08 kwietnia 2018

O feminizmie (niewyczerpująco bynajmniej - przynajmniej)

Najmniej w tym wszystkim interesują mnie stereotypy na temat feminizmu, choć trudno też o nich wcale nie wspomnieć. Ale to może nieco później, tak po drodze. Na razie może spróbujmy zdefiniować sam feminizm. Co to jest? Zapewne jest to ideologia, skoro zawiera jakieś, takie lub inne postulaty. Ale nie tylko, to by było mocne zawężenie tematu, gdyby się tylko do nich ograniczyć. To także cała otoczka poglądów, postaw, zachowań, które niekoniecznie muszą coś centralnie postulować. Tak najogólniej, do tego obiektywnie, tudzież neutralnie feminizm można zdefiniować jako ruch, którego celem jest, aby kobietom było lepiej, niż jest. To wszystko, cały rdzeń tematu. Po takim stwierdzeniu na forum publicznym wszyscy powinni się rozejść do domów. Tak jednak być nie może, bo jak to tak? To ma być koniec? Tedy zwykle po chwili ciszy rozbrzmiewa istny zgiełk dyskusji, bo naga małpa to takie bydlę, które musi się nagadać do bólu, zaś jeszcze chętniej pokłócić, naukowo zaś mówiąc: uruchomić myślenie dyskursywne nawet nad najprostszą rzeczą, by zrobić problem bez względu na to, czy ten problem jest, czy go nie ma.
Okay, ale nie zajmujemy się jednak teraz naturą ludzką, tylko feminizmem, więc wróćmy do tematu. Faktycznie bowiem tak sformułowana definicja może generować różne pytania, na przykład natury filozoficznej. Bazowe zaś brzmi "czy kobietom jest źle?". Ponieważ obiektywnego zła (tudzież dobra) nie ma, można to pytanie rozumieć jako "czy jest im gorzej, niż mężczyznom?". No cóż, cały feminizm bazuje na konstatacji, że "tak", że jest im gorzej, bo inaczej wcale by nie powstał. Na niej zaś opiera się postulat, aby tak zrobić, co by było im lepiej, a czasem nawet jeszcze lepiej, być może nawet jeszcze lepiej, niż mężczyznom. Co prawda to ostatnie niezbyt często, ale jednak się zdarza. Generalnie jednak celem ma być równowaga przydziału "dobrości" pomiędzy płcie, tudzież przy okazji pewnemu drobnemu marginesu populacji, którego płeć nie jest do końca jasna. To się zwykle nazywa "równouprawnienie", skrótowo zaś "równość". Niezbyt fortunny zresztą jest ten skrót.
Do tematu "równość" jeszcze wrócimy, teraz jednak pora zwrócić uwagę na punkt, w którym feminizm okazuje się nie być jednorodnym, tylko rozjeżdża się na całe mnóstwo kierunków, nurtów, potoków, tudzież strumyczków. Jest to całkiem naturalne, gdyż nikt się przecież nie rozerwie, by zajmować się wszystkim, więc tworzą się różniste priorytety, hierarchie ważności terenów, na których ów feminizm ma się realizować. To mogą być kwestie czysto materialne, dotyczące na przykład rynku pracy, czy też traktowania kobiet w przeróżnych innych sferach życia, tak na poziomie publicznym, jak też czysto prywatnym. Długo by tu wymieniać, gdyż rozmaitość panuje nader rozmaita. Śmiało można uznać, upierając się przy tym stanowczo, iż jest to prawda, że każda feministka tworzy swój feminizm, swoją wersję.
Stop, wróć! Dlaczego zaraz "feministka"? "Ona", znaczy się. Tu pora jest wspomnieć o pierwszym stereotypie, który polega na tym, że feminizm to domena kobiet jedynie. Co ciekawe, współtworzą go także same feministki, nie wszystkie rzecz jasna, tym samym strzelając sobie w stopy. Akurat jest to kompletna bzdura, gdyż jest całe mnóstwo mężczyzn, którzy także chcą, by kobietom było lepiej, czyli feministów.
Wróćmy jednak do owym odmian feminizmu. Różnorodność ich wynika też z faktu, że może być on rozmaicie realizowany. To może być jakaś działalność zawodowa lub też aktywizm społeczny, bardziej lub mniej sformalizowany. Ale może to być także feminizm "common", codzienny, przejawiający się na poziomie prozaicznych przyziemnych czynności. Co więcej, feminizm nie musi się redukować tylko do kwestii samych kobiet, lecz może, czy nawet być może powinien holistycznie patrzeć na sprawy tego świata. Tak więc są jego odmiany, które zajmują się na przykład kwestiami ekologicznymi albo traktowaniem ludzi, którzy mają odmienne od większości gusta seksualne. Tu rzecz jasna można sobie zadać pytanie, co ma feminizm do problemu gejów, który tak wielu ludzi sobie tworzy? Bo leski jako obiekt uwagi to jeszcze można zrozumieć, to też kobiety, ale co "pedały" tu robią? Albo kwestia niszczenia Natury przez nagie małpy, gdzie tu łącznik jakikolwiek? Takich pytań można postawić wiele, wiele też może być nań odpowiedzi, ale to  wszystko razem pokazuje, jak szalenie złożonym tematem jest ten cały feminizm.
Choć ta praca nie ma ambicji bycia jakimś tam "complete", to nie sposób pominąć w niej kwestii praw reprodukcyjnych. Mniej lotnym wyjaśniam, że chodzi o aborcję. Choć w łonie samego feminizmu jest mnóstwo różnic zdań, sporów, kłótni wręcz na takie, czy inne tematy, to tu raczej można śmiało mówić o pewnym consensusie, wspólnocie poglądów. Odbieranie kobietom prawa do usuwania ciąży jest czymś zaiste paskudnym, tu sporu zero, zaś jedyny jaki może zaistnieć, to czy ktoś, kto godzi się na narzucanie sobie politycznie poprawnej narracji "anti-choice", tudzież na wszelkie zgniłe kompromisy prawne godzien jest używania etykietki "feminist(k)a", identyfikowania się z samym ruchem? Mam swoje zdanie na ten temat, ale pozwolę sobie go nie artykułować pozostawiając pytanie otwartym...
Feminizm, taki czy inny, niekiedy zajmuje się seksem. Nic dziwnego, gdyż obok michy należy on do grona spraw zasadniczych. Tu mamy też przykład tego, że feminizm to nie tylko zachowania, ale także same postawy, które bywają bardzo zróżnicowane. De facto jest to wynik bardziej ogólnego zjawiska, iż są one zróżnicowane na poziomie ogółu populacji ludzkiej. Są ludzie mający niskie libido, wręcz aseksualni, są też ludzie obdarzeni jego nadmiarem. Są ludzie, którzy tworzą sobie z seksu problem, są mocno zblokowani w tej materii, istnieją też wyluzowani, można by rzec zdrowsi psychicznie, którzy go nie tworzą. Temat to dość złożony, gdyż seks to nie tylko seks /cokolwiek by to słowo miało znaczyć/, ale cała sfera zachowań, postaw oraz relacji międzyludzkich, które się tak lub owak o ten seks ocierają. Tedy nie będziemy się tym zajmować, ograniczmy się tylko do spostrzeżenia, że na obszarze feminizmu istnieją wręcz całe nurty, które wręcz antagonizują ze sobą odmiennie patrząc na całą sprawę. Warto jednak nieco wspomnieć o kolejnym stereotypie mówiącym o rzekomej oziębłości feministek. Tu akurat można się dopatrzyć pewnego ziarnka prawdy, gdyż istotnie co poniektóre paniusie plotą czasem coś na temat "traktowania kobiet przedmiotowo", jeśli ktoś spojrzy przychylnie na ich powierzchowność, co więcej, robią one wiele, by nie być "sexy". Nie jest to jednak cecha feminizmu, lecz cecha osobnicza. Bo są także feministki nie mające takich problemów ze sobą, które za naturalny przyjmują fakt, iż jeśli ktoś chce im cieleśnie okazać sympatię z uwagi na ich urodę, to tylko punkt dla nich, mają z czego być dumne.
Pora na wspomnianą wcześniej "równość". Tak naprawdę jest to tylko skrót myślowy od "równouprawnienie", niestety słówko się palnęło kiedyś tam komuś i do tej pory sam feminizm ma z nim problem. Jak pamiętam, to polewka z tego słówka miała miejsce już za czasów poprzedniej komuny, dociec zaś nie sposób, kto pierwszy go użył. Myślę jednak po prostu, że to było tak, jak z gadaniem do mało rozgarniętej gawiedzi, która przyszła na jakąś prelekcję z góry nastawiona na "nie" mając kieszenie pełne zgniłych pomidorów i zamiast słuchać, by się czegoś dowiedzieć czeka na moment, aż prelegent powie jakieś zdanie, bodajże jedno słowo, które może posłużyć jako pretekst, by gościa udupić.
Ostatni temat to tak zwane "feminazistki". To słowo zgapiłem kiedyś od jakiegoś nader niefajnego ptysia, który sam bidulek do końca nie wiedział, kogo ono ma określać. Czy feministki, czy kobiety przynajmniej jako tako używające mózgu, czy może (jako ewidentny mizogin) wszystkie kobiety? Tego naprawdę nie wiadomo, ale mamy tu na boku zaiste ciekawy problem natury psychiatryczno - filozoficznej, gdyż miał on rozpoznane zaburzenia urojeniowe, zaś takie ptysie żyją w swoich światach równoległych, które zaludniają tylko im znane postacie, zapewne też takie, które nazywają "kobietami". Ale jakby nie było, samo słowo fajnie brzmi, nieźle pasuje do pewnej drobnej grupy kobiet, które przejechały się na takim, czy innym kolesiu, potem zaś ich ambicją jest to odreagować dowalając wszystkim mężczyznom jak leci podłączając się pod feminizm. Okay, ale nie w tym problem, że są feminazistki, bo skoro są, to są. Problem jest we łbach, które ich działania pojmują jako "feminizm". Nie można jednak wykluczyć, że wśród feminazistek są jakieś feministki, ale to jest osobna sprawa.
Więcej innych stereotypów nie będzie już omawianych, bo to miał być post traktujący centralnie /choć z grubsza/ o feminizmie, a nie o "feminizmie urojonym" krytykowanym przez większość krytyków, która tak naprawdę nic nie krytykuje, tylko pobekuje zgodnie ze stadem.

48 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. to mi się podoba, komentarz w stylu "zen" :)...

      Usuń
  2. Nie wiem czy feministki walczą o to by było im lepiej, bo co to znaczy lepiej?
    Z nazewnictwem i ideologią mają problem chyba tylko nie-feministki, chociaż jak tak pomyślę, to chyba "rasowej" feministki nie znam osobiście...
    Ale właściwie to w czym problem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. problem był taki, że coś mnie naszło, by napisać coś o feminizmie, tedy napisałem i już po problemie :)...

      Usuń
  3. W zasadzie dyskusję na temat feminizmu uznałbym za zamkniętą na bardzo ogólnikowych słowach "ruch, którego celem jest, aby kobietom było lepiej, niż jest.", gdyby nie definiowanie,(a raczej jego brak) tego co sprawia że jest im źle i jakie działania podejmują żeby tą sytuację poprawić.
    Jest mowa o równouprawnieniu, czy też równości i tu w zasadzie pojawia się pierwszy bzdurny feministyczny postulat - parytet.
    Oczywiście ominięcie tematu głupot współczesnego feminizmu stwierdzeniem, że "każda feministka tworzy swój feminizm", albo rozpławienie go w działalnościach zawodowych czy jakichś ruchach ekologicznych, albo popieraniu postulatów osób innej orientacji to takie odwracanie kota ogonem, gdyż, ani kobieta realizująca się zawodowo nie musi czuć się feministką, ani w drugim przypadku niekoniecznie chodzi o "holistyczne spojrzenie na sprawy tego świata" tylko o najzwyczajniejszą zbieżność interesów z tymi grupami, które ścierają dokładnie z tą samą kontrideologią co feminizm (konserwatyzm).

    Skoro piszesz o feminazistkach to zamiast robić wycieczki do jakichś tam niezrównoważonych "ptysiów", trzeba było odnieść się do źródła - czyli USA, gdzie to pojęcie się wykluło. Wprawdzie koleś, który je rozpropagował ze 30 lat temu również nie jest fajny, ale miał na myśli konkretne grupy i ich wypowiedzi, a nie bliżej nieokreślone laski, które nienawidzą facetów. Skoro już mamy szukać przykładu w Polsce znów odwołam się do niezastąpionej Maniuli Gretkowskiej i jej "huja bez cycków", wraz z teorią że facet ma prawo się wypowiadać na tematy kobiece, pod warunkiem, że jest za, a nie przeciw, zaś kobiety które nie podzielają jakimś cudem feministycznych postulatów to durne zmanipulowane kwoki.

    Zresztą tytuł notki wprowadza w błąd. Więcej piszesz o antyfeminizmie, niż feminizmie, choć nawet nieszczególnie Ci się dziwię. Wnikając za bardzo w drugi termin każdy prędzej czy później wjebie się na minę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie parytety też się niezbyt podobają, nie tylko parytety zresztą, ale to nie powód, bym miał skreślać cały feminizm... nie można być "za" lub "przeciw" feminizmowi en bloc... krytycy feminizmu nawet jeśli cokolwiek o nim wiedzą /a przeważnie nie wiedzą/ zachowują się jak ten niewidomy z chińskiej opowiastki, który złapał słonia za ogon i myśli, że to cały słoń... raczej to chciałem pokazać, a nie wyliczać wszystkie elementy, czy aspekty feminizmu, bo to jest fizycznie niemożliwe...
      ...
      naprawdę nic nie wiedziałem o pochodzeniu słowa "feminazistki", cały czas mi się wydawało, że ów czubek je wymyślił, mnie zaś się spodobało brzmieniowo, dorobiłem mu nowe, a raczej jakieś znaczenie, bo nijak nie szło odgadnąć, co ptyś nim nazywa...
      ...
      faktycznie, nie dało się uniknąć wzmianek na temat "feminizmu urojonego", zwłaszcza, że jest to temat jeszcze bogatszy, niż sam feminizm... choć słoń jest wielki i długo by można o nim opowiadać, to głupot wymyślanych przez ludzi na temat słonia jest o całe rzędy wielkości więcej...

      Usuń
    2. Nikt nie mówi żeby skreślać feminizm. Ale dopóki nie będzie miał on zwartej formy, dopóki jego założeń nie określą kobiety rozsądne i charyzmatyczne - mówimy o kisielu, w którym pływa wszystko.

      Tego określenia z lubością używa również Korwin Mikke. Może się znają?

      A widzisz! Podoba mi się to określenie - pasuje mi również do narodowców i katolików. :P

      Usuń
    3. nie sądzę, by feminizm jako taki nabrał kiedyś takiej zwartej formy, choćby ze względu na dynamikę zmian w społeczeństwach, więc cele takiej, czy innej odmiany mogą się zmieniać, niektóre mogą nawet tracić sens... na przykład kwestia praw wyborczych, o które walka w Polsce byłaby idiotyzmem...
      ...
      tak, Mikuś tego chyba też używał, a także taki publicysta Michałkowski, czy Michałkiewicz, jakoś tak /na pewno nie Michalczewski/, może jeszcze ktoś inny, ale moje pierwsze zetknięcie z tym słowem było właśnie za sprawą tego czubka... nie jest on osobą publiczną, medialną, więc jego dane chronię...
      ...
      mechanizm powstawania stereotypów i ich odmiany, tak mechanizmów, jak i samych stereotypów to zaiste fascynujący temat... być może kiedyś przyjdzie mi do głowy, by go tu rozwinąć...

      Usuń
    4. Stanisław Michalkiewicz. Też z UPRu, tak jak kiedyś Korwin. Ciekawy facet. Odniósł się do bzdurnych haseł jakiejś "Manify" - o "wyzysku reprodukcyjnym" i "staniu władzy po stronie kapitalizmu". Faktycznie z jednej strony owe panie domagały się przywileju aborcyjnego na koszt podatnika - choć do wyzysku reprodukcyjnego mogłoby dojść, gdyby je ktoś zmuszał również do zachodzenia w ciążę - po czym oskarżały rząd, który ma ciągotki socjalistyczne w programach społecznych o "stanie po stronie kapitalizmu". Trudno nie nazwać ich idiotkami. Totalnymi.

      Usuń
  4. Dobrze, że nie wyczerpująco podszedłeś do tematu, bo i tak w ilości wątków się pogubiłem. Nie sposób się odnieść do wszystkich w jednym komentarzu. Właściwie popieram postawy feministyczne, ale niestety, zawsze jest jakieś „ale”. Największe mam do nieprecyzyjnego określenia „molestowanie”. Gdyby respektować te najbardziej rygorystyczne żądania, trzeba by nam wyłupać oczy i skrócić o nosy (aluzja do filmu „Zapach kobiety”).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to akurat prawda, że obecnie nie bardzo wiadomo, co jeszcze nie jest molestowaniem, a co już nim jest... niby intuicyjnie wiem, gdzie przebiega granica, ale są ludzie, którzy wiedzą inaczej i czasem faktycznie można stracić orientację :)...

      Usuń
  5. Męskie konserwy zawsze będą szkalowały feminizm zwalczały go na wszystkie sposoby, ponieważ nie chcą utracić swojej władzy, uprzywilejowanej pozycji od tysiącleci, pozycji pod względem prawnym, ale także mentalnym. O konserwatywnych kobietach będących pod pręgierzem swoich samców mające syndrom sztokholmski to sobie możemy darować nie ma sensu dyskutować o odchyłach psychicznych.
    Natomiast istnienie feminizmu aseksualnego jest spowodowane tym, że w Polsce jest po prostu za dużo męskich konserw czasami są to konserwy udające liberałów i naprawdę trudno jest znaleźć mężczyznę, z którym warto iść do łóżka, więc nie dziwie się, że wolą te kobiety po miziać się same ze sobą niż z jakimś nawiedzonym konserwatystą , który potem będzie je wyzywał od łatwych, dziwek, kurew, cudzołożnic itd., więc nie powinieneś się dziwić istnieniu silnego nurtu tego feminizmu. Pomyśl gdyby większość kobiet była konserwatywna chciałbyś iść z nimi do łóżka. ? Sczesze mówiąc znałam takie kobiety konserwatywne i żadnej na miejscu mężczyzny bym do łóżka nie wpuściła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nigdy nie potrafiłem pojąć tej mentalności, że jakiś ptyś wyzywa od szmat kobietę, z którą chciał się miziać, a gdy już to się stało nagle mu się odmienia... co prawda wiem, że w konserwatyzmie kobiety się kupuje albo zmusza siłą, niemniej jednak wiele mi to nie wyjaśnia, zaś zaakceptować nie sposób...
      być może jest tak, jak piszesz, że ten aseksualny nurt feminizmu to reakcja na taką właśnie mentalność...

      Usuń
    2. O właśnie - to jest ten żargon - "konserwatywne kobiety pod pręgierzem swoich samców"... Niektórym w głowie się nie mieści, że istnieją kobiety, które po prostu się realizują rodzinne, posiadając gromadkę dzieci i kochając faceta który o nie dba. Że na społeczne rewolucje najzwyczajniej w świecie nie mają ochoty bo jest im po prostu dobrze. Że poza staniem w garach mogą się realizować na 1000 różnych sposobów - od pisania wierszy, do prowadzenia firmy, przy czym wiersze nie muszą być pisane na cześć pana i władcy męża.

      Usuń
    3. @Radku...
      żargon żargonem, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego owe kobiety realizujące się rodzinnie w opisany przez Ciebie sposób mają być antytezą feminizmu, skoro wśród nich również są feministki?... feminizm nie walczy bynajmniej z takim stylem życia, tylko jeśli już, to z narzucaniem go kobietom jako "jedyny słuszny"...
      ...
      tak właśnie działa ten stereotyp... mocno mi się to kojarzy z gadkami na temat "pro choice", jakoby był ponoć przeciwny rodzeniu dzieci... to jest ten sam mechanizm tworzenia fikcji...

      Usuń
    4. Ja tez nie rozumiem, to przecież nie ja jestem autorem tych słów o pręgierzach itp. Nie bardzo też rozumiem kto go komu narzuca, skoro masa kobiet nie ma ochoty na taki tryb życia i wcale go nie prowadzi.

      O pro choice nie będę zdzierał klawiatury, ale chyba ma to coś jednak wspólnego ze sprzeciwem wobec rodzenia dzieci właśnie? Jakby chciały rodzić, to by nie protestowały. :D

      Usuń
    5. no, może niekoniecznie zawsze narzuca wprost, ale jest cała gama innych metod perswazji, na przykład 500+, które już zdążyło mocno zmienić rynek pracy... tu mi się pojawia kolejna analogia: Słowian chrystianizowano ogniem i żelazem, ale Skandynawów już nie bardzo, wojów upijano, zaś kobiety dostawały giezła i błyskotki... w "Wojnie światów" Szulkina /jeśli pamiętasz ten film/ ludzie oddawali krew dla Marsjan DOBROWOLNIE, nieprawdaż?...
      ...
      w pro-choice nie chodzi o to, by nie rodzić, ale o to właśnie by rodzić, ale wtedy, gdy kobieta tego chce, a nie prozaiczny pech... i tylko tyle...

      Usuń
    6. Podobne programy społeczne funkcjonują w całej Europie i nikt nigdzie ich nie postrzega jako perswazji do czegokolwiek.
      Co do oddawania krwi znalazłbym setek innych analogii - choćby w narzucaniu zupełnie nowej moralności, pod hasłem wyzwolenia. Ale przecież tego też wszyscy chcieli, tak jak Skandynawowie wina i błyskotek, nieprawdaż?

      Tak, tak... znam założenia. :)

      Usuń
    7. okay, może nieco mnie poniosło, bo akurat 500+ z pewnością nie był obliczony na przytrzymanie kobiet w domach, przy przysłowiowych garach, nie sądzę, by ktokolwiek z wierchuszki partyjnej był aż tak przewidujący, niemniej jednak skutek zaistniał i pokrywa się z pewnym fragmentem pewnego orędzia maliniaka, który otwartym tekstem mówił, że chodzi o Polskę konserwatywną... czyli dla reżimu nie jest to zmartwienie, lecz pozytywny skutek, mniej lub bardziej uboczny, ale to akurat jest bez znaczenia...
      ...
      narzucanie (zupełnie) nowej moralności pod hasłem wyzwolenia?... możesz coś bliżej?... bo zaintrygowało mnie to...

      Usuń
    8. Długo tłumaczyć... I ja jakoś nie jestem w formie teraz na taką dysputę, ale spróbuję.

      Już w latach 50 taki pan jak Reich zauważył, że: "wyzwolenie seksualne młodzieży oznacza koniec instytucji małżeństwa (pojmowanego opresyjnie), bo utrzymywanie w ryzach seksualności młodych ludzi ma ich uczynić zdolnymi do małżeństwa."

      Oczywiście samo rozpatrywanie seksualności w kategoriach małżeństwa jest już od dawna przeżytkiem - bo rewolucja poszła o wiele dalej. Do tego stopnia, że epatowanie seksualnością wymusza coraz większą edukację, gdyż w sposób naturalny interesuje się nią młodzież. Często jednym tylko aspektem - tego co można zrobić z koleżanką, lub kolegą na dyskotece. A ostatnio nawet pochwalić się tym na instagramie, czy fejsie. Niby nic w tym złego, że w takiej sytuacji mówi się o edukacji, niestety skupia się ona na aspekcie mechanicznym tego typu stosunków międzyludzkich. Nie chodzi mi już o to, że chuć istniała zawsze i przecież nie każdy stosunek wiązał się z miłością do grobowej deski. Chodzi mi bardziej o uzależnienie się od takiego podejścia - co np skutkuje wstydem z powodu swojego dziewictwa i chęcią jak najszybszego uporania się ze swoim problemem. I nie pamiętam książki gdzie czytałem takie wyznanie nastolatki, która wierząc w ową wyzwoleńczą siłę seksu, oddawała się kolegom ze szkoły w ubikacji, czując w zasadzie tylko wbijający się w nią obły przedmiot. I nic więcej.

      Usuń
    9. To nie żargon tylko stwierdzenie faktu . Nie ma w Polsce feministek prawicowych , bo się nie wyemancypowały . Feminizm prawicowy jest np. w Szwecji gdzie kobiety prawicowe i lewicowe różnia się jedynie poglądami na sposób rozwiązania pewnych problemów np. pornografii ,ae tam te kobiety są samodzielnie myślącymi osobami ,które wyrażają swoje poglądy a nie jak Terlikowska ,która gada słowo w słowo to samo co jej mąż , bo nie ma żadnego własnego zdania na żaden ważny temat. Konserwatystki nie rozwiązują żadnych problemów kobiet nawet ta polityka okołoporodowa ich nie obchodzi potrafią jedynie rozkraczać nogi przed swoimi facetami i jeśli ich samiec im pozwoli to w ramach odreagowania warczą na feministki , bo na nic więcej nie mają odwagi .
      Nigdzie nie napisałam, że ilość dzieci posiadanie ich lub ich brak decyduje o tym czy ktoś jest feministką lub nią nie jest. Wiele feministek ma dzieci np. Prof. Magdalena Środa i wiele antyfeministek nie posiada dzieci np. Posłanka Krystyna Pawłowicz.
      O pro choice nie będę zdzierał klawiatury, ale chyba ma to coś jednak wspólnego ze sprzeciwem wobec rodzenia dzieci właśnie? Jakby chciały rodzić, to by nie protestowały. :D
      Pro choice nie ma nic wspólnego ze sprzeciwem wobec rodzenia dzieci. Pro choice walczy o to, aby mieć wybór, swobodę decydowania czy chce się rodzić dzieci czy nie. Pro choice nie namawia nikogo na aborcje natomiast anty choice zwane potocznie pro life chce zmuszać wszystkie kobiety do rodzenia dzieci,

      PKanalia
      Nie powinieneś odmawiać feministkom aseksualnym prawa do nazywania się feministkami niezależnie od tego, że masz pawio ich nie lubić, bo nie da się ich przelecieć; -) Są to kobiety, które zdecydowały, że w ten sposób chcą się realizować, bo na przekopywanie się przez stado konserwatywnych samców nie maja ochoty. Przeczytaj sobie to ;
      https://www.pudelek.pl/artykul/127843/trener_personalny_zmasakrowal_twarz_swojej_dziewczyny_bal_sie_policji_uciekl/

      Usuń
    10. @Julianne...
      coś mi próbujesz wciskać... nie odczuwam antypatii do tego rodzaju feministek, ani nie odmawiam im prawa do etykietki, nic takiego nie artykułowałem... próbuję jedynie dociec, skąd się wzięły... wychodzi mi w końcu, że jest to splot pewnych uwarunkowań: oziębłość (różnorakiego pochodzenia) plus reakcja na pewne traktowanie kobiet przez mężczyzn o konserwatywnej mentalności... sam też takiego takiego traktowania nie pochwalam, więc nie ma we mnie antypatii do tego rodzaju feministek, próbuję je zrozumieć...
      natomiast zupełnie osobną sprawą jest ocena pewnych ich zachowań jako niezbyt zdrowe, na przykład dopatrywanie się molestowania w każdym męskim spojrzeniu, to już jest po prostu paranoja...

      @Radku...
      faktycznie taka dysputa byłaby męcząca, do tego jeszcze mocno wykraczająca poza temat, tedy odpuśćmy...
      tyle tylko wspomnę, że "tradycyjne" podejście do spraw seksu wciska obyczajowość w ramki moralności, stawia znak równości pomiędzy "nieobyczajne" i "niemoralne"... obecnie zaś po iluś tam "rewolucjach" /mniejsza już o detale historyczne/ sprawy się mocno zmieniły... obyczajowość stała się mocno elastyczna, zaś moralność skupia się tylko na sprawach zasadniczych... czyli jeśli ktoś ocenia coś jako nieobyczajne, nie oznacza, że jest to od razu niemoralne...
      ja to uważam za zdrowszą sytuację, ale przyznaję, że ma to też swoje niefajne skutki uboczne... choćby ta inicjacja seksualna nie z własnej potrzeby, lecz w wyniku nacisku grupy rówieśniczej, tu faktycznie można mówić o "narzucaniu", bo taka grupa potrafi narzucić modę na takie, czy inne zachowania i postawy...
      tylko co ma feminizm do tego?... feminizm owszem, zajmuje się tematem edukacji seksualnej, ale czy można winić ten feminizm za to, że czasem ta edukacja jest do bani?... dodajmy do tego, że to właśnie brak edukacji jest przyczyną wielu niefajnych zjawisk...

      Usuń
    11. Julianne

      "Feministki pod pręgierzem absurdalnych ideologii" można stwierdzić taki fakt, zwłaszcza jeśli słyszy te hasełka powtarzane z wielu ust jak jakaś mantra.
      Z drugiej strony, z pewną satysfakcją nawet czasem obserwuję, jak wiele kobiet godzi się na ów samczy pręgierz całkowicie dobrowolnie, w imię dostatniego życia i ma w dupie płciowowyzwoleńczą batalię swych sióstr.

      Rozkrok wygląda tak samo u wszystkich kobiet bez względu na poglądy i niektóre rozkraczają się przed mężami inne przed przygodnymi osobami, a inne przed innymi kobietami. Zdaje mi się że cel rozkroku nie koreluje z procesami myślowymi, do czego byś chciała ten fakt ograniczyć.

      Usuń
    12. @J.&R....
      w ramach wtrętu, bynajmniej nie ingerującego w Wasz dialog, zaciekawiło mnie, czy kobieta godząca się na ten pręgierz w imię dostatniego (materialnie) życia, czyli de facto prostytutka, może być feministką?...
      patrząc z punktu widzenia stereotypu chyba nie, gdyż zakrawałoby to na hipokryzję, w końcu "feminizm urojony" odrzuca taki styl życia...
      tak naprawdę jednak tu nie ma sprzeczności... może się zdarzyć feministka, która realizuje jakąś odmianę feminizmu, zaś przy okazji "doić bojka" /eufemistycznie to się nazywa "żyć z męża"/... co więcej, nie ma tu znaczenia, czy doi go w ramach uczciwej, klarownej umowy, czy jako dziwka, która tylko udaje, że chodzi jej o faceta, a de facto o jego kasę...
      ...
      ten temat można rozwinąć szerzej, na kwestię korzystania z narzędzi stworzonych przez system, który się kontestuje, ale to już sobie daruję...

      Usuń
    13. Kobieta jest wyposażona w wiele mechanizmów, by dominować w związku nad facetem, ma też pod paroma względami przewagę psychiczną. Są ofiary, które tego nie potrafią i albo faktycznie żyją pod pręgierzem, albo... wysłośliwię się a co mi tam - zostają feministkami. :D
      Idąc dalej - kobieta wykorzystująca faceta w związku nie ma potrzeby być feministką, bo feminizm teoretycznie rujnuje taki układ.
      Ale tylko teoretycznie, bo podobno (piszę podobno, bo nie wiem ile) feministki są za legalizacją prostytucji, bo ich zdaniem niezalegalizowana doprowadza do wyzysku i przymuszania (taki program kiedyś widziałem w TV w czasie Euro 2012, ale nie wiem która mądra tą tezę postawiła). Na dobrą sprawę nie wiem też, czy legalizacja gdziekolwiek sprawiła, że nagle przestały być przymuszane i wykorzystywane...

      Usuń
    14. To, co obserwujesz z satysfakcją Rademenesie to jest prostytuowanie się, tylko różnica polega na tym, że dana prostytutka ma jednego klienta a najśmieszniejsze czasem bywa to, ze taki klient nie wie, że jest klientem i nikim więcej. Niektóre kobiety są cwane i udają a mężczyźni są głupi , ale ten post nie jest o prostytucji ,ale o feminizmie więc wychodzimy poza temat posta PKanalii .

      Usuń
    15. @Radku...
      w feminizmie na temat prostytucji /tej potocznie rozumianej/ zdania są podzielone... co prawda wszystkie odmiany potępiają prostytucję "niewolniczą", to dalej już bywa rozmaicie... żeby już nadmiernie nie rozwijać, to faktycznie istnieje nurt traktujący dobrowolną prostytucję jako taką samą pracę, jak inną, więc należy im się taka sama ochrona ze strony państwa, jak w innych zawodach... ale są /np./ też takie, które traktują wszystkie prostytutki /przypominam: w tym omawianym sensie/ jako ofiary systemu i skupiają się raczej na kwestii, by państwo nie traktowało ich tak samo /represyjnie/, jak ludzi, którzy na nich żerują... ale jest też koncepcja /moim zdaniem/ utopijna, że sama zmiana systemu (ekonomicznego) zlikwiduje przyczyny istnienia prostytucji... zaznaczam, że wymieniłem przykładowo tylko trzy podejścia do sprawy, w istocie jest ich więcej...
      moje zdanie jest takie, że sama legalizacja jako taka sprawy pracy niewolniczej nie załatwia, w końcu do tej pory w przypadku innych, "legalnych" zajęć się to zdarza, ale konsekwencje tej legalizacji polegające na walce z wykorzystywaniem pracy niewolniczej w branży usług seksualnych takiej /takiej walce jak w innych branżach/ jest w stanie to niewolnictwo ograniczyć... oczywiście jak w każdym innym temacie samo prawo to nie wszystko, istotna jest też praktyka tego prawa...
      na koniec dodam, że w każdym /kraju/ państwie są inne podejścia do całej sprawy oraz różne rozwiązania prawne, lepsze, gorsze, etc, ale jak wspomniała Julianne, to już nie jest przedmiotem tej dyskusji...

      Usuń
  6. Nie da się "zrobić lepiej" kobietom, bo każda ma własną definicję tego co dla niej lepsze.
    Równouprawnienie-nie będzie go nigdy bo ludzkie życie jest zdeterminowane właśnie płcią.
    Jedyne równouprawnienie może polegać na tym, że każdy ma prawo do samostanowienia o sobie, o swoim ciele, o swoim sposobie życia.Ale dopóki nie będzie prawdziwego rozdziału państwa od kościoła taka sytuacja nigdy nie nastąpi.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli mamy zgodność, że nie ma jednego feminizmu...
      co do roli owego "jedynego słusznego" kościoła w upieprzaniu kobietom życia wydawać by się mogło, że ludzie jakby zaczynają przeglądać na oczy, co widać było podczas Czarnego Piątku, ale jak silne jest to światełko w tunelu, tego na razie ocenić się nie da...
      miłego :)...

      Usuń
    2. Jak na razie światełko przypomina ogarek gdy kończy się knot.
      Gdyby kobiety przestały polerować tyłkami ławki w kościele, zrezygnowały z usług typu ślub, pogrzeb, chrzest, itp. to wtedy wygrałyby walkę o siebie.Nie namawiam nikogo by przestał wierzyć, tylko do tego, by zrozumiał, że do rozmowy z Bogiem nie potrzeba pośredników. Przecież sam kościół trzeszczy, że Bóg jest wszędzie, wszystko widzi, słyszy itp. A może po prostu kościół sam sobie zaprzecza?

      Usuń
    3. przyznam, że tu moja wiedza się kończy, pojęcia nie mam ile feministek chodzi do kościoła i ile kobiet chodzących do kościoła jest feministkami...
      oczywiście nie mam tu na myśli osób wierzących w bozię na sposób chrześcijański, tylko ludzi identyfikujących się z K.Rz-kat., których jest około 40% Polaków... niemniej jednak problem jest, bo wielu z tych pozostałych 60% po prostu boi się otwarcie przyznać, że K.Rz-kat to syf, co najwyżej na boku, ukradkiem pod pachę tak sobie szepnie, ale gdy przychodzi co do czego, to "lufa w krzokach"...
      i to faktycznie jest problem, nie urojony zresztą...

      Usuń
  7. Kobiety nigdy nie będą miały "lepiej" bo już biologicznie sa na niższej pozycji.

    I właściwie to smutne jest to, że musiał powstać feminizm, bo już samo jego powstanie świadczy że zawsze były na niższej pozycji i to w każdej dziedzinie życia. Oczywiście są kobiety, które dominują zawsze i wszędzie - ale to są wyjątki. A wyjątki są zawsze i wszędzie.
    A ostatnio wyczytałam że na jakiejś wyspie /w Polinezji bodajże/ kobiety mieszkają w chlewach ze świniami i ze swoimi dziećmi. Według tamtejszych mężczyzn nie zasługują na nic innego. A jak dzieci dorastają to chłopcy idą do ojców a dziewczynki zostają z matkami. No i mężczyżni odwiedzają kobiety w tych chlewach tylko w jednym konkretnym celu. Przypominam, że mamy 21 wiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kiedyś czytałem relację jakiejś antropolożki czy dziennikarki, która spędziła trochę czasu wśród krajowców na jakichś "wyspach szczęśliwych" i mit o ich rajskości szlag trafił... o chlewach nie pamiętam, by coś było, ale było za to o tym, jak mężczyźni tłuką te swoje kobiety aż wióry lecą... świat islamu to softcore w zestawieniu z tymi wyspami...

      Usuń
  8. Nie wiem czy jestem feministką, ale wiem jedno - ten świat jest tak stworzony, że obie płci powołane do życia przez MIŁOŚĆ winny z miłości okazywać sobie szacunek. Uważam, że to charakter człowieka sprawia, że czasami niektóre grupy społeczne muszą upominać się o swą godność, ale...teoria sobie a życie sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo zdrowe podejście do sprawy, wolne od potrzeby przyklejania sobie etykietki... można co prawda dyskutować, czy każdy człowiek jest rezultatem miłości, bo może być na przykład wynikiem gwałtu, ale to kompletnie nie ma znaczenia, bo nie jest to żaden powód, by mu godność odbierać...

      Usuń
  9. Tyle feminizmów,ile feministek. Myślę, że każdy człowiek- niezależnie od płci- indywidualnie dojrzewa do feminizmu /choć niektórym zabiera to zbyt wiele czasu a są i tacy,którzy nie dojrzewają- jak to w życiu:((/
    Po.ba.s.
    p.s.Biorąc pod uwagę moje pokolenie, chyba mogę się uważać za feministkę... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "dojrzewać do feminizmu"... dobre, podoba mi się to... co prawda system tego forum nie zawiera instytucji "lajka", ale poczuj się pls, jakbyś go ode mnie otrzymała...
      po.ba.s :)...

      Usuń
  10. Ruch feministyczny popieram, ale wjego rozsądnych granicach. Uważam, że kobiety powinny zarabiać tyle co mężczyźni, a mimo ich często fachowej i konkretnej wiedzy tak niestety nie jest.
    Nudzi mnie typowo sexistowskie podejście do pojęcia feminizmu.
    Temat molestowania zaczął zataczać niebezpieczne i aż nazbyt drapieżne kręgi.
    https://londynsrondyn.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozsądek over all, tu zero sporu...
      temat molestowania faktycznie rozwija się w dość dziwnych kierunkach... akcja "#metoo" na początku mi się podobała, ale potem już coraz mniej, bo zaczęła się ocierać o absurd...

      Usuń
    2. Akcja "Meteo" stanowiła taki nietypowy sposób promocji celebrytów
      Pozdrawiam
      https://londynsrondyn.blogspot.com/

      Usuń
    3. może nie od samego początku, nie tak miało być, ale potem faktycznie stała się dla niektórych okazją do lansu...
      pozdrawiam :)...

      Usuń
  11. Chyba urodziłam się feministką a;bowiem od dziecięctwa coś mnie zawsze uwierało w moim kobiecym życiu ale, że urodziłam się i wychowałam w poprzednim systemie to ten mój feminizm był raczej w sferze obyczajowej a nie politycznej rzekłabym. W poprzednim systemie jednak kobiety miały pełne prawa i obowiązki - miały prawo do pracy,do głosowania i do rozporządzania swoim życiem. Ich wybór był - w jaki sposób te swoje życie spędzą.Teraz, niestety troszeczkę się pozmieniało.
    Mnie się też nie podobają parytety . Jednak one nie są po nić . Sa potrzebne samym kobietom -w/g mnie -aby mogły uwierzyć w siebie i swoje możliwości.Poruszanie się w świecie męskim od tysięcy lat zarezerwowanym wyłącznie dla nich nie jest łatwym .
    I tego trzeba się nauczyć. Nam Polkom ,gdzie równouprawnienie teoretycznie dano nam z nadania (bo ręce do roboty były potrzebne -mężczyżni przecież prowadzili wojenki i ich było brak a ktoś robić musiał... No sorry - tak to widzę.
    No odbrze ale kobiety też nauczyły się przez tysiące lat dochodzić swojego "innymi " sposobami a mężczyżni nauczyli się te inne sposoby wykorzystywać do swoich celów... I teraż - kobiety poczuły się równe ,mające te same prawa a jednak mężczyzno to nie bardzo pasuje bo fajnie było wykorzystywać babskie "sposoby" - łatwe i proste. A tu nagle MEE TOO. I dobrze się stało . Prominenci dowiedzieli się ,że kobietki mają pazurki i nie zawsze im paqasują sposoby....Jestem człowiekiem - moja osobista definicja feminizmu . Skoro jestem człowiekiem ,takim samym jak Ty, jak on, jak ono czy tam trzecia płeć to mam te same prawa i obowiązki . I ma być mi lepiej - nie gorzej.Przynajmniej tak samo jak innym płciom.
    Ogłaądałam niedawno niemiecki film o pewnej rodzinie ze środkowego Berlina przed powstaniem muru.
    Kobiety ,mężatki wtedy - mąż musiał się zgodziić ,żeby żona otrzymała prawo jazdy, ewentualnie mogła konto w banku założyć tylko za zgodą męza),musiał się zgodzić - jeśłi chciała pracować) na jej pracę. Kobieta była kompletnie zależna od swego pana i władcy. A proszę - teraz na zachodzie ??? Ja tam nie mam nic przeciwko feminizmowi. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no tak, gdy kobiety wsiadły na traktory nie było to wynikiem działania feminizmu, tylko zwyczajną koniecznością życiową...
      potem, gdy już takiej konieczności nie było, niektóre z nich zsiadły, ale niektóre na nich zostały, bo im się ta robota spodobała, poza tym okazały się dobre w tej robocie...
      a potem to już poszło jakoś tak samo... okazało się, że wiele kobiet świetnie sobie radzi w tradycyjnie "męskich" zawodach, czasem nawet potrafią być skuteczniejsze... moim ulubionym przykładem kiedyś była pewna strongmenka, którą chętnie bym widział w ekipie, gdybym miał firmę drwalską... co ciekawe, nie żaden to był babochłop, ale kobitka jak laleczka...
      ...
      to takie moje refleksje na widok policjantek na ulicy... to bynajmniej nie chodzi o to, że chłop ma na czym oko zawiesić, bo ma i bez policjantek... po prostu jest spokój, porządek, bo taka babencja potrafi jednym słowem postawić pod ściną oprycha, z którym sobie dwóch, czy trzech facetów nie radzi...
      ...
      i coś Ci jeszcze dodam na koniec... gdy wsiadam do auta jako pasażer, to jakoś bezpieczniej się czuję, gdy kobitka jest za kierownicą... dlaczego tak jest?... nie wiem :)...

      Usuń
    2. Kobiety jezdza ponoc bezpieczniej. Nie daja sie podpuscic na ulicy, sa mniej kolizyjne. Odpuszczaja. A niektorzy faceci traktuja szose jak poletzko walki. "Zajechal mi, to ja mu tez", "Przyspiesze bo mi wjedzie"....

      Kiedy u nas ( w Polsce) odezwal sie ruch feministyczny - Gretkowska zapoczatkowala.. a mieszkalam juz wtedy na zachodzie, to mi sie smiac zachcialo. Ze uwolnionych trzeba jeszcze bardziej uwolnic.
      Bo sytuacja z praca zwiazana, z podjsciem kobiet do pracy to my w Polsce mielismy miodzio. Zlobki, przedszkola, babcie ktore zawsze w gotowosci i te inne. Idz kobieto i pracuj- obys tylko chciala. Nawet spolecznie bylo takie gadanie, ze siedzi w chacie i baki zbija a facet zapiernicza. Pojecie kury domowej takiej od garow i dzieci, i cieplych kapci dla meza bylo/jest deprymujace. Nie raz kiedy pisalam tekst na blogu ze jestem kura domowa ( swego czasu bylam) to zaraz napalone panienki pisaly mi w komentarzach, ze jestem kobieta bez ambicji, wymietolona , zasiedziala, nic nie robiaca baba....

      Na zachodzie maja inny rodzaj wyzwolenia. Obyczajowy. Ona moze , wrecz powinna przezywac orgazm. Ma do niego rpawo, facet musi sie postarac bo jak nie to malo ktora z nim bedzie chciala. Opinie sobie schlasta gosc. Moze zaczeiac faceta , okazywac mu swoje wzgledy... nie musi trzymac w szufladzie i zamykac swoich marzen zwiazanych z uczuciem ... Choc nie polecam takiej otwartosci. Pamietam jak kolega Polak przezywal, ze te zachodnie babeczki to jak sie facet jej podoba potrafia go adorowac, a nasze polskie to jak zimne rybki, czekaja kiedy facet zacznie... Chlopak byl spragniony adroacji ze strony kobiet.

      Natomiast kiedy idzie o prace, dostep i takie tam , to faceci sa na zachodzie nadal holubieni. W jednej z firm raz uslyszalam, ze ..tutaj wystarczy abys jajami bijala i masz prawie wszedzie zielone swiatlo. I co za sprzecznosc, dekolt nie wystarczy. NA zachodzie podchodza inyczej do spraw pracy. Oni chca miec wydajnego, nie bioracego na dzieci zwolnien, pracownika. Kobieta , oczywiscie niech sobie pracuje, ale jak ma dzieci to na jakas 1/3 etatu, 2/3 etatu, ale niech sie nie zabiera za calosc. Albo niech idzie se raz w tgpodniu sprzatac.
      Takie podejscie.

      Usuń
  12. miło, że bez zadęcia ktoś potrafi napisać na temat, który tyle szumu w sobie niesie, że już nikt chyba nie wie o co chodzi - łącznie z krzyczącymi. ciekawe, kiedy zostaniesz zlinczowany, bo to pewnie nieuniknione - są ortodoksyjne fragmenty w każdym ruchu społeczno-politycznym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miało być (w miarę) naukowo... tak na co dzień, w realu, to ja przy nieznanych mi ludziach staram się unikać wyrażania jakichkolwiek opinii o feminizmie, a nawet używać samego słowa "feminist/k/a", bo nigdy nie wiem, czy dostanę za to buziaka, czy w buziaka...

      Usuń
  13. Wiele już tu napisano. Dodam więc od siebie tylko tyle, że nie jestem stuprocentową feministką, ale myślę w sposób podobny do feministycznego. To w czym się różnimy to już wyłącznia kwestia osobistych wyborów i spojrzenia na świat i życie. Jestem wdzięczna feministkom, że są i że, w co wierzę, pokazały wielu kobietom, że żyją dla siebie, nie dla innych, zwłaszcza innej płci. Niby niewiele, a jednak bardzo wiele.

    OdpowiedzUsuń
  14. Coś w tym jest, że co feministka to inna definicja feminizmu...

    OdpowiedzUsuń