19 grudnia 2025

WEEKEND WIEDŹM I DZIEŃ POWROTU SŁOŃCA

- Byłam w salonie piękności.
- Widzę, że było zamknięte?
🌵 😏 ❓
Chociaż przy stoliku w Pleciudze siedziały tylko cztery czarownice, kelnerka znając stałe czwartkowe klientki zapytała domyślnie:
- Pięć i rurka?
Pięć pleciugato, a rurka z bitą śmietaną dla Maliny.
- Nie, tylko cztery.
- Koleżanki ma nie być?
W innych uwarunkowaniach to pytanie ze strony kelnerki można by uznać za niezbyt bardzo taktowne, jednak ta akurat była już na tyle zakolegowana, że problem z niczego nie zaistniał. Roxy, bo to ona akurat była przy piłce odparła:
- Koleżanka ma zaraz być, ale ostatnio wcale nie używa kawy. Dla niej poprosimy smufi. Może takie z tą, no...
Mala, jak to Mala próbowała pomóc:
- Z salmonellą?
- Nie dzikusko! Ze spiruliną.
- A ona może? Zresztą jak nie może, to ja wypiję.
- Dobrze. Żeby pani nie trzymać, to cztery pleciugato i to jedno smufi. Jak przyjdzie zaraz, a się okaże, że jej nie pasuje, to coś sobie domówi. Bo my już nie wiemy, co ona może, co nie może.
Malina oderwała się na chwilę od srayfona:
- I ta moja rurka!
Pani Renata, bo tak miała na plakietce pokiwała głową.
- Chyba już rozumiem. Koleżanka jest w ciąży?
- Trafione, zatopione, brawo pani Renia. Ona nawet marychy nie używa ostatnio, tak jej ta ciąża padła na mózg. Tak się porobiło.
- Jak byłam w ciąży to też kawy nie piłam. Ale zielsko jarałam. Tak kontrolnie, jak wszyscy. Bo czy istnieje inne jaranie zielska? Za to dzieciak jest okay. Już mam skargi z przedszkola, że koleżanki maca i nie chce się uczyć katechuj... No, tego tam... A zresztą.
W tym momencie kelnerka przerwała, chyba poczuła, że jest jednak w pracy i szybko odtuptała. Za to pojawiła się Anita. Choć szła swoim dystyngowanym krokiem kobiety z klasą, to mimo tego coś było nie tak. Albo bardzo tak, bo pierwsza zareagowała Malina:
- Hej, bratowa. Masz aurę, jak po porządnym rżnięciu.
- Żebyś wiedzała. Aż za porządnym. Wszystko mnie boli, cipa, japa, dupa, nie wspomnę innych miejsc, które mi twój bro wymiętosił.
- Co was tak naszło nagle?
- To raczej mnie bardziej naszło, przecież Borek ma wtedy mało do gadania, gdy mnie najdzie. Bo tak sobie pomyślałam tuż przed fajrantem, że dawno tego nie robiliśmy w robocie. Przez pierwszy rok bycia razem ganialiśmy do kibla prawie codziennie na szybki numerek. Potem się trochę ustabilizowaliśmy, wreszcie jakby za bardzo. To mnie właśnie naszło.
Roxy spytała szybko:
- W schowku na odkurzacze, czy właśnie w kiblu?
- Ani tu, ani tu. U mnie w pokoju, w gabinecie szefowej działu logistyki. Jest dobrze umeblowany do takich akcji. Przecież wtedy już prawie nikogo nie ma w firmie, więc mieliśmy pełen komfort.
Wtedy Mala przejęła piłkę:
- Zamówiłyśmy ci smufi. Takie z salmonel... Wróć! Ze spiruliną. Tylko tu był kłopot. Bo my nie wiemy, co ty możesz, czego nie.
- Czekaj, zaraz spojrzę. Tu mam taką ściągawkę od Ziry.
- Od Ziry?
Ruda pospieszyła z wyjaśnieniami:
- To jest ta jej koleżanka z zakonu Benges.
- No.
Przytaknęła Anita i dodała:
- Bo ja ostatnio dość psychopatycznie dbam o siebie. Ogarnęłam sobie dwie listy zaleceń i zakazów. Jedna, taka mniej jasna, jest na podstawie witchnetu. Drugą mam właśnie od Ziry. Obie są dość podobne, ale ta druga jakby bardziej klarowna. Na przykład kawa odpada, ale poszłam jeszcze dalej. Nawet Ziela nie używam.
- A co z Sally? Na sabacie w niedzielę jaramy Sally, więc...
Malina zaczęła, ale Roxy jej przerwała:
- Nic nie jaramy. Są dwa nowe wapery na stanie. Gadaj po ludzku.
- Tu masz rację. Ale nie wiedziałam, myślałam o faji.
Roxy miała rację, bo waperów, wapków, waporyzerów się nie jara, tylko wapuje. Takim wapkiem jest na przykład e-papieros, więc jeśli ktoś mówi, że się pali e-papierosa lub iqos'a, to tak, jakby powiedział, że jest idiotą. Poważnym zresztą. Palić e-papierosa można co najwyżej w piecu lub ognisku, jak się go tam wrzuci.
Tymczasem Nita zajrzała do pliku kartek wyjętych z torebki.
- Sally odpada. Tak w ogóle, to każdy gatunek szałwi odpada. Nawet taka popularna, na płukanie stanów zapalnych. Aha, skoro na temat sabatu, to robimy tak, że jutro nie czarujemy. To chyba oczywiste, skoro w niedzielę ma być kwartalny. Strasznie fajna pora zresztą - szesnasta zero trzy, jak któraś jeszcze nie wie. Ma być Ciocia Lala z tą swoją Różą, chce jej zrobić inicjację na koniec szkolenia. Ma być jeszcze parę innych sióstr, choćby Gotki. Będzie też wspomniana Zira od Benges. Za to nie będzie mnie. Chyba rozumiecie, za dużo się będzie działo, jak na mnie. Taka sytuacja, przejściowa na szczęście.
- Mnie też nie będzie.
To dorzuciła wciąż milcząca dotąd Kaśka budząc zaciekawienie Rudej, która szybko spytała:
- Co? Ty też jesteś w ciąży? Coś nowego.
- Za szybko myślisz. Nie jestem. Ale nie mam ochoty na Sally, co zresztą jest tu najmniej ważne. Centralnie to poprosiłam niedawno Nitkę o drobne doszkolenie. Taka mnie potrzeba nawiedziła. Jak wy będziecie na haju, to my we dwie zrobimy sobie taki mały sabat równoległy, edukacyjny.
Jak pamiętamy, to gdy u Kaśki odkryto moc, gdy ją Lalka urobiła na zajęcie się czarami, to bazowe szkolenie przechodziła pod patronatem Anity właśnie.
Wtedy zapytała Mala:
- To wibracje się nie sprzęgną?
- Sprzęgną. Dlatego wy działacie u mnie w domu, a mnie Kasia zaprasza do siebie. Ale wieczorem na after party wrócimy. Za to Mala popełni honory pani domu. Żadna inna tak dobrze tego nie ogarnie. To nie jest sekret.
Anita przerwała, ale jeszcze nie skończyła.
- Za to jutro po południu jadę do wioski Benges. Ruda jedzie ze mną, ale może któraś jeszcze chce? Turbinko, może ty masz ochotę powspominać? Jak to dziewczęciem będąc usmarkanym uczyłaś się kombajn ogarniać? Wracamy w sobotę wieczór, może w niedzielę rano.
Jak pamiętamy Mala spędziła tam kiedyś około roku.
- Chętnie, ale odpada. Łukasz przyjeżdża do miasta. Od piątku po południu do niedzieli w południe nie schodzę mu z siusiaka. Plus różne przerwy rzecz jasna. To będzie długi stosunek przerywany ileś tam razy.
Zaśmiała się z własnego dowcipu, za to Malina wtrąciła:
- Ja też nie mogę. Obiecałam Mariolce, że całą sobotę mam dla niej. Trochę ostatnio byłam zajęta, jej kosztem zresztą, więc...
Wtedy odezwała się Kaśka:
- Ale za to ja chętnie pojadę. Raz, że turystycznie, tak dla odmiany, dwa, że chętnie spotkam tą małą, co ją kiedyś tam wysłałam. Dasiek się nudził nie będzie, ma Borka i Miśka wolnych do dyspozycji, kupią sobie piwska, będą mieli swój bal samców. Da się im Ziela na odjezdnym, to się nie upiją.
- Borek się nigdy nie upija, nawet jak nie ma Ziela.
Stwierdziła Anita, zaś Roxy dodała:
- Mój Misiek też pije odpowiedzialnie, bo ja mu tak każę.
Jak wszyscy wiemy, kaśkowy Adaśko przebijał wszystkich. Był mutantem, który nie metabolizował narkotyku zawartego w piwie, bez względu na spożytą ilość. Ten dobrotliwy olbrzym miał pełne prawo nie kłamiąc deklarować, że pije tylko dla smaku. Bo jak również wszyscy wiemy, większość takich smakoszy łże, gdy to mówi. Ale to już było kiedyś omawiane...
Tymczasem Malina nagle spytała:
- Nitka, a po co ty tam w ogóle jedziesz?
- Bo chyba tam się rozwalę, jak donoszę. Pewnie nie wszystkie wiecie, ale one mają ponoć najlepszą porodówkę. Lepszą, niż te wszystkie zagramaniaczne kliniki. Tam się rozwalało sporo innych naszych sióstr, od nich to wszystko wiem. Tam mi cipy nie popsują. Roxy ma być wtedy przy mnie, więc obie chcemy zobaczyć, jak to wygląda. Teraz już wszystko wiecie.
Takim sposobem wiedźmy miały już ustalony z grubsza plan na cały nadchodzący weekend. Przeszły więc do takich zwykłych babskich tematów, nie tylko dla czarownic zastrzeżonych. Zostawmy więc już je samym sobie, przejdźmy za to do pewnych ogłoszeń parafinowych, czy jakichś tam innych:
Otóż jak co roku redakcja bloga zaczyna Święta według kanonów religii naturalnych, czyli od chwili Przesilenia Zimowego, po czym świętuje do któregoś tam stycznia. Aż samo jakoś tak wygaśnie. Wtedy nie pojawi się kolejny odcinek cyklu o czarownicach. Ale to nie oznacza, że nic się nie będzie działo na tych łamach. Prosimy traktować to jako ogólny, mega zagadkowy, nic nie spojlerujący konkretnie spojler. Zaś na sam koniec krótko i na temat:
ROŚNIJCIE W SIŁĘ I BAWCIE SIĘ DOBRZE ❗
UDANYCH, SATYSFAKCJONUJĄCYCH ŚWIĄT ❗
🌲 💛 🍓

13 grudnia 2025

KLĄTWA /3.zadziało się + X.epilog/

Malina znała Yakuzę od wielu lat, ale nigdy za nią nie przepadała, nigdy też tego nie ukrywała. Środowego popołudnia, czy raczej wczesnego wieczoru zajechawszy do klubu zajrzała do szatni.
- Kasik, gotowa już?
- Chwilunia. Zanim się wypnę niech się dopnę.
- Razem jedziemy, czy każda swoim?
- Pojedźmy osobno, tak będzie poręczniej wracać.
Wychodząc z szatni Kaśka dodała:
- Aha, bo jest pewna zmiana planów.
- No?
- Jedziemy do Rudej. Na małe czarowanie. Siądźmy na chwilę.
Gdy w recepcji Malina usłyszała wyjaśnienie sytuacji prychnęła:
- Znowu?
- Co znowu?
- Znowu ratujemy dupę twojej pupilce?
Szkoda, że Anita tego nie słyszała. Ona miałaby dość sporo do powiedzenia na temat ratowania dupy Malinie, tak przez Kaśkę, jak też Borka. Ale Kaśka odpowiedziała mocno wymijająco:
- Lalka, nie marudź, chodź, jedziemy.
Gdy Roxy otworzyła drzwi Kaśka spytała:
- Co ty masz na sobie? A raczej czego nie masz.
Faktycznie, strój miała na sobie dość niedbały. Tak, jakby czekała na dostawcę pizzy. Ale Malina inaczej rozpoznała sytuację:
- Pukała się przed chwilą. Dzioba byś sobie wytarła.
Roxy jednak zignorowała tą uwagę.
- Wchodzicie, czy nie? Bo mi wszystkie muchy wylecą na klatkę.
Odwróciwszy się ruszyła w głąb mieszkania.
- Misiek! Drugą kawę szykuj!
Po czym dodała wyjaśniająco:
- Myślałam, że sama przyjedziesz.
- Wróżka od siedmiu boleści.
Z kuchni wyszedł Misiek z tacą kawy i nadstawił przybyłym paniom policzki do ucałowania. Za to Roxy wyciągnęła dłoń do Kaśki.
- Daj mi to cacko. Idźcie do pokoju, napijcie się kawencji, a ja sobie chwilę sama podumam nad tym. Misiaczku, zabaw damy rozmową. Nie wiem, ile mi to zajmie.
Po kilkunastu minutach Ruda wyszła z łazienki kompletniej nieco ubrana, do tego uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Wszystko już wiem. Znaczy prawie wszystko. Wiem, co to za zaklęcie, kto je utkał, jak działa, nie wiem tylko, kto je zlecił. Ale tego akurat nie ma jak się dowiedzieć.
Nagle wtrącił się Misiek:
- Ja się na tym nie znam, ale można by przycisnąć...
- Kogo? Żadna zawodowa wiedźma nigdy ci nie powie danych klienta, możesz prosić, katować, kupować, ni kutasa. Nawet taka partaczka, jak Berta.
- Berta?
Ożywiła się Malina.
- Tak, Berta. Ja ją znam, Anita zna, wy mogłyście ją widzieć przed sylwkiem, wtedy co te fajerwerki zablokowałyśmy. Ale kto by to spamiętał. Zjechało się straszne stado, tony broch, a potem szybko się rozjechało.
- A czemu partaczka?
- Bo nie ma za dobrej opinii w tym światku. Tą klątwę zresztą też spierdoliła. Ale może wszystko po kolei. Nita miała rację, że to działa dermatologicznie. Na szczęście jednak, znaczy dla ofiary na szczęście, dosyć lajtowo. Tydzień, dwa porządnej wysypki, potem przechodzi bez śladu. Nawet za bardzo nie swędzi.
Kaśka pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Tylko tyle?
- Jak się będziesz drapać, to się poharatasz. Ale poważniejsze czary to już nie są tanie rzeczy. Im mocniejszy skutek, tym drożej. Ładna jest ta wasza... Jak jej tam?
- Zofia vel Yakuza. Kwestia gustu.
Oświadczyła Kaśka, zaś Malina dodała:
- Ja bym ją z łóżka wyrzuciła, ale ja jej nie lubię, więc nie jestem obiektywna. To Kaśka chce jej pomóc, nie ja. To jej podopieczna.
- Ale Kasi pomożesz, tak? Poza tym nie ma obiektywnych gustów, ocen, sympatii. A do łóżka się chodzi z kimś, kogo się chociaż troszkę lubi. Przynajmniej ja tak mam.
Mówiąc to Roxy uśmiechnęła się do Miśka i zakontynuowała:
- Normalnie, to taką klątwę się neutralizuje. Nitka nie chciała tego zrobić, bardzo słusznie zresztą, ale nam akurat nic nie grozi. Mam jednak ciekawszy pomysł. Mówiłam, że Berta spaprała robotę.
- No, właśnie, co zrobiła nie tak?
Spytała Malina.
- W strukturze zaklęcia jest luka, taka drobna niedokładność. Ale ta luka pozwoli nam odesłać klątwę do nadawcy.
- Do Berty?
- Nie. Bercie nic nie można zrobić, mimo, że na zaklęciu jest jej sygnatura. Ale nie zabezpieczyła za dobrze zleceniodawcy. Więc możemy go skarcić. Piszesz się na to Kasiu?
- Nie wiem. Muszę zadzwonić do Yakuzy i spytać, skąd wzięła ten wisiorek. Bo jak znam Zośkę, to mogła go na przykład ukraść. Sama go nie zaklęła, znaczy nie zleciła Bercie, bo ona w takie rzeczy nie wierzy.
- Rozumiem, o ci chodzi. Nie chcesz mieć na koncie...
- Dokładnie.
- A ona ci na pewno powie prawdę?
- Na pewno nie okłamie. Najwyżej odmówi odpowiedzi.
- Wiesz, zawsze można ją potraktować Verakolą.
- Nie chce mi się w to bawić. To wolę już anihilować klątwę. Intuicja mi jednak mówi, że czegoś się dowiem. Ja na temat Zośki wiem takie rzeczy, od niej samej, że...
- Że nawet nam nie powiesz.
W tym momencie wtrąciła się Malina:
- A co się z nią działo przez ostatnie trzy lata?
- Dwa i pół, tak mniej więcej. Nie wiem, ale będę wiedzieć. Nie pytam, bo mnie to nie interesuje. Ale prędzej, czy później sama mi powie. To tylko kwestia czasu.
- To teraz idź i dzwoń. Do sypialni.
Roxy bardzo lubiła sobie pokrzyczeć uprawiając miłość, robiła to nadzwyczaj głośno, donośnie, więc sypialnię miała znakomicie wygłuszoną. Zaś gdy Kaśka wróciła, to oświadczyła, że mogą śmiało odesłać klątwę do nadawcy. Wtedy Ruda wstała i usiadła Miśkowi na kolanach.
- A teraz mój Misio Patysio zajmie się czymś sam, bo Wiewióreczka Misia Patysia idzie z koleżankami też się czymś pozajmować.
- Tak, wiem. Babskie sprawy.
Ucałowała go i ruszyła przedpokoju. Koleżanki stały już przy drzwiach do sypialni. Kaśka wyciągnęła dłoń zapraszającym gestem komenderując:
- Gryzoń przodem.
🙌
Następnego dnia, w czwartek zresztą, cała piątka wiedźm, czwartkowym zwyczajem spotkała się w Pleciudze. Anita z Malą uważnie wysłuchały relacji na temat wisiorka, którym właśnie bawiła się ta druga, pytając na sam koniec:
- Kasiu, to skoro Zosia nie powiedziała ci, od kogo dostała ten drobiazg, to klątwą oberwała jakaś randomowa osoba?
- Nie do końca randomowa. To była osoba, która chciała zrobić jej kuku. Więc została ukarana. A drobiazg już jest czysty.
- Ale stu procent pewności nie masz. Ta osoba mogła ukraść lub znaleźć już wcześniej zaczarowany wisiorek. Dlatego przykro mi, ale nie podoba mi się ta akcja.
Wtedy wtrąciła się Anita:
- Zaklęcie wyglądało na dość świeże.
Trudno powiedzieć, czy było to z jej strony rozmyślne, czy nie. Ale skutek był taki, że tematem rozmowy nagle się stała teoria magii realnej. Centralnie zaś kwestia czasów trwałości, okresy ważności zaklęć zależnie od ich rodzajów, czy innych czynników. To zaś złagodziło nieco zaostrzający się klimat przy stoliku.
KONIEC (prawie)
EPILOG
Następnego dnia, piątkowego popołudnia, tuż przed początkiem treningu Kaśka odniosła wrażenie, że nie może się doliczyć jednej Neonówki. Zapytała więc:
- Czy ja dobrze pamiętam, że w środę było was pięć?
- Dzisiaj nie ma Sabeny.
- Któraś wie, co się nią dzieje?
Yakuza pokręciła głową mówiąc:
- Nie mam pojęcia.
- Ale ja mam.
Odezwała się inna dziewczyna i dodała:
- Sabena jest chora.
- Co jej jest? Gadałaś z nią?
- Z nią nie. Z jej młodszą siostrą. Wczoraj wstała rano, Sabena znaczy, miała jakąś koszmarną wysypkę. Jak spojrzała w lustro, to dostała ataku histerii. Zamknęła się w pokoju, telefon wyłączyła, za to włączyła buhuhu na pełny regulator.
- No cóż, chyba żadna laska nie lubi być brzydka.
- Po południu jej ojciec zadzwonił po pogotowie i ją zabrali. Mówili, że na zakaźny. Dziś jest tam dalej, na obserwacji. Nic więcej nie wiem, tyle, co od tej jej siostry. Odwiedzin zero na tym oddziale, ta siostra była, ale jej nie wpuścili. Tylko parę drobiazgów przez salową podała jej do izolatki.
- No, dobrze. Znaczy niedobrze. Pracujemy. Bieg dookoła sali.
Trening przebiegł bez zakłóceń, zaś po jego zakończeniu Kaśka przytrzymała Yakuzę na chwilę rozmowy.
- Zosiu. Dwa tygodnie temu na siłce była taka sytuacja, że rzuciłaś jedną ze swoich panienek na glebę. Potem Mala jej opatrunek robiła. A ty grzecznie zmyłaś podłogę.
- Skąd to wiesz?
- Od Mali. Przecież ja muszę wszystko wiedzieć, co mi się dzieje tu w klubie. Zwłaszcza takie incydenty. Mala mi od razu powiedziała, tylko ja zapomniałam cię opierdolić. Jestem bardzo zajętą osobą, więc mi jakoś z głowy wyleciało.
- To teraz mnie będziesz gęgać?
- Nikogo nie będę gęgać. Przedawnione, zapomniane.
- Bo się jak chamówa ostatnia wtedy zachowała. Bo jak to tak? Dziewczyna pracuje, coś akurat naprawiała, a ta sobie z niej robi chłopca na posyłki. Może trochę za ostro, sorry, ale poniosło mnie. Potem z Malą gadałam, strasznie fajna dziewczyna. Skąd ty ją wytrzasnęłaś? Taka radosna i w ogóle. Dwa tygodnie i już ją lubię.
- Tak jakoś, przypadkiem. Powiedz mi jeszcze tylko, która to była? No wiesz, ta, co ją tak wtedy zglebowałaś?
- Nie ma jej dzisiaj. To ta chora, Sabena.
- A wisiorek też ci dała?
- Tak, na przeprosiny, już później, po paru dniach.
- Ja go dam Mali. Wiesz, że ja nie noszę takich rzeczy.
- Dobrze. Tak naprawdę, jak tak połączyć kropki, to jej się należy.
- Tak, połączyć kropki... Chodźmy dupska pomyć.
Kaśka miała już połączone kropki, wszystko było dlań jasne. Na salę powoli schodziła się grupa aerobiku.
KONIEC EPILOGU

08 grudnia 2025

KLĄTWA /2.wciąż nic się nie dzieje, ale może się zacząć/

Pięć Neonówek przycupnęło w kącie dużej sali. Co prawda Yakuza nie wyjaśniła za bardzo swoim koleżankom, o co chodzi, bo sama prawie nic nie wiedziała, ale szybko je przekonała, że Kaśce warto zaufać. Po chwili weszły jeszcze cztery osoby: dwie dziewczyny, dwóch chłopaków. Coś mruknęły zdawkowo na powitanie, po czym stojąc pod ścianą naprzeciwko zajęły się cichą rozmową. Zaś po paru minutach pojawiły się Kaśka i Magda Maczuga. Ta pierwsza podeszła do panienek Yakuzy, które to błyskawicznie wstały na widok wchodzących trenerek.
- Hejka dziewczyny, streszczę wam sytuację. Najpierw zrobimy wspólny trening z tymi ludźmi, co tam stoją. Moja koleżanka poprowadzi. Rozgrzejecie się, potem trochę z nimi posparujecie. Chyba, że któraś nie ma ochoty, fochów nie będzie. Na koniec zajęć opowiem wam dokładnie, jaki jest pomysł. Powinnam to zrobić najpierw, ale sprawy potoczyły się trochę inaczej. Madzia, możesz zrobić rozgrzewkę? Taką lajtową, bez furii.
Nagle coś przyciagnęło jej wzrok. Chwilę patrzyła na wisiorek na łańcuszku, który Yakuza po zdjęciu go z szyi wrzuciła do miseczki leżącej na parapecie okna. Twarz jej stężała na ułamek sekundy, szybko jednak kamienne rysy zastąpił uśmiech. Zaś stojąca na środku sali Magda klasnęła w ręce.
- No, kluseczki, pracujemy. Może zacznijmy od pajacyka.
Kaśka przez chwilę fachowym okiem obserwowała ćwiczących. Potem powoli podeszła do okna. Nikt nie miał najmniejszej szansy zobaczyć, jak wisiorek Yakuzy trafił do kieszeni dresu trenerki. Ona zaś drugą dłonią wyjęła telefon i ruszyła do drzwi sali. Po drodze minęła Maczugę, coś jej szepnęła, po czym wyszła. Stojąc na korytarzu wybrała numer.
- Nitka? Ty masz dziś w klubie zajęcia z rodzenia, tak?
- ...
- Na którą?
- ...
- Aha. Tak właśnie pamiętałam. To mam prośbę. Wyjdź parę minut wcześniej i podjedź pod pierwszy budynek. Zaparkuj pod recepcją, wejdź do środka i wydzwoń mnie.
- ...
- To nie jest na telefon. Wyjdę do ciebie i ci wyjaśnię.
Wróciwszy na salę obserwowała ćwiczącą grupę przez kilka minut. Gdy uznała, że jest wystarczająco ciepło zadysponowała:
- Tam w rogu leży cały potrzebny nam dziś sprzęt. Rękawice, kaski ochraniacze. Przywdziejcie to na siebie, a potem ty i ty, ty i ty, oraz ty i ty na początek. Luźna walka, według reguł ka jeden. Tylko bez szału, to nie gala. Reszta walka z cieniem, tak, żeby się nie zastać.
Dalej szło bardzo sprawnie. Kaśka co parę minut płynnie zmieniała zestawienia par bacznie przyglądając się sparującym. Co jakiś czas wymieniała ciche uwagi z Maczugą. Wreszcie zadzwonił jej telefon. Szybko został odebrany:
- Tak, już wychodzę do ciebie.
Magda przejęła kierowanie ruchem, Kaśka zaś wyszła z sali, po czym szybko ruszyła do recepcji. Czekająca już tam Anita nie ukrywała zdziwionej miny.
- Co się stało takiego?
- Chodź, coś musisz zobaczyć.
Gdy obie usiadły przy stoliczku Kaśka wyjęła wisiorek.
- Co ty na to?
- Ojej, mocne. Klątwa. Śpiąca klątwa. Niefajnie taką oberwać.
- Tyle to i ja wiem.
- Fachowa robota, utkana przez zawodową. Nawet wiem, przez którą. Znam tą sygnaturę zaklęcia. Kogo tak brzydko uraczyła?
- Powiedzmy, że koleżankę. Ale bezmockę, nie naszą. Resztę ci opowiem wieczorem, zadzwonię i wszystko wyjaśnię. Na razie mi tylko powiedz, czy możesz to zneutralizować? Bo ja akurat nie umiem, to jeszcze nie moja waga.
Faktycznie, Kaśka czaruje dopiero ledwo ponad trzy lata, za to Anita piętnaście, już od małolactwa. Co prawda ta pierwsza jest bardzo zdolna, ale tej drugiej nie przeskoczy.
- Teraz od ręki?
- Teraz od ręki. To cacko podpiździłam tylko na chwilę, musi zaraz wrócić na miejsce, właścicielka nic nie wie. A ja się obawiam, że może łupnąć w każdej chwili jak go tylko dotknie.
- Tak, może. Ja to umiem zneutralizować, ale centralnie chwilowo teraz nie mogę. Rozumiesz, dlaczego nie mogę?
Mówiąc to Anita pogłaskała się po nieznacznie już widocznym brzuchu. Jak wiemy, dla czarownic w ciąży pewne czary są zbyt ryzykowne, wybitnie nie powinny ich wykonywać.
- Trzeba Rudą poprosić. Ona to ładnie ogarnie. Ale jest też dobra wiadomość. Teraz mogę to czasowo zamrozić, zablokować, jakoś do jutra, nawet do pojutrza.
- To zrób to proszę, bo zaraz muszę wracać do pracy. Zaś do jutra to ja już sobie poradzę, Roxy mi przecież nie odmówi pomocy.
- Pewnie, że nie. Daj to szkiełko.
Anicie faktycznie zajęło to niespełna parę minut.
- Gotowe. Powiedzmy, że teraz hibernuje, jak zwał, tak zwał. Masz od trzydziestu do czterdziestu godzin czasu. Co potem, kiedy to ma się uaktywnić pojęcia nie mam.
- A tak w ogóle, to co ta klątwa ma robić?
- Za mało czasu, żeby dokładnie zbadać, ale tak na moje oko, to pachnie jakąś dermatologią. Ale jakiego kalibru, to tak na biegu tego teraz nie rozpoznam.
- To ja lecę. Dzięki Niteczko, kocham cię.
Gdy Kaśka wróciła na salę sprawy toczyły się tak samo, jak wtedy, gdy wyszła. Podrzucenie wisiorka do miseczki na parapecie nie sprawiło jej żadnej trudności. Zaś potem mogła już się dalej zająć pracą. W pewnym momencie zapytała stojącą obok Maczugę:
- No, i jak ci się podobają te moje harpie?
- Ta jedna to stara wyjadaczka. Kiedyś już ją widziałam.
- A reszta?
- Nieźle. Tylko trzeba to powtórzyć, zobaczyć jak graplują.
- Tak zrobię. A na razie kończymy powoli na dzisiaj.
Po jakichś dziesięciu minutach Magda aplikowała jeszcze swojej czwórce jakieś ćwiczenia dorzynające, za to Kaśka posadziła Neonówki w kącie sali.
- No, moje panienki. Czas na obiecane wyjaśnienia.
- Zamieniamy się w słuch szefowo.
- Najpierw zapytam. Dobrze się bawiłyście?
- Pewnie, było mega.
Odpowiadała Yakuza, reszta dziewczyn tylko potakiwała głowami. Kaśka już miała na końcu języka, aby jej powiedzieć:
- One cię kiedyś zabiją.
Ale zmieniła plany i oświadczyła oficjalnym tonem:
- Też się wspaniale bawiłam. Sporo już umiecie, fajnie, że Yaki was znalazła, zebrała do kupy, dlatego klub Oktagon, czyli po części ja, ma dla was prezent. Darmowy, regularny wjazd, cały sprzęt do dyspozycji plus obsługa trenerska...
- Wy wiecie, ile Kasia bierze normalnie za godzinę?
- Yaki, nie przerywaj, starsza mówi. Do tego dodaję za jakiś czas regularne okazje, aby komuś na ringu porządnie skopać dupę. Tak sportowo, nie na poważnie. Nie wiem, co lubicie robić najbardziej, ale tłuc się też lubicie. Przy okazji coś za to skopanie można zarobić. Wiem, że nie szukacie pracy, macie już jakieś sposoby zarabiania na rachunki, ale parę groszy ekstra też się przyda. Czy wszystko jasne? Yaki, cicho bądź.
Jedna z dziewczyn podniosła dwa palce do góry.
- To kiedy następny trening pani Kasiu?
- No, konkretne pytanie. Pojutrze, w piątek, godzina siedemnasta. Czy to którejś koliduje? To jest jeszcze do dogadania, dopóki mam grafik nie zamazany do końca.
Kaśka wyjęła telefon kontynuując:
- Jestem bardzo zajętą osobą, a klubu nie stać na magazynowanie powietrza w pustych pomieszczeniach. To co? Pasuje? Nie widzę protestów. Resztę terminologii dogadamy sobie w piątek. Przed wejściem upomnijcie się o nowe karty  w recepcji. To wszystko na dziś. Było mi miło pracować z wami.
Gdy wszystkie wstały, chwyciła Yaukuzę za ramię.
- Zosiu, czekaj chwilę, mam do ciebie sprawę. Prywatną.
- Prywatną?
- No. Chodzi o ten twój wisiorek.
- Jaki znowu wisiorek?
- Ten, który zaraz weźmiesz z parapetu.
- A, ten. Co z nim jest?
- Pożyczysz mi go do piątku?
Yakuza spojrzała na Kaśkę mocno zdziwona.
- Od kiedy zesroczałaś? Jak cię znam, nigdy nie nosiłaś błyskotek.
- Powiedzmy, że realia zmuszają mnie, żeby zrobić wyjątek. Mam takie spotkanie rodzinne, że...
- Nic mi dalej nie tłumacz. Nie pożyczę ci go. Ja ci go dam.
- Coś ty? To bardzo ładny i pewnie cenny drobiazg.
- Kasiu, nie twórzmy zagadnienia. Mogę już iść?
Gdy Kaśka została sama na sali najpierw odetchnęła z ulgą. Kompletnie nie miała wcześniej pomysłu, jak przejąć wisiorek na dłużej. Tłumaczyć Yakuzie temat magii realnej? Chwilowo ją to przerastało. Tymczasem problem zniknął sam, zanim się pojawił. Przynajmniej chwilowo na razie. Spojrzała do telefonu, po czym szybko wyklikała numer.
- Lisiczko, jest sprawa. Taka magiczna bardziej. Co dziś robisz?
- ...
- No, dosyć pilne. Nawet awaryjne.
- ...
- Dobrze. To za jakąś godzinę z ogonkiem jestem u ciebie.
Ogonek był. Do pryszniców. O tej porze w klubie tak było zawsze. Kaśka już od pół roku zbierała się, aby ten, jakby nie było poważny temat omówić z Malą i ze Stryjem, ale jako bardzo zajętej osobie wciąż jej to wylatywało z głowy.
C.D.N.

03 grudnia 2025

KLĄTWA /1.na razie nic się jeszcze nie dzieje/

Tego popołudnia wchodząc do sali siłowni Kaśka spodziewała się zastać wszystkie Neonówki, jak ostatnio nazywano ekipę Yakuzy, ale ujrzała tylko jedną. Dziewczyna siedziała na maszynie ćwicząc przywodziciele, jednocześnie zaś również toczyła wesołą rozmowę ze stojącym obok mężczyzną, zapewne robiącym sobie przerwę między seriami i wpatrzonym jakby niechcący w rejon między jej rytmicznie zaciskającymi się udami. Jednak na widok wchodzącej szybko wstała głośno zapodając:
- Dzień dobry pani szefowej!
Reszta obecnych na sali również spojrzała na Kaśkę, ktoś skinął głową, ktoś coś mruknął, ona zaś idąc odparła:
- Hejka wszystkim. Sama jesteś?
To ostatnie było skierowane do Neonówki.
- Nie. Dziewczyny są na workowni.
- Aha. No, to bawcie się dalej dobrze.
Maczeta obróciła się była na pięcie i wyszła z sali. Dochodząc do workowni już na korytarzu słyszała głuche łomoty używanego sprzętu. Zaś wchodząc do środka ujrzała sporo osób. Yakuza ze swoją załogą też tam faktycznie były. Miarowo obijały ciosami lub kopnięciami wiszące worki, poza jedną, która obrała sobie za ofiarę klasyczną makiwarę, taką specjalną deskę ćwiczebną przymocowaną do ściany. Po drugiej zaś stronie sali senioralny wizualnie brodaty pan katował muk yan jonga, drewniany manekin używany do ćwiczenia technik wing tsun. Widać zauważył Kaskę kątem oka, bo nagle przerwał, obrócił się do niej, po czym wykonał elegancki ukłon. Odpowiedziała mu tym samym popierając to uśmiechem, po czym skupiła uwagę na ćwiczących Neonówkach. Uważnie przyglądała się ich technikom, wreszcie podeszła do tej przy desce. Położyła jej dłoń na barku, zaś gdy ta zaskoczona nagle przerwała zapytała ją:
- Co ćwiczyłaś wcześniej?
- Kyokushin.
- Tak? Miła wiadomość. Bardzo cenię ten styl. A czemu przestałaś?
- Trener mnie molestował.
- Rozumiem. Chyba nawet wiem, który. Dobrze uczy, ale dziewczyn lepiej mu nie powierzać. Za bardzo mu się łapska do piczek kleją.
Kaśka zaśmiała się kwaśno i dodała:
- Znasz pinany?
- Znam.
- To pokaż mi któryś. Chcę zobaczyć, jak się ruszasz.
Pinany to jedne z wielu kata, ćwiczeń stosowanych nieraz podczas treningu karate. Po koreańsku nazywa się to hyong lub tul, po wietnamsku qyuen, po polsku zaś forma lub układ. Jest to zestaw, sekwencja odgórnie ustalonych ruchów, głównie technik walki. Różne opinie panują na temat tej metody, jedni uważają ją za bardzo ważną, inni za bezwartościową stratę czasu. Kaśka miała zdanie pośrednie, uważała kata za cenny dodatek do treningu, jednak bez nadmiernego zachwytu. Teraz obserwowała wykonanie pinanu shodan, dość prostego układu, dla bardziej początkujących, niż zaawansowanych, tymczasem reszta dziewczyn zauważyła jej obecność. Gdy Yakuza do niej podeszła usłyszała tylko ciche:
- Czekaj chwilę, niech skończy.
Gdy tamta skończyła Kaśka kiwnęła głową mówiąc:
- Dobrze, dziękuję. Idź rób dalej swoje.
Po czym ujęła Yakuzę pod ramię i razem odeszły w kąt sali.
- Zosiu, kiedy ostatnio się łomotałaś?
- Rozumiem, że nie pytasz mnie o seks?
- Dobrze rozumiesz. Nigdy nikogo o to nie pytam.
To prawda. Jak wiemy, to z całej piątki znanych nam czarownic Kaśka była najbardziej powściągliwa, jeśli chodzi o żarty, pytania, czy inne rozmowy na tematy bazowe.
- Chodzi o sport, czy walkę na poważnie?
- Na razie skupmy się na sporcie.
- No, to było chyba ze dwa, trzy lata temu. Jeszcze przed moim wyjazdem. Chyba nawet widziałaś tą walkę, choć nie wiem, czy na żywo. To była gala w...
- Akurat nie na żywo, ale dokładnie kilka razy. A teraz mam takie pytanie, czy nie chciałabyś sobie przypomnieć, jak to się robi?
- Czemu nie? Wiesz, z dziewczynami trochę się przepychamy od święta, tak dla czystej zabawy, ale jak masz jakiś fajny pomysł, to chętnie. Mnie w ogóle korci powojować znowu na ringu. Mam dopiero dwudziestaka. Buzi mi jeszcze nie zdążyli zepsuć.
- Dobrze. To obgadaj z nimi sprawę. Jest okazja sobie posparować. Tak sportowo, bez furii. Jak wam się spodoba, to bawimy się dalej.
- Możesz coś nieco bliżej?
- Coś mogę. Znasz Magdę Maczugę?
- No pewnie. Znaczy nie osobiście, ale postać nie jest mi obca. Pamiętam jej dawne walki. Wiem też, że gdy mnie nie było, to ty jej spuściłaś bęcki w klatce. Ta walka jest do znalezienia w necie.
- Mniejsza o te bęcki, to już jest historia. Grzyb i pajęczyna. Teraz Magda to moja dobra kumpela. Pracuje tu zresztą. Nie u nas, nie za nasze, ale ma swoją grupę, trenuje ich.
- Tak, mijałam ją nawet niedawno. Nawet cię chciałam zapytać, co ona tu robi, ale jakoś nie było okazji. Tu w ogóle się kręci sporo znanych nazwisk.
- Dużo się pozmieniało jak cię nie było. Dobrze, ale wracając do sprawy. Posparujecie trochę z ludźmi z jej grupy. Ciebie znam, wiem co umiesz. Twoich dziewczyn nie znam, ale ty je znasz. Lamusek byś chyba nie brała do kompanii. Bądźcie wszystkie jutro na piątą, w dużej sali, wiesz, której. Pasuje?
- No. Zawsze wychodziłam dobrze na twoich pomysłach.
Kaśka klepnęła Yakuzę po ramieniu, obróciła się na pięcie, po czym wyszła z workowni. Plan miała jasny, choć na razie dość ogólny. Jednak na tym etapie ustalanie detali nie miało jeszcze sensu. Poza tym zbyt szczegółowe plany są zbyt wrażliwe na sytuacje, gdy coś pójdzie nie tak.
C.D.N.

22 listopada 2025

POWRÓT ŁOBUZIARY

- Właściwie to nie było nic do roboty.
- To prawda. Było jak ząb mleczak, którego nie trzeba rwać, bo za dzień, czy dwa po prostu sam wypadnie. Bardzo nie chciała tej ciąży, więc prawie sama sobie ją usunęła. Tak jakby niechcący. Nasze czary były tu wręcz zbędne.
W tą wymianę uwag między Maliną i Kaśką wtrąciła się Mala:
- Czyli co?
Lalka uśmiechnęła się do niej:
- Nic. Idź do łazienki, ogarnij się i załóż potem to.
- Co to jest?
- Taka podpaska trzy razy iksel. Przy tak wczesnej ciąży poronienie niewiele się różni od obfitszego okresu.
Gdy Mala wyszła Kaśka spytała:
- To co teraz robimy?
- Jak zwykle wyżerka. Idziemy do mamy.
Odparła Malina, po czym krzyknęła w stronę łazienki.
- Młoda! Jak skończysz, to zejdź do nas na dół!
Mama Lalki i Borka bardzo lubiła odwiedziny psiapsiółek jej córki. Mogła wtedy na luzie realizować swoje kuchenne hobby. Na co dzień pastwiła się kulinarnie nad Mariolką, dziewczyną Maliny, ale ta już nauczyła się wykręcać. Inne dziewczyny jednak nigdy nie odmawiały, bo też same poczęstunki były zawsze bardzo, bardzo pomysłowe. Zaś raz się czasem godnie puścić nie zaszkodzi nawet najbardziej dbającej o linię modelce.
Tego dnia akurat miała być podana ośmiornica po żydowsku, co ponoć było pewną nowinką, gdyż kuchnia żydowska takiej potrawy nie przewiduje. Ale mama Maliny jest osobą bardziej przewidującą, więc już po kilku minutach trzy czarownice zameldowały się przy stole. Mariolki akurat nie było, bo w sabatowe piątki piła piwo razem z facetami innych wiedźm ze znanej nam ekipy. Taki się rytuał zrobił już od dłuższego czasu.
Zostawmy jednak wiedźmy w spokoju przy ich posiłku, cofnijmy się trzy dni wcześniej  do wtorku. Mala jest już drugi dzień w pracy po tygodniowym urlopie, teraz zaś po krótkiej rozmowie na tematy służbowe z Kaśką i Stryjem w stryjowym gabinecie zagaduje na sam już koniec:
- Kasik, kto to są te... No, wczoraj takie dziewczyny spotkałam...
- Jakie dziewczyny?
- Pięć lasek w jednakowych, fioletowych, takich fluorotego, no, neonowych dresach. Nigdy wcześniej ich tu nie widziałam.
- Chyba wiem, o kim mówisz, ale co z nimi?
- Wczoraj szłam do szatni już po pracy. Mijałam się z nimi, zeszły mi z drogi, jedna na końcu, wyglądała na najstarszą nawet mi się ukłoniła, dzień dobry zapodała...
- Co chcesz? Umi czytać, a kultura to podstawa.
Cały personel Oktagonu nosił zielone dresy lub tiszerty z logo klubu na plecach. Na froncie zaś personel merytoryczny miał napis "instruktor" lub feminatyw tegoż, za to techniczny "serwis". Mala dodatkowo poniżej "kierowniczka". Zaś teraz wyjaśniła:
- Dobrze, ale zaintrygowały mnie.
Kaśka odwróciła się do Stryja, wymienili uśmiechy i odparła:
- Tak naprawdę, to znam tylko tą jedną. To Yakuza.
- Kto?
Wtedy wtrącił się Stryjo:
- Albo po prostu Zosia. Sąsiadka z dzielnicy. Mieszka na tym nowszym osiedlu szeregowców, wiesz których. Kasiu, opowiedz jej, bo to faktycznie ciekawa panienka.
- Na swój sposób ciekawa. Kawał bandziorzycy tak w ogóle. Ale może po kolei. Zośka jest stąd, ostra rozrabiara z niej była, zero litości. Zawsze się otaczała różnymi rozwydrzonymi panienkami, terroryzowały resztę małolatów na mieście. Taki dziewczyński gang sobie zmontowała.
- Nawet Kasi się kiedyś postawiła.
Dodał Stryjo, zaś Kaśka uzupełniła:
- Tak, był taki incydent. Miała jakieś piętnaście lat, jakoś tak, ja już dwadzieścia, ale podskoczyła mi wtedy naprawdę ostro.
- Wlałaś jej?
- Coś ty? Dzieciaka mam bić? Wsadziłam jej łeb pod hydrant na podwórku, zasadziłam kopa do dupy i od razu wygrzeczniała. Dzień dobry się nauczyła wołać już z daleka.
Stryjo podniósł głowę znad laptopa i oświadczył:
- Maleczko, musisz koniecznie wiedzieć, że Kasia potem jej bardzo pomagała. Bo jak tylko bardziej podrosła, dupcia i cycki nabrały mocy urzędowej...
- Stryju!
- No co? Mala jest nasza, możemy gadać normalnie. Tak, czy owak Zośka wdała się w dość nieciekawe towarzystwo, to już była taka poważniejsza gangsterka, po czym zaraz zaczęła sobie fundować kłopoty. Jeden po drugim.
- Wtedy jej pomogłaś? A jak?
- Było parę takich akcji, mniejsza o detale.
- Ale opowiedz, ja cię tak bardzo, bardzo ładnie proszę.
- Raz ją kiedyś wyrwałam ze zbiorowego gwałtu, niewiele już brakowało, a miałaby tatara w kroku. Innym razem mało co po prostu nie poszła grubo siedzieć. Darujmy sobie szczegóły. Parę jeszcze innych sytuacji. Wreszcie mi się udało ją zaciągnąć do nas do klubu. Niech tu szaleje.
Mala zdążyła już dobrze poznać Kaśkę, jej zacięcie pedagogiczne. Maczeta potrafiła być bardzo okrutna dla złoli, ale ciągle też przysposabiała różnych pacjentów, którzy jej zdaniem rokowali jakieś nadzieje.
- Trenowała?
- Jeszcze jak! Potem ją przekazałam dalej, myśmy nie mieli wtedy takich warunków jak teraz. Poleciłam ją znajomemu trenerowi od kickboksu, takiemu z wyższej półki, on ją posterował jak należy, sporo wtedy nawygrywała. Potem nagle wyjechała.
- Gdzie?
- Tego nie wie nikt, tylko sterta plotek. Kiedyś szukałam nawet po necie, czy może gdzieś nie wypłynęła sportowo, ale nic za bardzo nie znalazłam. Innych pogłosek powtarzać nie będę, bo jedna głupsza od drugiej.
- Ale wreszcie przyjechała?
- Tak, jakieś niecałe dwa miesiące temu. Trochę zaczyna po staremu, jej nowe wojsko już wczoraj widziałaś. A w klubie pojawiła się w zeszłym tygodniu kupić miesięczną kartę. Akurat wlazła na mnie, więc jej wcisnęłam kwartalną kartę rodzinną. Dobrze jest mieć chociaż iluzję kontroli nad tą jej ucieszną trzódką. Aha, jak się pojawią, to rzuć sobie okiem na parking. Na tanich skuterkach te panienki nie jeżdżą.
- Tak? Ciekawe za co to wszystko?
- To nas już nie obchodzi. Nie jesteśmy policją, ani skarbówką. Na dzielnicy jak wiem jest cisza i spokój, a tu w klubie zachowują się wzorowo. Bardzo grzeczne klientki.
- Tu zawsze wszyscy zachowują się wzorowo.
Mruknęła Mala. Akurat znała już dobrze historię klubu, która od samego początku jego istnienia nie zanotowała nigdy żadnego niemiłego incydentu. Stryjo nie zatrudniał ochrony, nie licząc nocnego stróża. Swego czasu ćwiczyli tu razem partcypanci konkurujących gangów, ale nikt nigdy na nikogo nawet krzywo nie spojrzał. Nie zdarzały się też żadne kradzieże, czy włamania do szafek w szatni. Nie było też handlu lewym koksem. Wystarczała charyzma Kaśki plus szacun, którym darzono Stryja, aby Oktagon miał opinię najbardziej friendly miejsca na świecie.
Ów Stryjo właśnie znowu oderwał się od klikania:
- No, moje dupeczki, koniec pogaduch. Pracujemy.
Więc Mala jak zwykle pilnie przepracowała cały dzień. Pod koniec szychty poszła na rutynowy obchód obiektów uzbrojona w zestaw różnych kluczy, aby jak zwykle coś przykręcić lub dokręcić, gdy będzie taka potrzeba. Akurat zaszła takowa na sali ogólnej siłowni. Gdy Turbi tam weszła rzucając ogólną hejkę nielicznym ćwiczącym jeden szybko poskoczył do niej:
- Z nieba nam spadasz. Zobacz, coś tu jest nie tak.
Dziewczyna podeszła do wskazanej maszyny, odpięła i zdjęła pas wypełniony kluczami, po czym zabrała się za badanie rozmiaru nieszczęścia. Kątem oka zauważyła też pięć dziewczyn ubranych w fioletowe, neonowe dresy. Dwie ćwiczyły, dwie gadały, jedna popijała wodę. Jedna z tych pierwszych akurat skończyła serię, po czym spojrzała na Malę i rzuciła:
- Ej, młoda, weź podaj mi ten ręcznik! No, rusz się!
Nagle zrobiło się bardzo dynamicznie, za bardzo, aby to detalicznie opisać. Zanim Mala zdążyła rozpoznać, do kogo były powyższe słowa adresowane dziewczyna pijąca wodę odstawiła butelkę, po czym znalazła się przy roszczącej ręcznika, następnie jednym ruchem ramienia spowodowała nagły kontakt jej twarzy z podłogą.
- Zachowuj się!
Podniosła za włosy głowę leżącej i dodała:
- A teraz przeproś panią kierowniczkę serwisu.
Mala odłożyła trzymany w ręku klucz, jej jak zwykle uśmiechnięta buzia spoważniała, zaś ona sama podeszła bliżej do wspomnianej dwójki. Łagodnym głosem spytała:
- Po co aż tak ostro?
Pochyliła się i spojrzała uważnie.
- Grubawo. Chyba ma rozcięty łuk brwiowy.
- Z nimi tak trzeba.
- Trzeba to teraz podać mi apteczkę. Będziesz tak miła?
Mala wskazała na ścianę, przy której na stoliczku stała nieduża plastikowa skrzyneczka. Yakuza, bo to ona była, jak się potem przedstawiła, posłusznie tam podeszła, po czym ją przyniosła. Turbina bardzo sprawnie opatrzyła siedzącą już na ławeczce poszkodowaną panienkę.
- Nic jej nie będzie, tylko niech tak sobie chwilę posiedzi.
- Jeszcze musi posprzątać.
Yakuza pokazała na zasychającą krew na podłodze.
- Nie musi. Mnie tu płacą za sprzątanie. Ale jeśli chcesz pomóc...
Mala uśmiechnęła się i dodała:
- Tam jest kubeł z mopem, ona niech jeszcze odpocznie, a ja szybko dokończę to ustrojstwo, co się tam zacięło. Bardzo, bardzo ładnie proszę.
Stężałe rysy twarzy Yakuzy nagle złagodniały, zmieniły się w miły uśmiech. Dziewczyna poszła we wskazanym kierunku, przyniosła sprzęt i bez słowa zabrała się za konserwację powierzchni płaskiej. Zaś Mala zabrała się za pracę przy zaciętej maszynie. Pozostałe panie w fioletowych dresach i reszta obserwujących, wszyscy wrócili do swoich ćwiczeń, zaś ta opatrzona spytała, tak nie wiadomo za bardzo kogo:
- Mogę już wstać?
Jakąś godzinę później Mala, już nie w służbowym dresie zmierzała do wyjścia z klubu. W recepcji czekała na nią, również przebrana Yakuza. Podeszła pytając:
- Napijemy się kawy?
Mala chwilę się zawahała.
- Dobrze. Ale nie tutaj, mam już dosyć tej klubowej, standardowej, służbowej kawy, opiła mi się. Ja cię zaprowadzę gdzie możemy pójść, tu zaraz niedaleko. Ale najpierw pójdziemy sobie na parking i pokażesz mi swój motocykl. Dobrze?

20 listopada 2025

kompocik, czyli jakie to proste /chwilówka zastępcza/

Czasem tak jest, że gdy nagle pada prąd, to dzieją się dziwne rzeczy, na przykład znika pół nowego tekstu nowego opowiadania o czarownicach. Czasem wtedy też tak jest, że nie ma się ochoty na zaczynanie roboty od nowa, tylko się ją przekłada na czas, aż ta ochota znowu się pojawi. Ale jeśli nadal jest ochota na popełnienie czegoś mniej ambitnego, niejako zastępczego, to czemu nie?
Otóż jak wiadomo miastu i światu, nowy marszałek Sejmu jednym szybkim ruchem skasował sprzedaż narkotyków w gmachu Sejmu, centralnie zaś tego jedynego legalnie w kraju sprzedawanego oraz najbardziej popularnego. Czyli alkoholu, dokładniej zaś produktów zawierających tą substancyję. Jakież to proste, nieprawdaż? Ciach i po krzyku. Osobiście i prywatnie popieram ten zakaz, popieram też argumentację za nim stojącą. Z grubsza chodzi w niej o to, że trudno jest wymagać od ludzi, aby wspierali różne ograniczenia dotyczące sprzedaży owego środka, jeśli sami prawodawcy tolerują taką sprzedaż w ich własnym miejscu pracy. Tylko tyle, bez żadnej nadętej gadki na temat ograniczenia picia przez posłów przed pracą lub podczas przerw, aczkolwiek nie byłoby wcale głupio pójść za ciosem i wprowadzić wyrywkowe testy wśród tych posłów za pomocą alkomatu. Ale to już osobny temat. Nie łudźmy się jednak, że ów zakaz rozwiąże problem nadużywania alkoholu przez niektórych posłów. To tak akurat nie działa 😄
Za to rozbawiły mnie dwa komentarze w necie dotyczące tej nowej regulacji. Pierwsza to znany mi pan, który formułuje różne fikuśne poglądy, nas jednak interesuje tylko to, że bardzo chętnie stawia diagnozy uzależnienia, komu tylko popadnie. Przy okazji więc przypisał tą przypadłość wielu posłom. Ale ten typ tak już ma, właściwie nie jest to nic specjalnego, zwłaszcza że tym samym rozpoznaniem potrafią szafować bez sensu nawet niektórzy fachowcy od tematu. Zaś drugi to pan, który się temu pierwszemu pięknie podłożył. Otóż zadał on płaczliwe pytanie, przy czym się teraz będzie rozmawiać? Może przy kompociku? Zacznijmy może od tego, że jeśli ktoś siada do rozmawiania, do tego na tematy najwyższej wagi państwowej, to siada do rozmawiania, nie do konsumpcji rekwizytów stojących na stoliku. To są tylko gadżety towarzyszące, nic więcej. Zaś jeśli taki ktoś ma przy tej okazji dokonywać owej konsumpcji, to chyba naprawdę lepiej, żeby używał do tego czegoś, co nie zmieni mu percepcji, stanu umysłu, tak? Oczywiście nikt wcale nie twierdzi, że taka ewentualna niekompocikowa zmiana musi być zawsze taka, jak u bohatera filmu poniżej, ale wydaje się, na pograniczu pewności zresztą, że nam, znaczy obywatelom, nie pasuje żadna.

16 listopada 2025

PERYPETIE MŁODEJ WIEDŹMY I COŚ TAM JESZCZE

Najpierw cofnijmy się w czasie do czwartku tuż przed piątkiem, tym halloweenowym. Jak pamiętamy, Mala w ramach testowania granic swoich granic wykonała wtedy gangbangową randkę uszczęśliwiając oprócz siebie jeszcze trzech panów. Bynajmniej nie przygodnych, lecz starannie wybranych. Nie odbiło się to zbyt wielkim echem wśród jej czarociółek, jedynie Roxy i Malina dość zdawkowo oplotkowały wydarzenie. Jakby nie było cała czwórka miała już dawno za sobą tego typu małolackie eksperymenty. Ich zdania potem były zawsze podobne, że jest to fajna zabawa na raz, czy dwa, ale jako na stałe jawi się ona jako nieco męcząca. Poza tym następnego dnia miał miejsce wspomniany Halloween, który to event przykrył randkę Mali. Tego dnia wiedźmom nie chciało się robić sabatu, urządziły jedynie imprezkę u Anity w swoim stałym gronie bliskich osób. Czyli oprócz nich wzięły udział ich połówki, czyli Borek, Misiek, Adaśko, oraz Mariolka. Mala jak wiemy, jako bardzo zajęta osoba ostatnio nie praktykuje związków, jedynie niczym kiedyś Roxy zajmuje się zaliczaniem starannie wybranych panów. Jednak ekipa była parzysta, gdyż na samym początku pojawiła się na chwilę Ciocia Lala podrzucając Różę, swoją ostatnią uczennicę, którą wybrała na zakończenie letniego sabatu przesileniowego. Było to piętnastoletnie, czarnowłose dziewczę, jak na święto przystało zrobione na topielicę zamieszkującą studnię. Szybko gościnnie zajęła się nią Mala, obie od razu znalazły wspólny język ze sobą.
Ale jeszcze tuż przed imprezą Mala miała ważną rozmowę z Kaśką w klubie. Otóż ta druga w pewnej chwili, za sprawą potrzeb fizjologii, udała się była do jednego z pomieszczeń klubowych, których poziom higieny był zawsze obiektem chluby Turbinki oraz jej działu technicznego. Sprawy przebiegały prawidłowo do czasu, gdy Maczeta sięgnęła do rolki papieru, jednak zamiast niej zastała jedynie pustą już tutkę. Mając przy sobie paczkę kliniksów poradziła sobie szybko, ale zaraz potem sięgnęła po telefon, po czym syknęła coś hisslangiem. Mala, która odebrała od razu połapała się, że sprawa jest ważniejsza od ważnieja. Kaśka nie nadużywała nigdy tajnej mowy czarownic jedynie dla czystego funu. Turbi akurat przebywała w drugim budynku klubowym, rzuciła więc od razu to, co właśnie robiła, po czym puściła się wręcz biegiem na zaproszenie swojej szefowej. Co prawda Kaśka była jedną z jej najlepszych czarociółek, ale w tym miejscu, w tym czasie relacje służbowe były priorytetem. Trochę to musiało potrwać, lecz czekająca na korytarzu Maczeta nie okazywała zniecierpliwienia. Patrzyła na Malę poważnie, ale towarzyszył temu szczerze życzliwy uśmiech.
- Kochanie, chodźmy do mnie do kanciapy. Musimy pogadać.
Gdy już obie umościły swoje nadzwyczaj zgrabne i powabne pupy na krzesełkach Kaśka zagaiła bez zbędnych wstępów:
- Maleczko, zrobimy tak, że nie wiem, jaki masz dziś plan dnia, lekko go jednak zmodyfikujesz. Pójdziesz zaraz do pani Wisi, po czym zdasz jej swoje obowiązki na czas przyszłego tygodnia.
Pani Wisia była zacną kobietą w wieku postbalzakowskim, która pełniła funkcję pierwszej po Mali, jej prawej ręki na obiekcie. Szalenie energiczna, sumienna, obowiązkowa, bardzo też także przyjazna i życzliwa. Tudzież opiekuńcza, gdyż swoją bezpośrednią szefową traktowała wręcz jak córkę. Także też, jak owa szefowa, nigdy nic nie zawalała.
Kaśka uniosła lekko dłoń.
- Jeszcze nie skończyłam. Idziesz na krótki urlop, taki ekstra, płatny rzecz jasna. Od zawsze podziwiam twoją pracowitość, ale tym razem grozi ci karosi. Jesteś dla mnie za cenna, pod każdym względem, żeby pozwolić na taki obrót spraw. Chcę, żebyś się zregenerowała. W weekend masz zajęcia na uczelni, tak?
- Tak.
- W przyszły tak samo, tak?
- Tak.
- Dobrze. To w niedzielę po południu pojedziesz sobie do domku nad jeziorem, wiesz, do tego ośrodka, gdzie Anita i Roxy spędzają ostatnio urlopy. Zaraz wszystko będzie ogarnięte, zarezerwowane, opłacone. Będziesz miała czas pouczyć się, poćwiczyć czary, pomedytować, przede wszystkim wypocząć. Jak chcesz, możesz sobie tam wziąć jakiegoś gamonia, płacony jest cały bungalow, nie od osoby. Proszę też, bardzo, bardzo ładnie zresztą, abyś przemyślała swój system pracy. Masz pod sobą coraz większy obszar działania, coraz więcej ludzi. Wiem, że chcesz zawsze dopilnować sama wszystkiego, że nie wynika to z żadnego lęku, tylko z twojej mega odpowiedzialności. Ale przy tych zmianach taka metodyka jest po prostu samobójcza. Dopracowałaś się świetnego zespołu, więc możesz im powierzać coraz więcej. Masz pytania, uwagi? Uprzedzam, że główny core sprawy nie podlega żadnym negocjacjom.
- To nie mam pytań. Aha, a Kacperek?
- Ten fajny wąż, twój chowaniec?
- No?
- Chyba nie ma żadnego problemu. Zabezpieczysz terrarium, dasz mu świeży stek przed wyjazdem, będzie tak nim zajęty, że nie zauważy nawet, kiedy wrócisz. Ja zresztą zajrzę do niego jak chcesz, tak około środy. Może być?
- Tak, proszę.
- Skończyłyśmy temat? Wszystko jasne?
- Skończyłyśmy. Wszystko jasne.
- O której jesteś u Nity?
- Mamy być o siódmej, ale ja będę od razu po pracy, zaraz po piątej. Wiesz, coś trzeba jej będzie pomóc przy urządzaniu. Jakieś zakupy po drodze zrobić, coś tam jeszcze.
Kaśka uśmiechnęła się tylko. Do pomagania Mala zawsze była pierwsza. Gdy obie wstały z krzesełek przytuliła dziewczynę do siebie i mocno uścisnęła.
Za to wieczorna impreza obfitowała w różne zabawne wydarzenia. Ciekawie było, gdy Anita nagle wpadła na pomysł zrobienia jakiejś nowej sałatki. Już po chwili siedziała w kuchni, razem z Malą zresztą, która pojawiwszy się tam znikąd nagle zabrała się za obieranie marchewki oraz innych warzyw. Nagle Nita wyjrzała do salonu, zawołała Malinę i coś jej szybko przekazała. Po chwili Lalka wyszła z domu, ale po drodze jeszcze porwała ze sobą Miśka. Tak dla towarzystwa podczas spaceru. Wrócili po niecałej godzinie, ale nie sami. Towarzyszyła im jakaś młoda dziewczyna, może nieco starsza od Mali, może bliska jej wieku. Malina przyprowadziła ją do kuchni, wtedy zaś Anita spojrzała na nią uważnie i oświadczyła ze śmiechem:
- Nasz gość wygląda bardzo sympatycznie, tylko Malinko jest jeden drobiazg. Ja prosiłam o śmietanę osiemnastkę. Ale już dobrze, poradzę sobie bez tego.
Ów gość faktycznie okazał się być dość miłą panienką. Tylko ani ona, ani Malina, ani Misiek pojęcia za bardzo nie mieli skąd ona się tu wzięła. Zważywszy na to, że na tej dzielnicy co drugi dom emanował pozytywnymi wibracjami oraz zapachem Zioła podczas świętowania Halloweenu, zbyt wnikliwe dociekania nie miały za bardzo sensu. Owemu Zielu zapewne można zawdzięczać, że wszędzie bawiono się kulturalnie, nigdzie nie doszło do żadnych pijackich burd, czy ekscesów, mimo że alkohol był używany prawie wszędzie. Nie używały zaś na pewno Mala i Róża, oraz Anita. Ta ostatnia ze względu na swój odmienny stan, zaś ta pierwsza dlatego, że jak wiemy nigdy nie używała narkotyków. Ze swoją nową koleżanką pykały jedynie magiczne Ziele z wapera popijając dziecinnym szampanem bezalkoholowym. 
Wróćmy jednak do owej przyprowadzonej znikąd dziewczyny. Jak wspomnieliśmy została przyjęta bardzo gościnnie, sama zaś też szybko poczuła się jak wśród swoich. Ale otrzymała też ciekawą lekcję  wartości, które w tym gronie obowiązywały. W pewnym momencie rozmawiając z Maliną oświadczyła:
- Wiesz, ostatnio kupiłam sobie nowego ajfona.
Siedząca akurat obok Mala wtrąciła wtedy:
- A ja wczoraj opłaciłam czynsz.
Wcale zresztą nie kłamała, bo poprzedniego dnia akurat dokonała przelewu ze swojego konta na konto Falibora w ramach rozliczeń za wynajem mieszkania.
Owej nowej dziewczynie bardzo się spodobał Adaśko. Właściwie to nic dziwnego, bo ten dobroduszny olbrzym prawie każdej się podobał. W pewnym momencie zwrócił on uwagę na jej ciekawą halloweenową kreację, ona zaś szybko, kokieteryjnie odparła:
- A wiesz, że nie mam nic pod spodem?
Siedząca obok Kaśka pocieszyła ją błyskawicznie:
- Nie smutkuj, w końcu kiedyś urosną.
Ale najzabawniejszy był gag, gdy owa nowa panienka, która zresztą dość uważnie słuchała tego, o czym się rozmawiało dookoła, westchęła:
- Strasznie mi fajnie tu z wami. Czuję się jakbym była na jakimś zlocie czarownic w krainie po drugiej stronie lustra.
Słysząca to Roxy bliska była udławienia się sałatką. Którą to sałatkę, której przepis był spontaniczną improwizacją Anity bardzo zresztą chwalono jako nadzwyczaj udany produkt. Tej sałatki zresztą, dzięki aktywnej pomocy Mali i Róży, powstała naprawdę wielka micha. Dlatego też, gdy cała impreza powoli dobiegała już końca, to wspominana wciąż tajemnicza dziewczyna, której imienia nigdy zresztą nikt nie poznał, otrzymała na drogę zaiste wielki jej pojemnik na parę godnych kolacji.
Od tamtego wieczoru minęło prawie dwa tygodnie. Mala zdążyła wyjechać na urlop regeneracyjny, odbyła go, potem wróciła, zaś od ostatniego poniedziałku realizowała była już swój nowy system pracy. Teraz zaś już mamy dzień czwartek, czyli spotkanie przy pleciugato. Obecny jest już komplet, dokładniej prawie komplet, bo nie ma jeszcze Mali. Malina i Kaśka akurat słuchają, jak Anita wyłuszcza Roxy swoją prośbę:
- Miała pecha dziewczyna, a że fajna dupa z niej, to chcę jej pomóc. Tylko jest jeden szkopuł. Ja teraz nie mogę, wiesz dlaczego. To tak pomyślałam, że może ty?
Czego nie może Anita? No cóż, sytuacja jest oto taka, że wiedźma w ciąży faktycznie nie może pewnych czarów uskuteczniać. To znaczy teoretycznie może, ale praktycznie nie bardzo. Teoria magii realnej tłumaczy to pewnym konfliktem wibracji, który powoduje, iż takie zaklęcia są dość ryzykowne. Na przykład Anita obecnie nie może, czy też raczej nie powinna usuwać czyjejś ciąży, bo może uszkodzić, czy też utracić swoją. Dla większości wiedźm taki zabieg to przedszkole magii, ale tym razem pojawia się ów konflikt wibracji. To tak pokrótce. Roxy więc tylko spytała:
- To jest zlecenie za kasę?
- Nie. To jest moja dobra kumpela z firmy, grosza od niej nie wezmę. Ale jak chcesz, jak trzeba, to ja ci coś tam zapłacę.
- Chyba cię pogięło. Dobrze, zapłacisz. Kupisz mi takie fajne ciacho w galerii, wiesz gdzie. Tylko nas jakoś teraz umów i po krzyku.
- Czekaj, Młoda idzie.
Do stolika faktycznie zbliżała się Mala. Podeszła. Lizaki, przytulaki, rytuał powitalny, po czym usiadła. Wtedy Anita zapytała:
- Turbinko, jak ty stoisz z tematem usuwania ciąży?
Dziewczyna szeroko otworzyła swoje mangowe oczy:
- Nitka, chcesz to zrobić? Coś się zmieniło?
- Nie, nie ja. Za szybko myślisz. To jak stoisz z wiedzą i umem?
- Znam tylko teorię. Praktycznie jeszcze nigdy...
- A chcesz poasystować? Taki pierwszy krok praktyki.
- Czemu nie? A możesz coś dokładniej?
Nagle wcięła się Malina:
- Ej, dziewczęta, czy ja dobrze widzę, czy źle widzę?
Któraś szybko spytała:
- Co niby ma być widziane?
- Popatrzcie na jej aurę. Na Mali aurę.
Kaśka pokręciła głową.
- Ja nic nie widzę. Znaczy aurę widzę, ale co z tego?
- Przyjrzyjcie się uważnie.
Anita szybko stwierdziła:
- Dziś marnie widzę aury. No, ale to skutek uboczny wiecie czego.
Za to Roxy przyjrzała się uważnie:
- A ja widzę. Bardzo to delikatne, wczesne, ale jest.
Wtedy zapytała Mala:
- Ale co widziecie?
- Powiem krótko: jesteś w ciąży.
- Ja? Jakim cudem?
- Nie wiesz, jak kobieta w ciążę zachodzi?
- No, wiem. Ale...
- Co? Ostatnio miałaś pecha. To jest bardzo wcześniutkie.
Od zawsze było tak, że prędzej czy później wiadomo, czy kobieta jest w ciąży. W miarę postępów nauki doszły nowe sposoby rozpoznawania tego stanu. Ale mimo tego czarownice zawsze dowiadują się tego wcześniej. Każda umie to rozpoznać bardzo szybko, czy to u siebie, czy to u innej kobiety. Nauka jeszcze do tego nie doszła. Rzecz jasna są różnice osobnicze, jedna ma bardziej czułą percepcję, inna mniej. Nie zmienia to jednak faktu istnienia zjawiska. Techniki są różne, choćby kwestia tej aury. Dziś ciążę Mali widzi tylko Malina i Roxy, ale jutro, czy pojutrze zobaczą wszystko pozostałe.
- Czyżby to po tych trzech?
Mala głośno myślała, ale Ruda szybko jej przerwała:
- To chyba nieważne, kiedy to się centralnie stało?
- Pewnie, że nie. Ja po prostu nie chcę.
- Tak, tylko czy to ma sens, abyś mi asystowała?
- A co to szkodzi? Jak poronię, to chyba po kłopocie?
Tu zdecydowanie zabrała głos Anita:
- Nie bardzo. Po pierwsze, to lepiej gdy poronisz pod kontrolą. Po drugie, to ta twoja ciąża może popsuć Rudej robotę, zaszkodzić pacjentce. Tu wciąż grożą jakieś konflikty wibracji.
- To co proponujesz?
- Oba zabiegi wykonać osobno.
Wtedy spytała Roxy:
- Czyli ja...
Malina szybko jej przerwała:
- Nie ty. My to Młodej zrobimy. Ja i Kasia. Obie już to kiedyś robiłyśmy, nawet więcej, niż po razie. Mala, chcesz tak?
- Pewnie. Każdej z was pozwolę to zrobić.
- Kiedy?
- Nawet dziś. A może lepiej jutro?
- Może właśnie jutro. W ramach piątkowego sabatu. Mnie Nita umówi na jutro z tą swoją koleżanką, wy się zajmiecie Małolatą...
Znowu wtrąciła Malina:
- U mnie. Mam swoje magiczne gadżety, personalizowane.
Wtedy Anita zamknęła temat:
- No, i znakomicie. To ja sobie jutro sama posiedzę w domu, bo Borek będzie wtedy na piwie i spokojnie sobie poczytam książkę.
Zapadła chwila ciszy, wreszcie Kaśka stwierdziła:
- Nareszcie idzie nasza pani od kawy. Wyjątkowo późno.
Na co odparła Mala:
- I znakomicie, pozwoliła nam domknąć temat. Ma wyczucie, co chcecie. A tak w ogóle, to miałam zabawną akcję w sklepie. Kupowałam wędzonego halibuta, bo akurat lubię. Ale tak kwękam dla zasady, że drogo. To kobieta mi na to, że wcale nie jest drogo, tylko... Tylko, no...
- Tylko co?
- Tylko marnego sponsora trafiłam.


30 października 2025

JAK Z MAJTEK ZROBIĆ KŁOPOT

Tego czwartku wypadał nie tylko, jak przeważnie zresztą, dzień przed piątkiem, ale do tego jeszcze wigilia Halloweenu. Jako ostatnie wkroczyły do Pleciugi Anita i Roxy, zaś na ich widok Malina prawie wrzasnęła:
- Ale Nita ma aurę, ja pierdolę!
Gdy przybyłe usiadły przy stoliku spytała:
- Rozumiem, że już wiesz?
- Wiem. Ruda może potwierdzić.
Nie każda wiedźma umie rozpoznać płeć ewentualnego, przyszłego dziecka, swojego lub też czyjegoś, zwłaszcza gdy ciąża dopiero zaczyna się rozkręcać, jednak wspomniane dwie miały to już od wielu lat opanowane. Malina indagowała dalej:
- I?
- Cipka. Na szczęście jedna. Ale jest jeszcze coś.
Kaśka pokiwała głową.
- Chyba wiem, o co chodzi.
Malina i Mala chyba nie wiedziały, bo spytały chórem:
- O co?
- Nita, podaj mi rękę. No... Faktycznie.
Chór indagował dalej:
- Co faktycznie?
Wtedy Roxy skrzywiła się mówiąc:
- Czego blondynki jeszcze nie rozumieją?
Blondynki spojrzały na siebie. Ale chyba wreszcie do nich dotarło, więc znowu zachórzyły i to grubo:
- Ożżżż!
Kaśka czarowała jeszcze krótko, ale rozpoznawać obecność mocy potrafiła znakomicie. Nagle Anita została wzięta w krzyżowy ogień pytań. Uratowało ją dopiero nadejście kelnerki...
Zaś gdy już wszystkie panie raczyły się jak zwykle znakomitym pleciugato Malina postanowiła podręczyć trochę Malę:
- Wiercisz się, jakbyś jeszcze randkę dziś miała.
Roxy, lubiąca się podroczyć spróbowała odsieczy:
- Ona się zawsze wierci, co chcesz, aktywna dziewczyna.
- Wiem, ale tak to ona się wierci właśnie przed randką. Już ja ją znam. Kto dziś ma być tym szczęśliwcem? Łukasz, czy Grzesio?
- Ani jeden, ani drugi. Dziś trzech innych.
Mala czuła się tak bezpiecznie wśród swoich czarociółek, że niewiele miała przed nimi sekretów. Była dość transparentna, jeśli chodzi o swoje sprawy, także te kluczowe. Ale Lalkę jakby nieco zdziwiła ta odpowiedź.
- Jak to trzech? Naraz?
- No. Nigdy tak się nie bawiłam. Chcę zobaczyć jak to jest. Zauroczyłam ich na dzisiaj, magią znaczy, zrobią mi wszystko, co tylko im każę. Kreatywnie zresztą.
- W takim tłoku raczej niewiele zobaczysz.
- Metaforyzowałam. Czekaj, a o co chodziło z majtkami?
Malina zamrugała powiekami mocno zaskoczona.
- Jakimi znowu majtkami?
Tu znowu wtrąciła się Roxy:
- Malinko, ona właśnie zmieniła temat.
- A ty wiesz, o co chodzi?
- Ja wiem, ale Młoda pytała ciebie.
Anita i Kaśka spojrzały na siebie nagle pytająco, tak jakby również nieco się pogubiły w tym dialogu. Za to Ruda miała minę od ucha do ucha, banana stulecia.
- No, powiedz jej.
- Ale ja dalej...
Wreszcie Mala okazała litość:
- Pamiętasz, jak kilka dni temu kierowca od was z firmy przywiózł mi do domu taką dużą paczkę stringów? Powiedział, że to od ciebie i nic więcej nie wyjaśnił.
- Aaaa, to o te majtki chodzi. No, i co? Wszystkie dostałyście po takiej paczce. Masz jakiś problem z nimi? Nietwarzowe?
- Nie, dlaczego? Nawet fajne. Tylko nie miałam wcześniej okazji cię jakoś zapytać, z jakiej okazji dostałam ten prezent.
- Bo to było akurat tak, że dostałyśmy, znaczy Ruda dostała zlecenie na taką jakąś firmę bieliźniarską. Tam robili jakiś remanent, czyszczenie magazynów. To jakiś od nich szefuńcio powiedział dziewczynom, że mogą sobie te stringi wziąć. Więc mi nasz kierowca przywiózł mega pakę, a ja mu kazałam to porozdzielać, porozwozić do was. Może niemodne już? Ale czy taki prosty fason może być kiedyś niemodny? To nawet numeracji nie ma, prawie na każdą dupę pasują. Mnie i Mariolce się przydały. Ale na cholerę mi cała paleta? To resztę rozdałam wam.
Wciąż uśmiechnięta Roxy wreszcie zaczęła wyjaśniać:
- Bo to było tak, że jakaś tam inna firma faktycznie zamówiła dość psychopatyczną ilość tych stringów. Miało być na ich bonusy promocyjne. Ten dziwny zygzak na cipie to jest ich logo. Ale ta firma nagle zbankrutowała, nie zapłaciła, nie odebrała tego stuffu. Podobno od pół roku sprawa jest w sądzie. Oni to gonią za grosze w promocji, rozdają nawet, bo tego na początku było prawie pół hali. Więc jak ja wzięłam zlecenie na sprzątanie tego obiektu, to nagle nam się trafiło. Bo główny kierownik magazynu już rzygał tymi stringami, w lodówce je widział. Cała opowieść. Mnie tam się one podobają, zielona bielizna mi pasuje.
Tu odezwała się nagle Kaśka:
- Mnie akurat też się podoba. Kolor idealnie pod barwy klubowe. Tylko logo żeby było inne, ale jak firmy już nie ma, to tylko po prostu jakiś tam wzorek.
- Aha, to ty też je nosisz Kasiu?
- Pewnie, nawet teraz mam je na sobie.
Wtedy odezwała się Anita:
- Ja też jestem w takich, tylko jest jeden kłopot.
- Niby jaki?
- Właśnie taki, że one są wszystkie w jednym kolorze. Jeszcze ludzie gotowi są sobie pomyśleć, że nie zmieniam majtek.
Zapadła chwila ciszy, wreszcie odezwała się Mala:
- Sorry Niteczko, ale jacy ludzie?
Znowu zrobiło się cicho, po czym Anita wykrztusiła:
- Kurwa!
Wtedy, już bez przerwy na ciszę zachichotała Malina i po chwili śmiech całej piątki wymknął się spod kontroli. Trochę musiało potrwać, aż wiedźmy stały się zdolne do omówienia kolejnego punktu, którym był plan święta piątku dnia następnego.