22 listopada 2025

POWRÓT ŁOBUZIARY

- Właściwie to nie było nic do roboty.
- To prawda. Było jak ząb mleczak, którego nie trzeba rwać, bo za dzień, czy dwa po prostu sam wypadnie. Bardzo nie chciała tej ciąży, więc prawie sama sobie ją usunęła. Tak jakby niechcący. Nasze czary były tu wręcz zbędne.
W tą wymianę uwag między Maliną i Kaśką wtrąciła się Mala:
- Czyli co?
Lalka uśmiechnęła się do niej:
- Nic. Idź do łazienki, ogarnij się i załóż potem to.
- Co to jest?
- Taka podpaska trzy razy iksel. Przy tak wczesnej ciąży poronienie niewiele się różni od obfitszego okresu.
Gdy Mala wyszła Kaśka spytała:
- To co teraz robimy?
- Jak zwykle wyżerka. Idziemy do mamy.
Odparła Malina, po czym krzyknęła w stronę łazienki.
- Młoda! Jak skończysz, to zejdź do nas na dół!
Mama Lalki i Borka bardzo lubiła odwiedziny psiapsiółek jej córki. Mogła wtedy na luzie realizować swoje kuchenne hobby. Na co dzień pastwiła się kulinarnie nad Mariolką, dziewczyną Maliny, ale ta już nauczyła się wykręcać. Inne dziewczyny jednak nigdy nie odmawiały, bo też same poczęstunki były zawsze bardzo, bardzo pomysłowe. Zaś raz się czasem godnie puścić nie zaszkodzi nawet najbardziej dbającej o linię modelce.
Tego dnia akurat miała być podana ośmiornica po żydowsku, co ponoć było pewną nowinką, gdyż kuchnia żydowska takiej potrawy nie przewiduje. Ale mama Maliny jest osobą bardziej przewidującą, więc już po kilku minutach trzy czarownice zameldowały się przy stole. Mariolki akurat nie było, bo w sabatowe piątki piła piwo razem z facetami innych wiedźm ze znanej nam ekipy. Taki się rytuał zrobił już od dłuższego czasu.
Zostawmy jednak wiedźmy w spokoju przy ich posiłku, cofnijmy się trzy dni wcześniej  do wtorku. Mala jest już drugi dzień w pracy po tygodniowym urlopie, teraz zaś po krótkiej rozmowie na tematy służbowe z Kaśką i Stryjem w stryjowym gabinecie zagaduje na sam już koniec:
- Kasik, kto to są te... No, wczoraj takie dziewczyny spotkałam...
- Jakie dziewczyny?
- Pięć lasek w jednakowych, fioletowych, takich fluorotego, no, neonowych dresach. Nigdy wcześniej ich tu nie widziałam.
- Chyba wiem, o kim mówisz, ale co z nimi?
- Wczoraj szłam do szatni już po pracy. Mijałam się z nimi, zeszły mi z drogi, jedna na końcu, wyglądała na najstarszą nawet mi się ukłoniła, dzień dobry zapodała...
- Co chcesz? Umi czytać, a kultura to podstawa.
Cały personel Oktagonu nosił zielone dresy lub tiszerty z logo klubu na plecach. Na froncie zaś personel merytoryczny miał napis "instruktor" lub feminatyw tegoż, za to techniczny "serwis". Mala dodatkowo poniżej "kierowniczka". Zaś teraz wyjaśniła:
- Dobrze, ale zaintrygowały mnie.
Kaśka odwróciła się do Stryja, wymienili uśmiechy i odparła:
- Tak naprawdę, to znam tylko tą jedną. To Yakuza.
- Kto?
Wtedy wtrącił się Stryjo:
- Albo po prostu Zosia. Sąsiadka z dzielnicy. Mieszka na tym nowszym osiedlu szeregowców, wiesz których. Kasiu, opowiedz jej, bo to faktycznie ciekawa panienka.
- Na swój sposób ciekawa. Kawał bandziorzycy tak w ogóle. Ale może po kolei. Zośka jest stąd, ostra rozrabiara z niej była, zero litości. Zawsze się otaczała różnymi rozwydrzonymi panienkami, terroryzowały resztę małolatów na mieście. Taki dziewczyński gang sobie zmontowała.
- Nawet Kasi się kiedyś postawiła.
Dodał Stryjo, zaś Kaśka uzupełniła:
- Tak, był taki incydent. Miała jakieś piętnaście lat, jakoś tak, ja już dwadzieścia, ale podskoczyła mi wtedy naprawdę ostro.
- Wlałaś jej?
- Coś ty? Dzieciaka mam bić? Wsadziłam jej łeb pod hydrant na podwórku, zasadziłam kopa do dupy i od razu wygrzeczniała. Dzień dobry się nauczyła wołać już z daleka.
Stryjo podniósł głowę znad laptopa i oświadczył:
- Maleczko, musisz koniecznie wiedzieć, że Kasia potem jej bardzo pomagała. Bo jak tylko bardziej podrosła, dupcia i cycki nabrały mocy urzędowej...
- Stryju!
- No co? Mala jest nasza, możemy gadać normalnie. Tak, czy owak Zośka wdała się w dość nieciekawe towarzystwo, to już była taka poważniejsza gangsterka, po czym zaraz zaczęła sobie fundować kłopoty. Jeden po drugim.
- Wtedy jej pomogłaś? A jak?
- Było parę takich akcji, mniejsza o detale.
- Ale opowiedz, ja cię tak bardzo, bardzo ładnie proszę.
- Raz ją kiedyś wyrwałam ze zbiorowego gwałtu, niewiele już brakowało, a miałaby tatara w kroku. Innym razem mało co po prostu nie poszła grubo siedzieć. Darujmy sobie szczegóły. Parę jeszcze innych sytuacji. Wreszcie mi się udało ją zaciągnąć do nas do klubu. Niech tu szaleje.
Mala zdążyła już dobrze poznać Kaśkę, jej zacięcie pedagogiczne. Maczeta potrafiła być bardzo okrutna dla złoli, ale ciągle też przysposabiała różnych pacjentów, którzy jej zdaniem rokowali jakieś nadzieje.
- Trenowała?
- Jeszcze jak! Potem ją przekazałam dalej, myśmy nie mieli wtedy takich warunków jak teraz. Poleciłam ją znajomemu trenerowi od kickboksu, takiemu z wyższej półki, on ją posterował jak należy, sporo wtedy nawygrywała. Potem nagle wyjechała.
- Gdzie?
- Tego nie wie nikt, tylko sterta plotek. Kiedyś szukałam nawet po necie, czy może gdzieś nie wypłynęła sportowo, ale nic za bardzo nie znalazłam. Innych pogłosek powtarzać nie będę, bo jedna głupsza od drugiej.
- Ale wreszcie przyjechała?
- Tak, jakieś niecałe dwa miesiące temu. Trochę zaczyna po staremu, jej nowe wojsko już wczoraj widziałaś. A w klubie pojawiła się w zeszłym tygodniu kupić miesięczną kartę. Akurat wlazła na mnie, więc jej wcisnęłam kwartalną kartę rodzinną. Dobrze jest mieć chociaż iluzję kontroli nad tą jej ucieszną trzódką. Aha, jak się pojawią, to rzuć sobie okiem na parking. Na tanich skuterkach te panienki nie jeżdżą.
- Tak? Ciekawe za co to wszystko?
- To nas już nie obchodzi. Nie jesteśmy policją, ani skarbówką. Na dzielnicy jak wiem jest cisza i spokój, a tu w klubie zachowują się wzorowo. Bardzo grzeczne klientki.
- Tu zawsze wszyscy zachowują się wzorowo.
Mruknęła Mala. Akurat znała już dobrze historię klubu, która od samego początku jego istnienia nie zanotowała nigdy żadnego niemiłego incydentu. Stryjo nie zatrudniał ochrony, nie licząc nocnego stróża. Swego czasu ćwiczyli tu razem partcypanci konkurujących gangów, ale nikt nigdy na nikogo nawet krzywo nie spojrzał. Nie zdarzały się też żadne kradzieże, czy włamania do szafek w szatni. Nie było też handlu lewym koksem. Wystarczała charyzma Kaśki plus szacun, którym darzono Stryja, aby Oktagon miał opinię najbardziej friendly miejsca na świecie.
Ów Stryjo właśnie znowu oderwał się od klikania:
- No, moje dupeczki, koniec pogaduch. Pracujemy.
Więc Mala jak zwykle pilnie przepracowała cały dzień. Pod koniec szychty poszła na rutynowy obchód obiektów uzbrojona w zestaw różnych kluczy, aby jak zwykle coś przykręcić lub dokręcić, gdy będzie taka potrzeba. Akurat zaszła takowa na sali ogólnej siłowni. Gdy Turbi tam weszła rzucając ogólną hejkę nielicznym ćwiczącym jeden szybko poskoczył do niej:
- Z nieba nam spadasz. Zobacz, coś tu jest nie tak.
Dziewczyna podeszła do wskazanej maszyny, odpięła i zdjęła pas wypełniony kluczami, po czym zabrała się za badanie rozmiaru nieszczęścia. Kątem oka zauważyła też pięć dziewczyn ubranych w fioletowe, neonowe dresy. Dwie ćwiczyły, dwie gadały, jedna popijała wodę. Jedna z tych pierwszych akurat skończyła serię, po czym spojrzała na Malę i rzuciła:
- Ej, młoda, weź podaj mi ten ręcznik! No, rusz się!
Nagle zrobiło się bardzo dynamicznie, za bardzo, aby to detalicznie opisać. Zanim Mala zdążyła rozpoznać, do kogo były powyższe słowa adresowane dziewczyna pijąca wodę odstawiła butelkę, po czym znalazła się przy roszczącej ręcznika, następnie jednym ruchem ramienia spowodowała nagły kontakt jej twarzy z podłogą.
- Zachowuj się!
Podniosła za włosy głowę leżącej i dodała:
- A teraz przeproś panią kierowniczkę serwisu.
Mala odłożyła trzymany w ręku klucz, jej jak zwykle uśmiechnięta buzia spoważniała, zaś ona sama podeszła bliżej do wspomnianej dwójki. Łagodnym głosem spytała:
- Po co aż tak ostro?
Pochyliła się i spojrzała uważnie.
- Grubawo. Chyba ma rozcięty łuk brwiowy.
- Z nimi tak trzeba.
- Trzeba to teraz podać mi apteczkę. Będziesz tak miła?
Mala wskazała na ścianę, przy której na stoliczku stała nieduża plastikowa skrzyneczka. Yakuza, bo to ona była, jak się potem przedstawiła, posłusznie tam podeszła, po czym ją przyniosła. Turbina bardzo sprawnie opatrzyła siedzącą już na ławeczce poszkodowaną panienkę.
- Nic jej nie będzie, tylko niech tak sobie chwilę posiedzi.
- Jeszcze musi posprzątać.
Yakuza pokazała na zasychającą krew na podłodze.
- Nie musi. Mnie tu płacą za sprzątanie. Ale jeśli chcesz pomóc...
Mala uśmiechnęła się i dodała:
- Tam jest kubeł z mopem, ona niech jeszcze odpocznie, a ja szybko dokończę to ustrojstwo, co się tam zacięło. Bardzo, bardzo ładnie proszę.
Stężałe rysy twarzy Yakuzy nagle złagodniały, zmieniły się w miły uśmiech. Dziewczyna poszła we wskazanym kierunku, przyniosła sprzęt i bez słowa zabrała się za konserwację powierzchni płaskiej. Zaś Mala zabrała się za pracę przy zaciętej maszynie. Pozostałe panie w fioletowych dresach i reszta obserwujących, wszyscy wrócili do swoich ćwiczeń, zaś ta opatrzona spytała, tak nie wiadomo za bardzo kogo:
- Mogę już wstać?
Jakąś godzinę później Mala, już nie w służbowym dresie zmierzała do wyjścia z klubu. W recepcji czekała na nią, również przebrana Yakuza. Podeszła pytając:
- Napijemy się kawy?
Mala chwilę się zawahała.
- Dobrze. Ale nie tutaj, mam już dosyć tej klubowej, standardowej, służbowej kawy, opiła mi się. Ja cię zaprowadzę gdzie możemy pójść, tu zaraz niedaleko. Ale najpierw pójdziemy sobie na parking i pokażesz mi swój motocykl. Dobrze?

20 listopada 2025

kompocik, czyli jakie to proste /chwilówka zastępcza/

Czasem tak jest, że gdy nagle pada prąd, to dzieją się dziwne rzeczy, na przykład znika pół nowego tekstu nowego opowiadania o czarownicach. Czasem wtedy też tak jest, że nie ma się ochoty na zaczynanie roboty od nowa, tylko się ją przekłada na czas, aż ta ochota znowu się pojawi. Ale jeśli nadal jest ochota na popełnienie czegoś mniej ambitnego, niejako zastępczego, to czemu nie?
Otóż jak wiadomo miastu i światu, nowy marszałek Sejmu jednym szybkim ruchem skasował sprzedaż narkotyków w gmachu Sejmu, centralnie zaś tego jedynego legalnie w kraju sprzedawanego oraz najbardziej popularnego. Czyli alkoholu, dokładniej zaś produktów zawierających tą substancyję. Jakież to proste, nieprawdaż? Ciach i po krzyku. Osobiście i prywatnie popieram ten zakaz, popieram też argumentację za nim stojącą. Z grubsza chodzi w niej o to, że trudno jest wymagać od ludzi, aby wspierali różne ograniczenia dotyczące sprzedaży owego środka, jeśli sami prawodawcy tolerują taką sprzedaż w ich własnym miejscu pracy. Tylko tyle, bez żadnej nadętej gadki na temat ograniczenia picia przez posłów przed pracą lub podczas przerw, aczkolwiek nie byłoby wcale głupio pójść za ciosem i wprowadzić wyrywkowe testy wśród tych posłów za pomocą alkomatu. Ale to już osobny temat. Nie łudźmy się jednak, że ów zakaz rozwiąże problem nadużywania alkoholu przez niektórych posłów. To tak akurat nie działa 😄
Za to rozbawiły mnie dwa komentarze w necie dotyczące tej nowej regulacji. Pierwsza to znany mi pan, który formułuje różne fikuśne poglądy, nas jednak interesuje tylko to, że bardzo chętnie stawia diagnozy uzależnienia, komu tylko popadnie. Przy okazji więc przypisał tą przypadłość wielu posłom. Ale ten typ tak już ma, właściwie nie jest to nic specjalnego, zwłaszcza że tym samym rozpoznaniem potrafią szafować bez sensu nawet niektórzy fachowcy od tematu. Zaś drugi to pan, który się temu pierwszemu pięknie podłożył. Otóż zadał on płaczliwe pytanie, przy czym się teraz będzie rozmawiać? Może przy kompociku? Zacznijmy może od tego, że jeśli ktoś siada do rozmawiania, do tego na tematy najwyższej wagi państwowej, to siada do rozmawiania, nie do konsumpcji rekwizytów stojących na stoliku. To są tylko gadżety towarzyszące, nic więcej. Zaś jeśli taki ktoś ma przy tej okazji dokonywać owej konsumpcji, to chyba naprawdę lepiej, żeby używał do tego czegoś, co nie zmieni mu percepcji, stanu umysłu, tak? Oczywiście nikt wcale nie twierdzi, że taka ewentualna niekompocikowa zmiana musi być zawsze taka, jak u bohatera filmu poniżej, ale wydaje się, na pograniczu pewności zresztą, że nam, znaczy obywatelom, nie pasuje żadna.

16 listopada 2025

PERYPETIE MŁODEJ WIEDŹMY I COŚ TAM JESZCZE

Najpierw cofnijmy się w czasie do czwartku tuż przed piątkiem, tym halloweenowym. Jak pamiętamy, Mala w ramach testowania granic swoich granic wykonała wtedy gangbangową randkę uszczęśliwiając oprócz siebie jeszcze trzech panów. Bynajmniej nie przygodnych, lecz starannie wybranych. Nie odbiło się to zbyt wielkim echem wśród jej czarociółek, jedynie Roxy i Malina dość zdawkowo oplotkowały wydarzenie. Jakby nie było cała czwórka miała już dawno za sobą tego typu małolackie eksperymenty. Ich zdania potem były zawsze podobne, że jest to fajna zabawa na raz, czy dwa, ale jako na stałe jawi się ona jako nieco męcząca. Poza tym następnego dnia miał miejsce wspomniany Halloween, który to event przykrył randkę Mali. Tego dnia wiedźmom nie chciało się robić sabatu, urządziły jedynie imprezkę u Anity w swoim stałym gronie bliskich osób. Czyli oprócz nich wzięły udział ich połówki, czyli Borek, Misiek, Adaśko, oraz Mariolka. Mala jak wiemy, jako bardzo zajęta osoba ostatnio nie praktykuje związków, jedynie niczym kiedyś Roxy zajmuje się zaliczaniem starannie wybranych panów. Jednak ekipa była parzysta, gdyż na samym początku pojawiła się na chwilę Ciocia Lala podrzucając Różę, swoją ostatnią uczennicę, którą wybrała na zakończenie letniego sabatu przesileniowego. Było to piętnastoletnie, czarnowłose dziewczę, jak na święto przystało zrobione na topielicę zamieszkującą studnię. Szybko gościnnie zajęła się nią Mala, obie od razu znalazły wspólny język ze sobą.
Ale jeszcze tuż przed imprezą Mala miała ważną rozmowę z Kaśką w klubie. Otóż ta druga w pewnej chwili, za sprawą potrzeb fizjologii, udała się była do jednego z pomieszczeń klubowych, których poziom higieny był zawsze obiektem chluby Turbinki oraz jej działu technicznego. Sprawy przebiegały prawidłowo do czasu, gdy Maczeta sięgnęła do rolki papieru, jednak zamiast niej zastała jedynie pustą już tutkę. Mając przy sobie paczkę kliniksów poradziła sobie szybko, ale zaraz potem sięgnęła po telefon, po czym syknęła coś hisslangiem. Mala, która odebrała od razu połapała się, że sprawa jest ważniejsza od ważnieja. Kaśka nie nadużywała nigdy tajnej mowy czarownic jedynie dla czystego funu. Turbi akurat przebywała w drugim budynku klubowym, rzuciła więc od razu to, co właśnie robiła, po czym puściła się wręcz biegiem na zaproszenie swojej szefowej. Co prawda Kaśka była jedną z jej najlepszych czarociółek, ale w tym miejscu, w tym czasie relacje służbowe były priorytetem. Trochę to musiało potrwać, lecz czekająca na korytarzu Maczeta nie okazywała zniecierpliwienia. Patrzyła na Malę poważnie, ale towarzyszył temu szczerze życzliwy uśmiech.
- Kochanie, chodźmy do mnie do kanciapy. Musimy pogadać.
Gdy już obie umościły swoje nadzwyczaj zgrabne i powabne pupy na krzesełkach Kaśka zagaiła bez zbędnych wstępów:
- Maleczko, zrobimy tak, że nie wiem, jaki masz dziś plan dnia, lekko go jednak zmodyfikujesz. Pójdziesz zaraz do pani Wisi, po czym zdasz jej swoje obowiązki na czas przyszłego tygodnia.
Pani Wisia była zacną kobietą w wieku postbalzakowskim, która pełniła funkcję pierwszej po Mali, jej prawej ręki na obiekcie. Szalenie energiczna, sumienna, obowiązkowa, bardzo też także przyjazna i życzliwa. Tudzież opiekuńcza, gdyż swoją bezpośrednią szefową traktowała wręcz jak córkę. Także też, jak owa szefowa, nigdy nic nie zawalała.
Kaśka uniosła lekko dłoń.
- Jeszcze nie skończyłam. Idziesz na krótki urlop, taki ekstra, płatny rzecz jasna. Od zawsze podziwiam twoją pracowitość, ale tym razem grozi ci karosi. Jesteś dla mnie za cenna, pod każdym względem, żeby pozwolić na taki obrót spraw. Chcę, żebyś się zregenerowała. W weekend masz zajęcia na uczelni, tak?
- Tak.
- W przyszły tak samo, tak?
- Tak.
- Dobrze. To w niedzielę po południu pojedziesz sobie do domku nad jeziorem, wiesz, do tego ośrodka, gdzie Anita i Roxy spędzają ostatnio urlopy. Zaraz wszystko będzie ogarnięte, zarezerwowane, opłacone. Będziesz miała czas pouczyć się, poćwiczyć czary, pomedytować, przede wszystkim wypocząć. Jak chcesz, możesz sobie tam wziąć jakiegoś gamonia, płacony jest cały bungalow, nie od osoby. Proszę też, bardzo, bardzo ładnie zresztą, abyś przemyślała swój system pracy. Masz pod sobą coraz większy obszar działania, coraz więcej ludzi. Wiem, że chcesz zawsze dopilnować sama wszystkiego, że nie wynika to z żadnego lęku, tylko z twojej mega odpowiedzialności. Ale przy tych zmianach taka metodyka jest po prostu samobójcza. Dopracowałaś się świetnego zespołu, więc możesz im powierzać coraz więcej. Masz pytania, uwagi? Uprzedzam, że główny core sprawy nie podlega żadnym negocjacjom.
- To nie mam pytań. Aha, a Kacperek?
- Ten fajny wąż, twój chowaniec?
- No?
- Chyba nie ma żadnego problemu. Zabezpieczysz terrarium, dasz mu świeży stek przed wyjazdem, będzie tak nim zajęty, że nie zauważy nawet, kiedy wrócisz. Ja zresztą zajrzę do niego jak chcesz, tak około środy. Może być?
- Tak, proszę.
- Skończyłyśmy temat? Wszystko jasne?
- Skończyłyśmy. Wszystko jasne.
- O której jesteś u Nity?
- Mamy być o siódmej, ale ja będę od razu po pracy, zaraz po piątej. Wiesz, coś trzeba jej będzie pomóc przy urządzaniu. Jakieś zakupy po drodze zrobić, coś tam jeszcze.
Kaśka uśmiechnęła się tylko. Do pomagania Mala zawsze była pierwsza. Gdy obie wstały z krzesełek przytuliła dziewczynę do siebie i mocno uścisnęła.
Za to wieczorna impreza obfitowała w różne zabawne wydarzenia. Ciekawie było, gdy Anita nagle wpadła na pomysł zrobienia jakiejś nowej sałatki. Już po chwili siedziała w kuchni, razem z Malą zresztą, która pojawiwszy się tam znikąd nagle zabrała się za obieranie marchewki oraz innych warzyw. Nagle Nita wyjrzała do salonu, zawołała Malinę i coś jej szybko przekazała. Po chwili Lalka wyszła z domu, ale po drodze jeszcze porwała ze sobą Miśka. Tak dla towarzystwa podczas spaceru. Wrócili po niecałej godzinie, ale nie sami. Towarzyszyła im jakaś młoda dziewczyna, może nieco starsza od Mali, może bliska jej wieku. Malina przyprowadziła ją do kuchni, wtedy zaś Anita spojrzała na nią uważnie i oświadczyła ze śmiechem:
- Nasz gość wygląda bardzo sympatycznie, tylko Malinko jest jeden drobiazg. Ja prosiłam o śmietanę osiemnastkę. Ale już dobrze, poradzę sobie bez tego.
Ów gość faktycznie okazał się być dość miłą panienką. Tylko ani ona, ani Malina, ani Misiek pojęcia za bardzo nie mieli skąd ona się tu wzięła. Zważywszy na to, że na tej dzielnicy co drugi dom emanował pozytywnymi wibracjami oraz zapachem Zioła podczas świętowania Halloweenu, zbyt wnikliwe dociekania nie miały za bardzo sensu. Owemu Zielu zapewne można zawdzięczać, że wszędzie bawiono się kulturalnie, nigdzie nie doszło do żadnych pijackich burd, czy ekscesów, mimo że alkohol był używany prawie wszędzie. Nie używały zaś na pewno Mala i Róża, oraz Anita. Ta ostatnia ze względu na swój odmienny stan, zaś ta pierwsza dlatego, że jak wiemy nigdy nie używała narkotyków. Ze swoją nową koleżanką pykały jedynie magiczne Ziele z wapera popijając dziecinnym szampanem bezalkoholowym. 
Wróćmy jednak do owej przyprowadzonej znikąd dziewczyny. Jak wspomnieliśmy została przyjęta bardzo gościnnie, sama zaś też szybko poczuła się jak wśród swoich. Ale otrzymała też ciekawą lekcję  wartości, które w tym gronie obowiązywały. W pewnym momencie rozmawiając z Maliną oświadczyła:
- Wiesz, ostatnio kupiłam sobie nowego ajfona.
Siedząca akurat obok Mala wtrąciła wtedy:
- A ja wczoraj opłaciłam czynsz.
Wcale zresztą nie kłamała, bo poprzedniego dnia akurat dokonała przelewu ze swojego konta na konto Falibora w ramach rozliczeń za wynajem mieszkania.
Owej nowej dziewczynie bardzo się spodobał Adaśko. Właściwie to nic dziwnego, bo ten dobroduszny olbrzym prawie każdej się podobał. W pewnym momencie zwrócił on uwagę na jej ciekawą halloweenową kreację, ona zaś szybko, kokieteryjnie odparła:
- A wiesz, że nie mam nic pod spodem?
Siedząca obok Kaśka pocieszyła ją błyskawicznie:
- Nie smutkuj, w końcu kiedyś urosną.
Ale najzabawniejszy był gag, gdy owa nowa panienka, która zresztą dość uważnie słuchała tego, o czym się rozmawiało dookoła, westchęła:
- Strasznie mi fajnie tu z wami. Czuję się jakbym była na jakimś zlocie czarownic w krainie po drugiej stronie lustra.
Słysząca to Roxy bliska była udławienia się sałatką. Którą to sałatkę, której przepis był spontaniczną improwizacją Anity bardzo zresztą chwalono jako nadzwyczaj udany produkt. Tej sałatki zresztą, dzięki aktywnej pomocy Mali i Róży, powstała naprawdę wielka micha. Dlatego też, gdy cała impreza powoli dobiegała już końca, to wspominana wciąż tajemnicza dziewczyna, której imienia nigdy zresztą nikt nie poznał, otrzymała na drogę zaiste wielki jej pojemnik na parę godnych kolacji.
Od tamtego wieczoru minęło prawie dwa tygodnie. Mala zdążyła wyjechać na urlop regeneracyjny, odbyła go, potem wróciła, zaś od ostatniego poniedziałku realizowała była już swój nowy system pracy. Teraz zaś już mamy dzień czwartek, czyli spotkanie przy pleciugato. Obecny jest już komplet, dokładniej prawie komplet, bo nie ma jeszcze Mali. Malina i Kaśka akurat słuchają, jak Anita wyłuszcza Roxy swoją prośbę:
- Miała pecha dziewczyna, a że fajna dupa z niej, to chcę jej pomóc. Tylko jest jeden szkopuł. Ja teraz nie mogę, wiesz dlaczego. To tak pomyślałam, że może ty?
Czego nie może Anita? No cóż, sytuacja jest oto taka, że wiedźma w ciąży faktycznie nie może pewnych czarów uskuteczniać. To znaczy teoretycznie może, ale praktycznie nie bardzo. Teoria magii realnej tłumaczy to pewnym konfliktem wibracji, który powoduje, iż takie zaklęcia są dość ryzykowne. Na przykład Anita obecnie nie może, czy też raczej nie powinna usuwać czyjejś ciąży, bo może uszkodzić, czy też utracić swoją. Dla większości wiedźm taki zabieg to przedszkole magii, ale tym razem pojawia się ów konflikt wibracji. To tak pokrótce. Roxy więc tylko spytała:
- To jest zlecenie za kasę?
- Nie. To jest moja dobra kumpela z firmy, grosza od niej nie wezmę. Ale jak chcesz, jak trzeba, to ja ci coś tam zapłacę.
- Chyba cię pogięło. Dobrze, zapłacisz. Kupisz mi takie fajne ciacho w galerii, wiesz gdzie. Tylko nas jakoś teraz umów i po krzyku.
- Czekaj, Młoda idzie.
Do stolika faktycznie zbliżała się Mala. Podeszła. Lizaki, przytulaki, rytuał powitalny, po czym usiadła. Wtedy Anita zapytała:
- Turbinko, jak ty stoisz z tematem usuwania ciąży?
Dziewczyna szeroko otworzyła swoje mangowe oczy:
- Nitka, chcesz to zrobić? Coś się zmieniło?
- Nie, nie ja. Za szybko myślisz. To jak stoisz z wiedzą i umem?
- Znam tylko teorię. Praktycznie jeszcze nigdy...
- A chcesz poasystować? Taki pierwszy krok praktyki.
- Czemu nie? A możesz coś dokładniej?
Nagle wcięła się Malina:
- Ej, dziewczęta, czy ja dobrze widzę, czy źle widzę?
Któraś szybko spytała:
- Co niby ma być widziane?
- Popatrzcie na jej aurę. Na Mali aurę.
Kaśka pokręciła głową.
- Ja nic nie widzę. Znaczy aurę widzę, ale co z tego?
- Przyjrzyjcie się uważnie.
Anita szybko stwierdziła:
- Dziś marnie widzę aury. No, ale to skutek uboczny wiecie czego.
Za to Roxy przyjrzała się uważnie:
- A ja widzę. Bardzo to delikatne, wczesne, ale jest.
Wtedy zapytała Mala:
- Ale co widziecie?
- Powiem krótko: jesteś w ciąży.
- Ja? Jakim cudem?
- Nie wiesz, jak kobieta w ciążę zachodzi?
- No, wiem. Ale...
- Co? Ostatnio miałaś pecha. To jest bardzo wcześniutkie.
Od zawsze było tak, że prędzej czy później wiadomo, czy kobieta jest w ciąży. W miarę postępów nauki doszły nowe sposoby rozpoznawania tego stanu. Ale mimo tego czarownice zawsze dowiadują się tego wcześniej. Każda umie to rozpoznać bardzo szybko, czy to u siebie, czy to u innej kobiety. Nauka jeszcze do tego nie doszła. Rzecz jasna są różnice osobnicze, jedna ma bardziej czułą percepcję, inna mniej. Nie zmienia to jednak faktu istnienia zjawiska. Techniki są różne, choćby kwestia tej aury. Dziś ciążę Mali widzi tylko Malina i Roxy, ale jutro, czy pojutrze zobaczą wszystko pozostałe.
- Czyżby to po tych trzech?
Mala głośno myślała, ale Ruda szybko jej przerwała:
- To chyba nieważne, kiedy to się centralnie stało?
- Pewnie, że nie. Ja po prostu nie chcę.
- Tak, tylko czy to ma sens, abyś mi asystowała?
- A co to szkodzi? Jak poronię, to chyba po kłopocie?
Tu zdecydowanie zabrała głos Anita:
- Nie bardzo. Po pierwsze, to lepiej gdy poronisz pod kontrolą. Po drugie, to ta twoja ciąża może popsuć Rudej robotę, zaszkodzić pacjentce. Tu wciąż grożą jakieś konflikty wibracji.
- To co proponujesz?
- Oba zabiegi wykonać osobno.
Wtedy spytała Roxy:
- Czyli ja...
Malina szybko jej przerwała:
- Nie ty. My to Młodej zrobimy. Ja i Kasia. Obie już to kiedyś robiłyśmy, nawet więcej, niż po razie. Mala, chcesz tak?
- Pewnie. Każdej z was pozwolę to zrobić.
- Kiedy?
- Nawet dziś. A może lepiej jutro?
- Może właśnie jutro. W ramach piątkowego sabatu. Mnie Nita umówi na jutro z tą swoją koleżanką, wy się zajmiecie Małolatą...
Znowu wtrąciła Malina:
- U mnie. Mam swoje magiczne gadżety, personalizowane.
Wtedy Anita zamknęła temat:
- No, i znakomicie. To ja sobie jutro sama posiedzę w domu, bo Borek będzie wtedy na piwie i spokojnie sobie poczytam książkę.
Zapadła chwila ciszy, wreszcie Kaśka stwierdziła:
- Nareszcie idzie nasza pani od kawy. Wyjątkowo późno.
Na co odparła Mala:
- I znakomicie, pozwoliła nam domknąć temat. Ma wyczucie, co chcecie. A tak w ogóle, to miałam zabawną akcję w sklepie. Kupowałam wędzonego halibuta, bo akurat lubię. Ale tak kwękam dla zasady, że drogo. To kobieta mi na to, że wcale nie jest drogo, tylko... Tylko, no...
- Tylko co?
- Tylko marnego sponsora trafiłam.