowanym...Często zostaje się "dla dzieci". Kompletnie tak, jak przy alkoholiku.
OdpowiedzUsuń"Jedna z moich koleżanek chciała ratować małżeństwo przez wywołanie w mężu zazdrości"
Usuńjakież to cienkie... już w podstawówce zajarzyłem, że taki sposobem nie można poprawić sytuacji "chodzenia ze sobą", a tylko całkiem, do końca ją spieprzyć...
...
tak bajdałejah, to nie odmawiam masochistom prawa do ich masochizmu /mowa jest o prawdziwych masochistach, a nie o kimś, kto lubi oberwać w tyłek podczas sesji miziania się/ ... ale empatii mam do nich zero i wcale nie chce mi się tego zmieniać...
Cieniutkie, ale takich przypadków znam więcej. Podobnie jest z ratowaniem małżeństwa przez zafundowanie sobie następnego dzieciaka. Nie masz pojęcia ile jest kobiet, które w ten sposób działają. Czasem jakby im do końca rozum odebrało.
UsuńPopatrz jakie są próby zatrzymania męża
- wzbudzanie zazdrości.
- kolejna ciąża, bo dzieciak scementuje rozpadający się związek,
- przypodobanie się mężowi np. kupując wódkę, ustępowanie mu, robienie z niego boga,
Znajdzie się jeszcze trochę babskich sposobów, które mają zdziałać, a ich skutek jest odwrotny. Jednak wzbudzanie zazdrości jest tym pierwszym, potem są następne.
no tak... dzieciak, który scementuje związek w zaiste partnerskiej postaci: ona mu kupi gorzałę, a on ją wypije...
Usuńpo narodowemu, czyli po katolicku, jak Komitet Centralny... ups!... jak Epidiaskop przykazuje...
jdu vrhnout...
Czasem dziwią mnie niektóre z takich układów. Może chodzi o to, że dorastałem w końcówce lat 90. a co za tym idzie pewne sprawy były inaczej odbierane niż dziś, ba nawet jakieś pojedyncze emocje inaczej się przeżywało, nie mówiąc o relacji z drugą osobą. Najbardziej zadziwiali mnie chyba jakiś czas temu swingersi, nie za bardzo kumałem jak można wymieniać się ze sobą partnerem czy partnerką. Po jakimś czasie stwierdziłem, że jak im tak pasuje, to co mam się tematem zajmować (widocznie mieli układ dobrze stworzony). Podobnie mam z tą ,,zdrową" zazdrością, bo można szybko przesadzić.
OdpowiedzUsuńOgólnie obecnie obserwuję miałkość i płytkość niemal wszystkich relacji, więc pewnie i kwestia zdrad przeszła takie przeobrażenia, że głowa mała. Widać część moich zasad moralnych została w tych latach 90. (nawet mi z tym dobrze, choć patrząc na obecny świat czasem mi to doskwiera lekko).
Zapuściłem się pod względem koncertów. Nadrobiłem nieco wizytami w muzach i bibliotece. Nie mniej zamierzam sobie coś ciekawego znaleźć w najbliższym czasie. Jak na razie najlepsze wrażenia mam po koncertach Kultu i Kazika Na Żywo (w sumie też nie powinienem klasyfikować, bo obie grupy cenię bardzo, bardzo), Acid Drinkers i KoRna. Niezły był też występ grupy Perfect pod niebem któregoś tam lata (tak ze trzy lata temu chyba).
Pozdrawiam!
swingersi to jest nie do końca prosta sytuacja... w samym tym sporcie, tak w ogólności, nie ma nic złego... ale piętro niżej sprawy niekoniecznie takie są, jakie się wydają być... bo może się zdarzyć ktoś, kto wchodzi w ten temat niekoniecznie dobrowolnie...
Usuń...
uświadomiłeś mi (bajdałejah), że jestem zapóźniony w temacie ostatnich dokonań Acid Drinkers... thx...
pozdrawiam! :)...
A mnie się wydaje, że jest coś takiego jak zdrowa zazdrość.Oczywiście, nie wtedy, gdy sięga już poziomu paranoi. Ale jej odrobina, choćby ograniczająca się do żartobliwych zapewnień o wydrapaniu oczu "tamtej", czy daniu w mordę "tamtemu", nie tylko nie szkodzi. Wydaje mi się, że własnie w ten sposób niektórzy ludzie pokazują, że zależy im na związku. Czy dobrze człowiek czuje się z kimś, o kim wie, że mu wszystko wisi i powiewa? Pewnie są i tacy, ale czy jest ich tak wielu? I czy to w ogóle jest związek?
OdpowiedzUsuńchore jest kierowanie agresji na "tej trzeciej" osobie, bo winna/y zdrady jest zdradzająca/y... ale to osobna bajka...
Usuńkluczowe jest tu wspomniane przez Ciebie słowo "żartobliwych"... to nie jest wtedy żadna zazdrość, tylko zabawa w generowanie zazdrości o której wspomniałem w tekście posta... i faktycznie może być to fajny sposób przekazania komunikatu "kocham cię"... temu akurat nie przeczę, jedynie zwracam uwagę na fakt, że to "trza umić" i nie samemu, lecz wespół-wzespół...
Napisane z werwą, a wydawało sie, że na temat zdrady już nic nowego nie da się...
OdpowiedzUsuńZazdrość chyba jest wpisana w związek, a zaufanie powinno byc ograniczone, bo wiadomo, krew nie woda.
Siostra mojej znajomej , gdy zdradził ja mąż i zamieszkał z kochanką , stwierdziła, że mniej by ją bolało, gdyby kochanka była dużo młodsza od żony i atrakcyjniejsza, a podobno nie była...
chyba...
Usuńto chyba najlepsza, tak po lacedemońsku, odpowiedź na Twój komentarz...
...
tak się zastanawiam teraz, ilu zdradom zapobiegła zazdrość?... a jeśli nawet jakimś zapobiegła, to czy nadal taki związek można nazwać związkiem?...
raczej więcej zdrad miewa miejsce dzięki zazdrości właśnie...
ograniczone zaufanie to można sobie mieć na jezdni prowadząc auto, rower lub wchodząc z bambosza na pasy na zielonym...
I tak i nie, bo niektórzy z kolei twierdzą, że jeśli partner nie zazdrosny, to znaczy, że uczucie marne jakieś lub mu wszystko jedno lub zbyt pewny swego...
UsuńJest chorobliwa zazdrość wynikająca z niepewności siebie i problemów emocjonalnych, ale jest też zazdrość wynikająca z niepewności relacji, ponieważ partner lub partnerka wysyła sprzeczne sygnały. Niby jest wszystko dokładnie obgadane, jasno powiedziane, ale pewne zachowania partnera wskazują na coś innego, wysyła on lub ona fluidy, które mówią, że są zainteresowani innymi ludźmi w sensie np. seksualnym. Czasami nie da się tego udowodnić namacalnie, ale to się czuję, że coś jest nie tak. Kobiety są np. na takie drugie dna wyczulone, ponieważ kobiety jak wiadomo widzą więcej …
OdpowiedzUsuńWięc jeśli pojawia się w związki zazdrość to warto przyjrzeć się też sobie czy nasze zachowanie nawet te nieświadome, niespecjalne nie powodują, że nasz partner nie czuje się pewnie w tej relacji i jakie są powody, że odczuwa zazdrość..
ciekawa i dość trafna analiza, jak w głowie może się narodzić paranoja... błąd może tkwić w tej głowie, ale pewne zachowania partnera mogą faktycznie to podkręcać... co można z tym robić?... trudno o jednoznaczne recepty, ale jedno jest wtedy pewne, że jednak nie wszystko zostało obgadane i wysłać jasny komunikat, że jest się tym zachowaniem zaniepokojoną/ym...
Usuńpodkreślmy: jasny i klarowny, bo niektórzy mają z tym kłopot i zamiast tego stroją fochy...
przykładowa sytuacja /ona do niego/:
- wkurwia mnie, jak flirtujesz z kelnerkami w kawiarni!...
on na początku pewnie będzie zaprzeczał, wmawiał jej, że dramatyzuje, ale po którymś tam razie zapewne stonuje swoje zapędy do bycia zbyt miłym dla tych kelnerek...
inny przykład:
on lubi na ulicy oglądać się za innymi kobietami... co ona może zrobić z tym, by nie stworzyć sobie z tego problemu?...
znam kobietę, która znalazła świetne rozwiązanie: sama zwraca mu uwagę na co ładniejsze laski na ulicy... i okazało się, że to działa...
powtórzę: jednej recepty nie ma, każdy przypadek jest inny, ale powyższe przykłady pokazują, że można sobie poradzić i tak zadziałać, by nie zrobił się problem z niczego...
Można sobie wmówić, że nie jest się zazdrosnym, ba, można być zazdrości pozbawiony. A jednak, we wszystkich przedstawionych przez Ciebie przykładów brak mi jednego. Siedzisz sobie w kanjpce z kimś, do kogo masz pełne zaufanie. Sączysz piwo i toczy się luźna rozmowa. W pewnym momencie spostrzegasz, że Twoja partnerka dość często zerka w jednym kierunku za Twoimi plecami i nie do końca jest zainteresowana Twoją paplaniną. Idziesz jej wzrokiem i widzisz jakiegoś faceta strojącego dziwne miny. Jesteś pewny, że nie zapali Ci się czerwona, ostrzegawcza lampka, nawet jeśli ona zapewni Cię, że to kumpel ze szkoły podstawowej..., w którym się podkochiwała?
OdpowiedzUsuńmnie się nie zapali... przecież ona nie kręci, tylko jasno mówi, że się podkochiwała, a być może nawet miała z nim jakiś epizod... niewykluczone, że zaproponuję jej, by go zaprosiła do naszego stolika... w końcu to dawny kumpel ze szkoły, więc co złego w tym, że sobie z nim pogada?...
Usuń...
podobno zazdrość o przeszłość swojej kobiety to dość częsta męska choroba... nielogiczna, wręcz absurdalna... a skoro mówię "choroba", to już wiesz, co o tym myślę...
...
za to ciekawe jest, że kobiety często mają odwrotnie... zdarza im się wypytywać o swoje poprzedniczki, z bardzo pozytywnym nastawieniem zresztą... kiedyś jednej zapytałem, dlaczego to robi, odparła wtedy, że chce się czegoś więcej nauczyć...
rozumiałeś. Gdyby go zaprosiła (za Twoją zgodą) do stolika, byłoby ok. Ale ona jest nim zainteresowana, mimo Twojej barwnej opowieści o czymś, przy czym przyłapana na gorącym uczynku zmyśla bajeczkę o dawnej miłości (w razie czego powie, że się pomyliła).
UsuńOdwróćmy sytuację. Jesteś z nią na spacerze i oglądasz się za każdą fajniejszą laską. Jeśli ona nie zareaguje jak na kobietę przystało, możesz powiedzieć, że ją zazdrość się nie ima, alb – dziś Ty, jutro inny.
Miało być: Nie zrozumiałeś.
Usuńjak sobie kobieta może świetnie poradzić, kiedy facet ogląda się za dupami wspomniałem już Julianne w innym miejscu... tylko w tym przypadku akurat to nie jest zazdrość o rzekomą zdradę, tylko irytacja, że on nie poświęca jej takiej uwagi, jakiej oczekuje...
Usuń...
czy w tej kawiarni ona zmyśla bajeczkę, tego jeszcze nie wiadomo... na razie zakładam, że nie zmyśla, a gdy ta zabawa trwa zbyt długo sam proponuję zaproszenie gościa do stolika... ale to też nie jest jeszcze zazdrość, tylko zaintrygowanie faktem, że nie ciekawi jej to, o czym toczy się rozmowa... być może jej temat ją nudzi?... o to też przecież mogę ją szybko zapytać... sytuacja, którą omawiamy jest dość dynamiczna i tak właśnie może się to odbyć...
natomiast gdy ją przypalę na kłamstwie /albo nawet na zdradzie w jakiejś innej sytuacji/, to nie mam mowy o zazdrości, jest tylko złość z powodu owego kłamstwa... zazdrość dotyczy sytuacji fikcyjnej, zmyślonej, a tu mamy do czynienia z czystym, żywym faktem...
W każdym z tych przypadków mam na myśli zazdrość związana z własnym „ego”. Ma być na pierwszym miejscu. To, co temu towarzyszy jest już tylko konsekwencją zazdrości, zresztą bardzo różnej. Coś mi się zdaje, że zbyt mocno mylisz zazdrość ze złością. Drugie wynika z pierwszego, nawet jeśli to pierwsze trwało sekundę.
UsuńWyjaśnię: nie gloryfikuję zazdrości, twierdzę jedynie, że jest dość powszechna, nawet jeśli nie zdajemy sobie z niej sprawy.
chyba odwrotnie?... złość może wynikać zazdrości...
Usuńa złość w chwili stwierdzenia zdrady to już osobna sprawa, a zazdrości wtedy, jeśli była, to już nie ma...
też uważam, że może nie tyle powszechna, co dość często spotykana, choć zupełnie niepotrzebna...
Ludzie czują to, co czują i to bez względu na najbardziej nawet racjonalne nauki. I w sumie mają do tego prawo, jeśli nie krzywdzą nikogo poza sobą.
OdpowiedzUsuńmyk polega na tym, że człowiek chory na zazdrość zwykle przy okazji krzywdzi nie tylko siebie...
UsuńNie wiadomo, jak często, czyli, czy "najczęściej" jest uprawnione. Gdy nie krzywdzi, to nie wiadomo nawet, że zazdrości :)
Usuń"Niech się zwą nawet złodziejami, byle tylko nie kradli" /Dostojewski(?)/ :)...
UsuńWszystko napisałeś. Niczego dodać się już nie da.
OdpowiedzUsuńPomyślałam sobie, że przed stałym związkiem /niekoniecznie popartym odpowiednim papierkiem/ ludzie powinni spisać cos w rodzaju obustronnej umowy odnośnie zdrady. I tam powinno być wyrażnie wymienione co według nich jest zdradą i gdzie jest ten limit. Zakładając oczywiście jakąś stałą i niezmienną...
co prawda nie wyobrażam sobie za bardzo takiego sztywnego planu rozmowy i umowy podczas niej zawartej, ale bez wątpienia taka rozmowa, niejedna zresztą powinna mieć miejsce, a jak to ma wyglądać technicznie, to już ich sprawa...
Usuń...
warunki niekoniecznie muszą być stałe... znam przypadek, że na czas jego wypadu za granicę do pracy ona dała mu luz na ten okres... uznała, że dla niej to będzie tak, jakby ją "zdradził" z gumową lalką albo "ulżył sobie" w inny sposób... nie bała się, że on może się na tą "lalkę" przekochać... jak było dalej, czy on z tego luzu skorzystał, tego nie wiem, wiem tylko, że gdy wrócił sprawy wróciły do stanu, jak przed wyjazdem...
Z kobiecego punktu widzenia najgorsza zazdrość to zazdrość wymiaru psychicznego.
OdpowiedzUsuńKobieta jest z ukochanym bardzo blisko.Miłość jest, a ten co raz chętniej zwierza się swojej przyjaciółce.
Kwestia nie ma nic wspólnego z fizycznością
Co do zasadności to jest mi to uczucie całkiem obce
skupiłem się jedynie na tej jednej odmianie zdrady gwoli prostoty tekstu... ale można śmiało ten temat rozwijać na przeróżne przypadki nielojalności i nie dotrzymywania umów oraz tworzenia sobie bezzasadnych podejrzeń, że mają one miejsce...
Usuńtylko wtedy sprawa zaczyna się komplikować, bo czym innym jest nielojalność w związku erotycznym lub przyjacielskim, a czym innym złamanie umowy wspólników w biznesie, kiedy faktycznie jest sens mówić o ograniczonym zaufaniu i patrzeniu takiemu wspólnikowi na ręce...
Z mojego punktu widzenia zdrada psychiczna boli chyba bardziej
OdpowiedzUsuńPomyśl, że żyjesz z osobą która wie o Tobie wszystko, jest wam najlepiej na świecie,jesteście dla siebie wsparciem i nagle pojawia się ktoś kto szuka oparcia na przyjacielu- mężu.
Myśli rozwalają system...
Sex można zmyć wraz z ciałem
A jeszcze bardziej boli, kiedy ona zdradza partnera w ich łóżku i odwrotnie, kiedy on zdradza partnerkę w ich łóżku. To już jest mega świństwo.
Usuń@Z.T...
Usuńale ja z Tobą nawet nie próbuję polemizować, który rodzaj zdrady bardziej boli... próbuję tylko wyjaśnić, dlaczego w poście skupiłem się na tym jednym...
@Jaskółka...
pełna zgoda... chyba najgorsze miejsce z punktu widzenia osoby zdradzanej...
dzień dobry. " przestań mówić: to nie tak jak myślisz..." taka piosenka przed oczami mi się pojawiła ;) pozdrawiam asia
OdpowiedzUsuńco prawda mowa jest o sytuacjach, gdy te słowa jeszcze nie padły, niemniej jednak trzeba przyznać, że sam ten tekst jest zabawny, standard w obecnych melodramatach i komediach romantycznych...
Usuńpozdrawiam :)...
Nie ma zdrowej zazdrości, bo zazdrość sama w sobie jest negatywnym uczuciem.I to niezależnie czy dotyczy związku czy innej sprawy.Nie da się dogadać, doprecyzować bardzo dokładnie warunków, na których związek ma być oparty. Każdy rok życia nas zmienia, to co nas podniecało i bawiło gdy mieliśmy 20 lat nie działa już tak gdy tych latek mamy 40.Znam kilka związków, które zniszczyła owa "zdrowa zazdrość", bo ktoś dziewczynie wmówił, że jak się kogoś kocha to należy być zazdrosnym.Więc była zazdrosna, o każde spojrzenie na inną kobietę, łącznie z aktorkami teatralnymi. Facet nie wyrobił, wystąpił o rozwód. W drugim związku to akurat facet był chorobliwie zazdrosny, ale to trochę inna historia, wylądował na dość długo w psychiatryku.
OdpowiedzUsuńotóż to...
Usuńa co do tego dogadania, to przecież nie jest tak, że obie strony mają siąść przy stole i coś planowo, na sztywno negocjować... tu chodzi o zwykłą komunikację na wszelkie tematy, której w wielu związkach po prostu brak...
Dopisanie "zdrowej zazdrości" pod BDSM ciekawe ;p.
OdpowiedzUsuńTen tekst na początku o lodzie przypomniał mi pewną przypadkiem podsłuchaną rozmowę. No nie dało się nie słyszeć tej kłótni za ścianą. A wywnioskować z niej można było, że biedny chłopak tylko obciągnął koledze, a jego dziewczyna już chce z nim zrywać.
Pewnie mieli dogadane, że nie może z inną kobietą i nie doprecyzowali pewnych rzeczy ;p
pewne sytuacje nieraz do głowy nie przychodzą, więc się ich nie obgaduje zawczasu... druga sprawa, że w naszym kręgu kulturowym dominuje podejście, że "baba z babą - okay", ale "chłop z chłopem - nie okay"... wystarczy zaobserwować, że agresja niektórych środowisk wobec ludzi LGBT koncentruje się tylko na gejach, leski jakby wcale nie istniały...
Usuńi stąd też reakcja tej dziewczyny z Twojej historii, za to można obstawiać, że gdyby to ona się ciućkała z inną panią, to jest 80-90% szans, że jej chłopak tylko by wzruszył ramionami...