07 października 2017

Nie dla kota

"Tradycja to najbardziej nudna ze wszystkich form wyrażania impotencji"
/Adam Wiśniewski Snerg - "Robot"/
.................
Zacznę trochę nie po męsku, raczej tak po kobiecemu bardziej, czyli nie na temat. Otóż nie znoszę mleka, od dziecka już go nie znosiłem. Bo serek, jogurcik jakiś, ba, nawet zsiadłe mleko przyswoję nawet chętnie, ale mleko raw oraz gotowane jest fuj, be, po prostu syf. Fakt, że kiedyś mleko było mlekiem, zaś obecnie być nim przestało nie ma tu znaczenia. Pamiętam, gdy za bardzo młodych lat chodziłem byłem do przedszkola. Nawet miło to wspominam, ale niekoniecznie wszystko. Bo każdy dzień tam spędzony równał się konieczności rozwiązania dwóch bazowych problemów. Jak przeżyć tak zwany "pacierz" i jak się wykręcić od wypicia obowiązkowego kubka gorącego mleka. Skąd ten pacierz, ktoś zapyta. Ano stąd, że Tata miał wtedy małą firmę budowlaną, zaś jako dziecku "prywaciarza" państwowe przedszkole mi nie przysługiwało. Właściwie to nie było takiej strasznej konieczności, bym tam chodził, ale uznano, że mam się /mówiąc obecnym naukowym językiem/ socjalizować. Samo podwórko miało być za mało. Tedy poszedłem do urszulanek. No, i dobrze, mnie to nie przeszkadzało, problem zaczynał się dopiero, gdy zbliżała się godzina dwunasta. Bo wtedy cała gromadka dzieci miała przyjąć pozycję klęczną i klepać jakieś magiczne formułki. Upierdliwe to było, więc każdy kombinował tak, by przyjąć jakąś wygodniejszą pozycję poza zasięgiem wzroku pani zwanej "siostrą". Drugim punktem krytycznym było śniadanie, zwane też obiadem. Bo połowa dzieciaków miała te obiady wykupione, połowa zaś przynosiła swoje papu. Teraz to by się nazywało lancz. Należałem do tych drugich i tu się zaczynały schody, bo każdy dostawał kuban gorącego mleka. Nie było, że "nie lubię", więc trzeba było to paskudztwo wypić. W domu wszyscy byli przytomni, więc szybko się nauczyli, że mnie się mleka nie daje, ale pani siostra była nieedukowalna w tym temacie. Trzeba więc było sposobem. Sposobów było sporo, ale głównie trzy. Czmychnięcie, by się zaszyć gdzieś na czas posiłku. Symulacja bólu brzucha, by otrzymać herbatę zamiast. Pominę już taki uśmiech losu, jak wpadnięcie muchy do mleka. Trzecim sposobem było jego  rozlanie. Bo dolewek nie było, było tylko tyle mleka, ile pani siostra przyniosła w bańce z kuchni po drugiej stronie ulicy. Okay, ale rozlać trza umić, do tego tak rozlać, by nie musieć potem sprzątać. To było akurat proste, aczkolwiek perfidne. Kuban z mlekiem podsuwało się pod łokieć sąsiadowi przy stole. Dalej już chyba wyjaśniać nie trzeba? Te wszystkie sposoby jednak miały pewną wadę. Nie można było ich stosować ani często, ani regularnie, bo pani siostra by się ścięła, zresztą i tak powoli podejrzewała, że coś jest nie tak, więc od czasu do czasu trzeba było to cholerne mleko wypić. Tak summa summarum szacując udało mi się jednak uniknąć wypicia jednej trzeciej mleka we mnie wmuszanego, co poczytuję sobie za niezły wynik. Ale najbardziej w tym wszystkim wkurzający był element propagandy promlecznej, który za wzór do naśladowania stawiał koty, które to tradycyjnie już miały lubić mleko. No, i czas więc teraz, po tym rozbudowanym wstępie nie na temat przejść do meritum...
Koty lubiłem od zawsze za ich piękno i mądrość, zaś ich inklinacje do mleka traktowałem z pokorą, nie jako objaw głupoty, lecz jako cechę immanentnie kocią. Wielu na tym oto etapie rozwoju się zatrzymuje uznając, że kot tak ma i tyle, po czym nie zawraca już tym sobie głowy. Ale ja to nie "wielu", czasem więc miewam problem z tą pokorą, jestem raczej taki "wątpiący - niewierzący", więc nadal borykałem się z pytaniem, czy kot aby na pewno musi pić mleko? Odpowiedź nadeszła, gdy pojawił się pierwszy kot, kotka zresztą, który był "mój", czyli taki, za którego byłem sam odpowiedzialny. Utrzymanie kota, takiego zwykłego kota rasy "kot" nigdy zbyt drogie nie było i nie jest, nie było problemu "za co?", ale onymi czasy był za to problem "co?". Chrupków kocich wtedy jeszcze nie sprzedawano, na rynku pojawiały się dopiero prototypy pod nazwą "Filemon" /oraz psie chrupki "Canis"/, to jednak nie rozwiązywało mi nic. Spożywania zaś kaszanki kot stanowczo odmawiał, zresztą zawsze uważałem, że ludzkiej karmy, nawet takiej wyższego gatunku kot jeść nie powinien, chyba że tatar jeszcze przed doprawieniem. Jako bonus od czasu do czasu może owszem, ale tylko od czasu do czasu. Kot zresztą też miał coś wtedy do powiedzenia, na przykład czasem kradł pomidory z kanapek, ale nie mogła to być baza jego diety. Na szczęście polska flota wypływała coraz dalej, więc na rynku pojawiły się kalmary, które były nie dość, że tanie, to porażająco zdrowe, tak dla ludzi, jak dla kotów. Do tego jeszcze reżim w swej łaskawości wielkiej zezwolił na tak zwane "wolne jatki", czyli prywatne stoiska mięsne poza państwowym monopolem, można więc było ogarnąć dla kota mnóstwo wartościowych kąsków, do tego za darmo. Okay, ale dość tych peerlowskich wspominek, wróćmy do kwestii mleka. Otóż w naszym domu raczej mało używano wtedy mleka, co też przekładało się na to, że kota rzadko się załapywała na ów towar. Zaś gdy trafił jej się taki bonus, to... Daruję sobie opisy kuwety po owym bonusie. Ergo mleko zostało wreszcie skreślone z kociej diety. Zaś po latach... Dużo by tu opowiadać, bo wiele się zmieniało. Na przykład dom, w którym kota stała się kotem wychodzącym, przybywało też kotów. Jedno jest natomiast pewne, że dożyła ona zaiste pięknego, jak na kota, wieku dziewiętnastu lat, awansując też przy okazji na bohaterkę licznych legend rodzinnych, ale to już był wynik nie jej diety, lecz barwnego, niepojętego czasem behawioru, tudzież wybitnej osobowości.
Czy to jest jednak dowód na to, by kotu nie dawać mleka? Oczywiście, że nie. Jest to jedynie pojedynczy przykład kota, który to sobie bez mleka świetnie poradził. Zresztą mnóstwo innych kotów również śmiało może się bez tegoż mleka obejść. Tu dopiero nauka może coś więcej powiedzieć na ten temat, jednogłośnym chórem wetów i innych speców kocich(*). Mówi zaś tyle, iż /szkicowo ujmując/ co prawda mlekiem kota otruć raczej trudno, ale mimo to dla dorosłych kotów jest ono mocno niewskazane. Pomińmy już /po raz drugi zresztą/ taką delikatną kwestię, jak ta, że obecnie dostępne na rynku mleko przeważnie nazywa się tylko "mleko", zaś czym jest naprawdę to wiedzą tylko technolodzy przemysłu spożywczego. Zaś ja prywatnie kotom mleka nie daję, nawet jako sporadyczny bonus, gdyż nie chcę fundować im prozaicznej sraczki, która dla tak szlachetnego oraz dystyngowanego zwierza, jak kot, byłaby czymś wysoce nieeleganckim, nie wspomnę już o innych niedogodnościach prostszej natury. Co prawda nasza obecna, aktualna kota chadza za przysłowiową stodołę, zaś kuweta służy do innych celów w tym domu /ostatnio suszyły się w niej orzechy/, ale tu zasada "czego oko nie widzi..." po prostu nie proceduje.
Na koniec pozostaje jeszcze kwestia tradycji. No, bo jak to tak, panie dzieju? Kotu nie zapodawać mleka? Kto to widział takie rzeczy? Toż to nawet piszą w książeczkach dla dzieci, że kot pije mleko. Babcia dawała kotu mleko, jej babcia też dawała, prababcia prababci tudzież, zaś kociska były zdrowe, zadowolone, aż popierdywały(!) z uciechy. No właśnie, popierdywały. Okay, ale zostawmy już to popierdywanie, dodam tylko, że niezmiernie rzadko zdarzało mi się percepować popierdującego kota, chyba może ze dwa razy w życiu zgoła jedynie, do tego bardzo dawno temu, w porywach do nieprawdy. Cała ta argumentacja za to przypomina mi wręcz bardziej, niż łudząco dyskusje na temat bezstresowego bicia dzieci, które notabene zresztą obrywają wtedy za sam fakt bycia dzieckiem, bo za cóż innego? To bardzo znany motyw, gdy taki mądrusiński peroruje z grubsza tak, że jego ociec tłukł, a jakże, aż pas wrzał, zaś on sam mimo to, a nawet dzięki temu wyrósł na przyzwoitego człowieka. Zawsze sobie wtedy myślę, że może taki ptyś jest nawet przyzwoity, ale są ważniejsze sprawy, niż ta cała jego przyzwoitość, na przykład bycie zdrowszym (psychicznie), zaś od walenia pasem tego zdrowia walonemu raczej nie przybywa.
Oczywiście jak to jest ze zdrowiem psychicznym kotów pojonych lub nie pojonych mlekiem, to chyba jedyna Bastet tylko wie, zwłaszcza, że każdy przyzwoity kot jest na swój sposób zdrowo(!) rąbnięty. Nauka raczej skupia się na zdrowiu somatycznym, tu zaś sprawa jest prosta i mnie z bilansu ogólnego wychodzi, że mleko nie jest dla kotów i już. No, i niech to będzie uproszczoną, aczkolwiek nie zubożoną nawet o ani ćwierć kwanta rdzenia przekazu puentą całego posta centralnie.
Tak swoją drogą, to pomimo groźnie brzmiącego motto na samym przedzie tekstu, generalnie nic nie mam do tradycji. Niektóre nawet bardzo lubię, tudzież popieram. Ale to, że coś jest tradycją nie zwalnia nikogo bynajmniej zez używania mózgu właściwie, co tu akurat oznacza weryfikację danej tradycji pod kątem jej sensowności. Tradycja pojenia kota mlekiem nie spełnia znamion tradycji sensownej, tedy do hasa z nią. Tak?
Aha, jeszcze jedno. Zapewne, choć bardzo niekoniecznie, komuś może przyjść do głowy, że projektuję(**) na koty swoją niechęć do mleka. Otóż jeśli tak przyszło, to od razu już uzgodnijmy, że głupio przyszło. Gdy się uważnie wczyta w tekst, to nie sposób przeoczyć słów, że moje wspominki przedszkolne są nie na temat. Pojawiły się trochę na zasadzie kolorowej waty słownej, żeby było coś niecoś więcej do poczytania, niż sama tylko sucha teza bazowa bez żadnego artyzmu.
Drugie "aha" jest takie, że zaistnienie drugiego pod rząd posta na temat kotów wcale nie oznacza, iż ten blog steruje w kierunku "kociego" bloga. Także zaistnienie trzeciego, jeśli takie nastąpi. Takich planów nie ma, nawet cień myśli tego typu się wziął mi był nie pojawił. Ja zasadniczo niewiele planuję na temat formuły tego bloga, ale kwestia braku monotematyczności owego jest wykrystalizowana nader klarownie.
_________________
(*) Guglamy "kot mleko" i mamy temat szerzej rozwinięty, niż w tym poście.
(**) Chodzi o "projektowanie" w sensie terminologii psychologicznej.

60 komentarzy:

  1. U mnie w przedszkolu modlitw nie było, za to kawa zbożowa, której nie cierpiałam i herbata z mlekiem, fuj!
    Po tej notce nie dam już mleka żadnemu kotu i będę uświadamiać społeczeństwo:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kawę zbożową akurat lubiłem i lubię, oczywiście bez mleka... za to herbaty z mlekiem, zwanej też "bawarką" lub elegancko "po angielsku" nie znoszę... jedyny nabiał w herbacie jaki toleruję to masło w herbacie tybetańskiej, jeszcze tylko odrobina soli do smaku i czuję się jak u stóp Himalajów...

      Usuń
  2. Nawet jednego dnia nie byłam w przedszkolu.
    Mleka nienawidziłam i nie piłam. Zup mlecznych też nie jadałam. To chyba cecha dziedziczna, moja córka piła mleko tylko tak długo, dopóki pila je przez smoczek.
    Jedyny napój mleczny, który konsumuję to kefir, tak ze 200 ml co dzień, z uwagi na obecność w nim bakterii, które muszę sobie dostarczać po "fartownym " leczeniu zapalenia zatok. Wg medycyny większość osób po ukończeniu 3 roku życia traci zdolność prawidłowego trawienia laktozy i nie powinno mleka spożywać.
    Od dziecka słyszałam, że kotom nie daje się mleka, bo one również mają problem z trawieniem laktozy.
    Lubię obserwować koty, ale nie po drodze mi z nimi - jestem tzw. psiarą.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zupę mleczną uznaję tylko jedną, owsiankę, ale bez mleka...
      u mnie jeszcze przechodzi maślanka, ale w roli leku, gdy w kiszkach coś utknie męcząc okrutnie...
      w przypadku starszych kotów dochodzi jeszcze jeden powód nie dawania im mleka: wapń, którego nadmiar kociemu zdrowiu nie służy...
      przyznam, że nie wiem, jak to jest z psiakami i mlekiem... na pewno ich układ pokarmowy jest mniej wyspecjalizowany, mniej wymagający, co ilustruje zresztą porównanie cen karmy psiej i kociej... ale to rzecz jasna nie oznacza, że psiaka można karmić byle czym... wiem natomiast, że do psiej karmy dodaje się popiół, który pełni rolę Carbo medicinalis - kto doświadczył uroków psiego bąka ten wie, co mam na myśli...
      miłego :)...

      Usuń
  3. Tobie i kotom w domostwie życzę dużo zdrowia bez mleka. Słyszałam o bezstresowym wychowaniu, ale bezstresowe bicie, to dla mnie ciekawostka.Te same treści przekazane w krótszej formie(bez wtrętów "kobiecych" czyli nie na temat)odniosłyby taki sam skutek. Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bicie bezstresowe to neologizm mojego autorstwa, ale jak najbardziej na miejscu, bo dla bijącego jest to sposób na stres, zaś rzekoma pedagogiczność tego bicia jest tylko marną racjonalizacją...
      być może tekst posta można by zredukować do minimum, wręcz zlakonizować nawet, tylko nie jestem pewien, czy wszystkie jego cele zostałyby wtedy osiągnięte...
      ukłony :)...

      Usuń
  4. Chodziłam do przedszkola, które też prowadziły siostry zakonne. Poszłam tam zaraz po przeprowadzce, czyli byłam nową we wsi. Siostry szybko wyczaiły, że nie chodzimy do kościoła i zaczęła się jazda. Wystarczyło, że czegoś nie chciałam jeść,lub się spóźniłam z czymś i lądowałam w wychodku za karę. Takim z dziurą w desce i dołem pod nią, drewnianym, zimnym i śmierdzącym. Nie chciałam chodzić do przedszkola, protestowałam. W końcu mama zorientowała się, że coś jest nie tak. Zabrała mnie i brata stamtąd i zatrudniła gosposię. Od września poszłam do szkoły, a mój brat do nowego, świeckiego przedszkola.
    Mleko pijałam, ale bez entuzjazmu. Mieliśmy krowy i to mleko miało "smak' mleka. Koty musowo dostawały rano mleko do misek. To były gospodarskie koty i poza tym mlekiem, nikt się nie interesował, co jadły. Pewnie zdobywały sobie mięcho polując, bo pełno było myszy w stodole, w domu na strychu i w szopie.
    Za mlekiem ogólnie nie przepadam, ale teraz piję je z czosnkiem, miodem, cynamonem i imbirem, co wieczór. To doskonale działa na wszelkie przeziębienia. I tylko taka mieszanka mi podchodzi, bo samo mleko to raczej nie. Wolę kefir.
    Na wsi jeszcze pokutuje przekonanie, że koty powinny dostawać mleko. Kupuje się im karmę kocią, ale mleko do miski też wlewa. A te luzem chodzące to mleko i dalej niech radzi sobie sam.
    Pierwsza chyba najlepsza. Ta z tą krową też, ta trzecia ma fajne wejście:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. do wychodka w przedszkolu nas nie zamykano, zresztą wychodek był w budynku w pomieszczeniu na narzędzia ogrodnicze i polegał na wiadrze obudowanym w taką drewnianą skrzynkę... kar cielesnych nie było, było tylko stanie w kącie z palcem na ustach w geście "cicho"... raz tylko pamiętam, jak pani siostra tytułem żartu chciała przylać jednej z dziewczynek pasem, do tego na goło, więc chłopaki się tłoczyli, by to zobaczyć, ale na śmiechu i żartach się skończyło...
      ...
      tak, to jest stara wiejska szkoła chowania kotów, praktykowali ją jedni z moich eks-teściów... tylko mleko i zero wjazdu do domu, z wyjątkiem okresów mrozu, za to koty miały do dyspozycji taka komórkę będącą jednocześnie warsztatem... koty się mnożyły do woli w całej okolicy, za to pamiętam niesamowitą sprawę, gdy kotka szefowa po odchowaniu kociaków goniła je "na swoje" poza jednym, niepełnosprawnym, którym się opiekowała ponoć bardzo długo...

      Usuń
  5. Co do tematu jedzenia w przedszkolu to miałem tylko jedną awersję, smażoną rybę. Do dziś nie jest to moje ulubione danie, choć śledzia w śmietanie, tuńczyka czy szprotki z puszek jem bez problemu. Poza tym właściwie od najmłodszych lat jadam niemal wszystko. :)

    Co do kotów i mleka temat rozwinął się ciekawie po jednym z odcinków ,,Ucha Prezesa". Sam Prezes w wywiadzie odniósł się do sprawy i stwierdził, że kotom nie daje się mleka. A jeśli takie jest stwierdzenie Prezesa, to jest to najwyższa prawda. :) Na poważnie już to można sprawę do ludzi lekko porównać, są osoby, które nie tolerują laktozy, więc mleko nie jest dla nich. Może podobnie jest z kotami, dlatego lepiej faktycznie oszczędzać im tych ,,atrakcji". Szkoda zwierzaków i tyle.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. faktycznie, chyba sobie przypominam taki odcinek "Ucha"...
      czyli temat można uznać za domknięty: "minimus locutas - causa finita"...
      pozdrawiam! :)...

      Usuń
  6. Ciekawie piszesz o kotach. Widać, że jesteś znawcą w tym temacie. :)
    Po.ba.s.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "znawca" to trochę za mocno powiedziane, ale do dyletantów też się nie zaliczę...
      po.ba.s. :)...

      Usuń
  7. Jak na razie muszę zadowolić się taką opcją. :) Fakt, jak czasem wybiorę się na danie wietnamskie, to znajduję w nim na przykład fasolkę szparagową albo groszek zielony. Czyli kucharz dodaje jakieś polskie smaki do swoich. Poza tym nie wszystkie dania są ostre, można powiedzieć, są dostosowane do podniebienia Polaków. Ale tak chyba jest z każdą kuchnią oferowaną poza miejscem powstania, pewne ustępstwa czy dostosowanie muszą się zdarzyć. :)

    Sądzę, że nic więcej nie wymyślę w temacie kotów i mleka. Wszystko co najważniejsze zostało napisane. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dalekowschodni kucharz w Polsce nie zawsze ma pod ręką odpowiednie składniki, więc siłą rzeczy używa miejscowych odpowiedników... zresztą nie wszystkie tamtejsze dania są ostre, to akurat jest taki stereotyp jedynie...
      ale w globalizacji tych potraw chodzi raczej o to nieuchwytne "coś", które tracą... kiedyś miałem okazję porównać bahn dao /pampuchy, takie bułki na parze z farszem/... najpierw przyrządzone przez Wietnamkę krótko mieszkająca w Warszawie, a kilka dni później wersję paryską zrobiona przez Wietnamkę długo już zamieszkałą we Francji... różnica była kolosalna, te "warszawskie" były super, a te "paryskie" po prostu bez smaku...
      pozdrawiam! :)...

      Usuń
  8. Nawet jeśli w jakiś sposób znalazłby taki kucharz większość składników to nie wiadomo jak przyjęliby takie danie klienci, poza tym cena poszłaby dość mocno w górę.

    Coś w tym jest, teraz przypomniałem sobie jak różniła się pizza we Włoszech i w Polsce, albo danie wietnamskie w Londynie i w Warszawie.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie jestem jakąś wielką fanką mleka, ale ponad wszystko nie znoszę mięsa. Pamiętam jeszcze w przedszkolu jak Pani przedszkolanka mawiała, ze dzieci możecie zostawić ziemniaki, ale mięso musicie zjeść. Obrzydliwość! Jesteśmy niestety ofiarami różnych schematów, które bardzo trudno zmienić.A to się przekłada zarówno na naszą dietę jak na dietę naszych zwierzaków. Jednym z takich schematów jest picie mleka przez koty, ale i także dawanie ludzkiego jedzenia kotom i innym zwierzakom. Co powoduje wiele chorób i dolegliwości..
    Tu podaję link, co prawda nie o kotach, ale o konsekwencji picia mleka przez ludzi …
    https://pracownia4.wordpress.com/2011/07/29/pij-mleko-bedziesz-kaleka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. temat kot vs. mięso można uznać za zamknięty, bo kota na wege przestawić się nie da, po prostu tak kot jest skonstruowany i nic się na to nie poradzi... co prawda są karmy niskobiałkowe dla starszych kotów mających problemy z nerkami, ale one też całkiem wege nie są... natomiast masz racje, że nie powinno się karmić kotów ludzkim żarciem /np. resztkami z talerza/, bo jest ono zbilansowane zupełnie inaczej... wyjątkiem może być jakiś bonus, smakołyk od czasu do czasu, ale OD CZASU DO CZASU... koty miewają różne odjazdy kulinarne i nie pogardzą nawet listkiem surowej kapusty od święta /znałem takiego kota/...
      ...
      pani w przedszkolu niegłupio gadała, bo tu chodziło o białko... dziecko we wczesnej fazie rozwoju potrzebuje więcej białka niż dorosły i białkiem roślinnym tej sprawy się nie załatwi... sporo wegetarian to rozumie i choć sami mięsa nie jedzą, to dzieciom dają, dbając jedynie, by było ono odpowiedniej jakości, bo mięso mięsu nierówne... tłusta wieprzowina odpada, ale np. chude mięso z ryb morskich jak najbardziej pasuje...
      ...
      link mi się podoba, jasno stawia sprawę, konkretnie i ja się z jego treścią jak najbardziej zgadzam... niestety Nauka również bywa podatna na korupcję i gdy kasa zabrzęczy potrafi kłamać niczym ksiądz na kazaniu...

      Usuń
    2. Pojechałeś konserwatywnie z tym wegetarianizmem . Takie stanowisko mieli dietetycy w PRL ,ale w nowych bardziej cywilizowanych czasach ono się na szczęście zmieniło . Podaję linki na ten temat.
      http://www.edziecko.pl/jedzenie/1,79379,15557074,_Dieta_wegetarianska_szkodzi_dzieciom___A_jak_jest.html
      http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/zasady-zywienia/czy-wegetarianizm-jest-dobry-dla-dziecka-dziecko-na-diecie-wegetarians_34978.html
      http://wegemaluch.pl/

      Usuń
    3. wszystko fajnie, ale:
      w linkach podkreślana jest "szczupłość" dzieci wege, tylko jest to mocno nieprecyzyjne, gdyż nie wiadomo, czy chodzi o tkankę mięśniową, czy tłuszczową, a jest to duża różnica...
      ale to dopiero początek... otóż przy diecie należy uwzględniać warunki życia, czyli warunki naturalne i otoczkę cywilizacyjną... niestety w większości rejonów Ziemi jedno i drugie jest niewystarczające, by przeciętne dziecko przestawić na dietę wege... na czele tego jest sprawa witaminy B12 /cyjanobalaminy/, niby taka duperela, a jaka istotna w rozwoju dziecka... obecna cywilizacja nie wymyśliła jeszcze sposobu, aby ją produkować bez wykorzystywania do tego zwierząt... gdy wymyśli można dopiero wtedy nieśmiało wrócić do tej dyskusji...

      Usuń
  10. Mleko i wszelakie jogurty ostatnio mnie bardzo odrzucają. Po prostu się nimi przejadłam.
    Pamiętam dzień, w którym moja kotka dostała mleko.. Ile wtedy było sprzątania.. Nigdy więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pytanie jeszcze od jakiego producenta te jogurty, bo z jogurtem jest tak, jak z mlekiem, nie zawsze jogurt to jogurt...
      po kocie pijącym mleko regularnie również jest co sprzątać i to właśnie kiedyś skłoniło mnie do namysłu, czy aby na pewno kotu to mleko wychodzi na dobre...

      Usuń
    2. Żeby to w producencie był problem.. Ogólnie ostatnio żadna forma jogurtowa do mnie nie przemawia więc problem jest we mnie. :D
      Wiem, że nie na wszystkie koty mleko tak wybuchowo działa - ale ogólna opinia weterynarzy jest taka, że kot i mleko w parze nie powinny iść więc wolę przy aktualnym kocie nie eksperymentować! :)

      Usuń
    3. czyli kółko się zamyka:
      Sanctus Eligio locutus - causa finita...
      /św. Eligiusz - patron wetów/...

      Usuń
  11. To jak tak nieco na przekór. Batony "S" i "M" (nie podaję pełnych nazw, ale wszyscy wiedzą o co chodzi) też podobno szkodzą ludziom, ale kto by ich nie jadł jak już ma w zasięgu?
    Mieszkałem w domu jednorodzinnym, a przedszkole spędzałem w wielorodzinnym domu moich dziadków. Kotów było zatrzęsienie, ale nie przypominam sobie, aby któryś z kotów nie leciał do misek, gdzie nalewano mleko. To były wyścigi z podniesionymi ogonami, koty nie tylko piły mleko, ale wręcz je smakowały, i robiły to pomimo tego, że obok stały miski ze smaczną wodą. Tak myślę, że mleko szkodziło im w takim samym stopniu jak nam w.wym. batony czekoladowe.
    Ja lubiłem mleko w każdej postaci, ale najbardziej jako gruby wielowarstwowy kożuch (na górze masełko i nieco niżej tłusty serek wymieszany ze śmietaną), który pływał po ugotowaniu mleka.
    Znałem wiele osób, które nie znosiły mleka, albo nawet miały uczulenie, ale przeważnie było to uczulenie na "własną prośbę". Ciekawe, czy ci co nie piją mleka, w takim samym stopniu unikają masełka i śmietanki (choćby tej do kawki)? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ to nie jest wcale na przekór... choć sporo mówię/piszę o mądrości kotów, to w temacie łakomstwa koty od ludzi wcale się nie różnią...
      kawy od dawna nie pijam, ale gdy swojego czasu używałem jej często i gęsto, dodawałem nieco mleka lub śmietanki niejako "osłonowo", co zresztą i tak nie osłoniło mi dwunastnicy... tedy więc mus było tą kawę odstawić i utrzymywać kawową abstynencję także po zaleczeniu tegoż odcinka przewodu pokarmowego...
      no dobrze, okay, luz... czasem od wielkiego dzwonu się skaleczę jakimś capucchino, czy innym deserkiem kawowym, ale jak to mówią, raz się puścić i kasztelance nie zaszkodzi...

      Usuń
    2. Czytam to co Martynka pisze, i myślę, że faktycznie może moja wiedza jest skąpa, bo koty z naszych domów nie wchodziły do mieszkań, wolały hasać po ogrodzie, nie było więc analizy kocich odchodów. Koty miały swoje malutkie drzwi i na noc, jak chciały, to przychodziły spać na werandzie, w korytarzach, albo w kuchni. Prawdopodobnie wychodziły za potrzebą, bo nie było czuć kociego zapachu. Ale mleko piły z wielką ochotą i młode i stare, a jeszcze chętniej zjadały "ludzkie jedzenie". Wtedy nie było sklepów z kocim, ani psim jedzeniem. Czyżbyśmy więc przyspieszyli zwierzęcą ewolucję?

      Usuń
    3. generalnie, to cała ta sprawa zawiera w sobie dwie... pierwsza to efekt długofalowy regularnego /w miarę/ spożywania mleka, zaś drugi to efekt doraźny spożycia sporadycznego... gdy na to się jeszcze nałoży kwestię przyswajania laktozy, która bynajmniej nie jest zero - jedynkowa, to temat zaczyna się mocno komplikować... zwłaszcza w przypadku kotów, zwłaszcza tych, które nie używają kuwet i niezbyt chętnie uchylą rąbka zasłony prywatności, jeśli chodzi o ten aspekt kociej fizjologii... wychodzi więc na to, że jeśli badacz nie jest wystarczająco cierpliwy /a zwykle nie jest/, by regularnie podglądać koty za przysłowiową stodołą, to większość danych dostarcza obserwacja kotów korzystających ze zdobyczy cywilizacji, jaką jest kuweta...

      Usuń
  12. To chyba dotyczy nie tylko kotów, ale wszystkich ssaków. Mlekiem odżywiają się młode. Starsze osobniki mleka nie potrzebują, a bywa nawet, że im szkodzi. Zmienia się układ pokarmowy i przystosowuje do trawienia innych produktów. Poza tym, koty powinny dostawać mleko kocie, a nie krowie, które ma inny skład.
    Wiem po sobie, bo też mleka nie lubię i niespecjalnie mi ono służy, męcząc mój żołądek i bulgocząc w nim przez kilka godzin - a przecież jako osesek piłem (podobno!) aż świszczało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. każdy ssak odżywia się mlekiem do pewnego czasu, zaś potem ten produkt znika z horyzontu zainteresowań jego organizmu... to zaś sugeruje wniosek, że układ pokarmowy dorosłego osobnika nie jest przystosowany do jego trawienia, bo po co mu to?... to niekoniecznie musi oznaczać, że każdy taki układ musi reagować buntem, być może też u niektórych gatunków ssaków taki bunt wcale nie miewa miejsca, ale to wcale nie jest argument za tym, by im to mleko podawać... zaś w moim, czy Twoim przypadku zmuszanie do picia mleka zakrawa wręcz na barbarzyństwo...

      Usuń
  13. Tak. Babcia, zawsze gdy wydoiła krowę dawała kotom kapeńkę mleka. Ale tylko kapeńkę no i to było mleko:) To było bardzo dawno temu i wtedy myślałam, że mleko jest kotom konieczne do życia. Później dostąpiłam wtajemniczenia, że od chwili gdy kotka przestaje karmić kocięta mleko nie jest im potrzebne do dalszej egzystencji, że kot to urodzony drapieżnik i mięsożerca więc... moje wcześniejsze koty (min.Sprytka) mleka nie dostawały. Kocinek też go nie dostaje. Karmię go wg. BARF (nie będę się rozpisywać co mnie do tego skłoniło) i sama przygotowuję mu jedzonko wg. 'przepisu' opracowanego z wetem:) Wcina wszystko aż mu się uszy trzęsą, a efekty chyba widać, sam napisałeś, że świetnie wygląda co bardzo mnie cieszy:) Czasem dostanie jajecznicę bo lubi, czasem ociupinkę serka brie, na punkcie którego ma bzika, nie przepada natomiast za rybami.
    'Układanie' kota to może faktycznie niezbyt fortunne określenie. Chodzi mi o to żeby nie prowokować, nie uczyć go i przede wszystkim nie utrwalać niepożądanych zachowań. W spr. wskakiwania na stół i blaty uznałam już swoją porażkę:) Gdy go zsadzałam to traktował to jak zabawę i tym bardziej na nie wskakiwał:) Teraz przestałam zwracać na to uwagę, wskakuje nadal ale...chwilę posiedzi albo poleży (widać to nawet na jednym ze zdjęć) i zeskakuje.
    Też uważam, że jeśli kot nie jest chory co może potwierdzić albo wykluczyć wizyta u weta to 'źródło problemu' leży w człowieku, który kota nie rozumie. Stąd moje ciągłe doskonalenie się żeby wiedzieć o co kotu 'kaman':), właściwie i na czas reagować.
    Na tym zdjęciu kocinek rzeczywiście wygląda wyjątkowo poważnie, a ma przecież dopiero 5 m-cy:)
    Ale się opisałam! Pewnie nie wszystko jest na temat ale...jestem kobietą;) Na koniec dodam, że też nie lubię mleka.
    Serdeczności dla Cię i wszystkich zwierzów:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli z grubsza mamy dogadane, by nie dać kotu wchodzić sobie na głowę - w przenośni, czyli wiemy, o co chodzi... a jeśli chodzi o jedzonko, to żeby kota nie "rozpaskudzić", co oznacza u nas, żeby nie przesadzać z bonusami i nie reagować, jak kot sępi o ten bonus... nasza kiedyś była bardzo namolna o te bonusy, ale wzięliśmy ja na przetrzymanie i teraz chwilę pomarudzi, tak pro forma, szybko jednak odpuszcza... bonusy jednak czasem dostaje, byle nie za dużo i nie za często... bardzo lubi ser żółty na przykład... tak w ogóle, to nasza kota nie jest wybredna, ale za to jest "żarta", czyli zawsze jej dopisuje apetyt... nie widać tego jednak po niej, ma znakomitą linię, bo dużo się ugania po dworze i szybko spala... tak w ogóle, to jest drobnej budowy, jej mama też była drobna, najmniejsza w miocie... miauczy sopranem, więc czasem na nią mówię "Piszczek"... i bardzo cichutko, subtelnie mruczy...
      aha, nie wiem, czy wspominałem, ale jest waterproof, czyli żadna pogoda jej nie straszna i wychodzi na swoje patrole po okolicy nawet przy sporym deszczu...
      serdeczności :)...

      Usuń
  14. Koty i kobiety mają wspólny mianownik, często odbiegają od przyjętego średnika. Nie cierpię mleka od dzieciątka, a że byłam chorowita wymuszano we mnie po porcji antybiotyków.
    Z obrzydzeniem wylewałam je pod łóżko a stamtąd pewnie skapywało do sąsiadki. Mam nadzieję że i ona miała kota, bo kto ma kota ten nie ma myszy
    Pozdro
    zolza73.blogspot.com
    goodmorning73.blogspit.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak sąsiadka miała kota, to niewykluczone, że to mleko spływało po blaszanym dachu jej głowy, bo dachy tak mają, że są tam, gdzie koty, stąd się wzięły dachowce i dachówki... faktycznie, było coś takiego, że antybiotyki tylko z mlekiem, ale teraz jest tyle probiotyków, że mleka już nie trzeba... tylko mnie ta podłoga pod Twoim łóżkiem ciekawi, mogła się dziura zrobić od tego mleka...
      pozdro :)...

      Usuń
  15. ja swojej kici mleka nie daję (i nie dawałam od początku). mała lubi żółty ser - najlepiej ukradziony ze stołu. lubi też polizać sobie masełko - też najlepiej z kanapki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nasza też lubi żółty ser, czasem dostaje odrobinę... za to kiedyś ją przyłapałem, jak wyjadała konfitury/!/ ze słoika... ktoś zostawił na stole otwarty, to ona łapkę do środka i potem ją oblizywała...

      Usuń
  16. Ja akurat lubię mleko ,owsianki i różne takie bezeceństwa mleczne. Jednak moim kotom mleka nie dawałam . Kiedyś tak bo mało wiedziałam o kotach izwierzętach a pożniej się dowiedziałam i słusznie. Moje koty były wolno biegające miały wodę i chrupki i nawet mięsko z puszki dla kotów. Jednak nie wszystkie ..taką Mskę znałam która na odgłos otwieranego mleczka do kawy pojawiała się jak duch i człowiek musiał jej dać ...bo tak ładnie prosiła. Sam pił czarną kawę :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ta moja bezmleczna owsianka to właściwie jest muesli, bo ja tam wrzucam różne orzechy, owoce suszone, kandyzowane itp... potem nieco soku i całość wrzątkiem zalewam...
      to u nas, gdy ktoś kotlety tłucze, wtedy w kuchni od razu się pojawiają psiak i kota...
      kiedyś mieliśmy świnkę morską /to teraz się kawia nazywa/, zwykle urzędowała w takim sporym koszu w przedpokoju, od czasu do czasu tez ganiała luzem po mieszkaniu i molestowała koty, zwykle przed odkurzaniem, to się od razu wtedy bobki sprzątało... za to reagowała natychmiast na odgłos otwieranej lodówki, na dole były warzywa, jakaś nać lub coś w tym guście i nie było przebacz, bo jak się świnka uruchomiła paszczą, to nie odpuszczała, aż czegoś nie dostała do tej paszczy... dożyła ładnego wieku, bo 8 lat plus tyle, ile miała, gdy ją znaleźliśmy, a była już dorosła...

      Usuń
  17. Są koty co im mleko nie szokdzi i są takie że nie daj mu lepiej mleka ;-))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak też to można lapidarnie podsumować :)...

      Usuń
  18. Właśnie miałam zapytać, co tu tak się okociło ostatnio w tejże kawiarni, ale doczytałam ostatni akapit i jest okey.
    Pozdrawiać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nawiasem mówiąc, to chodzi po blaszanym dachu mojej głowy trzeci koci post i też będzie okey, ale tylko chodzi, do dojścia droga długa, wyboista i pełna czarnych dziur do wpadnięcia w nie...
      pozdrawiać :)...

      Usuń
    2. Jak sam mawiasz często, najważniejsze abyś był zadowolony, reszta jest nieistotna. Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. nie będę wnikał, ile to jest "często", bo jest to pojęcie względne... kiedyś tak miałem ze słowem "wciąż", także w temacie mawiania czegoś i po wnikliwszej analizie wyszło, że według pewnej osoby "wciąż" = "3 razy w dystansie 3 lat"...
      pozdrawiam :)...

      Usuń
  19. Połączenie zrobiłem sobie bardzo dziwne, na szczęście już wróciłem do świata żywych. :)

    Ja to różnie mam z piwem, choć najczęściej wybieram z polskich browarów, tamto co ostatnio piłem jest z Danii. :D

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polskie, duńskie, czy narodowe, to nie ma znaczenia, bo nie ma takiego piwa, którego nie można by było artystycznie spieprzyć... podobno miarą jakości piwa jest wysiłek, suma starań, by się tego piwa napić... za peerelu było "warszawskie z zielona kartką", to było dopiero piwo! :)...
      pozdrawiam :)...

      Usuń
  20. :) To prawda, są takie rodzaje piwa, od znanych producentów, które zostały zniszczone przez nich, nie wiadomo oczywiście w jakim celu, bo zarobić się nie dało na pogarszającej się jakości. Teraz starania, aby wypić piwo ograniczają się właściwie do posiadania gotówki, nie koniecznie wielkiej, bo piwa są w niezłej rozpiętości cenowej. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  21. Miło się do Ciebie wprosić :) Osobiście dwa koty mają nas na własność. Jedna była porzuconym dzieckiem wiejskiej kocicy i przeżyła tylko dzięki umiejętności picia tego białego krowiego wynalazku a kocur to schroniskowy nabytek. Był malutki i pił tylko wodę.. Dziś po 11 latach kotka dostaje mleko w ilości łyżka max dwie w formie przysmaku raz na jakiś czas a kocur nie dostaje wcale bo ma nietolerancję na laktozę i rzyga jak kot po wypiciu niewielkiej ilości. Acha - u nas w domu też poza kocicą nikt nie lubi mleka. A jak byłam dzieckiem nikt mnie nie zmusił bo bym reagowała jak nie przyrównując nasz kocur.........

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miło mi, żeś się wzięła i wprosiła... miło mi też czytać Twoją próbę uprawidłowienia relacji własnościowych w układzie "kot - naga małpa", bo bardzo nie lubię frazy "mieć kota", w której podmiotem jest owa naga małpa... a tak już najbardziej prawidłowo to jest w ogóle odrzucić czasownik "mieć" odnośnie tejże sytuacji, banując tym samym poprawność polityczną, która jest po prostu zła...
      ...
      zaś odnośnie wspomnianego kocura, to niestety, kot mimo swojej mądrości czasem popełnia błędy, więc skoro nie potrafi pojąć, że mleko mu szkodzi, wtedy naga małpa, choć głupsza od niego, musi zdecydować za kota... to jest taka właśnie paradoksalna sytuacja, że kot coś wie, ale ma to nieuświadomione i naga małpa, która uważa, że zawsze wie lepiej, tym razem naprawdę wie lepiej...

      Usuń
  22. Tradycja odbieram jako coś wspaniałego, niezwykły element poznawczy mówiący wiele o dawnym życiu, kulturze, moralności, lękach, normach społecznych. Problem pojawia się, gdy ktoś próbuje mnie, bądź osoby niepotrafiące się obronić na siłę uszczęśliwiać obowiązkiem przestrzegania tradycji. Powiedziałbym, że może to stanowić zarzewie wojny. Fajnie to pokazał film "Konopielka". Pół biedy, że w Taplarach kobiety tradycyjnie tuczyły się kartofelkami i dopuszczały mężczyzn jedynie w pozycji "misjonarskiej" zwanej przez dziennikarzy Urbana "po bożemu, czyli na Glempa", bo chłop udał się w filmie po prostu do kobiety bardziej otwartej (i rozumnej- nie oszukujmy się). Ale już tłuczenie dziecka za to, że śmiało powiedzieć tępakom, że Ziemia nie jest płaska, jak im się wydaje, było już niezłym bandyctwem, nie mówiąc już o tym, że rozwalanie ustawionych snopków siana z pierwszego pokosu sąsiadowi jedynie dlatego, że wbrew tradycji, skosił je kosą, podczas gdy reszta idiotów tradycyjnie cięła sierpem, przyczyniło się do walki o obronę własności z użyciem niebezpiecznego narzędzia (kosy).

    Co do kotów i mleka- moja była partnerka by Cię chyba odarła ze skóry, gdybyś próbował jej koty karmić mlekiem. Świeża woda, certyfikowane żarcie kocie oraz łakome kąski typu kura prosto z rosołu- to było dozwolone. Sam na kotach się nie znam, choć lubię je, a one lubią mnie. Być może to się zmieni, bo moja obecna partnerka chce mieć u nas koty, a ja nie mam nic przeciwko temu pomysłowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. film "Konopielka" uważam za arcydzieło, choć w stosunku do literackiego pierwowzoru odrobinę niekompletne, weźmy na ten przykład początek, gdy chłopy "stojo boso w gaciach i koszulach, i szczo szparko" /tudzież stromo/, toż to czysty zen, do tego zbiorowy, choć niekoniecznie narodowy...
      ...
      kot jako tester partnerek /obecnych, ewentualnych, tudzież pań, które chcemy traktować choć odrobinę poważniej/, oraz innych ludzi, których mamy zamiar traktować po partnersku w jakimkolwiek sensie słowa "partnerskość", to naprawdę poważne i wiarygodne narzędzie... jak to się mawia popularnie, "kot zna się na ludziach"... także w przypadku alergii na kocią sierść badanego obiektu, bo w końcu nie ta cecha jest przedmiotem badania...
      co prawda do tych samych celów można także użyć psa, ale gdy pies próbuje uprawiać miłość z nogą testowanej osoby, wynik pomiaru nic o niej nie mówi, ani o osobie, ani o nodze, świadczy jedynie o pewnym rozkalibrowaniu testera...

      Usuń
  23. Mozart mleka nie dostawała i nie dostaje. Czasem moja mama próbowała jej nalać nieco mleka na denko. A potem w BH powiedziałam mojemu M., żeby dawał jej najwyżej tzw. kocie mleko. Jest ono natomiast drogie, a kot zliże go troszkę najwyżej raz. Toteż po kupieniu i wyrzuceniu prawie w całości drugiego kubka jakoś tak mu na razie przeszło pojenie kotka mleczkiem.
    W przedszkolu najbardziej nie znosiłam kożucha na mleku, bo samo mleko piłam i to nawet chętnie. I szpinaku, gdyż ponieważ serwowali nam go w postaci niedoprawionej a zatem mało zjadliwej. Do szpinaku wróciłam ze smakiem dopiero wiele lat później i teraz jadam z przyjemnością. Doprawiony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widziałem takie "kocie mleko" i sądząc ze składu jest to prostu rodzaj odżywki, suplementu diety, ale nigdy nie kupowałem tego... faktycznie tanie nie jest /ok. 3 pln za 200 ml/ i faktycznie opakowanie niepraktyczne...
      ciekawe jest, że zawsze lubiłem takie dziecięce stereotypowe straszyki kulinarne, jak tran i szpinak... za to nigdy nie lubiłem lukrecji, a to ponoć dziecięcy przysmak...

      Usuń
  24. Dziędobry ;) powracam po dłuższej absencji w cybersferze, a teraz tyle do nadrobienia/nadczytania ;) Koty mleko lubią ale rzeczywiście nie służy wszystkim, moje czasami chlapną bez konsekwencji w postaci rozwolnienia. może być sporadycznie podane jako smakołyk i najlepiej pół na pół z wodą. Pozdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wybrałaś dobry moment na powrót, bo kot to zwierzaczek magiczny...
      pozdr :)...

      Usuń
  25. P.S. pamiętam to chodzenie na mleko do jadalni w szkole podstawowej. Bordowa na twarzy kucharka, nalewała chochlą ciepłe, gotowane, obrzydliwe mleko z kożuchami do poobijanych fajansowych kubków. To był horror :/ Chociaż de facto zawsze mleko lubiłam ale dobrej jakości, sterylizowane i zimne. Na takie jednak w naszym kraju trzeba było długo poczekać, teraz zastępuję je mlekami roślinnymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak, te poobijane kubki mnie zawsze odrzucały niejako dodatkowo... z mlek roślinnych nie pogardzę sojowym, chyba najczęściej spotykane, jakoś nie kojarzy mi się ze zwykłym mlekiem, ale chętniej jednak wolę tofu, jednak nie z hipermarketu... dobre tofu kupuję w sklepikach z produktami japońskimi, a jeszcze lepsze w wietnamskich, takich prowadzonych przez Wietnamczyków dla Wietnamczyków...

      Usuń
  26. Zobaczyłem sobie w Sieci o co chodzi z tym serialem i wydaje mi się, że jest to coś intrygującego. :)

    Nie jestem jakimś wielkim fanem seriali, na dzień dzisiejszy śledzę może ze cztery czy pięć. Najbardziej podoba mi się z tych seriali ,,Zabójcza broń". :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  27. Kot kotem.... itp... ale bardzo mi się podoba to co po lewej stronie na Twoim blogu.

    OdpowiedzUsuń
  28. Bardzo ciekawie napisane. Gratuluję i pozdrawiam serdecznie !!!

    OdpowiedzUsuń
  29. Mojego kota za to bardzo ciągnie do mleka. Włazi mi na głowe kiedy jem płatki ;p. Czasem daję mu bardzo malutko, nie widzę, żeby mu szkodziło, ale wolę jednak unikać częstowania go większą ilością.
    Wspomnień z przedszkola współczuję. Modlitw może nie miałam, a mleko lubię, ale za to jak na obiad był ryż z jabłkami, to mnie na wymioty brało i do tej pory pamiętam, jak mi kazali zjeść do końca. Dzięki temu miałam nauczyć się jeść wszystko. Teraz mam 30 lat część rzeczy, których nie znosiłam w dzieciństwie, uwielbiam, a na ryż z jabłkami nadal patrzeć nawet nie mogę i nie przełamię psychy, żeby spróbować, czy mi teraz zasmakuje.

    OdpowiedzUsuń