wszystko jest tylko i wyłącznie złudzeniem,
absolutnie doskonałym,
które nie ma nic wspólnego z dobrem ani ze złem,
akceptacją ani odrzuceniem...
wszystkie rzeczy nie są takie, jakie wydają się być...
nie są także inne... można więc roześmiać się w głos i nie pytać, komu bije dzwon... bije, bo komuś płacą za szarpanie sznurem...
To niekoniecznie powinno być dzisiaj, ale Zioło, medyczne rzecz jasna, bo każde jest medyczne, ma tą magiczną moc, że modyfikuje czas, innymi słowy wysławiając uprawdziwia nam czas, który okazuje się być kwestią umowną. To teraz się umawiamy, że dziś jest dwudziesty drugi kwietnia, więc Iza ma urodziny. Które? Jak zwykle te same. Dżentelmen takich pytań dupeczkom nigdy nie zadaje. No! Też Ją kiedyś chciałem pocałować...
Jednak dość już gadania, teraz słuchamy i oglądamy. Nie myślimy, myślenie podczas percepowania sztuki to syf. Tak się nie robi. Szczerze? Niewolnice są nudne.
Żeby nie było, to tego stuffu jest więcej, ale ja nie tworzę dla idiotek, czy też idiotów, którzy nie umią sobie znaleźć w necie hitów zacnej i nadobnej Izy. Tak?
Owe brednie to taki szczególny rodzaj fałszów, które to już dawno zostały wyjaśnione, że nimi są, odkłamane, ktoś się dowiedział jak jest, więc już wie, ale tu się nagle okazuje, że znowu nie wie. Więc wraca taka rewelacja do obiegu niczym kometa jakowaś ze skrajów układu planetarnego do centrum siejąc kolejną plagę ogłupienia ludzi. Do nich na przykład należą wszelkie marychofobiczne poglądy, które są tylko poglądami, czy wręcz mitami, nie żadną wiedzą przecież, ale nimi akurat zajmować się nie będziemy. Za to powrócił ostatnio inny kompletny hogwash dezinformujący, jakoby branża filmów dla dorosłych miała uprzedmiotawiać kobiety. Tą odmianę twórczości filmowej czasem nazywa się porno, ale to nie jest zbyt dobre słowo, bo często bywa nadużywane do nazywania rzeczy, które żadnym porno nie są. Jednak jest krótkie, wygodne, więc niech sobie już będzie, ważne tylko, aby mieć doń pewien dystans. Otóż ów hogwash nie jest do końca taki hogwash jeśli dotyczy on aktorek, czy też aktorów pracujących na niewolniczych zasadach, ale to dotyczy akurat każdej pracy, każdej branży, oraz każdej płci, więc po co robić zbędny zgiełk? Samo zaś porno to bardzo rozmaita, różnorodna dziedzina, czasem trafiają się prace dość niezłe edukacyjnie, ale czasem wprost przeciwnie, wtedy są jak westerny, które historii Dzikiego Zachodu raczej nie uczą. Dorosły to wyłapie, ale małolat nie odróżni jednego od drugiego, więc taka edukacja może mieć dość randomowe efekty. Ale wróćmy do tego rzekomego uprzedmiotowienia. Na pewno tak nie jest, gdy na tapecie jest dział gejowski, bo tam raczej kobiety są mało obecne na planie, ale on stanowi pewną mniejszość, za to przeważająca większość to filmy straight, gdzie obie płcie biorą przeważnie udział, choć czasem też tylko same panie. Tu akurat nie płeć ma znaczenie, tylko pewne czynności, których panowie wobec siebie nie podejmują. Za to na temat samego uprzedmiotowienia zwykle plecie albo jakiś tam katolicyzm, albo pewna zdrowa inaczej odmiana feminizmu, zwana oziębłym lub aseksualnym. To drugie to takie paniusie, które wszędzie widzą molestowanie, nie wiedzą też, co to jest seksizm, więc używają tego słowa bez pojęcia. Obie grupy mają wspólną cechę, mianowicie boją się spraw zasadniczych, czyli innymi słowy przekazywania sobie dobrych wibracji bezpośrednio. Jako, że jest to lęk, czyli strach przed urojonymi zagrożeniami, więc jedne urojenia chętnie tworzą kolejne. Tymczasem jest zupełnie inaczej, nieraz bywa, że wręcz przeciwnie. Panie mają możliwość aktorskiego wyrażania siebie całościowo, za to od panów zwykle brany jest tylko ich fragment, reszty kamera nie obejmuje, więc jeśli ktoś tu jest przedmiotem, to właśnie taki pan, dysponent owego fragmentu. Tak właśnie jakoś jest, tak to działa, że nie chce być inaczej. Do tego dochodzi jeszcze aspekt finansowy. Gdy się porówna gaże pań oraz panów, to te pierwsze otrzymują sumy wielokroć większe, niż ci drudzy, co więcej, czasem nawet nie dostają oni ani grosza, do tego robotę stracić łatwo, zaś na ich miejsce pojawia się stu następnych chętnych. Lista gwiazd płci żeńskiej jest bardzo długa, za to gwiazdorów zarabiających konkretniejsze pieniądze zadziwiająco skromna. Czy przy takich warunkach owi panowie mają prawo czuć się jak rzeczy, przedmioty, skoro jak rzeczy są traktowani? Naszym zdaniem mają solidne podstawy do tego. To by było tyle na temat. Aha, jest tylko jeden drobiazg. Tematem tej pracy nie jest, kto konsumuje takie produkcje, nikogo to tutaj nie interesuje, nie obchodzi wcale. Więc jeśli ktoś czuje kompulsywną potrzebę wypowiedzi nie na temat, czyli poinformowania publicznie, czy lubi lub nie lubi tak się bawić, czy nawet edukować, to może doznać zignorowania na forum. Czyli możemy uznać sprawę za klarowną, tak? Żeby nie było, że nie było uprzedzane.
Już od poniedziałku zawrzało na łączach telefonicznych między czterema wiedźmami na istotny temat, czy wiosenny sabat równonocowy w ogóle się odbędzie. Między czterema, gdyż Mala szybko wyłączyła się od tej dyskusji. Nie dlatego, że miała najmniej do gadania, bo to by była nieprawda, jej zdanie liczyło się tak samo, ale dlatego, że nie był to tak do końca jej kłopot. Zaś kłopotem była pora, godzina dziesiąta zero dwa ej-em, kiedy ów sabat, czy raczej może rytuał miałby się odbyć. Każda z pozostałej czwórki miała wtedy coś naprawdę ważnego do zrobienia zawodowo i choć była to przeszkoda do pokonania, to jedynie na chama, tego zaś wszystkie chciały uniknąć, gdyż cała gra stałaby się wtedy raczej nieopłacalna. Nie przechodził też wariant przełożenia całej sprawy na dogodniejszą porę, gdyż według tej szkoły magii, którą wyznawały byłoby to jak karmienie kota rysunkiem jedzenia. Wiele czarów można wykonać o dowolnej porze, ale są takie, które są przypisane do konkretnej godziny, czy nawet minuty, inaczej nie ma nawet sensu się do tego zabierać. Darujmy jednak sobie detaliczne wyjaśnienia oparte na teorii magii, przejdźmy do faktów. Były one takie, że owa czwórka spotkała się była w środę po południu na jakąś godzinkę w swojej ulubionej Pleciudze, aby przyklepać osiągnięty consensus, że po prostu sabat się nie odbędzie.
- Takie rzeczy już się nieraz zdarzały zanim wyście zaczęły czarować i świat się od tego nie zawalił. Taka była końcowa konkluzja Anity kierowana do Maliny i Kaśki, zaś Roxy tylko jej przytaknęła, po czym do sprawy już nie wracano. Ustalono tylko termin zwykłego, warsztatowego sabatu na następny piątek. Tak więc nazajutrz tylko Mala wykonała sama cały rytuał o przepisowej porze, bo akurat mogła sobie na to pozwolić. Tu warto zauważyć, że słowo sabat nie jest tu do końca poprawne, takie czary wykonują również samodzielne, mało towarzyskie wiedźmy, które raczej rzadko sabatują. Ale nasze panie od lat zawsze robiły to razem, więc tak się wśród nich lokalnie przyjęło mówić. Gdy było już po wszystkim, Turbina opuściła furgon stojący w klubowym garażu. Jeśli nie był akurat używany to było najlepsze miejsce na różne akcje wymagające spokoju oraz dyskrecji. Po czym ruszyła swoim zwyczajem po klubie szukając czegoś do zrobienia. Gdy mijała drzwi od magazynku na chemię gospodarczą poczuła nagle, że coś jest nie tak. Już sam fakt, że były uchylone był nietypowy. Po cichu uchyliła je jeszcze bardziej i zajrzała do środka. Na widok tego, co zauważyła zareagowała: - Lusia, co ty robisz? Pytanie miało charakter raczej formalny, gdyż oczy Mali same zobaczyły, jak rzeczona Lusia, jedna ze sprzątaczek wyjmowała coś z szafki i pakowała do torby. Do własnej torby zresztą, co akurat Mala wiedziała. Kobieta odwróciła się robiąc wrażenie zaskoczonej, po czym odparła: - Maleczko, to wcale nie jest tak, jak myślisz. Turbina bez namysłu rzuciła szybki urok zwany głupim jasiem. Gdy Lusia zastygła bez ruchu Mala wyjęła telefon i cyknęła dwie fotki z różnych ujęć. Potem podsunęła sobie stojący obok stołek, usiadła na nim i odczekała kilka minut, aż urok przestanie działać. Kiedy kobieta zaczęła wracać do siebie usłyszała takie słowa: - Może nie nazywajmy pewnych spraw po imieniu, tylko przejdźmy od razu do puenty. Ale najpierw bardzo, bardzo ładnie cię proszę, żebyś wyjęła te pojemniki ze swojej torby i odstawiła je na półkę, tam, gdzie były. Mala nigdy nie wydawała poleceń swoim podwładnym. Co najwyżej bardzo, bardzo ładnie prosiła, jeśli ktoś sam od razu nie łapał, co jest do zrobienia. - Nieźle jest być miłą. To była jej ulubiona dewiza życiowa, którą stosowała bardzo konsekwentnie. Nikt nigdy nie widział jej gniewnej, czy zezłoszczonej. Zawsze uśmiechała się całą sobą, czasem mniej, czasem bardziej. Gdy Lusia wykonała prośbę Mala zakontynuowała: - A teraz bardzo, bardzo ładnie cię proszę, żebyś poszła do szatni, przebrała się, spakowała swoje rzeczy, po czym opuściła klub. Wrócisz pod koniec miesiąca po świadectwo pracy. Wtedy kończy ci się okres próbny, my nie przedłużymy go, ale dostaniesz wypłatę za cały miesiąc. Kobieta nagle wstała i odparła ostrym głosem: - Co?! Nie ty mnie gówniaro zatrudniałaś, nie ty mnie będziesz zwalniać! - Ojej! Luiza! Coś ty sobie zrobiła? To był już głos Kaśki, która jak się okazało przez nikogo nie zauważona stała w drzwiach i od pewnego czasu obserwowała całą scenkę. - Dziewczyno, Mala cię potraktowała najfajniej, jak można było, a ty walisz takie teksty? Poza tym zrobiłaś mi osobistą przykrość. Bo to ja ci ogarnęłam tą pracę, ja cię poleciłam, ale to jednak Mala miała ostatnie słowo, czy cię przyjąć do ekipy. Więc kalasz moje uszy kłamstwem na dodatek. Więc ja zmieniam tą decyzję. Jesteś zwolniona dyscyplinarnie od teraz. Płacone masz do dziś. A teraz idź do szatni, pakuj majdan i wypierdalaj mi stąd. Mala idź za nią do tej szatni, patrz czy jeszcze czegoś nie zajebie po drodze. Kaśka była wyraźnie wkurzona, a postawić się jej wtedy to było jak podpisać na siebie wyrok śmierci, albo przynajmniej ciężkiego uszkodzenia ciała. Tak więc Luiza i Mala wyszły z magazynku i ruszyły do szatni dla personelu. Zaś po południu Kaśka i Turbina stały na dywaniku u Stryja, niedosłownie zresztą, bo Stryjo nigdy nie pozwalał damom stać, gdy sam siedział za biurkiem. Jego bratanica już dawno odzyskała dobry humor i spokojnie referowała sprawę, zaś Mala wręczyła mu fotki do wglądu. Na koniec Kaśka dodała trochę od siebie: - Tak sobie myślę, czy tej piczy nie naliczyć jeszcze kosztów... Mala, ile kosztuje ten zajzajer do szorowania kibla? - Nie pamiętam dokładnie, w hurcie około dychy? - Bo kto wie, ile buchnęła wcześniej? Tu Stryjo zaoponował: - Nie Kasiu, tak się nie bawimy. Nie jesteśmy gangsterami. Poza tym jak się odwoła do sądu pracy, to nie wygramy, więc po co pieniaczyć o jakieś grosze? Za to ty Maleczko wiesz, co zrobisz pod koniec miesiąca? - No pewnie. Inwentaryzacja. Spis z natury, faktury i w ogóle. Pierwszy raz od czasu remontu. Sama chcę wiedzieć, ile czego nam schodzi, ile zużywamy. Już wcześniej miałam taki właśnie pomysł. Tylko chciałam odczekać te kilka miesięcy, żeby to miało jakiś sens statystyczny. - Jakże my się rozumiemy... Stryjo na chwilę zapatrzył się za okno, po czym westchnął: - Tak, moje panie. Skończyła się pewna epoka. Po chwili nieco krępującej ciszy Mala spytała: - Ale że niby o co chodzi? - Do dziś byliśmy słodką firmą rodzinną, teraz nadszedł czas na doprawienie tego goryczą korpo. Ale tak jest zawsze, to jest los każdej rozwijającej się firmy. Im więcej ludzi, tym mniej zaufania do siebie nawzajem. Mala, ja mam do ciebie jeszcze prośbę... - Wiem. Mam teraz iść do Jacusia do sklepu, żeby wrzucił do neta anons na temat przyjęć do pracy. Mamy przecież wakat. - Jakże my się rozumiemy... Przepraszam, czy ja się nie powtarzam? - Ależ skąd. - Nigdy w życiu. Z tymi słowami na ustach obie panie podniosły pupy z krzeseł, dygnęły grzecznie, po czym opuściły gabinet Stryja.
Drogie Panie, dziś ósmego marca życzeniowo zrobimy tak: 1. Jeśli nie chce Wam się iść do sklepu, to niech tak zostanie. 2. Jeśli Wam się zachce, to niech się Wam tego odechce. 3. Jeśli jednak, mimo wszystko pójdziecie, to kupcie sobie tylko to, po co tam poszłyście, nic więcej poza tym. 4. Jeśli z kolei poszłyście tylko sobie popatrzeć, to vide punkt 2. Na świecie jest mnóstwo fajnych rzeczy do oglądania, fajniejszych niż jakieś grzmoty, które są Wam kompletnie niepotrzebne.
💗💛💚
Zaś tak przy okazji, to: 5. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze proponujemy przekazać na jakiś cel dobroczynny, konkretnie zaś na pomoc naszej supah zacnej i nadobnej Mistrzyni Świata, która obecnie ma pecha natury zdrowotnej, więc nieźle byłoby coś zrobić z tym, jakoś poprawić tą niezbyt fajną sytuację za pomocą wspomnianego fenickiego wynalazku.
Pierwsza zareagowała Roxy: - Znasz, czyli co? Masz z nią jakieś relacje, kontakty, czy tylko widziałaś, gadałaś, spotykasz w sklepie? Doprecyzuj to jakoś. - Ja tylko ją widziałam parę razy, ale mama to się chyba z nią nawet jakoś koleżankuje. Czasem ją zabieram do domu autem z takiej ich kafejki. To jak wchodzę, to widzę, że siedzi kilka kobitek przy stoliku, czasem też właśnie ta Delia tam jest. - Nie poczułaś mocy? Czy ona twojej? - No, gdzie? Ja do nich nie podchodzę, macham tylko mamie, że już jestem, potem siedzę i czekam na nią w aucie. - A w domu była u was kiedyś? - Nie. Mama w ogóle rzadko kogoś zaprasza do domu. Chłopów to już wcale. Jak się wybiera na randkę, to się inaczej laszczy. Ale to jest akurat nieważne. Czasem zajrzy jakaś jej psiapsia, posiedzą, pogadają, ale tej akurat nigdy nie widziałam. Aha, mama jeszcze czasem chodzi na brydża. Mamy taki klubik niedaleko, ale ja tam nigdy nie byłam. Wreszcie odezwała się Anita: - Mało tych kropek do łączenia. Ale coś mi się mocno wydaje, że Lalka ma dobre przeczucie. Nikt nie kupił zaklęcia od Delii, tylko ona sama próbuje zapolować. Proponuję zmianę planów. Mamę odczyniamy już od razu, nawet teraz możemy pojechać. Będzie w domu? Malina zrobiła lekko bezradną minę. - Nie wiem. Ale chyba powinna. Wczoraj wieczorem po tym obiedzie nic nie sprzątałyśmy, spytała za to, czy dziś jej z Miolką pomożemy. Bo jest co robić, w kuchni został niezły sajgon. - No, to ruszamy dupska. - Ale co chcesz zrobić? - Mówiłam już. Odczynić urok. Potem pogadamy z mamą, jak już będzie miało sens to gadanie. Jeśli się okaże, że dobrze mi się wydaje, to... - Dobierzemy się Delii do dupy? - W ostateczności. Ale chyba nie będzie trzeba. Gdy dojechały na miejsce Lalka usłyszała: - No, Malinko, co tak późno? Mariolka już kończy. - To niech skończy. Chodźmy do pokoju. - Co się dzieje? - Nic. Ale zaraz może się zadzieje. Wszystko trwało zaledwie chwilę. Do kuchni weszła Roxy, po czym witając się musnęła mamę Lalki palcami po skroni. Gdy sugestrix zadziałał szepnęła jej coś do ucha. Kobieta posłusznie ruszyła do pokoju, zaś gdy położyła się na kanapie Ruda przystąpiła do czynności. Czarowanie tylko na filmach wygląda efektownie, realnie jednak prawie nic się wtedy widowiskowego nie dzieje. Jedna dłoń przyłożona do czoła, druga do krocza, po minucie zaś było już po wszystkim. Pacjentka otworzyła oczy pytając: - Co się stało? - Nic mamusiu. Zdrzemnęłaś się na chwilę. Malina mówiąc to usiadła obok niej. - A teraz powiedz mi, od kiedy znasz Delię? - Kogo? - Roxy, pokaż mamie. Ruda szybko wyjęła lusterko i zaprezentowała psychobraz. - To przecież Dżaneta. Lalka i Roxy spojrzały na siebie kiwając głowami. - Aha, Dżaneta. Modne imię ostatnio. - Co jest z nią nie tak? - To jest nie tak, że mamy pewne przesłanki uważać, że ta cała Dżaneta chce umoczyć mocno dziób w twoich zasobach pieniężnych. - Macie jakieś dowody? - Takie poszlakowe poszlaki. Kiedy planujesz się z nią teraz spotkać? - Może nawet jutro? - Tam, gdzie zawsze? W tej waszej kafejce? - No. - To daj mi proszę znać, jak już tam dotrzesz. Malina nie zdążyła doczekać się odpowiedzi, gdy nagle do pokoju weszła Mariolka i Anita oświadczając radośnie: - Kuchnia jest na błysk! Następnego dnia po południu faktycznie w owej kawiarni spotkało się kilka pań. Gdy mama Maliny i Borka ujrzała wchodzącą Delię vel Dżanetę sięgnęła po telefon. Po jakiejś połowie godziny do lokalu weszła Malina. Zwykle robiła to później, stawała na chwilę przy wejściu czekając, aż mama ją zauważy, po czym wychodziła. Ale tym razem podeszła do stolika. Grzecznie ukłoniła się wszystkim siedzącym. - Dzień dobry. - To jest moja córunia, jakbyście nie wiedziały. - No, wspaniała dziewczyna. - Dosiądziesz się do nas na chwilę? W tych small talkowych uwagach nie brała udziału tylko Delia. Uważnie przypatrywała się jedynie przybyłej Lalce. A coś nagle jeszcze zwróciło jej uwagę. Za Maliną weszły dwie inne kobiety, jedna szatynka, druga ruda. Rozglądały się po sali jakby wybierając stolik, wreszcie usiadły tuż obok wspomnianej gromadki. Obie natarczywie, wręcz nachalnie przyglądały się Delii. Ta zaś wyraźnie drgnęła, odwzajemniła im ich spojrzenie, uważnie też ponownie przyjrzała się Malinie. Po czym sięgnęła dłonią do torebki, wyjęła lusterko, zerknąwszy zaś nań wstała nagle od stolika. - Przepraszam, ja tylko... Tego... Po kilkunastu minutach któraś z siedzących przy stoliku zauważyła: - Co z tą Dżanetą, może coś się stało? Malina przybrawszy swoją ulubioną minę słodkiej idiotki odparła: - Może żelazka w domu zapomniała wyłączyć? Wygląda na to, że tym razem pytań brak. Więc żadnych wyjaśnień już nie trzeba.
Następnego dnia, w poniedziałek Anita zastosowała dietę zerową, za to gdy po południu zajechała do niej Roxy, to uraczyła ją sporą porcją odgrzanych gołąbków. Ruda ochoczo zabrała się do konsumpcji, przy okazji mówiąc: - Malina będzie jakoś później, kończą zlecenie dzisiaj, więc... - Wiem, dzwoniła. Ale zbadamy temat bez niej, Lalka może być potrzebna dopiero później. Na razie zajadaj, spokojnie, powoli. Są niepierdzące po, ale też dobre. Jeszcze ci dam do domu. - To ile ty tego masz? - Od piczy. Takiej głębokiej, że ja to pierdolę. - To teraz wiem. Nie ma to, jak precyzyjnie podane dane. Gdy Roxy zakończyła posiłek obie zamknęły się w pracowni. Gdy wyszły po jakiejś połowie godziny ruszyły do kuchni. Przy herbacie Ruda zaczęła: - Wiemy tyle, że to jest spiralny urok. To nie są tanie rzeczy. - Tak. Ale to znaczy, że nie musimy się spieszyć ze zdejmowaniem. - To już zdecyduje Malina. Ale jest jeszcze coś. To nie jest taki typowy urok erotyczny. Tu nie chodzi o dupę twojej teściowej, ale o coś innego. - O co? - Jak nie wiadomo, o co chodzi, to... - To ma sens. Mamuśka do krezusek nie należy, ale biedna też nie jest. Renta po mężu spływa regularnie zza granicy, gruba renta. Pracę też ma nieźle płatną. Przy tej rencie nie musi pracować, ale lubi, ma zajęcie, nie nudzi się. Jest kogo oskubać. - Tak w ogóle to pistolet nie kobieta. Do tego atrakcyjna milfa. Ale jak mówię, to nie te sprawy są na rzeczy. Na koniec dobra wiadomość. Znam sygnaturę tego całego zaklęcia. - Teraz dopiero mówisz? - Bo byłyśmy w transie, więc nie było kiedy. - Kto to jest? - Jedna taka zawodowa. Stąd zresztą, z miasta. Nazywa się Delia. Głównie zajmuje się leczeniem, ale jak się trafi dobra okazja na takie zlecenie, to sama rozumiesz. Wtedy się na chwilę zapomina o specjalizacji. - To teraz czekamy na Lalkę, trzeba pogadać, co z tym robimy. Zanim się doczekają, to wyjaśnijmy, że magiczny urok spiralny nie jest zbyt typowym urokiem. Nie działa od razu, nie działa też z opóźnieniem. Rozkręca się bardzo powoli, stopniowo opanowując wolę uroczonej osoby. Jest dosyć pracochłonny do konstrukcji, stąd też grube ceny, które wiedźmy winszują sobie za takie zlecenie. Dodajmy jeszcze, że choć zwykle uroki kojarzą się ze sprawami zasadniczymi, to wcale tak nie musi być. Nie muszą wywoływać napalenia natury erotycznej, ale fascynację innym aspektami osoby, która taki urok zastosowała. Roxy wie, co mówi, bo sama znakomicie zna się na urokach, Anita zawsze mówi, że jest druga po Cioci Lali. Poza tym swojego czasu próbowała kariery zawodowej czarownicy. Czyli takiej, dla której czary są głównym źródłem utrzymania. Po dwóch latach jednak rzuciła to zajęcie. Jak sama twierdziła, zaś Nita może potwierdzić, źle ta praca na nią działała. Zaczęła być zbyt pazerna na dutki, to jest dość częsta przypadłość zawodowych wiedźm. Po czym to za zebrany kapitał założyła firmę sprzątającą. Już bardzo szybko "Zielona Miotła" stała się znana na rynku takich usług. Ruda zaczęła zatrudniać same najlepsze babencje, które zajmowały się głównie dużymi obiektami, takimi jak lokale firmowe, kompleksy magazynowe, czy też sale sportowe. Rzecz jasna panie nie pracowały w bieliźnie, może czasami, jak było gorąco, ale ten konkretny sektor usług nigdy Rudej nie interesował. To może tyle, bo właśnie do salonu wkroczyła Malina: - Cześć łobuzice. Coś już wiecie? - Coś tam wiemy, coś tam nie wiemy... - Czyli? Anita szybko zreferowała wyniki badania próbki włosów, które wczoraj Lalka zebrała ze szczotki swojej mamy. Po czym podsumowała: - Nie jest to zbyt wiele, teraz dopiero zaczyna się jakby policyjna robota, detektywistyczna taka bardziej. Bo co z tego, że znamy konstruktora armaty, jak nie wiemy, kto z nie strzelał. - Może ta cała Delia, jak się ją tak bardzo ładnie poprosi... Roxy roześmiała się. - Zgłupiałaś? Żadna zawodowa siostra nigdy nikomu nie ujawni swoich zleceniodawców. Nawet taka zła kretynka, jak Pamala stosowała tą zasadę. - Są na to sposoby. Tu z kolei Anita zarechotała. - Tak, metody kaśkowe. Najpierw spuścić bęcki, potem napoić verakolą na chama. To zawsze mamy w odwodzie, w ostateczności, ale najpierw bym zastosowała coś łagodniejszego, subtelnego. Jak się kochasz, to od razu siadasz gołą psitką na dziób? Czy najpierw jakieś przytulaczki? - Czasem od razu. - To teraz nie jest ten czas. Aha, jeszcze jedno. Musimy zdecydować, czy zdejmujemy z niej to zaklęcie, czy może trochę poczekamy? Ja jestem za tym drugim, ale to twoja mama, więc ty masz ostatnie słowo. - I Borka. - No tak, ale Borka to ja biorę na siebie. - Albo pod siebie. Malina zaśmiała się z własnego dowcipu, ale Anita go olała. - Borek w ogóle o niczym nie musi wiedzieć. Babskie sprawy. On się może tylko przydać, gdy potrzebna będzie ta jego antygrawitacja. Czyli jak zajdzie jakiś wariant kaśkowy, konieczność użycia siły. Ale na razie nie przewiduję. - No, dobrze ale ja się zgadzam, żeby na razie nie zdejmować z mamy tego zaklęcia. To nam ułatwi dojście do zleceniodawcy. Ruda co ty na to? Roxy tylko kiwnęła głową, po czym spytała: - Nitka, czy jak mi odgrzejesz jeszcze po takim małym gołąbku, to... - To nic ci nie będzie. Dupcia nadal jak ze sztancy. Ruda miała jakby lekkiego hopla na punkcie własnej figury, takiego trochę ponad średnią krajową, więc bardzo starannie przyglądała się temu, co spożywa. Nieraz aż za starannie. Zaś Malina ruszyła do kuchni. - To ja odgrzeję. Sama nic od samego rana nie jadłam, tak cisnęłyśmy robotę. Gdzie to masz? W lodówce? - Jakiej tam znowu lodówce, pół zamrażarki mam zajęte. Gdy wróciła razem z Roxy zabrały się za jedzenie, przy okazji też wszystkie wróciły do głównego tematu. - To co robimy? - Ty łazisz za mamuśką. Jak cień. Jutro możesz nawet do jej pracy zajrzeć. Masz parę wolnych dni do kolejnego zlecenia, to... Aha, wiem, że to nieładnie, ale spróbuj może zalukać do jej telefonu. - Może lepiej wszystko jej powiedzieć? Ona ma fajny stosunek do magii, nie uważa nas za jakieś nawiedzone idiotki. Taka rozmowa może wiele ułatwić, dostarczyć jakichś danych. - Tak też zrobimy, ale dopiero jak zdejmiemy z niej urok. Za parę dni. Pod wpływem zaklęcia może gadać bzdury, ściemniać, by na przykład chronić tą osobę. Całkiem podświadomie, jako skutek uboczny. Roxy spytała nagle: - Gdzie pracuje nasza mamuśka? Bo jakoś w lecie nie dopytałam. Bardziej mnie fascynowała jako osoba, wyluzowana dupencja, a nie to, jak zarabia na swoje rachunki do płacenia. - Jest kustoszką i robi też różne ekspertyzy na zlecenie. Ale słuchaj teraz. Ja ją namierzam przez szklaną kulę. A ty może popróbuj przez nici aka. Ja wiem, że to jest strasznie gówniana robota, do tego rzadko skuteczna, ale co ci szkodzi, jak masz wolną chwilę? Weź ze dwa te włosy, pobaw się nimi jakoś. - Nie ma sprawy. Wtedy wtrąciła Malina: - Ja bym jednak chciała jeszcze zobaczyć tą Delię, tą co zmontowała to całe gówno. Mam jakieś dziwne przeczucie, że ona może być bardziej tego, nie tylko jako sprzedawczyni zaklęcia. Roxy odparła: - Czy ja mam jakieś archiwum, katalog wszystkich zawodowych sióstr na mieście? Nie wszystkie zresztą znam, więc... - Ale tą konkretną znałaś, tak? Więc... - No, dobrze. Tylko lusterko wydłubię, psychobraz ci pokażę. Psychobraz jest po prostu zrzutem pamięci tego, co się widziało. Nie jest to jak fotka, bo różną można mieć percepcję czegoś, ale mimo to narzędzie dość użyteczne. Ruda położyła lusterko na dłoni, po czym zamknęła oczy. Po jakiejś chwili Anita i Malina zobaczyły na jego powierzchni niezbyt wyraźny obraz postaci kobiecej. - Możesz podkręcić, wyostrzyć, czy coś tam? - Spokojnie, właśnie próbuję to zrobić. Kobieta najpierw zamigotała, potem zniknęła, potem znów się pojawiła, tym razem już było ją widać wyraźniej. Lalka pisnęła motywacyjnie: - No, Rudaśku, jeszcze trochę... Mam! Kocham cię! Przytrzymaj to jeszcze chwilę, niech się upewnię. Tak, to na pewno ona. Roxy otworzyła oczy, znikając tym samym obraz w lusterku, po czym we dwie razem z Anitą spojrzały uważnie na Malinę. - Co masz? - Co ta ona jest ona? Lalka uniosła dumnie brodę do góry i odparła: - Jak to co? Po prostu kurwa znam tą babę. Skąd Malina może znać czarownicę Delię? Kto mógł kupić u Delii drogie zaklęcie? W tym odcinku to już się nie wyjaśni...
Dysonans poznawczy, który demonstrował Borek był silniejszy od zabiegów motywacyjnych Maliny, więc ona sama przejęła wyznaczoną mu rolę. Za jej sprawą zawartość waz szybko została rozdysponowana po talerzach. Anita chwyciła ochoczo za sztućce, ale zanim zaczęła ich używać odwróciła się do właśnie wracającej teściowej: - Mamciś, te jedne to jakby znam. Znaczy nie takie centralnie, ale podobnie zawijane. To jest por, tak? Znakomity pomysł. Ale te drugie, to ja już głupia jestem. Liście winogron, tak po grecku? Tylko skąd teraz liście winogron? - Można kupić Anitko, takie w słoiku, w zalewie. Ale to akurat nie są liście winogron. Roślinę powinnaś znać, ale takiego zastosowania może już nie. Gołąbki były niezbyt duże, więc Anita jednego wcisnęła sobie do ust całego. Chwilę przeżuwała, wreszcie gdy odzyskała zdolność mówienia stwierdziła: - Jak spojrzę tak, to nie wiem. Ale jak tak, to też nie wiem. - Dobrze, powiem ci, bo to jest trudna zagadka. To jest bardzo stary sposób na gołąbki, znany zresztą, czy też raczej zapomniany tylko lokalnie. Zamiast kapusty do zawijania używa się liści szałwii. - Czego? - Szałwii. Ile znasz rodzajów? - Nooo... Sporo tego jest. Ja akurat używam tylko kilku. Do różnych rzeczy zresztą, ale jakoś nigdy jako integralny składnik posiłku. - To jest szałwia łąkowa. Zanim Anita zdążyła zareagować odezwał się Falibor: - Czuję maliznę. Poproszę dokładkę. Bo tu pusto coś w tych miskach. - Ależ Boreczku, nawet pięć. Jeszcze do domu zawieziecie. Mariolka dodała: - Jest prawie pół kuchni tego towaru. Od wczoraj to pichcimy we trzy. Jak coś już robić, to porządnie, tak? Jednak Nita jeszcze dopytała: - Ale tej szałwii chyba nie kupuje się w słoikach? - Nie. Sama rośnie. - O tej porze roku ma takie liście? - Mam koleżankę, a koleżanka ma sporą szklarenkę. W tej szklarence ma naprawdę bogaty zielnik. To ja tą szałwię mam właśnie od niej. Anita spojrzała na Borka z ponurą miną mówiąc: - Kochanie nalej mi wina i przytul, bo będę ryczeć. - Czemu niby? - Właśnie wyszłam na kretynkę. Przecież my coś takiego planujemy zakładać u siebie na wiosnę. Od dawna mi to chodzi po głowie, tylko zawsze coś musi wyskoczyć. Taka karma, jak mówią. Ryczenia bynajmniej nie było, tylko ogólny śmiech przy stole, zaś gdy tempo pochłaniania dalszych transz gołąbków zahamowało mocno swoje tempo, Malina odezwała się do Anity: - Chodź bratowa na przerwę, pogadamy sobie chwilę. Gdy już usiadły w osobnym pokoju Lalka spytała: - Co się dzieje? - Mama ma pluskwę. - Serio? Nic nie wysensowałam. A przecież od wczoraj prawie wciąż jestem obok. W kuchni to wręcz deptałyśmy sobie po cyckach przy tej całej robocie z gołąbkami. Obie cięgiem w domu, do sklepu tylko Miolka jeździła. Mogłam się tak znieczulić? - Bo ja wiem? Może niekoniecznie. To jest bardzo niewielka pluskwa, bardzo delikatne zaklęcie. Sama też to czuję tylko przy bardzo bliskim kontakcie. - Może coś starszego, co już wietrzeje? - Żeby coś mogło zwietrzeć, najpierw musi być mocniejsze, ale wtedy to już byś to wyraźnie poczuła. Tak? - Niby tak. Ale wiesz, cały ostatni tydzień poźno wracałam do domu, prawie wcale się nie widywałyśmy. Za to rano już zawsze wychodzę wcześniej do swojej roboty. - Nie trzeba się widywać. Macie jedną wspólną łazienkę, jakieś ręczniki tam ciągle wiszą. Jej, twoje, Mariolki. Albo inne takie rzeczy. No, ale... - A co to może być? - Tego jeszcze nie wiem, za małe to jest. Pierwsza myśl, to albo klątwa, albo urok, to najpierw przychodzi do głowy. Ale przecież wiesz, jak różne mogą być zaklęcia. Czasem nieklasyfikowalne. Anita zrobiła pauzę poprawiając włosy. - Aha, czyli nie wiesz, co ona robiła przez ten tydzień? - Chyba nic specjalnego. Normalnie, praca, sklepy, dom, może też zajrzała do Oktagonu. Ma free kartę od Kaśki, ale bardzo rzadko tam jeździ. Stąd to jest drugi koniec miasta. Jak coś ćwiczy to zwykle tutaj. Za to jakby się źle czuła, to bym wiedziała, bo by dzwoniła. - Ma teraz kogoś? - To akurat wiem najmniej. Tyle, co przypadkiem coś usłyszę, zauważę. Do domu nigdy chłopów nie zaprasza, za to niedawno na Walentynki... - No, co wtedy? - Wylaszczyła się i gdzieś pojechała, ale nawet nie wiem dokładnie gdzie. Wieczorem, takim późnym wróciłyśmy z Miolką z miasta, to ona już była. Zaś reszty weekendu to nie wiem, bo same pojechałyśmy na grubszą imprezę. - Sorry, że tak wypytuję, ale... - Nie, no weź... W takiej sytuacji nawet powinnaś. - Dobrze, to tyle. Wracamy do stołu. - Czekaj, ale co mam teraz robić? - Nic. Nie myśleć o tym. Za dużo myślenia zaburza percepcję. Dziś zrób tylko jedno. Będąc w łazience coś skubnij. Wiesz, jakieś włosy ze szczotki, czy inny ślad. Ja jutro spotkam się z Rudą, zbadamy to sobie dokładnie. Bo może nic się nie dzieje, może zaszła tylko jakaś fluktuacja bez znaczenia. Gdy już wróciły zastały miły, rodzinny klimat. Już nikt nic nie jadł, może poza Borkiem, który co jakiś czas leniwie sięgał widelcem do jednej, czy drugiej wazy z niedobitkami gołąbków. Anita podeszła do niego, poczochrała czule po głowie i spytała: - No, ile tego w siebie wbiłeś? Zamiast jego odpowiedzi usłyszała mamę: - Boreczek to dobry dzieciak. Wszystko zje, czy to kraszone, czy wege. - No, nie wiem. W naszym firmowym barze na dole to on tylko krewetki plus frytki belgijskie. Nic innego tam nie tknie. A wybór jest naprawdę niezły, jak na takie miejsce. Reakcja Borka była natychmiastowa: - Bo tam nic innego nie nadaje się do jedzenia. Gdy już wieczorem wracali do domu znowu padło na niego, żeby prowadził. Ruch na mieście był żaden, do tego mieli szczęście do zielonego. Zatrzymali się tylko raz, ale gdy Falibor sięgnął wtedy ręką, to jego dłoń napotkała na wielki pojemnik, który Anita piastowała na kolanach. Na jak długo wystarczy im otrzymanego zapasu gołąbków? Czy naprawdę jakieś zaklęcie przykleiło się do mamy? W tym odcinku to się już nie wyjaśni...
Odkąd stało się dla obojga jasne, że są razem, to Borek zawsze lubił cieszyć oczy widokiem ubierającej się Anity. Jednak tegoż niedzielnego południa, czy raczej już wczesnego popołudnia ów show został mu nagle przerwany: - No, Słodziak, ogarniaj się. - Niby dlaczego? - Przecież jedziemy na obiad. - Na obiad? To nie zamówimy pizzy, czy też może... - Nie. Dziś nie zamówimy ani pizzy, ani morza. - Dobrze, to ja mogę szybko skoczyć po coś do... - Nie. Nigdzie nie masz skoczyć. To ty nic nie wiesz? - Powinienem? - Twoja siostra nic ci nie mówiła? - Nie gadałem z Maliną chyba ładne parę dni. Ty mi powiesz? - Niestety muszę. Nie jedziemy na obiad jako na nażarcie się, tylko na obiad. Takie spotkanie towarzyskie w miłym gronie. - To teraz podczas obiadów się nie je? - Zaraz ci jebnę. Jedziemy do mamy. Znaczy do twojej i Maliny mamy, mojej teściowej zresztą, jakby kto pytał. Taki był plan, który zrealizujemy. - Taki był plan? Czemu nic o tym nie wiem? - Bo jesteś idiotą? No, dobrze, niech będzie, że to ja jestem głupia. Bo sobie wymyśliłam, że Lalka ci powie. Czy też mama. To przecież ona nas zaprasza. - Od kogo to wiesz? - Od mamy. Właśnie wczoraj do mnie zadzwoniła w tej sprawie. - To po co ktoś ma jeszcze dzwonić do mnie? - Żebyś wiedział. - Przecież już wiem. Od ciebie. - To na co czekasz? Do łazienki kurwa! Gdy wyjechali Borek po drodze zapytał Anity: - Z jakiej okazji w ogóle ten obiad? - Bo wasza mama nas kocha? - A tak poważnie? - Tak poważnie, to teraz skręć w lewo i stań tam. - Tam mama nie mieszka. - Ale tam wyskoczę kupić jakieś sensowne wino. - Mogliśmy od razu kupić pod domem. Teraz jest dużo sensownego wina na rynku. Nawet w zwykłych, prostych sieciówkach. - Masz rację, ale nie bardzo. Tak się kupuje wino do chipsów, czy jakichś innych pogryzajek. Nie znamy się na winach, nie jesteśmy koneserami, więc wtedy kupujemy na czuja, tak raczej randomowo. Bo jaka wtedy różnica? Wino jest wino. Ale jak kupujesz wino do konkretnego dania, na przykład do gołąbków, to trzeba konsultacji. Taka zwykła dziunia za kasą sieciówki się nie zna nic, ona ci gówno powie. Ale szefuńcio tego sklepu już zna ten temat na wylot. Takich sklepów jest niewiele na całe miasto. Ten akurat znam. - Pupcia sorry, ale my tu już stoimy, do tego parę minut. Więc czemu zamiast wyskoczyć szybko po to wino ty mi teraz robisz taki wykład? - Bo mnie trzymasz za cipę? - Aha... Faktycznie. To teraz kicaj, czekają na nas. Gdy już ruszyli spod sklepu i stanęli na światłach Borek zapytał: - Czy mi się zdawało, czy coś wspomniałaś o gołąbkach? - Zdawało ci się. A teraz zabieraj tą łapę, zielone mamy. Wreszcie dotarli na przedmieście pod niewielki domek, w którym jak wiemy mieszka też Malina. Plus Mariolka, tak jednym pośladkiem, dziewczyna Lalki ostatnimi czasy. To ona właśnie otwarła drzwi, zaś gdy już weszli do środka, rozpłaszczyli się, Borek pociągnął nosem mrucząc: - Kapustą faktycznie jakby nie pachnie. Ale... Jednak gdy ruszył do kuchni drogę zastąpiła mu Malina: - Wypad! Wynocha do pokoju! Ręce myć i do stołu. Za Lalką wyjrzała też główna gospodyni. Pokazała nowym gościom, jakby wyjaśniająco dłonie odziane w kuchenne rękawice, więc przywitała ich dość symbolicznie. Do Borka tylko się uśmiechnęła, zaś Anitę uraczyła buziakiem w policzek, odwzajemnionym zresztą. Ale ta przy okazji lekko drgnęła, jakby nieco zesztywniała, tak na nanosekundę, więc nikt tego nie zauważył, jednak spojrzała jeszcze za teściową wracającą do kuchni. Zdążyła za to chwycić Malinę za łokieć, zanim ta też tam weszła: - Lalka, musimy pogadać. - Teraz? Nie ma opcji, robię coś. - Nie teraz, nie aż tak. W pierwszej wolnej chwili. - Coś się dzieje? - Nie wiem. Mówię tylko, że musimy pogadać. Zanim jednak doszło do tej ich wolnej chwili podano do stołu, na nim zaś honorowe miejsce zajęły dwie duże wazy. Gdy już zdjęto ich pokrywy Borek uniósł się ze swojego krzesła aby zajrzeć do ich wnętrz. Po czym spojrzał na Anitę jakby z wyrzutem mówiąc: - Zdawało mi się, tak? Wiedziałaś wcześniej? - Wiedziałam. Ale to miała być niespodzianka taka. Więc jak już się mało nie wygadałam, to paliłam głupa, żeby się nie rozpruło do końca. - No, już dobrze. Ale te gołąbki są jakby takie... Wtedy odezwała się Malina: - Braciszku, może przestań gadać, tylko jako jedyny facet przy stole obsłuż panie. Albo nie, zróbmy inaczej. Myśmy tu we trzy już się zapachem wstępnie najadłyśmy, więc zacznij od swojej pani, potem się sobą zajmij. No! Ruchy! Hophophophop... Mama za to dodała: - Za to ja, jako najmłodsza skoczę po korkociąg i otworzę butelkę. Czy coś jest nie tak z gołąbkami? Co Anita ma nagle do powiedzenia Malinie? W tym odcinku to się już nie wyjaśni...
Tego czwartku podczas spotkania w Pleciudze Mala robiła wrażenie jakby kompletnie nieobecnej. To znaczy była obecna, ale na pewno gdzieś indziej. Oczami była wpatrzona w telefon, po którym maćkała jedną ręką, zaś drugą... Drugą też maćkała, ale już na pewno nie po wyświetlaczu tegoż urządzenia. Pozostałe wiedźmy toczyły standardową babską rozmowę o niczym, jednak co chwila zerkały na Turbinę i wymieniały między sobą pełne życzliwego zrozumienia spojrzenia. Wreszcie siedząca obok dziewczyny Roxy trąciła ją łokciem mówiąc:
- Houston do Mali. Sprawa jest.
Zero reakcji. Anita spróbowała inaczej:
- Ej, Młoda, is anybody home?
Zero odpowiedzi. Piłkę przejęła Malina:
- Turbinko kochanie. Wróć do nas na chwilę.
To też nie zadziałało, więc do akcji wkroczyła Kaśka. Nic nie powiedziała, po prostu sięgnąwszy ponad stolikiem zdecydowanym ruchem zabrała Mali telefon. Co już wywołało jakiś dość konkretny efekt:
- Nocooo?
- Wiadro! Mireczek poczeka sekundę. Zaraz do niego wrócisz, ale najpierw koniecznie musisz coś ważnego wiedzieć.
- Niby co?
- Wyszło nam, że jutro ja prowadzę sabat u Nity, a ty masz mi asystować. Znasz dobrze zasady. Na którą wypadnie na tą bęc.
Zapadła chwila ciszy. Mala rozejrzała się po siostrach oczami większymi, niż przeważnie mają bohaterki hentai penetrowane ostro i nader dokładnie przez krakeny w ramach gangbangu. Wreszcie wykrztusiła:
- Czy was kurwa pociućkało? Jaki znowu jebany sabat? Przecież jutro są Walentynki! Tak, czy nie tak? Bo zaraz coś sobie o was głupiego pomyślę.
Znowu zapadła chwila ciszy, ale teraz jakby takiej nieco napiętej. Wreszcie pierwsza ciśnienia nie wytrzymała Malina:
- Prank!
To uruchomiło zbiorowy wybuch śmiechu, zaś Mala sięgnęła po swój telefon trzymany wciąż przez Kaśkę mówiąc z jakby nieco udawaną powagą:
- No! Chyba, że tak...
Po czym znowu przestała być obecna przy stoliku...
Temat wrócił w czwartek, gdy wiedźmy spotkały się w Pleciudze. - Kasiu, jeśli chcesz wygrać dla Aldony tą walkę, to przecież wystarczy zrobić jakieś lekkie kuku tej całej Magdzie, a to umiesz wyczarować od ręki. Anita weszła w słowo Roxy, wzdychając filozoficznie: - Niestety, klątwy to najłatwiejsze zaklęcia. Malina ruszyła z odsieczą: - Nic nie rozumiecie. Kasia nie ma nic do Maczugi. Nie chce jej szkodzić. Ich bilans się zamknął na tamtej gali, na tamtej walce we wrześniu. - Dokładnie. Ja chcę, żeby Aldona wygrała, ale według reguł. To już dodała Kaśka, za to Roxy pokręciła głową: - Ciekawe. Mistrzyni ulicznej walki bez reguł nagle dba o czystość tych reguł. Takie to jakby oxymoroniczne, paradoksalnie. Czyli mam rozumieć, że jak ta Magda wyjdzie do walki czysta, to... - To jeśli będzie lepsza, wtedy będzie lepsza. - No? To takie proste. Mówiąc to roześmiana jak zwykle całą sobą Mala wstała od stolika. - Ja już uciekam, na chwilę tylko zajrzałam. Gdy odchodziła Roxy spojrzała na Anitę: - Coraz poważniej to love się rozwija. - Głupia jesteś. Sprawdzian ma dziś z matmy. A tobie tylko fiuty w głowie. Zresztą Mirka i tak nie ma w mieście, jest tam na miejscu. Kaśka wstrzelając to zamknęła temat... Za to w sobotę w południe wsiadła do klubowego wana. Nie sama zresztą, bo zabrała ze sobą swego Adaśka. Taki wspólny wypad za miasto miał być. Gdy dojechali na miejsce Kaśka machnęła wejściówką wielkiemu człowiekowi na bramce, ten spojrzał pytająco na idącego za nią jeszcze większego od siebie chłopa, ale ów chłop rzucił tylko: - Służbowo. Rozporek zapnij. Zanim do bramkarza dotarło, że spodnie jego dresu nie są wyposażone w ów detal oboje byli już w środku. Kaśka rozejrzała się dookoła, po obiekcie, tak ogólnie po sytuacji, po czym oświadczyła: - Słonko, ty się tu pokręć, zajmij się czymś, idź do baru, czy coś tam rób, a ja muszę do pracy. Kogoś ci przyślę, kto ci da glejt do viploży. Tam chwyt na rozporek może nie zadziałać. Zanim Kaśka dotarła do szatni, gdzie była już ekipa Aldony, najpierw znalazła Malę. Obejrzała dziewczynę od stóp do głowy mówiąc: - Nawet fajnie was ubrali. Wyglądasz jak milion dolarów. - Ale miałam przygodę wczoraj. - Coś zrobiła? - Bo wczoraj po ważeniu dostawiał się taki do mnie. Nawet miły na początku, ale potem zaczął być upierdliwy, aż za bardzo. A mnie się wtedy skończyła asertywność, więc... - Nie mów, że plunęłaś ogniem. - No coś ty, zgłupiałaś? Zaaplikowałam mu głupiego jasia. - I co potem? - Nie wiem. Znaczy jakiś ochroniarz go namierzył i go wyprowadził, bo facet wyglądał, jakby się czegoś nabździał. - Bo tak się wygląda po głupim jasiu. Dobrze, a co z naszą sprawą? Masz tą fuchę? Tablicujesz tą naszą walkę? - Pewnie, że mam. Jak się bardzo, bardzo ładnie poprosi, to się ma wszystko. - Dzień dobry pani Kasiu. - Dzień dobry. Kto to jest? Kaśka wskazała głową na dwie mijające ich dziewczyny ubrane identycznie jak Mala, ringdupy z tej samej ekipy. - One ćwiczą u nas. Mówiłam ci. - Josh. To teraz szybko powtórzmy. Przechodzisz obok niej i jak poczujesz, że jest pod zaklęciem kiwasz mi głową. Jak jest czysta, wtedy kręcisz. - Proste jak robienie gały. - Mala! Co to za język? Tak kobiety nie gadają. - No co? Normalny. - Ale nie jak jesteś w tych szykownych ciuchach! - Ojtamojtam. Nie ciuchy robią gałę. Gdy chwilę się pośmiały Kaśka oświadczyła: - To widzimy się w klatce. Idę do Aldony. Wreszcie nadeszła pora walk. Mecz Bestii Maczugi i Szalonej Aldony okazał się być nagle, wbrew planom, ostatnim spotkaniem, walką wieczoru. Gdy obie zawodniczki weszły do klatki konferansjer nie omieszkał wspomnieć paru słów na temat Kaśki, niedawno poprzedniej przeciwniczki Maczugi, która sekundowała Aldonie. Nie przewidział skutków. Część widowni znała ją, pamiętała tamtą walkę, więc sala ryknęła: - Piękna! Piękna! Aby opanować sytuację Kaśka chwyciła Aldonę za rękę, pociągnąła ją na środek klatki, sięgnęła po mikrofon, uciszyła gestem widownię i unosząc ramię zawodniczki do góry zaczęła skandować: - Szalona! Szalona! Nastąpił ogólny zgiełk, który ucichł dopiero wtedy, gdy Mala chwyciła za tablicę z wymalowaną jedynką i rozpoczęła obchód klatki. Przechodząc obok Maczugi zwróciła głowę do Kaśki, po czym pokręciła głową. Zaś wspomniana Maczuga zdjęła z siebie koszulkę pod którą, na brzuchu pod topem miała wymalowany napis: "TWOJA DUPA JEST MOJA". Wreszcie zaczęło się. To była bardzo naprawdę dynamiczna runda, pełna nienagannej techniki, które prezentowały obie panie. Także obronnej, gdyż tak naprawdę niewiele ciosów, czy kopnięć docierało do ich celów. Niemniej jednak było na co popatrzeć. Gdy po zakończonym starciu Donica szła do narożnika Kaśka spojrzała na trenera Karaczyńskiego mówiąc: - Jak na moje oko remis. - Na to wygląda. Mala chodząc z tablicą z dwójką po klatce starannie kombinowała, żeby jak najdłużej być w poliżu Maczugi. Wreszcie tak jak poprzednio pokręciła głową do Kaśki. Za to sama druga runda była zupełnie inna, niż pierwsza. Obie panie wykonały klincz trwający nieustannie do końca starcia. Reguły muay thai dopuszczają taką sytuację, odmiennie do innych odmian boksu, czy kick boksu. Nie znaczy to bynajmniej, że one tam sobie odpoczywały, rolę głównej broni przejęły łokcie i kolana, ale dla zwykłego kibica, nie fachowca jest to jakby mniej atrakcyjne. Gdy Aldona wróciła do narożnika trener Karaluch spojrzał na Kaśkę. - Znowu remis? - Teoretycznie tak. Mówiąc to kobieta bacznie obserwowała Malę, która dziarsko niosąc tablicę znowu kręciła się głównie przy wrażym narożniku. Znowu też pokręciła głową na koniec swojego obchodu. Trzecia runda była chyba najtrudniejsza do wypunktowania dla arbitrów. Zaczęła się jak poprzednia, od klinczu, ale potem nastąpiła istna wojna, zaciekła wymiana potencjalnie dewastacyjnych technik. Nic jednak nie wskazywało na przewagę którejś ze stron, wreszcie starcie się zakończyło. Zanim jednak nastąpił werdykt, Kaśka oświadczyła: - No, Donica, zwieraj poślady. Musisz to dokończyć. Istotnie, arbitrzy wypunktowali remis po tych trzech rundach, a to zaś oznaczało czwartą, według nieco innych reguł. Polegały one na tym, że obie panie mają walczyć bez rękawic, w samych bandażach na rękach, zaś gra toczy się do knock outu, bez ograniczeń czasowych. Tymczasem Mala manewrowała, aby być jak najbliżej Maczugi. Przy okazji, zapewne niechcący zyskała mnóstwo aplauzu widowni po tej stronie klatki niezbyt elegancko poprawiając detale garderoby, tak na niby, aby móc się na chwilę tam zatrzymać. Wreszcie jednak nastał moment, gdy kiwnęła głową do Kaśki. Ta zareagowała już błyskawicznie. Podanie Aldonie odpowiedniego bidonu było kwestią chwili. Według wcześniejszej zapowiedzi nie mieszała się do tego, jak prowadzi ją trener Karaczyński. Nie podpowiadała jej niczego z narożnika podczas walki. Tym razem jednak zapuściła jej do ucha: - Zejdź jej z dyszla, wal prawy low kick i lewy okrężny na górę. Prymitywnie, oldskulowo. Uciąć nogi, urwać łeb. Kaśka trafnie przewidziała pierwszy atak Maczugi. Aldona zrobiła unik przed lewym prostym, po czym wypuściła koszmarnie szybkie, mocne kopnięcie na nogi. Lewe mawashi kubi geri odcinające dopływ krwi do głowy tętnicą szyjną zakończyło czwartą rundę zanim się jeszcze na dobre zaczęła. Arbiter ringowy krzyknął stop, odepchnął Aldonę na bok, po czym pokazał, że żadne liczenie nie ma sensu. Za to Kaśka skwitowała akcję:
- Nie jestem pewna, czy lubię patrzeć na bitego człowieka. Po jakiejś godzinie, podczas której działo się sporo, Kaśka znalazła Malę: - Chcesz się z nami zabrać? Bo my z Dachem wracamy. - Nie, dzięki. Ja zostaję na after party, wrócę jutro z Mirkiem. - Jasne, rozumiem. - Ale czekaj chwilę. Coś musisz wiedzieć. - No? - Magda była pod zaklęciem. Łyknęła eliksir tuż przed czwartą rundą. Ale gdyby była czysta, to też bym ci kiwnęła głową. - Tak ci zależało na wygranej Aldony? Przecież wcale jej nie znasz. Jaki masz w tym interes? - Znam ciebie. Mala naśladując manierę Roxy liznęła Kaśkę po policzku, po czym odtuptała w swoim kierunku ze słowami: - Do poniedziałku siostro.
Piątkowy sabat miał być tylko taki ćwiczebny, warsztatowy, tylko we własnym najbliższym gronie, okazało się jednak być inaczej. Gdy Anita jeszcze nie dotarła po pracy do domu, to rozdzwonił się telefon. Tak więc do głównej piątki na godzinę dwudziestą dobiły jeszcze Gotki, czwórka młodych wiedźm osieroconych swego czasu przez zmarłe na skutek katastrofy starsze liderki, które potem dołączyły do kowenu, na takich trochę luźniejszych warunkach. Za to sam sabat nagle zrobił się zadaniowy, gdyż przybyłe miały jakiś konkret do wyczarowania. Konkret poza kręgiem zainteresowania naszej piątki, ale że siostry siostrom, to całe spotkanie mocno się przeciągnęło. Wreszcie jednak drzwi od pracowni się otworzyły, szybko ustawiła się kolejka do łazienki, po czym wszystkie panie zaległy na sofach salonu. Tylko Mala była jak zawsze nie do zdarcia. Zająwszy strategiczną pozycję przy drzwiach kuchni zbierała zamówienia na jakieś kawy, herbaty, czy inne takie rekwizyty. Dopiero po jakiejś dalszej godzinie całe towarzystwo zaczęło stopniowo zbierać się do wyjścia, wreszcie Roxy spytała Kaśki: - Kto podrzuca Młodą do... No, właśnie dokąd? Szkot-kot! Tu Ruda uśmiechnęła się obleśnie do Mali oblizując zmysłowo wargi swych ust i przewracając oczami. - No, jak to gdzie? Do domu kuźwa. Wyspać się muszę, a jutro od rana chcę się trochę pouczyć. Mam dwa sprawdziany w szkole na karku. Mala wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie chwyta żartu, ale być może tylko udawała, bo zaraz potem uśmiechnęła się promienniej, niż zwykle. Za to Kaśka, przez chwilę jakby zawieszona, wtrąciła się do dialogu: - Ja ją zawiozę. Turbi, szykuj się, jeszcze mam do ciebie dwa słowa do pogadania po drodze. One już się zajmą tym bajzlem na stoliku. - My? Roxy rozejrzała się po wszystkich dodając: - A od czego Nitka ma Borka? - Na razie, to mój Borek robi swój bajzel z chłopakami obgadując przy piwie wszystkie dupy, jakie im przyjdą do głowy. Mówiąc to Anita wstała i zrobiła ponaglający ruch ręką. - Dobra, sio mi stąd wszystkie, wynocha! Mala podeszła do stolika. - Ale ja... - Wiem Turbinko, wiem jaka jesteś kochana, ale ja chcę się już położyć. Tym wszystkim tu już się nie martw. Gdy furgon Oktagonu ruszył Kaśka spytała Mali: - To kiedy masz tam być? - W piątek jest ważenie przed galą, wiesz, konferencja prasowa, wiesz, ten cały cyrk. Ja jadę rano busem z dziewczynami z agencji hostess, tak na doczepkę Mirek mnie wmiksował. Wszystkie są stąd, parę nawet zagląda do nas do klubu, więc je znam. Maczeta tylko się uśmiechnęła, gdyż wszędobylska Mala faktycznie znała całą klientelę Oktagonu. Dla każdej, czy każdego miała zawsze co najmniej uśmiech, czasem też parę słów do zamiany, gdy myszkowała po klubie szukając czegoś do sprzątnięcia lub do poprawienia. Zaś teraz spytała: - A co chcesz Kasiu zrobić? - Nie wiem. Ba, jest jeszcze gorzej, bo ja nawet nie wiem, czego ja w ogóle chcę w tej całej sytuacji. Ale to u mnie tak działa, tak ma być. - Czegoś jednak chyba chcesz ode mnie? - To akurat wiem. Tylko jeszcze nie wiem dlaczego i po co, ale tym się nie przejmuj. To się wyjaśni wtedy, gdy się wyjaśni. - Czyli co mam zrobić? - Chodzi mi o to, żebyś podczas walki Aldony z Maczugą została tablicową między rundami. Rozumiesz, co mam na myśli? Żebyś to ty... - To podobno ważna, topowa funkcja. Ja tam będę nowa, ale... - Jesteś Turbina, a to zobowiązuje. Rozumiemy się? - Więcej siostro. My się czujemy. - No! Tymczasem furgon zatrzymał się pod kamienicą Mali... Nazajutrz w południe ten sam furgon ruszył za miasto do innego miasta, takiego powiatowego bardziej. Zaparkował pod skromnym baraczkiem, który mieścił miejscowe gym, czyli taki fitness klub koncentrujący się na sportach walki. Kaśka zatrzasnęła drzwi auta, po czym weszła do środka. Rozejrzała się po sali, po nielicznych tam ćwiczących, po czym już za chwilę została uściskana przez krótko ostrzyżoną blondynkę, która wyłoniła się zza ringu. - Nie mam zbyt wiele czasu. Gdzie tu się mogę przebrać? - Zaprowadzę cię. Jak się chcesz bawić? - Najpierw w majtkach, a potem je sobie zdejmiemy. Obie się zaśmiały, wreszcie Kaśka spytała: - A jak jest ustalona twoja walka? - Trzy rundy po tajsku, w razie remisu czwarta tak samo, ale na gołe piąchy aż do skutku. - Aha. Czyli nie będzie prezentacji widzom pośladów w parterze. Można też tak. Dobrze, to tak się będziemy teraz tłuc. Prowadź Donico. Po kilku minutach obie kobiety wyszły na salę w kaskach sparringowych na głowach i rękawicach na dłoniach. Po krótkiej rozgrzewce obie wskoczyły na ring. Kaśka rozejrzała się dookoła. - Widzę, że mamy trochę widowni? - Piękną tu znają wszyscy. Zadbałam o to. - Tak. Widziałam plakat przy wejściu. Kocham cię Donia, więc w ramach gry wstępnej skopmy sobie teraz porządnie pizdy. Dziewczyny stuknęły się rękawicami, ale po krótkiej wymianie ciosów i kopnięć Kaśka odepchnęła przeciwniczkę od siebie ze słowami: - Aldona, co ty odpierdalasz? Co to kurwa w ogóle ma być? Zapomniałaś jak to się robi? Tak się nie wygrywa. Nie jestem czekolada, ty mnie nie liż, ty masz napierdalać! Po ostatnim zdaniu wykonała szybki low kick, który ściął był Szaloną Aldonę z nóg. Kobieta szybko wstała, po czym ruszyła na Kaśkę zasypując ją lawiną uderzeń. Niewiele dotarło do celu, na byle kogo nie trafiło, ale reakcja była: - Dobrze! Tak ma być! Szalona Aldona! Ostatnie zdanie Kaśka powtórzyła głośno kilka razy zachęcając ręką do wtóru ludzi, którzy otoczyli ring, wyraźnie zaciekawieni tym, co się na nim dzieje. A działo się naprawdę dużo zaiste, istna uczta dla oczu konesera tego sportu. Dopingowana Aldona uruchomiła się po całości, były momenty, gdy Kaśka robiła wrażenie, jakby naprawdę była w dość porządnych opałach. To jednak nadal był tylko sparring, zero złych wibracji. Takie mogły się pojawić dopiero za tydzień. Po półgodzinnej naparzance obie kobiety zeszły z ringu. Za to już pod prysznicem Kaśka spytała: - Kto cię prowadzi? - Karaczyński. - Karaluch? Dobra firma, wiedziałaś kogo wybrać. Donia, jest taka sprawa, że ja chcę być w twoim narożniku. Pogadasz z nim? Nie będę się wpieprzać. To jest świetny trener, ale kiedyś za bardzo się nie lubiliśmy, więc... - On nie ma nic do gadania. To ja wybieram. Więc już masz tą robotę. Miałam cię sama poprosić, ale byłaś pierwsza. Wiesz, mam takie wrażenie, że bez ciebie mogłabym tej walki wogle nie wygrać. Kaśka nic nie odpowiedziała. Wyszła spod natrysku i sięgnęła po ręcznik. Wycierając sobie starannie krocze i całą resztę spytała tylko: - Doniczko, pokażesz mi, gdzie tu jest jakieś fajne jedzenie? Tymczasem Anita i Roxy obgadywały Kaśkę przez telefon: - Przecież to jest takie proste. Posłać jakąś lajtową klątwę i ta cała Madzia Maczuga już nie będzie taka ostra po tym całym magicznym dopingu. Nie wiem, w co ona gra. - Ja też nie wiem. Kaśka to Kaśka. I o to chodzi. - No, chyba że tak. To ja zatem w takim razie przepraszam. Misiek, zostaw na chwilę, gadam teraz. Nita, złociutka, to nie do ciebie było...
- No, Turbi, widzę, że jest dobrze? Tak zagaiła Roxy, gdy piątka czarownic rozmościła się dookoła swojego stolika w Pleciudze, zaś kelnerka odeszła po zrealizowaniu zamówienia. Mala nie przerywając swojego jak zwykle radosnego uśmiechu wykonała pytanie: - O co ci chodzi Marchewo? - Nie, nic takiego. Po prostu masz fajną aurę. - Jakiś problem z moją aurą? - Właśnie nie. Jak zwykle masz zdrową aurę, ale od jakiegoś czasu jeszcze zdrowszą. Masz aurę typową dla człowieka pozbawionego deficytów na tle spraw zasadniczych. Malina ci to wyjaśni, ona najlepiej się zna na aurach. Lalka zareagowała od razu: - Nic jej nie będę wyjaśniać. Spraw zasadniczych też nie. To jest już dorosła dziewczynka, sama sobie o to zadba. W tym momencie Kaśka mruknęła: - Ważne, że resory w furgonie są całe. Mala zaoponowała: - Już nie robimy tego w żadnym furgonie. To było tylko tak na początku, taka wtedy zaistniała sytuacja. - No, i prawidłowo. Na tym polega ten sport, że... Roxy nie dokończyła, bo przerwała jej Anita: - Laski, odczepcie się może od niej, co? Młoda przeżuwa swoją pierwszą poważną miłość, a wy koniecznie chcecie jej to spieprzyć. Ale Ruda nie odpuszczała: - Przeżuwa, czy przeżywa? Tego się raczej nie gryzie. - Co cię obchodzi nagle, co ona z tym robi? Nita siorbnęła łyk kawy i zakontynuowała: - Ja dziś nie mam za dużo czasu na babskie gadanie o fiutach, więc może zajmijmy się ustaleniem, czy robimy sabat jutro, czy za tydzień? Pierwsza odpowiedziała Mala: - Ja bym prosiła jutro. Bo za tydzień chcę jechać na galę. - Na galę mordobicia? - No tak. Przecież Mirek się tym zajmuje, organizacją walk. - A ty chcesz chłopu zawracać tyłek w pracy? Ryzykowne. - Nie, bo to się zaczęło od żartu. Gadaliśmy sobie tak tylko, czy bym może nie chciała wystąpić na gali jako ringdupa. - Kto to jest ringdupa? Bo ja się na tym nie znam. Kaśka przejęła piłkę: - Ringdupa to jest taka panienka, hostessa, która towarzyszy zawodnikom po drodze na ring, która nosi tablice z numerem rundy i w ogóle. - Co w ogóle? - No, ma dziarsko kręcić pupą, prężyć cycki i miło się uśmiechać do kamery przy każdej tylko możliwej okazji. - To na co ty Malusińska czekasz? Masz powody do dumy, to pokazuj. Tak działa każda normalna, zdrowa psychoneuronicznie kobieta. A nie jakaś tam pruderyjna, zblokowana psita. - Mirek też tak mówi. Tylko boi się jednego. - Niby czego? - Że mi inne dziewczyny oczy wydrapią i poleją mnie kwasem. - Aha, tak z zawiści? Ładnie ci to powiedział. Że jesteś wyjątkowo śliczna, akurat dokładnie to znaczy, jak tak chłop mówi. Ale faktycznie, takie akcje jak mówisz czasem się przytrafiają. Wśród modelek, czy też cheerleaderek. Baby faktycznie potrafią być ostro zawistne. Malina zaprotestowała: - Ale nie róbmy z tego reguły. Ja kiedyś, jak byłam z Jarkiem, jak jeszcze mu nie odbiło, to rozłożyłam nogi dla jakiegoś pisemka. Moja zacna cipa poszła na rozkładówkę. Jarkowi się to podobało, a ja miałam parę groszy do przodu. Było nas na tej fotosesji chyba z pięć, czy sześć. Bardzo fajne dziewczyny, wszystkie się wspierałyśmy, kibicowałyśmy sobie. Tak więc różnie to bywa. - No dobrze. Czyli rozumiem, że robimy sabat jutro, a za tydzień nasza Turbi jedzie twerkować, tak? Wszystkie za? Sprzeciwu nie widzę. To jutro o ósmej spotykamy się u mnie. Tak? - Jest jeszcze coś. Tego popołudnia Mala była wyjątkowo gadatliwa. - To w sumie wiadomość dla Kasi, ale chyba dla wszystkich. Mirek mi wczoraj powiedział, że na tej gali ma walczyć Magda Maczuga. Bestia, ta, co wiecie, co jej Kasia spuściła łomot. Maczeta wzruszyła ramionami. - Czemu mnie to ma obchodzić? - Nie wiem. Pomyślałam, że dobrze, żebyś wiedziała. Tu wtrąciła Malina: - Czyli nie będzie waszego rewanżu? - To nie ma nic do rzeczy. Ale rewanżu nie będzie, tak, czy inaczej. Ja już to kiedyś mówiłam. Po pierwsze ona tego nie zażąda. Po drugie nawet jakby, to ja to oleję. Anita jakby się ożywiła: - Czemu? Coś mi umknęło? Mało się interesuję tym sportem. - Bo wiadomo, że będzie znowu oszukiwać. Jeśli rewanż, to tylko na moich warunkach. Totalnie prawdziwa realna walka. Ja tylko do takiej ćwiczyłam, sport wyczynowy to zawsze jest walka umowna, gra taka, niezależnie od tego, jak poluzujesz reguły. Walka realna do sportowej ma się tak, jak przemoc do bedeesem, które jest tylko zabawą w przemoc. Na ulicy wielu sportowców potrafi nieźle dać dupy. Tym razem Roxy zainteresowała się tematem. - No, ale znasz się przecież na walce sportowej, na każdej formule. Każdemu dokopiesz jak wystąpisz, tak? - Czy każdemu, to już nie wiem. Ale znać się muszę jakby z konieczności. Realnej walki nie ma jak sparować, więc można tylko tak. Jednak kariera zawodniczki na ringu, czy w klatce mnie nie interesuje, po prostu. Niestety Turbinko, twój Mirek takiej realnej walki na legalu nie zorganizuje. Chyba, że zejdzie do jakiegoś podziemia, ale to już oznacza jakieś kłopoty. Tak z czystej ciekawości, to z kim Magda ma walczyć? - Nazwiska mi nie mówił, powiedział tylko, że jakaś Aldona. Kaśka nagle się mocno ożywiła. - Aldona? Szalona Aldona? Jej też pieczywo padło na mózg? - Znasz ją? - No pewnie. Lalka, ty chyba też powinnaś ją pamiętać? - Chyba tak? Ostro kiedyś razem trenowałyście. - Szalona Aldona zrobiła niezłą karierę na ringu. Nachapała się tytułów jak gąsior klusek, a potem jak prawie wszystkie mądre laski szybko dała sobie spokój. Buzi żal po prostu. Widać ją teraz naszło na freak fighty. - Dobra jest? - Znakomita. W uczciwej, sportowej walce według reguł. Ale nie z Maczugą. Po pierwszej rundzie będzie z niej już Szczerbata Donata, po drugiej Zabita Julita. Chyba mnie ta sprawa zainteresowała. Tego dnia do końca pleciugowych babskich pogaduch Kaśka nie odezwała się już ani jednym słowem. Za to w domu od razu chwyciła za telefon. BĘDZIE DALSZY CIĄG