14 czerwca 2025

NIE PIJE, NIE BIJE, ALE... /suplement/

Mimo poniedziałkowego spotkania wiedźmy i tak się jeszcze zebrały w czwartek. Pierwsze pojawiły się Anita i Roxy, po czym ta druga szybko zdążyła opowiedzieć tej pierwszej jak ją ostatnio przeleciał Misiek, tudzież vice versa. Ruda już tak ma, że zasadę, iż prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko traktuje wyjątkowo poważnie. Od erotomańskiego gawędziarstwa różni się to tym, że ona nie kłamie, poza tym relacjonuje to tylko właśnie Nicie. Tej zaś czasem udaje się temu zapobiec, ale czasem nie udaje, więc dostaje kolejną lekcję, jak to się robi. Potem przyszła Malina ze swoją tradycyjną miną słodkiej idiotki, która to niejednych już zwiodła. Zaraz po niej dołączyła Mala jak zwykle radośnie roześmiana całą sobą. Na jej widok Roxy zrobiła zdziwioną minę popartą pytaniem:
- Słodka, co ty masz na sobie?
- To jest ta kiecka regionalna, którą kupiłam sobie na wyjeździe.
- A, ta, co Mirek dostał sraczki przez nią, tak?
- Może niedokładnie tak było, ale niech już będzie. Aha, za to Kasi dziś nie będzie. Od razu po pracy wzięła pojechała do...
Tu Anita weszła jej w słowo:
- Do nas, wiem. Znaczy centralnie do Borka. 
- Czemu?
- Bo to najlepsza psiapsia jego siostry?
- Chyba niewiele mi wyjaśniłaś.
- Dokładnie to już trzeci raz pod rząd.
- Skąd u niej nagle taki napływ uczuć?
Mala spojrzała na Malinę, ale ta nie zareagowała. Za to Anita pokręciła głową i oświadczyła z głębokim przekonaniem.
- To nie jest dobry pomysł pytać właśnie jej.
- Nie wie?
- Wie, ale nie powie. Kaśka sama ci nie powiedziała?
- Może nie zdążyła, a ja nie pytałam.
- To czemu mnie nie zapytasz?
- Bo sama mi powiesz.
Tu Roxy nagle dokonała wtrętu:
- Ciekawie rozmawiacie. Gdzie ta nasza pani od zamawiania kawy? To po pierwsze. Po drugie, to mnie też zaciekawiło, jakie Piękna ma konszachty z Faliborem.
- Kaśka rozkiminia.
- Twojego chłopa?
- Nie jego centralnie. Tylko jego mutację. Borek umie emitować impulsy antygrawitacyjne. Za to Kaśka chce się tego nauczyć. Tak jej odbiło ostatnio.
- To jest możliwe w ogóle?
- Nie. Ale możliwa jest magiczna emulacja takiej emisji. To się jej uda, bo choć krótko czaruje, to jej zdolność wynajdywania nowych zaklęć jest wielka. Dimak już rozpracowała, to z antygrawem też sobie świetnie da radę.
- Co to jest dimak?
- To jest taki ni to cios, ni to nie cios. To działa tak, że na przykład dotykam ci czoła, po czym masz krwiaka na mózgu. Koncentracja uaktywnionej energii we wnętrzu ciała. Właściwie to jest fikcja, miejska legenda, ale my akurat możemy to emulować magią.
- Ty to umiesz?
- Może tak, może nie.
- Nauczysz mnie? 
- Ciebie uczy sama Ciocia Lala, nie chcę jej zaburzać procesu dydaktycznego. Zresztą po co ci magia bojowa? Ty wystarczy, że bardzo, bardzo ładnie poprosisz, po czym złol sam się kładzie.
Tu do rozmowy wcisnęła się Roxy:
- Czekaj Młoda, ja ci to wyjaśnię nic nie zaburzając. Czynna magia bojowa to dość specyficzna odmiana klątw. Działają szybko, od razu, nie można ich zdjąć, tak, jak innych klątw, bo po prostu nie ma czego już zdejmować. Według naszej linii przekazu dość niechętnie się uczy młode dupy takiej magii jeszcze przed inicjacją. Mnie i Nity Ciocia Lala nie uczyła tych technik zbyt entuzjastycznie, same musiałyśmy się nauczyć tkania wielu takich zaklęć. My też nikogo nie uczymy. Dopiero jakiś czas po inicjacji, wtedy można się indywidualnie jakoś dogadać. Czy to jest dobry pomysł, nie wiem. Od teorii jest Anita, ja się mniej na tym znam.
Anita korzystając z pauzy, którą wykonała Roxy uzupełniła:
- Ja uważam, że dobry. Większość zwykłych klątw wymaga co najmniej chwili pomyślenia. Przy zaklęciach bojowych nie ma na to czasu. Działasz spontanicznie. Założenie jest takie, że do inicjacji taka początkująca wiedźmulka niekoniecznie ten swój spontan kontroluje. Ale są wyjątki. Być może z tobą bym zaryzykowała. Ale może poczekaj jeszcze te kilka dni do sabatu. Potem będzie inna rozmowa. Wiedźma pełną dupą to wiedźma pełną dupą.
Mala zrobiła lekko zdziwioną minę:
- Zaryzykowała? Czym tobie może grozić uczenie takich zaklęć?
- Mnie niczym. Ale może zagrozić uczennicy.
Przybycie kelnerki przerwało ten temat, przerwało również Malinie wiercenie się na krzesełku, nie spowodowane jednak robakami, tylko raczej zniecierpliwieniem. Za to gdy na stoliku pojawiły się parujące filiżanki pleciugato i rurka z kremem Turbina zagaiła:
- Niteczko, ja bym cię bardzo, bardzo prosiła...
Ta jej jednak przerwała:
- Po takim początku nie sposób ci odmówić.
- To żebyś na imprezie po sabacie nie gadała z Mirkiem o tych polowaniach. Dobrze?
- O jakich polowaniach? A, o polowaniach. A czemu?
- Bo my już się dogadaliśmy. Ruszyłam temat jeszcze raz, obiecał mi, że nie będzie strzelał. Nie dotknie się nawet do fuzji.
- To chyba już mówiłaś. 
- Tak, ale ja mam jeszcze pomysł. Plan dodatkowy.
Malina nagle się ożywiła:
- No? Co to ma być?
- Pojadę z nim na najbliższe polowanie.
- To też już mówiłaś.
Za to Roxy wtrąciła:
- Myślałam, że to raczej męski sport.
- Nie, dlaczego? Niektórzy jeżdżą z dziewczynami. Czasem też dziewczyny polują. Jak pojadę, to będzie zabawnie.
Anita kiwnęła głową.
- Dobrze, sama go nie zaczepię, ale jak wyjdzie coś na ten temat, to wyrażę opinię. Że polowanie to kiła i kupa.
- Tylko jednego mu nie mów.
- Dobrze, tylko czego mam nie mówić?
- O moim planie, tym dodatkowym.
Tu nagle znowu uruchomiła się Lalka:
- Maleczko, jakaś zakręcona jesteś. Ale może masz rację. Jak nam nie powiesz, jaki to plan, to faktycznie żadna cię nie wyda.
- Właśnie wam mówię.
- To zacznij wreszcie.
- Pamiętacie Sylwestra?
Roxy spojrzała po wszystkich i spytała:
- My znamy jakiegoś Sylwestra?
- O imprezie mówię. Cośmy wtedy zrobiły?
Anita nagle okazała zrozumienie i zaśmiała się.
- Ahaaa. To. Dobre!
Za to Malina nie rozumiała.
- Co myśmy zrobiły?
- Przede wszystkim wykonałyście z Mariolką genialny striptiz, ale za to dzień wcześniej pojechałyśmy wszystkie na stare lotnisko i...
Lalka pacnęła się dłonią w czoło.
- Już kojarzę. Skasowałyśmy wszystkie fajerwerki w mieście.
Popatrzyła na Malę i dodała:
- A ty, niedobra dziewczyno chcesz wykręcić taki sam numer na polowaniu. Wtedy nas była jakaś setka piczek. Dasz radę sama?
- Wtedy było wielkie miasto do ogarnięcia, mnóstwo materiałów wybuchowych. Teraz będzie niewielka grupka osób, to ile będą mieli amunicji? Raczej sobie poradzę, ale jakby co...
- Jakby co, to od czego masz siostry? Zadzwonisz do nas, a my ci wykonamy transfer mocy. Możemy to zresztą przećwiczyć na sabacie, co ty Nita myślisz?
- Czemu nie? Będzie straszny rejwach, bo mamy już ponad trzydzieści zgłoszeń, jedno wielkie cipowisko. Ale po to jest sabat, żeby czarować. Maleczko, kiedy to polowanie ma być?
- Jakaś połowa lipca. Dokładnie się jeszcze dowiem.
- To mamy dogadane.
- Kaśki pytać nie trzeba, na pewno w to wejdzie.
- Jutro w klubie jej powiem. Tylko dziewczyny...
- Wiemy, wiemy. Dupska na kłódki. Bo jak się Mirek dowie, to może być bardzo mało fajnie. Za to już na miejscu nikt nie wpadnie na pomysł, że mają jonaszkę, sabotażystkę, która im zepsuła zabawę.
- Nic im nie zepsuję. Co najwyżej zmodyfikuję sposób spędzenia czasu. Będą sobie strzelać, ale fotki. Poza tym już po fakcie, jak wrócimy to nawet mogę Mirkowi powiedzieć, co się stało. Próbkę czarów już miał. Przemyślę to sobie jeszcze.
Temat zamknęła Malina ideologiczną konkluzją:
- Wszystkich polowań nie zmodyfikujesz. Ale próbować trzeba.

08 czerwca 2025

NIE PIJE, NIE BIJE, ALE...

Nie wiadomo dokładnie, jak powinna zachowywać się młoda szefowa działu technicznego po powrocie ze swojego pierwszego urlopu. Być może istnieją jakieś instrukcje, czy podręczniki na ten temat, jednak Mala nigdy takich nie czytała. Gdy po raz pierwszy od paru tygodni weszła rano do fitness klubu Oktagon działała spontanicznie. Najpierw swoim zwyczajem obeszła cały obiekt witając się ze wszystkimi, kogo tylko spotkała na swojej drodze. Nie pominęła nikogo, dla każdego miała porcję swojego radosnego uśmiechu. Przy okazji też jej mangowym oczom nie umknęło nic, co mogłoby być do zrobienia. Po tym wstępnym obchodzie poszła do magazynku, wzięła pierwszy wolny wózek ze sprzętem oraz środkami czyszczącymi, po czym poszła do którejś szatni, aby zrobić tam porządek. Mala nigdy nie wydawała nikomu żadnych poleceń, tylko świeciła własnym przykładem, co najwyżej jedynie bardzo, bardzo ładnie prosiła, aby coś zostało zrobione. Nikogo też nigdy nie opierdalała, bo skoro wszystko szło jak należy, to nie było takiej potrzeby. Swego czasu Roxy nie chciała przyjąć Mali do pracy, do tej pory uważa to za swój wielki błąd życiowy. Gdy Turbina ogarnęła już szatnię chwyciła za komplet narzędzi, po czym wykonała kolejny obchód klubu. Tym razem zajęła się wszystkimi mijanymi urządzeniami, między innymi podokręcała wszystkie możliwe śruby maszyn do ćwiczeń. Dopiero około pory lunchu bardzo, bardzo ładnie poprosiła zastępującą ją do tej pory podczas urlopu koleżankę, aby spotkały się przejrzeć bieżące faktury oraz inne papiery, które niejako siłą rzeczy są generowane podczas większości takich prac. Potem zajrzała do gabinetu Stryja, głównego szefa klubu na kawę, zaś audiencja zakończyła się tradycyjnym klapsem na szczęście.
Te klapsy mają swoją długą historię. Gdy Stryjo dowiedział się, że Mala ma chłopa próbował zaprzestać tych praktyk uważając, że nie wypada. Jednak Mala była uparta tłumacząc mu, że te klapsy nie mają żadnych erotycznych podtekstów. Po czym bardzo, bardzo ładnie go poprosiła, aby nadal kontynuowali ten zwyczaj. Na wszelki jednak wypadek na czas tego rytuału zamykano drzwi do gabinetu, aby uniknąć zbędnych, głupich plotek. To była tylko ich tajemnica. No, może jeszcze Kaśka coś tam wiedziała, ale Kaśka to Kaśka, prawdziwa psiapsia, której mówi się wszystko. Skoro zaś Kaśka, to także Malina, ale dalej już panowała ścisła omerta.
Pod koniec szychty Mala bardzo, bardzo ładnie poprosiła właśnie Kaśkę, aby ta jej pożyczyła esesmana. Jak pamiętamy, esesman to jest oldskulowy, vintażowy motocykl Maczety, którego nigdy nie pożyczała nikomu. Ale Mala była wyjątkiem, gdyż potrafiła dobrze powozić każdym pojazdem, mógł to być czołg, kombajn rolniczy, czy też nawet monstrualna psyklokańska pancerna podsiębiernie zasięrzutna koparka zaczepno obronna. Piątka wiedźm umówiła się na czwartkowe spotkanie na babskie ploty, ale że czarownice nie tworzą problemów tam, gdzie ich nie ma, więc czwartek czasem może być poniedziałkiem. Mala jednak przedtem chciała zajrzeć do kilku miejsc na mieście, więc esesman był najlepszą miotłą na tą okoliczność.
Poźnym popołudniem przy stoliku w Pleciudze umościły się cztery znane nam panie. Jak zwykle zamówiły po dużej pleciugato na cipę, plus rurkę z bitą śmietaną dla Maliny. Ta rurka to jest temat na całkiem osobne opracowanie. Oferta kafejki zawierała wiele znakomitych łakoci, także takie rurki. Ale jakże epicko Lalka potrafiła ten przysmak konsumować! Kiedyś za taki publiczny pokaz spalono by ją na stosie plus wszystkich innych, którzy widząc to nie rzuciliby pierwsi bambulem. Obecne czasy są normalne, zepsute do szpiku kości, więc choć każda siusiara potrafi już to samo, to nikt na to nie zwraca uwagi.
W pewnym momencie Kaśka nadstawiła ucha i oznajmiła:
- Jedzie. Dojechała. Właśnie parkuje.
Do przytulnego wnętrza Pleciugi raczej nie docierały odgłosy uliczne, ale huk silnika esesmana to nie był jakiś tam sobie tylko zwykły odgłos uliczny.
- Kiedyś mi za to wsadzą.
Mruknęła Kaśka, zaś Malina pisnęła:
- Mi, czy mnie? Ci, czy ciebie?
- Ojtamojtam, pomyłka freudowska.
Zaś po minucie, czy dwóch w drzwiach lokalu pojawiła się Mala, co wywołało pewne ożywienie przy stoliku:
- Wygląda jak milion dolarów.
- Ale moc jej pulsuje prawidłowo.
- Tylko majtki jej widać.
- Tak się teraz szyje sukienki, żeby się zadzierało.
- Wiem, sama takie nieraz noszę. Tylko od kiedy top do pępka to się nazywa sukienka?
- Pierdolisz jak dziaders. Jeszcze powiedz do kompletu, że cycki ma na wierzchu.
- Ciuch ma fajny, ale z aurą coś u niej nie tak.
- Zaraz ją przepytamy, jak podejdzie.
Mala zaiste wyglądała zjawiskowo, gdy jak zwykle uśmiechając się całą sobą kroczyła przez kafejkę, jednak jej aura była dostępna już tylko oczom czarownic. Gdy tylko podeszła do stolika już się schylała, aby uściskać i polizać siedzącą najbliżej Malinę, jednak Kaśka był szybsza. Uniosła się, chwyciła Turbinę wpół, obróciła pupą do reszty, po czym uniosła jej rąbek sukienki.
- Ożkurwa!
- Masakra!
- Ten twój Mirek ma wciętą rękę!
Kaśka zaoponowała:
- Nic z tych rzeczy. To tylko esesman ją pocałował siodełkiem na wyboju. Mówiłam ci Słodka już nieraz, że do tego motoru trzeba zakładać odpowiednie gacie.
Niczym nie skonfundowana Mala wywinęła się psiapsi i ruszyła na czułe obściski z pozostałymi. Dopiero gdy zaczęła się mościć na krzesełku syknęła:
- Ała!
- No, i właśnie. Niebieska plama na dupie to nie kłopot, kłopotem jest to ała. Jak jedziesz, to nie czujesz, zabawa jest potem.
Co prawda wszystkie wiedźmy posiadają pewną zdolność szybkiej regeneracji, jednak życie to nie komiks, zaś czarownice to nie mutantki typu Sabretooth, więc podlegają pewnym ograniczeniom.
- Pocałujesz? Szybciej mi przejdzie.
- Kasia jest zbyt pruderyjna, ale ja to wykonam z przyjemnością. Wstawaj Młoda.
Mówiąca to Malina wykonała zabieg tak szybko, że Anita i Roxy nie zdążyły sięgnąć po telefony, aby uwiecznić tą scenę. Za to gdy Mala znowu usiadła sama wyjęła telefon, po czym puściła go dookoła do obejrzenia.
- To jest cała moja dokumentacja z wyjazdu. Bierzcie, oglądajcie, zaspypujcie mnie pytaniami. Tylko się nie pobijcie.
- Tu też możemy zajrzeć?
Malina pokazała na ekranie folder oznaczony serduszkiem.
- To są fotki dla dorosłych, nie znasz zaklęcia.
Przez najbliższą godzinę sytuacja przy stoliku była dynamiczna. Panie wyrywały sobie telefon, faktycznie też zasypywały Malę pytaniami, do grona przyłączyła się też kelnerka, która donosiła jakieś kolejne zamówienie, wreszcie aparat wrócił do właścielki. Zapadła chwila ciszy zaburzanej jedynie odgłosami siorbania zawartości filiżanek, wreszcie odezwała się Anita:
- No, toście trochę świata oboje objeździli. Jeszcze nieraz do tego wrócimy, ale ja mam, jakby to powiedzieć, taką ochotę zapytać...
Przerwała jej Roxy:
- Nita, nie zamulaj. Uproszczę: Maleczko, nie podoba nam się twoja aura. Czy chcesz nam coś powiedzieć, o czymś z nami pogadać? Nie musisz, ale... Prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko.
Radosny uśmiech Mali nie zniknął, ale jakby nieco przygasł.
- No... Dobrze... Było coś takiego. Ale ja najpierw siku.
Zaś gdy wróciła zakontynuowała:
- Było coś takiego... Nie wiem, było, może jest...
- Coś z Mirkiem?
- Cicho, daj jej mówić.
- Bo wiecie, ja tak naprawdę jestem młoda dupa, nie mam żadnych doświadczeń... No, oprócz tych kiedyś, ale tego nie liczę. Po prostu nie znam się na chłopach. Tyle tylko, co wiem od was. Kiedyś, jakoś tak niedawno Ciocia Lala mi powiedziała, że nawet po jakimś czasie bycia razem mogą wyleźć różne dziwne rzeczy. Nitka, ty wiesz najlepiej, masz najdłuższy związek, to jak to jest?
- Hm... Borek jakoś od dawna mnie niczym nie zaskoczył, zwłaszcza niczym przykrym, ale ja przy Cioci Lali to jestem mniej niż siusiumajtka. Nikt jej biografii dokładnie nie zna, ale chłopów zaliczyła legiony na różne sposoby, więc raczej wie, co mówi. 
- Roxy, a ty co mi powiesz?
- Ja się może znam na chłopach, ale bardzo słabo na związkach. To jest istotna różnica. Ale może przejdźmy do tematu. Czym cię ostatnio zaskoczył ten twój Mirek?
Malina i Kaśka spojrzały na siebie wymieniając komunikat:
- Nie wiem, kurwa, o co chodzi.
Za to piłkę znowu przejęła Anita:
- Na pewno nie wylazło, że pije, bije, czy puka jakieś szony na boku, bo wtedy by chyba nie było tej całej rozmowy, ty zaś byś już była singielką, tak? Czyli jakaś niższa półka, jednak wyższa, niż nie zamykanie deski na dzbanie. To co to jest?
- Nie pije, nie bije, deski to akurat ja nieraz nie zamykam, ale on za to... Jakby to krótko ująć? On strzela.
Cała pozostała czwórka spojrzała na siebie, a Roxy zagaiła:
- Rozumiem, że nie o takie kosmetyczne strzelanie chodzi? Bo to akurat jest super, dobrze robi na cerę, tylko czasem oko szczypie, jak źle trafi.
Tu Anita przerwała:
- Ruda, bądź może poważna, co? A ty nam Młoda powiedz, kim on jest? Płatnym killerem? Tajnym agentem? Czy może myśliwym?
- Kurwa, myśliwym, ale syf!
To był akurat wtręt Maliny. Za to Mala dodała:
- Prawie myśliwym.
- Jak to prawie?
- No, takim początkującym.
- To znaczy?
To akurat Kaśka uznała za stosowne coś powiedzieć.
- To znaczy, że... To ja może od początku.
- Znakomity pomysł.
- Bo jak już wracaliśmy do kraju, to on mnie spytał, czy mam jakieś ciuchy moro. Rzadko takie noszę, ale coś tam by się znalazło. To on mówi, że w sobotę jedziemy na polowanie. Jakie znowu kurwa polowanie? Tak krok po kroku wreszcie zeń wszystko wydłubałam. Że nie jest myśliwym, że nie należy do żadnego klubu, że nie ma nawet broni, tylko dadzą mu na miejscu, ale że go zaprosili. Nie pierwszy zresztą raz. Takie spotkanie integracyjne. Że przy okazji omawia się tam ważne interesy. 
Roxy ożywiła się nagle:
- To tak, jak faceci umawiają się na golfa, czy tenisa. Sama byłam kiedyś na takim tenisie. Ale był czad! Tylu chłopów, ona jedna, do tego grać nie umie. Ale opłacało się, bo ogarnęłam jedną ważną sprawę dla mojej firmy. 
- Tak, tylko że przy golfie, czy tenisie nie morduje się nawet przepiórek. No, to ja go bardzo, bardzo ładnie poprosiłam, żebyśmy nie jechali. Trochę marudził, ale wtedy go dalej bardzo, bardzo ładnie poprosiłam, żeby przestał marudzić.
- Zadziałało?
- Pewnie, ale obawiam się, że to nie koniec. 
Wtedy wtrąciła się Anita:
- To mi coś przypomina. Nasze firmowe tartaki.
- Co to jest?
- To są wyjazdy integracyjne. Głównie ostre ćpanie, zaś jak nazwa wskazuje także ostre dymańsko. Ale żeby nie było, to ważne firmowe sprawy też się tam przy okazji ogarnia. Kiedyś na to jeździłam, Borek zresztą też. Ale jak zaczęliśmy być razem, to pojechaliśmy tylko raz. Potem jakoś nam wyszło, że już nas to nie bawi. Do tej pory firma się nie zawaliła od naszej absty... Absencji, ale na jedno wychodzi. Aha, tylko raz jeszcze Borek pojechał sam. Jako ochroniarz swojej ukochanej siostrzyczki Malinki, bo ją dupa tak swędziała, że go uprosiła, żeby ją tam wkręcił jako osobę towarzyszącą. Lalka, pamiętasz?
- Pewnie. Fajnie było. Rypałam pięciu na raz, czy też oni mnie, na jedno wychodzi. Ale wiecie co? To jest zabawa na raz. Potem już mi się odechciało.
Tu odezwała się Kaśka:
- Dobrze, ale to już ma się nijak do sprawy. Mala, powiedz czy masz problem, jeśli tak, to jaki i jak ci możemy pomóc?
- Właściwie to mi wciąż wszystkie pomagacie, już prawie od roku. Najważniejsze jest, że mnie teraz słuchacie, że mam się komu wygadać. Teraz wiem jedno, że uwielbiam się z tym chłopem miziać, mój ci on jest, ale nie chcę się miziać z mordercą niewinnych zwierzaczków. Więc mam pewien pomysł.
- No?
- Na następne polowanie z nim pojadę, ale nie dam mu dotknąć broni. Ma fiuta jak trzeba, nie musi go sobie sztukować. Za to na kolejne pojedziemy też razem, też do lasu, ale sami, zero broni. Jestem pewna, że jego biznesy od tego nie ucierpią, ale on musi sam się do tego przekonać. Może być taki plan?
Anita skinęła głową.
- Seems good. Nie wiem, jak reszta, ale na dziś ten temat można zamknąć. Za to ja teraz ponowię moje stare, wścibskie pytanie. Czy on już wie?
- Że czaruję? Wie. Powiedziałam mu, ale nie wierzył, nie za bardzo zresztą rozumiał. To ja mu coś pokazałam. Zaklęcie metamorfo, najprostsza wersja, zmiana koloru włosów. Jak się kochaliśmy. Bo daje mu głowy naturalna blondynka, on zamyka oczy, a gdy otwiera nagle widzi rudą. Ale miał minę! To jeszcze nie koniec, bo jeszcze pukał mnie od tyłu, a tu nagle na moich plecach wyświetla mu się napis mocniej kochanie.
Roxy aż się usmarkała ze śmiechu.
- Po takim numerze powinien trafić do Oblęcina.
- Był na haju, prawie dochodził, więc dał radę. Ale to jeszcze nie wszystko. Parę dni później wyłapał ostrą sraczkę po jakimś badziewnym ulicznym egzotyczny żarciu.
- Nie mogłaś go ostrzec, nie wyczułaś sprawy?
- Mnie przy tym nie było, bo mierzyłam sukienkę, taką miejscową, narodową w takim małym sklepiku obok.
Tym razem wszystkie wiedźmy zarechotały chórem.
- Dopiero potem w hotelu, jak zobaczyłam, że on już godzinę koczuje na wazonie, to go szybko wyleczyłam. Położyłam mu dłoń na brzuchu, wymarotałam jakieś lipne zaklęcie dla efektu, po czym chory stał się zdrów. Wtedy chyba dopiero pojął, jaka mu się wspaniała kobieta trafiła.
Malina skwitowała to następująco:
- To była taka inna wersja lekcji przez dupę do głowy. Ale to też może znaczyć, że dość szybko dotrze do niego zasada, że do zwierzaczków się nie strzela.
Za to Anita spytała Mali:
- Czyli mam rozumieć, że na wieczornej imprezie po letnim sabacie będziecie razem? To zanim chłopaki zaczną go upijać my zrobimy mu takie pranie mózgu, że może nawet twój plan nie będzie potrzebny. Rzecz jasna bez czarów, samą magią naturalną.

02 czerwca 2025

w poniedziałki nic się nie dzieje /chwilówka/

- Kto umarł?
- Polska.
- Znowu? Co teraz?
- Nic. Na razie się kurwa upijemy. Kontrolnie!
- Znaczy pod Zioło?
- Nie inaczej. Kto jara Ziele chla niewiele.
- Co potem? Znaczy we wtorek, jak odeśpimy.
- To, co zawsze. Po porannych rytuałach zapierdalamy dalej swoje.
- Robota w czarnej dupie przeważnie dostarcza nieco problemów. Pierwszy jest taki, że robi się w czarnej dupie.
- Damy radę, mamy to oblatane.

30 maja 2025

RUDEJ WIEDŹMY NIEDZIELA TRÓJKĄTNA

Misiek leżał na łóżku wpatrzony ogłupiałym wzrokiem w lustrzany sufit sypialni, za to Ruda Roxy siedziała wpatrzona w wyświetlacz swego telefonu i zastanawiała się, które ujęcie własnego selfie wysłać Anicie. Obie wiedźmy od dawna miały taki zwyczaj, że gdy miziana sesja kończyła się maseczką, to dokumentowały to na świeżo, po czym wysyłały do swojej psiapsi. Co jakiś czas, gdy się potem spotykały dokonywały wzajemnego przeglądu, tudzież omówienia swoich kolekcji. Ot, takie tam hobby, nic szczególnego.
Wreszcie odłożyła telefon i rzuciła okiem na tyłek swojego chłopa, który akurat wstał, aby zapewne udać się do łazienki. Zapewne też odwiedził kuchnię, bo gdy wrócił po kilku minutach niósł tacę zastawioną dwiema parującymi filiżankami. Ruda spojrzała nań oburzonym wzrokiem.
- Kurwa, tyle razy prosiłam, nie przynoś tu takich rzeczy. Się coś wyleje, się napaprze, się nasyfi zaraz. Potem weź i to pierz.
On jednak zawsze przynosił ignorując jej marudzenie, które zresztą bardzo szybko ustawało, gdyż miśkowej kawie nie sposób się było oprzeć. Wszystkie psiapsie Rudej, które zapraszała do siebie na tą kawę były zgodne, że jest lepsza nawet od pleciugowej. Tak więc namiętne usta czarownicy zamilkły, zmieniły tryb na wiatr pod nosem, którym to wiatrem została potraktowana przyniesiona kawa. Zaś ona sama jak zwykle nie rozumiała tej sytuacji, powtarzającej się od mniej więcej roku. To znaczy rozumiała, że ten facet jest najlepszy, nie tylko jako barista, to wyjaśnienie jej całkiem wystarczało, czasem tylko dla czystego sportu lubiła sobie przez chwilę podrążyć ten temat. Kiedyś też drążyła to Anita:
- Ruda, co jest z tobą? Zawsze używałaś chłopów jak podpaski, na jeden raz, może czasem dwa, ale tego, co się teraz dzieje to ja nie rozumiem. Odmieniło cię.
Niekoniecznie zawsze. Raz oto kiedyś Roxy wkręciła się w maga, trwało to kilka miesięcy, do tego przemocowego, który jej używał jak podpaski, co więcej nieraz, na wiele sposobów. Zostawmy jednak tą sprawę, nie do końca dla niej miłą, zwłaszcza, że chłopa już nie ma, zaś nieboszczykami nie będziemy się teraz zajmować. Ale jeśli kogoś ciekawi ten temat, to opisany jest w mini serialu 'PLUSKWA W MAJTKACH", zajrzenie do archiwum to chyba dość zerowy wysiłek. Czyż nie tak?
Generalnie jednak wiedźma nie przywiązywała się do zaliczonych facetów, dopiero tak mniej więcej rok temu stało się coś dziwnego. Otóż przyholowała sobie do domu pewnego pana, do jego domu zresztą, tak gwoli ścisłości. Nie uroczyła go czarami, wystarczała jej magia mniejsza, naturalna, która jest dostępna większości kobiet, także bezmocek. Tak naprawdę, to jako wiedźma wysokiej klasy nikogo nie musiała uroczyć magicznie. Jednak czasem to robiła, gdy albo jej się spieszyło, nie miała czasu na jakieś podchody, durne gry wstępne, albo gdy miała kaprys ostro podominować, istniało bowiem pewne ryzyko, że jej wybranek może nie chcieć tak się bawić. Tegoż jednak wieczoru ów pan przyjął się naturalnie. Zabawa już się rozkręciła, głowa pana tkwiła między udami pani, zadzwonił jednak jej służbowy telefon. Tu przypomnijmy, że Roxy jest biznes woman, zaś jej firma nie jest jeszcze taką potęgą na rynku, aby olewać telefony. Wyłączała swoje aparaty tylko na czas sabatów. Więc odebrała, przytrzymując przy okazji głowę pana, aby kontynuował swoje. Telefon jednak nie okazał się dotyczyć zarabiania pieniędzy, tylko był jak najbardziej prywatny, po linii rodzinnej. Nagle nastąpiła konieczność przerwania igraszek i szybkiego ruszenia na drugi koniec kraju, gdzie wybuchła drobna epidemia wśród bliskich Rudej. Mimo to jednak czarownica obiecała sobie, jak też owemu panu, że sprawę dokończą. Nie znając jednak jego imienia zapisała sobie, że ma być mu Misiek. Po czym, gdy kryzys został zażegnany obietnicy ochoczo dotrzymała. Po czym tak już im zostało. Być może naukowo można to wytłumaczyć tak, że wysuszone do cna podczas wyjazdu ratunkowego receptory opioidowe Roxy zostały tak mocno zalane endorfinami, że wiedźma uznała, iż inaczej ich zalewać już nie chce.
Tyle historii tej pary, którą Anita oraz inne psiapsie nazywały związkiem bez żadnych dyskusji, zaś Ruda nie oponowała. Wróćmy do sytuacji, gdy ów związek raczy się kawą i small talksami. Roxy zdążyła już dostać odpowiedź od Anity, która skomentowała otrzymaną, już zresztą nie istniejącą realnie maseczkę, zaśmiała się pod nosem, za to Misiek westchnął:
- Wiesz Lisiczko, tak sobie pomyślałem...
- Teraz? To chyba nie jest dobry pomysł. 
- Ale ja pomyślałem na temat.
- Aha. No, jak na temat, to opowiadaj, coś pomyślał.
- No, bo wiesz... Ludzie miewają różne fantazje...
- Jak do tej pory chyba nieźle nam to idzie?
- Fantazjowanie?
- Nie, realizacja.
- Tak, nawet znakomicie. Ale nie wszystkie są realizowalne.
- No pewnie. Ja mam ostatnio na przykład taką.
Mówiąc to przesunęła dłonią w powietrzu. Przed łóżkiem nagle pojawiło się pięciu golasów, zdrowo dopakowanych panów różnych ras, tudzież urody. Były to fantomy, hologramy, dość na szybko wyczarowane, więc łatwe do rozpoznania, że to tylko iluzje. Ale kiedyś Roxy zrobiła Miśkowi pranka starannie już zrobionym fantomem. Wyczarowała siebie niekompletnie ubraną pochylającą się nad czymś w kuchni, sama zaś schowała się za drzwiami. Gdy chłopisko weszło, to wykonało klapsa automatycznie, po czym nastąpiło wielkie zdziwienie, gdy jego dłoń nie napotkała żadnego oporu. Perlisty śmiech Rudej sfinalizował sytuację.
- Mamy cię! 
Potem Misiek już się przyzwyczaił do tych kawałów, dość ciekawy był taki, gdy Roxy wyczarowała holo stadka białych myszek na stole. Akurat pili wtedy wino do kolacji, ale on nie dał się złapać.
- Kobieto! Przecież wypiliśmy dopiero po jednej lampce.
Tym razem jednak pięciu bysiów robiło pewne wrażenie.
- Rozumiem. Tą fantazję. Rozumiem, że niewykonalna, bo na nią się nie piszesz. Słyszałem, że Malina kiedyś...
- Tak, Malina zaliczyła pięciu naraz. Podobno było nieźle, ale zbyt męczące, więc to był jej pierwszy i ostatni raz. Ja bym się pogubiła już przy dwóch joystickach. Przy jednym się potrafię zgubić...
- Wcale się nie gubisz.
- Wiem, kokietuję cię tylko. Tylko jest taka drobna sprawa, że ty chyba za dobrze nie zrozumiałeś tej mojej fantazji.
- Znaczy?
- Bo oni nie mają się pukać ze mną, tylko z tobą.
- Co?
- Ja chcę sobie tylko popatrzeć.
- Lisiczko, czy możesz ich zniknąć?
- Mogę. Dość tego mięcha tyle naraz.
Hologram trafił w niebyt.
- Ja cię tu rozumiem, bo chyba nawet wielu gejom by się nie uśmiechała taka totalna demolka dupska, ale za to ci powiem, dlaczego zacząłeś tą całą rozmowę. Nie pieprzysz się z idiotką, jakby nie było. Opowiem ci, jaką tym masz fantazję. Mam szansę dziewięć na dziesięć, że trafię, bo to jest bardzo typowa męska fantazja. Bardzo prosta zresztą, bo wy w ogóle jesteście prości. Chłopy rzadko o niej mówią swoim babom, bo boją się focha. Ale, że jak już wspomniałam, nie pieprzysz się z idiotką, więc ja jestem dość zdecydowanie niefochliwa.
- To co to za fantazja? Rzekomo moja.
- Druga dupeczka do naszej kompanii. Proste, jak lizanie rowa.
Zapadła nieco krępująca cisza. Wreszcie Roxy dosiorbała resztę kawy, po czym odstawiła gdzieś tam na bok pustą już filiżankę. Spojrzała na jakby zamyślonego Miśka.
- No, królewiczu, pogadaliśmy, a teraz odstaw łaskawie tą skorupę. Nie umiem się realnie rozdwajać, takie rzeczy to tylko potrafi Mardox z komiksu. Ale będzie pan zadowolony.
Misiek nadal milczał, więc Ruda sama mu wyjęła filiżankę z dłoni, po czym bezceremonialnie usiadła mu kroczem na twarzy...
= = = = = =
Minął tydzień, podczas którego działy się różne rzeczy, nas jednak interesuje jego zakończenie, czyli niedziela. Gdy Misiek zbudził się rano, to odkrył, że Roxy jest cosik nieobecna. Gdy wyszedł na mieszkanie również to stwierdził. Tylko w łazience na desce leżała kartka z treścią:
"Jestem na mieście, babskie sprawy, będę do dziesiątej, czekaj grzecznie z kawką i jakimś większym śniadankiem".
To większe śniadanko go zaintrygowało. Roxy rano jadała zawsze mniej, niż koliber, więc what da fuck? Zajrzał do lodówki, po czym zaczął kombinować, co oraz ile tego można uznać za większe. Wreszcie obrał koncepcję, zaś przed dziesiątą wszystko już było gotowe. Ruda była dość nietypową kobietą. Jak mówiła, że będzie do którejś, to była, zaś większość dupek gdy to mówi, to tylko mówi. Tak też się stało tym razem, ale nie weszła sama. Tu mu się zapaliło kolejne what da fuck. Wzorem Anity i Borka niedziele przeznaczali tylko sami dla siebie, goście tego dnia byli zwykle wykluczeni. Ale to wyjaśniało kwestię większego śniadanka, choć owa druga osoba nie robiła wrażenia obżartuszki. Tak, obżartuszki, bo była to kobieta, czy może raczej dziewczyna, jak na jego gust bardzo ładniutka. Weszła śmiało do pokoju ze słowami:
- Cześć, jestem Jolasia.
Zanim zdążył zareagować wspięła się na palce stóp i ucałowała go w usta. Po czym spojrzała to na Roxy, to na niego i spytała:
- Gdzie mogę...
- Tam.
Roxy wskazała jej drzwi do łazienki, po czym spytała:
- Bączusiu, co z tym jedzonkiem?
- Już gotowe, ale kto to jest?
- Jolasia. Mówiła przecież.
- Jej imię to akurat ostatnia rzecz, która mnie interesuje.
- Ale fajna, co?
- W jakim sensie?
- Zasadniczym, a w jakim byś chciał?
- Jakaś wasza siostra wiedźma?
- Nie, nic z tych rzeczy, zwykła dupa. Po prostu koleżanka.
Koleżanka zwykła dupa wyszła z łazienki, więc Misiek urwał tą indagację i poszedł do kuchni. Gdy wracając wnosił tacę ze śniadaniem, ujrzał jak obie panie całują się zbyt czule, tak na jego wyczucie, jak na po prostu koleżanki. Co prawda był dobrze oswojony z widokiem wiedźm, psiapsiek Rudej liżących się po buziach, ale to było już coś nowego. Cała trójka zabrała się do jedzenia, jednak po paru minutach Misiek trącił Roxy łokciem:
- Lisiczko, pozwól ze mną na chwilę.
Gdy wyszli do kuchni od razu zapytał:
- Co tu się dzieje tak naprawdę?
- Nic. Realizujemy naszą fantazję.
- Jaką znowu...
- Rozmawialiśmy jakiś czas temu? Nie pamiętasz?
- Ale to jest moja fantazja. A ty jaką masz?
- Tą samą. Podłączyłam ci się do niej. Bo wiesz, potem sobie uświadomiłam, że ja jeszcze nigdy z inną dupą. Czy rozumiesz już całą sytuację?
- Już rozumiem, ale jeszcze nie czuję.
- Mamy dużo czasu. Zdążysz poczuć.
Akurat Roxy łgała w żywe oczy, bo okoliczność z inną panią, czy raczej panienką już miała. Dokładnie zaś z Anitą. To było ich pierwsze doświadczenie, utrata dziewictwa niejako. Znały się od dziecka, zaś jako czternastolatki wpadły na taki pomysł, aby spróbować ze sobą. Potem obie już szybko przerzuciły się na chłopaków, ale co doświadczyły to ich. Był to ich absolutny sekret, którego nie znał nikt. Choć nie można wykluczyć, że Ciocia Lala coś czuła, gdy je po jakimś czasie wzięła na szkolenie, ale Ciocia Lala to Ciocia Lala, wiedźma na wskroś wyjątkowa, która naprawdę wie więcej, niż duże sporo. Ale jak widać, Misiek nie miał prawa, aby się tego dowiedzieć.
Za to miał prawo być dumny niczym paw, gdy wnosił swoją słynną kawę, parzoną według jego sekretnego patentu z kolei. Nawet Roxy tego nie znała, tylko że jej to akurat wcale nie interesowało. Nie miała ambicji bycia baristrix, nawet taką z najniższych półek. Gdy stało się jasne, że śniadanie dobiegło końca, Ruda wzięła Jolasię za rękę i poszła z nią do sypialni. Na odchodnym tylko cmoknęła Miśka w policzek ze słowami:
- Zajrzyj do nas Bączusiu, jak ogarniesz ten bajzel.
To był akurat dobry pomysł, żeby posprzątać po śniadaniu. Misiek zawsze miał śmiałość do kobiet, ale tym razem wyjątkowo czuł się dość dziwnie, wręcz idiotycznie. Roxy po prostu zabiła go swoim pomysłem na takie spędzenie niedzieli. Tak więc chwilowo stanął do boju z brudnymi naczyniami aby rozładować nadmiar napięcia. Mył je długo, porządnie, bo jakby nie było bycie chłopem szefowej renomowanej firmy sprzątającej do czegoś go zobowiązywało. Zaś gdy umył zajrzał jeszcze do łazienki sprawdzić, czy go tam nie ma, wreszcie pojawił się pod drzwiami sypialni. Zaczął kretyńsko:
- Można tam do was?
- No pewnie, właź gamoniu!
To nie był głos Roxy, która tylko chichotała akompaniująco...
Zaś tak pod wczesny wieczór Ruda i Misiek znowu znaleźli się sami we dwoje w kuchni. On po to, aby przygrzać na szybko jakąś obiadokolację, ona zaś tak dla towarzystwa. Zagaiła wtedy:
- Słuchaj, zróbmy może tak, że skoro ja ją przywiozłam, to ty ją odwieziesz do domu. Tak? Może tak być?
- Luz, czemu nie? Tylko mam jedno pytanie, wcześniej nie było kiedy. Czy ty ją uroczyłaś? Tak wiesz, magicznie. Bo rozumiem, że nie wynajęłaś jej za kasę?
- Pojebało cię? Płacić za mizianie? To nie nasz poziom.
- Ale zaczarowałaś?
- Delikatnie, tak kontrolnie. Wie co robi, żaden gwałt. Dla mnie to akurat nie problem zrobić z kogoś zombie, sexy doll, robota, ale ciebie bym w takie coś nigdy nie wkręciła. Poza tym frajda wtedy mniejsza, ciućkanie manekina z żelu balistycznego. Ale czekaj chwilę, coś ci dam.
Roxy wyszła na chwilę z kuchni, a gdy po tej chwili wróciła podała mu jakiś kamyk zawieszony na łańcuszku. 
- Pod domem pożegnaj ją czule i dotknij tym jej skroni.
- Co to jest?
- Taki magiczny delikatny amnezjogen.
- Czyli?
- To jej trochę zmuli pamięć, jak urok przestanie działać. Mogę ją całkiem zresetować, ale po co mam jej to robić? Niech ma fajne wspomnienia, bo miła dupa, tylko niech pewne detale zapomni. Na przykład jak do nas trafić. Chyba nie chcemy kłopotów, gdy zacznie nas nachodzić, bo jej się za bardzo spodobało?
- Rozumiem, już wszystko jasne.
Tak więc po pewnym czasie Misiek zabrał Jolasię autem do jej domu, ale wcale zbyt szybko nie wrócił. Zaś gdy już wrócił Roxy pokręciła głową z rozbawieniem.
- Nic nie mów, wiem co się stało. Doskonale rozumiem, że nie mogłeś jej po chamsku wykopać z auta. Więc jeszcze ci dała głowy na pożegnanie. Dałeś w ogóle radę?
- Ledwo, ledwo co...
- Ach, ty mój dżentelmenie. Ale wszystko gra, należało się jej. Bardzo fajna, miła dziewczyna. To jeszcze mi oddaj to cacko magiczne i marsz do łóżka.
Miśkowi nie trzeba było tego powtarzać nawet raz...

20 maja 2025

EPSILON - LICZBA NIEZWYKLE NIEDUŻA

To się nie mogło zdarzyć! A jednak się zdarzyło, fizyka kwantowa oraz teoria magii realnej uczą nas, że zdarzyć się może wszystko. Jest tylko kwestia prawdopodobieństwa takiego zdarzenia, które faktycznie czasem może być bardzo, ale to bardzo niewielkie. Na przykład wylana woda sama wlewa się nazad do szklanki. Albo to, co przydarzyło się Kaśce.
Może jednak po kolei. Jak wiemy, Kaśka wychowała się na dzielni, która nie miała zbyt najlepszej opinii, słusznie zresztą, ale to było kiedyś. Piękna wiedźma jednak od zawsze, także wtedy czuła się tam bezpiecznie. Od dziecka lubiła się tłuc, stopniowo zaś umiała to robić coraz lepiej. Już jako nastolatka była dobrze znana jako Wojowniczka Ulicy. Nie tłukła jednak nikogo dla zabawy, tylko wtedy, gdy była taka konieczność. Albo wtedy, gdy ktoś przy niej opowiedział kawał o blondynkach. Tu przypomnijmy, że sama jest czarnowłosa, blondynką jest jej najlepsza psiapsia, Malina. Taka lojalność między dupeczkami też się podobno nie zdarza, ale to już temat na inną dyskusję. Generalnie jednak, jeśli ktoś nie był złolem, to nie miał powodów, aby się Kaśki bać. Bo też między aktami skarcenia takiego, czy też innego typa była ona osobą niezmiernie przyjazną, tudzież życzliwą dla otoczenia. Doskonałość bojową tej perfekcyjnej maszyny do bicia, czy nawet zabijania apgrejdował za to fakt, że była wiedźmą. Od niedawna zresztą, od chwili, gdy bratowa Maliny, Anita odkryła, że ma ona ziarnko mocy. Co prawda Kaśka wcześniej nie wierzyła, że realna magia istnieje, przekonała ją do tego dopiero Malina, która już nieco wcześniej zaczęła pobierać nauki czarowania, szczególnie od Rudej Roxy, najlepszej psiapsi Nity, wiemy dlaczego właśnie od niej. Kaśka zresztą nigdy nie używała czarów do walki, za to dość chętnie je stosowała przy swej pracy rehabilitując byłych połamańców. Ale zostawmy to teraz, może przy innej okazji. Otóż od kilku lat istniała na Kaśki dzielni taka sytuacja, że sama dzielnia zaczęła się cywilizować. Wojowniczka Ulicy nie miała już za bardzo komu spuścić pedagogicznego łomotu. Tak więc skoro już przed laty nikt przy zdrowych zmysłach nie poważyłby się na nią napaść, to obecnie tym bardziej. To się w głowie nie mieści, że coś takiego mogłoby mieć miejsce. Ale fizyka kwantowa oraz magia też mało komu się mieści. Jednak Maczeta nie byłaby Wojowniczką Ulicy pełną pupcią, gdyby traciła czujność, ustawiczną gotowość na takie wydarzenie. Więc nie straciła jej, gdy niemożliwe stało się nagle zaistniałym. Tego dnia wybrała się do jakiejś znajomej na babskie ploty. Blisko było, więc krótki spacerek mógł jej tylko wyjść na zdrowie. Sceneria była ponura, bo choć obyczaje na dzielni się zmieniały, to jej zabudowie szło to już zdecydowanie oporniej. Takie okoliczności przyrody aż się proszą, aby jakiś złol się pojawił. Wyskoczył z najbliższej bramy, był młodym mężczyzną, choć już nie małolatem, po czym demonstrując pazurki ogrodnicze chwycił kobietę za rękę. 
- Niunia, wyskakuj z...
Nie zdążył jednak więcej wyartykułować, bo reakcja Kaśki była błyskawiczna. Sytuacja była na tyle dynamiczna, że nie sposób jej opisać, tylko kot by zauważył moment, jak napastnik bije Kaśkę własną twarzą w jej kolano. Potem typ znieruchomiał klęcząc na chodniku, trzymając się za ową twarz, zaś jego druga ręka tkwiła zakleszczona przez wiedźmę techniką dźwigni na nadgarstek. Za to twarz, dokładniej zaś piękna buzia Maczety przez chwilę wyraziła najwyższe zdumienie, potem pewną dozę rozbawienia, zaś zmysłowe usta syknęły, również zmysłowo, tylko inaczej:
- Nawet kurwa nie próbuj drgnąć!
Nie próbował. Za to Kaśka zakontynuowała:
- Albo jesteś bezgranicznie głupi po same jajca, albo ekstremalnie artystycznie pojebany, albo po prostu nie jesteś stąd. Suponuję, że wszystko na raz. Dobrze oszacowałam sytuację świerszczyku mój?
Mężczyzna wreszcie się odetkał:
- Od niedawna tu mieszkam.
- To widać, a resztę niech ci nowi sąsiedzi wytłumaczą.
Kaśka puściła jedną ręką dłoń typa, co zresztą wcale nie zmieniało jego sytuacji, potarła nosek, po czym westchnęła:
- Chyba się starzeję, próchno mi się zaczyna z dupy sypać. Jeszcze niedawno nie miałbyś już tej ręki, za to teraz mi się na pogaduchy zbiera z jakimś bałwanem.
Nasza bohaterka liczyła co prawda nieco ponad ćwierćwiecze, ale podobno wszyscy się starzejemy od chwili urodzenia, gdy stajemy się dziećmi, od pierwszej sekundy tego dzieciństwa.
- No, dobrze, nie przedłużajmy tego. Zrobimy tak, że coś ci dam. Bynajmniej nie dupy, tudzież nie kopa w dupę. Chociaż to drugie ci się akurat należy. Świerszczyku mój. Ledwo tu zamieszkałeś i już zaczynasz rozrabiać. Tylko, że tu już się nie rozrabia,  taka nowa świecka tradycja nastała.
Zachichotała nagle, niczym Malina i sięgnęła do kieszeni kurtki.
- Tu masz napisane, gdzie się jutro pojawisz. Poćwiczymy razem, pogadamy sobie, może coś się da zrobić, żeby cię odgłupić.
Drugą dłonią spowodowała, że mężczyzna szybko wstał do pionu, pochyliła się w jego kierunku, po czym pociągnęła nosem:
- Narkotyki? Fe! Nie pij tego gówna, to otępia. Pal lepiej Zioło, byle odpowiedzialnie, bo to akurat rozwija. Tylko na ulicy go nie kupuj. Uliczne zielsko to syf.
Kaśka wręczyła byłemu już napastnikowi kartonik wizytówki.
- Naucz się na pamięć i podaj dalej. Uwaga, puszczam.
Puściła. Typ stał z mocno zmieszaną minę, ona zaś odwróciła się na pięcie i ruszyła tam, gdzie szła przed chwilą. Idąc rzuciła tylko jeszcze na koniec:
- Pytaj w recepcji o panią Katarzynę. Świerszczyku mój.
Znowu zachichotała. Zaś jakby na potwierdzenie jej słów zza rogu domu wyszedł starszy pan, który na widok wiedźmy uchylił daszka czapki, skinął głową i rzekł:
- Dzień dobry pani Kasiu.
- A, dzień dobry panie Remigiuszu. Jak plecy?
- Bajkowo. Ma pani złote ręce. Brelantowe.
- Miłego dnia, proszę małżonkę pozdrowić.
- Miłego, dziękować.
Typ obserwujący tą scenę rzucił okiem na wizytówkę Oktagonu, schował ją do kieszeni, po czym ruszył przed siebie, w sobie tylko wiadomym kierunku... Zapomniał jednak pazurków ogrodniczych, które zostały leżące na chodniku pod ścianą kamienicy, dając asumpt do rozważań, jakie jest prawdopodobieństwo znalezienia takiego sprzętu na ulicy. Bo to, że jest to możliwe już wiemy.

18 maja 2025

CZY ON MA MIEĆ PRZESRANE?

- Ale zapierdalają! Robią jak dla siebie. Czarowałaś?
- Nie czujesz wzdrygnięć mocy?
- Czuję, tak pytam tylko dla podtrzymania rozmowy.
- Deadline piętnastego, ale skończą wcześniej.
- Korci mnie Niteczko, aby sprawdzić twoje czary.
- Co chcesz zrobić?
- Nic. Tylko podejdę bliżej, uśmiechnę się, powdzięczę...
- To śmiało Ruda, cycki im jeszcze pokaż.
- A może nie? Dołożyłam do tego, współzainwestowałam.
- No to co?
- Odrywanie ich od pracy byłoby aktem samosabotażu.
- Może faktycznie nie próbuj, mogłabyś się oszukać. Głupio by ci się zrobiło, że na taką mega dżagę nie spojrzą panowie budowlani. Naprawdę mocno ich zauroczyłam, kochają tylko robotę, więc możesz im wszystko pokazać. Tylko ci zmarznie tu, czy tam, tyle będzie twojego.
- Dobra, przekonałaś mnie, meteorologicznie. Za zimno na takie testy.
Tak oto się przekomarzając Anita i Roxy dokończyły lustracji placu budowy sabatorium na terenie posesji. Nie miał to być żaden pałac, tylko co najwyżej taki porządniejszy baraczek, ale nic więcej nie było trzeba, to wystarczało.
- Chodź, zobaczysz herbarium, tam dziś nikt nie robi.
- Czemu?
- Czekamy na jeden zestaw lamp. Kurier się spóźnia, nic nie wyczaruję. Ale wszystko jest już prawie gotowe, zero pośpiechu.
Gdy podeszły bliżej Roxy nie ukrywała zdziwienia:
- Myślałam, że to będzie szklarnia.
- Szklany jest tylko dach. Ściany są z płyty wyłożone folią.
- Folią?
- Taką odblaskową, ogrodniczą. Chodź do środka.
Gdy weszły Ruda spojrzała do góry.
- Już są jakieś. To nie są lampy?
- Jeden rodzaj. Potrzebny jeszcze drugi. Ale na lampach ja już się nie znam. Kaśka wybierała, tak żeby było optymalnie.
- Kaśka?
- Ty dołożyłaś tam, ona tu. To ma prawo porządzić. Zwłaszcza, że lepiej się orientuje, jak urządzić taki growhouse. Za to dostanie trochę miejsca.
- Ale na razie pusto tu jakoś?
- Pierwsze doniczki dopiero jak wszystko będzie gotowe.
- Samo Zioło?
- Coś ty, tego to akurat niewiele będzie. Przecież mam swoje uprawy na zewnątrz, tu najwyżej parę takich ekstra krzaczków dziwniejszych odmian.
- To co jeszcze tu planujesz pouprawiać? Może by tak tego, jak mu tam, Meskalito? Kaktusa peyotlowego?
- Będzie kilka roślinek, takich do czarów. Ale lofofora to akurat może nie bardzo. Mimo to spróbuję, tak raczej dla sportu.
- Dlaczego nie bardzo?
- Sam kaktus tu urośnie, nawet dorodny. Ale cukru w cukrze to raczej nie można oczekiwać. Ten pociąg nie pojedzie.
- Ale czemu tak?
- Takie są doświadczenia wszystkich kaktusomaniaków. Można tej roślince stworzyć świetne warunki, ale gleba, na której rośnie tam, gdzie rośnie jest nie do podrobienia. To ona właśnie decyduje, że ten kaktus kręci.
- No tak, a zaczarować nie da rady. Podstawy teorii magii, strona...
- Tak, strona któraś tam. Napatrzyłaś się? To chodźmy na kawencję.
Gdy już siedziały  w salonie domu Anity przy świeżo zaparzonej kawie, Roxy nabijając waporyzer Zielem spytała:
- Wiesz, czego nie zrobiłyśmy?
- Chyba wiem, ale to nie było konieczne. Zagarnęłyśmy maksimum terenu pod to sabatorium, więcej nie było takiej opcji.
- No tak, ale dobrze wiedzieć, ile cip tam się zmieści, tak?
- A ile mamy zgłoszeń na letni sabat?
- Do mnie dzwoniły już trzy, a jeszcze miesiąc czasu.
- Dobrze, mamy wymiary, to się policzy, ile tam nas wejdzie, tak chociaż na luzie, bez ścisku, bez dopychania kolanem.
- Już widzę tą kolejkę do kibla na sam koniec.
- Tak, to może być najdłuższa część programu.
- Może zamówimy parę tojtojek?
- Może. Ile to kosztuje?
- Pojęcia nie mam, ale w końcu od czego jest net? Poza tym pobierzemy jakieś wpisowe, to się zwróci. Na konwentach zawsze się płaci, choćby za wynajem obiektu. Za to na sabatach...
- Wiem, jak się robi na takich gromadnych sabatach.
- Ale jest jeszcze coś. Ja to mogłam jeszcze przegapić, ale ty, szefowa działu logistyki w swojej firmie powinnaś być wyczulona na takie rzeczy, tak?
- Niby na jakie?
- One wszystkie jakoś tu przyjadą, nie na miotłach bynajmniej. Większość zrobi to brykami, bryki zaś mają tak, że gdzieś je trzeba zaparkować. 
- Czy to na pewno jest nasze zmartwienie?
- Trochę tak, trochę nie. Na pewno nie centralnie moje, to ty tu mieszkasz, nie ja, rejwach będzie na twojej dzielni. 
- Nie dramatyzujmy. Kulminacja jest w sobotę, czwarta czterdzieści dwa rano. Siostry zlecą się do czwartej, rozjadą najpóźniej po siódmej. After party nie planujemy, tylko naszą imprezkę wieczorem, ale to jest sprawa bez związku. To zanim się sąsiedzi pobudzą, zauważą, że coś się dzieje, to nawet smród po tych autach nie zostanie.
- Pykaj.
Anita pyknęła Ziela i dodała:
- Dobrze, zróbmy to tak, że będziemy uprzedzać o marnych warunkach do parkowania, że może lepsza będzie jakaś inna opcja dojazdu. Ale nic poza tym, dorosłe dupy są, wiedzą, co zrobią.
- To tyle na razie w temacie.
Roxy siorbnęła nieco kawy i zakontynuowała:
- Ostatnio Mala mnie ujęła. Tuż przed ich wyjazdem.
- Jak to Mala. Ujmująca dziewczyna. A co zrobiła?
- Zadałam jej twoje pytanie...
- Moje pytanie?
- Kiedyś mówiłaś, że tak zapytałaś Borka na początku.
- Wiele mu zadawałam wtedy pytań. Wciąż jakieś zadaję.
- Czekaj. Spytałam Mali, czy Mirek wie, że ma przesrane?
- Dlaczego ma mieć przesrane?
- Bo od wiedźmy nie można tak sobie odejść, kiedy się chce.
- Aha, tamto. Ale to 
przecież był żart.
- Ja młodą zapytałam na poważnie.
- Co odpowiedziała?
- Że plotę bzdury.
- Mala ma zawsze trafne spotrzeżenia, to mądra foczka.
- I to było wszystko, co mi oznajmiła.
- Śliczne buźki mają lepsze zastosowanie, niż ich strzępienie. 
- Mój Misiek by miał przesrane, gdyby tak sobie nagle oświadczył, że moje dziury już mu się znudziły i pora mu moczyć gdzie indziej.
- Ale to jest twoja cecha osobnicza, nie czarownicza. Tak naprawdę, to chyba żadna kobieta, także bezmocka nie lubi za bardzo specjalnie, gdy jej się zabiera ulubioną zabawkę.
- Albo źródło dochodów.
- Zgadza się, blachara to też jakaś baba. Naturalną jest wtedy chęć ukarania takiego rabusia. Tylko, że ma wtedy miejsce pewna osobliwość. Bo ten rabuś sam jest obiektem rabunku.
- Chyba jego fiut?
- Ale tak zintegrowany, że... Poza tym chłop nie wszystko robi fiutem, więc mam taki pogląd, że za bardzo uprościłaś temat.
- A czy twój Borek ma przesrane, gdyby...
- Nie wiem kochanie, po prostu nie wiem. Gdy się coś takiego wydarzy, to dopiero wtedy się dowiem, co zrobię. Kiedyś zresztą już tak miałam. Pewnie ci to już opowiadałam, ale może nie wszystkie aspekty.
- Czy to ta historia z tym, no...
- Tak z tym. Wysłał mi nagle esemesa, że cześć i poszedł sobie.
- Pamiętam, jak cię wtedy pocieszałam.
- Też pamiętam, było super. Ale nie mówiłam ci chyba wtedy, że stało się jeszcze coś. Otóż gdy przeczytałam tego esa, to nagle odeszła mi ochota na zabawę tą konkretną zabawką. Więc niby za co miałabym lamusa karać? Za pozbawienie mnie czegoś, czego ja już nie chcę?
- Brzmi logicznie, ale jednak humor miałaś wtedy zjebany.
- Emocje zawsze mają jakąś tam swoją bezwładność. Ale ja chcę jeszcze wrócić do czegoś. Mówisz mi, że twój Misiek miałby przesrane. Ja ci wierzę, ale powiedz mi lepiej, po kiego dzyndzla ty w ogóle o tym myślisz? 
- Znaczy niby o czym?
- Aha, krótkotrwała nagle siadła? Bo to jest dobre Zioło.
- No...
Czarownice nagle zaniosły się niczym nie hamowanym śmiechem.


04 maja 2025

RODZAJE FEMINIZMÓW I JAK MALA WKRĘCIŁA STARSZE SIOSTRY

Tego czwartku, gdy Mala weszła do Pleciugi, zastała tylko dwie siostry wiedźmy: Anitę i Roxy. Nie spodziewała się zresztą, że może być inaczej, bo wiedziała, iż Malina i Kaśka pobrały swoje urlopy, po czym to wyjechały były z miasta. Nawet wiadomo było, gdzie pojechały, ale to akurat nie jest zbyt ważne. Gdy podeszła do stolika, jak zwykle uśmiechnięta całą sobą, Roxy spytała ją nie ukrywając troski:
- Turbinko, co jest z tobą?
- Nie, że niby co, dlaczego?
- Dziobek jak zwykle radosny, ale my aurę też widzimy.
- Co jest nie tak z moją aurą?
- Jest to aura kobiety niedorżniętej. To jest nie tak.
- No, jakby trochę?
Tu wtrąciła Anita:
- Coś się stało?
- Nie, nic się nie stało. Po prostu Mirek wyjechał robić kolejne walki. Taką ma pracę, przecież wiesz. Ale nie ma tego złego. Przecież ja mam maturę za tydzień. Praca, nauka, nauka, praca, więc nawet mi pasuje taka przerwa.
- To Kaśka nie dała ci urlopu na czas egzaminów?
- Ale ja nie chcę. Daję radę. Na urlop pojadę już po. Mirek też wtedy wróci, to pojedziemy gdzieś razem.
Roxy szybko skomentowała:
- No, to wióry się posypią. Będzie dracznie i tartacznie.
Anita spojrzała na nią z wyrzutem:
- Ruda, weź! Jaka ty jesteś nietaktowna. To jest ich intymna sprawa, jak będzie. Taka piękna miłość się dzieje, a ty musisz w gumofilcach.
Mala wreszcie usiadła i zaprotestowała:
- No, nie, luz, przecież nic się nie dzieje. Wiemy, jakie ten wredny babsztyl ma poczucie humoru. Poza tym ja wcale nie jestem jakaś tam romantyczna. To jest prosty sport. Mam mało doświadczenia, ale szybko się uczę.
Anita i Roxy tylko zgodnie kiwnęły głowami. To nie była żadna tajemnica, że za co się Mala nie zabrała, to od razu umiała. Tak więc poza dyskusją było, że zrobić trzy lata szkoły przez tylko jeden rok, nie tworzyło dla niej żadnego zagadnienia. Od strony formalnej dyrekcja szkoły również nie stawiała przeszkód widząc wyniki kolejnych sprawdzianów podczas owego roku. Wreszcie Nita oświadczyła:
- No, dobrze, to ja mam do ciebie dwa pytania. Na pierwsze musisz mi odpowiedzieć, na drugie może już niekoniecznie.
- Śmiało. Prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko.
- Powiedzmy. To ja chcę wiedzieć, kiedy wreszcie ja poznam tego twojego wybranka... Nie powiem, że serca, bo sercem się tego raczej przeważnie nie robi, ale na ten przykład...
Roxy przerwała jej nagle:
- Niteczko, teraz ty robisz chamówę.
Ale Mala jakby nie zwróciła na to uwagi, tylko spytała:
- Czekaj, ty go naprawdę nigdy nie widziałaś?
- Jakoś się nie złożyło.
Roxy znowu dołożyła od siebie:
- Bo jaśnie pani jest za daleko do klubu, sama w domu solo ujędrnia sobie dupsko, więc nie integruje się towarzysko. Nituś, oni już są ze sobą prawie pół roku. Czas zapierdala, mogłaś to zgubić. Ale nie twórzmy zagadnienia. Mala zdaje maturę, potem jedzie na urlop, potem wraca na sabat letni, to jest sobota, czwarta czterdzieści dwa, więc po południu impreza, to jest właśnie ten moment, kiedy jaśnie pani obejrzy sobie to, co ma obejrzeć.
- Ja nic mu nie chcę oglądać. Chcę tylko poznać człowieka, tak?
- Będzie dobrze. Młoda nieźle trafiła.
- Ile on ma lat?
Tu odpowiedziała Mala:
- Trzydzieści trzy. A co?
- Nic. Po prostu aha. Blanty jara?
- Czasami, ale bez entuzjazmu.
- To teraz to moje pytanie, na które już mi nie musisz odpowiadać. Czy on wie o tobie? Czy wie, kim jesteś?
- Że czaruję? Nie. Chyba nie. Na pewno nie, skąd? Nigdy go nie uroczyłam magicznie, raz tylko kontuzję mu wyleczyłam, jak coś tam przegiął na siłce. Ale to w sumie nawet nie ja, to Kaśka mu bark ogarniała, on się nawet nie zorientował, że coś jest na rzeczy. Ona zresztą tak pracuje, że manual podpiera magią, więc ma takie wyniki. Najlepsza rehabitka świata i okolic...
- To akurat wiemy, nawet Cioci Lali rękę leczyła po złamaniu, a wtedy dopiero zaczynała się uczyć magii. Ciocia Lala była tak nią zachwycona, że kazała mi ją szkolić. Kaśka jest bardzo dziwnym przypadkiem. Jak odkryliśmy, że Malina ma moc, to ona akurat jej nie miała. Pojęcia nie mam, co się stało. Może jak Ruda zaczęła szkolić Malinę, to jakoś przez indukcję poszło? Przecież teoria magii jasno mówi, że moc ma się od urodzenia. Można o niej nie wiedzieć, być nieświadomą kryptą, ale nigdy nie jest tak, że moc powstaje już po urodzeniu.
Tu wtrąciła Roxy:
- Ciocia Lala tak to próbowała tłumaczyć, że Kaśka miała wrodzoną moc, ale tak niewiele, że myśmy to przegapiły. Potem dopiero moc Maliny zaczęła wpływać na wzrost jej mocy. Znając ich bliskie relacje to wszystko zaczyna się dopinać. A teraz moc Kaśki podbija twoją. Ciągle się kręcicie blisko siebie, ciągle spotykacie.
- Ale ja nie jestem pracowniczką merytoryczną, tylko mam dział techniczny na głowie. Robimy różne całkiem rzeczy.
- To nieważne. Ważny jest wasz stały, ciągły kontakt. 
- W ogóle jesteśmy różne.
- To też jest ciekawe. Najpierw Mirek startował do Kaśki. Kaśka go ogarnęła po swojemu, jak to Kaśka. Wtedy nagle zwrócił uwagę na ciebie. Całkiem inny typ kobiety.
- Nie do końca tak było. Trochę inicjatywy było mojej. Tylko nie mając żadnego doświadczenia tak jakoś samo poszło na żywioł. Aż się nawet na chwilę trochę zlękłam, jak trafiliśmy na pierwszą randkę do tego furgonu.
- To teraz tylko nie spierdol tego. Dla ciebie to nic trudnego, bo nie pamiętam, żebyś coś kiedyś spierdoliła. Akurat ja się nad Borkiem musiałam najpierw pomęczyć, zanim mnie wpuścił do wyrka. 
Tak podsumowała Anita, zaś Roxy dodała:
- Jak już wrócą z tego urlopu, to Mala ma go pod obcasem. Mówisz Młoda, że nie masz doświadczenia, ale to jest akurat plus dla ciebie, bo nadrabiasz prawidłowym rozpoznaniem sytuacji i spontanicznością.
- Wiecie, co mi powiedział przed wyjazdem?
- No?
- Że jestem pierwszą wartościową kobietą w jego życiu.
- Dużo ich miał?
- Nie wiem zbyt dokładnie. Trochę ich podobno przerzucił, raz nawet był krótko żonaty, ale dla mnie to jest dobrze. Ma doświadczenie, dobrze zna instrukcję obsługi kobiety. Ja jestem zadowolona.
- Dobrze Turbi, ale tak ci tylko słodził, żeby słodzić, na endorfinowym haju, gdy już się spuścił, czy jakoś rozwinął tą swoją tezę?
- Powiedział, że nie lecę na jego kasę.
- A lecisz?
- Zgłupiałaś?
- Tylko żartuję. Czarownica musi być dupą z najwyższej półki. Za to on jest, znaczy był, bo teraz ma ciebie, ofiarą swojej sytuacji.
- Czyli?
- Ma taką robotę, że ciężko mu ukryć zarobki. Więc pewnie kręci się koło niego stado blachar, takich co to dla kasy psią kupę zjedzą. A on ma prawo się pomylić w takiej sytuacji, jest przecież tylko facetem. 
- Chyba rozumiem. Ale wyjaśnijcie mi przy okazji jedną rzecz.
- No?
To powiedziała Anita, za to Roxy się zaśmiała.
- Co rżysz ruda kobyło?
- Ale ty to lubisz być autorytetem. No, zadaj jej Młoda to pytanie, ona to uwielbia. Ale ci powiem, że raczej się nie zawiedziesz.
Faktycznie Anita poprawiła się jakby w siodle. Za to Mala:
- Bo to jest tak. Kręcę się po klubie, dużo gadam z ludźmi, ale nie zawsze wszystko rozumiem. Ostatnio mnie jakaś dziewczyna spytała, czy jestem feministką. To ja nie wiedziałam, co jej powiedzieć, bo na tym, to ja się akurat kompletnie nie znam.
- Ale to dobrze o tobie świadczy, że chciałaś jej szczerze, uczciwie coś odpowiedzieć. A zadała ci naprawdę trudne pytanie.
- Czemu trudne?
- Bo kiedyś feminizm był z grubsza jeden. A teraz jest ich mnóstwo rodzajów. Jest tyle tematów, którymi chce się zajmować, że niektóre feminizmy są nawet sprzeczne ze sobą. Są takie, srakie, owakie, że naprawdę ciężko się połapać. Tak więc...
- Czekaj Nita, może ja jej to streszczę, bo ty już zaczynasz głeboki oddech brać do obszernej prelekcji. Słuchaj Mala, Nita ma rację, ale tak ogólnie, to feministki się dzielą na dwa rodzaje. Zdrowy i chory.
- Na czym polega różnica?
- Najpierw ty mi odpowiedz: co czujesz, jak jakiś chłop ślini się do twoich cycków. Albo jak ci majtki wzrokiem zdejmuje?
- Nooo... Fajnie się czuję.
- To masz zadatki na zdrową feministkę. Zdrowa feministka, czy po prostu zdrowa kobieta jest dumna, gdy jest pożądana. Za to chora strzeli focha.
- Na co chora?
- Na oziębłość, patologicznie niskie libido. Dobrze to ujęłam?
To pytanie Roxy skierowała do Anity.
- Mocno to uprościłaś.
- Bo tak miało być. A teraz Mala wynocha na zajęcia. Późno dziś przyjechałaś, to się zasiedziałaś. Mam tylko pytanie, która płaci za kawę?
Odpowiedź Turbi była natychmiastowa:
- Dziś na zeszyt, czy raczej na koszt firmy.
Nita i Ruda spojrzały na siebie, potem na Malę.
- Jak to? Nie rozumiem.
- Możesz nam to wyjaśnić?
- To proste. Mirek jak wróci, to kupuje mi Pleciugę.
Po tych słowach obie panie się zawiesiły. Mala zaś wyjęła telefon i trzasnęła im fotkę. Po czym wstała od stolika, polizała obie szybko po licach, na koniec tanecznie kręcąc pupą oddaliła się do wyjścia. Już na parkingu znowu użyła telefonu, ale tym razem do gadania:
- Kasiu, masz chwilę?
- ...
- Musisz coś zobaczyć, musisz mnie posłuchać.
Za to siedzące w kafejce Anita i Roxy wróciły już na Ziemię, po czym ta pierwsza zapytała tej drugiej:
- Wiewióra, jak ci w buzi?
- Tak samo, jak tobie.
- Nieźle nam nasikała.
- Znaczy, że nas kocha.
Perlisty śmiech, taki marihuanowy, ale bez marihuany, bo w Pleciudze się nie jara, obu wiedźm zakurtynił ten wątek spektaklu.


17 kwietnia 2025

Urodziny

To niekoniecznie powinno być dzisiaj, ale Zioło, medyczne rzecz jasna, bo każde jest medyczne, ma tą magiczną moc, że modyfikuje czas, innymi słowy wysławiając uprawdziwia nam czas, który okazuje się być kwestią umowną.
To teraz się umawiamy, że dziś jest dwudziesty drugi kwietnia, więc Iza ma urodziny. Które? Jak zwykle te same. Dżentelmen takich pytań dupeczkom nigdy nie zadaje. No!
Też Ją kiedyś chciałem pocałować...
Jednak dość już gadania, teraz słuchamy i oglądamy. Nie myślimy, myślenie podczas percepowania sztuki to syf. Tak się nie robi.
Szczerze? Niewolnice są nudne.
Żeby nie było, to tego stuffu jest więcej, ale ja nie tworzę dla idiotek, czy też idiotów, którzy nie umią sobie znaleźć w necie hitów zacnej i nadobnej Izy. Tak?

06 kwietnia 2025

Bumerangowe brednie

Owe brednie to taki szczególny rodzaj fałszów, które to już dawno zostały wyjaśnione, że nimi są, odkłamane, ktoś się dowiedział jak jest, więc już wie, ale tu się nagle okazuje, że znowu nie wie. Więc wraca taka rewelacja do obiegu niczym kometa jakowaś ze skrajów układu planetarnego do centrum siejąc kolejną plagę ogłupienia ludzi. Do nich na przykład należą wszelkie marychofobiczne poglądy, które są tylko poglądami, czy wręcz mitami, nie żadną wiedzą przecież, ale nimi akurat zajmować się nie będziemy. Za to powrócił ostatnio inny kompletny hogwash dezinformujący, jakoby branża filmów dla dorosłych miała uprzedmiotawiać kobiety. Tą odmianę twórczości filmowej czasem nazywa się porno, ale to nie jest zbyt dobre słowo, bo często bywa nadużywane do nazywania rzeczy, które żadnym porno nie są. Jednak jest krótkie, wygodne, więc niech sobie już będzie, ważne tylko, aby mieć doń pewien dystans. Otóż ów hogwash nie jest do końca taki hogwash jeśli dotyczy on aktorek, czy też aktorów pracujących na niewolniczych zasadach, ale to dotyczy akurat każdej pracy, każdej branży, oraz każdej płci, więc po co robić zbędny zgiełk? Samo zaś porno to bardzo rozmaita, różnorodna dziedzina, czasem trafiają się prace dość niezłe edukacyjnie, ale czasem wprost przeciwnie, wtedy są jak westerny, które historii Dzikiego Zachodu raczej nie uczą. Dorosły to wyłapie, ale małolat nie odróżni jednego od drugiego, więc taka edukacja może mieć dość randomowe efekty. Ale wróćmy do tego rzekomego uprzedmiotowienia. Na pewno tak nie jest, gdy na tapecie jest dział gejowski, bo tam raczej kobiety są mało obecne na planie, ale on stanowi pewną mniejszość, za to przeważająca większość to filmy straight, gdzie obie płcie biorą przeważnie udział, choć czasem też tylko same panie. Tu akurat nie płeć ma znaczenie, tylko pewne czynności, których panowie wobec siebie nie podejmują. Za to na temat samego uprzedmiotowienia zwykle plecie albo jakiś tam katolicyzm, albo pewna zdrowa inaczej odmiana feminizmu, zwana oziębłym lub aseksualnym. To drugie to takie paniusie, które wszędzie widzą molestowanie, nie wiedzą też, co to jest seksizm, więc używają tego słowa bez pojęcia. Obie grupy mają wspólną cechę, mianowicie boją się spraw zasadniczych, czyli innymi słowy przekazywania sobie dobrych wibracji bezpośrednio. Jako, że jest to lęk, czyli strach przed urojonymi zagrożeniami, więc jedne urojenia chętnie tworzą kolejne. Tymczasem jest zupełnie inaczej, nieraz bywa, że wręcz przeciwnie. Panie mają możliwość aktorskiego wyrażania siebie całościowo, za to od panów zwykle brany jest tylko ich fragment, reszty kamera nie obejmuje, więc jeśli ktoś tu jest przedmiotem, to właśnie taki pan, dysponent owego fragmentu. Tak właśnie jakoś jest, tak to działa, że nie chce być inaczej. Do tego dochodzi jeszcze aspekt finansowy. Gdy się porówna gaże pań oraz panów, to te pierwsze otrzymują sumy wielokroć większe, niż ci drudzy, co więcej, czasem nawet nie dostają oni ani grosza, do tego robotę stracić łatwo, zaś na ich miejsce pojawia się stu następnych chętnych. Lista gwiazd płci żeńskiej jest bardzo długa, za to gwiazdorów zarabiających konkretniejsze pieniądze zadziwiająco skromna. Czy przy takich warunkach owi panowie mają prawo czuć się jak rzeczy, przedmioty, skoro jak rzeczy są traktowani? Naszym zdaniem mają solidne podstawy do tego.
To by było tyle na temat. Aha, jest tylko jeden drobiazg. Tematem tej pracy nie jest, kto konsumuje takie produkcje, nikogo to tutaj nie interesuje, nie obchodzi wcale. Więc jeśli ktoś czuje kompulsywną potrzebę wypowiedzi nie na temat, czyli poinformowania publicznie, czy lubi lub nie lubi tak się bawić, czy nawet edukować, to może doznać zignorowania na forum. Czyli możemy uznać sprawę za klarowną, tak? Żeby nie było, że nie było uprzedzane.