14 stycznia 2019

Przemoc związkowa i zaburzone priorytety

Termin "przemoc związkowa" wykoncypowałem po to, by ominąć nim rafę sporu "przemoc domowa" versus "przemoc w rodzinie". Nadmienię tylko, że pozwolę sobie nieco zawęzić znaczenie słowa "związek" odcinając roboczo, na potrzeby tego posta związki typu "fuckin' friends" oraz inne rodzaje luźniejszych relacji. Ominę tym samym inną rafę, mianowicie dyskusję na temat: "czy taki związek to związek". Odetnę też związki więcej, niż dwuosobowe, tak gwoli uproszczenia sytuacji bez zbytniej szkody dla ogólności.
Po tych zabiegach wstępnych można jechać dalej:
Niejaki pan Mateusz Morawiecki twierdzi, iż /cytuję/: "Przemoc pojawia się częściej w związkach nieformalnych, a nie tych usankcjonowanych prawnie". To ja z nim zapolemizuję, spróbuję wykazać, że źle twierdzi. Może nie tyle źle, co nie najlepiej. Tak samo jak on nie mam żadnych danych pod ręką, więc nie mogę postawić tak mocnej tezy, że jest odwrotnie. Wykażę jedynie bazując na własnych obserwacjach otoczenia, że w związkach rejestrowanych jest większe prawdopodobieństwo zaistnienia tejże właśnie przemocy.
Obserwacje zaś są takie, że mnóstwo, a przynajmniej sporo ludzi ma zaburzone priorytety w temacie związków. Wydawać by się mogło, że najważniejsza, na pierwszym miejscu jest osoba, z którą ma się bliskie relacje, z którą się po prostu jest. Związek zaś to sprawa poboczna, niejako przy okazji, to tylko stan bycia razem przez jakiś tam okres czasu. Tymczasem owi ludzie mają jakoś to tak przestawione, że najważniejsze jest dla nich bycie w związku, zaś osoba partnera/ki to tylko przedmiot, narzędzie realizacji tego bycia. Nie potrafią w pełni przeżywać bycia z tą osobą, cieszyć się chwilą obecną, bo uwagę im zaprząta realizacja samego związku. To powoduje, że taki człowiek wkręca się w związek z kimś pierwszym z brzegu. Samo w sobie to nie jest zawsze takie złe, bo ten ktoś naprawdę może być wart tego, by z nim być. Tu rzecz polega na tym, że wartością jest już sam fakt, że ten ktoś jest. Podłoże tego jest czysto lękowe, polega na urojeniu, że kolejne spotkanie tego kogoś już się nigdy nie zdarzy. Czasem też jest to wyraz uległości wobec stada, które naciska, by koniecznie kogoś "mieć", nie bacząc na to, że ktoś woli być singlem i doświadczać jedynie przygód lub wcale nic nie doświadczać. 
Tedy jest sobie związek, ale żeby istniał trzeba się nieco postarać. Dbać o siebie, tudzież o partnera/kę, co dla wielu może być zbyt męczące. Związek to jest odpowiedzialność, zaś wolny związek wymaga jej więcej. Gdy jej zabraknie, partner(ka) po prostu odchodzi. Więc aby tak bardzo się nie męczyć, brany jest ślub. Tu również dochodzi kwestia stada, które na ten ślub ciśnie. Za to po ślubie tak bardzo już się starać nie trzeba, więc często postawa oraz funkcjonowanie jednej osoby, nieraz też obojga, potrafi ulec szybkiej metamorfozie. Na minus zresztą. Czasem znika maska zasłaniająca "teraz cię mam i rządzę". Oczywiście zawsze można odejść, ale jest to mocno utrudnione i o to w ślubie chodzi. Co tedy się dzieje, jeśli ktoś sobie wymyślił, że jak weźmie ślub, to będzie dobrze? Po jakimś czasie okazuje się jednak, że to "nie ta", "nie ten" i że w ogóle wcale nie jest dobrze. Ów ktoś zauważa, że tak naprawdę nie chodziło o ślub, tylko o to, żeby było dobrze. Tkwi jednak w tym nie wiedząc, co z tym zrobić. Pojawia się frustracja, zaś frustracja nieraz rodzi agresję. Sama agresja jako taka nie jest ani dobra, ani zła, ale ta jest akurat dość paskudna i manifestuje się aktami przemocy: fizycznej, psychicznej lub hybrydowej.
Rzecz jasna przyczyny tej przemocy bywają różne i może się ona zdarzyć zarówno w związku wolnym, jak też rejestrowanym. Ale sytuacje jak powyżej opisano zdarzają się tylko w tym drugim przypadku. To zaś oznacza wprost, że bardziej prawdopodobne jest zaistnienie większej ilości przypadków tej przemocy w takich to właśnie związkach. Co było do okazania.
Ale to jeszcze nie koniec. Bo pojawia się sugestia, że małżeństwo jest be, a wolny związek cacy. Ale to akurat jest nieprawda, bo małżeństwo wcale nie jest głupim konceptem. Pod warunkiem jednak, że nie jest ono ani celem, ani priorytetem, lecz jedynie dodatkiem. Bo inaczej może mieć miejsce sytuacja opisana wcześniej. Poza tym jest jeszcze coś. Otóż pan Morawiecki bynajmniej wielkiej głupoty nie palnął, a raczej nie palnąłby, gdyby mówił na temat Kanady. Otóż wydłubały mi się z neta pewne dane: ===TU===. Spory materiał, więc zapewne nikomu nie będzie się chciało weń wnikać, podam więc tylko pewną jego puentę, a jest nią to właśnie, co ów pan powiedział. To oznacza zaś tyle, że mieszkańcy Kanady są średnio mniej lękowi, mniej podatni na nacisk stada, wychodzi też na to, że mają prawidłowe priorytety.
Polecam na koniec poezję śpiewaną, nieźle pasuje do tematu.

80 komentarzy:

  1. Moja koleżanka poznała ojca swego dziecka jakieś 20 lat temu. Miało dojść do ślubu, ale jakoś się nie złożyło, choć w drodze było dziecko. Wychowywali je wspólnie, bez żadnego sądowego nakazu i ustaleń. Gdy dziecko dorosło, postanowili wziąć ślub i zamieszkać razem. Jestem pewna, że ten związek będzie trwały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kwestii trwałości już nie poruszałem, ale tu jest taka sprawa, że mnóstwo ludzi postrzega trwałość jako cel... trwałość jest co prawda pewną wartością, ale jest to skutek, a nie cel... taka trwałość oznacza, że wszystko jest okay... ale gdy ludzie dążą do tej trwałości za wszelką cenę, wtedy nawet gdy ten cel osiągną, to sam związek niekoniecznie jest udany i robi się z niego tzw. "martwy związek"...
      no, ale w opisanym przez Ciebie przypadku taka sytuacja raczej nie grozi...

      Usuń
    2. Trwałość jest ogromna wartością, gdy są w związku dzieci. Może nie największą, ale ogromną.

      Usuń
    3. utrzymywanie związku (czy małżeństwa) na siłę, jak to mówi się nieraz "dla dobra dzieci", tak naprawdę szkodzi tym dzieciom... martwy związek z definicji nie jest już związkiem, nawet gdy między partnerami panuje pokojowe współistnienie, nie ma w nim żadnego ciepła, żadnych głębokich relacji, tylko ich sztuczne pozory, co najwyżej powierzchowna uprzejmość... dzieci to obserwują, uczą się takich relacji zupełnie podświadomie, a potem ten wzorzec powielają we własnym życiu, a nawet gdy dostrzegają, że coś tu jest nie tak pomiędzy rodzicami, to również ich psychice nie służy...
      oczywiście rozstanie się rodziców też jest dla dzieci stresem, ale dla dobra tych dzieci jest to zwykle o wiele lepsze wyjście...

      Usuń
    4. Nie do końca się zgodzę PKanalio. Poczytaj sobie książkę Dorosłe dzieci rozwiedzionych rodziców to się przekonasz, że nie jest to takie znowu dobre. Poczytaj sobie fora macoch to się dowiesz, że tzw. patchwork jest o wiele gorszy niż życie dziecka w rodzinie, w której miłość trochę wyblakła.
      Po za tym, co dwie pensje to nie jedna, mężczyźni alimentów płacić nie lubią dla byłych dzieci z poprzednich związków ( dla większości facetów to są byłe dzieci). A dzieci z takich rozbitych rodzin trąca majątkowo, bo np. więcej dzieci dostają z drugich rodzin i edukacyjnie, ponieważ zazwyczaj rodzice zajęci swoją druga rodziną nie wspierają swoich dzieci z poprzednich związków w edukacji, wiec takie dziecko jest same a to nie jest łatwe.

      Usuń
  2. Nie wiem skąd pan Morawiecki wysnuł taki wniosek, powtarza po prostu po kimś, jak uczeń szkoły podstawowej powtarza zdania i sądy dorosłych.
    Można się domyślać po kim powtarza, bo gdyby pomyślał samodzielnie, to nie wypowiadałby się wcale, jeśli nie chce się komuś narazić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to, że Morawiecki sam z siebie tego nie wymyślił to ja nie mam najmniejszej wątpliwości... ciekaw za to jestem, czy zdaje on sobie sprawę, że państwo /w domyśle PRL/ od którego tradycji tak neurotycznie jego rząd/partia się odcina traktowało wolne związki /tzw. "konkubinaty"/ jako źródło wszelkiego zła, nieprawości, rui i porubstwa...

      Usuń
  3. Jak pięknie powiedział ks Boniecki mój obecny autorytet,
    związek nie zabiera wolności on wzmacnią odpowiedzialność za drugą osobę, tę którą przecież kochamy.
    Znaczy, to nie mniej , nie więcej że powinniśmy o siebie dbać, a nie nóżki i rączki obcinać i nie sądzę aby miało jakieś znaczenie czy mamy ślub czy też obywamy się bez niego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sam związek wolności nie zabiera, wolność może próbować zabierać jedna osoba drugiej, ale wtedy do dupy z takim związkiem...

      Usuń
    2. Przemoc to wywieranie presji,wymuszanie woli podporządkowania się
      To ani związek ani małżeństwo...
      Ludzi w małżeństwie trzymają wspólne kredyty, dzieci może pies a w związku nie ma nic wspólnego oprócz miłości a jak jej nie ma to trzeba się rozwiązać

      Usuń
    3. nie tylko wywieranie presji, nieraz jest to odreagowywanie na najbliższych jakichś swoich syfów wewnętrznych przywleczonych z zewnątrz, np. z pracy czy innych sytuacji... np. ktoś komuś zajechał drogę autem na ulicy, a potem partner(ka) ofiary tego zajechania zbiera za to łomot...

      Usuń
    4. Problem ten nie tylko dotyczy mężczyzn.tak postępuje szeroka grupa kobiet
      Są to dominujące w związkach podmioty, które nigdy nie zaistniałyby w związku z kimś potężniejszym.
      Mogą wtedy bez cienia wstydu wyżywić się na słabszym, który kocha mocniej...

      Usuń
    5. ja w poście planowo nie poruszałem sprawy, czy przemoc stosują kobiety, czy mężczyźni, bo zdarza się to, i jednym i drugim... wspomniałem tylko w dyskusji o różnych preferencjach metod... ale tylko preferencjach...
      ...
      tak abstrahując już od samej przemocy, to wspomnę o nader upierdliwych typach ludzi /obojga płci/, którzy gdy ktoś im popsuje humor w jednym miejscu, to gdy znajdą się w drugim miejscu, w którym ludzie mają dobry humor, robią wszystko, by im ten humor spieprzyć... czasem jest to nieświadome, ale czasem jest to ewidentna premedytacja powodowana zawiścią...

      Usuń
    6. Nie dajemy sobie rady z własnymi nastrojami,jakie czasy tacy ludzie.
      Zauważ, że nawet wśród blogerów dominuje maniera, dotyczące posta, który nie musi przecież wszystkim podobać,bo ilu ludzi tyle gustów,że zamiast nie pisać nic , dopisują jakieś przykre uwagi, absolutnie z kosmosu😑
      Wylewanie frustracji.
      Gniew i złość nie jest niczym złym.
      Podobno nie powinno się go kumulować.
      Ja mam coś z byka. Gdy wkurzę się konkretnie na daną osobę wylewa na nią wiadro pomyj, żeby nie trafiło na niewinne osoby...

      Usuń
    7. gniew i złość jako takie nie są ani dobre, ani złe... ale mnie intryguje coś innego: są ludzie, którzy lubią się gniewać i złościć, więc robią to częściej, niż inni... okay, tylko nie rozumiem, dlaczego choć przy tak intensywnym treningu powinni się tego nauczyć to oni wciąż nie umieją?...
      fascynujące to jest w swym braku logiki...

      Usuń
    8. Istnieją ludzie którzy nie potrafią czerpać radości z z życia.
      Najgorsze że zaraża tym, jak grypą pozostałych...
      A właśnie na to szczepionek nie podają - paradoks funkcjonowania firm farmaceutycznych..
      Może wynika to z faktu, że trudno tak komuś face an face wypluć,że klimat truje

      Usuń
  4. Tak jak się rozlglądam wokół siebie... wychodzi mi że ludzie nie są stworzeni do stałych związków. Wiem, że zaczynam od czapy, bo nie o tym notka, ale do instytucji małżeństwa i tej grobowej dechy, która ma dopiero rozłączyć ludzi zawsze podchodziłem sceptycznie. Nie mniej jednak moja "symbioza" trwa już lat naście, usankcjonowana została ślubami itd. i jakoś na szczęście żadnemu z nas to nie przeszkadza.
    Jaki jest punkt za małżeństwem? Odejście jest trudniejsze, wiąże się z wieloma problemami. Nieraz jest tak, że komuś łupnie coś do głowy, żeby rozwalić związek, a potem żałuje i nagle okazuje się że ta decyzja zrujnowała życie kilku osobom...
    Na temat przemocy jako takiej trudno mi się wypowiadać. Zauważyłem tylko, że narracja jest taka, że to kobiety padają tylko jej ofiarą. Nie jest to prawdą - psychicznej, a nawet fizycznej przemocy doświadczają też mężowie. Tylko to też temat tabu, bo jak to możliwe, żeby baba chłopa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ta narracja bierze się chyba stąd, że mężczyźni preferują przemoc fizyczną, a kobiety stosują bardziej subtelne metody, to pierwsze "się widzi", to drugie jest trudniejsze do zauważenia... trudniejsze też z przyczyn kulturowych: nieraz chłopu nawet przed sobą samym nie jest łatwo przyznać, że baba go nęka, a co dopiero poskarżyć się komuś, kto prędzej go wyśmieje, niż pomoże...
      ...
      nie zajmuję się pytaniem, czy ludzie są stworzeni do stałych związków, gdyż nie uważam go za poprawnie postawione... stałość /trwałość/ związku uważam za skutek, a nie cel, więc takie pytanie nie ma sensu...
      aczkolwiek zdarzają się ludzie, którzy zaczynają się w związku nudzić i funkcjonować destrukcyjnie (dla tego związku), nie świadczy to jednak o tym, że nie są do bycia w związku stworzeni, co najwyżej o tym, że nie są stworzeni do bycia w tym konkretnym związku...
      ...
      ten punkt dla małżeństwa brzmi sensownie, to faktycznie może być zabezpieczenie przed pochopnymi decyzjami podejmowanymi na chwilowych emocjach...

      Usuń
  5. Bedzie nie na temat... ale doszłam do wniosku że jesteś psychologiem.
    Odkryłam Amerykę???
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bym stawiał na psychoteraputę.... :)

      Usuń
    2. z zawodu wyuczonego /ale nigdy nie wykonywanego/ to ja jestem matematyk uniwersytecki...
      ale (psycho)terapią zajmowałem się zawodowo, po dłuższej przerwie znowu dłubię w temacie, raczej dorabiając, niż zarabiając...
      jest to też przy okazji coś w rodzaju hobby, ale stawiam bardziej na praktykę, niż teorię (tu mam spore luki)... za to przydaje się matematyka /ta przez duże "M", a nie jakieś tam rachunki/...

      Usuń
    3. A wiesz że ja znam absolwenta Politechniki, który jest bardzo dobrym historykiem-amatorem?

      Usuń
    4. słowo "amator" brzmi dwuznacznie, bo albo oznacza tylko hobby, albo zwrot w karierze zawodowej startując z pozycji "naturszczyka", a to nie jest to samo...
      niemniej jednak przykładów tego typu jest wiele, że człowiek nie musi się fiksować na jednym, tylko może realizować się wielokierunkowo...
      np. najwybitniejszy polski piłkarz Kazimierz Deyna (RIP) był z zawodu wyuczonego technikiem - modelarzem obuwia i nawet był oficjalnie zatrudniony w tym fachu na początku swej kariery, choć nie przepracował w nim ani minuty :)...

      Usuń
    5. W tej psychoterapi bark jest jednak podstaw akademickich. To sie czuje:)

      Usuń
    6. @Ania...
      gdy pierwszy raz po studiach poszedłem do regularnej, etatowej pracy, dyplomowanych psychologów był nadmiar, a większość gówno się znała na robocie, za to był popyt na praktyków życiowych... oni mieli największy wpływ na pacjentów, a psycholodzy albo się od nich uczyli, albo pętali się po ośrodku i tylko przeszkadzali...
      oczywiście teoria też się przydawała i praktycy chętnie z niej korzystali, ale tylko tyle, ile było to konieczne...
      takie podejście pozostało mi do dziś... dobrze jest dużo wiedzieć, ale źle jest wiedzieć za dużo...

      Usuń
    7. Nie czaisz. Akademickosc to nie wszystko, ale akademickie wyrobienie w temacie powinno sie miec. Niczego nie gwarantuje, ale czasami chroni przed pomylkami na zywym materiale. Oni sie nie paletali. Moze tylko nie wtryniali sie, ale obserwowali, wszak obesrwacja to jedna z podstawowych metod ? Nie obserwujesz przyrody? Nie czerpiesz z owych obserwaci potrzebnych ci informacji?
      Jestem za przelraczaniem akademickosci i wchodzenie w zycie, ale zeby cos przekroczyc to trzeba najpierw znac zasady tego co przekraczamy. Nie sadze abys technicznie przewyzszal tych po akademaich:)) Sorry Winnetou.

      Usuń
    8. @Ania...
      ja mam inne spojrzenie na tą robotę, takie, że nie chodzi w niej o żadne przewyższanie kogokolwiek...
      aczkolwiek zdarzają się typy i zdarzają do tej pory, którym chodzi w tej robocie o pomaganie, ale głównie sobie...

      Usuń
    9. Im dluzej zyje tym coraz bardziej doswiadczam, lub tez widze , ze ludzie to pomieci egoisci. Kazdemu chodzi o siebie samego. Nie czujemy tych obok ( choc mozna miec inteligencje emocjonalna ponadprzecietna). Czujemy i przezywamy samych siebie.
      Dlatego w sumie , kazdemu biega o niego samego.
      A ta robota, to nie doradzanie. Raczej sluchanie… takie aby obok poczul, ze sluchasz a nie tylko slyszysz. Ludzie dochodza do rozwiazan sami. Bo jak to kiedys bedac nieopierzona nauczyciela uslyszalam od kogos ze stazem: " Wszystkie odpowiedzi sa juz w nas. "

      Usuń
    10. @Ania...
      masz pełną rację... nie chodzi o to, by klientowi mówić, co ma robić, ale stworzyć warunki, by sam na to wpadł...
      oczywiście jest to duże uproszczenie... bo czasem trzeba kogoś "kopnąć w dupę", wstrząsnąć nim, wkręcić w trudną sytuację, by nabrał odporności...
      ...
      wspomniałem o tych ludziach, co to bardziej sobie chcą pomóc, niż komuś, bo sporo takich pcha się na psychologię, czy do pracy z tym związaną, bo sami mają ze sobą problem i chcą go w ten sposób rozwiązać...
      ...
      ale wydaje mi się, że my kiedyś już o tym wszystkim gadaliśmy? :)..

      Usuń
    11. Nie gadalismy tak konkretnie, ale raz tu, raz tam… jakby sie to do kupy zebralo to wyszedlby chyba jeden Dialog.


      A wiesz? Ja uwazam, ze psychologia powinna byc wykaldana w szkolach, jako prezdmiot. Ludzkosc zapedza sie w technike. Wyksztalcenie techniczne jest super oplacane, mozna znalezc robote...technicy, inzynierowie sa na topie. Ma to zwiazek z kierunkiem rozwoju jaki przyjela nasza cywilizacja. Natomiast w owym rozwoju zapominamy ze ludzmi jestesmy, i nam to, i owo dolega. Mamy jakas psyche, dusze i te inne. Skoro ludzie idacy na kierunki humanistyczne zartuja sobie , ze po tym to ich praca w Mac Donaldzie czeka, bo konczy sie w swiecie popyt na humaistow - to ja dziekuje.
      I potem ma sie delikwenta ( chociaz z czlowiekiem zawsze jest Problem) jak to ostatnio kumpela wkurzona mi mowila: " Wiesz ten moj dupek ( nie za dlugo bedzie bylym) nie umie rozmawiac o swoich uczuciach, emocjach- nazwac ich za grosz nie potrafi… On chyba nie wie, ze on cos przezywa, a moze on nic nie przezywa?".
      Szczerze powiedziawszy to wywodzi sie z domow: Rodzice o tym nie gadaja, nie mazywaja swoich stanow emocjonalnych przy dzieciach….
      I mi sie podobalo, ze w przedszkolu u Marie byl taki program, w ktorym te dzieciaki uczone byly okreslania swoich emocji. Uczenia sie mwoienia o nich. Uwazam, ze takie dzieciaki sa madrzejsze od swoich starych.

      Usuń
    12. Jestem za psychologia, uczeniem sie jej studiowaniem, robieniem sobie z niej drugiego fakultetu i te inne....
      Nie bylaby zla, jako przymus ( bo technicy nie bardzo kreca sie tego typu naukami) dla wszelkich technicznych glow

      Usuń
    13. pomysł psychologii w szkołach jest znakomity, rzecz tylko w tym, jak taki przedmiot realizować... nie widzę sensu pakować dzieciakom do głowy za bardzo teorii, stawiałbym raczej na jakieś warsztaty komunikacji, radzenia sobie ze stresem, czy np. to o czym piszesz w przypadku Marie /świetna sprawa/... to by było okay...
      czyli ucząc się o psychologii uczyć się jednocześnie siebie...
      ...
      podział na "ścisłowców" i "humanistów" wydaje mi się głupi, zbyt uproszczony... trochę większy sens jest mówić o uniwersyteckich "artystach" i politechnicznych "rzemieślnikach", ale też pod warunkiem, że mamy do tego dystans, nie traktujemy zbyt poważnie...

      Usuń
  6. Rozumiem, że w podtekście ukryty jest temat; przemoc domowa czy przemoc w rodzinie??? Zwał jak chciał, byle nie stracić z pola widzenia ofiar przemocy. Nie będę dyskutować- gdzie tej przemocy jest więcej; czy w związkach formalnych czy nieformalnych; bo krzywda jest krzywdą nawet jeśli dotyczyłaby tylko jednej osoby. Nie na nazewnictwie należałoby skupiać uwagę, takie jest moje zdanie. Patologia dotyka różne związki. Wiele zależy od charakteru,świadomości i odpowiedzialności "związkowców". :)
    Mój/nasz związek małżeński [sakramentalny, bo cywilny jubileusz już minął] wkrótce będzie obchodził szafirowe gody. Było nam ze sobą trochę dobrze, trochę źle, lecz nie wyobrażam sobie życia bez siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. właśnie nie... wyraźnie chciałem uniknąć dyskusji na temat nazwy, czy "domowa", czy "w rodzinie", bo uważam to za puste gadanie, stratę czasu... być może ten detal jest ważny przy tworzeniu przepisów i procedur, ale nie o procedurach jest mowa w moim tekście i wystarczy doń intuicja, tzw. "wiemy o co chodzi" z tą przemocą...
      ...
      no, i pogratulować... nie długiego czasu bynajmniej, lecz tego, że więcej było dobrego, niż złego w tym czasie :)...

      Usuń
    2. A ja sama sobie bym pogratulowała dobrego, wyrozumiałego i kochanego męża [przy tym uśmiech od ucha do ucha] :) :) :)

      Usuń
  7. Trochę Ci całą koncepcję pogmatwam, co ze zrozumiałych względów sprawia mi niezwykłą przyjemność, o czym pewnie już doskonale wiesz ;)

    W swojej ocenie pominąłeś pewien dość istotny aspekt tworzenia się związków nieformalnych. Też nie znam żadnych badań na ten temat, też mogę się opierać li tylko na własnych obserwacjach, lecz jak mniemam, gro tworzących takie związki to partnerzy po przejściach. Uciekanie od małżeństwa, szczególnie zaś sakramentalnego, jest wśród młodych zjawiskiem nowym, rzekłbym z perspektywami, ale jeszcze marginalnym.

    Do tej przyczynowości związków nieformalnych należy dodać, jako główny motyw, rozczarowanie związkiem formalnym (innego powodu dla niech nie ma, nikt nie rozwodzi się z powodu plusów w małżeństwie). Z jednej strony to rozczarowanie jest plusem w nowym związku, z drugiej, ciężarem, który większość nie potrafi unieść, stąd i przemoc w nieformalnych związkach. Jest gorzej, nieformalni są na nią bardziej narażeni, któreś w „nerwach” wybuchnie, obrazi się i „żegnaj Genia”, specjalnych konsekwencji nie będzie. Jest jeszcze gorzej. Przynajmniej połowa rozwodzących się jest „przyczyną”, druga połowa „ofiarą” rozwodu. Przy czym ta pierwsza połowa, to przypadki, które określiłbym jako beznadziejne, a to dlatego, że gdyby chcieli się „poprawić”, uczyniliby to w pierwszym małżeństwie, unikając rozwodu. Paradoksalnie i tak to wychodzi na plus związków partnerskich. Przemocogenność (to mój twór językowy) jest dużo większa, a mimo to tej przemocy w różnego rodzaju konkubinatach nie jest znacząco większa, a nie wiem, czy w ogóle większa.

    Największym zaś pozytywem związków partnerskich ludzi po przejściach jest to, że nie popadli w marazm i wciąż szukają swojej „połówki” (nie mylić z pojemnością butelki).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgadzam się z jednym, że pewna ilość ludzi po rozwodzie faktycznie nie kwapi się do ślubu, gdy znajdą się w kolejnym związku...
      /przy okazji dodam, że zdarzają się ludzie, którzy po zakończeniu bycia w związku (rejestrowanym lub nie) wybierają bycie singlem i bywają w tym nader wytrwali, ale to już osobny temat/...
      dyskusyjne jednak jest dla mnie owo "gro(s)", które zrozumiałem jako "przeważająca większość"... bo istnieje też pewna ilość ludzi, którzy od początku wykluczają ślub będąc w związku, a przecież nie mieli własnych doświadczeń bycia w rejestrowanym związku (małżeństwie) i nie jest to wcale nowe zjawisko, tudzież nie tak rzadkie - tu można też mówić o jakimś "gro(s)"...
      /pominę już kwestię, że nie wszyscy są w tym wykluczaniu konsekwentni, bo niektórzy dochodzą po jakimś czasie do wniosku, że ów ślub może im się jednak opłacić, a przynajmniej nie zaszkodzić/...
      oczywiście ani ja nie wiem, ani także Ty /tak sądzę/, która z tych grup jest liczniejsza, ale mi z obserwacji wynika, że żadna z nich nie ma jakiejś wielkiej przewagi liczebnej nad drugą...
      ...
      poza tym zgrzytnęło mi owo "uciekanie" od małżeństwa... czy jeśli nie czytam romansów lub nie chodzę na widowiska baletowe, bo nie mam na to chęci i nie czuję takiej potrzeby, to znaczy że uciekam od tych zajęć?... toż to hogwash jakiś...
      być może tylko tak Ci się tylko wymsknęło, ale owo "uciekanie" to zwykle jest narzędzie manipulacji, którego używa stado, by ten ślub na kimś wymóc... to "uciekanie" jest zwykle używane w złożeniu jako "uciekanie od odpowiedzialności", co stanowi kolejny hogwash, być może gorszy, bo prędzej jest odwrotnie, że to właśnie ślub jest ucieczką od odpowiedzialności koniecznej w wolnym związku...
      ...
      aha, jeszcze taki drobiazg wychwyciłem... czy celem małżeństwa jest unikanie rozwodu?... to o to w małżeństwie chodzi?... bo mnie się zawsze wydawało, że bycie w związku /małżeńskim lub nie/ polega na byciu z tą drugą osobą, a rozstanie /czy rozwód/ to skutek, konieczność wręcz, gdy to bycie z takich, czy innych powodów straciło sens... do tego konieczność wcale nie smutna, bo jest to zakończenie owej bezsensownej sytuacji...

      Usuń
    2. Będę się delikatnie upierał przy „gro”. Single to ludzie w przewadze świadomi tego wyboru, choć ta przewaga jest niezauważalna. I choć oni osobistych doświadczeń zwiąków nie mają, mogli być świadkiem nieudanego związku małżeńskiego rodziców – tak jest z moją córką. Nie unika partnerów, raz na dłużej, raz na krócej, ale do żadnego związku jej nikt nie przekona. Ale wracając do „gro”, skoro dziś rozwodzi się niemal co czwarte małżeństwo, gdzieś ta masa ludzi musi się podziać. Część z nich pakuje się w kolejne związki małżeńskie, część w nieformalne, ale pewnie tylko garstka, wyjątkowo doświadczona związkiem, zdecyduje się na singlostwo. Dla wielu ludzi pokolenia 50 plus (jak to fajnie brzmi), samotność jest wciąż wyrokiem, a nie wyborem. Moja siostra wyszła za mąż po raz trzeci w wieku 65 lat. A kto wie jak będzie w przyszłości, skoro aktualny mąż ciężko choruje?

      Nigdzie nie piszę, że bierze się ślub z myślą o rozwodzie. Pisząc zaś „uciekanie” od małżeństwa miałem na myśli niechęć do zwarcia ślubu, a nie ucieczkę z zawartego już związku ;)

      Usuń
    3. Dobra, niech będzie gros zamiast gro;)

      Usuń
    4. aha, tędy... że zmiana struktury wiekowej, starzenie się społeczeństwa i stąd ma wynikać ta przewaga wiekowa tych, co już raz ślub zaliczyli nad tymi, co jeszcze nigdy?... wiesz co?... może i masz rację, gdyż wśród młodych ludzi sytuacja "związkowa" jest dynamiczna i w sumie kompletnie nie wiadomo, ile jest związków sensu stricto, ile związków luźniejszego kalibru, a ile singli "pierwotnych" /"dziewiczych" jeśli chodzi o bycie w związku/... ale z drugiej strony wśród tych starszych z kolei, tych z doświadczeniami małżeńskimi jest mnóstwo singli "chwilowych", bo niekoniecznie jest tak, że ktoś po rozwodzie od razu pakuje się w kolejny związek... po prostu dla mnie jest to za mętna woda, by się spierać o to, co w niej pływa...
      ...
      oczywiście rozumiem, że nie chodzi o "uciekanie" z małżeństwa, w którym się już jest... tu chodziło tylko o to, że jeśli ktoś się nie kwapi do ślubu, to nie znaczy że ucieka i wspomniałem przy okazji, że owo "uciekać" jest używane jako pewien trick motywacyjny... ale w sumie ta sprawa z "uciekaniem" nie ma większego znaczenia, nie ma sensu tym się zbytnio zajmować...

      Usuń
    5. W zasadzie każdy rozwodzący się musi jakąś chwilę być singlem, choć nie przesądzam, są tacy co uciekają z domu do innej/innego, a rozwód załatwiają później, albo i nawet wcale, pozostając w tzw. separacji. Piszę o ogólnym trendzie. Im starsza nacja, tym chęć trwania w kolejnym związku większa. Czasami nowy związek jest już w stu procentach patologiczny, gdy oboje łączy np. alkohol, a wtedy przemoc jest na porządku dziennym. Pamiętam czasy w Katowicach, gdzie w jednej z dzielnic, w co drugim mieszkaniu tacy mieszkali (to była komuna i gros mieszkań, to mieszkania komunalne). Myśmy ją nazywali Disneyland – kraina marzeń i cudów. Dziś tą dzielnicę trudno poznać i tak się zastanawiam, gdzie się ten „element” podział, skoro tradycja (w spożyciu alkoholu) w narodzie nie ginie?

      Usuń
    6. wspomniałeś o rodzaju związku zwanym fachowo "układ" /w domyśle: ćpuński/, gdzie ludzi nic nie łączy poza wspólnym upodobaniem do narkotyku (np. alkoholu)... nie łączy już lub od początku nie łączyło... tych związków nie brałem za bardzo pod uwagę, bo uważam, że to jest zupełnie osobny temat do badań i rozważań... w tych związkach też się zdarzają pary małżeńskie, najczęściej jako pozostałość z czasów, gdy inny łącznik jeszcze istniał... ale tu jestem skłonny do postawienia tezy, że w kwestii przemocy kompletnie nie ma znaczenia, czy taki związek jest rejestrowany, czy nie...
      ...
      jeszcze osobniejsza kategoria to związki "sado-maso", nadzwyczaj trwałe zresztą, gdzie właśnie o przemoc chodzi... ale o tym już wspominam raczej jako o pewnej ciekawostce... zaznaczę tylko, że nie chodzi tu o pary, które lubią się czasem w to sado-maso pobawić...
      ...
      tradycja nie ginie, ma się dość nieźle, a nawet lepiej, skoro rośnie sprzedaż alkoholu:
      http://www.parpa.pl/index.php/badania-i-informacje-statystyczne/statystyki
      co prawda jakby nieco mniej pijanych widać na ulicach, ale to tylko wynik zmiany stylu na bardziej domowy...

      Usuń
  8. Kiedyś uważałam, że jeśli ludzie się kochają i chcą być razem to powinni się pobrać. Teraz zmieniłam zdanie - uważam, że ślub nie ma aż takiego znaczenia. Ważne jest, by ludzie się kochali, szanowali i wspierali. Wtedy są W ZWIĄZKU, choć niekoniecznie zapisanym w jakichś tam papierach. Znam związki bez ślubu, w których dzieje się pięknie i znam małżeństwa, które jedynie udają, że są w związku. Bo im wygodnie, a raczej nie chce im się zrobić cokolwiek, by to zmienić. Co do przemocy - myśle, że nie ma znaczenia, czy jest papier czy nie. Pan premier mało wie o życiu. Lub, co bardziej prawdopodobne, udaje że nie wie. A tak w ogole to jego opinia mnie nie interesuje. W żadnej sprawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. konieczność ślubu była dla mnie czymś oczywistym tak mniej więcej do wieku 10 lat, potem zacząłem odkrywać, że jest zupełnie odwrotnie, że oczywisty jest brak tej konieczności... co rzecz jasna nie oznacza negacji, wykluczenia takiej opcji, jaką jest wzięcie tego ślubu...
      ...
      małżeństwa udające, że są w związku, czyli martwe związki to dla mnie coś smutniejszego, niż pary rozstające się w gniewie... co prawda to drugie też jest smutne, bo można rozstać się w pokoju, z klasą, a nawet przekuć wzajemne relacje z miłosnych na kumplowskie, czasem wręcz przyjacielskie, ale jest to bardziej zrozumiałe i do zaakceptowania, niż taki martwy związek...
      ...
      opinią Morawieckiego posłużyłem się jedynie narzędziowo, użyłem jej jako punktu zahaczenia posta, pretekstu do jego popełnienia, innego znaczenia nie ma ona dla mnie, więc mamy podobnie...

      Usuń
  9. Presja społeczna na wyjście za maź i rodzenie dzieci jest głównie skierowana do kobiet przez o dziwo inne dojrzałe kobiety ze syndromem sztokholmskim, które przegrały swoje życie, nie żyją w satysfakcjonujących związkach. Aby przetrwać w swoich małżeństwach musiały przełknąć wiele gówien, niemiłych sytuacji. A ponieważ życie przegrały postanowiły sobie za cel zniszczenia życia młodym kobietom nękając ich o zamążpójście i kiedy urodzą dziecko. Stare ciotki naprawdę mogą nękać taką młodą dziewczynę zmuszając ją do zakładania rodziny nawet z kimś bezwartościowym, niedającym szans na dobrą przyszłość. Znałam kobietę wykształcona, po studiach, którą cała rodzina zmusiła do wyjścia za mąż za człowieka bez majątku, wykształcenia, z nędzną dorywczą pracą. Cały dom i dzieci jest na jej głowie, dziewczyna zmarniała a wystarczyło nie wychodzić za mąż za tego człowieka, poczekać a może trafiłaby na kogoś lepszego, albo byłaby szczęśliwą singielką, bo widać było, że parcia na zamążpójście nie miała, ale presja była duża w rodzinie,
    Ciągłe pytania a kiedy wyjdziesz za mąż, kiedy będziesz mieć dzieci? To pierwsze pytania skierowane do młodych kobiet nawet tych 30 letnich, 40 letnich, które zamążpójścia i dzieci nie planują w swoim życiu. To jest nękanie zwłaszcza na wsiach także tych podmiejskich wsiach. Celem jest także wyrażenie żalu, że za maź dana osoba nie wyszła i pocieszenie się, że szczęśliwa taka kobieta nie jest.
    O dziwo te pytania są skierowane tylko do kobiet. Mężczyznom może też są takie pytania zadawane, ale nie za często i maja inna formę w stylu znajdź sobie zonę będzie ci gotowała i prała a będzie ci dobrze.
    Jaki to ma związek z przemocą pozornie niewielki, ale w praktyce celem jest, aby te kobiety upiedolić, obładować dziećmi a wtedy mężczyźni mogą sobie na więcej pozwolić także na bicie, bo kobieta nie tak łatwo odejdzie z dziećmi zwłaszcza jak nie ma wsparcia rodziny.
    W tym nękaniu biorą udział głównie kobiety mężczyźni raczej się takimi rzeczami nie zajmują, i nie zadają przygłupich pytań dość często. Syndrom sztokholmski wśród kobiet jest w Polsce dość silny bez względu na ich poziom wykształcenia i poznanie świata, po prostu większość kobiet w średnim wieku w Polsce to kobiety głupie i niemyślące niestety .Szkoda ich było do jakiejkolwiek szkoły posyłać, bo nic z nich nie wyniosły lub za często siedzą w kościele stąd zgłupienie. Przykre to, ale takie są Polki,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też się zastanawiałem jaki ma związek z przemocą to, o czym piszesz... mnie się to raczej skojarzyło z frazą: "kobiety kobietom zgotowały taki los"... ma to jednak z pewnością związek ze wspomnianym w tekście naciskiem stada na branie ślubów, jest to jeden z mechanizmów tego nacisku...

      Usuń
    2. Juliane

      Czy ty musisz z reguly zawsze poslugiwac sie takimi MOCNYMI przykladami. Wciskajac w swych komciach teksty w stylu dominacji jednych kobiet nad drugimi i te dominantki to posiadaczki syndromow wszelakich , w szczegolnosci sztokholmskiego?
      To musi byc od razu: przemoc , Syndrom sztokholmski, kobiety kobietom… Wszystkiemu winne sa kobiety:) Jakbym byla kobieta otwarta na rozwoj i zmiane obyczajowosci tak, tego typu komentarze okropnie odsuwaly by mnie od kobiet chcacych zmienic swiat kobiecy a wypowiadajacych sie w taki wlasnie sposob.
      Lubie prowokacje, bo bywaja zbawienne, ale czego za duzo- to niezdrowo.

      Moja babcia nie byla ofiara dziadka, ale miala pewien spoleczny , obowiazujacy model obyczajowy. Cierpiala, ze jej wnuki nie uczynily jej jeszcze prababci, ale miala tez w sobie inny model obyczajowy, panujacy wowczas w komunistycznej Polsce, ze np.: embrion to nie czlowiek. Zbitek jakiejs galaretki i mozna usunac jezeli sie nie chce.

      Tak jakos wszystko upraszczasz. Walisz slowami jak batem, aby tylko walic. A zycie to nie taka proscizna i plycizna. Nawet spolecznych schematow. Rozne rzeczy nas w zyciu ksztaltuja i wyrabiaja nam nasze przekonania. Ty tez ich sporo w sobie masz, niekoniecznie tych dobrych. Poza tym przekonania to cos gowniastego.

      Usuń
    3. Tak Aniu zawsze muszę konserwatystom wszelakim dowalić. Dowalam przeważnie bez litości prolajfowym konserwatywnym mężczyznom, ale zdarza mi się jak tym razem, że dowalam głupim kobietom. Stwierdziłam, że tym razem pojadę po kobietach, co rzadko robie. Kobiety, o których mowa w moim komentarzu mają syndrom sztokholmski . Są to kobiety, które nie żyją w dobrych , szczęśliwych związkach małżeńskich, bo gdyby żyły w dobrych związkach to bym zrozumiała ich stanowisko i że tak widza życie, ich pytania miałyby inny charakter. Tylko jakoś te w szczęśliwych normalnych związkach takich pytań natrętnych nie zadają .Te pytania o zamążpójście zadają kobiety, które doznawały przemocy w swoich związkach i chcą, aby innym kobietom się życie nie udało. Wyjdź za mąż za byle, kogo nawet za zapijaczonego złamasa i urodź dziecko a potem noś swój krzyż a jak będziemy widzieć, że zmarniałaś swoje życie to się pocieszymy, że u ciebie jest też beznadziejnie jak i u nas.
      Mogłabym zrozumieć kobiety, które tylko krowę i oborę widziały i nic więcej, bo takie kobiety mogą nie mieć świadomości jak można żyć, ale kobiety, o których pisze to nie są kobiety pokroju babć przedwojennych, ale kobiety pracujące zawodowo, wyjeżdżające za granice, oglądające telewizje a jednocześnie z powodu swojej wredoty i syndromu ofiary niszczą życia młodym kobietom.
      Jakoś się tak sadła, ze do młodych mężczyzn nie mają odwagi ich w ten sposób nękać, bo po iluś razach oberwałyby w swój głupi zakuty łeb słownie lub fizycznie. Nękają kobiety, bo wiedzą, że się nie obronią. Takie zcwelowane baby, które szukają ofiary, aby poczuć się lepiej.
      Mamy kult świętej konserwatywnej męskości i świętej rozpłodowości a ja walę w ten jebany kult i gdzieś mam uczucia konserwatywnego społecznego chłamu.
      PS; Mężczyzn tym razem nie atakowałam, bo nawet mężczyźni konserwatywni nie zadają tego typu pytań ani kobietom ani mężczyznom. A jeśli to się zdarza to nie na taką skale i nie w takim natężeniu. W tego typu nękaniu przodują kobiety niestety. I nie upraszczam tylko taka jest prawda.

      Usuń
    4. "Mogłabym zrozumieć kobiety, które tylko krowę i oborę widziały i nic więcej, bo takie kobiety mogą nie mieć świadomości jak można żyć, ale kobiety, o których pisze to nie są kobiety pokroju babć przedwojennych, ale kobiety pracujące zawodowo, wyjeżdżające za granice, oglądające telewizje a jednocześnie z powodu swojej wredoty i syndromu ofiary niszczą życia młodym kobietom."

      Czy musisz uzywac wieziennego slownictwa? Typu: " zcwelowane"? Nie wiem z kim sie zadajesz. :) Ja zas zrozumiem i spokojniejsze okreslenia. Wiezienny zwrot "zcewelowanie", nie nadaje absolutnie mocy twojej wypowiedzi, wrecz ja oslabia. Lubie mocne wypowiedzi, ale kiedy maja one na celu konkretnego rozmowce, indywidualny przypadek, a nie jakis nie znany nam i trudny do okreslenia ogol. Ciut finezyjnie tez pojmuje:))

      Nie zgodze sie z toba. Te kobiety , to nie ofiary. W ogole dywagowanie ofiara i kat, w kontekscie obyczajowsci moze byc bardzo mylne. Czesto ow kat -facet, moze byc niezle manipulowany taka ofiara- kobieta:)) Niby zcwelowana ( mowiac twoim jezykiem) przez faceta, ale swietnie radzaca sobie w owej obyczajowsci, rzeczywistosci i wychodzaca na swoje kobitka. I ma w dupie takie feminazistki, ktore chca ja uwolnic od meskiej dominacji, bo ona sobie w takowym swiecie swietnie radzi. I nie chce zmiany, bo sie boi, ze se nie poradzi z owymi zmianami. Moze trzeba bedzie isc do roboty? Moze trzeba bedzie dzwigac ciezary, bo facet nie poniesie? Nie ustapi miejsca? Bedzie nieodpowiedzoalnym oseskiem, ktory przy boku feministki nie musi sie starac o rodzine?
      Ja to widze u chlopakow tutaj. Rosjanie jeszcze ida, jeszcze rozumieja, ze starszemu, kobiecie trzeba ustapic, pomoc... autochtonskie chlopaki wcale. Wchodzi taki do kina, siada , a ona obok stoi. I to jest ok przez mlodziez postrzegane. Trzeba sie dobrze zastanowic jakich zmian sie chce i jakiego spoelczenstwa. I takie baby co to krzycza, ze inne sa zcwelowane, to zagrozenie nie tylko dla facetow ale i dla tych, w twoim jezyku zcwelowanych. Znam starsze panie, tak niby zcwelowane, a tak swietnie wychodzace w zyciu na swoim i dostajace od chlopa to, co chca, ze wiesz... who ist who?
      Czyli znowu. Nie upraszczaj, bo to, co robisz to takie samo gadanie , jak gledzenie ze feministki sa niedopieszczonymi babami, brzydkimi z brodawkami na nosie.

      Usuń
    5. Są osoby kobiety i mężczyźni, którzy są sadomasochistami.Nie wnikam Aniu w osobiste preferencje. Problem się zaczyna wtedy, gdy narzuca się i namawia na relacje, związki innym ludziom, a w przypadkach, które opisałam nagminnie w nękaniu młodych kobiet biorą udział kobiety będące w nieciekawych związkach także przemocowych, bo o dziwo te kobiety, które żyją w dobrych małżeństwach, bo i takie istnieją nie nękają pytaniami młodych kobiet.

      Usuń
    6. Tak sobie mysle, ze ludzie nie zmieniaja sie od tekstow typu : " Ty cioto zaropiala!! Co sie wtryniasz z tymi zcewlowanymi pytankami?", tylko od postawy zycia innych ludzi. Czyli wytrwale, swym stylem zycia, przecz temu co ogol gawedzi i badz w tym stylu zycia szczesliwa, bo ludzie nie dadza nabrac sie na powierzchowne udawanko- sa bezwzgledni w ocenach.

      No chyba , ze ta zaropiala ciota, to ktos ci bliski i wtedy oprocz wytrwalego zmieniania swiata swym yzciem, zwrocenie uwagi moze byc jak najbardziej wychowawcze. Oczywiscie zwracamy ja komus w taki sposob aby ta uwaga byla dla odbiorcy czytelna. Szczerze? Jezeli tak musisz z bliskimi gadac, to … faktycznie nie masz z nimi lekko pod wzgledem intelektualnym :))

      Usuń
  10. U nas wciąż panuje kult rodziny. Nie jest istotne jaka ta rodzina jest. Kult rodziny to także rodzina patologiczna. Nie ważne kto kogo maltretuje, ważne by rodzina trwała dla dobra... Właśnie dla dobra kogo, czego? Wyłącznie dla dobra statystyk. Społeczeństwo z wielkimi oporami to zmienia, ale jednak widzę różnice między latami 70., 80., a dniem dzisiejszym. Wciąż też zbyt dobrze, a teraz z nakomicie, czuje sie KK, w roli moralizatora, wymaga wręcz lojalności zwłaszcza od żony do męża bez względu na to czy mąż jest agresywny psychicznie/fizycznie czy nie. Poddaństwo wiernych jest zatrważające. Pozd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jaka ta rodzina jest, to akurat jest istotne, ale w tym sensie, że według tego kultu wiele rodzin to nie są rodziny...
      natomiast masz jak najbardziej rację, że jeśli rodzina została uznana za rodzinę, to bez znaczenia się staje jaka ona jest w sensie: co się w tej rodzinie dzieje... wydawać by się mogło teoretycznie, że kościelne nauki nie pochwalają przemocy w tej rodzinie i zapewne tak jest, tylko o wiele większy nacisk kładą na to, aby tą przemoc znosić i wybaczać, gdy już zaistnieje - w imię przetrwania rodziny, która jest w tym systemie wartości wartością ważniejszą, niż człowiek...
      do tego jeszcze ten aspekt seksistowski, gdzie to właśnie żona ma wybaczać przemoc, zdradę i inne wyskoki męża...
      ...
      chociaż zdarzają się pewne wyjątki: pamiętam, jak kiedyś jeździłem do Szczawnicy, a tamtejszy kościół miał takie nagłośnienie, że kazanie słychać było w całej okolicy, więc siłą rzeczy nie dało się nie słyszeć o czym ono jest i jak pamiętam ksiądz prelegent zawsze gromił ostro chłopów za pijaństwo, do tego w kontekście przemocy...
      ale to był właśnie wyjątek i nie sądzę, żeby to był ksiądz zbyt lubiany przez tubylców...
      pozd. :)...

      Usuń
    2. Ksiądz to wyjątek potwierdzający regułę

      Usuń
  11. 'Bo to się zwykle tak zaczyna..., dlatego nikt tego nie wie, jak Ja kocham Siebie, o sobie tylko śnię, nigdy się nie pokłócę, nigdy się nie porzucę...ja po prostu kocham Się ;) pozdrawka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://youtu.be/2MSaK6O1aYY
      pozdrawka :)...

      Usuń
  12. " Związek to jest odpowiedzialność, zaś wolny związek wymaga jej więcej. Gdy jej zabraknie, partner(ka) po prostu odchodzi. Więc aby tak bardzo się nie męczyć, brany jest ślub."


    Pozwole sie nie zgodzic. Odejscie to zawsze dylemat, Problem. Nie jest to sprawa taka "PO PROSTU". Nieudany zwiazek to przegrana i lek przed przegrana, niechec przyjecia porazki. Zderzenie sie ze swoimi slabosciami i niedomaganiami jako czlowieka , ktory nie poradzil bycia z drugim czlowiekiem ( zmaganie z wewnetrznymi demonami) powoduje czesto strach , niepokoj...chec ratowania na sile.
    Ten strach i lek nie musi byc zly. Mowi czesto o gtym, iz osoba, ktora go przezywa jest na pewno na lepszej rozwojowej drodze, niz ktos z postawa light do walacego sie zwiazku. Jezeli czlwoiek BYL w zwiazku, a nie stal sobie przez calyc zas trwania owego zwiazku obok, to taki strach jest raczej oczywisty, uzasadniony? Nie wazne czy to legal, czy tak zwany zwiazek wolny ( smieszne okreslenie "zwiazek wolny"). Wyjsc z kazdego moze byc trudno.
    Mamy wdrukowane pewne spoleczne programy. Jak np.: , program pt.: "legalny zwiazek" jest swietnie z ludzi wydrukowywany, tak lek przed porazka, ze znowu mi sie nie udalo, przegralem, co ze mna nie tak, ze ten drugi mnie nie chce, nie jest tak latwo z "magiej malpy", jak to ty nazywasz czlowieka, wydrukowac.

    Nie jest trudno, aby czlowiek opuscil drugiego czlowieka, o ile nie wiaza go sprawy typowo materialne czyli dach nad glowa ( mozliwosc fizycznego ulokowania sie gdzies indziej) , wolnosc materialna - ze sam sobie poradze i biedna mi nie straszna. Ponoc w tych zwiazkach wolnych jakimi sa zwiazki homoseksualne, to jest ponoc potworny magnes trzymajacy ludzi przy sobie ten brak wolnosci materialnej.
    Tam bieda ktoregos z partnerow jest dotkliwsza, kiedy zostaje odstawiony na boczny tor i ma wypier****c.
    Trudniej jest przejsc w sobie samym element zyciowej porazki. Reasumujac, czy to legal, czy nie legal nic to nie znaczy. Duzo znaczy tylko to, jakimi jestesmy ludzmi i z jakim czlwoiekiem wchodzimy w zwiazek. A jak wchodzimy w zwiazek ze zlym partnerem to musimy sie zastanowic jakimiz to my jestesmy ludzmi, ze takwych zlych przyciagamy- chyba tez zli, nieprawdaz? I spiralka strachu sie nakreca. Partner to nasze lustro. Wolny , nie zanczy doslownie wolny.

    Ludziom najtrudniej jest wyjsc z kregu wlasnych, zakletych przekonan, a nie ogarnac np.: sprawy papierkowe zwiazane z rozwodem. Bo to akurat moze pojsc szybko jak po masle. Znam zwiazki ze slubem , ktore rozstawaly sie gladko, i znam takie bez wiazacego ludzi papierka , z ktorego trudno bylo ludziom sie uwolnic. Niegladki bywa moment dochodzenia do decyzji, ze jednak trzeba sie rozstac, ale tak trzepie chyba kazdym odpowiedzialnym czlwoiekiem , bez wzgledu na rodzaj zwiazku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgoda... zbyt uproszczonym, skrótowym sformułowaniem nieco wykręciłem sens kwestii tego odejścia w przypadku związku wolnego... bo faktycznie, gdy ktoś jest zdecydowany odejść i ma do tego warunki, to odchodzi i na formalną umowę ma wyrąbane, zajmuje się tym dopiero później...
      tu bardziej chodziło o fakt powstania tej dodatkowej przeszkody jako takiej... nieraz się zdarzają takie sytuacje, że ktoś się zachowa lub funkcjonuje nie tak, więc ta druga strona deklaruje chęć odejścia - ale w tym momencie winowajca/czyni wytacza w obronie własnej argument o istnieniu tej formalnej umowy... piszę "w obronie własnej", bo on(a) wtedy nie broni związku przed zagrożeniem, tylko siebie... i nieraz okazuje się, że ten argument działa, bo w głowie tej drugiej strony mocno siedzi zobowiązanie wynikające z faktu samej formalnej umowy...
      ...
      nie używam i w poście też nie używałem określenia "legalny związek", bo jest idiotyczne, przecież bycie w związku nierejestrowanym nie łamie prawa... oczywiście taki związek może być złamaniem prawa zwyczajowego w jakiejś zamkniętej społeczności na zadupiu, ale zadupiami w tym poście się nie zajmuję...
      ...
      za to słowo "wolny" (związek) oznacza tu tylko synonim do (związek) "nierejestrowany"... używam tych słów zamiennie, gdyż jeszcze ze szkoły pamiętam, by (starać się) nie powtarzać tego samego słowa w dwóch kolejnych zdaniach, bo jest to błąd stylistyczny...

      Usuń
    2. Mam na bledy juz wyrabane, nawet te stylistyczne... no coz chyba sie uwolnilam, chociazby z tego "co ludzie o mnie pomysla, bo byle jak pisze po polskiemu". :)


      Szczerze mowiac argument typu , bo zlozylem przysiege i chce byc jej wiernym, jest tez byle jakim argumentem. Z reguly ten ktos zaslaniajac sie owym argumentem kryje znowu jakichs strach, lek, ze ... no wlasnie, ze co? To byl czlowy argument mojej rodzicielki , kiedy szlo o zostawienie ojca. Nawet kiedy ksiadz jej ponoc powiedzial, ze taka obietnica musi byc obustronna , a nie tylko jednostronna , czyli jej. I to nie przysiega a slubowanie.. nic na moja starsza nie dzialalo. Po prostu bylo cos , co powodowalo , ze trwala przy ojcu. Zakonczylo sie to jej trwanie nienawiscia do wspolmalzonka- ot co za piekna suma wspolnego zycia, a mialo byc tak przepieknie .
      Na moje oko, z biegeiem lat ... bala sie kobieta byc singielka z trojka dzieci. A co ludzie powiedza?

      Usuń
    3. gdy ma się ambicje artystyczne, nawet szczątkowe, to nie można pisać byle jak i tu nie chodzi już o opinie ludzi, tylko o swoje odczucia, żeby oko nie bolało patrząc na to, co się napisało...

      Usuń
    4. Czyli powodzenia ze szczatkowymi ambicjami artystycznymi:) Swiat pokazuje , ze pojecie artyzmu ulega transformacjom...jak wszystko w zyciu:)

      Usuń
  13. "Związek to jest odpowiedzialność, zaś wolny związek wymaga jej więcej. Gdy jej zabraknie, partner(ka) po prostu odchodzi. Więc aby tak bardzo się nie męczyć, brany jest ślub."

    Wydaje mi sie, ze ty wolny zwiazek postrzegasz jako cos na odleglosc. Widzenie sie z jakims zaplanowanym kalendarzykiem, np: jestesmy ze soba bez slubu ( bez papiera), w kazdy Weekend? Dorzucmy do tego jakies wzaniejsze swieta i okolicznosci. Po czym kazdy wraca do swojej schedy. Ma swoje sprawy, swoj chleb powszedni i etc. Kiedy jestesmy w takim wolnym zwiazku, ze widzimy sie raz na jakis czas, to zawsze mozemy troche bardziej przygrac palanta, niz jak jest sie ze soba non - stop, 24 na dobe. Nie wiem jak ty, ale wydaje mi sie, ze ludzi, ktorzy nie maja papierka z urzedu , ale mieszkaja razem, tez obowiazuje nazwa "wolny zwiazek"? W takim ukladzie musi, bo nie ma innego wyjsca, dojsc do odpuszczenia sobie z tzw. udawanem. Nie dasz rady czlowieku z 24 godzinna gotowoscia bycia odpowiedzialnym, zachecajacym i ciagle strajacym sie. To jakis absurd. W zyciu musi byc normalnie. Musisz przy niej, lub przy nim perdnac, bo nie utrzymasz dluzej baka w sobie. Musi ci zasmierdziec spod pachy- chocbys sie staral nie wiadomo jak, aby ciagle lezec i pachniec. Musi cie partnerka widziec w twoich zlych momentach i humorach, a przede wszystkim w momentach slabosci wszelkiego rodzaju- bo bez bata, kazdy takowe posiada. Musi miec szanse przyzwyczaic sie do pierdolcow, ktory w tobie mieszkaja ( bo kazdy jest posiadaczem takowych). Prosze nie brac osobiscie, bo wiem, ze mozesz takoz to odczytac . Wszak dosc wrazliwy na swoim punkcie bywasz. Ogolnie prawie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabraklo pelnej kopi… szlo mi bardziej o staranie sie w zwiazku wolnym.

      " Dbać o siebie, tudzież o partnera/kę, co dla wielu może być zbyt męczące. Związek to jest odpowiedzialność, zaś wolny związek wymaga jej więcej. Gdy jej zabraknie, partner(ka) po prostu odchodzi. Więc aby tak bardzo się nie męczyć, brany jest ślub."

      A poza tym co to za glupota z tym wolnym zwiazkiem i legalem...o co w ogole chodzi? Jaki wolny, jaki legal?

      Usuń
    2. akurat jest dokładnie odwrotnie, bo tematem związków "na odległość" w ogóle się nie zajmowałem, umknął mi jakoś, a w sumie jest to ciekawy temat... tylko nie wiem, czy jest sens go poruszać w poście na temat przemocy, choć nie można wykluczyć, że w związkach "na odległość" też może się ta przemoc zdarzyć jeśli ofiara jest silnie uzależniona emocjonalnie od partnera/ki, wydaje mi się jednak, że są to sytuacje bardzo rzadkie, marginalne...
      ...
      sprawę użycia słowa "wolny" wyjaśniłem już wcześniej w odpowiedzi na pierwszą część Twojego komentarza...
      tam też wyjaśniłem sprawę słowa "legalny", że akurat ja go wcale nie użyłem, więc nie do mnie z tym pytaniem...

      Usuń
    3. No i co z tego, ze nie uzyles? Ja uzylam w zwiazku z twym podzialem , czy tez wyroznieniem zwiazku wolnego i slubnego ... Slubnego czyli jakiego? Niewolnego? Legalnego, zalegalizowanego, a przez to ... no wasnie jakiego? Czyzby niewolniczego? Tak w kontrascie do twojego wolnego...sam ten kontras tworzysz chociazby wychwalajac ta olbrzymia odpowiedzialnosc , ktora powinna cechowac ludzi ze zwiazkow wolnych, a ktora nie cechuje tych z owych innych (?) No zes wymyslil... nie daj panie:))

      Usuń
    4. Wolny związek to związek bez paktu na wyłączność w sprawie seksu. Zazwyczaj bez zaangażowania emocjonalnego, Związek niesformalizowany to związek z paktem na wyłączność seksualną, ale bez ślubu
      A związek sformalizowany to związek ze ślubem,
      O związek niesformalizowany trzeba mocniej dbać, wymaga więcej trudu i odpowiedzialności i nie jest dla każdego,. Ten sformalizowany trudniej się z niego wychodzi, bo jest podział majątku, prawna ochrona i nie możesz sobie tak po prostu trzasnąć drzwiami i powiedzieć adios. Pominę temat emocjonalnej zależności , o której pisałaś .

      Usuń
    5. To czy to w ogole zwiazek ( ow wolny), czy pieprzenie sie bez zobowiazan? Wedlug mnie zwiazek to wiez a nie jej brak i przelotne seksualne znajomosci. czy tez wyswiadczanie se seksualnej ulgi.


      Usuń
    6. widzę że mamy drugą definicję "wolnego związku"... akurat ja taki związek nazywam właśnie "fuckin' friends" i wcale nie musi oznaczać on braku zaangażowania emocjonalnego, bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić mniej lub bardziej regularne bzykanie się na dłuższy dystans bez cienia pozytywnych emocji...
      widzę też głos, że taki związek to nie związek, ale jak napisałem w tekście w dyskusję na ten temat już nie wchodzę...
      bawcie się dobrze Dziewczyny :)...

      Usuń
    7. aha... kiedyś słyszałem takie określenie "związek otwarty" i oznaczało ono związek /także małżeński/, w którym para zwalniała się nawzajem z paktu na wyłączność...
      to tak a propos terminologii było...

      Usuń
    8. No wlasnie sa jeszcze zwiazki partyjne. … Nie ja tworze te definicje. Ustosunkowuje sie li tylko do waszego tworzenia, systematyzowania, ukladania swiata po waszemu.

      Usuń
    9. @Ania...
      w Twoim świecie faktycznie jest prościej: albo jest ślub /najlepiej w kościele/, albo "pieprzenie się bez zobowiązań", innej opcji nie ma...
      ...
      i w tym momencie, przy stanie remisowym 1:1 proponuję zaprzestać fantazji na temat cudzych światów i innych prób wycieczek ad personam... znam już Twój styl dyskusji gdy się rozkręcisz, więc studzę jeszcze zimne...

      Usuń
    10. W moim swiecie jest roznie. Niekoneicznie prosciej.
      Od reki podciagasz wsio pod wycieczki. z drugiej strony, czemu nie, w koncu rozmawiam z kims kogo wcieczki i styl tez bardzo dobrze znam. I zagmatwywanie , zagmatywywanie i zagmatwywanie…
      Ustosunowuje sie li tylko:) A ty czytaj tak, jak chcesz.

      Usuń
  14. Ania są różne relacje między ludzkie . Faktem jest, ze, jeżeli jesteśmy w relacji, układzie, w którym masz 5 facetów, z którymi sypiasz a szósty jest tym ważniejszym od tych pięciu to może być to jakąś relacja pozytywna, przyjaźń układ, ale o raczej wielkiej miłości mowy nie ma i nie czarujmy się, ze jest, bo sobie możemy spaprać wiele lat życia na fikcje.

    Ale co jest ważne taka relacja nie jest małżeństwem i nie masz obowiązku żony, czyli jak chłop zachoruję lub będzie wymagał opieki nie będziesz zobowiązana się nim zajmować na stare lata. To wbrew pozorom dla kobiety wielka ulga, bowiem, w małżeństwach kiedy podpisuje się cyrograf małżeński zwany dalej ślubię obowiązkiem żony jest opieka nad chłopem niezależnie, kim był i jaki był. Problem polega na tym, że w odwrotną stronę facet się żoną ani partnerką w razie choroby i kalectwa nie zajmie bez względu czy mają ślub czy nie. W większości wypadków pomiojajć wyjątki tak niestety jest a facetom wybacza się szybko ,że nie dają rady .
    Jest taka smutna piosenka opisująca żywot kobiet pt Ojciec żył tak jak chciał
    Tu masz link
    https://www.youtube.com/watch?v=aQh9vDCO3H8

    Często taki los los miały kobiety i niewiele mogły z tym zrobić a kiedy takie podstarzałe don Juany się zestarzały na panienki brania nie mieli to cały ciężar opieki spoczywał na tych żonach styranych życiem, z problemami zdrowotnymi, rozkraczającymi się, bo facetom się wtedy należało czy się stało czy leżało opierunek i podmywanie niedołężnych fiutów tylko w drugą stronę to jakoś nie szło.
    A w zamian kobiety dostawały emeryturę po mężu, bądź też nie jak nie był zbyt pracowity lub majątek, jeśli jakimś dysponował, albo nie dostawały nic, bo i tak się zdarzało.
    Teraz czasy mozolnie się zmieniają a mężczyźni muszą zasłużyć na to, aby ktoś się nimi na stare lata zajmował jak zasłużą będą mieli opiekę a jak nie to won. Na miłość się nie zasługuję ona jest albo nie, ale na opiekę trzeba sobie zasłużyć czasy się zmieniły i dobrze.



    \\

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być ;
      W większości wypadków pomijając wyjątki tak niestety jest a facetom wybacza się szybko, że nie dają rady .

      Usuń
    2. Moze uznasz to za wcieczke osobista, ale chyba chce to napisac.
      Intelektualnie jestes kobieta na wysokim poziomie. To sie czuje, to sie czasami czyta… pisze czasami, bo z reguly wchodzisz na bloga i niby nie tykajac innych krzyczysz do konserw, ktore raczej tutaj nie zachodza ( pisze raczej, bo ja akurat teraz zaszlam ) wiec normalnie myslace kobiety sa narazane na twoje wytyki, ktore oczywiscie sie do nich niby nie tycza, ale z drugiej strony moze maja poglebaic ich swiadomosc ( sama nie wiem, co ty tym krzykiem chcesz zdzialac)- krzyczysz cos w stylu, ze kobiety sa zcwelowane, maja syndrom sztokholmski, … co tam jeszcze z twoich zlotych mysli tutaj wyciagnac (?) o np.: to, ze sa krowami rozplodowymi…
      Mi sie, jako kobiecie, ciezko to czyta, zle to czyta… bo nie mam syndromu sztokholmskiego, nie czuje sie cwelowana, nie uwazam sie za rozplodowa krowe..a pomimo wszystko blisko mi do konserwatywnego stylu zycia i konserwatywnych pogladow. Reasumujac- czuje sie konserwa, a ty, jak sama mowisz, konserwy gonisz, ne dajesz zyc. Zaslepiona i zadufana jestes w tych pojeciach. Plytko to wszystko bierzesz. Nie ma w tym czegos glebszego. Jakiejs takiej refleksji mi tu brak. I jakiegos ewentualnego rozroznienia kogo ty w sumie tykasz?

      Kiedy chodzi o mezczyzn. Kobiety od wiekow zajmuja sie wychowywaniem pokolen. Faceci w to nie wchodza. Facet uczy lowic, polowac, zarabiac na dom… uczy zycia na zewnatrz, wprowadza mlodzika w swiat. Kobiety zas ( matki, babcie, ciocie, siostry...) tworza klimat, maja ogromny wplyw na dzieci. Tula, daja uczcuia… jezeli Facet jest zle wychowany, to z drugiej strony kobiety powinny to odkrecac, bo to one go takiego , a nie innego wychowuja, niejako tworza.


      Usuń
    3. Pamietam jak mama i ciotka opowiadaly, ze babcia wysylajac je na potancowki sobotnie pod pozorem poprawienai im kolnierzyka mowila na ucho, o ktorej maja wrocic. Jezeli nie wracaly byl rzemien. Syn zas mial wolnosc. Bywalo ze i dwie dziewczyny sprowadzil se na chate i ulokowal sie z nimi w nieuzywanej i nieopalanej zima czesci domu- i tutaj zonk, niby takie czasy strong a bywaly panienki, ktore zaprosiny chlopca na chate nazwijmy to w celach rozywkowych, przyjmowaly i strong wychowywane nie byly, luzackie panienki, pomimo, ze ich matki o zasady wychowywania dbaly. Dla babci postawa Syna nie byla postawa naganna. Mama nie mowila, ze to jej ojciec, wyznaczal im godziny .. nie pamieta aby ojciec ja kiedykolwiek i za cokolwiek uderzyl. Babcia byla grozniesza, ale tylko dlatego, ze to na niej spoczywal obowiazek wychowania dzieci. Tamten swiat takiego wychowania wymagal.
      Nie nazwalabym nigdy mojej babci zcewlowana kobieta, pomimo tego, ze zcwelowanie wychowywala corki. Byla swietna babcia. Jak byla wymagajaca matka, tak babcia byla zarabista. Nie nazwalabym nigdy mojej matki zcewlowana choc zycia, ze zle wychowanym facetem, latwego nie miala.

      Moja tesciowa zawsze bronila synkow: miala jakis taki dziwny obraz mezczyzny i kobiety . Bardzo tradycyjny, i... niech by go sobie miala, ale tak niekomfortowo czula sie z moimi pogladami, ze na sile chciala mnie wstawic w swoje ramki. Nie nazwalabym jej zcwelowana kobeita, choc zycie mi utrudniala. Takie zycie i takie czasy... taka swiadomosc.

      Do tamtych czasow wspolczesne konserwatywne kobiety nie chcialyby wrocic. Swiadomosc zmienia sie powoli i nie krzykiem. Nie slyszalam aby krzyk byl dobra metoda wychowawcza. Prowokacja bywa niezla. Nie trzeba w tym wszystkim obrazac na prawo i lewo bezimiennych ludzi.

      Swoj wlasny swiat tworzysz sobie ty sama. Nie chcesz opiekowac sie w przyszlosci facetem to nie bedziesz o ile takowa psotawe w sobie wyrobisz, a jakby okolica cie zmuszala chociazby potepiajacymi ciebie spojrzeniami, to … masz okazje stac sie realnie pierwsza meczennica za sprawe wyzwolenia kobiet z przymusowej opieki zajmowania sie swoimi starymi chlopami. Oemblematujesz swa posiadlosc haslami w stylu : " tutaj cierpi jeden za miliony i jakby ktorejs sie zachcialo miosierdzie mu okazac to … nie uwaza". Pogrozisz, powypisujesz jakies swoje odpowiednie sformuowania, takie co to szczeka potemcjalnym milosnicom opadnie. I z glowy:))

      Kiedy zas krzyczysz o zmianach swiata, to ja chce konkretnie wiedziec kogo popieram i co on chce zmienac, bo sa rzeczy i sprawy, ktore w tradycyjnych ukladach bardzo mi odpowiadaja. Np.: to, ze moj maz ustepuje mi miejsca, kiedy gdzies idziemy. Wstaje i oddaje mi swoje, abym nie musiala stac, bo jestem kobieta. Lubie kiedy facet przepuszcza mnie w drzwiach pierwsza. Chcialabym miec wiecej czasu dla mojej corki, bo fajnie mi sie z nia przebywa. I chetnie chcialabym miec taki ulkad, kiedy to mezczyzna daje z siebie wiecej aby rodzine utrzymac.

      Usuń
  15. Jest także Aniu konserwatyzm utajony taki, którego nie widać, nawet wśród osób, które deklarują, że są liberalne i wolnościowe. Czasem udają liberałów a czasem są nieświadomi. W Polsce jest dużo pozoranctwa pozują na liberałów, pożują na światłych europejczyków, pozują , na wolnościowców a ja nie lubię pozoranctwa. Nie jest niczym trudnym wywołać burze na blogu konserwatywnym to banalnie proste robiłam to, więc wiem coś o tym, ale trudniej zmusić do myślenia kogoś, kto uważa się za liberała, Taka osoba raczej nie zaaraguje, ale poczerwieni się przed ekranem swojego komputera albo ją zatka i nie wydusi nic lub też autor takiego liberalnego bloga będzie musiał się zastanowić czy usunąć komentarz, wpuścić go lub też nie.;-)
    Czy brakuje w moich komentarzach głębi oczywiście, że brakuje, ponieważ to tylko komentarze a nie posty na blog. Na swoim blogu dogłębnie się pisze, co się ma na myśli komentarz na to nie pozwala. Poza tym dogłębne analizy pisze Magdalena Środa i robi to świetnie. Ja natomiast walę w mur i naruszam jego konstrukcje a ktoś inny subtelnie rozwala całość . każdy ma swoją działkę do zrobienia. A co ty robisz, aby świat zmienić na lepsze?
    A co do twojej mamy i babci nie chce je w żaden sposób obrażać, ale chyba nie były to kobiety świadome, wiec powielały pewien schemat, miały ten syndrom sztokholmski wytworzony przez świat, w którym żyły, przez inne kobiety, innych mężczyzn niekoniecznie przez konkretne osoby. Aby to zmienić potrzeba edukacji i czasu, ale broniąc konserwatywnego spojrzenia na świat nic się nie zmieni.
    Mężczyźni muszą się zmienić, choć przychodzi im to z trudem i kobiety muszą się zmienić. Te zmiany nie są łatwe, są powolne, ale zachodzą w naszym społeczeństwie. Kobiety już na pewne rzeczy się nie godzą, powstają nowe rodzaje związków, ponieważ te stare nie spoełniaja już oczekiwań młodych kobiet, ale także dojrzalsze kobiety zadają sobie coraz częściej sprawę, że pewne rzeczy im nie odpowiadają.
    Znałam kobietę teraz już po 70 tce , kutra miała męża wielkiego skurwysyna, nie była kobietą wykształconą, mieszkała na wsi, ale gdy jej maź dostał wylewu oddała go do domu opieki. Krytykowali ją zwłaszcza mężczyźni, ale nic sobie z tego nie robiła, może nawet nie wiedziała ,że ją krytykują . Emancypacja następuje w całym społeczeństwie w każdym przedziale wiekowym powolna, ale dochodzi do zmian.
    Wolność Aniu nie jest nam dana raz na zawsze, zawsze trzeba jej bronić i zawsze trzeba zwracać uwagę na tych, którzy chcą ją nam odebrać. Teraz, gdy rządzi PIS próbuje się odebrać kobietom ich podstawowe prawa powoli powolutku wdrażając konserwatywną ideologie do szkół, kobiecy i męski podział obowiązków, walka z wyimigowanym problemem Gender, walka z ochrona praw kobiet doznających przemocy .To może nie rewolucja w postaci, jaka próbuje wdrożyć pan Mikke, ale subtelna walka, którą próbuje wdrożyć PIS. Więc rzeczywiście uważaj, kogo popierasz, bo galanteria wobec kobiet, która ci się podoba ma także drugie dno i za tą galanterie trzeba płacić i ponosić koszty subtelne, ale jednak.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wolność Aniu nie jest nam dana raz na zawsze, zawsze trzeba jej bronić i zawsze trzeba zwracać uwagę na tych, którzy chcą ją nam odebrać."

      PO koscielowemu brzmi to mniej wiecej tak: "Wolnosc nie jest nam dana raz na zawsze. Jest nam zadana i trzeba jej bronic. zabiegac o nia…" - cos w ten sposob. Powiem ci, ze no, no... prawisz jak paiez. Moze po cichaczu encykliki papieskie podczytujesz i sympatyzujesz z klerem?
      Cholera wie co tam w czlwoieku siedzi, szczegolnie w takim , ktory raz na bloga takego, potem przyjmuje znowuz nowy nick ( nie ryezygnujac ze starego) i wystepuje pod nowym mianem. Prowadzi kilka blogow i na kazdym z nich jest kims innym. .

      Sorry za to co teraz powiem ale taki mam obrazek w glowie, ze stosi w szeregach zwolenniczek pani Srody. Mowisz jej jezykiem, bo samej od siebie trudno ci idzie ( tupanie i uzywanie dosadnych okreslen ci wychodzi) i krzyczysz wraz z innymi : "Bedzie tego! Bedzie tego! Bedzie tego!"

      https://youtu.be/iksC9rM03I8

      Dla swiata to ja wychowuja moja corke i staram sie ja wychowac na madra, pewna siebie kobiete.
      Od swiadomosci mojej babci i mamy prosze sie odczepic , bo gdyby wzielo sie twoja swiadomosc pod lupe przy swiadomosci kogos bardziej swiadomego , chociazby p: Srody, albo Dalajlamy to blado by ona wypadla. Swiadomosc jest . Wystarczy tylko chciec.

      Jezeli nie umiesz czekac to nie bierz sie za zmiany jakiekolwiek. Zmiana odbywa sie w czasie, nie od razu. I trzeba umiec pcozekac.

      A tak swoja droga nie lubisz kobiet . I to bardzo. Z jednej strony domagasz sie ich solidarnosci, a z drugiej gardzisz nimi. Jest ktos kto ci odpowiada? Bo faceci tez nie za specjalnie zasluguja na twoje uznanie.
      Po prostu lubisz sobie czasami pokrzyczec i powkurzac innych. Moze to metoda na oczyszczanie sie ze zlych emocji, frustracji?


      Usuń
  16. Nie czytam żadnych encyklik to nie moja bajka, ale niekiedy pewnymi cytatami posługują się klika stron konfliktu, więc kościół też mówi o wolności tylko o swojej i ta wolność będzie wyglądała zupełnie inaczej niż wolność w wyobrażeniu np. grup feministycznych. Będzie to wolność np. dla facetów, wolność dla sukienkowych.
    Te twoje podejrzenie odnośnie ilości Nicków i blogów znam , rozmawiałyśmy o nich prywatnie na emailach. Wiem o co ci chodzi i wiem do czego zmierzasz i już ci pisałam ,ze nie masz racji w tym temacie , poza tym to jest niewykonalne czasowo .
    Językiem Środy powiadasz, że pisze. Nie piszę językiem Środy, lecz swoim własnym, nie zauważyłam żebym miała braki w swobodnym wypowiadaniu się, więc nie muszę nikogo kopiować , ale wiadomo, że nad stylem się pracuje cale życie, Nikogo nie mam zwyczaju naśladować.
    O mamie i twojej babci damy sobie spokój, bo widzę , że trochę nacisnęłam na odcisk. Zostawmy ten temat, kto bardziej a kto mniej świadomy jest czy był,
    Lubię kobiety nie wiem skąd wniosek, ze ich nie lubię czasami jak w tym przypadku muszę je skrytykować, jeśli widzę ze głupio postępują , ale zdarza mi się to rzadko .Mężczyzn krytykuję mocno i częściej i raczej nie pozostawiam na nich suchej nitki . Nie wiem skąd wyciągnęłaś wniosek, że kobiet nie lubię. Chyba ci chodzi o te krowy rozpłodowe a zaczęło się od tego, że napisałam, że nie możemy się rozmnażać jak krowy rozpłodowe i że nie jesteśmy zwierzętami, że kobiety nie mogą być tak traktowane przez konserwy a tak są niestety traktowane a potem burza była o to wyrażenie i chyba do dziś siedzi dość mocno w niektórych to urażenie …; -) A to było z 4 lata temu jak użyłam tego zwrotu.

    OdpowiedzUsuń
  17. Fakt ciągle jest ten nacisk, ciagle wielu ludzi uważa sie za mniej wartościowych bo nie jest w związku i szuka na siłę. Mimo iż mentalnosć ludzi zmienila sie od tego co było paręnascie lat temu to ciągle spotykam ludzi, którzy szukają kogokolwiek byle kogoś mieć. To jest aż smutne...

    OdpowiedzUsuń