13 listopada 2022

Alkoholowa zagadka fałszywego wstydu

Stary Vincent miał opinię poczciwego wujka i nader wspaniałego gawędziarza, pod warunkiem, że nie przekroczył swojego limitu wypitego wina, bo wtedy jego gawędy stawały się mało czytelne. Tego dnia jednak jeszcze nie osiągnął tej fazy, referował swoje przygody nader składnie, zaś w pewnym to momencie, tytułem dygresji dokonał krótkiej autoprezentacji:
- Je ne suis pas alcoolique. Je suis un degustateur.
Słuchacze, ci którzy go znali lepiej, sypnęli gromkim śmiechem. Stary Vincent śmiał się także. On już etap zaprzeczania własnej chorobie miał za sobą. Nie każdy dringol ma taki wgląd. Niektórzy do końca życia potrafią nie przyjmować tego do wiadomości, więc taką dygresję wypowiadaliby jak najbardziej na poważnie.

Zostawmy ten temat, skupmy się na świecie ludzi przynajmniej teoretycznie zdrowszych. Jakby nie było, narkotyki przyjmują nie tylko ogólnie rozumiani narkomani, czyli ludzie uzależnieni lub też rokujący, aby być może nimi zostać. Dotyczy to też alkoholu, być może nawet szczególnie, środka powszechnie dostępnego, tudzież bardzo popularnego. Takich zwykłych używaczy jest przeważająca większość, nie ma żadnych podstaw, aby ich zaliczać nawet do grupy pijących ryzykownie. Ale wśród nich również można spotkać przypadki syndromu zaprzeczania, który wtedy wygląda tak:
- Alkohol piję TYYYLKO dla smaku.
Często też towarzyszy temu nadęcie, swoisty ton wyższości wobec tych ludzi, co to "nie tylko dla smaku".
Rzecz jasna jest to pewien skrót myślowy, bo raczej nikła jest ilość ludzi, którym by smakowała sama substancja czynna, tu raczej tematem są trunki, produkty wszelakie tą substancję zawierające. Ale to akurat jest detal, bez wielkiego znaczenia, kwestia sformułowania. Niektóre takie ptysie faktycznie mówią prawdę. Dość łatwo ich poznać po samej ilości trunku wypijanego podczas jednej sesji. Jest to ilość niewielka, większa zresztą nie ma sensu, bo nawet taka ilość na tyle znieczula receptory smakowe, że druga porcja smakuje już inaczej. Wiedzą to dobrze kiperzy, zawodowi degustatorzy, którzy stosują różne zabiegi, aby po jednej spróbowanej mini porcji przygotować te receptory do następnej. Większość smakoszy, tych realnych, nie mając tej wiedzy kieruje się raczej intuicją.
Ale reszta, przeważająca zresztą, mija się z prawdą, choć trudno orzec, kiedy to robi nieświadomie, kiedy po prostu kłamie. Granica między iluzją i świadomie tworzoną wizją bywa nieraz dość nieostra, rozmyta. Tedy więc nie jest tak łatwo znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego to robią? Dlaczego to takie trudne przyznać, czasem nawet przed samą/ym sobą, że oprócz smaku powodem są narkotyczne własności alkoholu? Całe mnóstwo ludzi lubi przecież, jeśli coś ich zakręci, coś im zmieni stan umysłu. Do tego wcale nie chcą się upić, stracić kontroli nad sobą. Mimo to jednak boją się, że tak oto właśnie zostaną odebrani, jako co najmniej pijacy, kompletnie nieodpowiedzialni oraz destrukcyjni. Zaprawdę biedny musi być ktoś, kto przejmuje się opinią otoczenia jak leci, bez selekcji tych, których zdanie na swój temat warto brać pod uwagę. Ale to już jest kwestia wykraczająca poza temat narkotyków.
Wracając zaś do alkoholu, na bazie wspomnianej obawy, czy nawet lęku rośnie bańka obłudy wokół tego dragu. Sytuacja jest zaiste paradoksalnie schizofreniczna, bo jak wspomniano już na wstępie, jest to narkotyk najbardziej znany, najpopularniejszy, najbardziej oswojony, najwięcej zbadany naukowo, tudzież potraktowany artystycznie. Więc wszystko powinno być jasne. Jednak nie jest. Mimo tego całego przepracowania tematu większość ludzi nie potrafi spojrzeć na alkohol w sposób zdystansowany, tudzież wypośrodkowany. Co prawda niewiele jest optyk skrajnych: "albo abstynencja, albo alkoholizm, tertium non datur", niemniej jednak funkcjonuje schemat zero-jedynkowy: albo bagatelizacja używania, albo dopatrywanie się używania co najmniej ryzykownego. Być może jest tak, że "smakosze", czyli ta wyżej opisana grupa nie umie się uplasować w tym schemacie właśnie dlatego, że nie widzi centrum? Zaprzeczyć używaniu nie może, nie ma też podstaw aby się uznać za pijących (co najmniej) ryzykownie, więc aby jakoś to ogarnąć mentalnie zaczyna fałszować rzeczywistość tezą, że "TYYYLKO dla smaku". Z wielkim przekonaniem nieraz.
Temat można uznać za niewyjaśniony do końca, więc na koniec pytanie do Kawiarni, czy może ktoś ma inny pomysł na tą "zagadkę fałszywego wstydu"? Tak sobie to roboczo, kontrolnie nazwijmy.

62 komentarze:

  1. Ależ oczywiście, że dla wizji pije alko, znaczy głównie wino. A najbardziej dla odprężenia, bo mi wtedy spinka puszcza, bym paliła trawę ale mi nie służy, niestety. Już ci to pisałam. A naród tutejszy? Spora część narodu tutejszego pije wino, driny, koniaki, nalewki, piwo i nie uważa tego za problem. i nie rozkminia dlaczego? I tyle. [w każdym filmie na netflixu wino czy szkocką chlają bez opamiętania a w stanach jeżdżą do tego autami]. Alko jest nieodłącznym składnikiem dobrej zabawy.Ja się nie wstydzę, że piję wino bo lubię i dla relaksu. Bałkany, Włosi, Hiszpanie piją. Nie leżą potem pokotem pod chałupami. jako i ja nie leżę. I rzeczywiście lubię smakować wina. Powtarzam, lubię pić wino dokładnie z wymienionych powodów: smakuje mi, dobrze się bawię i jestem wyluzowana. Mam swoje ulubione.
    Piwa i Wódki(poza Salmiaki) nie piję. kiedyś piłam, na studiach, bo była modna i taniej i szybciej można było Odlecieć. i narobić głupot...piło się te wódkę kulturowo.
    Słabość jest Wstydem w kraju tutejszym !!! [A alkoholik brzmi fatalnie, już lepiej kokainista, morfinista gorzej narkoman czy pedał.] pozdrawiam przy kieliszku tym razem białego wytrawnego..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wcale nie oczekuję, żeby Kawiarnia mi opowiadała, dlaczego i po co pije /w sensie: używa/, ale skoro ktoś ma chęć to opowiedzieć, to spoko, nie ma sprawy...
      picie nie jest (realnym) problemem, dopóki ktoś nie pije destruktywnie, choć bywa też tak, że ktoś robi (fikcyjny) problem z czyjegoś picia, mimo że do tej granicy ów pijący nie dotarł...
      ale post jest zupełnie o czymś innym: jest o ludziach, którzy pijąc (między innymi) dla drobnego odlotu, choć wciąż bezpiecznie, wstydzą tej chęci i oszukują (przede wszystkim siebie) twierdząc, że tak nie jest, że tej chęci odlotu w nich nie ma... to jest tak, jakby według nich sam odlot był już czymś "nie tak"... po co i dlaczego to robią?... takie jest bazowe pytanie tej zagadki...
      też pozdrawiam :)

      Usuń
    2. PKanalia, toć napisałam w temacie, że piją ale nie rozkminiają dlaczego? boja się wyznaniowej opinii publicznej !oraz, że powszechnie się uważa, że samo picie jest złeeem i że to uzależnienie od razu być musi. klasyczna Nagonka. Wszelkie uzależnienia w tym picie, uznaje się za objaw słabości, podobnie jak inne używki a to jest wstyd w kraju tutejszym. Uzależniam się od dobrego wina, czy nalewki bo lubię smak, traktuje to jak przystawkę do jedzenia, a nawet traktuje leczniczo ... mówią. Kobiety, to pewnie dlatego, że kobiety według tutejszej tradycji nie powinny dawać w szyję. bozia zabrania, państwo zabrania i opinia publiczna moherowa zabrania. Taka tradycja zabraniania. [A Ja nie wiem co mam wpisać w test u lekarza, bo jest tak zero-jedynkowo skonstruowany, ze nie wiem co za idiota to robi: albo nie piję albo jestem alkoholikiem. I co mam wpisać? prawdę, której się nie dopuszcza. to mnie do zabiegu nie dopuszczą ...]
      I może teraz trafię w odpowiedz: nie wiem dlaczego ludzie kłamią. że jest im zwyczajnie fajnie...ale coś tak podejrzewam, że w kraju tutejszym bycie szczęśliwym jest też zabronione, trzeba cierpieć a nie się odurzać. i od cierpienia uciekać beztrosko...on nie nie tak dobrze, to nie ma. Jesus na krzyżu wina nie żłopał.

      Usuń
    3. podobno Jezus na krzyżu chciał kielona na koniec, nawet zegarek oddał żeby jakiś rzymo-zomol kupił za to flaszkę na mecie, ale ten wypił wszystko po drodze i nasikał do butelki...
      to jest na pewno prawda, bo powiedział mi to jakiś znajomy, który to usłyszał od jakiejś swojej znajomej... są nawet taśmy z tych rozmów, ale wpadły gdzieś do jakiejś dziury w czeluściach od wieków nieremontowanych zapleśniałych i zapajęczynionych piwnic watykańskich, LOL...

      Usuń
  2. Nie wiem czy nie obrzydzę Czytelnikom tego posta przyznając, że należę do tych, którzy alko piją "tylko dla smaku". Lubię bowiem słodkie likiery, albo spirytus dodawany do jajka utartego z cukrem, smakują mi nawet wysoko procentowe słodkie kremy. Tego się nie da dużo wypić, czy zjeść, więc z reguły pozostaje symbol wyparty ostatnio początkami cukrzycy II. Niestety moje hobby (elektronika cyfrowa) od prawie 30 lat nie toleruje nawet najmniejszej ilości alko, toteż degustacja 20-50 g. wódki, czy lampki dobrego wina zdarza się 2-3 razy w roku. Toteż nie jestem ekspertem potrafiącym odnieść się do wątpliwości postawionych w poście ... tym bardziej, że to co mnie głównie odstręcza od alko to właśnie to rozprężenie otwierające drogę do odlotu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nic nie obrzydzisz, bo w poście stoi wyraźnie, że smakosze realni też się zdarzają, a via net nie ma jak poznać, who is who...
      natomiast faktem jest, że są takie alkohole, produkty znaczy, których nie da się pić inaczej, jak tylko dla smaku, choćby te słodkie likiery... jakoś nie wyobrażam sobie fundowania nawet drobnego haju takim ulepkiem, przy drugiej lufie mówię "pas"... alkoholik, czy jakiś "rokujący" zapewne by sobie poradził, ale nie o takich typach akurat jest mowa...

      Usuń
    2. Nie chciałbym przynudzać, ale z pozycji 70+, który zawodowo i m.in. zajmował się psychologią pracy problem o którym ten post ma różne odcienie na t.zw. "osi czasu". Piłem, i to dość ostro, w akademiku i w pracy, ale nie dlatego, aby poczuć się na haju tylko dlatego, że robili to inni, i było to korzystniejsze niż nauka, czy praca. Pisałem o tym u siebie (https://bezkomentarza.wordpress.com/2015/05/13/imieniny-w-pracy-czyli-prl-cala-geba-obrzygana/ ) Ten kilkunastoletni okres minął gdzieś ok. 30+ Od tego czasu dopały typu: "dawanie w szyję", albo w czerep uważałem za stratę czasu. Teraz ten problem mnie już nie dotyczy ;)

      Usuń
    3. ależ oczywiście... nic nie jest stałe, więc nasz stosunek do wszystkiego, czyli także do alko, zmienia się w czasie, to jest dynamiczny proces, a nie statyczna sytuacja...
      też mam za sobą nieco ostrych imprez melanżowych... a gdy uznałem je za nudne, po prostu odpuściłem... mimo to nie uważam ich, tych bywszych, które się zdarzyły za stratę czasu...

      Usuń
    4. W pewnych zawodach (gł. artystycznych, kreacyjnych, itp.) bycie na różnych poziomach odlotu sprzyja pracy, a nawet jest wskazane. Jednak tam, gdzie trzeba było liczyć, projektować, przewidywać (czy chociażby zagrać w szachy) bycie na haju jest czystą stratą czasu.

      Usuń
    5. mnie tu bynajmniej nie chodziło o wartościowanie odlotów /innych, niż nasz codzienny średni odlot powszedni/ "zależnie od czegoś", tylko o stosunek do jakichś przeszłych wydarzeń, sytuacji i naszych zachowań w tych sytuacjach... jakby nie było, to nawet jeśli dziś jakiś dawny odlot uważamy za błąd w postaci np. straty czasu, to mimo wszystko źle się wtedy nie bawiliśmy... i w tym momencie można by sobie zadać pytanie, czy dobra zabawa może być stratą czasu? :)

      Usuń
    6. Weszliśmy na ścieżkę prowadzącą do nierozwiązywalnego sporu czym jest: "dobra zabawa" i "strata czasu".
      Podam przykład. Mając ok. 19-20 lat po udanym zaliczeniu II roku i t.zw. "połowinek" chwiejnym krokiem wracaliśmy z imprezy alko do swojego akademika. Było mi niedobrze, bo musiałem "puścić pawia" ... dopadłem więc do najbliższego kosza na śmieci (takie okrągłe rury zawieszone na kołku wbitym w ziemię) i wydaliłem tam całą swoją zawartość. Okazało się, że akurat ten kosz nie miał dna, bo ktoś go wcześniej wykopał. Oczywiście od kolan do butów moje wyjściowe ubranie błysnęło uroczą wielokolorową tęczą. Wtedy to był początek "dobrej zabawy". A strata czasu ... no cóż, na zalinkowanym poście o imieninach w pracy nie traciliśmy czasu na durne przewracanie kartek, ale 40 lat później nawet super zabawa byłaby stratą czasu, gdy się pracuje nad ważnymi eksperymentami technicznymi. To dlatego opowiadam się za wartościowaniem odlotów, bo mogą one być skrajnie nieporównywalne.

      Usuń
    7. nie mam nic przeciwko wartościowaniu odlotów, sam mogę opowiedzieć o takich, które nie były miłe, były nawet wręcz bardzo niemiłe - aczkolwiek mimo to ze śmiechem, jako objawem dystansu do tych wydarzeń... ale czy był to czas stracony, nawet ten niemiło spędzony?... no, nie wiem, podobno na błędach się uczymy, więc jeśli jesteśmy edukowalni, to staranniej sobie organizujemy taki następny odlot, a być może nawet z niego rezygnujemy, gdy jest taka okazja... mnie na przykład od pewnego typu imprez zaczęła odstręczać nuda, powtarzalność pewnych sytuacji, który stawały się coraz mniej zabawne... to był proces stopniowy, musiało trochę potrwać, gdy ze sporadycznych odmów na udział w takiej imprezie zrobiło się jedno ogólne "nie"... ale trudno mi te doświadczenia uznać za czas stracony, także te niemiłe, bo dzięki nim funkcjonuję teraz właśnie tak, jak funkcjonuję, a z którego to funkcjonowania jestem obecnie zadowolony...

      Usuń
    8. Samo wartościowanie odlotów nie ukazuje problemu do momentu, gdy porównamy to co mogło się wydarzyć w tym samym czasie, ale w innym miejscu (n.b. bez odlotowym ;) ). Ale widzę, że nie chcieliśmy, a jednak weszliśmy na drogę bez wylotu ...

      Usuń
    9. nieraz lubię sobie pogdybać, ale tylko dla sportu, nigdy na poważnie, bo wtedy faktycznie widzę to jako stratę czasu :)

      Usuń
  3. Jak wiesz, borykam się z problemem wprost odwrotnym - odmowa leczenia, bo lekarz nie wierzy, że ktoś może nie pić. Sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej, bo kobieta Starszego zachorowała podobnie i już boi się iść do lekarza, żeby nie być posądzoną o nadużywanie. Paranoja.
    Wracając do tematu. Czemu piję? Tak, dla smaku też :) Na dowód piję tylko Warkę Strong, a z win mołdawski Pastorał. Inne wina i piwa mogą się czuć u mnie bezpiecznie. Ale głównym powodem jest zapewnienie sobie spokojnego snu.

    Małe pytanie: czy na lewym marginesie Twojego blogu pojawi się może namiar na ośrodki przeprowadzające wazektomię? No, bo jak masz takie ogroooomne serce dla kobiet, to może taka pomoc też by im wyszła na zdrowie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. stosunek lekarzy do alkoholu i samego picia może być tematem na osobnego posta... i wielu niestety też ulega zero - jedynkowemu myśleniu, że albo ktoś nie pije wcale, a jak pije, to na pewno przegina... i niestety wielu popada w rutynę: bo faktycznie są schorzenia, których częstą przyczyną może być nadmierne picie, ale te przyczyny bywają też zgoła inne i niektórym to się w głowie nie mieści...
      ale jest też druga strona medalu: pacjenci nieraz zaniżają dane na temat własnego używania, bo też nie są wolni od schematyzmu, co częściowo (częściowo!) może tłumaczyć podejrzliwość co poniektórych lekarzy...
      ...
      ta mini linkownia skupiona jest tylko na jednej konkretnej sprawie: na doraźnej pomocy, a nie na profilaktyce, niemniej jednak temat przemyślę...

      Usuń
  4. Mam problem z alko. Ostatnio ani już tyle nie mogę wypić, ani mi się czasem nie chce... Kumpel mi kiedyś takie dobre piwo ze Słowacji przywiózł i się przeterminowało, bo nie miałem z kim wypić. Na urodziny dostałem taką wielką puchę Budweisera i też stoi już 6 miesiąc, pewnie również przeterminowane.
    Ale gdy jest towarzystwo ooo - budzi się we mnie Hyde. Wprawdzie już nie padam na pysk ani nie rzygam, ale zapominam że nazajutrz będzie mnie dobijało wysokie ciśnienie jak przesadzę...
    Zaś syndrom wyparcia - cóż towarzyszy nam przy wszystkim co robimy z chęcią i nam szkodzi. A to, że ostatni raz, a to, że nic w tym złego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "chciałbym, a nie mogę" to może być faktyczny problem...
      za to "chciałbym, ale mi się nie chce" brzmi już nieco koanicznie...
      a może Ty wcale nie chciałbyś "tyle" pić?... jeśli tak, to nie masz problemu, więc po co ten zgiełk? :D

      Usuń
  5. Fałszywy wstyd jest tak samo popularny jak inne wstydy.
    Kiedyś chcieliśmy na imprezie po robocie zakupić na rachunek , legalnie po lampce szampana na łebka. Nie wolno było, bo jak to , alkohol na imprezie nauczycieli?
    Następnego dnia czytam, ze w urzędzie miasta podejmowano gości lampką szampana. No szlag mnie trafił!
    Widzimy wszędzie hasła - piłeś, nie jedź! a na każdej stacji benzynowej piwo, wódki, co chcesz...
    To samo mówią palacze tytoniu - ja tylko do kawy lub posiłku. Raz tylko spotkałam się ze stwierdzeniem: palę, bo lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no, to masz drugi raz, voila: ja palę /jeśli palę/, bo lubię... czasem też wapuję dla odmiany... akurat w przypadku tytoniu, wyrobów tytoniowych jestem ewenementem, bo tu scena faktycznie jest mocno zbliżona do zero-jedynkowej: ludzie przeważnie albo nie palą wcale, albo są wpieprzeni, a takich ptysiów, jak ja jest naprawdę niewiele...
      ale jeszcze zabawniejszym przypadkiem był pewien mój dawny kumpel, który palił tylko i wyłącznie na dzbanie... w innych sytuacjach tytoń mógł dla niego nie istnieć :D
      za to inaczej jest z Marychną: ma ona znikomy potencjał uzależniający, więc wpieprzonych w nią jest równie znikomy procent...
      ...
      natomiast podany przez Ciebie przykład faktycznie woła o pomstę do Olimpu... wychodzi z tego, że im wyższy szczebel hierarchii państwowej, tym wyższa odpowiedzialność... być może tak ma być teoretycznie, ale przecież wiemy świetnie, że w praktyce tak nie jest... a na pewno tak nie jest w temacie picia alkoholu...

      Usuń
    2. Jedna z koleżanek pali tylko do porannej kawy i faktycznie nie widziałam, by paliła kiedykolwiek przy innych okazjach.

      Usuń
    3. pewien mój wujek (RIP) palił tylko w pracy, poza firmą papierosy dla niego nie istniały, w domu co prawda miał zwykle jakieś, ale tylko "dla gości" /których wyganiał zresztą na balkon, gdy chcieli zapalić/ i to potwierdzali jego domownicy, że tak funkcjonował...
      o ile dobrze pamiętam ten psychofachowy żargon, to się nazywa "uwarunkowanie sytuacyjne", czy jakoś tak w tym stylu :)

      Usuń
  6. Cóż .temat alkoholu aktualnie mnie nie dotyczy.
    Smutno jakoś tak się zrobiło.
    W głowie to kręci mi się tylko przy zmianach ciśnienia..
    Mogłabym ewentualnie przywołać wspomnienia.
    I oto pojawiają się obrazy, kiedy w pracy nie tylko się pracowało, ale też wszelkie uroczystości głośno obchodziło.
    Pamiętam taniec koleżanki na biurku.
    Albo też składkowe latanie do Pewexu, bo jakąś butelkę z procentem.
    Albo...
    Może jednak wystarczy, bo by mi dnia zbrakło na wspominanie

    To jest ta jaśniejsza strona .Taka imprezowa.
    Jest i ciemniejsza uzależnienie.
    I tu już nie jest zabawnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to ten post akurat nie jest ani o ciemnej, ani o jasnej stronie, tylko o takiej... powiedzmy, że: dziwnej...

      Usuń
    2. No tak.

      "Dlaczego to takie trudne przyznać, czasem nawet przed samą/ym sobą, że oprócz smaku powodem są narkotyczne własności alkoholu"

      Prawdopodobnie ludzie nie traktują alkoholu jako narkotyku.
      Narkotyk i alkohol to dwie różne sprawy.
      Potrafi ktoś stanowczo stwierdzić, że narkotyk to zło absolutne. Które zawsze uzależnia.
      A alkohol przecież "pije, ale nie muszę".

      Tym bardziej nikt się nie przyzna przed samym sobą ,że
      alkohol jakieś narkotyczne własności posiada.
      Bo przecież każdy wie ,że narkotyk to zło.

      Cóż w tym stylu może.
      Czy teraz w temat posty weszłam 🤔

      Usuń
    3. fałszywe mniemanie, że "alkohol to nie narkotyk" też ma tu coś do powiedzenia w procesie tworzenia się tej całej obłudy...
      i jest jeszcze coś, być może wynikające z właściwości samego alkoholu: wiele osób będących na rauszu (czyli jeszcze nie "nawalonych") nawet nie zauważa, że już są "pod wpływem", że już jest "inaczej", a to tworzy im iluzję, że te kilka dawek na nich nie działa, a jako że pewnej granicy zwykle nie przekraczają, to tylko im tą iluzję wzmacnia...

      Usuń
    4. Alkohol to alkohol, narkotyk to narkotyk, a cechą wspólną jest to, że uzależniają od siebie. Teza że "alkohol to nie narkotyk" jest prawdziwa, bo nie jest narkotykiem. Złe jest podejście, bo wprawdzie alkohol nie jest narkotykiem, ale uzależnia tak, jak narkotyki. Gdzieś powstało to błędne mniemanie, że alkohol jest "lepszy", bo nie jest narkotykiem ( w podtekście- narkotyki są groźne, bo uzależniają). Takie rozdwojenie- alkohol uzależnia jak narkotyk, ale jest się tylko alkoholikiem (lepsza sytuacja), a nie narkomanem ( dno-dna). To chyba wynika z przyzwolenia na picie alkoholu (tradycja) i z głośnej walki z narkotykami (jako czymś nowym, co przyszło ze zgniłego zachodu- od lat 70. takie przekonanie trwa)

      Usuń
    5. @Jaskółka...
      uściślijmy: narkotyki, w tym także alkohol, nie uzależniają, a jedynie mogą uzależnić przy nieostrożnym i nieodpowiedzialnym używaniu...
      nie wszystkie zresztą narkotyki, z tej grupy należy wyłączyć psychodeliki ze względu na ich specyficzne własności... ale to jest akurat marginalna sprawa, nie ma co się przy tym zatrzymywać...
      to nie jest czepianie się słów, tylko dość ważna sprawa, bo jest całe mnóstwo użytkowników tych narkotyków, którzy są lata świetlne od uzależnienia, a nawet od używania ryzykownego i zapewne nigdy się nie uzależnią...
      za to twierdzenie jakoby alkohol nie był narkotykiem, np. rozdzielanie "alkohol i narkotyki" bardzo powszechne w przestrzeni publicznej, medialnej i w umysłach wielu ludzi /nawet wielu fachowców od tematu, paraadoksalnie/ jest szalenie szkodliwym uzusem, bo często prowadzi do bagatelizacji problemu wtedy, gdy realnie ma szansę zaistnieć...
      historia tego stanu rzeczy jest dość złożona, ale masz dużo racji twierdząc, że spory udział ma pojawienie na polskiej scenie w latach 70-tych narkotyków innych, niż alkohol, a co ciekawe, duży wkład w to rozróżnienie "picia" od "ćpania" jest "zasługą" /żart :)/ samych użytkowników...

      Usuń
    6. No właśnie o tym piszę- bagatelizowanie nadużywania alkoholu i demonizowanie wszystkich narkotyków. Szkodliwe, bo zwalnia się pijących od odpowiedzialności za picie, bo "bo nie szkodzi tak, jak narkotyk" a z drugiej strony szkodliwe, bo ogranicza się dostęp do narkotyków pomagającym w zwalczaniu chorób i bólu.

      Usuń
    7. demonizuje się nie tylko narkotyki, ale także Marysię, której żaden człowiek normalnie postrzegający świat "narkotykiem" nie nazwie...
      ale jest jeszcze coś... otóż w języku naukowym (medycyna i farmakologia) słowo "narcotica" oznacza tylko opioidy, czyli naturalne opiaty i różne syntetyczne wynalazki podobnie działające... okay, kwestia umowna, ale nie wiem, czy wiesz, że wiele tych syntetyków bywa czasem silniejszych przeciwbólowo nawet od dwuacetylomorfiny (czyli heroiny), za to mają mniejsze działanie euforyczne... a wynaleziono je głównie po to, aby pacjentowi nie było zbyt miło podczas choroby... chyba nie muszę klarować, jaka kretyńska ideologia, religijnie umocowana zresztą, za tym stoi...

      Usuń
    8. Nie musisz klarować, znamy, znamy:):):):)

      Usuń
  7. Ja w sumie piłam z wielu powodów. Dla smaku też ;p lubię słodkie wina i gorzkie piwa. Piłam, żeby się upić i dobrze bawić, piłam, żeby zapomnieć (nie, że piję ;p), piłam, bo namówili, piłam czyjeś zdrowie, piłam, bo czułam potrzebę (tak, poczułam uzależniające efekty alkoholu).
    Dzisiaj piję zeróweczkę, więc chyba nie dotycz artykułu, ale piję dla smaku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. różne bywają motywacje do picia alko (lub innego rodzaju ćpania) i różnie można je oceniać... ja na przykład uważam, że picie (itp) w sytuacji, gdy mamy jakiś poważny (realny) problem to jest dość chory pomysł, bardzo nie lubię powiedzonka "na frasunek dobry trunek" i to jest moje subiektywne zdanie, z którym można się zgadzać lub nie... tu akurat mowa jest o ludziach, którzy wypierają jakiekolwiek inne motywacje poza smakowymi, mimo że ich zachowania wyraźnie sugerują, że je mają... choć staram się ich nie oceniać, to jakoś "samo" mi się ocenia, że są mniej lub bardziej żałośni...

      Usuń
  8. Jestem uzalezniona od wody mineralnej:) Nie chcem ale muszem... mowia mi przestan pic a zobaczysz co sie stanie. Wtedy dopiero moze byc odjazd. Prawdziwy pozytywny odlot. No- niektorzy tak wlasnie uwazaja , ze to bedzie pozytywny odlot na wieki wiekow:) Czyli, moze juz sam to zauwazyles, nie chcem ale muszem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja jestem uzależniony od powietrza, a do tego uwarunkowany od jednego sposobu zażywania: tylko inhalacja, bo dożylnie go nie przyswajam, nie działa też jedzone, ani w formie czopka, próbowałem też na sniffa i też kicha, bo powietrze nie proszek, a nos nie skrzela...
      ...
      i takim sposobem odbyliśmy krótki dialog na temat...

      Usuń
    2. Kurcze. Zastanawiajace. Bo myslalam , ze ty uzalezniony nie jestes ... a tu jednak. Coz za niespodzianka. :)

      Usuń
    3. od powietrza wszyscy są uzależnieni... a skoro wszyscy, to nie jest to już choroba :)

      Usuń
    4. Widzisz:) Mialam skromna nadzieje, ze jakas sensacje na temat wlasnego uzaleznienia puscisz, a ty na to, ze tak jak ty to wszyscy maja ... i co teraz? Dupa bada- sensacji nie ma:)

      Usuń
    5. tak naprawdę, to niewiele jest takich czegoś, co wszyscy mają, więc można to uznać właśnie za sensację :)

      Usuń
  9. Problem z samooceną polega na tym, że każdy z nas ma inną skalę tych ocen i jeszcze w innym miejscu ustawiony punkt "0". Zwykle nasz egocentryzm za początek skali bierze przedłużenie naszego kręgosłupa. Generalnie, w dużym uproszczeniu: każdy kto pije więcej niż ja, pije ryzykownie, lub jest już alkoholikiem, a każdy kto pije mniej jest niemal abstynentem.
    I z pewnością masz rację, że rzadko kto pije wyłącznie dla smaku, choć trudno to zauważyć, przede wszystkim z powodu bogatej oferty przeróżnych alkoholi, z których każdy może wybrać to, co mu akurat smakuje. Oprócz oczywistych przypadków, jak np. krem advocat własnej roboty, który piję wyłącznie dlatego, że jest smaczny i lubiłem go nawet jako dzieciak (dawano mi polizać), istnieje cała masa trunków, które lubię, ale chyba nie używałbym ich, gdyby nie zawierały alkoholu. Win bezalkoholowych nie piję - ale próbowałem i wcale mi nie smakowały. Sporo wypijam bezalkoholowego piwa - bo piwo akurat lubię, a wiem, że zwykłe mi szkodzi. Natomiast nie potrafię określić się co do swoich nalewek. Niby po prostu je lubię i wciąż eksperymentuję, żeby były jeszcze smaczniejsze. Ale lubię też to lekkie pieczenie na języku. No i lubię bawić się, gdy lekko szumi mi w głowie - nie za dużo, tylko taki lekki humorek, żeby poczuć się młodym, szczupłym, wysokim i przystojnym. I jak mi się dowcip wyostrza! Tylko dlaczego na drugi dzień nikt się do mnie nie odzywa? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba przeważnie próba (obiektywnego) określenia motywacji picia (w sensie: używania) upaprana jest oceną (subiektywną, innych nie ma) tych motywacji i sposobu samego samego picia... niektóre motywacje i sposoby ocenia się jako "okay", a niektóre jako obciachowe lub wręcz naganne i ta ocena może być rozmaita w zależności od konkretnej osoby...
      zgadzam się z Tobą w całości, że rozmaitość możliwych istniejących trunków to wszystko jeszcze bardziej komplikuje... myślę, że /kolejna hipoteza :) /, że "fałszywi smakosze" próbują po prostu uprościć sobie sprawę, a jako że "dla smaku" zwykle nie jest oceniane jako "be", tedy dla czystej asekuracji całą resztę tych motywacji i sposobów wrzucają do jednego wora i wypierają z umysłu świadomość, że mogą ich one dotyczyć...

      Usuń
  10. Zależy co rozumiesz pod pojęciem picia ryzykownego. Dla mnie, zwrot "Iksiński pije ryzykownie" oznacza, że regularnie traci kontrolę, bo "pije" oznacza ciągłość, powtarzalność, a ryzyko oznacza niebezpieczne zachowanie, którego skutki nie są kontrolowane. Agresja, bójki, prowadzenie pojazdów pod wpływem (od roweru po czołg), gadanie czegoś, co może zaszkodzić (np. kolegom z pracy lub żonie), etc... Pamiętam pewną dyskusję z towarzystwem, które miało sporo doświadczeń alkoholowych (począwszy od wychowania w takim otoczeniu, po samodzielne przygody z dużymi ilościami trunków). Wywiązała się ona po informacji o śmierci znajomego, który po pijaku spadł ze schodów. Szybko okazało się, że każdy uczestnik miał znajomego, który tak skończył, a byli wśród denatów tacy, którzy pili jedynie okazyjnie, choć w dużych ilościach. Nie potrzeba być uzależnionym, ani ryzykować uzależnienia. Wystarczy powtarzać zalanie ryja w sposób powtarzalny, może być rzadko, ale z zamiarem powtórki i już jest ciągłe ryzyko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tu faktycznie jest pewien kłopot, bo "picie ryzykowne" jest pojęciem subtelniejszym i szerszym, niż tzw. binge drinkin', do tego dość intuicyjnym i zindywidualizowanym... w tekście pozwoliłem sobie /w ramach licentia blogica/ na ukryte założenie, że "wiemy, o co chodzi", choć z pełną świadomością, że to wcale nie znaczy, iż realnie wiemy, o chodzi :)
      natomiast z Twoim ostatnim zdaniem (ściślej: dwoma) jak najbardziej się zgadzam... można by rzec poetycko, że droga poznania granic własnego dopuszczalnego ryzyka usiana jest gęsto trupami śmiałków, którzy na nią wkroczyli...

      Usuń
  11. Nie każdy kto pije okazjonalnie czy nawet nadużywa alkoholu jest uzależniony. Uzależnienie jest chorobą postępującą, więc zwykle sytuacja się pogłębia i pogarsza, co może jeszcze bardziej potęgować uczucie wstydu. I wtedy błędne koło się zamyka gdyż uzależniony idzie w zaparte - mimo iż wszyscy widzą już , że alkohol przejął kontrolę nad jego życiem , sam zainteresowany nie potrafi się do tego przyznać. A dokąd nie przyzna się sam przed sobą , nie uzna tej prawdy to nie można mu pomóc. Wstyd jest złożonym stanem emocjonalnym. Spośród wszystkich, tylko ta emocja jest nabyta, odnosi się do cech, jakie ktoś ma i odnosi się do poczucia tożsamości i tego, jaką się jest osobą. Nikt nie chce utracić tzw. twarzy czy być wykluczonym. Obawa przed brakiem akceptacji ze strony otoczenia wywołuje poczucie wstydu, często też i takiego fałszywego wstydu o jakim piszesz. Powoduje też, że z czasem dana osoba może przestać akceptować siebie, ograniczać siebie, aby tylko zapobiec odrzuceniu ze strony grupy czy ważnej dla siebie osoby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiste jest, że samo nadużywanie nie świadczy jeszcze o uzależnieniu i pomijając wstęp, nie o takich ludziach jest tu mowa... tekst traktuje o pewnej grupce paranoików, którzy próbują przeczyć swoim motywacjom pod wpływem lęku, że zostaną ocenieni w jakiś przykry dla nich sposób... bo tym jest właśnie wstyd: lękiem przed oceną "nie tak", autodestrukcyjną emocją siostrzaną do poczucia winy...

      Usuń
    2. i ja też o tym ...tylko nie nazwałabym tych ludzi paranoikami - bo to poważne zaburzenie psychiczne , wymagające konsultacji z odpowiednim specjalistą . :) Powiedziałabym raczej , że tego typu zachowania wykazują jednostki mające problem z poczuciem własnej wartości , stąd brak pewności siebie i uzależnianie się od opinii otoczenia. Stąd lęk przed odrzuceniem... to tak w wielkim skrócie :)

      Usuń
    3. powiedzmy, że użyłem słowa "paranoik" w luźnym znaczeniu common tego słowa, a nie w ściśle naukowym; tak swoją drogą, to w oficjalnym naukowym nazewnictwie raczej odchodzi się od tego określenia...

      Usuń
  12. O alkoholu było, jest i pewnie będzie. Mnie szczególnie to zdanie uderzyło
    "Granica między iluzją i świadomie tworzoną wizją bywa nieraz dość nieostra, rozmyta." I wcale o alkoholu nie pomyślałam. Pomyślałam o pisaniu blogów i o tworzeniu własnej iluzji, że się panuje nad przekazem tego, co jest naprawdę w realu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego piłam? Kiedyś tam daleko w tyle- imprezowo, a potem typowe picie na smutki, faza przed wejściem w alkoholizm, a potem, bo deprecha, bo świat zły. I wcale nie miałam wyrzutów sumienia, że dużo piję. Moja sprawa, a innym nic do tego. Ale cały czas miałam świadomość, że jest granica- nie przekroczyłam, to jest moja wygrana. Czy mi smakowało- smakowało, piłam wódę, wina, piwo, likiery.... bimber też.
      Piłam, bo chciałam pić i nie szukałam wymówek. Nie będzie spowiedzi. Ludzie piją, bo mają powody. Pytanie jest jedno, odpowiedzi tyle, ile pijących ludzi.
      W Polsce jest mocno usadowiona tradycja, że się pije alkoholu ile można, z kim można i gdzie można, pod byle pretekstem.
      Stawia się granice- picie ryzykowne, nadużywanie, uzależnienie i po co?
      I tak człowiek sam jest w tym wszystkim- dopiero uzależnienie widać na zewnątrz, a i to nie zawsze.
      Jest problem, ale jest wolność wyboru i odpowiedź na postawione pytanie (zagadka) może być tylko ciekawostką.

      Usuń
    2. cytat faktycznie ciekawy, taki bardziej natury ogólnej i być może wart szerszego przemyślenia, choć w sumie wszystko kręci się wokół jakiejś odmiany, wersji, jakiegoś sformułowania Twierdzenia Godla...
      ...
      skoro znasz swoje motywacje do używania alkoholu inne, niż smakowe, nie ukrywasz ich /przede wszystkim przed sobą/, to wygląda na to, ze wszystko jest w porządku: nie należysz do omawianej grupki ani realnych smakoszy, ani fałszywych... czyli w tym konkretnym temacie nie ma o czym gadać...
      ...
      osobną sprawą jest, jakie motywacje do tego używania /nie tylko alkoholu zresztą/ uważamy za chore, a jakie są dla nas do przyjęcia... i to jest kwestia czysto subiektywna, zależna od wyznawanego i używanego przez nas systemu wartości, a jak wiadomo, takiego bezwzględnego, absolutnego, obiektywnego systemu wartości po prostu nie ma... można tylko mówić o podobieństwach i różnicach tych systemów u pani/a X., Y., Z., etc...
      ...
      tworzenie punktów granicznych takich, jak "nadużywanie", "picie ryzykowne", "nałóg", czy też "uzależnienie" wydaje mi się wartościowe, choćby w celu samoobserwacji własnych zachowań, czy też posiadania wspólnego języka z kimś, z kim na te tematy gadamy... aczkolwiek istotne jest, aby za dużo na te tematy nie myśleć, brać to bardziej na czucie, bo gdy się za dużo myśli, to może pojawić się problem, dokładnie zaś dwa przeciwstawne:
      - zaprzeczanie, wypieranie, że jakaś z tych granic została przekroczona /u siebie lub u kogoś/, mimo że realnie została przekroczona...
      - wmawianie /sobie lub komuś/, paranoizacja, że została ona przekroczona, mimo że wcale nie została...
      sytuacja na świecie jest dość dziwaczna, smutna i zabawna równocześnie:
      w ośrodkach leczących uzależnienia i inne dysfunkcje związane z nadużywaniem jest sporo ludzi, których nie ma z czego leczyć, za to poza ośrodkami żyje równie sporo ludzi, którzy do takiego leczenia się kwalifikują...

      Usuń
    3. Tworzenie punktów granicznych ma sens tylko wtedy, kiedy ludzie wiedzą, że one istnieją. Przeciętny pijący wie, że "jeszcze może", albo "już nie powinien". I dobrze wiesz, że możesz sobie gadać i gadać, pijący i tak wie swoje. Znam mechanizmy, znam kroki... robiłam z młodzieżą "Elementarz...". Mam siostrę- psychologa od uzależnień. Jednak dopiero wtedy, kiedy ogół będzie wiedział, jakie są etapy, będzie umiał oceniać swoje możliwości( bezpiecznego picia), wtedy możemy mówić tym językiem. A tu klapa, wyprowadza się ze szkół takie programy, takich prelegentów. A najgorsze jest to, że nie wpuszcza się ich do szkół wtedy, kiedy jest do tego najlepszy moment poznawczy.
      I jeszcze jedno przyszło mi na myśl- popatrz, jak pokazuje się detoksy, jak pokazuje się ludzi na odwyku- nawet człowiek o silnych nerwach ma dość takich widoków- umierających, trzęsących się "na głodzie", bełkoczących, zwinięte w kłębek ludzkie nieszczęścia,....kto ma odwagę podjąć się takiej akcji w stosunku do siebie, kiedy mu pod wpływem alkoholu dobrze?
      Akurat taki "wstrząs" i widok na alkoholików nie działa motywująco. Nawet dotarcie do tzw. dna też nie jest motywujące do leczenia się.

      Usuń
    4. te punkty to tylko teoria, która pełni rolę pomocniczą wobec praktyki i wydaje mi się to jasne... na przykład takie "picie ryzykowne" wciąż jest pojęciem intuicyjnym, mimo że używane jest w nauce... trochę więcej można już powiedzieć o "uzależnieniu", gdzie wymyślono dla uściślenia tzw. "objawy osiowe", ale mimo tego bez intuicji nie zawsze jest łatwo rozpoznać to uzależnienie / w rozumieniu medycznym/ i stąd nieraz wynika sytuacja, o której wspomniałem wcześniej: są ludzie zdrowi, których mimo to próbuje się leczyć i są ludzie chorzy, których uznaje się za zdrowych...
      ...
      a te filmiki "pedagogiczne" to już jest kompletna porażka, bo już wiadomo od dawna, że wszelkie terapie awersyjne i profilaktyki bazujące na tejże awersji po prostu nie działają...

      Usuń
    5. Czyli należało by pokazywać piękno świata tego, który uzależniony traci? Może by i zadziałało w przypadku, kiedy traci normalny świat, a co z tymi w patologii? Do kitu to wszystko. Zostawić samemu sobie źle, leczyć nijak.

      Usuń
    6. tak szczerze mówiąc, to nie jest łatwo zrobić dobrą antyreklamę nadużywania alkoholu... większość takich produkcji zwykle jest naiwna do bólu i po prostu śmieszy jedynie, a skuteczność jest żadna, zerowa... chyba w ogóle bym odpuścił takie działania i ograniczył się do uczciwego dziennikarstwa informacyjnego, na przykład podawania regularnych statystyk wypadków na drodze "pod wpływem" lub przypadków przemocy domowej, ale bez żadnych komentarzy... tylko z tym drugim, z tą przemocą, to jest osobny kłopot, że polski obecny reżim, jego linia ideologiczna nie ma nic przeciwko tej przemocy... dla neokomuchów gorszą zbrodnią jest np. "tęczowa maryjka", niż pobicie kobiety przez nawalonego chłopa...
      a największy syf jest, gdy media podają raz na jakiś czas taką wiadomość, że jakiś kierowca kogoś zabił po pijanemu, akurat miał (teoretycznie) śmiertelny promil w organizmie i przeżył... wtedy taki news ma znamiona peanu, jak dla bohaterskiego czynu, brakuje tylko do kompletu inicjatywy zrzutki na pomnik dla takiego gnoja...

      Usuń
  13. Jeśli ktoś mówi, że "pije tylko dla smaku", albo tłumaczy, że "udało" mu się nie wypić w czasie świąt ani kropli, jestem osobą, która mówi o alkoholu jako druga, w reakcji na takie wyznania. Nie przyszłoby mi do głowy zastanawiać się, czy w święta daję radę bez ... do tego stopnia alkohol jest dla mnie nieistotny życiu. Oczywiście skutek tego jest taki, że do pewnego momentu nie zauważałam w moim otoczeniu osób mających z tym narkotykiem problemy. Dopiero z perspektywy kilkunastu lat widzę, że gdy ja ledwo umoczyłam usta w winie, a w tym czasie mój były partner (z tzw. mocną głową) kończył ósme piwo, to była to scena dość kuriozalna i tak mogła wyglądać z jego perspektywy (z tej pozycji widzę też, że zamawiałam kieliszek wina głównie dlatego, że on też zamówiał alkohol, poza tym "adult people do" ... gdybym była sama alkohol najczęściej wcale nie pasowałby mi do tego co jadłam). Jeśli czepiam się tematu alko na blogu, to z powodu mojego zafascynowania mechanizmami uzależnienia (głównie psychologiczno-społecznymi). No i chyba trochę też, żeby zamieszać kijem w głowach komentatorów wychowanych w pijanych domach, którzy za wszelka cenę próbują wybielać rodziców. Dlaczego tak duży procent Polaków "pije tylko dla smaku"? Powód chyba jest w poprzednim zdaniu - nieprzepracowanie chlania we własnej rodzinie. To tylko hipoteza oczywiście, pewnie jest kilka równie dobrych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wygląda na to, że mamy kolejną, jeszcze jedną hipotezę: "fałszywi smakosze" mówią, że oni "tylko" dla smaku, bo tak w domach rodzinnych im wbito do głowy, żeby tak właśnie mówić, pusta formułka dla samej formułki...
      tylko tu warto podkreślić jedną sprawę:
      fałszywi smakosze przeważnie nie piją zbyt dużo i często, nie mają więc powodu, aby to ukrywać, maskować... oni ukrywają (nieraz też przed sobą) swoje motywacje, że chcą sobie wywołać jakiś drobny rausz, tak, jakby jakikolwiek stan rauszu był dla nich czymś zdrożnym, czego należy się wstydzić... ba, być może nawet sam fakt napicia się uważają za jakąś okropność, więc próbują to usprawiedliwić słowem "tylko", które jest tu kluczowe... i to jest w tym wszystkim najbardziej intrygujące...

      Usuń
    2. Hm, wiesz, moja hipoteza wyniknęła częściowo z oglądania serialu "Chłopi" (tak sobie z mężowskim ostatnio wieczory spędzamy). W serialu panie przypijając robią na końcu tragiczne miny, jak to im gorzała nie smakuje. Przypomniało mi się, że moja babcia robiła podobnie tragiczne miny, gdy z ociąganiem piła alkohol na imprezach okolicznościowych na wsiach Wielkiej Polski ;). Mnie się to jeszcze kojarzy z tym, że gdy kobiety (prawdziwe, nie takie jak ja) widzą mysz to piszczą. W sensie robisz coś, bo tak się robi, bez myślenia co czujesz na dany temat (kobiety piszczące na widok myszy, wąchają też niemowlęce gówna i wtedy nie piszczą, bo wtedy się nie piszczy).

      Usuń
    3. pamiętam te sceny z filmu i pamiętam też z realu rytualne krzywienie się podczas różnych męskich, krótkich i szybkich wódeczek z okazji czegoś tam, wtedy nieraz towarzystwo zaprasza jeszcze kogoś z boku na poczęstunek, ta osoba się najpierw wzdraga, odmawia, ale w końcu ulega, po czym właśnie się krzywi, ktoś wtedy zadaje pytanie "coo? niedobre?" z takim jadowitym uśmieszkiem i zbiorowy rechot dopełnia rytuału...

      Usuń
  14. Kurcze, ja to nigdy nie miałam pociągu do alkoholu, nie miałam i nadal nie mam nawet najmniejszego. Alkohol był w mojej rodzinie czymś koszmarnym, był powodem strasznych chwil, czegoś, co cały czas gdzieś mnie prześladuje...pewnie dlatego. Nie wiem, czemu kiedyś chciałam być barmanką, nie piję, nie lubię barów...ale nawet kurs skończyłam, sama się zastanawiam cóż to była za zachcianka. hehe Nie oceniam pijących, nie przeszkadza mi, kiedy ktoś pije alkohol, choć z umiarem. :) Przeraża mnie to, co się dzieje z człowiekiem, kiedy za dużo wypije...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prowadziłem kiedyś bar, ale w okolicznościach obiektu handlowego, gdzie klient zamawiał, płacił, wypijał swoje i szedł sobie... za to wysłuchiwanie cudzych mądrości po kielichu było już dla mnie nie do przyjęcia... choć z drugiej strony, taka gadanina może być czasem źródłem cennych danych do wykorzystania w biznesie...
      słyszałem też kiedyś wywiad z pewnym artystą kabaretowym, który opowiadał, że pracując jako barman zebrał zaiste bardzo bogaty materiał do wykorzystania w swojej przyszłej twórczości...
      ale ten post akurat jest o ludziach, o pewnej ich grupce, którzy zwykle nie piją zbyt wiele, przeważnie właśnie wręcz umiarkowanie...

      Usuń
  15. Musze przyznać, że kiedyś byłam w komisji przyznającej funduzse alkoholikom. Nie spotkałam nikogo, kto chciałby się leczyć dobrowolnie, natomiast sami o sobie nie mówili, że piją, tylko że jako chorzy powinni mieć specjalne prawa. I mieli, niestety. I mają nadal choćby dach nad głową u Albertów,darmowe posiłki, pracowników obsługi, podane do stołu czyste ubrania, podczas gdy żona z dziećmi na tułaczce, kiedy dom "poszedł" na wódkę, a święta krowa dostawała jeszcze za picie pieniądze.
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pracując z uzależnionymi /głównie opiatowcy/ i znając takich również prywatnie również zauważyłem, że potrafią oni być, choć rzecz jasna nie wszyscy, nadzwyczaj roszczeniowi, a wynika to ze zwalania winy za swoją chorobę na wszystko inne, co nie jest nimi: rodzinę, system, różne inne okoliczności, nawet na przysłowiowe kluski, że są krzywe... trochę inne spojrzenie na sprawę mają ludzie z dłuższym stażem choroby, mający za sobą już (nieudane) próby leczenia, ale to nie zmienia ogólnej prawidłowości... logika jest prosta: skoro coś ich skrzywdziło, to niech coś im to zrekompensuje...
      ...
      tylko jest jeden drobiazg... ten post /pomijając wstęp/ nie jest o ludziach uzależnionych... fałszywi smakosze, o których traktuje tekst, piją umiarkowanie, stosunkowo niewiele, w sposób kontrolowany, mimo to wypierają fakt, iż ich intencją jest zrobić sobie trochę inaczej w głowie... nie są bynajmniej grupą problemową, więc na to zjawisko raczej rzadko zwraca się uwagę...
      serdeczności :)

      Usuń